Pokochawszy: O miłości w języku. Jerzy Bralczyk i Lucyna Kirwil w rozmowie z Karoliną Oponowicz - ebook
Pokochawszy: O miłości w języku. Jerzy Bralczyk i Lucyna Kirwil w rozmowie z Karoliną Oponowicz - ebook
W książce „Pokochawszy” Lucyna Kirwil i Jerzy Bralczyk w rozmowie z Karoliną Oponowicz dyskutują o wszystkim tym, co z miłością związane: romantycznych wyznaniach, zakochaniu i odkochaniu, seksie, kłótniach, listach miłosnych, czułych słowach, kiczu, rozstaniach i miłości dojrzałej. Patrzą na sprawy a to pod kątem języka, a to emocji. A ponieważ te perspektywy nie zawsze się pokrywają, w wymianie zdań między nimi nie brakuje ognia. Przy okazji Jerzy Bralczyk i Lucyna Kirwil wspominają początki związku, najbardziej burzliwe kłótnie, językowe nieporozumienia czy małżeńskie rytuały.
– Czy mówienie, że miłość jest jak róża, to kicz? Jaka jest najpiękniejsza w literaturze scena oświadczyn? Co zrobić, żeby miłość trwała wiecznie?
– Dlaczego tyle seksualnych określeń ma związek z ptactwem? Jak się dobrze kłócić? Kiedy w łóżku rozmawiać, a kiedy milczeć?
– Czy profesor Bralczyk ogląda komedie romantyczne? Kto komu dał czarną polewkę?
– Dlaczego Lucyna Kirwil nie zwraca się do męża „Juruś”?
To tylko kilka z wielu pytań, na które odpowiedź pada w książce „Pokochawszy”.
LUCYNA KIRWIL – psycholog, agresolog
JERZY BRALCZYK – polonista, językoznawca
Kategoria: | Wywiad |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-268-2132-5 |
Rozmiar pliku: | 937 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
„Miłość jest powszechnie obecną ludzką emocją”
„Miłość jest ponad racjonalnością”
„Miłość jest gwarancją, że nie opuścisz ukochanej osoby”
Te zdania wypowiadają jednym tchem psychologowie ewolucyjni i zaraz dodają, że miłość jest impulsywna i ślepa. Że zniekształca to, jak widzimy obiekt naszej miłości, i sprawia, że tworzymy jego wyidealizowany wizerunek. A do tego silnie uzależnia nas od tego wyidealizowanego partnera.
Więc jak to jest z tą miłością? Jest cudem czy więzieniem?
Nie odpowiemy w „Pokochawszy” na te pytania, za to w naszej rozmowie zastanawiamy się, skąd się wzięło słowo „miłość”, jakimi słowami mówimy o swoim zakochaniu, jak opisujemy taką impulsywną miłość i wyidealizowanego partnera. Jak zwracamy się do obiektu naszego płomiennego uczucia? Jakie słowa wybieramy, kiedy się z nim porozumiewamy? Jakimi słowami przekazujemy mu to, co do niego czujemy? Jakich fraz używamy, gdy miłość zbliża się do „fazy konsumpcji”, a jakich, gdy już została skonsumowana? Rozmawiamy o tym, jak język pomaga nam nieść zarówno ciężar tego wielkiego uczucia, jak i jego nieodwzajemnienie.
Pyta nas o to – językoznawcę i psychologa – pisarka Karolina Oponowicz. Jej wnikliwość, a nasze – czyli rozmówców ukrytych pod literami B i K – wiek, doświadczenia badawcze i staż w związku małżeńskim pozwalają na w miarę swobodną rozmowę o miłości, jej przejawach, typach i transformacjach. I o tym, jak się one wyrażają w języku. Mówimy o językowych przejawach miłości w sytuacjach prywatnych i oficjalnych, w sytuacjach intymnych, w sytuacjach życia codziennego i w instytucjach. Odwołujemy się też do przykładów z literatury i sztuki. I sporo sobie żartujemy w tych rozmowach.
Zastanawiamy się, jakimi słowami wyznawano miłość dawniej i jak to się robi współcześnie. Jak na początku miłości, a jak, gdy jest dojrzała, kiedy trzeba ją pielęgnować. Rozmawiamy o słowach, zwrotach, frazach, których używamy, gdy miłość jest namiętna, intensywna, napędzana pożądaniem seksualnym i pragnieniem wzajemności tego uczucia oraz bliskości fizycznej. A i wtedy, gdy pozostaje się w związku wynikającym tylko z podjętych zobowiązań, związku chłodnym, nudnym, bywa, że wrogim.
Nie pomijamy porozumiewania się w małżeńskich związkach przyjacielskich, w których partnerzy troszczą się o siebie wzajemnie, a ich przywiązanie do siebie manifestuje się czułością, czyli ogólnie rzecz ujmując – w pogodnych długotrwałych związkach, kiedy miłość już na pewno dojrzała.
Wiele badań wykazało, że to, jak komunikacja między partnerami, poczucie, że mogą otwarcie mówić o swoich oczekiwaniach, nadziejach i obawach, jest kluczowa, by związek dawał im zadowolenie i spełnienie. Ale też pozwala partnerom na rozumienie siebie nawzajem oraz pokonywanie trudności.
Czy nam – B i K – to się udało?
Psychologiczne teorie ewolucyjne głoszą, że mężczyźni i kobiety dobierają się w pary, kierując się nadzieją na reprodukcyjny sukces: mężczyźni liczą na to, że kobiety urodzą im zdrowe potomstwo, a kobiety, że mężczyźni zapewnią byt ich dzieciom i im samym. Czy wobec tego mężczyźni mówią kobietom, że kochają je dlatego, że są zdrowe, a kobiety w swoich wyznaniach miłości podkreślają bogactwo i inteligencję mężczyzn? Nie, ale w miłości przecież nie o racjonalne argumenty chodzi, ale o emocje. Ale z drugiej strony, czy wyznanie miłości jest niezbędne, żeby powstał miłosny związek? Z naszych rozmów wynika, że deklaracja miłości to już zobowiązanie ze strony wyznającego. Więc bardzo często zrobi wszystko, żeby go uniknąć albo chociaż odroczyć.
