Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Pokonać demony przeszłości. Bolesna tajemnica - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
21 sierpnia 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pokonać demony przeszłości. Bolesna tajemnica - ebook

Alison boleśnie przekonała się, jak życie, cele i priorytety mogą się drastycznie zmienić przez tragiczne wydarzenia, na które nie mamy wpływu. Napadnięta i zgwałcona tuż przy posiadłości Jasona, mogła skończyć dużo gorzej, gdyby nie jego interwencja. Mężczyzna mimo lęku i niepewności, pomaga nieznajomej. Prowadzi to do trudnej konfrontacji z przeszłością i zmierzenia się ze swoimi traumami.

Ally i Jason – dwoje życiowych rozbitków, którzy próbują wrócić do normalnego życia i zapomnieć o bolesnych i trudnych przeżyciach. Czy będą w stanie nawzajem sobie pomóc pokonać własne demony?

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67184-46-5
Rozmiar pliku: 1,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ 1

JA­SON

Sie­dzia­łem w cen­trum do­wo­dze­nia, jak na­zy­wa­łem je­den z po­koi w swo­im domu, wy­pe­łnio­ny mo­ni­to­ra­mi i dzie­si­ąt­ka­mi urządzeń. Mój dom to ist­na for­te­ca, na­szpi­ko­wa­na elek­tro­ni­ką i sys­te­ma­mi alar­mo­wy­mi. To, co prze­ży­łem w dzie­ci­ństwie i od cze­go ucie­kłem, na­uczy­ło mnie, by nie ufać ni­ko­mu. Zda­wa­łem so­bie spra­wę, że lu­dzie mają mnie za dzi­wa­ka, za­mo­żne­go ge­niu­sza kom­pu­te­ro­we­go, któ­ry nie­ma­lże nie wy­cho­dzi poza swo­ją zło­tą klat­kę. Nie­wie­le mnie to jed­nak ob­cho­dzi­ło. Oni nie wi­dzie­li tego, co ja, nie prze­ży­li tego, co ja...

Na zle­ce­nie jed­ne­go z klien­tów two­rzy­łem nowy pro­gram, któ­ry miał mi przy­nie­ść duże pie­ni­ądze. Dzi­ęki swo­im zdol­no­ściom stwo­rzy­łem wła­sną jed­no­oso­bo­wą fir­mę, ge­ne­ru­jącą spo­re zy­ski. Nie po­trze­bo­wa­łem tak dużo pie­ni­ędzy. Chcia­łem mieć tyl­ko tyle, by prze­żyć i zbu­do­wać wo­kół sie­bie twier­dzę, w któ­rej będę mógł się po­czuć bez­piecz­nie. Dla­te­go przy­naj­mniej po­ło­wę tego, co za­ra­biam, roz­da­ję po­trze­bu­jącym. Nie je­stem świ­ęty, tak na­praw­dę my­ślę, że je­stem nie­źle po­pie­przo­ny, ale sta­ram się żyć tak, by ni­ko­go nie krzyw­dzić. Wy­jąt­kiem je­stem ja sam... Sie­bie krzyw­dzę ka­żde­go dnia

Na­gle ruch na jed­nym z ekra­nów mo­ni­to­rin­gu przy­kuł mój wzrok. Przyj­rza­łem się i po­czu­łem, jak coś mro­zi mi krew w ży­łach. Zo­ba­czy­łem mężczy­znę, któ­ry pró­bo­wał wci­ągnąć mło­dą ko­bie­tę w gęsto ro­snące krze­wy wo­kół mo­jej po­se­sji. Po chwi­li dziew­czy­na le­ża­ła już na chod­ni­ku i sza­mo­ta­ła się z na­past­ni­kiem. Kie­dy ude­rzył ją w twarz, za­ma­rłem.

Zda­rze­nie wi­dzia­łem tyl­ko frag­men­ta­rycz­nie, bo wi­ęk­szą część za­sła­nia­ły za­ro­śla, a na­past­nik był od­wró­co­ny ty­łem do ka­me­ry. Zro­bi­łem zbli­że­nie w mo­men­cie, gdy ten świr zła­pał gło­wę ofia­ry i ude­rzył nią o pły­tę chod­ni­ka. Przed ocza­mi prze­ska­ki­wa­ły mi ob­ra­zy bi­tej ma­łej dziew­czyn­ki, co spra­wi­ło, że za­re­ago­wa­łem in­stynk­tow­nie. Ze­rwa­łem się z fo­te­la i wy­bie­głem z ga­bi­ne­tu. Po­pędzi­łem do drzwi wy­jścio­wych i rzu­ci­łem się pędem przez traw­nik. Do po­ko­na­nia mia­łem po­nad pół mili, ale ży­wi­łem na­dzie­ję, że zdążę, za­nim ten zwy­rod­nia­lec wy­rządzi ko­bie­cie wi­ęk­szą krzyw­dę. Po raz pierw­szy po­ża­ło­wa­łem za­ku­pu tak du­że­go te­re­nu.

