Pokochać przyzwoitkę - ebook
Pokochać przyzwoitkę - ebook
Młoda wdowa, lady Phyllida Tatham, zabiera swoją podopieczną, pannę Ellen, do Bath, aby przygotować ją do debiutu towarzyskiego. Panna Ellen pochodzi z ustosunkowanej rodziny i jest dziedziczką ogromnej fortuny. Od razu wzbudza zainteresowanie wszystkich kawalerów w okolicy, którzy w niestosownym zakładzie rozpoczynają wyścig do jej ręki lub cnoty. Wśród nich jest również sir Richard Arrandale.
Richard przyłączył się do gry pod namową przyjaciół, doszedł jednak do przekonania, że opiekunka Ellen jest o wiele ciekawszą i atrakcyjniejszą kobietą…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-4039-0 |
Rozmiar pliku: | 733 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Richard Arrandale przebywał w Bath od niespełna dwóch tygodni i już zaczynał żałować, że obiecał zostać tu na dłużej. Nie chodziło tylko o to, że Bath w sierpniu było duszne i zakurzone, a także niezwykle nudne dla kogoś przyzwyczajonego do bujnego życia towarzyskiego. Dał słowo swojej ciotecznej babce Sophii, markizie wdowie Hune, że pozostanie z nią, dopóki nie poczuje się ona lepiej, nawet jeśli potrwa to aż do jesieni. Nie zamierzał łamać obietnicy. Sophia jako jedyna wspierała go w najtrudniejszych chwilach, kiedy niemal wszyscy obrócili się przeciwko niemu; teraz on nie może opuścić jej w potrzebie.
Markiza zresztą nie oczekiwała od niego, że będzie dotrzymywał jej towarzystwa przez cały czas. Wystarczało jej w zupełności, gdy zaglądał do niej codziennie rano oraz gdy co jakiś czas zjadł z nią kolację na Royal Crescent. Resztę czasu miał dla siebie, dlatego też właśnie teraz siedział w niewielkim, eleganckim salonie gier przy Union Street i grał w kości.
Richard dopił wino, po czym rzucił kości na zielone sukno.
– Siedem! – zawołał krótkowzroczny Henry Fullingham, nachylając się nad kremowymi sześcianami. – Arrandale zawsze wyrzuca siódemkę za pierwszym razem.
– O, to nie zamierzam go przebijać – George Cromby roześmiał się. – Szczęście mu dzisiaj sprzyja.
Richard w milczeniu uniósł szklankę, napełnioną uprzednio przez czuwającego w pogotowiu kelnera.
– Ja też nie będę grał przeciwko niemu – odezwał się chudy, skwaszony dżentelmen w zielonym surducie. – Mówicie, że to szczęście? Coś za dobrze mu idzie…
Po tych słowach przy stole zapadła pełna napięcia cisza. Richard zebrał kości i ważył je w dłoni, wpatrując się w przedmówcę.
– Co chcesz przez to powiedzieć, Tesford? – zapytał głosem zniżonym do złowrogiego szeptu.
Fullingham roześmiał się nerwowo.
– Och, nic takiego, Arrandale. On po prostu się upił.
Richard rozejrzał się dokoła. Grali od kilku godzin, wino płynęło strumieniami. Tesford był czerwony na twarzy, a oczy miał nabiegłe krwią. Patrzył zaczepnie i Richard przez chwilę się zastanawiał, czy nie należałoby go sprowokować do konfrontacji. W końcu Tesford kwestionował jego honor, a pojedynek mógłby zapewnić mu godziwą rozrywkę.
– Ja nie obawiam się ciebie przebić – oświadczył radośnie Fulham. – Rzucaj, Arrandale, wszyscy czekamy!
Wokół stołu rozległ się zachęcający pomruk i obstawiano zakłady. Richard wzruszył ramionami i ponownie rzucił kośćmi.
– Do diabła! – roześmiał się z ulgą Fullingham. – Przegrał!
Richard z uśmiechem dał znak kelnerowi, aby napełnił mu szklankę. Kości były grą dla tych, którzy potrafili liczyć, a on robił to doskonale.
Po kolejnej godzinie gry był bogatszy niż wtedy, gdy rozpoczynał. Zbierał właśnie wygraną, kiedy do sali wpadła grupka młodych ludzi. Przewodził im modnie ubrany, nieco starszy od reszty mężczyzna, w którym Richard rozpoznał sir Charlesa Urmstona.