Ale wśród kryteriów decydujących o tym, jak mężczyźni i kobiety dobierają się w pary, jest też miejsce dla słów. Z dawnych jeszcze badań wynika, że na całym świecie kobiety pożądały u mężczyzn cech, wśród których było miejsce dla językowej kompetencji: ambicji, pracowitości, inteligencji, odpowiedzialności, kreatywności, interesującej osobowości i poczucia humoru. No cóż, poczucie humoru bez wątpienia wymaga językowej kompetencji. Natomiast mężczyźni lokowali swoje kryteria doboru partnerki wyłącznie w wyznacznikach jej atrakcyjności fizycznej. Jednak nowsze badania wykazały, że również kobiety – wraz z perspektywą samodzielności ekonomicznej, czyli niezależności od potencjalnego partnera – są skłonne przypisywać większą wagę jego fizycznej atrakcyjności.
Czy wynika z tego, że potrzeba mówienia o miłości oraz słyszenia wyznań miłości zanika? Czy nowe technologie zubożają język uczuć i miłości?
Powszechnie uważa się, że nasz język seksu jest bardzo ubogi. Zastanawiamy się, czy jest ubogi i dlaczego jest zwulgaryzowany.
Mówimy o literaturze, która oferuje wiele ciekawych wzorców.
Wiele wskazuje na to, że każdy chciałby mieć partnera najbardziej atrakcyjnego, ale dobieramy się w pary o zbliżonym stopniu atrakcyjności fizycznej. W miarę trwania związku partnerzy coraz bardziej upodabniają się do siebie, nie tylko w swoich postawach i sposobach spostrzegania świata. Zbliżają się do siebie pod względem tego, jak wyglądają, i tego, jak się do siebie zwracają, jakim językiem się posługują w wyrażaniu swoich spostrzeżeń i myśli. Nawet – jakimi słowami się kłócą. Wiedząc o tym, uważam zapewnienie mojego męża: „Wolę się z tobą kłócić, niż z kimś innym się zgadzać...” za wyznanie miłości podtrzymujące nasz związek.
Właśnie... Wiele razy odpowiadamy w tej książce na pytanie: „A jak to jest u was?”. Odpowiedzi na te pytania prowadzą do kolejnej refleksji: „Dlaczego czas był łaskawy dla naszego burzliwego związku?”. Odpowiedź znaleźliśmy (każde niezależnie od siebie w tym samym czasie!) w wersach „Piosenki starych kochanków” Jacques’a Brela przetłumaczonych przez Wojciecha Młynarskiego: „Rozświetlały burz rozbłyski miłość naszą ileż lat... W kłótnie, schadzki, przeprowadzki, poznaliśmy się do cna, wpadaliśmy w swe zasadzki zastawiane, gdzie się da... Lecz zawsze żyliśmy nadzieją, że z pojednania pierwszym dniem oboje dołożymy sił, by starzeć się, nie doroślejąc. A czas goni, a czas goni, straszy, że źle z nami jest i że zawieszenie broni to miłości będzie kres. Zmęczeni trochę, bądź co bądź, posłusznie wyruszamy więc na pole bitwy, wyruszamy, żeby, jak co dzień, udział wziąć w potyczce czułej dwojga serc, w serdecznej wojnie zakochanych”.
I w duchu powtarzamy sobie refren tej piosenki – albo coś do niego zbliżonego: „Czy ty wiesz, cudowny, czuły i jedyny mój (cudowna, czuła i jedyna moja), że ja od wschodu aż do zmierzchu dnia wciąż bardziej cię kocham”.
Lucyna Kirwil (K)
PS A tytuł wymyślił mąż (B). Bardzo lubi imiesłowy przysłówkowe uprzednie.Przełam się,
czyli o wyznawaniu miłości
Można napisać sobie flamastrem na powiekach „I love you” i usiąść w pierwszym rzędzie na sali wykładowej.
W miłości chyba tak jest, że trzeba co jakiś czas powiedzieć, że się kocha.
Miłość jest uczuciem pozytywnym, niewątpliwie, nie tylko dla tego, kogo się kocha, ale i dla kochającego.
Kiedyś nie wyznawało się miłości osobie, z którą się żyło, czyli swojej żonie i swojemu mężowi. Było to wręcz nietaktem.
Karolina Oponowicz: Jak wyznać miłość?
Lucyna Kirwil: Jak to jak? Nożem. „...Kto na ławce wyciął serce i podpisał »głupiej Elce«...”.
Jerzy Bralczyk: Bardzo dobre. Ale są też inne środki i metody: „On się mnie zalecoł, bo jak szłam po wodę, to za mną gnojem rzucoł”.
K Można też śnieżkami, gwiżdżąc albo oblewając wodą na śmigusa.
B Bije, znaczy kocha.
K Straszne.
B No, straszne. Ale w naszej kulturze wstydzimy się kontaktu fizycznego, wstydzimy się kryjących się za nim emocji. Dlatego kontakt fizyczny, który sprowadza się do przemocy, jest niestety łatwiej akceptowany. Zwłaszcza w młodości, przez rówieśników. Bo jak podejdę i pogłaszczę dziewczynę po twarzy, to mnie koledzy wyśmieją. Więc już lepiej ją podszczypnę, pociągnę za warkocz albo natrę śniegiem.
K Cielęca miłość! Ale młodych chłopców nikt nie uczy, jak mówić o uczuciach. Więc jakiekolwiek wyznanie to dla nich droga przez mękę. Mnóstwo głupot przy tym robią. I dlatego, że się przed kolegami wstydzą, i dlatego, że nie mają doświadczenia, i dlatego, że się czują niepewni. Nie potrafią wprost powiedzieć: „lubię cię”. Tymczasem dziewczynka w ich wieku chce, żeby jej chłopiec coś miłego powiedział, przysłał wierszyk, serduszko narysował. Niechby choć zaschnięty kwiatek dał.
B Nie wiem, czy one nadal tego chcą. Może marzą, żeby mem im jakiś miłosny przysłał?
Też mam wątpliwości, czy współczesne dziewczyny taki serduszkowy oldschool rusza.
K Eee tam. Dziewczynki na pewno wciąż lubią romantyczne gesty. Młode kobiety też, nawet surowe na pozór bizneswoman zwykle czekają, aż mężczyzna przyklęknie przed nimi i otworzy czerwone pudełko z pierścionkiem w środku. Książki i seriale utrwalają takie oczekiwania.
Na kłopoty z nazywaniem i wyznawaniem miłości pomaga teraz internet. Są nawet specjalne strony, które podpowiadają: „Napisz sobie na ciele »kocham cię«, upiecz ciasteczka z wyznaniem, wyślij kwiaty albo balony z liścikiem”. Są też gotowe wierszyki. O taki na przykład: „W każdej chwili tam i tu chcę ci mówić I love you, chcę cię kochać, pragnę tego, chcę żyć z tobą na całego”.
B Wie pani, skąd się wzięło to „pójść na całego” albo „pójść na całość”? Nic w tym romantycznego nie ma. Chodzi o pełną penetrację. Jest jeszcze wiele określeń, których my już dzisiaj erotycznie nie kojarzymy, a są – by tak rzec – anatomiczne i techniczne. Na przykład „przeginać pałę”.
K Nie przeginaj.
Oczywiście, wyznania miłości różnie mogą wyglądać. Znam całkiem dobrze pewnego mężczyznę, który zamiast opowiadać o miłości, wręczać kwiaty albo i pierścionek, powiedział kobiecie: „No to już możemy mieć dziecko”. A to oznaczało, że on się właśnie deklaruje.
To też trochę mało romantyczne. Ale pewnie chodziło mu o to, że są ze sobą na tyle blisko, że jest gotów założyć z nią rodzinę.
B Otóż to, otóż to. Przecież nie zawsze trzeba szastać miłością, żeby o niej mówić. Jeden z najbardziej znanych wierszy na ten temat zakłada niejako miłość w presupozycji: „Powiedz mi, jak mnie kochasz”. Nie ma w nim pytania: „czy mnie kochasz”, bo to jest oczywiste, ale właśnie „jak mnie kochasz”. I odpowiedź brzmi: „Kocham cię w blasku świec, albo na koncercie, albo w berecie, albo w kaloszach...”. Zgrabnie to Gałczyński wymyślił.
Bardzo ciekawe jest też wyznanie, per procura niejako, w „Ślubach panieńskich”, kiedy Gustaw dyktuje Anieli list rzekomo do jej imienniczki. Więc ona pisze: „Dosyć już tego, precz wszelkie ukrycie, kocham Anielo, kocham cię nad życie” i dopiero z opóźnieniem zaczyna rozumieć, że to do niej adresowane są te słowa.
Baśka w „Panu Wołodyjowskim” w żadne presupozycje, per procura czy inne zabiegi się nie bawiła.
B Tak, to Baśka się oświadczyła Wołodyjowskiemu. „Ja pana Michała kocham z całej siły... lepiej niż ciocię, lepiej... niż wujka... lepiej niż Krzysię!...”.
K To ja opowiem o jednym z najniezwyklejszych sposobów wyznawania miłości, o jakim słyszałam. To sposób uniwersytecki. Można napisać sobie flamastrem na powiekach „I love you” i usiąść w pierwszym rzędzie na sali wykładowej.
To słynna scena z „Poszukiwaczy zaginionej arki” z Harrisonem Fordem jako Indianą Jonesem.
K Ale ja to znam nie z filmu, ale z opowieści. Była ponoć taka dziewczyna, która siadała w pierwszym rzędzie i trzepotała rzęsami zrobionymi na czarno, bo się kochała w wykładowcy. Kiedy tylko na nią spojrzał, natychmiast zamykała oczy, żeby zobaczył „I love you”.
Podobną historię znajdziemy w „Historiach miłosnych” Jerzego Stuhra. Tylko że tam dziewczyna napisała „Kocham Pana” na karcie egzaminacyjnej. A czy panu studentki wyznawały miłość?
B Nie, nigdy, niestety.
K A czy to nie na twoich wykładach pojawiała się ta dziewczyna z wyznaniami miłosnymi na powiekach?
B Absolutnie zaprzeczam!
K Dobrze, już dobrze, nie ma powodu do zdenerwowania. Niejeden belfer by ci zazdrościł.
B Bez powodu.
K A flirt towarzyski pamiętasz? To też jest szczególny sposób wyznawania miłości.
B Ale tak niezobowiązująco. Każdy gracz miał karty, a na każdej listę zdań typu: „Mogę mieć nadzieję?”, „Przytul, uściskaj, ucałuj” czy „Nie zapomnę o tobie”. Zabawa polegała na tym, że się dawało drugiej osobie kartę i mówiło na przykład „siedem”. A pod siódemką było napisane „Żar duszę moją pali”. Ten, kto dostawał kartę, nie wiedział do końca – żart to czy jednak wyznanie. Zresztą podobnie było w walentynkowych wyznaniach, których nie podpisywało się własnym imieniem. Dlatego Sam, bohater „Klubu Pickwicka” Dickensa, wysłał pannie służącej walentynkę takiej treści: „Miłość przenika twego Pickwicka”. Ładnie to przetłumaczyli Górscy, prawda? A więc i tu, i we flircie była jakaś furtka, przez którą można było uciec. Bo przecież tylko tak napisałem, niewłaściwie to interpretujesz, to taki żart. Ale i to szarpanie za warkocz, od którego zaczęliśmy, mogło być z miłości albo jednak ze zwykłej chęci dokuczenia.
Ten, kto wyznaje miłość, zostawia sobie drogę odwrotu?
B No tak. Bo co, jeśli zostanę odrzucony? Wtedy będę mógł się bronić, mówiąc, że tylko żartowałem. Albo że co innego miałem na myśli. A może to w ogóle nie ja pisałem?
Podobną funkcję ma powiedzenie „kocham” w wierszyku albo zapisanie wyznania w jakiś oryginalny sposób: na ziemi ułożone z patyków czy wyciśnięte lukrem na torcie. A nawet w obcym języku: „I love you”, „Je t’aime”, „Ich liebe dich”.
Najlepiej w wersji fonetycznej: żetem albo ajlawju.
B Takie wyznanie jest trochę strywializowane, a trochę użartowione. Odbiera deklaracji powagę. A żart jest przecież doskonałą odtrutką na tragizm.
I na lęk przed odrzuceniem.
B Właśnie. Bo kiedy taka miłosna deklaracja ze strony mężczyzny spotyka się z odrzuceniem, robi mu się przykro.
Oględnie mówiąc, przykro.
B Rzeczywiście. Niektórzy po takim nieodwzajemnionym wyznaniu chcieli się targnąć na swoje życie. Weźmy Gustawa w „Dziadach”. Albo Kordiana.
Więc pana zdaniem kobiety lepiej znoszą odrzucenie?
B Myślę, że kobiecie, która dowiaduje się, że kocha bez wzajemności, jest równie przykro. Ale nie wiem tego na pewno, nigdy nie byłem kobietą. Jeszcze.
K Odrzucenie i dla kobiety, i dla mężczyzny jest równie trudnym przeżyciem. Przecież mocno narusza nasz obraz samych siebie, naszą samoocenę. A ona lubi być troszkę na plusie – to najlepszy dla nas stan.
Dobrostan.
K To oczywiste, że jeśli jesteśmy w stałej relacji, angażujemy się w nią, to zakładamy, że jesteśmy akceptowani w najwyższym z możliwych stopni: jesteśmy kochani. A jeśli tak się nie dzieje, jeśli ta druga osoba nas odrzuca, zadajemy sobie pytanie: dlaczego? Co z nami jest nie tak, skoro ten ktoś nas nie chce? Dlaczego nie zasługujemy na miłość. To naprawdę mocny cios w naszą samoocenę. W terminach psychologicznych brzmiałoby to tak: równowaga zaangażowania w związek została zachwiana.
Więc skoro zakochani nie bez powodu obawiali się ujawnić swoje uczucia, bo tak bardzo bali się odrzucenia, kultura wymyśliła szczególne miejsca i sytuacje, kiedy w miarę bezpiecznie mogą powiedzieć „kocham cię”. Chociażby walentynki. One dają szansę na w miarę komfortowe miłosne wyznania.
Jedna noc w roku
B W istocie myśmy mieli trochę takich miłosnych karnawałów i przed walentynkami.
Wianki, andrzejki, śmigus-dyngus...
B Czy Stado, dawne słowiańskie święto obchodzone na przełomie wiosny i lata. Odbywały się wtedy pokazy siły i zręczności, czyli coś na kształt dzisiejszych zawodów sportowych. Do tego śpiewy, tańce, najpewniej na cześć bogów. Są całe prace naukowe na temat pochodzenia i znaczenia Stada. Niektórzy badacze uważają, że sensem tego święta było zapewnienie dobrych plonów. Ale przecież była to również okazja do różnych, jak dziś byśmy powiedzieli, ryzykownych zachowań seksualnych. Hipisowskich troszeczkę. Podobnie jak noc kupały.
K Właśnie. Wianki to ta jedna noc w roku...
B ...kiedy można sobie pociupciać, za przeproszeniem, bezkarnie.
Ale podczas nocy kupały to chyba nikt nikomu miłości nie wyznawał.
K Raczej nie. Choć przecież można wyznać miłość bez słów. A już na pewno pożądanie.
B U nas i przed walentynkami były więc okazje do tego, żeby zakochani mogli sobie jeśli nie powiedzieć, to pokazać, co czują. Chrześcijański dzień św. Walentego po prostu wskoczył na miejsce pogańskich świąt. A sam święty Walenty? Podobno było w Kościele kilku świętych o tym imieniu. Jeden z nich w czasach rzymskich w tajemnicy udzielał ślubów legionistom, którzy musieli pozostawać bezżenni. Zginął za to marnie i stał się patronem zakochanych. Ale czy tak było naprawdę, pojęcia nie mam. Jak wiemy z literatury, to święto było popularne w Wielkiej Brytanii, a stamtąd trafiło do Stanów Zjednoczonych. Bardzo długo chodziło przede wszystkim o wysyłanie sobie kartek, i to anonimowych – jak w „Klubie Pickwicka”.
K W XX wieku walentynki zostały zagarnięte jednak przez komercję i handel – przy tej okazji można było sprzedać dużo miłosnych gadżetów. A ostatnio i biletów do kina.
B Nie podoba mi się specjalnie, że przejmujemy to święto ze wszystkimi jego komercyjnymi aspektami. A już ten przemysł walentynkowy rodzi we mnie głęboką niechęć. I pokusę odrzucenia, zaprzeczenia, buntu. Mój protest nie jest może aż tak daleko posunięty, żeby nie wyznawać miłości wcale. Ale ta instytucjonalizacja i komercjalizacja zabija w nas spontaniczność.
Dlaczego?
B Walentynki może i ułatwiają wyznawanie miłości, ale ono z czasem staje się nakazem. A ja nie przepadam za rytuałami, które dotykają poziomu emocjonalnego. Wyznanie powinno być autentyczne, a nie wymuszone przez walentynkowy kontekst.
A poza tym przypomnijmy, że św. Walenty jest nie tylko patronem miłości, ale i choroby. Przecież taniec świętego Walentego to dawne określenie ataku epilepsji.
Może to wcale nie przypadek, że miłość i choroba mają wspólnego patrona.
B „Kochanie to niedola ciężka, bo przez nie człek wolny niewolnikiem się staje”. Pamiętają panie, z czego to jest? Kto tak mówi? I jeszcze: „A ponieważ każdy chętnie by oddał życie za kochanie, tedy kochanie więcej jest warte od życia...”. Ketling, no właśnie.
K Romantyczny był, bo z innej kultury przyjechał.
B Ze Szkocji niby? Ale kogo cytuje? Sępa Szarzyńskiego! Czy jak mówił Krzyżanowski, Sępia Sarzyńskiego.
K Choroba chorobą, a ja cały czas myślę o tym, co to wyznanie miłości robi z relacją między ludźmi. Ono ją wiąże, cementuje, coś ludziom udowadnia.
Kobiety i mężczyźni oczekują, że w sytuacji, w której się sami głębiej angażują, w zamian otrzymają zapewnienie: jesteśmy razem, w tym samym miejscu, na tym samym etapie, twoje emocje są odwzajemnione. Kiedy się temu przyglądamy z psychologicznego punktu widzenia, właściwie nie ma wątpliwości, że to wyznanie miłości wbrew pozorom nie idzie z trzewi. Odwrotnie, ono idzie z głowy: coś dostrzegam, coś sobie uświadamiam i pod wpływem tych świadomych spostrzeżeń zaczynają się we mnie pojawiać emocje. A potem szukam słów, którymi mogę je nazwać: lubię, kocham, pożądam.
B Niekoniecznie w tej kolejności.
K Tak czy inaczej, są to słowa-klucze, które mają silne, nadane im przez kulturę znaczenia i funkcje.
Mam tu akurat opis sceny, w której bohaterka uświadamia sobie, że jest zakochana. „Bez słowa klęka i zaczyna rozsznurowywać mi buty. Chwilę później ściąga mi konwersy i skarpetki. Opieram się o stół bilardowy, żeby się nie przewrócić. Patrzę, jak rozwiązuje mi buty, i zdumiewam się głębią uczuć, jakie żywię dla tego mężczyzny. Kocham go”. Zagadka dla państwa: skąd ten cytat?
B Nie mam pojęcia.
Ta książka pobiła wszelkie rekordy sprzedaży w ostatnich latach.
K Może Grey?
Uhm.
K Nie przeczytałam.
B Ja też nie. Ale tu właśnie o to chodzi, że żeby powiedzieć komuś „kocham cię”, muszę najpierw to sobie uświadomić. Inaczej tego nie będę wiedział czy wiedziała. Może nawet głośno to powiem. A może jeszcze zanim te emocje nazwę, mogą się pojawić w moim języku takie przesunięcia, nawet gramatyczne, które wskazują na to, że coś się między ludźmi miłosnego wydarza. Tuwim tak tłumaczy Puszkina: „Zamiast pustego »pan« – w rozmowie wyrwało jej się czułe »ty« (...). I mówię: jaka pani miła! I myślę: jak ja kocham Cię!”.
Będziesz mi dzidę ostrzyła
A swoją drogą słowo „wyznanie” brzmi trochę tak, jakby w mówieniu o miłości chodziło o coś wstydliwego.
B To słowo jest bardzo ciekawe. Pierwsze skojarzenie to może być wyznanie wiary, czyli Credo. Jeżeli w coś wierzę, to żeby tę wiarę uruchomić, czynię wyznanie tej wiary. Sam akt wyznania wiary robi ze mnie człowieka wierzącego.
Drugie wyznanie to jest wyznanie win. Wyznajemy, co zrobiliśmy złego. Musimy to powiedzieć. Bez tego wyznania, które jest traktowane jako realizacja pewnej powinności, wina nie może ulec neutralizacji.
Mówimy o spowiedzi?
B Rzecz jasna.
Trzeci rodzaj wyznania dotyczy uczuć, a konkretnie miłości. Bo chyba rzadko się zdarza, żeby wyznawać nienawiść, zazdrość czy zawiść.
W każdym z tych trzech przypadków wyznanie jest rodzajem słownego aktu. To akt stanowiący. Determinuje nie tylko nasze zachowanie, ale wręcz naszą istotę.
K I wyznanie wiary, i wyznanie miłości niesie duży ciężar gatunkowy. Jeżeli ktoś coś wyznaje, to znaczy po pierwsze – jak mówił mąż – pokazuje swoje miejsce w świecie, miejsce wśród ludzi, albo swój stosunek do jakiejś doniosłej sprawy. Po drugie, ten ktoś poprzez wyznanie pokazuje, że ta rzecz, ta sprawa, ta relacja jest dla niego bardzo osobista, nawet intymna. Z obu tych powodów zarówno te religijne, jak miłosne deklaracje nie są raczej spontaniczne. Człowiek się do nich solidnie przygotowuje.
B Tak, wyznanie miłości poprzedzone bywa głęboką refleksją. Również dlatego, że jest wiążące.
Wyznanie win może mieć skutek prawny. Wyznanie grzechów też ma swoje konsekwencje w postaci rozgrzeszenia i pokuty. Wyznanie wiary jest czymś, co determinuje potem życie człowieka. Z wyznaniem miłości wiążą się innego rodzaju opory czy też wahania, o których już trochę mówiliśmy. Wkraczamy wręcz w sferę językowego tabu. Bo jeśli jesteśmy świadomi, że jakieś słowa będą pociągały za sobą daleko idące skutki, to obawiamy się je wypowiedzieć. Kiedyś nie używało się słowa „śmierć” z obawy, że ta śmierć może zostać słowami przywołana. Albo nie wypowiadało się ze strachu nazwy zwierzęcia, więc nie wiemy, jak się w niektórych językach niedźwiedź nazywał. Nie wzywało się też imienia Boga, nie mówiło się też o szatanie. To były słowa związane z jednej strony ze sferą sacrum, świętości, z drugiej ze sferą impurum – sferą nieczystości. Wprawdzie z wyznaniem miłości nie wiąże się obawa przed sprowokowaniem czegoś złego, ale – jak mówiliśmy – obawa przed odrzuceniem. Człowiek podejmuje pewien rodzaj ryzyka, a przecież nie wiadomo, czym to się skończy.
K Odsłania swoją duszę i może go spotkać chłód albo: „Ha, ha, co też mi tutaj pan czy pani opowiada”.
B I wtedy następuje dewaluacja tego, co się zrobiło.
K I tego, kim się jest.
B Akt przeprosin wiąże się z konkretnym słowem – trzeba powiedzieć to „przepraszam”, tak jak przy podziękowaniu trzeba powiedzieć „dziękuję”. O takich słowach mówi się, że są performatywami. To takie szczególne słowa, które nazywając pewien stan, jednocześnie go ustanawiają, stwarzają. Na przykład „ja ciebie mianuję tym albo owym”. To jest właśnie performatyw. Podobnie jak „ja ciebie chrzczę”.
„Kocham cię” też jest performatywem?
B Nie, nie do końca. Bo przecież mogę kochać bez powiedzenia słowa „kocham”. Ale jest pewien sposób stanowiące. Dlatego bywa tak, że ktoś mówi dużo o uczuciach, ale słowa „miłość” unika jak ognia, bo jest to dla niego za bardzo wiążące. Sądzi, że kiedy powie „kocham”, to już klamka zapadnie.
K No właśnie, zwłaszcza jak jest płci męskiej, długo nie mówi, że kocha.
Ja oczywiście mam nie za duże doświadczenie. Liczba osób płci męskiej, które mi powiedziały, że mnie kochają, była dość ograniczona, a jeśli chodzi o płeć żeńską, to nie było ani jednej takiej osoby. A gdyby sięgnąć do pism kobiecych, można by uznać, że od magicznego słowa „kocham” już prosta droga do tego, że się w końcu obrączka pojawi na palcu. A to już szczyt szczęścia, wiadomo.
Zaraz, zaraz. Bo znowu nam wraca motyw różnic między kobietami i mężczyznami. Czy państwo uważają, że kobiety oczekują wyznania miłości, a mężczyznom mniej na nim zależy?
B Wcale nie jestem pewien.
K Ależ zdecydowanie kobiety bardziej niż mężczyźni chcą, żeby słowo „kocham” padło w końcu! Dla kobiet ma ono większą moc. Myślę, że dla mężczyzny powiedzieć „kocham” jest czymś więcej niż wyznaniem uczucia. On się tym słowem deklaruje. Niezależnie od tego, czy to ma swoje konsekwencje matrymonialne, czy nie, on się przed nią otworzył. A tym samym stracił trochę ze swojej pilnie strzeżonej niezależności, zaczął być uzależniony od drugiej osoby.
Natomiast kobiety na wyznaniu miłości nie tracą, lecz zyskują. Jakby tak pogrzebać w teoriach psychobiologicznych, to dowiemy się, że mężczyzna, który wyznaje uczucie, mówi jednocześnie: będę ci do stóp rzucał upolowane jelenie, będę dbał o twoje dzieci, będę je karmić i oczekuję, że ty mi będziesz ze skór zszywała ubranie albo dzidę mi ostrzyła.
B Dawniej się mówiło: „on już się deklarował”. Co to znaczy? Że deklarował miłość wobec kogoś. Słowo „deklarować” znaczyło mniej więcej to samo co „angażować się”. Ale jedno i drugie było po części eufemizmem. Żeby nie powiedzieć wprost, że kocha – on mówił, że się zadeklarował, że się oświadczył albo że wyznał.
Idąc dalej, słowa „oświadczyny” i „oświadczenie” są ze sobą bardzo zbliżone, to jest ta sama rodzina – od „oświadczam, że tak jest” do „oświadczam ci się” jest naprawdę blisko.
Można więc powiedzieć, że konsekwencją oświadczyn są świadczenia.
B Pamiętają panie tę wspaniałą scenę oświadczyn z „Anny Kareniny”? To jedna z najpiękniejszych scen. Lewin, kiedy się pierwszy raz oświadczył Kitti, został odrzucony. Więc próbuje ponownie. Siedzą razem, a on pisze kredą na stole pierwsze litery zdania: „Kiedy pani mi odpowiedziała: to być nie może, czy to znaczyło – nigdy, czy wtedy?”. Pyta, czy Kitti Szczerbacka to umie przeczytać, a ona odpowiada, że tak. I dalej rozmawiają szyfrem. Oboje wiedzą, o co chodzi, bo jest już między nimi takie porozumienie, że nawet pierwsza litera słowa wystarczy, żeby się porozumieć. Scena kończy się tym, że ona mu pisze „Tak”. Zgadza się na ślub.
No wreszcie!
Pierścionek z brylantem
Zastanawiam się, czy dawniej mówiło się wprost: „kocham cię” ewentualnie „miłuję cię”. Bo czytając utwory literackie z dawnych wieków, można odnieść wrażenie, że nasi przodkowie stosowali głównie metafory. Sięgając bardzo daleko wstecz, do „Pieśni nad pieśniami”, znajdziemy tam wyznanie miłości polegające na tym, że on mówi jej, że ma zęby jak baranki strzyżone.
B Wejście w relacje miłosne miało coś z dzieła sztuki. Dlatego też poetyckie metafory były w cenie. O, to było znakomite, że człowiek przy okazji wyznania swoich uczuć mógł się popisać znajomością literatury, talentem konstruowania zgrabnych porównań. Tak jak niektórzy pokazują dziś muskuły, tak kiedyś pokazywało się swoją erudycję przy okazji mówienia o emocjach.
Może zwrotów bezpośrednich w stylu „kocham cię” używało się rzadziej także dlatego, że, jak już mówiłem, użycie czasownika „kocham” stało się rodzajem rytualnej werbalizacji, tak jak użycie słowa „przepraszam”.
Zamiast „kocham cię” lepiej było mówić jak Oleńka do Kmicica: „Jędruś, ran twoich nie godnam całować”.
B Eee, to już jest racjonalizacja. Miłość etyczna, a nie romantyczna.
Boże, jakie to wykrzywione! Przecież całowanie ran przypomina św. Franciszka albo Juliana Szpitalnika. Co to ma wspólnego z miłością?
K Rzecz się dzieje w kościele, więc nie ma co się dziwić.
A nie po wyjściu z kościoła?
K Może i tak. Ale kontekst jest kościelny, z całą pewnością.
Tymczasem nie zapominajmy, że całe to miłosne wyznanie jest jednak aktem głęboko intymnym. Zaczęliśmy od tego, że ono towarzyszy bliskiej relacji i że dochodzi do niego wtedy, kiedy ludzie czują się ze sobą naprawdę blisko. Czasami więc słowa „kocham cię” padają w chwili, kiedy emocje są bardzo intensywne, kiedy wybucha pożądanie.
B Kiedy zakłada się podstawową instytucję, komórkę społeczną...
Może kiedyś tak było, że najpierw zakładamy komórkę, a potem idziemy do łóżka. Teraz jest raczej odwrotnie. I to niekoniecznie z tą komórką się idzie.
K Właśnie, najpierw zakłada się dziś akt zbliżenia.
B No tak, nawet mówi się o dowodzie miłości. „Jak mnie kochasz, to daj mi dowód miłości”. Czyli co? Pozwolenie na akt seksualny!
K Ale mnie chodziło o coś wręcz przeciwnego. O to, że ten popęd, to pragnienie spełnienia powoduje, iż mężczyzna czy kobieta nie czuje już lęku przed powiedzeniem drugiej osobie, że ją kocha. Że pokonuje swój wstyd i obawę.
Gorsza sprawa, jeśli potem ta druga osoba nie pamięta, że takie wyznanie padło, bo akurat padło w ekstazie...
B Tu się nie zgodzę. Takie wyznanie zawsze się pamięta. Choćby po to, żeby móc potem odpowiedzieć na typowe matczyne pytanie: „No dobrze, ale powiedział ci przynajmniej, że cię kocha?”.
To pytanie przyjaciółki przede wszystkim chyba.
B Racja, przyjaciółki.
K Matka zapyta raczej, czy przyniósł ci pierścionek z brylantem.
B Strasznie trywializujesz tę matkę.
K Nie trywializuję. Matka dba o przyszłość swojej córki. Nie zależy jej, żeby związek był romantyczny, żeby się skleiły dwie połówki jabłka, tylko żeby córka miała byt zagwarantowany. Przecież każda matka tak samo troszczy się o syna, pytając: „Czy ona o ciebie zadba?”.
Czy ona umie gotować...
K Więc z matką to działa w stosunku do obydwu płci.
B „Czy ona ciebie kocha?” jest dobrym pytaniem matczynym. „Czy ty ją kochasz?” też. To również jest wyraz dbałości i troski o dziecko. Ma na celu wybadanie, czy dziecko jest bezpieczne w relacji z tą panią czy panem, a nie o to, czy jemu jest z nią lub z nim ekstatycznie w łóżku.
Ale czy dzisiejsze matki zadają takie pytania?
B Nie bardzo pamiętam, jak to było ze mną. A teraz jak jest, to już w ogóle nie wiem. Matką nie byłem nigdy.
K To naturalne, że matka się martwi. Może wiedzieć z własnego doświadczenia, jak ślepy jest zakochany młody człowiek. I że kilkanaście pierwszych miesięcy związku to miłosny amok.
B Dlaczego ty się chcesz żenić z Rebeką? – Bo ja ją kocham. – Jak ty się z nią ożenisz, to co ty będziesz miał? – No, będę szczęśliwy. – Ale jak ty będziesz szczęśliwy, to co ty z tego będziesz miał?
Ten żydowski dowcip mówi właśnie o tym – czy przed nią i przed nim oprócz samego kochania jest jakaś przyszłość.
Słaba jest jednak wartość słów wypowiadanych pod presją.
B Przypomina mi się taka scena, z literatury rosyjskiej oczywiście. Piotr Bezuchow, bohater „Wojny i pokoju” Lwa Tołstoja, ma się oświadczyć swojej przyszłej nieszczęsnej żonie Helenie, ale ciągle się waha. Tymczasem książę Wasilij, któremu na tym małżeństwie zależy, przechodzi obok nich i widzi, że oni siedzą i ciągle nic. Więc łapie ich i mówi: „O już się cieszę, że...”. I wtedy Bezuchow nie ma już wyjścia, musi pod presją jej powiedzieć: „Ja was ljublu”. Potem myśli: „Dlaczego ja jej powiedziałem »Ja was ljublu«? Dlaczego ja to wyznałem?”. Ale już nie może się wycofać.
Zresztą Mickiewicz też nieźle się urządził. I to nie w powieści, ale w życiu. Powiedział znajomemu w żartach, że Celina Szymanowska mogłaby zostać jego żoną. Ten jej to przekazał, a dziewczyna wzięła słowa Mickiewicza na poważnie, spakowała się i zjawiła u poety w Paryżu. Co miał, biedny, robić? „Żenię się z Celiną. Przyjazd jej trzpiotowaty nastąpił wskutek doniesionych do Warszawy kilku słów moich, żartem powiedzianych” – pisał w liście do przyjaciela. Dalej mniej więcej tak mu tłumaczył swoją decyzję: co prawda żadnych oświadczyn nie było, ale mam już 36 lat, panna mi się nawet podoba, niech już więc będzie.
Ciiicho, wiem
A mówienie sobie „kocham cię” w trwającym już związku? Jak to z tym jest?
K Doczytałam się gdzieś, że kiedyś nie wyznawało się miłości osobie, z którą się żyło, czyli swojej żonie i swojemu mężowi. Było to wręcz nietaktem.
To dawniej. A w naszych czasach? Nie wystarczy, że ona dotyka dłoni męża, a on podaje żonie kawę w ulubionej filiżance?
K Pewnie, że w ulubionej! A jakże mogłoby być inaczej? Wyobrażam sobie jednak, że są pary, w których panuje kult tych słów i gdzie ważne jest, żeby takie rzeczy sobie mówić.
B I bardzo dobrze, bo mnie się to wydaje akurat ładne.
K Mamy to w kabaretowym wydaniu: „Kocham pana, panie Sułku” – mówi pani Eliza. A Pan Sułek na to: „Ciiicho, wiem”. Co oznacza, że nie trzeba tego mówić, że to jest oczywista sprawa.
B Pan Sułek chojraczy.
K Wiemy, wiemy. Ale to jest polski wzorzec właśnie. Nie jesteśmy specjalnie mocni, jeżeli chodzi o wyrażanie i przyjmowanie pozytywnych uczuć. Co innego z negatywnymi, z nimi radzimy sobie dużo lepiej.
B Nie stereotypizujmy, to nie jest wcale tak.
K Ale mamy wyniki badań, które to potwierdzają.
B No dobrze już, dobrze. A wracając do pani Elizy, to ona jest taka eteryczna, taka romantyczna w stosunku do tego pszenno-buraczanego Sułka. Wydaje się, że buja w obłokach, czekając na to jego spojrzenie.
Ale przy tym bardzo konkretna. Wie, że miłość miłością, ale bigos trzeba ugotować.
B Ale ona nie gotowała bigosu, tylko zacierkową z zacierkami!
K Myślę, że ludzie często są przekonani, że to się z góry wie. Że już nic nie muszą sobie mówić, nic potwierdzać.
A muszą?
B Jest stara zasada, o której tysiące razy przypominałem, że jak się o czymś mówi, to znaczy, że to nie jest oczywiste. Ale w miłości chyba tak jest, że trzeba co jakiś czas powiedzieć, że się kocha.
Nawet po tych 30 latach?
K Wśród psychologów jest zgoda co do tego, że powiedzenie drugiej osobie o uczuciach pozytywnych pomaga w umacnianiu relacji. Zresztą tych negatywnych też, trzeba je tylko potem przedyskutować.
Dobrze wypowiedziane słowo, którym umiemy nazwać to, co czujemy, sprzyja porozumieniu między dwojgiem ludzi. Jest pewnego rodzaju spoiwem, które ludzi do siebie zbliża.
Oczywiście wypowiedziane w odpowiedniej sytuacji, a nie tak sobie.
K Wczoraj z mężem rozmawialiśmy o tym, że Amerykanie przez telefon rozstają się słowami „I love you”. Chociaż to tak wytarta fraza. Ale jaka jest jej funkcja? Bo przecież nie robią tego bez powodu. Sądzę, że oni mówią to po to, by zapewnić drugą osobę, że ich relacja trwa. Kończymy rozmowę, każde z nas wróci za chwilę do swoich zajęć, ale pamiętaj, jestem mimo to blisko ciebie. To dotyczy nie tylko intymnych relacji między kobietą a mężczyzną, ale wszystkich bliskich związków: matki z dzieckiem, rodzeństwa, nawet przyjaciół.
B Ale jest coś jeszcze. Mówiliśmy o tym, że wypowiedzenie tego „kocham” jest związane z przełamywaniem oporów, jest nawet naruszaniem tabu. Dlatego bardzo często tak bywa, że jeżeli już się przełamiemy, to potem odnajdujemy radość w tym, żeby powtarzać to nasze wyznanie. Ale to grozi jednak trywializacją i spospolitowaniem. Przypominam sobie obrzydliwą reklamę, jeszcze z lat 90., skierowaną do dzieci. „Powiedz kocham, kocham, jeżeli kochasz swoje kucyki”. Uczenie dziecka słowa „kocham” na kucykach było nadużyciem semantycznym i językowym.
Jak rozumiem, stała za tym taka myśl, że warto się przełamać. To „przełam się” też zresztą padało w znanej reklamie.
B Tak, bo kiedy ja mówię „kocham cię”, robię to po to, żebym sam to usłyszał. Owszem, ktoś jest adresatem, ale to ma być przede wszystkim wyznanie wiążące dla mnie. Zwłaszcza kiedy to nie jest już wyznanie pierwsze, tylko właśnie kolejne. Sam siebie w tej miłości utwierdzam. A do tego jest mi z tym dobrze. Miłość jest uczuciem pozytywnym, niewątpliwie, nie tylko dla tego, kogo się kocha, ale i dla kochającego. Człowiek bardzo lubi kochać. Ja na przykład bardzo lubię kochać swoją żonę, w różnych znaczeniach, lubię u siebie to uczucie.
Żona robi teraz miny, oczywiście, ja to wiem, ja je widzę.
K Nie, nie, miny robię na zupełnie inny temat.
B To rób sobie dalej, jeżeli to ci pomaga. Ja akurat mówię o rzeczach, które są dla mnie istotne. Myślałem, że dla ciebie też.
Panu profesorowi chodzi o to, że to „kocham cię” mówi się też do siebie, ze względu na siebie?
B Właśnie tak.
K To może ja teraz wytłumaczę, co mnie doprowadziło do uśmiechu. Pomyślałam sobie, że w przysiędze małżeńskiej czy to cywilnej, czy kościelnej ślubuje się naraz trzy rzeczy: miłość, wierność i uczciwość małżeńską. Więc nie wystarczy powiedzieć, że będę cię miłować do końca życia, ale też trzeba dodać, że nie będę cię oszukiwał, że będę ci wierny, że będę zawsze z tobą. I że możesz na mnie liczyć po wsze czasy.
B No bo ślubowanie ma w sobie coś z obietnicy. O ile ja mogę obiecać komuś uczciwość, wierność, bo to ode mnie zależy, o tyle włączenie do tego miłości pokazuje, że miłość jest nie tylko uczuciem, które nas ogarnia i na które nie mamy wpływu, ale też, że to rodzaj zobowiązania, czasem przymusu. „Pan to musi kochać swoją żonę. – Oj, muszę, muszę”.
Aha, jeszcze o jednej ważnej rzeczy nie powiedzieliśmy.
O jakiej?
B Wyznanie miłości, jeśli ma być udane, musi być dobrze wypowiedziane. Komponent intonacyjny jest tu bardzo istotny. Ton głosu, artykulacja...
K „Szeptem do mnie mów...”.
B Ale można też miłość wykrzyczeć. Łatwo sobie wyobrazić taki opis zakochanego, który w górach krzyczy „kocham cię!”, a echo mu odpowiada.
No i w ten sposób wracamy do tego, że wyznanie miłości musi być zwrotne. Bo chodzi w nim o to, żebym nie tylko ja powiedział „kocham”, ale żebym również to wyznanie usłyszał. Inna sprawa, że to słowo trochę brzydko się kończy.Kochaś, kochanka, kochanica,
czyli o słowach miłości
Czy miłośniczka to jest mała miłośnica?
Najpierw zachwycam się twoimi włosami, twoim „kaloryferem”.
Panią Zet kocham troszeczkę, na trzy z plusem, a panią Be to tak na cztery mniej.
Jak ktoś do mnie mówi np.: „Słuchaj, naprawdę cię kocham”, od razu sobie myślę – chyba nie naprawdę, skoro musi mnie o tym zapewniać.
Jeżeli ja kogoś zalajkuję, to jest ze mnie dobre panisko.
„Miłość” to słowo wielkie i skomplikowane. Ale skoro jest taka ważna i wielka, to czy można kochać psa Fafika, herbatę z imbirem, którą właśnie pijemy, albo podróże?
B Oczywiście, że tak. Używamy słowa „miłość”, by mówić wprost o głębokich emocjach, ale czasem ironicznie. No bo ja „kocham taką pogodę”, choć wcale jej nie kocham.
Można używać słowa „kocham” w odniesieniu do różnych niekoniecznie nas miłośnie obchodzących obiektów. I to bez poczucia niestosowności, naciągania znaczenia czy nieporządku semantycznego. Zdaniem niektórych będzie to rodzaj hiperboli, czy przesady. Ale co robić? Inne, zastępcze słowa nie pasują. Nie powiemy przecież „miłuję psa Fafika”. To byłby czysty anachronizm.
Ale tego „miłowania” bardzo mi szkoda. Nie powinno nam zniknąć.
B Ależ ono zostało, ale głównie w kościelnych kontekstach – „miłujcie nieprzyjacioły wasze”, mawiają duchowni, co nie dodaje temu wezwaniu powagi.
K Albo: „Miłuj bliźniego swego jak siebie samego”.
B To już lepiej.
Mój dziadek używał czasownika „miłować” w znaczeniu przytulać.
K „Pomiłujmy się”?
Właśnie tak.
B Ale etymologia podpowiada nam, że słowo „miły” z przytulaniem nie ma nic wspólnego. Oznacza kogoś, kogo można bezpiecznie minąć.
I nic nam nie zrobi?
B Tak. Ale etymologia ma się do życia zazwyczaj tak jak fantasy do rzeczywistości. Albo science fiction.
Ale to urocze science fiction.
B „Kochanie” też ma ciekawy źródłosłów. Ono, w przeciwieństwie do miłowania, łączy się z dotykaniem i głaskaniem. Bo pochodzi bodajże z prasłowiańskiego *kosati, które oznaczało właśnie dotykać, ale lekko.
Więc pieścić?
B Coś takiego. Słowo „kochać” wzięło się więc od kontaktu fizycznego i dzisiejsze „kochać się z kimś”, czyli wchodzić w relację fizyczną, wraca do tego znaczenia. Z tym że kiedyś obowiązywała całkiem inna składnia kochania. Mówiło się „kochać się z czegoś”, co znaczyło „cieszyć się”. Na przykład „on kochał się ze zwycięstwa”.
Do dziś podobnie jest w języku czeskim. „Kochat se” to zachwycać się.
B Mamy w językach słowiańskich trzy słowa: miłość, kochanie i lubienie. Są do siebie niepodobne brzmieniowo, ale też w różnych językach inaczej uporządkowane znaczeniowo. Nasze lubienie jest uczuciem słabym. Ale jeżeli mówimy o ulubieniu czy o ulubieńcu, staje się już trochę silniejsze. Bo jeżeli ktoś jest czyimś ulubieńcem albo coś jest ulubione, to jest bardzo już wyróżnione nad otoczenie. Lubić możemy wielu, ale ulubieniec powinien być raczej jeden. Więc i ktoś ulubiony też jest raczej jeden.
Jeżeli weźmiemy silniej u nas emocjonalnie nacechowany czasownik „miłować”, okaże się, że dodanie jednej litery, prefiksu u- sprawi, że będzie się on kojarzyć z takim pewnym wyróżnieniem – że ktoś miał raczej jednego umiłowanego. Tak jak w Piśmie Świętym – „i tego sobie Pan umiłował”.