Do­bie­ga­jąc do bra­my, si­ęgnąłem po smart­fo­na i jed­nym klik­ni­ęciem w ekran ją otwo­rzy­łem. Wy­bie­głem na chod­nik, gna­jąc na zła­ma­nie kar­ku. Na ko­ńcu ogro­dze­nia za­uwa­ży­łem, jak na­past­nik pod­no­si się znad le­żącej nie­ru­cho­mo ko­bie­ty. Od­wró­cił się, sły­sząc moje kro­ki, i rzu­cił do uciecz­ki. Tyl­ko przez se­kun­dę za­sta­na­wia­łem się, czy biec za nim, czy za­jąć się ofia­rą. Wy­bra­łem dru­gą opcję.

Ukuc­nąłem nad nie­ru­cho­mym cia­łem, lek­ko szturch­nąłem ra­mię ko­bie­ty i spy­ta­łem, czy mnie sły­szy. Zero re­ak­cji. Spraw­dzi­łem puls, któ­ry na szczęście był wy­czu­wal­ny i moc­ny. Jako że stro­nię od lu­dzi, nie we­zwa­łem ka­ret­ki ani po­li­cji. Nie chcia­łem przy­ci­ągać do sie­bie uwa­gi. Przez chwi­lę go­rącz­ko­wo się za­sta­na­wia­łem, co po­wi­nie­nem zro­bić, lecz do gło­wy przy­cho­dzi­ła mi tyl­ko jed­na, na­pa­wa­jąca mnie stra­chem myśl. Po­mi­mo ogrom­ne­go lęku przed bli­sko­ścią dru­gie­go czło­wie­ka, wsu­nąłem ręce pod cia­ło ko­bie­ty, pod­nio­słem się wraz z nią i za­nio­słem ją do swo­je­go domu.

By­łem wy­spor­to­wa­ny, więc prze­nie­sie­nie jej nie sta­no­wi­ło wiel­kie­go wy­si­łku. Od lat tre­no­wa­łem we wła­snej si­łow­ni, a do ze­szłe­go roku ta­kże ju-jit­su pod okiem oso­bi­ste­go tre­ne­ra. Dzi­ęki nie­mu na­uczy­łem się, przy­naj­mniej częścio­wo, pa­no­wać nad emo­cja­mi i bez­sil­ną agre­sją. Da­wa­ło mi to rów­nież po­czu­cie bez­pie­cze­ństwa, że w ra­zie ata­ku będę w sta­nie się obro­nić. Nikt już mnie nie skrzyw­dzi! Ni­g­dy wi­ęcej na to nie po­zwo­lę!

Nio­sąc bez­wład­ne cia­ło, sta­ra­łem się nie zwra­cać uwa­gi na to, jak pa­rzy­ło moją skó­rę. Atak pa­ni­ki był tuż za pro­giem, dla­te­go ze wszyst­kich sił sta­ra­łem się za­pa­no­wać nad od­de­chem, wy­łączyć my­śle­nie, za­po­mnieć o tym, że czy­jeś cia­ło do­ty­ka mo­je­go.

Wsze­dłem do sa­lo­nu, uło­ży­łem ko­bie­tę na ka­na­pie i wró­ci­łem do holu, by za­mknąć drzwi oraz na wszel­ki wy­pa­dek uzbro­ić alarm. Nie bar­dzo wie­dzia­łem, co ro­bię, i przez chwi­lę po­czu­łem pa­ni­kę. Za­miast we­zwać słu­żby ra­tow­ni­cze, spro­wa­dzi­łem do swo­je­go azy­lu ca­łkiem obcą oso­bę. Co z tego, że nie­przy­tom­ną i bez­bron­ną, ale prze­cież jej nie zna­łem! Za­raz jed­nak w mo­jej gło­wie po­ja­wił się prze­błysk z prze­szło­ści i po raz mi­lio­no­wy za­sma­ko­wa­łem bólu za­da­ne­go przez po­czu­cie winy.

Le­żąca na ka­na­pie ko­bie­ta wy­gląda­ła na dwa­dzie­ścia kil­ka lat, mia­ła ciem­ne wło­sy, szczu­płą syl­wet­kę i choć nie była kla­sycz­ną pi­ęk­no­ścią, to mia­ła w so­bie coś, co czy­ni­ło jej twarz in­te­re­su­jącą. Oliw­ko­wa cera, zgrab­ny nos, ład­nie wy­kro­jo­ne usta, lek­ko wy­sta­jące ko­ści po­licz­ko­we. Wszyst­kie te ce­chy spra­wia­ły, że gdy­bym miał jed­nym sło­wem okre­ślić pierw­sze wra­że­nie na jej wi­dok, po­wie­dzia­łbym, że ma miłą twarz, co w moim przy­pad­ku było nie­ma­łym wy­ró­żnie­niem.

Po­chy­li­łem się nad dziew­czy­ną i spró­bo­wa­łem ją ocu­cić. Mia­ła ro­ze­rwa­ną bluz­kę, któ­ra od­sła­nia­ła de­kolt i ła­god­ne wzgór­ki pier­si. Za­wsty­dzo­ny, za­kry­łem je reszt­ka­mi ma­te­ria­łu.

Skie­ro­wa­łem wzrok w dół i do­pie­ro te­raz za­uwa­ży­łem, że mia­ła opusz­czo­ne majt­ki. Na udach spod spód­ni­cy wy­ła­nia­ły się roz­ma­za­ne śla­dy krwi. Ten ob­raz wy­wo­łał u mnie mdło­ści na wspo­mnie­nie, ile razy zmy­wa­łem z sie­bie wła­sną krew. Za­drża­łem i nogi się pode mną ugi­ęły. Osu­nąłem się na sto­jący obok ka­na­py fo­tel i w my­ślach wci­ąż po­wta­rza­łem jak man­trę: „Ja­son, dasz radę”. Te sło­wa mó­wi­łem so­bie od po­nad dwu­dzie­stu lat i to one po­zwo­li­ły mi prze­trwać naj­gor­sze chwi­le.ROZ­DZIAŁ 2

JA­SON

Na­zy­wam się Ja­son Unwor­thy, co mo­żna prze­tłu­ma­czyć jako nie­god­ny, bez­war­to­ścio­wy. Ta­kie na­zwi­sko przy­bra­łem po uciecz­ce z mo­je­go wi­ęzie­nia. Zro­bio­no mi tam pra­nie mó­zgu i uwa­ża­łem, że je­stem nie­god­ny, by żyć, ist­nieć. To na­zwi­sko ide­al­nie pa­so­wa­ło do ko­goś ta­kie­go jak ja, do zera, któ­rym by­łem.

Z zera sta­łem się ge­niu­szem kom­pu­te­ro­wym, wo­kół któ­re­go wci­ąż pa­nu­je otocz­ka ta­jem­ni­czo­ści, jak­by cze­goś nie­ziem­skie­go. Mimo że obec­nie mam trzy­dzie­ści trzy lata, na­dal pra­wie nikt nic o mnie nie wie, nikt tak do ko­ńca nie zna mo­jej prze­szło­ści.

Ze świa­tem ze­wnętrz­nym kon­tak­tu­ję się naj­częściej dro­gą elek­tro­nicz­ną. Za­ku­py rów­nież za­ma­wiam głów­nie przez in­ter­net. Spo­ra­dycz­nie je­żdżę po świe­że wa­rzy­wa lub do skle­pu z elek­tro­ni­ką. Jest tyl­ko garst­ka osób, z któ­ry­mi się spo­ty­kam w ra­zie ko­niecz­no­ści. Do jed­nej z nich wła­śnie za­mie­rza­łem za­dzwo­nić. Si­ęgnąłem po smart­fo­na i po­wie­dzia­łem „dok­tor Jo­nes”, po czym te­le­fon wy­brał nu­mer do mo­je­go le­ka­rza in­ter­ni­sty.

– Dzień do­bry. – Nie mu­sia­łem się przed­sta­wiać.

– Wi­taj, Ja­so­nie, miło cię sły­szeć – przy­wi­ta­ła się. – Mam na­dzie­ję, że wszyst­ko u cie­bie w po­rząd­ku? – spy­ta­ła z nie­po­ko­jem moja roz­mów­czy­ni.

– U mnie tak, ale by­łem świad­kiem na­pa­ści na ko­bie­tę obok mo­jej po­se­sji. Spraw­ca ucie­kł, a ja przy­nio­słem ją do swo­je­go domu.

Nie spy­ta­ła na­wet, dla­cze­go nie we­zwa­łem od­po­wied­nich słu­żb, bo zna­ła mnie na tyle do­brze, iż wie­dzia­ła, że nie będę ry­zy­ko­wał zbyt wie­lu py­tań do­ty­czących mo­jej oso­by.

– Czy mo­gła­byś przy­je­chać do mnie i ją zba­dać? Jest nie­przy­tom­na, na udach ma krew i wy­gląda na to, że zo­sta­ła zgwa­łco­na.

– Boże, Ja­son, tu jest po­trzeb­na po­li­cja i po­go­to­wie! – Sta­ra­ła się prze­mó­wić mi do roz­sąd­ku.

– Sa­man­tho, ustal­my, że naj­pierw niech ta ko­bie­ta się obu­dzi, wte­dy po­dej­mie­my de­cy­zję, co na­le­ży zro­bić, do­brze?

– No do­brze – wes­tchnęła z re­zy­gna­cją. – Od­mó­wię ostat­nie­go pa­cjen­ta i przy­ja­dę za pół go­dzi­ny.

– Bar­dzo dzi­ęku­ję – po­wie­dzia­łem z wdzi­ęcz­no­ścią w gło­sie.

– Wiesz, że za­wsze mo­żesz na mnie li­czyć – do­da­ła cie­płym gło­sem.

– Wiem i to do­ce­niam – od­po­wie­dzia­łem i za­ko­ńczy­łem po­łącze­nie.

Dok­tor Jo­nes była jed­ną z dwóch osób, któ­ra przy­naj­mniej się do­my­śla­ła, ja­kie pie­kło prze­sze­dłem. Kie­dy by­łem na­sto­lat­kiem, to ona le­czy­ła mnie z ró­żnych cho­rób, bez po­wia­da­mia­nia opie­ki spo­łecz­nej. Wie­dzia­ła, że gdy tyl­ko zja­wi się ktoś od nich, znik­nę. Da­wa­ła mi leki za dar­mo i na swój spo­sób trosz­czy­ła się o bez­dom­ne­go chło­pa­ka. Z cza­sem się za­przy­ja­źni­li­śmy i ni­ko­mu nie ufa­łem bar­dziej niż jej.

Od­wró­ci­łem się do le­żącej na ka­na­pie dziew­czy­ny. Jęk­nęła, krzy­wi­ąc się, i po­wo­li za­mru­ga­ła ocza­mi. Ob­lał mnie zim­ny pot na myśl o kon­tak­cie twa­rzą w twarz z kimś ob­cym, ale ukuc­nąłem przy ka­na­pie i szep­nąłem, by się nie bała i że jest bez­piecz­na. Mimo mo­ich za­pew­nień, nie­zna­jo­ma po­de­rwa­ła się do po­zy­cji sie­dzącej, lecz szyb­ko zła­pa­ła za tył gło­wy i jęk­nęła z bólu. Kie­dy uda­ło jej się usi­ąść, opa­rła ple­cy o tył ka­na­py, a ja szyb­ko przy­kry­łem jej nogi ko­cem. Nie chcia­łem, by od razu za­uwa­ży­ła śla­dy krwi i opusz­czo­ną bie­li­znę. Ner­wo­wo wy­ta­rłem dło­nie o spodnie, chcąc się po­zbyć nie­wi­dzial­nych śla­dów, po­zo­sta­łych po do­tkni­ęciu dziew­czy­ny.

Spoj­rza­ła na mnie sar­ni­mi ocza­mi, któ­re de­li­kat­nie ogrza­ły moje zmar­z­ni­ęte ser­ce. Mia­ły rzad­ko spo­ty­ka­ną zie­lo­ną bar­wę i wprost hip­no­ty­zo­wa­ły. Na­gle uj­rza­łem w nich pa­nicz­ny strach, któ­ry sam tak często wi­dzia­łem w lu­strze. Chy­ba uświa­do­mi­ła so­bie, że jest w nie­zna­nym miej­scu z ob­cym mężczy­zną, bo z jej ust wy­do­był się krzyk. Jed­no­cze­śnie pró­bo­wa­ła nie­zdar­nie wstać i praw­do­po­dob­nie rzu­cić się do uciecz­ki, lecz nie­mal upa­dła od za­wro­tów gło­wy. Kie­dy usia­dła z po­wro­tem na ka­na­pie, prze­mó­wi­łem ła­god­nym gło­sem:

– Spo­koj­nie, nie bój się. Je­steś tu bez­piecz­na. Ktoś cię na­pa­dł, a ja przy­nio­słem cię do swo­je­go domu, bo by­łaś nie­przy­tom­na – tłu­ma­czy­łem. – Za­raz przy­je­dzie le­kar­ka, żeby cię zba­dać – do­da­łem, chcąc zmniej­szyć jej strach przed nie­zna­jo­mym mężczy­zną. – Mam na imię Ja­son, a ty jak się na­zy­wasz?

– Ally... Ali­son Clark – wy­du­ka­ła, a strach w jej gło­sie był aż nad­to wy­ra­źny.

– Ally, czy coś cię boli?

– Naj­bar­dziej gło­wa, z tyłu – wy­ja­śni­ła, do­ty­ka­jąc dło­nią bo­le­sne­go miej­sca.

– Gdzieś jesz­cze cię boli? – do­py­ta­łem.

– Yyy. – Spoj­rza­ła szyb­ko w dół na koc i do­my­śli­łem się, jaka część cia­ła spra­wia jej ból. – O Boże, czy on... – wy­jąka­ła ła­mi­ącym się gło­sem – czy on... on mnie zgwa­łcił?! Pro­szę, po­wiedz, że to nie­praw­da. – Za­kry­ła usta dło­nią, lecz i tak sły­chać było wy­do­by­wa­jący się z nich krzyk roz­pa­czy.

– Bar­dzo mi przy­kro, ale sądzę, że tak – po­wie­dzia­łem ci­cho. – Przy­je­dzie zna­jo­ma le­kar­ka, zba­da cię i za­sta­no­wi­my się, co zro­bić, do­brze? – Ski­nęła tyl­ko gło­wą i się roz­pła­ka­ła. Sie­dzia­ła sku­lo­na w rogu ka­na­py z pod­kur­czo­ny­mi no­ga­mi. Gdy do­ta­rło do niej, co na­praw­dę się wy­da­rzy­ło, roz­kle­iła się na do­bre, a ja nie bar­dzo wie­dzia­łem, co ro­bić. Ostat­nią oso­bą, któ­rą po­cie­sza­łem, była Li­lith, ale to było po­nad dwa­dzie­ścia lat temu.