– Pewnie wracają z Assembly Rooms – rzekł Cromby. Uniósł dłoń, przywołując nowo przybyłych.
– Jakie wieści, chłopcy? Widzę, że nie ma wśród was młodego Petersona… Czyżby złamał opór pięknej lady Heston?
– Tak – odparł sir Charles. – Towarzyszy jej w drodze do domu.
– W takim razie nie zobaczymy go aż do rana – zaśmiał się Cromby.
– Mamy jeszcze inne wieści – oświadczył młody człowiek o czerwonej twarzy, podchodząc do stołu. – Nowa dziedziczka przyjeżdża do Bath!
– Chcesz przy jej pomocy podreperować swój budżet, Naismith? – odezwał się sir Charles. – Wątpię, czy zechce nawet na ciebie spojrzeć.
Twarz młodego Naismitha przybrała karmazynowy odcień.
– Przynajmniej byłbym wiernym mężem, Urmston – odparł. – Wszyscy wiedzą, że zdradzałeś swoją świętej pamięci żonę.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem, lecz Richard dostrzegł cień irytacji na twarzy starszego mężczyzny.
– Kim więc jest ta nowa dziedziczka? – spytał Fullingham. – Młoda, stara, piękna?
– Zdecydowanie młoda, ale nikt nie wie, jak wygląda – odrzekł Naismith. – To córka świętej pamięci sir Evelyna Tathama, ma tu zamieszkać ze swoją macochą, lady Phyllidą Tatham, aż do czasu swego debiutu w przyszłym roku.
– Dziewica, prosto ze szkolnej ławy – wymamrotał sir Charles. – Śliweczka gotowa do zerwania.
Cromby zmarszczył czoło, bębniąc palcami w stół.
– Pamiętam starego Tathama – powiedział. – Był nababem, kupił sobie tytuł, kiedy zbił fortunę w Indiach.
Naismith machnął lekceważąco ręką.
– Kogo to teraz obchodzi. Najważniejsze, że panna Tatham jest jedynaczką i wszystko dziedziczy!
– W takim razie może wyglądać nawet jak wystawowa maciora, bo i tak będzie miała zalotników – zauważył Tesford, opróżniając szklankę.
Sir Charles polecił kelnerowi przynieść więcej wina.
– Byłoby szkoda mieć taką perłę w Bath i nie spróbować jej zdobyć – orzekł.
Cromby uśmiechnął się szeroko.
– Tak, na Boga. Gdybym nie był żonaty, sam bym podjął się tego wyzwania.
– Skoro ta dziewczyna jest bogata, to na pewno dobrze jej pilnują – powiedział Fullingham. – Jej opiekunowie będą uważali na łowców posagów.
– Z opiekunami można się dogadać – wtrącił sir Charles, czyszcząc monokl. – Gdyby, na przykład, dziedziczka straciła cnotę…
– Oczywiście! – wykrzyknął Naismith. – Wówczas chcieliby wydać ją za mąż jak najszybciej.
– A więc może założymy się, który z nas poślubi ową dziedziczkę?
Cromby podniósł nabiegłe krwią oczy.
– Nie, nie, Urmston, to nie fair wobec tych z nas, którzy są już żonaci.
Sir Charles rozłożył ręce.
– Doskonale, skoro wszyscy chcą spróbować, to niech wygra ten, kto pierwszy ją uwiedzie.
– To już lepiej – zgodził się Cromby, wybuchając śmiechem. – Wszyscy będziemy mieli równe szanse.
Fullingham uniósł dłoń.
– Muszą być świadkowie, na przykład jakiś godny zaufania sługa, żeby potwierdzić wygraną.
– Naturalnie. – Urmston uśmiechnął się. – Kelner, powiedz Burtonowi, żeby przyniósł książkę zakładów. – Rozejrzał się po obecnych półprzymkniętymi oczami. – Ale jest tu ktoś, kto jeszcze nie zgodził się do nas dołączyć, a kto w Londynie ma opinię uwodziciela. Co ty na to, Arrandale? Chyba mi nie powiesz, że nie masz chęci na taką przygodę?
Richard nie okazał swej dezaprobaty.
– Uwodzenie niewinnych nigdy mnie nie pociągało. Wolę doświadczone kobiety.
– Ha, czyli cudze żony!
