Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Pokolenie 30+ - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
14 listopada 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pokolenie 30+ - ebook

30+ lat III Rzeczypospolitej okiem przedstawiciela pokolenia, które rodziło się w momencie przemian ustrojowych. Barwny opis państwa i społeczeństwa. Gratka dla wszystkich miłośników literatury non-fiction.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66695-74-0
Rozmiar pliku: 1,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

Lata 1983 — 1990

Jest 12 czerwca 1983 roku. 4:12 rano.

Nad jednym z osiedli na warszawskim Ursynowie wschodzi słońce, dla wielu wstaje nowy dzień. Jest niedziela. Stojąc na niewielkiej górce, można zobaczyć rozpościerający się wokoło widok szarych smutnych bloków z gdzieniegdzie zapalonymi światłami...To ci, którzy za chwilę zaraz po porannej toalecie ruszą do swoich prac. Pamiętam ten czas, te miejsce, tych ludzi...

Za chwilę wielu z nich wyjdzie ze swoich bloków i przecierając szyby z kropel deszczu wsiądą do swoich samochodów. Nie jest ich wielu, bo i czasy nie są temu przychylne. Jest schyłek stanu wojennego... Ludzie żyją skromnie, ale godnie. Może nie wszyscy mają samochody i wielu wsiądzie do komunikacji miejskiej, ale cóż to były za czasy... Te maluchy... Te polonezy... Pamiętam z opowieści... wtedy nawet stanie i czekanie na autobus, o którym wiadomo, że jest jeden na całe osiedle i że na pewno się spóźni, były czasem niezapomnianym. Trzeba było kombinować, żeby cokolwiek załatwić, ale kiedy się udało, to dopiero było święto...

Z każdą kolejną minutą w okolicznych blokach zacznie zapalać się coraz więcej świateł, a dla wielu zacznie się upragniona niedziela. Taka normalna, typowa, rodzinna. Pełna miłości. Pamiętam wiele takich z lat młodzieńczych...Wtedy niedziela to był dzień pełen przygód, a nie kolejny nudny dzień w galerii.

Za chwilę w jednym z wielu dziesięciopiętrowych bloków na osiedlu, w mieszkaniu na trzecim piętrze zacznie się dzień. Jeden z ważniejszych w życiu jego lokatorów. Już za parę godzin dla tej trójki zacznie się nowy rozdział... W jednym z warszawskich szpitali przyjdę na świat ja... Nazywam się Marcin Gąsiorowski, a to jest moja historia.

Jest 14:12 Cóż za przypadek... dokładnie 10 godzin po tym jak „słońce otworzyło swe oczy” rodzę się ja. Czy to był strzał w dziesiątkę? Nie wiem. Nie mnie to oceniać. Wtedy dla Mamy, Taty i brata był to z pewnością wyjątkowy dzień. No może dla mojego brata to góra 10 minut... Zapewne szybko zorientował się, że ten mały krzyczący glut „zabierze” mu rodziców, a najbliższe miesiące zamieni w małe piekiełko. Cóż mógł sobie innego myśleć. Grzesiek miał wtedy sześć lat. Zapewne ojciec myślał podobnie: znów pieluchy, nocne wstawanie... Co za wspaniały czas. Nieprawdaż?

Jednego jestem pewien i jeszcze nie raz mi to pokażą. Na pewno mocno mnie kochali i tak jest do dziś dnia...

Oczywiście niewiele pamiętam ze swoich niemowlęcych lat. Pamiętam tylko pojedyncze chwile, sekundy z życia naszej rodziny głównie dzięki zdjęciom. Pamiętam jedno. Ja... radosny, beztroski, jasnowłosy dwulatek na drewnianym koniku na placu zabaw. Wokół bloki, no i te niesamowite „bryki” na parkingach...Kto by powiedział, że wyrosnę na łysego, zrzędzącego, zmęczonego życiem byłego bruneta, który jeszcze nie raz dostanie od życia kopa...

Tak naprawdę to, jak wielu z nas, pamiętam dopiero czasy szkoły. Początki... Miałem wtedy siedem lat.

Jest 3 września 1990 roku. Godzina ósma rano. Za chwilę zacznę jeden z najlepszych okresów mojego życia, na pewno pierwszy dobrze zapamiętany. Co to były za czasy...

Wtedy nawet pogoda była inna: 21 stycznia 1990 roku we Wrocławiu i kilku okolicznych miastach odnotowano temperaturę +19,7 stopnia. Rzeczywiście wtedy w Polsce było gorąco. Głównie w polityce... Parę dni później uchwałą XI zjazdu PZPR rozwiązano partię i po raz ostatni wyprowadzono sztandar. 9 lutego przywrócono dawne godło państwowe-orła w koronie.

Kolejne dni i miesiące na wskutek zmian ustrojowych zapewniły nam wsparcie finansowe w postaci kredytów lub umorzeń spłat zaległych. Życie i polityka szalały – tak samo zresztą jak pogoda... 9 marca 1990 roku odnotowano na Śnieżce rekordowe porywy wiatru, aż 346 km/h. Na dworze wiatr, a w gospodarce rekordowa inflacja – 1360%...

Przez kolejne miesiące oprócz wiatrów i inflacji rządził nasz najsłynniejszy elektryk, który zresztą 22 grudnia został zaprzysiężony na urząd prezydenta. Wiatr przemian gnał przez kraj... Zniesiono cenzurę i restrykcje na sprzedaż napojów alkoholowych. Powstały Żandarmeria Wojskowa i jednostka Grom. 12 lipca do służby w siłach powietrznych RP wszedł samolot TU 154M, numer boczny 101 – ten sam, który uległ katastrofie w Smoleńsku...

To tylko krótki zarys tego co się działo. Czy pamiętam to wszystko? Ledwo. Jak przez mgłę. Miałem wtedy siedem lat, a w życiu liczyły się zabawa, sport, motoryzacja, muzyka (kolejność nieprzypadkowa)

Kto z nas wtedy pamiętał i wiedział kto to Stan Tymiński, albo kiedy Polska nawiązała współpracę z NATO czy choćby z Interpolem.

Nasz czas (pokolenie dzisiejszych 30- i 40-latków) nadchodził. Kiedy patrzę na dzieci dorastające w dzisiejszych czasach, boję się, że za 20 czy 30 lat nie będą mieli co wspominać... Z nami było inaczej. Inni ludzie, inny świat... Choć minęło tyle lat, ja mam wrażenie, że pamiętam wszystko.

Kto z nas nie pamięta setek godzin tygodniowo spędzanych na podwórku?

Gra w piłkę nożną, gumę, kapsle czy kwadraty były naszą codziennością.

Ile radości przynosiły wyścigi naokoło bloku na rowerze czy w bieganiu?

A gra w wojnę? To było coś... latało się z patykami w kształcie pistoletów, procami czy dopiero wchodzącymi zabawkowymi karabinami. Pamiętam każdą chwilę na powietrzu. Boisko czy plac zabaw, śnieg czy słońce najważniejsza była przygoda, rywalizacja i pierwsze nawiązywane znajomości i przyjaźnie. Chwile, w których z okien naszych mieszkań dochodziły krzyki rodziców wołających nas do domów (na obiad czy „do lekcji”) były dla nas wielką tragedią. Każda minuta w domu miała być naszą zmorą. Ale czy naprawdę nią była? O Boże, nie.

Na pewno nie. Dom obok szkoły i podwórka był naszym trzecim idealnym światem, naszą oazą. Dzień w domu był dniem równie udanym co na dworze. Kto nie uroni łzy za tamtym światem...

Wstawało się rano i już było się myślami przy zabawie. W tamtym okresie, podobnie jak teraz, po obowiązkowej porannej toalecie i zjedzeniu śniadania czekał nas istny rollercoaster atrakcji. Wiadomo, najlepsze były nagrody za dobre zachowanie czy naukę. Gumy Turbo, Kaczor Donald i Mamba... Ech... ten niepowtarzalny „sztuczny” smak ginący w ustach po minucie żucia. Ale co tam smak... Liczyły się karteczki. Te z historyjkami czy z samochodami były walutą, a także kluczem do bycia królem osiedla.

Gumy, czekolady, batony czy pierwsze chipsy były tylko rozgrzewką. Prawdziwe emocje zaczynały się później. Choć telewizory były małe i miały chyba tylko dziesięć kolorów – zatapiały nas w zupełnie innym świecie.

Kreskówki, choć często osadzone w świecie fantastycznym, czy też niekiedy brutalne (zdecydowanie mniej niż teraz), były obok pierwszych książek i komiksów naszym oknem na świat. Były „internetem” naszych czasów. Pamiętam wiele z nich. Jedne straszyły, inne rozśmieszały do łez czy rozwijały nasze pierwsze pasje w życiu. Te edukacyjne z kolei uczyły.

Nie sposób nie zatrzymać się przy kilku z nich. Każda z nich dodała kropelkę i w pewnym sensie mnie ukształtowała...

Było sobie życie – cudowna bajka a jednocześnie wspaniała lekcja biologii. To dzięki temu francuskiemu serialowi z końca lat 80-tych mogliśmy poznać całe ludzkie ciało a także procesy które w nim zachodziły. Założę się, że wielu obecnych lekarzy i fizjoterapeutów zaczynało swoją przygodę właśnie wtedy i przy tym serialu. Aha – – tak na marginesie, zapamiętajcie te dwa zawody. Jeszcze nie raz będzie o nich mowa. Ale to później... Jeszcze przyjdzie na to czas.

„Kapitan Planeta i planetarianie – kolejna bajka o zabarwieniu edukacyjnym. Tym razem na pierwszy plan wychodzi ekologia. Jakże ważne słowo i dziedzina wtedy dopiero raczkująca. Pięcioro bohaterów, pięć kontynentów z których pochodzili i pięć żywiołów, których moce posiadali. A wszystko to (parafrazując słowa piosenki), by ratować ziemię przed skażeniem i zanieczyszczeniem. Z połączenia tych pięciu mocy powstawał Kapitan Planeta, heros nad herosami, superbohater ratujący świat i ziemię. Do dziś dnia go pamiętam. Każdy odcinek kończył się „apelem planetarian” i wskazywał jak żyć i dbać o planetę.

Może to śmieszne, ale często łapię się na tym, że kiedy nie chce mi się sprzątnąć papierka czy psich odchodów, przed oczami pojawia mi się Kapitan Planeta...

Był też Gigi... Mały, śmieszny chłopczyk kochający sport i swoją Annę. Hmm... to znowu ważne. Zapamiętajcie to imię...

Gigi był uroczy i na całego „zboczony”, ale wiecie co... to chyba idealny obraz mnie... Oczywiście później, po trzydziestym roku życia...

Oczywiście były też inne... Te przerażające wtedy He-Man czy Yattaman, i te które pokazywały ten normalny świat. Kot Filemon, Reksio, Bolek i Lolek... Zapomniałem pewnie o wielu innych z tamtych lat. Jedno jest pewne: rozwijały nas i otwierały oczy na dalsze życie. Tu wypadało by skończyć. Ale czy na pewno? Otóż nie.

W tamtym okresie dla mnie podobnie jak dla wielu moich znajomych liczyła się tylko jedna rzecz. Piłka nożna. Fenomen tej dyscypliny od wielu lat zadziwia ekspertów i naukowców. Wśród tylu możliwych dziedzin sportu to właśnie piłka i to ta kopana elektryzuje miliony... Tak naprawdę to chwile z życia przed tym okresem, który opisuje, a które pamiętam od zawsze bez zdjęć i bez pomocy innych, to właśnie chwile z piłką i sport. Bez względu czy sam kopałem czy oglądałem innych, widok toczącej się piłki hipnotyzował mnie podobnie jak wielu innych.

Tu powinienem chyba wrócić do kreskówek, by wreszcie skończyć ten może trywialny, choć jak widać jednak istotny wątek. Była jeszcze ta jedna, najważniejsza. Tytuł bywał różnie tłumaczony...

Najważniejsza jednak była bohaterka, czyli piłka, i ten główny ludzki bohater. Ideał z kraju kwitnącej wiśni, Tsubasa Ozora. Kilkuletni chłopiec i jego miłość do piłki. Futbolówka, która według opowieści z początku serialu uratowała mu życie, i te niesamowite rzeczy które robili z nią bohaterowie... Wiecie co... to była moja ulubiona bajka z dzieciństwa. Jestem tego pewien. Ale starczy już o kreskówkach. Chociaż może nie? Nie wiem. Zobaczycie. O piłce na pewno będzie jeszcze dużo.

Lata 90. to nie tylko bieganie za piłką czy oglądanie bajek. To także początki tego, bez czego teraz świat nie istnieje, a co wtedy wydawało się tylko fanaberią bogaczy. Elektronika, bo o niej mowa, a właściwie pseudoelektronika, jeśli patrzeć na nią przez pryzmat dzisiejszych czasów. Co to były za czasy... Walkmany, discmany, gry telewizyjne i pierwsze konsole, no i najważniejsze: komputery... Chociaż w porównaniu z tymi dzisiejszymi sam nie wiem, co to było... może kalkulatory z funkcją pisania... Jedno jest pewne: wówczas kto miał choć jeden z tych bajerów, był królem osiedla.

Miałem okazję za młodu przeżywać emocje związane z dostawaniem i używaniem tych cudeniek. Jaki to był szpan i bajer. Oczywiście broń Boże nie używać na osiedlu, bo ukradną... Pamiętam płyty, kasety i ten pierwszy kontakt z komputerem... Cóż to była za frajda.

Byliśmy wtedy u babci (tej lepszej, ale o tym później). Tata przyjechał trochę po mamie, bracie i mnie... właściwie nie wiem dlaczego, pewnie chodziło o niespodziankę. Ale kto by tam wtedy miał do tego głowę. Najważniejszy był pierwszy komputer. Konkretnie Atari. Niesamowity twór i wymysł projektantów. Jak inaczej nazwać mechanizm ładowania gier opierający się na magnetofonie i kasecie z grą. Gra wgrywała się (lub nie...) po określonym czasie, kiedy w zależności od gry osiągała określoną wartość na liczniku magnetofonu. Czasami po 15 minutach, czasami po 30 i więcej. W sumie nie problem. Prawda? Szkoda tylko, że rzadko gra wgrywała się za pierwszym razem... Ba. Chyba nigdy tak się nie stało za mojej kadencji, ale co tam. Wiem jedno. Czekało się pół godziny, czasem więcej, a jeśli się nie udawało, to próbowało się do skutku, wszystko dla tego jednego efektu „wow!” na początku. Powiedziałem: efekt „wow!”. Przepraszam. Obraziłem zapewne współczesne gry. Jedno jest pewne: gry z tamtego okresu, choć beznadziejne graficznie i brzydkie w kolorystyce, wysyłały nas w istną wirtualną rzeczywistość. I to bez okularów VR... Można się z tego śmiać, ale kto do dziś nie wspomina tych szalonych lat 90. Odtwarzacze video, pierwsze kamery i wszystkie te gadżety tamtych lat – teraz można je znaleźć w byle komórce, a jakość i tak jest sto, a może nawet tysiąc razy lepsza.

Ale dość tej zabawy. Życie to nie tylko gry i bajki, ale też nauka i wychowanie. Zejdźmy na trochę poważniejsze tematy. Zajmijmy się tymi którzy kształtowali mój charakter, osobowość i styl bycia, tymi, którzy zbudowali mój kręgosłup moralny. Poznajcie moich rodziców, brata i najbliższą rodzinę. Zanim zacznę pisać o rodzicach, parę słów o dziadkach. Wiadomo wszystko zaczęło się od nich. Tak jak już wspomniałem z kilku powodów zacznę od tych od strony taty... Łucja i Tadeusz Gąsiorowscy. Moi kochani dziadkowie. Tak naprawdę bardzo słabo pamiętam dziadka. Jak umarł miałem pięć lat. Wiem, że nie był może ideałem jeżeli chodzi o bycie dobrym ojcem czy mężem ale jednak to był ojciec mojego ojca, mąż babci. Coś musiał mieć w sobie... Dobra żarty żartami, ale lekko w życiu nie mieli, zresztą kto miał lekko? Najlepszy okres życia, młodość, przyszło im spędzić w okupowanej Warszawie. Czasy wojny to, podobnie jak dla wielu ludzi z tamtego pokolenia, czas wzlotów i upadków. Z jednej strony spadające bomby, łapanki i masowe morderstwa (podczas jednej z łapanek zginął tragicznie brat dziadka), z drugiej potajemny ślub. Niebezpieczeństwo, strach i niepewność jutra. To wszystko nie pokonało wielkiego uczucia. Jeszcze w tym samym roku, tuż przed wybuchem powstania, poczęte zostało pierwsze dziecko. Cóż za miłość, cóż za odwaga.

Ciocia Ania (jeszcze przyjdzie czas na osobną opowieść) urodziła się w niemieckim obozie pracy (dokąd została wywieziona babcia) w 1945 roku. Warunki i stan zdrowia sprawiły, że poród omal nie skończył się śmiercią jednej i drugiej. Nawet trudno to komentować, zostawię to pod rozwagę każdemu osobiście... Na szczęście już wtedy los czuwał nad naszą rodziną.

Babcia i ciocia przeżyły, wojna się skończyła, a paręnaście miesięcy później na świecie była już ciocia Małgosia. Czasy były ciężkie, a cała rodzina mieszkała w jednym małym pokoiku bez dostępu do łazienki i kuchni. Było marnie, ale i tak lepiej niż podczas wojny. I dlatego, znów po kilkunastu miesiącach, pojawił się wujek Piotrek. Były to już lata 50. i choć to zabrzmi przerażająco w porównaniu z życiem w dzisiejszych czasach, wszystko zaczęło wracać do normy. Dzieci dorastały i wkrótce po kolei rozpoczynały kolejne etapy nauczania. Poprawiły się też warunki mieszkaniowe. Wkrótce dziadkowie przenieśli się do upragnionego normalnego mieszkania. Dwa pokoje, łazienka i kuchnia... Istny luksus. No ale poród w obozie i życie w czasie wojny mocno doświadczył moja rodzinę i zaniżył jej oczekiwania. Zasłużyli na to, by wreszcie żyć w normalnych ludzkich warunkach. Mieszkanie plus cudowna okolica (moje ulubione okolice Łazienek i stadionu Legii Warszawa) w połączeniu z miłością i ciężką pracą nad utrzymaniem domu w ryzach znów dały impuls do działania. 31 stycznia 1956 roku na świat przyszedł mój tata. Teraz rodzina była już w komplecie. Może nie byli to najbogatsi i najmądrzejsi ludzie. ale żyli według jasnych i oczywistych zasad i norm. Miłość, nauka i szacunek do ludzi sprawiły, że cała rodzina wiedziała jak żyć i jak wyrosnąć na porządnych ludzi. Tak też się stało i z czasem jeszcze o tym opowiem. Wspominałem o sporcie i jego ważnej roli w moim życiu. Nie wzięło się to znikąd. Praktycznie cała rodzina od strony ojca była silnie związana ze sportem. Począwszy od dziadka i opowieści o jego nerwowym chodzeniu po mieszkaniu czy po klatce schodowej w emocjach podczas oglądania wydarzeń sportowych, aż po jego dzieci. Ciocia Ania zanim została filologiem z wyjątkowym zmysłem do nauki języków, była świetnie zapowiadającą się gimnastyczką. Wujek natomiast, zanim został dyrektorem w elektrociepłowni i skończył politechnikę, podnosił ciężary i również odnosił sukcesy. W takiej rodzinie i w czasach sukcesów polskiego sportu w wielu dyscyplinach mały Jaruś nie mógł nie kochać jakieś aktywności fizycznej. Podobnie jak ja kilkanaście lat później, tak i tata ganiał za piłką, śmigał na rowerze czy biegał bez opamiętania po osiedlu. Jakże innym osiedlu... Były lata 70...Tata jako dorastający chłopak robił wiele głupot. Używki i łobuzowanie z koleżkami zaczynały być normą wśród chłopaków pokolenia moich rodziców. Nie inaczej jest i w tym przypadku. Jarek też wpadł w alkohol, papierosy, bójki, a także szwendanie się po osiedlu. Takie były czasy. Już za kilka lat pokolenie buntowników będzie przeprowadzać pierwsze strajki na drodze do obalenia systemu... Na szczęście tata miał jeszcze wsparcie rodziny.

Dorastające siostry i starszy brat z pomocą rodziców próbowali wyperswadować mu łobuzowanie. Tata nie będzie już najlepszym uczniem w szkole jak jego rodzeństwo, ale w głowie będzie miał wiedzę, której nie ma niejeden dzisiejszy magister. Nie będę tu oszukiwać i zmieniać historii. Znam opowieści, jak to niesforny tatuś nie raz dostał kijem po głowie, aby wreszcie się opamiętał. Pomogły w tym sport i teatr. Tak tak, dobrze czytacie... mieszanka może wybuchowa, ale takie były zwyczaje... Zaraz na początku szkoły średniej młodzież tamtych czasów miała w zwyczaju wybierać zadania i zajęcia dodatkowe. I tak to wypadło na treningi biegania i statystowanie w Teatrze Narodowym. Do jednego i drugiego miał talent, który jak się później okaże, przejdzie na jego dzieci. Wciąż przed oczami mam zdjęcia w pięknych strojach z różnymi rekwizytami. Podobno mógł zostać niezłym aktorem, ale jak się później dowiedziałem, ówczesny dyrektor nie był do końca normalny (mam nadzieję, że wiecie o co mi chodzi). Świat sportu też był ważna częścią jego życia, podobnie zresztą teraz. Niestety zawodowcem się nie stał, ale został wspomnień czar i pewna śmieszna historia, ale o tym tradycyjnie później... I tak oto przechodzimy do momentu, w którym nastoletni Jarek poznaje swoją wielką miłość. Ewa, bo tak ma na imię mama, była wtedy drobniutką cichutką osobą, zdawała się zupełnie nie pasować do tego łobuza. Mama, podobnie jak tata, urodziła się zimą 1956 roku jako pierwsze dziecko Krystyny i Piotra.

Wypadałoby napisać parę słów na temat tych drugich dziadków i ich życia, ale jak już kilkakrotnie wspominałem, należy się im specjalna część moich wspomnień – niestety niekoniecznie dobra... Wracając do moich rodziców i ich uczucia, warto powiedzieć jedno. Jakkolwiek śmiesznie to nie zabrzmi, byli parą całkiem jak z amerykańskich filmów o nastolatkach lat 90. Co prawda tutaj Polska, lata 70., ale wzór pasuje idealnie. On: trochę niegrzeczny sportowiec i aktor. Ona: cicha, spokojna, dobrze ucząca się dziewczyna z bogatego domu, podobająca się wszystkim chłopakom. Cóż to za szalona para i związek. Nie trzeba było długo czekać na owoc tej miłości. W maju 1977 roku rodzice pobrali się, a kilka miesięcy później na świecie był już mały Grześ.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: