- promocja
Pokój już na ciebie czeka - ebook
Pokój już na ciebie czeka - ebook
Nie wszystko, co słyszysz, jest prawdziwe.
Istnieje gdzieś pokój, w którym doszło do strasznej tragedii. Istnieje gdzieś pokój, w którym ktoś czuł się bardzo samotny i być może postradał zmysły. Istnieje pokój dla zdrajców, dla winnych i niewinnych. Drzwi do każdego z tych pomieszczeń pozostają otwarte. Ostateczna decyzja należy do ciebie – czy pozwolisz, aby zamknięto cię w którymś z nich. Osiemnastoletnia Anna Miruć budzi się w dziwnym pokoju, zupełnie nie pamiętając, jak się w nim znalazła. Jest z nią Lola, która zachowuje się co najmniej dziwnie. Choć jej fizyczność wskazuje, że jest rówieśniczką Anny, opisuje siebie jako dwunastoletnią dziewczynkę, a na łóżku trzyma kolekcję pluszowych maskotek pozbawionych oczu. Inna mieszkanka ośrodka – Eris, która wydaje się chodzącą dobrocią – oprowadza Annę po „domu” i zapoznaje z panującymi zasadami. Co jednak dzieje się naprawdę, a co stanowi wytwór wyobraźni bohaterki? Równocześnie ktoś z zewnątrz pragnie mieć Annę tylko dla siebie i przygotowuje dla niej specjalnie wygłuszone pomieszczenie. „Pokój już na ciebie czeka” to niepokojąca, wciągająca opowieść, w której czytelnik z każdą kolejną stroną przekonuje się, że nic nie wie o Annie, o miejscu, w którym się znalazła, ani o miejscu, do którego ktoś bardzo chce ją zabrać.
Gdzie przeszłość i przyszłość giną w mroku, a teraźniejszość skrywa się w ciemności… Catherine Reiss zabiera nas do miejsca, w którym własny umysł staje się wrogiem. Błądzimy we mgle razem z bohaterami, a każda strona przynosi kolejne tajemnice. Jeśli jesteś na tyle odważny, by odkryć, co ukrywa sekretny pokój, to ta książka jest dla Ciebie. Polecam! – Julita Dziekańska (J.Dean), autorka Nieszablonowa, okryta tajemnicą historia, przez którą nie można zasnąć… dopóki nie skończy się czytać. Catherine Reiss wkracza w świat mrocznej literatury i nadaje mu nowy wymiar. – Karolina Adamska, @pasjonistka Biorąc do ręki Pokój już na ciebie czeka, przeniesiesz się do spowitego gęstą mgłą tajemniczości świata, w którym rzeczywistość miesza się z urojeniami. Świata, w którym nie będziesz wiedzieć, komu możesz zaufać, a niebezpieczeństwo będzie łypać na ciebie z każdego pogrążonego w cieniu kąta. Uważaj, bo pokój, w którym postanowisz się skryć, może okazać się śmiertelną pułapką… – Monika Trzaskowska-Zawalich, @za_czy_ta_na Catherine Reiss Polska autorka thrillerów psychologicznych pochodząca z Kozienic. Z wykształcenia psycholog. Ważne są dla niej zagadnienia zdrowia psychicznego, wspieranie go i kultywowanie tolerancji dla osób chorych. Poprzez swoją twórczość stara się nakłonić do głębszych refleksji dotyczących kondycji dzisiejszego świata, a także istotnych z jej punktu widzenia problemów społecznych oraz psychologicznych. Zadebiutowała w czerwcu 2022 roku thrillerem psychologicznym Fetor, który przez czytelników został określony mianem „przerażającego studium ludzkiej samotności”. W najbliższym czasie ukaże się jego kontynuacja – Padlina.
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-8290-204-4 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
PLAYLISTA
PROLOG
Czwartek
ROZDZIAŁ 1
ROZDZIAŁ 2
ROZDZIAŁ 3
ROZDZIAŁ 4
ROZDZIAŁ 5
ROZDZIAŁ 6
ROZDZIAŁ 7
Piątek
ROZDZIAŁ 8
ROZDZIAŁ 9
ROZDZIAŁ 10
ROZDZIAŁ 11
ROZDZIAŁ 12
Sobota
ROZDZIAŁ 13
ROZDZIAŁ 14
ROZDZIAŁ 15
ROZDZIAŁ 16
ROZDZIAŁ 17
ROZDZIAŁ 18
ROZDZIAŁ 19
Niedziela
ROZDZIAŁ 20
ROZDZIAŁ 21
Poniedziałek
ROZDZIAŁ 22
ROZDZIAŁ 23
ROZDZIAŁ 24
ROZDZIAŁ 25
EPILOG
Od Autora
PodziękowaniaPLAYLISTA
Nirvana – Smells Like Teen Spirit
GAYLE – abcdefu
Måneskin – Le parole lontane
Blackbriar – I’d Rather Burn
Muse – Supermassive Black Hole
Charlotte Lawrence – Joke’s On You
R. Kelly – I believe I can fly
Queen – Bohemian Rhapsody
Guns N’ Roses – Rocket Queen
Scarlet Pleasure – What A Life
Get Scared – Keep Myself
Skubas – Nie mam dla ciebie miłości
SAYGRACE – You Don’t Own Me ft. G-Eazy
Muse – Neutron Star Collision (Love Is Forever)PROLOG
– Wszystko musi być ułożone perfekcyjnie – przypominam sobie i pociągam nosem.
Z kartonu wyjmuję kolejny panel akustyczny, sześciokątny o grubości czterech centymetrów. Kładę go ostrożnie na podłodze, tuż przed moimi kolanami. Absolutnie nic nie może się tutaj zagiąć. Nie mogę sobie pozwolić nawet na najdrobniejszy błąd.
Stopy mam podwinięte pod tyłek, ale szczerze mówiąc, zaczynam czuć, że już niedługo będą chodziły po nich setki mrówek.
Aj, to nic, jakoś muszę wytrzymać.
Maczam pędzel w wiadrze do połowy wypełnionym klejem. Otrzepuję go z nadmiaru, a następnie energicznie przejeżdżam wilgotnym włosiem po poliuretanowej piance o barwie popiołu. Do wyboru była jeszcze żółta. Ba! Były też zwyczajne panele prostokątne, i to w znacznie niższej cenie, ale nie o to tu chodzi. Istotne jest nie tylko maksymalne wyciszenie, lecz także pełny komfort mojej dziewczynki. Chcę, by czuła się jak w prawdziwym domu. Żółta ściana byłaby zbyt ekspresyjna. Nie pasowałaby do niej.
Unoszę się z lekkim uśmiechem. Dociskam sześciokątną płytę do ściany i cieszę się, słysząc charakterystyczny dźwięk mlaśnięcia spowodowany zetknięciem pianki z tynkiem. To wygląda naprawdę prześlicznie. Figury są idealnie dopasowane do siebie.
Dłonią złożoną w pięść walę z całych sił w nowy element. Wędruję od jednego rogu do drugiego, a następnie przecinam go przez środek. Niby wiem, że ten klej jest bardzo mocny, a co więcej, w zasadzie nie jest w ogóle potrzebny ze względu na samoprzylepność paneli, ale co, gdyby nagle jeden z kawałków odpadł i cały mój wysiłek okazał się daremny? To istna katastrofa!
Prostuję palce i przejeżdżam nimi po chropowatej teksturze. Zatrzymuję się w momencie, w którym opuszki odnajdują dziurę.
Została już tylko jedna wolna przestrzeń.
Wypełnia mnie fala podniecenia. Wyobrażam sobie, jak do tej dziury wetknę ostatni element. Szybciutko oblizuję spierzchnięte usta i nie chowając języka, zajmuję moje ulubione miejsce na podłodze tuż przy wiadrze z klejem. Powtarzam całą tę sekwencję ruchów, lecz tym razem pulsowanie w podbrzuszu doprowadza mnie na skraj szaleństwa.
Naprawdę nie mogę się już doczekać tego niesamowitego widoku: jej w moim pokoju.
Uspokój się – karcę się w myślach, wstaję i wypełniam tę pustą przestrzeń. Tym razem dociskam panel nie ręką, a całym ciałem. Potem wybiegam na sam środek pokoju, rozkładam ręce i kręcę się jak dziecko, niekontrolowanie się przy tym śmiejąc. Jest wspaniale. Jest pięknie! A wkrótce będzie jeszcze lepiej! Ona lubi szary, powinno jej się spodobać, w końcu staram się od tak wielu godzin. Ona po prostu musi to docenić.
Kiedy pierwsze emocje stopniowo opadają, wynoszę z pokoju puste pudło oraz na wpół opróżnione wiadro. Wtedy też chwytam za miotłę, która dotąd nieśmiało stała w rogu. Nie wszyscy zdają sobie sprawę, że są różne techniki zamiatania. Można zamiatać, wykonując ruchy od jednej krawędzi do drugiej, przesuwając się wzdłuż dłużej bądź krótszej krawędzi pomieszczenia, oczywiście zakładając, że nie jest ono kwadratowe. Co więcej, można odpychać pyłki bądź zgarniać je do siebie. Można również obrać punkt na samym środku podłogi i ruchem kolistym sprowadzać do niego cały brud. Ja stawiam jednak na wykorzystywanie techniki łączonej i poprawianie wszystkiego kilka razy.
Dodatkowym utrudnieniem w tym przypadku jest stara podłoga pokryta deskami, między którymi są drobne szczeliny. Większość osadu i tak wpada właśnie w te szpary, co, muszę przyznać, niesłychanie mnie denerwuje, ale nie mogę teraz wybuchnąć. Potrzebne jest pełne skupienie.
Widok podwieszanego sufitu koi mój stres. Doskonała robota, lecz nie była wcale łatwa. Najpierw w wyznaczonych miejscach na stropie należy zamocować pręty. W następnej kolejności doczepić do nich wieszaki obrotowe. Przykręcić płyty i szpachlować. Do tego potrzebny jest naprawdę dobry sprzęt. Koleś w sklepie polecił najdroższą masę wykończeniową, to on wybrał dla mnie też ten supermocny klej. Ale już tylko mój był pomysł, by dodatkowo w suficie wywiercić dziurę o średnicy pięciu centymetrów i wprowadzić w tę przestrzeń stalowy kołek idealny do podtrzymania ciężkiego łańcucha.
Kiedy kończę zamiatać, zgarniam wszystko na szufelkę i wynoszę z pokoju. Wracam, ciągnąc od razu za sobą wykładzinę. Mata akustyczna jest już przygotowana na wymiar, nie zamierzam smarować jej całej klejem, wystarczy delikatne muśnięcie w rogach. Rozwijam ją i wygładzam na końcu. Ściągam buty i chwytam otrzepany pędzel. Potrzebuję tylko odrobinki. Przecież ona i tak się nie przesunie, a moja dziewczynka nie wpadnie raczej na pomysł, by z jakiegoś powodu ją zwijać.
Czując stuprocentową pewność, że mata jest umieszczona poprawnie, mogę już wypełnić pokój innymi dodatkami. Najpierw przynoszę stolik. Niosę go ostrożnie i wysoko. Stawiam go w odpowiednim miejscu, czyli w przeciwległym rogu pokoju względem ciężkiego metalowego łańcucha zwisającego z sufitu.
Śliczny ten stolik – myślę sobie.
Jest idealnie biały, bez żadnej skazy. Przywodzi mi wspomnienie porcelanowej skóry mojej dziewczynki. No nic, to nie jest czas na retrospekcje, w końcu niedługo znowu będzie przy mnie. Kucam przy stoliczku i chucham na blat, następnie delikatnie przecieram go rękawem bluzki. Wszystko tu powinno być w ten sposób oznaczone. Uśmiecham się zalotnie i znowu wychodzę, by zaraz wrócić z metalowym pudełkiem wypełnionym zabawkami.
Zostały wcześniej odkażone, dzięki temu pięknie się błyszczą. Ocieram pot z czoła i marszczę je w wyrazie gniewu. Gdyby choć jedna kropla spadła na przygotowaną powierzchnię, to byłaby katastrofa. Trzeba by wszystko zaczynać od nowa, zwijać wykładzinę, ściągać panele. Tyle pracy mogłoby pójść na marne przez mieszaninę wody, elektrolitów i aminokwasów.
Przestań – uspokajam się w myślach.
W końcu jeszcze nic takiego się nie stało. Kropla została powstrzymana na czas. W pokoju jest duszno. Każdy oddech wydaje się jakby ciepły. Kiedy drzwi są zamknięte, a okna i niemal wszystkie dziury, poza jedną kratką wentylacyjną, zaklejone, staje się naprawdę parno. Na moje oko temperatura musi tu wynosić około trzydziestu stopni. Długie przebywanie w tym pomieszczeniu może powodować ból i zawroty głowy, dezorientację, a także doprowadzić do odwodnienia. Może również pojawić się obrzęk cieplny rąk i nóg, ponieważ organizm rozszerza naczynia krwionośne i w ten sposób broni się przed przegrzaniem. Najprościej mówiąc: można tutaj zwariować.
Unoszę kącik ust i kontynuuję wykładanie narzędzi. Obok metalowych, lśniących nożyc operacyjnych – ostrych, czternastocentymetrowych – układam nożyce tępe, zagięte, następnie niewielki nożyk. Myślę przez chwilę, czy wypróbować jego moc i wbić sobie czubek w palec. To jednak spowodowałoby zbyt dużo brudu. Teraz pora na pincetę. W skrzyneczce mam trzy rodzaje: zagiętą o długości dwunastu i pół centymetra, piętnastu centymetrów oraz chirurgiczną, szesnastocentymetrową. Mój stolik powoli zaczyna wyglądać tak, jak powinien. Jeszcze tylko kleszczyki naczyniowe, zgłębnik, igłotrzymacz. Zamykam skrzynkę, w której pozostaje wyłącznie jeden przedmiot. Jego na razie nie chcę eksponować.
– Jeszcze wiadro – szepczę pod nosem i przynoszę je szybko.
Ustawiam w okolicach łańcuchów, lecz nie za blisko. Nie chcę ułatwiać jej zadania. Na pewno znajdzie sposób, by przysunąć je sobie w razie potrzeby fizjologicznej. To mądra dziewczynka.
Wychodzę. Zamykam za sobą drzwi i wsuwam klucz do zamka, przekręcam go dwukrotnie. Przed wyciągnięciem jeszcze na moment zatrzymuję na nim dłoń. Mrużę oczy do takiego stopnia, że dociera do mnie już tylko cieniutki, rozmazany obraz. Unoszę dumnie głowę. Głośno wciągam powietrze.
Wszystko jest gotowe. Brakuje wyłącznie ciebie.
Moja słodka ptaszynko, wyśniony pokój już na ciebie czeka.ROZDZIAŁ 1
Anna
Coś ukłuło mnie w rękę. Cieniusieńka igła zaświdrowała w ciele zupełnie tak, jakby znalezienie żyły graniczyło z cudem. Skrzywiłam się, ale nie otworzyłam oczu.
– To rutynowe badanie.
Usłyszałam ciepły głos, a chwilę potem znowu zasnęłam.
Aua – to pierwsza myśl, która naszła mnie po przebudzeniu.
Dlaczego już od rana musiała boleć mnie głowa? Powieki wciąż zdawały się ważyć tonę, lecz z jakiegoś powodu podjęłam z nimi walkę. Smugi światła tańczyły przed moimi oczami, co rusz zmieniając kolory – z zimnych odcieni w ciepłe. Ostrość widzenia powracała mozolnie.
Jednocześnie uniosłam prawą dłoń do skroni i docisnęłam knykcie do skóry. Starałam się rozmasować bolące miejsce, chociaż doskonale wiedziałam, że nie przyniesie to zamierzonego efektu. To uczucie było zbyt głębokie, bym sama mogła je w jakikolwiek sposób ukoić.
Przytknęłam całą dłoń do czoła i tarłam z całych sił, co wywołało nieprzyjemny dźwięk w momencie, gdy zahaczyłam o włosy.
– Przestań.
Wyłącznie to jedno słowo zdołało się przebić przez wypełniającą pomieszczenie kakofonię dźwięków.
– Przepraszam, mamusiu, ja tylko…
Starałam się odpowiedzieć, lecz nagle wskakujące na swoje miejsce myśli siłą wyciągnęły mnie z łóżka. Wstałam nieco zbyt szybko, przez co znów musiałam przymrużyć oczy, a ostrość widzenia, która chwilę temu pozwoliła mi na uważne przyglądanie się smugom na białym suficie, znowu ode mnie odeszła.
Kręciło mi się w głowie na tyle, że straciłam czucie w stopach i opadłam bezwładnie na podłogę. Nikt mnie nie złapał, a mimo tego nie miałam wątpliwości, że głos, który usłyszałam przed momentem, istniał naprawdę, bo znowu dobiegło do mnie to samo krótkie słowo, rzucone słodziutkim głosikiem.
– Przestań.
Dźwięk wlał się wprost do mojej głowy.
– To nie moja matka, Magdalena – odparłam, lecz bardziej sobie niż mojej rozmówczyni.
– Nie znam twojej mamy, ale jeśli chcesz, to mogę stać się dla ciebie siostrą – rzuciła figlarnie dziewczyna. Potem kucnęła tuż przy mnie i wyciągnęła w moim kierunku dłoń. – Ja jestem Lola – dodała.
Zawiesiłam spojrzenie na jej brązowych oczach. Dopiero później zwróciłam uwagę na inne szczegóły twarzy.
– Lola? – zapytałam bezgłośnie, jedynie poruszając ustami.
– To znaczy mam na imię Inga, ale wszyscy wołają na mnie Looola.
– Okej – wypaliłam.
Dziewczyna szybko poradziła sobie z odczytaniem mojego skonsternowania, lecz zareagowała w inny sposób, niż się tego spodziewałam. Na moment ściągnęła brwi i przygryzła dolną wargę, a jej spojrzenie jakby zalało się mrokiem. Na szczęście to trwało tylko sekundę, zaraz potem znów wyszczerzyła się, prezentując dwa rzędy białych zębów.
Z jednej strony ucieszyłam się, że nie przyczyniłam się do tego, by smuciła się jakoś wyjątkowo długo. Z drugiej jednak strony nieco dziwne wydało mi się to, że w zaledwie ułamku sekundy popadła ze skrajności w skrajność.
– A ty jak masz na imię? – zapytała wreszcie.
Ja w tym samym momencie wstałam, podtrzymując się jej dłoni.
Dopiero teraz mogłam rozejrzeć się po pomieszczeniu. Pokój był niewielki i na pierwszy rzut oka nie różnił się jakoś znacząco od mojego.
Ściany były białe. Wzdłuż jednej z nich stały dwa łóżka w odległości około dwóch metrów od siebie. Obok każdego z nich z lewej strony znajdowała się mała szafeczka, z prawej zaś jednodrzwiowa szafa w kolorze olchy.
– Wyglądasz na Olę lub Anię – powiedziała, a na znak swojego zniecierpliwienia rytmicznie uderzała stopą o posadzkę.
– Blisko – ukróciłam w końcu jej męki. – Anna – uściśliłam.
– Eee, czyli trafiłam idealnie, a nie tam blisko! – zawołała, podskakując i klaszcząc triumfalnie.
– Wcale nie. Mam na imię Anna, nie Ania.
Na twarzy dziewczyny znów na sekundę zagościło skonsternowanie.
– To zbyt trudne! – wykrzyczała.
Ściągnęła usta w dzióbek i ostentacyjnie opadła na swoje łóżko. Wylądowała w taki sposób, że niemal całe nogi, które w przypadku tej dziewczyny zdawały się mieć metr długości, wystawały poza materac, a stopy dotykały ziemi.
Na posłaniu Loli znajdowało się kilkanaście pluszowych misiów i minimum dwie szmaciane lalki. Do tego znacznie więcej poduszek niż na moim. Zrobiłam krok w tył, by stanąć bliżej należącego do mnie łóżka i rzuciłam ku niemu krótkie spojrzenie. Jedna poduszka i jedna wymiętolona kołdra. Zielone poszewki z kwiatowym nadrukiem.
Nie gniewaj się – chciałam powiedzieć do dziewczyny, lecz coś mnie blokowało.
Nie powinnam była się nią interesować. Nie powinnam była nawet z nią rozmawiać. Tak podpowiadał mi wewnętrzny głos, który przez ostatnie lata stopniowo izolował mnie od społeczeństwa.
Usiadłam na samym rogu łóżka i zaplotłam ręce na wysokości piersi. Co to za miejsce? Gdzie ja właściwie jestem? Drzwi do pokoju były zamknięte. W pomieszczeniu śmierdziało jakby jakimiś chemikaliami, a każdy milimetr kwadratowy lśnił czystością, co nadawało surowy i sterylny wygląd. Gdyby nie pluszaki mojej współlokatorki, można by pomyśleć, że znajduję się w szpitalu. Teoretycznie mogłabym poprosić Lolę o choćby słowo wyjaśnienia. Pewnie by mi odpowiedziała i rozwiała wątpliwości, ale po pierwsze jest teraz na mnie obrażona, a po drugie ja jestem zbyt butna, by prosić kogokolwiek o cokolwiek.
– No dobra. Już się nie gniewam – powiedziała, czym mnie zaskoczyła. Obróciła głowę w moją stronę i znów zaprezentowała dwa rzędy zębów. – A więc jesteś Anna, nie Ania? Zgadza się?
Przytaknęłam, a ona wydała z siebie taki dźwięk, jakby pisnęła z radości. Chwyciła jednego z misiów za łapkę i przyciągnęła go do swojej twarzy. Następnie wraz z nim podniosła się na łóżku i usiadła na brzegu. Przez myśl przeszło mi, że dziewczyna parodiuje moją pozycję, a chwilę potem już nie miałam wątpliwości, że rzeczywiście to robi. Zaplotła ręce na wysokości piersi zupełnie jak ja, z tą małą różnicą, że do serca dociskała pluszowego niedźwiadka.
– Gdzie jesteśmy? – wyrzuciłam z siebie i jestem wręcz pewna, że w tym momencie moją twarz zalała purpura.
Kilkakrotnie zamknęłam i otworzyłam powieki, a górną wargę zassałam do środka i zacisnęłam na niej zęby.
Miałaś nie pytać! Nie prosić o pomoc! – skarciłam się w myślach.
Moja dziwaczna reakcja najwidoczniej wcale nie wydała się szczególnie interesująca dla współlokatorki, bo Lola patrzyła w dół, a prawy policzek docisnęła do głowy maskotki.
– Jak to gdzie? – zapytała, pocierając twarzą o mięciutki łepek. – Jesteśmy tutaj – odparła, a ja wybuchnęłam śmiechem.
Podrapałam się po głowie i obserwowałam proceder czyniony przez brązowooką.
Szybko doszłam do wniosku, że skoro i tak złamałam już swoje postanowienie i zagaiłam rozmowę, to za wszelką cenę muszę teraz doprowadzić ją do końca. Musiałam dowiedzieć się, co tu się właściwie dzieje. A żeby to osiągnąć, należało zjednać sobie sympatię Loli.
– Dlaczego niektóre z twoich maskotek nie mają oczu?
– Phi – parsknęła i na moment przestała pocierać polikiem o misia.
Ten, którego właśnie ściskała, nie miał oczu. Podobnie jak kilka innych, co szybko zdążyłam zauważyć. Lalki zaś miały już wyszyte oczka i rzęsy czarną włóczką.
– Pan Ptyś nie ma oczu, bo nie chciałam, żeby na mnie patrzył – odpowiedziała wreszcie.
Akurat w chwili, gdy ja straciłam nadzieję na rozwikłanie choć jednej zagadki.
– A w czym on jest gorszy od lalek? – ciągnęłam.
– Lalki przecież nie patrzą! – odparła zdecydowanie głośniej i tupnęła przy tym nogą. Szerzej otworzyła oczy, a brwi uniosła niemal do linii włosów.
Inga nie była w stanie zbyt szybko zrozumieć, że moje imię to Anna, nie Ania, ale za to zupełnie normalne wydawało jej się to, że część maskotek patrzy, nie mając oczu, a część nie patrzy, mając oczy.
– Emmm…
Sama nie wiem, co powinnam jej na to odpowiedzieć. Czy przytaknąć i udawać, że wszystko, co mówi, jest jak najbardziej sensowne, aby w dalszej perspektywie zdobyć informacje, których potrzebuję, czy też walnąć prosto z mostu, co o tym wszystkim sądzę?
Podjęłam w końcu decyzję, a może po prostu jakaś głęboko schowana we mnie część chciała to wszystko zrozumieć.
– Dlaczego uważasz, że lalki nie patrzą, mimo że mają oczy?
– Anno, lalki mają oczy z włóczki. One nie są prawdziwe. Lalki nic przez nie nie widzą. – Zachichotała.
– A oczy Pana Ptysia – przełknęłam głośno ślinę – jakie były? Prawdziwe?
– Były szklane. Odbijałam się w nich. Pan Ptyś widział. Teraz nie ma oczu, więc już mnie nie skrzywdzi.
Wpatrywałam się w Lolę przez dłuższą chwilę. Obie tkwiłyśmy w ciszy. Na szczęście nie chciała opowiedzieć mi nic więcej o swojej pluszowej kolekcji. Ta krótka rozmowa wystarczyła, bym zorientowała się w sytuacji. Już praktycznie byłam pewna co do miejsca, w którym się znajduję. Uświadomiwszy sobie to wszystko, mniej bałam się zrobić to, co teoretycznie mogłam uczynić od samego początku.
Wstałam z łóżka. Dłońmi wygładziłam ubranie. Wetknęłam niesforny kosmyk włosów za ucho i mozolnie powłóczyłam w stronę jedynego w tym pomieszczeniu okna. Inga bezpruderyjnie śledziła każdy mój ruch, a gdy stanęłam na wprost mojego celu, ona podskoczyła energicznie i w mgnieniu oka znalazła się tuż przy mnie. Położyła rękę na moim ramieniu, a ja automatycznie się wzdrygnęłam, chcąc pozbyć się ciężaru cudzego dotyku. Przyniosło to zamierzony efekt, ale tylko na chwilę. Zaraz potem dziewczyna znowu położyła drobne palce na moim barku.
– Pięknie, prawda? – zapytała.
Głośno wciągnęłam powietrze nosem i wypięłam piersi.
– Tak, Lola. Jest pięknie – odparłam.
Na wprost mnie rozciągał się ogromny park. Drzewa piętrzyły się ciasno i sprawiały wrażenie, że osiągnęły najpiękniejszy stan, jaki tylko mogły. Z mojej perspektywy dobrze widziałam ich regularne korony. Ich liście w większości były ciemnozielone i swoim kształtem przypominały typowy wzór serca, który rysują dzieci. Były osadzone blisko siebie i skierowane ku ziemi.
Zdawało mi się, że drzewa mają jakieś trzydzieści, może czterdzieści metrów wysokości i nie potrzebowałam już żadnych wskazówek, aby bezbłędnie orzec, że właśnie podziwiam park lipowy. Idealnie zaprojektowany, gdyż wszystko było tu symetryczne.
Alejki przecinały się pod kątem prostym. Trawa była równo przystrzyżona na wysokość kilku centymetrów, a białe ławeczki wręcz hipnotyzowały i namawiały, by pod pretekstem odpoczynku zasiąść na nich, na wieczność stapiając się z pięknem natury.
Wierzchem dłoni starłam łzę niesfornie spływającą po moim policzku. Ten ruch był jednak zbyt wolny, a kropla wpłynęła do moich lekko rozchylonych warg i nawilżyła suchy język, drażniąc go swoją słonością.
– Jest naprawdę pięknie – powtórzyłam, zwracając się do dziewczyny stojącej tuż za mną. – Jak długo już tutaj jesteś? – kontynuowałam wcześniejsze przesłuchanie.
– Hm, trudno powiedzieć.
Lola zabrała rękę z mojego ramienia i postawiła krok w tył. Kołysała się na boki. Między palec wskazujący a serdeczny złapała kosmyk jasnobrązowych włosów, ściętych równo do ramion, niemal pod linijkę.
– Kiedy pierwszy raz tu przyjechałam, była zima, a potem była jeszcze jedna.
– To szmat czasu.
– Może i tak – odparła i zachichotała figlarnie.
Zmierzyłam ją wzrokiem od góry do dołu.
– A ile ty masz w ogóle lat? – zapytałam wreszcie.
– Ha! Dwanaście! – zawołała i klasnęła uradowana.
– Chyba nie – palnęłam, nim w ogóle zdążyłam się zastanowić.
– Sugerujesz, że zmyślam?!
Spochmurniała w jedną sekundę, ale ja wolałam nie brnąć w roztrząsanie roku jej urodzenia. Oblizałam usta i wreszcie wyrzuciłam z siebie kluczowe dla mnie pytanie.
– A ja, Lola? Jak długo tu jestem?
– Ty. Hm…
Wypuściła kosmyk włosów, a następnie wyprostowała każdy palec prawej ręki i odliczając na głos, zaginała kolejny z nich aż do momentu, gdy wszystkie były już zaciśnięte w pięść. Wtedy podobny proceder uczyniła z lewą dłonią, aż wreszcie zawołała:
– Wiem! Jesteś tu dziesiąty dzień! Dziewięć nocy nie mogłam przez ciebie spać!
Wstrzymałam oddech i złapałam za znajdującą się przy moim boku szafkę. Byłam pewna, że gdybym tego nie zrobiła, to wylądowałabym na podłodze.
– W ogóle cię nie pamiętam – wyszeptałam, ale bardziej do siebie niż do niej.
Mimo mojego zdezorientowania z jej twarzy nadal nie schodził uśmiech, a bielutkie zęby wręcz zaczynały wypalać mi oczy.
– To zrozumiałe – oznajmiła. – W końcu poznałyśmy się dzisiaj, ale zostaniesz moją przyjaciółką, prawda?
– Czekaj… – Pokręciłam energicznie głową i uniosłam palec. – Przecież powiedziałaś, że jestem tu dziesiąty dzień – przypomniałam dziewczynie.
Postanowiłam, że każde kolejne pytanie w jej kierunku muszę konstruować w jak najprostszy sposób z uściśleniem wszystkich aspektów, nawet tych, które dla mnie wydawały się oczywiste.
– Bo tak jest! Nie jestem kłamczuchą. Po prostu nie było cię w moim pokoju. Byłaś tam. – Ruchem głowy wskazała zamknięte drzwi pomieszczenia. – W izolatce – doprecyzowała.
Objęła się ciasno ramionami, imitując uścisk, jakim matka obdarowuje dziecko.
– No i tam krzyczałaś każdej nocy. Pewnie się czegoś bałaś. Ja wiem, jak to jest – powiedziała zdecydowanie smutniejszym tonem, ale chwilę potem podskoczyła i na nowo przepełniona entuzjazmem powtórzyła pytanie, które akurat dla niej wydawało się kluczowe. – Ale zostaniemy przyjaciółkami, prawda?
– Nie – skwitowałam oschle i rzuciwszy się na łóżko, docisnęłam twarz do powierzchni poduszki.
W tej samej chwili Lola zaczęła zawodzić z taką mocą, że na usta cisnęło się: „Zamknij się, błagam”. Na szczęście im mocniej wciskałam się w pościel, tym bardziej te dźwięki wydawały się odległe, odrealnione.
Dlaczego tu jestem? Dlaczego nie jestem w domu? Dlaczego nic nie pamiętam… Inga powiedziała, że dziesięć dni trzymano mnie w izolatce, że krzyczałam każdej nocy, tym samym nie dając jej zasnąć. Nic z tego nie pamiętam. Nic z tego nie rozumiem.
Ostatnie, co widziałam, przeszukując wspomnienia, to śmierć mojej rodziny. Potwory kolejno wyciągały jedno po drugim. Najpierw mamę, potem tatę. Odrywały im głowy i rzucały na ziemię niczym nic nieznaczący przedmiot. A ja tkwiłam tam. Leżałam zupełnie sama, skulona na zimnej, szorstkiej powierzchni. Byłam naga, okryta jedynie mgłą, i powoli stawałam się częścią muzyki układającej się z cierpienia i płaczu. Nie byłam w stanie się poruszyć. Musiałam tkwić w tej krępującej pozycji, patrzeć i czekać. Nie miałam władzy, nie miałam mocy, nawet na tyle, by poruszyć własnym ciałem, by wydobyć słowa z wysuszonych na wiór ust. Tkwiłam tam niczym antena, radiostacja, przechwytująca wszystkie sygnały z otoczenia, ale sama niemogąca zrobić absolutnie nic.
Drzwi otworzyły się tak gwałtownie, że klamka uderzyła o ścianę i nawet nie trzeba było spoglądać, by mieć pewność, iż impet tego uderzenia wyżłobił dziurę w farbie.
– Co się znowu stało?! – zawołała kobieta.
W jej głosie bez trudu można było usłyszeć przewagę wieku nade mną czy nad Lolą.
Zainteresowana tym niespodziewanym gościem rozluźniłam mięśnie twarzy przyklejonej do poduszki i uniosłam ją na wysokość kilku centymetrów, czyli taką, która umożliwiała mi ukradkowe rzucenie okiem w jej stronę.
Kobieta była nieco przy tuszy. Na moje oko dobijała do pięćdziesiątki. Jasne, wypłowiałe włosy miała luźno puszczone. Sięgały jej nieco za ramiona, a końce wywijały się w kierunku przeciwnym do twarzy. Ubrana była w dość dopasowane ciemne dżinsy, białą koszulkę, a na to miała narzucony rozpięty, biały fartuch z krótkim rękawkiem. Jej twarz była napięta i jak gdyby cała ściągnięta w dół. Zarówno w okolicach oczu, jak i nad ustami mocno widoczne były już zmarszczki i nie była w stanie zneutralizować tego nawet lekka nadwaga.
– Maju, bo ta nowa dziewczyna nie chce się ze mną bawić – żaliła się, chlipiąc, moja współlokatorka. Łapała przy tym krótkie przerywane oddechy i pociągała nosem.
Kiedy przekręciłam twarz w jej kierunku, zauważyłam, że w ramionach ściskała prawie wszystkie swoje pluszaki, ledwo będąc w stanie objąć je swoimi wątłymi rękami.
– Dziecinko, mówiłam ci już, że nie możesz wszystkich zmuszać, by się z tobą przyjaźnili – odparła starsza kobieta i puściła oczko w stronę zapłakanej dziewczyny.
Następnie wbiła spojrzenie prosto we mnie, a ja, licząc na to, że zdołam ukryć głowę w poduszce, szarpnęłam nią zbyt mocno i od razu poczułam coś jak gdyby mały wybuch wewnątrz czaszki. Syknęłam z bólu, a wtedy kobieta podeszła do mojego łóżka i kucnęła tuż przy nim.
– A panienka jak się czuje? Wyspała się? – zapytała i tkwiła tak nade mną przez jakiś czas, prawdopodobnie wciąż nie tracąc nadziei na moją odpowiedź. – No nic – powiedziała wreszcie i uniosła się. – Jak będziesz gotowa, to ja chętnie z tobą porozmawiam.
Podeszła kilka kroków w stronę Loli, a ja pozwoliłam sobie zerknąć po raz kolejny. Maja położyła dłoń na włosach dziewczyny i pogładziła je kilkakrotnie.
– Już możecie się zbierać na śniadanie. Pokaż nowej koleżance, gdzie jest stołówka – poleciła i wyszła z pokoju, zostawiając za sobą otwarte na oścież drzwi.
Przez moment słychać było tylko oddalające się kroki kobiety. Zaraz potem otworzyła następne pokoje i rozmawiała z innymi dziewczętami.
Nie mam zamiaru wstawać – postanowiłam w duchu. – Spędzę cały dzień w łóżku. Kolejne również.
Pamiętałam jeszcze dym… Spowijał cały świat. Był gęsty jak budyń. Pojawiało się go coraz więcej i więcej, nie wiadomo skąd. Gdybym była w stanie wyciągnąć dłoń, to mogłabym kawałeczek złapać i oderwać. Schowałabym go do kieszeni i miała dowód, że to wszystko wydarzyło się wtedy naprawdę.
– Cześć, Lola! – W pokoju rozbrzmiał rozradowany głos i skutecznie przywrócił mnie do świata żywych.
– Hej, Wiśnia! – odrzekła równie radośnie Inga. W mgnieniu oka podniosła się i usiadła na łóżku. Przetarła rękawem oczy, a później nos. – Ładnie wyglądasz – dodała, a ja automatycznie się skrzywiłam, bo patrząc na nowo przybyłą, od razu zrozumiałam, dlaczego ma ksywkę Wiśnia.
Była to wysoka dziewczyna, na moje oko mierząca niemal dwa metry, do tego jej ciało zdecydowanie przytłoczyłoby nawet siostrę Maję, która w tym zestawieniu wydawała się filigranową istotą. Wiśnia miała krótko ścięte, ciemne włosy, roztrzepane na wszystkie strony i widocznie tłuste. Ten fakt akurat nie był czymś zaskakującym, bo, jak mniemałam, ja sama nie myłam włosów od długiego czasu. Co więcej, pyzata buzia dziewczyny cały ten czas była uśmiechnięta od ucha do ucha i czerwona… Trądzik miała tak gęsty i w tak zaawansowanym stanie zapalnym, że zdawało się, iż stanowił naturalną skorupę chroniącą Wiśnię przed wszystkim.
– Jesteś już gotowa na śniadanie? – zapytała ochoczo i pogładziła się po pokaźnym brzuchu.
W tym samym momencie w moim niekontrolowanie głośno zaburczało.
– Oho – skomentowała krótko ścięta dziewczyna.
Podejrzewałam, że odcień skóry na mojej twarzy zbliżał się do tego, który zdobił Wiśnię.
Kiedy ja właściwie ostatnio jadłam? Z tą myślą podwinęłam dłonie pod siebie i docisnęłam. Z jakiegoś powodu uznałam, że w ten sposób albo zagłuszę wydźwięk burczenia, albo przytłumię ból. Efekt był zgoła odmienny. Syknęłam przez zaciśnięte zęby. Pod koniuszkami palców wyczuwałam zgrubienia, które szły przez całe moje podbrzusze, od jednej kości biodrowej do drugiej.
– Dziwna jakaś ta nowa – skwitowała pulchna dziewczyna.
W innych warunkach być może parsknęłabym śmiechem.
Aktualnie przygryzłam z całych sił dolną wargę i mocno ścisnęłam powieki. Nie widziałam ciemności. Dla mnie już zawsze w tej przestrzeni miało być szaro, a zapach dymu miał nawiedzać mnie zza każdych drzwi.
– Nie jest dziwna. Tylko trochę nieokiełznana. Pójdzie dziś z nami na śniadanie.
– Dobrze, Lola – odparła Wiśnia, wbijając stopę w podłogę i zataczając nią koła.
– Myślisz, że jeśli zrobię dzisiaj kucyki, to Maja znowu mnie okrzyczy? – Moja współlokatorka zachichotała i dłońmi złapała dwie kępy włosów, po czym uniosła je wysoko, jakby miała uszy królika.
– Ja nie pozwolę, żeby ktoś na ciebie krzyczał – rzekła dumnie druga dziewczyna.
– No nic. Dzisiaj nie będę ryzykować. Nie chcę, żeby Anna od razu przekonała się, jak ostra potrafi być siostra Maja – oznajmiła i uwolniła swoje brązowe kosmyki z uścisku. – Włożę buty i możemy iść.
Zza pleców Wiśni kolejne dziewczęta zaczynały wstawiać swoje łebki do pokoju i zwracać się do mojej współlokatorki tym samym sztucznym tekstem „Cześć, Lola”, a mnie przeszło przez myśl, że jest to ich wyuczona, nakazana odgórnie kwestia. Tylko niby dlaczego miałyby okazywać tak duży respekt dziewczynie, która wyraźnie funkcjonowała na poziomie dziecka, a co więcej, sama twierdziła, że ma dwanaście lat, mimo że jej fizyczność wyraźnie temu zaprzeczała?
Lola, najwidoczniej nie widząc w ich zachowaniu niczego podejrzanego, odpowiedziała każdej z osobna i posłała jeden ze swoich najsłodszych uśmiechów.
– No dalej, Anno. Wkładaj buty, pójdziesz z nami. Już chyba każdy słyszał, jak głośno burczy ci w brzuszku – ponagliła, a ja nie ośmieliłam się już temu zaprzeczyć.
Po prostu pójdę coś zjeść i wrócę tutaj leżeć tak dalej. Nie muszę nawet z nimi rozmawiać – pomyślałam sobie naiwnie i mozolnie się uniosłam, wspierając na dłoniach, jednocześnie starając się nie urazić grubej rany na podbrzuszu, którą wcześniej wyczułam pod palcami.
Ostrożnie usiadłam na skraju łóżka i rozejrzałam się bacznie w poszukiwaniu butów. Zawsze nosiłam czarne, wysłużone trampki i z jakiegoś powodu liczyłam, że i tutaj takie znajdę.
– Mam jej je podać? – rzuciła Wiśnia w kierunku Ingi, która najwyraźniej zdążyła się już przygotować i teraz stała prosto przy boku swojej koleżanki.
Widok był wręcz śmieszny. Dziewczyny wyglądały jak wróżka i olbrzym z bajkowych scen.
Lola zachichotała i klasnęła, zupełnie jakby właśnie usłyszała doskonały kawał.
– Przecież Anna nie jest niewidoma! – odpowiedziała i sama wbiła spojrzenie w przestrzeń pod moim łóżkiem.
Zachęcona jej odruchem, nadal siedząc na skraju łóżka, wsunęłam stopę nieco głębiej i wyczułam przedmiot. Szurając po podłodze, wytargałam go spod łóżka, w myślach wciąż powtarzając prośbę, żeby to były moje ukochane czarne trampki.
Skrzywiłam się, widząc białe wsuwane tenisówki typu slip on, na niskiej podeszwie w tym samym kolorze.
– To nie moje – rzuciłam cicho pierwsze od kilkunastu minut zdanie.
– Teraz już twoje – wyjaśniła Lola.
Przez moment naprawdę nie wiedziałam, co mam w tej sytuacji zrobić. Mój brzuch ponownie wydał z siebie dźwięk podobny do odgłosu odpalanego silnika. Wsunęłam więc stopy w tenisówki, zawieszając jeszcze tylko spojrzenie na różowych skarpetkach, które wcześniej również nie należały do mnie.
– Za małe – podsumowałam.
Przeniosłam wzrok na stopy czekających na mnie dziewcząt i dopiero wtedy zauważyłam, że zdobiło je takie samo obuwie jak moje.
– Zamieńmy się – zaproponowała bez zastanowienia Wiśnia.
Doskonale wiedziałam, że jej rozmiar buta był znacznie większy niż moje trzydzieści osiem i pół.
– Ja chcę po prostu moje czarne trampki – rzekłam ze smutkiem, a one zachichotały.
– Anno, nie możesz ich mieć tutaj! – oznajmiła Lola, cały czas się śmiejąc.
Sprawiała przy tym wrażenie, jak gdybym powiedziała coś całkowicie niedorzecznego, a ja naprawdę nie rozumiałam…
– Dlaczego?
– Jak mniemam, twoje buty mają sznurówki, bo pewnie umiesz je wiązać. Ja umiem! – zawołała i podskoczyła przepełniona dumą.
– Co z tego?
– Sznurówki są niebezpieczne – wyjaśniła Wiśnia. – Mogłabyś się na nich powiesić albo, co gorsza, skrzywdzić Lolę.
– Powiesić? – powtórzyłam, a oczy niemal wyszły mi z orbit. Co za niedorzeczny pomysł. – Niby dlaczego miałabym zrobić coś takiego?
Dziewczyny spojrzały na siebie, a następnie na mnie – tak jakbym pochodziła z innej planety i nie rozumiała podstawowych praw panujących na ziemi.
– To nie ma sensu. Już jest po ósmej. Lepiej chodźmy, bo nic nam nie zostanie – odparła Wiśnia.
Złapała mnie za rękaw bluzki, a następnie pociągnęła z takim impetem, że nie byłam w stanie jej się sprzeciwić. Puściła mnie dopiero, gdy wszystkie trzy przestąpiłyśmy próg pokoju. Wtedy też na chwilę znieruchomiałam.
Ściany na wąskim korytarzu były pomalowane na pudrowy róż.
Dodatkowo zdobiły je liczne obrazy umieszczone w drewnianych ramkach bez szkła. Choć w sumie nie byłam pewna, czy słowo „obraz” było tutaj odpowiednie. Raczej trafniej można by określić je jako zwykłe bohomazy przypominające tęczowe plamy stworzone przez małe dzieci.
Po tej stronie korytarza, po której znajdował się mój pokój, prawdopodobnie mieściły się jeszcze dwa inne. Z drugiej strony również były trzy. Na końcu holu najprawdopodobniej stołówka, bo właśnie z tamtego kierunku dochodził zapach przypalonego mleka, który uderzył mnie w nozdrza.
Lola i Wiśnia zwabione aromatem jedzenia pognały czym prędzej na koniec korytarza, zostawiając mnie zastygniętą niczym figura woskowa i wpatrzoną w te różowe obrzydliwe ściany i tęczowe bohomazy. Jak przez mgłę docierały do mnie stłumione dźwięki rozmów i stukania łyżkami o talerze. W brzuchu ponownie rozpoczynał się koncert, a ostrość widzenia opuszczała mnie wraz z kolejną mijającą sekundą.
Zaraz zemdleję – co do tego nie miałam wątpliwości, w związku z tym w tej chwili ważniejsze było dla mnie przeżycie niż moje artystyczne odczucia wywołane obrazami i farbą na ścianach.
Do stołówki weszłam powolnie. Bacznie stawiałam kroki, a tuż przed przestąpieniem progu zacisnęłam dłonie w pięści.
Gdy tam wejdę, wszyscy będą na mnie patrzeć. Być może wyśmieją mnie, zaczną obgadywać i szydzić. Ten scenariusz powtarza się zawsze. Gdziekolwiek się pojawiam, zawsze jestem klasyfikowana jako wyrzutek – podsumowałam w duchu.
Tyle razy zmieniałam szkołę, zaczynałam wszystko od nowa, że można by przypuszczać, że zdążyłam się już do tego przyzwyczaić. Nic z tych rzeczy. Moim zdaniem nie dało się przyzwyczaić do samotności, niezależnie od tego, jak bardzo ktoś starałby się to osiągnąć. To prosta droga prowadząca do szaleństwa. Prowadząca właśnie do tej placówki. W sumie nawet nie wiedziałam, jaką nazwę nosiło to miejsce i w jakiej miejscowości się mieściło.
Zapamiętać, zapytać kogoś innego niż Lolę, gdzie właściwie jestem – zanotowałam w myślach i uniosłam głowę wysoko.
Jeszcze mocniej zacisnęłam pięści i weszłam, czekając na te wszystkie drwiny, które za chwilę miały na mnie spaść.
– Tu, Anno! Tu siadaj! Koło mnie. Zajęłam ci miejsce! – wydarła się Lola, machając rękami nad głową i niemal podskakując na krześle.
Po jej prawej stronie nieco spokojniej siedziała Wiśnia, uśmiechnięta od ucha do ucha, zapewne uszczęśliwiona z powodu posiłku.
Wetknęłam kosmyk włosów za ucho i wlepiłam spojrzenie w moje nowe, białe buty, odrobinę uciskające mnie w duży palec. W takiej pozycji przeszłam wzdłuż pomieszczenia, mijając pozostałe dziewczyny i wysunęłam wolne krzesło znajdujące się z lewej strony mojej współlokatorki.
– To właśnie ona! Mówiłam wam! Moja nowa przyjaciółka! – kontynuowała swoje szalone piski Lola.
– Cześć, Anna, ja jestem Eris, mieszkam w pokoju razem z Wiśnią, tuż obok twojego. Gdybyś czegoś potrzebowała, to zawsze możesz… – zaczęła jedna z dziewcząt siedzących naprzeciwko, lecz z jakiegoś powodu zamilkła, nim zdążyłam się dowiedzieć, co właściwie mogłam, a czego nie.
Eris była około trzydziestoletnią drobną kobietą, o wyjątkowo niskim wzroście, nawet w porównaniu z Lolą, która mierzyła jakieś metr sześćdziesiąt. To, co wyróżniało Eris poza kupowaniem ubrań na dziale dziecięcym, to jej niesamowicie niebieskie oczy. Zdawało mi się, że nie było w nich absolutnie żadnego krateru, a jedynie czysty, głęboki błękit.
Poza tymi trzema, które zdążyłam poznać, przy stole siedziały jeszcze cztery inne kobiety. Dwie z nich wyjątkowo blisko siebie i zamiast jeść, wydawało mi się, że pod stołem trzymały się za ręce.
Wiśnia głośno siorbała, a ja jak zaprogramowana przeniosłam spojrzenie na miskę stojącą naprzeciwko niej, po brzegi wypełnioną czekoladowymi kulkami i mlekiem. Szybko skanowałam wzrokiem resztę stołu i doliczyłam się siedmiu misek pełnych jedzenia. Popatrzyłam przez prawe ramię, a następnie znowu na stół i nie miałam pojęcia, jak mam zdobyć śniadanie. Czy powinnam czekać, aż siostra Maja przyniesie miskę również dla mnie, a może powinnam wstać i pójść w kierunku… sama nie wiedziałam w jakim… A może powinnam wstać i zawołać? Naprawdę nie wiedziałam.
– To Wiśnia zjadła twoją porcję, zanim przyszłaś – oznajmiła jedna z dziewcząt trzymających się za ręce, najwidoczniej doskonale odgadnąwszy, za czym tak błagalnie się rozglądałam.
– Że co?! – zawołała wzburzona dziewczyna i poderwała się z zamiarem wstania.
Cała sala oprócz mnie zaczęła się z niej śmiać.
Krzesło, na którym siedziała, zakleszczyło się na jej obszernych pośladkach, powodując, że nie mogła się do końca wyprostować, a mebel odstawał niczym jakiś ekscentryczny rodzaj ubrania.
– Żartowałam. Nie zjadła twoich płatków. Chciałam tylko, żebyś zobaczyła, jak śmiesznie wygląda z tym krzesłem – wyjaśniła dziewczyna, niemal płacząc ze śmiechu.
Podobnie zanosiły się wszystkie pozostałe, włącznie z Lolą, a chwilę potem dołączyła do nich sama Wiśnia, której udało się wyswobodzić z drewnianego uścisku.
Tylko mnie jakoś nie było do śmiechu. Doskonale pamiętałam, jak jeszcze niedawno to ze mnie szydzono w najróżniejsze okrutne sposoby. Choć miejsce było inne, a drwiny nie dotyczyły w tym momencie mnie, pozostałe okoliczności były takie same. Dokąd bym trafiła, wszystko się powtarzało, ludzie byli tak samo bezduszni. Uniosłam się ze swojego miejsca i skierowałam do wyjścia.
– Co robisz? Zaraz dostaniesz swoją porcję! – zawołała partnerka tej, która chwilę temu zainicjowała tę całą szopkę.
– Nie jestem już głodna – wydukałam pod nosem.
Mój brzuch miał odmienne zdanie, ale w tym momencie wolałam umrzeć z głodu, niż siedzieć z nimi.
Obeszłam długi stół i ruszyłam do wyjścia. Coraz wyraźniej słyszałam szmery i słowa. Zacisnęłam mocno powieki i kilkakrotnie pokręciłam głową.
Zostawcie mnie! – chciałam wykrzyczeć, pewna, że koncert, który rozpoczął się w mojej głowie, nie opuści mnie bez wyraźnego polecenia.
Wtedy też otworzyły się ogromne białe drzwi będące drogą do świata zewnętrznego.
Być może to moja jedyna szansa, by się stąd wydostać – przebiegło przez mój zamglony umysł, lecz nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Znieruchomiały zupełnie jak gdyby ważyły tonę, jak gdyby pokrywała je lepka maź, smoła… Kiedyś już tak właśnie się czułam, ale to było chyba w innym życiu.
Wrota otworzyły się na dobre i do środka wlały się trzy szarpiące się postacie, a uściślając, to wyłącznie jedna się szarpała. Dwie pozostałe najwyraźniej starały się ją powstrzymać.
– O, nie. Tylko nie ona. – Usłyszałam westchnienie Loli gdzieś za moimi plecami.
– Zostawcie mnie, powiedziałam! – wykrzyczała dziewczyna do dwóch strażników, a zaraz potem splunęła jednemu w twarz.
Jak widać, ten czyn poskutkował w przeciwieństwie do nic nieznaczących słów.
– Ty suko! – warknął młodszy ze strażników i starł ze swojej twarzy plwocinę1.
Co za tym idzie – rozluźnił uścisk, co dziewczyna wykorzystała idealnie i powaliła nieświadomego zagrożenia drugiego z mężczyzn.
Czy powinnam była coś zrobić? Jakoś zareagować? Tylko komu pomóc? Stróżom prawa chcącym utrzymać porządek czy może dziewczynie, która najwyraźniej należy do tej samej „drużyny” co ja. Wszystkie te rozterki zgarnęłam na bok, zamykając oczy. Uważam, że byłoby to dobre rozwiązanie większości zmartwień i problemów pod warunkiem, że mogłabym wtedy widzieć cokolwiek innego niż dym. Bądź co bądź czasem warto skorzystać z takiego wyjścia i łudzić się jak dziecko, że kiedy ja nie widzę otoczenia, otoczenie również nie widzi mnie. Zapewne kącik moich ust uniósł się niekontrolowanie.
Zdecydowałam się znowu patrzeć dopiero wtedy, kiedy do recitalu dołączył dodatkowy muzyk. Siostra Maja wychyliła się ze swojego gabinetu, ściskając w dłoni czarną słuchawkę telefonu stacjonarnego. Poskręcany kabel najwidoczniej uniemożliwiał jej jednak postawienie kolejnego kroku do przodu, a ona przez moment chyba myślała, że ten kabel stanowi przedłużenie jej ciała. Gdy jej powieki rozszerzyły się na tyle, że oczy o mało nie wyszły z orbit, odpowiednie styki natrafiły na siebie, a słuchawka odskoczyła i prawdopodobnie uderzyła o ścianę, a przynajmniej na to wskazywał dźwięk, który wybrzmiał chwilę potem. Albo była to pękająca kość starszego ze strażników, który jęczał uwięziony pod ciężarem ciała dziewczyny siedzącej na nim okrakiem i z twarzą schowaną gdzieś przy jego szyi.
Siostra Maja ukryła się w gabinecie, a ja zachowawczo rozejrzałam się w prawo i w lewo, oceniając, czy mam dokąd uciec.
Czerwony wykwit wypełznął na moją twarz w momencie, w którym zdałam sobie sprawę, że pielęgniarka nie weszła do pokoju dlatego, że się bała. Gorące uczucie wstydu załaskotało mnie gdzieś na wysokości serca, a dobijająca pięćdziesiątki kobieta wyłoniła się z pomieszczenia i zwinnym ruchem wbiła strzykawkę w plecy nowo przybyłej dziewczyny.
Jasne wypłowiałe włosy Mai rozczochrały się, a ona starała się je w jakikolwiek sposób ułożyć. Dopiero gdy najprawdopodobniej uznała, że wygląda w miarę dobrze, odezwała się tonem pełnym współczucia i zrozumienia.
– Już ci lepiej, dziecinko?
Przez myśl przeszło mi, że mężczyzna leżący na ziemi to jej mąż bądź krewny. Niewiarygodne, że to właśnie ona, starsza kobieta, musiała stanąć w jego obronie.
Jeśli rzeczywiście są razem, to widać kto tutaj nosi spodnie – pomyślałam.
Zaraz potem spojrzałam na tego drugiego, młodszego strażnika. Stał jak wmurowany, cały blady, a na jego czole pojawiło się kilka kropel potu. Wpatrywał się wprost we mnie.
Miał gęste, ciemne brwi. Idealnie zgolony zarost i szeroką szczękę. Z lekko rozchylonych ust wystawały idealnie białe zęby. A oczy zdawały się błyszczeć…
Nowo przybyła dziewczyna stoczyła się z ciała mężczyzny i splunęła czymś na podłogę. Wierzchem dłoni przetarła ściekającą z kącika ust krew, a zauważywszy, że było jej zbyt dużo, by mogła zostać na ręce, wytarła ją w bluzkę.
– Tak, już w porządku, dziękuję, Maju – odparła delikatnie główna postać tego przedstawienia.
Uniosłam brwi tak wysoko, że moje czoło zapewne pomarszczyło się tak jak powierzchnia mózgu… Że niby ona jest „dziecinką”?
Przecież to jakaś powalona wampirzyca! – cisnęło mi się na usta.
Zapewne podobnie jak starszemu mężczyźnie, który właśnie podnosił się z ziemi, a jednocześnie dociskał palce do ucha. Nawet mimo tego zabiegu krew sączyła się wartkim strumieniem i dopiero zobaczywszy tę scenę, drugi strażnik oprzytomniał. Zarówno on, jak i siostra Maja doskoczyli do rannego, by ocenić sytuację. Kobieta w białym kitlu zasyczała przez zaciśnięte zęby na widok rany.
– Uciskaj – poleciła zupełnie tak, jak gdyby nie robił tego już wcześniej. – Zaraz wracam. A wy rozejść się! – dodała ostro, wskazując palcem wprost na mnie.
Przecież jestem tu sama – chciałam odpowiedzieć i na wszelki wypadek odwróciłam się za siebie.
W końcu taka szarpanina połączona z krzykami i piskiem zaalarmowałaby każdego zdrowego człowieka. Tymczasem siódemka dziewcząt siedziała przy długim stole i jadła płatki zupełnie, jakby cała ta scena rozegrała się za szybą z bardzo grubego szkła.
Maja żwawo weszła do gabinetu, w którym jeszcze kilka minut wcześniej rozmawiała z kimś przez telefon i wróciła, ściskając dwie pełne garści opatrunków. Równocześnie sprawczyni tego zamieszania zdążyła się już pozbierać. Wytrzepała ubrania, które w dużej mierze poplamione były krwią, i zmierzała obojętnie w moim kierunku.
– Bernadetta przeszukała panienkę przed wejściem, tak? – zapytała tego bardziej świadomego, młodszego strażnika, Maja.
Wstrzymałam oddech, uświadamiając sobie, w jakim momencie go o to zapytała. Nie usłyszałam odpowiedzi, ale wolałam łudzić się, że mężczyzna skinął głową, gdy akurat mrugnęłam.
Dziewczyna wampir była już niemal na wyciągnięcie ręki.
– Hej, słodziutka. Ładne masz włoski – rzuciła zawadiacko.
– Nie jestem ruda – wydobyło się z moich ust zupełnie bez mojej kontroli.
Świetnie! Obserwując odgryzanie ucha starszemu mężczyźnie, stałam jak znieruchomiała, nie mogąc się ruszyć ani nawet wydobyć z siebie słowa, a teraz zupełnie bez mojej woli odpyskowałam niebezpiecznej dziewczynie, i to na tak trywialną zaczepkę.
Anna, brawo. Jesteś mistrzem.
– Ale ja przecież nie powiedziałam, że… a zresztą…
Śmiała się ze mnie do rozpuku. Ciekawe, czy zareagowałaby w taki sam sposób, gdyby nie cieniutka igła wbita w jej plecy zaledwie przed kilkoma minutami. Uradowana do granic możliwości minęła mnie, trącając przy tym lekko łokciem.
– Loooola, kochana! O, i są nawet inne moje przyjaciółki. Dziewczyny! – zawołała, rozkładając ręce niczym Mesjasz. – Tęskniłyście za mną?
– Niekoniecznie – skwitowała moja współlokatorka. Skrzyżowała ramiona, brodę zadarła, a usta ściągnęła w dzióbek.
– Oooo, jak mi miło – zaczęła dziewczyna i dotknęła dłonią serca.
– Gdzie byłaś, Dejna? – Wiśnia szybko przerwała tę ostentacyjną szopkę.
Nie wiedziałam, czy po prostu jakoś jej tak wyszło, czy naprawdę wiedziała, że to pytanie spowoduje chociaż chwilową ciszę, której każda z nas potrzebowała po kakofonii dźwięków.
– Dlaczego nie wróciłaś od razu po terminie przepustki?
– Szykowałam wyjątkowe miejsce dla jednej z was – odparła nonszalancko.
Usta wykrzywiła w uśmiechu.
------------------------------------------------------------------------
1 Plwocina – wykrztuszana wydzielina dróg oddechowych.