– Niekoniecznie, byle tylko nie oczekiwały, że się z nimi ożenię.
Jego beztroska odpowiedź wywołała ogólny śmiech.
– Chcesz powiedzieć, że nie zostawiłeś w Londynie żadnych złamanych serc?
– Nic mi o tym nie wiadomo.
– Lepiej go nie namawiaj – zawołał wesoło Fullingham. – Drań jest tak przystojny, że nie będziemy mieli z nim szans!
– Nie słyszałem, żeby Arrandale miał jakieś romanse od przybycia do Bath – mruknął sir Charles, kołysząc monoklem na łańcuszku. – Może przeszedłeś przemianę, Arrandale?
– Może i tak – odparł obojętnym tonem Richard.
– A może w tym akurat przypadku boisz się przegrać?
– Nic podobnego.
– A więc dlaczego do nas nie dołączysz? – zapytał Fullingham. – Jesteś kawalerem, jeśli jej się spodobasz, nie widzę powodu, dlaczego miałbyś się nie ożenić. Nie mów mi, że nie przydałaby ci się bogata narzeczona.
Richard usadowił się wygodniej. Jako drugi syn musiał znaleźć bogatą żonę, lecz katastrofalne małżeństwo jego brata nauczyło go w tej kwestii ostrożności. Postanowił pozostać kawalerem tak długo, jak to możliwe.
Na szczęście odziedziczył po dziadku Brookthorn Manor. Był to ładny majątek w Hampshire, składający się z domu i sporej posiadłości. Bez płynących z niego dochodów już dawno musiałby poszukać sobie płatnego zajęcia. Brookthorn dawało mu niezależność, wiedział jednak, że na dłuższą metę nie będzie mógł prowadzić dotychczasowego stylu życia. Majątek wymagał starannego zarządzania, a Arrandale’owie nigdy nie byli w tym dobrzy. Ich nazwisko stało się synonimem nieszczęścia i skandalu.
Sir Charles stał nad Richardem z szyderczym uśmieszkiem.
– Stawiam tysiąc funtów, że zdobędę dziedziczkę przed tobą, Arrandale – powiedział cicho.
Richard ze zdumieniem podniósł wzrok.
– Prywatny zakład, Urmston? Nie sądzę…
– Doskonale. – Sir Charles spojrzał na mężczyzn zgromadzonych wokół stołu. – Jest nas tu jedenastu. – Gestem nakazał właścicielowi podać księgę zakładów, atrament i pióro. – Ile stawiamy? Po pięćset od głowy?
– Co masz na myśli, Urmston? – zapytał Tesford.
– Każdy z nas stawia pięćset funtów, że jako pierwszy uwiedzie pannę Tatham. Burton przechowa pieniądze do czasu, gdy któremuś z nas się powiedzie.
– Kapitalnie! Ale musimy wyznaczyć termin – krzyknął bełkotliwie Henry Fullingham. – To nie może tfa… trwać bez końca.
– Dobrze – odrzekł Urmston. – Powiedzmy, do świętego Michała?
– Do świętego Michała – przytaknął George Cromby. – Trochę ponad miesiąc. Powinno nam wystarczyć czasu…
– Doskonale. Pięć tysięcy funtów dla tego, kto uwiedzie dziedziczkę przed dwudziestym dziewiątym września. I, oczywiście, dla nieżonatych dodatkowa nagroda w postaci małżeństwa.
– A jeśli to mnie się powiedzie? – roześmiał się Cromby.
– To jeden spośród naszych kawalerów będzie miał przetartą drogę – dokończył za niego Tesford. – A i jej rodzina będzie wdzięczna. Na Jowisza, to wspaniała sugestia! Nie mam nic przeciwko takiemu… niedostatkowi, jeśli uzupełni go fortuna.
– Otóż to. – Urmston zapisał w książce warunki zakładu.
– No jak, Arrandale, nie przemawia do ciebie pięć tysięcy? A może wolisz uciec, jak twój brat?
Przy stole zapadła nagła cisza. Richard nie dał po sobie poznać choćby mrugnięciem, jak bardzo zdenerwowała go ta uwaga. Na ustach Urmstona błąkał się drwiący, wyzywający uśmiech. Richard spojrzał na piętrzące się na stole monety. Tysiąc funtów. Planował spożytkować te pieniądze na remont Brookthorn Manor, ale do diabła z tym! Pokaże Urmstonowi, kto jest prawdziwym mężczyzną.
Przesunął swoją wygraną na środek stołu.
– Proponuję podwoić stawkę.
Zduszone okrzyki przerwały ciszę. Jeden czy dwóch mężczyzn pokręciło głowami, ale nikt nie odszedł od stołu.
– Doskonale, po tysiąc funtów od każdego. – Urmston naniósł poprawkę i podał pióro Richardowi. – Wygrana wynosi dziesięć tysięcy funtów, Arrandale.
Richard umoczył pióro w kałamarzu i dopisał swoje nazwisko do zakładu.
– Dziesięć tysięcy… – powtórzył. – Zwycięzca bierze wszystko.
– Gotowe.
Ustawiwszy niewielki wazonik z kwiatami na kominku, lady Phyllida Tatham cofnęła się o kilka kroków i rozejrzała po pokoju. Wynajęła ten dom na początku miesiąca i aż do tego dnia była zajęta ozdabianiem go wedle swojego gustu. Pomimo otwartych okien w powietrzu nadal unosił się lekki zapach farby, miała jednak nadzieję, że już wkrótce nie będzie zbyt wyczuwalny. Dzięki kremowej farbie i żółtej, kwiecistej tkaninie zasłon sypialnia zmieniła się z surowej izby w bardzo przytulny pokój. Toaletkę z lustrem udrapowano kremowym muślinem, a na podłodze położono nowe dywaniki. Phyllida z poczuciem satysfakcji otrzepała dłonie z kurzu.
Dokładnie taki pokój sama chciałaby mieć u progu swojego debiutu; miała nadzieję, że pasierbicy również się spodoba. Ellen była właśnie w drodze z elitarnej szkoły w Kent i miała zamieszkać z macochą w Bath. Krewni z obu stron rodziny wyrazili tysiące wątpliwości co do takiego rozwiązania. Siostra Phyllidy martwiła się w liście, czy Phyllida dobrze rozważyła trudną rolę przyzwoitki dla pełnej życia dziewczyny, młodszej od niej zaledwie o siedem lat. Brat jej zmarłego męża, Walter, był o wiele bardziej bezpośredni. Udał się osobiście do Bath, aby przemówić jej do rozsądku.
– Moja droga, nie masz pojęcia, czego się podejmujesz – oświadczył z emfazą. – Moja bratanica zawsze była płocha, lecz teraz, w wieku siedemnastu lat, jest wręcz nieobliczalna. Bridget i ja słyszeliśmy szokujące opowieści o jej zachowaniu w szkole!
– Z pewnością jest bardzo żywa…
– Ha! Żywa! – przerwał jej, krzywiąc się z dezaprobatą. – Któregoś razu uciekła!
– Nie, nie, źle cię poinformowano – uspokoiła go Phyllida. – Ellen i jej koleżanki wymknęły się na święto wiosny i wróciły przed północą.
– Ale dobrze wiadomo, kto zainspirował tę przygodę! Chyba nie pochwalasz jej włóczenia się po mieście późnym wieczorem?
– Absolutnie nie, ale na szczęście nic jej się nie stało, jak zapewniała nas pani Ackroyd.
– Powiedziała również, że nie może pozwolić, aby Ellen dłużej przebywała w jej szkole.
– Tylko dlatego że miejscowy dziedzic zapałał do niej gorącym uczuciem i zaczął odwiedzać ją w niestosownych godzinach.
– A Ellen go do tego zachęcała!
– Nie, napisała mi, że pozwoliła mu jedynie odprowadzić się na pensję z kościoła.
– Po wieczornym nabożeństwie! O zmierzchu, bez ani jednej służącej!
Phyllida zmarszczyła brwi.
– Skąd masz te informacje? Ach, oczywiście… Lady Lingford, przyjaciółka Bridget, ma córkę w akademii pani Ackroyd, nieprawdaż? Bernice… Pamiętam, że Ellen opowiadała mi o niej, kiedy przyjechała do domu na święta. Nazwała ją okropną plotkarą.
– Nie ma znaczenia, skąd to wszystko wiem – odparł sztywno sir Walter. – Prawda jest taka, że jeśli pani Ackroyd, doświadczona dyrektorka szkoły, nie potrafi utrzymać dziewczyny w ryzach, to ty nie masz żadnych szans! Przykro mi, że wyrażam się tak bezpośrednio, droga siostro, lecz mój brat chronił cię przed prawdziwym światem. Jesteś zbyt naiwna i niewinna, aby być opiekunką mojej bratanicy.
– Bardzo mi przykro, że tak myślisz, Walterze, ale sir Evelyn powierzył Ellen mojej wyłącznej opiece i zamierzam mieszkać tu z nią do przyszłego roku, kiedy zadebiutuje pod patronatem mojej siostry. Nie musisz się o nic martwić, dam sobie z nią radę.
Mówiąc te słowa do szwagra, Phyllida czuła się całkiem pewnie, lecz teraz, w obliczu rychłego przyjazdu Ellen, opanowało ją zwątpienie. Czyżby postąpiła niemądrze, sprowadzając do siebie pasierbicę? Od śmierci sir Evelyna ponad rok temu czuła się bardzo samotna, żyjąc w odosobnieniu i mając za całe towarzystwo jedynie starszą krewną. Co więcej, nudziła się. Nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo będzie jej brakowało życia, jakie wiodła z mężem. Zgodziła się na to małżeństwo z drżeniem serca i niewielkimi oczekiwaniami, lecz sir Evelyn okazał jej dobroć i troskę, jakich nie zaznała w domu. Cieszyła się z roli pani domu i znalazła również pewną pociechę w jego łożu, choć nie było to owo porywające uczucie, o którym czytała w powieściach i wierszach. Przyzwyczaiła się do myśli, że miłość wywołująca uczucie ekstazy lub głębokiej rozpaczy zdarza się niezwykle rzadko. Nie było to jednak ważne. Spędzała czas ze swoją nową rodziną i przyjaciółmi. To jej wystarczało; tęskniła za tym życiem przez dwanaście miesięcy żałoby. Z listów pasierbicy wiedziała również, że Ellen jest coraz bardziej rozczarowana szkołą. Pragnęła wydostać się na wolność i rozwinąć skrzydła. Kiedy pani Ackroyd napisała w liście, że z największym smutkiem zmuszona jest prosić lady Phyllidę o zabranie pasierbicy z jej szkoły, wynajęcie domu w Bath wydawało się najlepszym rozwiązaniem.
Z zamyślenie wyrwał ją odgłos powozu zatrzymującego się pod domem. Wyjrzawszy przez okno, dostrzegła własny, elegancki pojazd i uśmiechnęła się szeroko.
– Przyjechała! – powiedziała sama do siebie.
Zbiegła po schodach, zdejmując po drodze lniany fartuch. W holu lokaje wnosili już kufry i sakwojaże pod okiem surowej kobiety w stalowoszarym płaszczu i takimże bonecie. Jej postać stanowiła wyraźny kontrast w stosunku do drugiej obecnej tam kobiety – pełnej życia siedemnastolatki w bladoniebieskiej sukni podróżnej, która podkreślała jej doskonałą figurę. Serce Phyllidy wezbrało dumą i miłością, kiedy obserwowała swoją piękną pasierbicę. Ellen gawędziła wesoło z Hirstem, starszym kamerdynerem, którego Phyllida przywiozła ze sobą do Bath, lecz na widok macochy pospieszyła w jej stronę i rzuciła się jej w objęcia.
– Philly! Nareszcie! – Ellen ściskała ją serdecznie. – Tak się cieszę, że znowu jestem z tobą!
– Ja też się cieszę, kochanie. Ale wyrosłaś, prawie cię nie poznałam! – oświadczyła Phyllida ze śmiechem, odwzajemniając uściski. – Mam nadzieję, że podróż przebiegła bez przeszkód…
– Było doskonale. Twój powóz jest bardzo wygodny i wszyscy po drodze byli dla mnie bardzo mili. Kiedy zatrzymaliśmy się na nocleg w zajeździe Pod Jeleniem, myślałyśmy, że będziemy musiały jeść w pokoju kawowym, bo jakieś liczne towarzystwo zajęło prawie cały zajazd, ale kiedy usłyszeli o naszym kłopotliwym położeniu, byli tak uprzejmi, że zwolnili dla nas jeden salon. A ostatniej nocy Pod Czerwonym Lwem pewien dżentelmen zamienił się z nami na pokoje, bo nasz wychodził na hałaśliwą drogę.
– W takim razie to szczęście, że byłyście w drodze tylko dwa dni, bo inaczej kto wie, co mogłoby się wam jeszcze przydarzyć! – wykrzyknęła Phyllida. – Może powinnam była sama po ciebie pojechać… Chciałam jednak, żeby dom był gotowy.
– I wiedziałaś, że będę całkowicie bezpieczna pod okiem kochanej Matty.
Na dźwięk swojego imienia kobieta w szarym płaszczu uniosła głowę.
– Tak, ale kto opiekował się moją panią, kiedy mnie nie było? – zapytała.
– Nowa dziewczyna, którą zatrudniliśmy, Jane, poradziła sobie bardzo dobrze – odrzekła spokojnie Phyllida. – Sądzę, że będzie do mnie pasowała.
– Czy to znaczy, że Matty nie będzie już twoją pokojówką? – spytała ze zdumieniem Ellen.
– Nie, kochanie, panna Matlock woli opiekować się tobą. W końcu była twoją nianią, zanim pojechałaś do szkoły.
– Moja pani chce przez to powiedzieć, że wiem o wszystkich twoich sztuczkach i wybrykach, panienko Ellen. – Panna Matlock nie owijała w bawełnę.
– Nie robię żadnych sztuczek! – zaprzeczyła z oburzeniem Ellen.
– Oczywiście, że nie – odrzekła Phyllida z uśmiechem, rozpoznając dawną Ellen pod jej nowym, eleganckim kostiumem. – Teraz panna Matlock zajmie się twoimi kuframi, a my przejdziemy do pokoju śniadaniowego. Czekają na ciebie ciastka i lemoniada.
Ellen ruszyła za Phyllidą przez hol.
– Och, jak to dobrze znowu być z tobą, Philly – odezwała się, kiedy tylko zostały same. – Nie widziałam cię cały rok, nie licząc tych dwóch tygodni na Boże Narodzenie.
– Wiesz dobrze, że uznaliśmy, że ukończenie szkoły jest bardzo ważne, a w Tatham Park było bardzo nudno przez ten rok.
– Pewnie masz rację. Ale bałam się, że po śmierci papy będę musiała zamieszkać z wujem Walterem i jego rodziną aż do mojego debiutu.
– Dlaczego tak myślałaś? Przecież papa ustanowił mnie twoją opiekunką.
– Bo wiem, jak bardzo nie lubisz marudzenia, a skoro wszyscy mówili, że jesteś za młoda, aby przejąć obowiązki macochy…
– Może tak było, gdy wychodziłam za twojego ojca, ale teraz mam dwadzieścia cztery lata! – zaprotestowała ze śmiechem Phyllida.
– Wiem o tym, ale wyglądasz o wiele młodziej i myślałam, że zmuszą cię do uległości.
Phyllida położyła dłonie na ramionach Ellen i spojrzała jej w oczy.
– Kiedy poślubiłam twojego papę, byłam bardzo nieśmiała i uległa – powiedziała poważnie. – Od tego czasu bardzo się jednak zmieniłam, kochanie. Mój debiut odbył się zaraz po ukończeniu szkoły; nie wiedziałam nic o towarzystwie, co było bardzo… niekorzystne. Nie chciałam, abyś tak samo cierpiała, i uznałam, że kilka miesięcy w Bath bardzo ci się przyda.
– Na pewno. – Ellen jeszcze raz ją uściskała. – Będziemy się obie dobrze bawić.
– Cóż, taką mam nadzieję – odrzekła Phyllida. – Ten rok samotności sprawił, że mam całkowicie dosyć swojego własnego towarzystwa. A teraz – poprowadziła Ellen do stołu – chodź i spróbuj lemoniady. Pani Hirst zrobiła ją specjalnie dla ciebie.
Wieczór upłynął na nieustających rozmowach. Kładąc się spać, Phyllida zdała sobie sprawę, jak bardzo brakowało jej towarzystwa pasierbicy. Kiedy poślubiła sir Evelyna, miała zaledwie osiemnaście lat i bardzo się starała zaprzyjaźnić z jego jedenastoletnią córką. Mimo że Ellen wkrótce po ich ślubie została wysłana do szkoły, pozostały sobie bliskie niczym siostry. Phyllida zawsze uważała to za zaletę, lecz teraz odczuwała pewien niepokój.
Zasypiała pełna wątpliwości, czy dobrze poradzi sobie z rolą przyzwoitki młodej panny, która wkrótce odziedziczy ogromną fortunę.