Kie­dy spy­ta­łem, czy chcia­ła­by się cze­goś na­pić, po­pro­si­ła o wodę. Po­sze­dłem do kuch­ni i po chwi­li wró­ci­łem z na­pe­łnio­ną szklan­ką, lecz dziew­czy­nie tak się trzęsły ręce, że nie by­łem pe­wien, czy uda jej się co­kol­wiek wy­pić. Usia­dłem na­prze­ciw­ko niej w fo­te­lu i go­rącz­ko­wo za­sta­na­wia­łem się, o czym z nią roz­ma­wiać i co będzie da­lej w jej spra­wie. Nie chcia­łem tu po­li­cji. Ca­ły­mi la­ta­mi pra­co­wa­łem nad swo­ją ano­ni­mo­wo­ścią i nie mo­głem do­pu­ścić do tego, by ktoś znisz­czył moje po­czu­cie bez­pie­cze­ństwa.

Spy­ta­łem, gdzie miesz­ka i co ro­bi­ła w tej oko­li­cy. Oka­za­ło się, że jej dom znaj­du­je się rap­tem trzy prze­czni­ce ode mnie.

Na­gle spy­ta­ła:

– Gdzie jest moja to­reb­ka?

Za­sko­czo­ny prze­szu­ki­wa­łem pa­mi­ęć, lecz do­sze­dłem do wnio­sku, że na chod­ni­ku nie za­re­je­stro­wa­łem żad­nej to­reb­ki.

– Wy­da­je mi się, że na­past­nik ją ukra­dł, bo nie wi­dzia­łem jej, gdy do cie­bie do­bie­głem.

– Jak to się sta­ło, że tam by­łeś? – spy­ta­ła.

– Mam w domu sys­tem mo­ni­to­ru­jący – wy­ja­śni­łem. – Za­uwa­ży­łem was na jed­nym z ekra­nów, bo zo­sta­łaś na­pad­ni­ęta na skra­ju mo­je­go te­re­nu. Przy­kro mi, że nie zdo­ła­łem przy­biec wcze­śniej, by uchro­nić cię przed... – za­wie­si­łem głos, wzbra­nia­jąc się przed wy­po­wie­dze­niem sło­wa „gwa­łt”.

– Je­stem ci wdzi­ęcz­na, że przy­by­łeś mi na ra­tu­nek. Nie wia­do­mo, jak by się to sko­ńczy­ło, gdy­byś się nie zja­wił. – Znów za­łka­ła, a ja po­czu­łem się bez­rad­ny, bo nie mo­głem w ża­den spo­sób zmniej­szyć jej bólu.

Mój umy­sł, na­sta­wio­ny na szu­ka­nie roz­wi­ąza­nia, przy­stąpił do ana­li­zo­wa­nia sy­tu­acji ze stro­ny czy­sto prak­tycz­nej.

– Ally, mia­łaś w to­reb­ce do­ku­men­ty, kar­ty kre­dy­to­we? – spy­ta­łem pe­wien, że to po­twier­dzi.

– Tak.

– W ta­kim ra­zie trze­ba na­tych­miast za­dzwo­nić do ban­ku, żeby za­blo­ko­wać kar­ty, i na po­li­cję, by po­wia­do­mić, że zgu­bi­łaś do­ku­men­ty, za­nim ten zbir ogo­ło­ci two­je kon­to.

– O Boże, nie po­my­śla­łam o tym.

– A może wo­lisz za­lo­go­wać się do ban­ku i w ten spo­sób za­blo­ko­wać kar­tę?

– Tak, to wy­star­czy.

Po­da­łem jej swo­je­go smart­fo­na. Gdy za­blo­ko­wa­ła kar­tę i prze­ko­na­ła się, że żad­na go­tów­ka nie znik­nęła z jej kon­ta, za­dzwo­ni­ła na po­li­cję. Dy­żur­ny za­da­wał py­ta­nia, ale zby­ła go, mó­wi­ąc, że nie wie, gdzie zgu­bi­ła do­wód oso­bi­sty. Stwier­dzi­ła, że nie ko­rzy­sta­ła z nie­go od kil­ku dni i nie ma po­jęcia, kie­dy jej zgi­nął. Dało się za­uwa­żyć, że i ona z ja­kie­goś po­wo­du nie chcia­ła po­wia­da­miać po­li­cji o gwa­łcie.

Naj­wa­żniej­sze spra­wy zo­sta­ły za­ła­twio­ne. Nie­dłu­go po­tem za­dzwo­nił do­mo­fon. Wsta­łem i po­sze­dłem do holu, gdzie na ma­łym mo­ni­to­rze zo­ba­czy­łem auto dok­tor Jo­nes i zbli­że­nie jej twa­rzy. Otwo­rzy­łem bra­mę i sta­nąłem w drzwiach, cze­ka­jąc na le­kar­kę.

Wy­sia­dła z lśni­ące­go mer­ce­de­sa, któ­ry był wy­ra­zem mo­jej wdzi­ęcz­no­ści za to, ile dla mnie zro­bi­ła. Z czu­ło­ścią ob­jęła mnie na po­wi­ta­nie. Była to je­dy­na oso­ba, któ­ra mnie przy­tu­la­ła i któ­rej na to po­zwa­la­łem. Trak­to­wa­łem tę pi­ęćdzie­si­ęcio­let­nią ko­bie­tę tro­chę jak mat­kę, któ­rej nie mia­łem, a ona mnie jak wła­sne­go syna.

Sa­man­tha była dość wy­so­ka, szczu­pła i za­dba­na. Za­wsze ele­ganc­ka i z cie­płym uśmie­chem na ustach. Była też le­ka­rzem z praw­dzi­we­go po­wo­ła­nia. Trosz­czy­ła się o pa­cjen­tów, często kosz­tem swo­je­go wol­ne­go cza­su. Mia­ła ta­kże wspa­nia­łe­go męża Da­vi­da, któ­ry sta­rał się być dla mnie na­miast­ką ojca. Tych dwo­je lu­dzi było je­dy­ny­mi, któ­rzy zro­bi­li dla mnie tyle do­bre­go. Dok­tor Sa­man­tha trosz­czy­ła się o mnie, od­kąd zja­wi­łem się w jej przy­chod­ni jako kil­ku­na­sto­let­ni bez­dom­ny chło­pak, wy­cie­ńczo­ny za­pa­le­niem płuc.

Już w pro­gu jej ga­bi­ne­tu wy­zna­łem, że nie mam ubez­pie­cze­nia ani pie­ni­ędzy, i bu­ńczucz­nie oświad­czy­łem, że je­śli po­wia­do­mi opie­kę spo­łecz­ną, uciek­nę. Była wstrząśni­ęta moim sta­nem, a jesz­cze bar­dziej wy­glądem mo­ich ple­ców, na któ­rych pra­wie nie było nor­mal­nej skó­ry, tyl­ko same bli­zny. Kie­dy spy­ta­ła, kto mi to zro­bił, burk­nąłem, że to nie jej spra­wa. Pró­bo­wa­ła drążyć te­mat, lecz wi­dząc, jak opusz­czam ko­szul­kę i za­czy­nam się pod­no­sić z le­żan­ki, za­nie­cha­ła dal­szych py­tań. Zba­da­ła mnie, nie mó­wi­ąc ani sło­wa na te­mat mo­je­go nędz­ne­go wy­glądu i za­pa­chu nie­my­te­go cia­ła.

– Po­wiesz cho­ciaż, jak masz na imię? – spy­ta­ła ła­god­nym to­nem po tym, jak osłu­cha­ła moje płu­ca.

– Ja­son – od­po­wie­dzia­łem po dłu­ższym na­my­śle, nie­pew­ny, czy zdra­dzić na­wet taki szcze­gół.

– Gdzie miesz­kasz?

– Gdzie się da. – Wzru­szy­łem ra­mio­na­mi.

– Nie masz ro­dzi­ny? – do­cie­ka­ła.

– Za dużo py­tań pani za­da­je! – od­pa­rłem bun­tow­ni­czo.

– Nie po­do­ba mi się to, że nie masz gdzie miesz­kać. Je­steś jesz­cze dziec­kiem, nie mo­żesz żyć na uli­cy – oznaj­mi­ła, nie­zra­żo­na to­nem mo­je­go gło­su.

– Nie za­wsze do­sta­je­my to, cze­go chce­my. Na nie­któ­re rze­czy nic nie mo­żna po­ra­dzić. – Po­now­nie wzru­szy­łem ra­mio­na­mi, uda­jąc, że to nic ta­kie­go, na co od­po­wie­dzia­ło mi pe­łne wspó­łczu­cia spoj­rze­nie le­kar­ki.

– W po­rząd­ku, nie na­ci­skam – wes­tchnęła z re­zy­gna­cją. – Dam ci leki i za­pi­szę, jak masz je za­ży­wać. A to moja wi­zy­tów­ka. Je­śli będziesz po­trze­bo­wał po­mo­cy, za­dzwoń... skądś. – Wy­ci­ągnęła rękę, po­da­jąc mi mały kar­to­nik, któ­ry nie­chęt­nie przy­jąłem.

Po­de­szła do sza­fy i wzi­ęła z niej kil­ka le­karstw. Wrzu­ci­ła je do brązo­wej ko­per­ty, po czym wró­ci­ła na fo­tel, wy­jęła coś z szu­fla­dy biur­ka i do­ło­ży­ła do pa­kun­ku.

– Po­tra­fisz czy­tać, czy mam ci wy­ja­śnić daw­ko­wa­nie? – spy­ta­ła.

– Oczy­wi­ście, że po­tra­fię. – Ob­ru­szy­łem się.

Uśmiech­nęła się lek­ko i za­pew­ni­ła, że nie chcia­ła mnie ob­ra­zić. Po­da­ła mi ko­per­tę i po­pro­si­ła, że­bym o sie­bie dbał. Gdy sze­dłem do drzwi, usły­sza­łem jesz­cze jej głos:

– Ja­so­nie, pa­mi­ętaj, że mo­żesz do mnie za­dzwo­nić w ra­zie kło­po­tów. Po­sta­ram się po­móc.

– Dzi­ęku­ję, pani dok­tor – od­pa­rłem i szyb­ko wy­sze­dłem.

Po do­tar­ciu do mo­je­go obo­zo­wi­ska otwo­rzy­łem ko­per­tę i oprócz le­karstw, zna­la­złem w niej pi­ęćdzie­si­ąt do­la­rów. Ni­g­dy wcze­śniej nie trzy­ma­łem w ręce tak du­żej dla mnie kwo­ty. Łzy wzru­sze­nia prze­sło­ni­ły mi wzrok, bo to był pierw­szy tak hoj­ny gest, jaki otrzy­ma­łem od cza­su nie­wo­li.

Od tam­tej pory na­sze dro­gi kil­ku­krot­nie się krzy­żo­wa­ły. Jesz­cze dwa razy tra­fi­łem do przy­chod­ni dok­tor Jo­nes z go­rącz­ką, a raz sła­nia­jąc się na no­gach, po­ja­wi­łem się na pro­gu jej domu. Było to pod­czas pa­skud­nej stycz­nio­wej po­go­dy. Mia­łem wte­dy sie­dem­na­ście lat. Mo­kry od desz­czu i prze­mar­z­ni­ęty, mimo do­dat­niej tem­pe­ra­tu­ry, a ta­kże wy­czer­pa­ny kil­ku­dnio­wą go­rącz­ką, reszt­ka­mi sił do­ta­rłem pod jej ad­res. Już wcze­śniej wy­śle­dzi­łem, gdzie miesz­ka, trud­no­ścią było tyl­ko do­sta­nie się tam. Sze­dłem ja­kieś osiem mil i gdy do­ta­rłem na jej ga­nek, sił star­czy­ło mi je­dy­nie na na­ci­śni­ęcie dzwon­ka. Gdy otwo­rzy­ły się drzwi i zo­ba­czy­łem w nich twarz dok­tor Sa­man­thy, wy­szep­ta­łem tyl­ko prze­pro­si­ny, że przy­sze­dłem do jej domu, po czym stra­ci­łem przy­tom­no­ść. Le­kar­ka i jej mąż wnie­śli mnie do środ­ka i pie­lęgno­wa­li, do­pó­ki nie wy­zdro­wia­łem. Obie­ca­li ni­ko­mu o mnie nie mó­wić i za­pro­po­no­wa­li, bym za­miesz­kał w ich dom­ku dla go­ści. Po­cząt­ko­wo nie chcia­łem się zgo­dzić. Ba­łem się ko­lej­ne­go uwi­ęzie­nia, ale sam mu­sia­łem przy­znać, że ci lu­dzie na­praw­dę chcie­li mi po­móc.

Pod­czas gdy ja od­zy­ski­wa­łem siły, Da­vid przy­go­to­wy­wał dla mnie nowe lo­kum. Kie­dy tam wsze­dłem, po­czu­łem za­ra­zem wzru­sze­nie, jak i chęć po­wro­tu na uli­cę. Od pi­ęciu lat nie spa­łem pod da­chem, a ostat­nie wspo­mnie­nia z prze­by­wa­nia w po­miesz­cze­niu na­pa­wa­ły mnie zgro­zą, stąd od­ruch uciecz­ki. Mimo to roz­sądek zwy­ci­ężył. Nie mo­głem ca­łe­go ży­cia spędzić na uli­cy, bo ko­lej­ne za­pa­le­nie płuc mo­gło się sko­ńczyć dla mnie na­praw­dę źle.

Pa­ństwo Jo­nes chcie­li za­pew­nić mi wikt, ale się nie zgo­dzi­łem. Po­zwa­la­łem je­dy­nie, by raz w ty­go­dniu przy­no­si­li mi coś cie­płe­go do je­dze­nia. Poza tym ja­dłem to, co zna­la­złem. Przez lata spędzo­ne na uli­cy na­uczy­łem się, jak prze­żyć bez pie­ni­ędzy, gdzie i kie­dy mo­żna zna­le­źć po­ży­wie­nie. By­łem bar­dzo chu­dy, po­nie­waż wca­le nie tak ła­two było zdo­być ko­lej­ny po­si­łek, dla­te­go mu­sia­łem roz­sąd­nie je ra­cjo­no­wać.

Wie­dzia­łem, że dok­tor Jo­nes nie może pa­trzeć na moje wy­sta­jące ko­ści, ale dla mnie wa­żne było za­cho­wa­nie choć tej odro­bi­ny dumy, jaka mi jesz­cze zo­sta­ła. Oprócz niej nie mia­łem ni­cze­go wi­ęcej.

W za­mian za to, co Jo­ne­so­wie dla mnie zro­bi­li, wy­ko­ny­wa­łem ró­żne pra­ce wo­kół domu. Rzad­ko mnie o coś pro­si­li, ro­bi­łem to z wła­snej ini­cja­ty­wy. W chłod­niej­sze dni rąba­łem drew­no do ko­min­ka, w po­zo­sta­łe ko­si­łem traw­nik, pod­le­wa­łem i pie­li­łem ogród, a ta­kże, za zgo­dą wła­ści­cie­li, od­ma­lo­wa­łem we­ran­dę ich domu.

Jed­nak tym, co spra­wia­ło mi naj­wi­ęk­szą przy­jem­no­ść, były spa­ce­ry z Nero, ich owczar­kiem nie­miec­kim. Od pierw­sze­go dnia za­pa­ła­li­śmy do sie­bie sym­pa­tią i była to je­dy­na isto­ta na Zie­mi, wo­bec któ­rej za­cho­wy­wa­łem się jak nor­mal­ny czło­wiek. Oczy­wi­ście, kie­dy nikt nie wi­dział. Nero stał się moim przy­ja­cie­lem, je­dy­nym, ja­kie­go mia­łem w swo­im nędz­nym ży­ciu od cza­su uciecz­ki z pie­kła. Ka­żde­go dnia, gdy wra­ca­łem z do­ryw­czej pra­cy, we dwóch cho­dzi­li­śmy na dłu­gie spa­ce­ry. Po ci­chu ma­rzy­łem, by kie­dyś mieć wła­sne­go psa. Nero ak­cep­to­wał mnie ta­kie­go, ja­kim by­łem. Nie oce­niał pod kątem tego, co prze­ży­łem, nie wy­śmie­wał mo­ich dzi­wactw. Był naj­lep­szym przy­ja­cie­lem, ja­kie­go mo­głem mieć, a na ja­kie­go nie za­słu­gi­wa­łem. Ka­żde­go ran­ka, gdy do­mow­ni­cy wsta­wa­li, on już cze­kał przy drzwiach. Kie­dy je otwie­ra­no, pędził przez po­dwór­ko do dom­ku, w któ­rym miesz­ka­łem, i gło­śnym szcze­ka­niem oznaj­miał swo­ją obec­no­ść.

Nie­ste­ty Nero nie ma już z nami. Od­sze­dł jak wszy­scy, któ­rzy daw­niej byli mi bli­scy. Jed­nak te­raz mam wła­sne­go psa tej sa­mej rasy. Axel jest moim kom­pa­nem i ko­cha mnie bez­gra­nicz­nie, a ja, choć po­cząt­ko­wo się przed tym wzbra­nia­łem, z bie­giem cza­su rów­nież go po­ko­cha­łem. Pies był pre­zen­tem, któ­ry po­da­ro­wa­li mi pa­ństwo Jo­nes, gdy trzy lata temu wpro­wa­dzi­łem się do wła­sne­go domu.

Pew­ne­go dnia, kie­dy jesz­cze u nich miesz­ka­łem, Da­vid przy­nió­sł mi uży­wa­ny kom­pu­ter. W szko­le, w któ­rej uczył fi­zy­ki, wy­mie­nia­no sprzęt na nowy i za nie­du­że pie­ni­ądze od­ku­pił je­den z nich. Ten pre­zent od­mie­nił moje ży­cie. Spra­wił, że sta­łem się tym, kim je­stem te­raz. Po kil­ku ty­go­dniach, gdy roz­gry­złem, jak dzia­ła ta ma­szy­na i czym jest in­ter­net, od­kry­łem w so­bie praw­dzi­wą smy­ka­łkę do kom­pu­te­rów. Dużo czy­ta­łem o wszyst­kim, co do­ty­czy­ło two­rze­nia pro­gra­mów kom­pu­te­ro­wych, sys­te­mów bez­pie­cze­ństwa i po po­nad roku na­pi­sa­łem pierw­szy wła­sny pro­gram. Nie było to nic wiel­kie­go, ale sta­ło się po­cząt­kiem dro­gi pe­łnej suk­ce­sów.

Dro­ga ta nie była ła­twa, po­nie­waż mu­sia­łem się uczyć, jak ro­bić wszyst­kie ob­li­cze­nia, co było utrud­nio­ne przez to, że moja edu­ka­cja za­ko­ńczy­ła się na dwóch kla­sach. Umia­łem względ­nie czy­tać i pi­sać, lecz na tym moja wie­dza szkol­na się ko­ńczy­ła. Za to do­sko­na­le wie­dzia­łem, jak prze­żyć w le­sie, nie ma­jąc ni­cze­go.

Pa­ństwo Jo­nes, wi­dząc we mnie duże mo­żli­wo­ści roz­wo­ju, ku­pi­li mi kom­pu­ter z praw­dzi­we­go zda­rze­nia. Nie chcia­łem go przy­jąć, zro­bi­li prze­cież dla mnie tak wie­le, ale na nic się zda­ły moje obiek­cje. Da­vid kil­ka razy w ty­go­dniu uczył mnie nie­zbęd­ne­go ma­te­ria­łu szkol­ne­go i obaj szyb­ko się prze­ko­na­li­śmy, że chło­nę wie­dzę jak gąb­ka. Jo­ne­so­wie byli ze mnie dum­ni i ro­bi­li wszyst­ko, by uła­twić mi sa­mo­dziel­ne ży­cie.

Swój pierw­szy pro­gram sprze­da­łem w wie­ku dzie­wi­ęt­na­stu lat. Od tego za­częła się moja ka­rie­ra i nowe ży­cie.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­sza­my do za­ku­pu pe­łnej wer­sji ksi­ążki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: