- W empik go
Pokrzywy - ebook
Pokrzywy - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 187 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Licho wie dlaczego, gdy ktoś wiersze pisze,
Bierze do ręki fijołki i róże,
Topi oczy w lazurze,
Zaklina ciszę,
Ramiona wyciąga w przeszłość,
Wynosi wszelką podeszłość,
Jako rakieta kolorami pryska
I skrzętnie współczesne omija nazwiska.
Licho wie dlaczego nie możnaby właśnie
Brać pokrzyw do ręki,
Zwijać je w pęki
I – niech siarczysty piorun trzaśnie –
Pojechać jaśnie
Po tych wielce szanownych przeszłych i obecnych,
Którzy stworzyli Kolegjum Niecnych.
Pokrzywy pieką! A jeśli w rozpędzie
Spadną na grzbiet niewiniątek,
Półniewiniątek… lub ćwierćniewiniątek,
"Herod, pokrzywiarz!" krzykną literackie sędzie.
Więc by skipiał gniewów wrzątek,
Autor i taki przyrzeka zakątek,
Gdzie sparzone ofiary głaskać… pod włos. będzie.CZERWONY FELJETON.
I.
Kto jeno w wierszu umiesz liczyć zgłoski,
Wiedz, dla poezji nastaje czas boski,
Święci się w Polsce nowa epopeja,
Jest już bohater ludowy Okrzeja,
Jest gmin, co rzucił krew swoją na szalę,
Jest tło szalone i są wszystkie "ale".
Jest w Czerwińskiego pieśń czerwoną odzian
Dwudziestoletni socjalizmu młodzian.
Są bomby, zmowy, uliczne zamieszki,
Są znów Soplice i są znów Horeszki,
Są partje białe, różowe, błękitne
I wreszcie w barwach całkiem nieuchwytne.
Jest ruch, dążenie, istna powódź ankiet,
Jest Związek Związków, Spójnia, Czarny Mankiet,
Jest Odrodzenie, które odrodziło
Mistycyzm, pisze Legjon, nie jest siłą
Jak Sempołowska i jej wszystkie chcenia
Pedagogicznych rad udziecinnienia.
Jest i Endecja, zawsze w gębie walna,
Jest i jej ciocia, Ugoda Realna,
Jest Popiel, który rękami obiema
Na polską młodzież ciska anatema,
Przy nim Sienkiewicz, no i mąż bez skazy
W Ugodzie, wielki Szymon Askenazy.
Już polityczne w Polsce są rozumy,
Duma z posłami, posłowie bez Dumy,
Są cele, którym brakło delegacji,
Są delegacje, którym brakło racji
A nadewszystko tych pierwiastków siła,
O których babka na dwoje wróżyła.
Więc polska Hero i polski Leander,
Stanisław Kempner i Mistrz Aleksander,
Co polityczne rozdając wskazania
Z wód dardanelskich głowę swą wyłania,
Wołając w stronę Kempnerowskiej Hery:
Kempneruj, luba, to świt nowej ery!
Co dało razem Stronnictwo Pedecji,
Socjalistyczny neokapitalizm,
Lub kapitalny ów wabi-socjalizm
Z mężem na czele, który stylem Grecji
Daleko lepiej pisze aforyzmy,
Niżeli nowe tworzy w Polsce "izmy".
I stąd zachodzi w kolizje, na które
Ma tylko jedno milczenie ponure
Z podpisem: Poseł Prawdy. Nowe czasy
Sprawiają naszym Wielkim ambarasy,
Czego dowodem list o szkolne sztrajki,
Gdy Mistrz je radził włożyć między bajki.
Albo Wskazania, w których Katechizmy
Demokratyczne potępił, lub wiece,
Gdzie znów ze zdaniem pierwotnem wpadł w schizmy
I je zalecał bankierów opiece,
Głosząc, że Pedek jest ich ustawiczny
I w prostej linji dziedzic polityczny.
Na co mu owe bankiery klaskały,
Bowiem w Pedecję weszły, Kamińskiego
Nie znały, ale jedno rozumiały,
Że w czasach krwawych bodaj coś krwawego
Trza wybrać i że przyzwoitość każe
Lać choć czerwony barwnik w kałamarze.
Przyzwoitości! Rewolucja tobie
Dużo zawdzięcza a w Mistrza osobie
Wstęp do programu, który, choć stokrotnie
Był przerabiany, przecież brzmiał pierwotnie,
Że to powtórzę jak arabską sagę:
"Panowie, trzeba wreszcie mieć odwagę…"
Odwago! A więc mamy cię nareście,
Znowu po latach gościsz w naszem mieście!
Tyś zawołała: Słuchaj, polski tłumie,
Jeżeli braknie w Bułygina Dumie
Kempnerów, wtedy w własnym bezrozumie
FINIS POLONIAE dożyjesz, o tłumie!
Bo dwóch Kempnerów los Polsce udziela,
Dał Stanisława, dał jej Gabryela,
Ci w antrepryzę chcieli polskie sprawy
Wziąć, ten z Kalisza a ten zaś z Warszawy,
Gdy się dźwignęła rewolucji miotła
I całą Dumę jak śmieć jaki zmiotła.
Ale z zalążków Dumy Bułygina
Rosja zachodzi w ciążę i poczyna
Rodzić Wittego Dumę… Ciemne tłumy!
Woła odwaga, nie znajcie tej Dumy,
Nie ujrzy ona żadnego Kempnera,
FINIS POLONIAE, kto do niej wybiera!
Lecz tłum nie słucha a Endecja gna go
Agitatorską laseczką do urny…
Coś uczyniła, o powiedz, odwago!
Znowu pedeckie przywdziałaś koturny
Krzycząc: Wybierać! Cofam anatema!
FINIS POLONIAE, gdzie Kempnerów niema!
Mistrzu! Jeżeli przeczytasz te słowa,
Zgrzytniesz zębami… Ale i lud zgrzytał,
Patrząc jak wielki postępu Jehowa
Na swym Synaju w piorunach zakwitał,
Jak się przed rzeszą w obłoki obwijał,
Kuł praw tablice i sam je rozbijał…
Rzesze ku tobie unosząc ramiona
Czekały długo wierząc, że z wyżyny
Zstąpisz, że przez Mórz Czerwonych głębiny
Pójdziesz na czele wolności pochodu,
Wywracający wozy faraona,
Ty, słup ognisty, wolna myśl narodu…
Próżno czekały, więc ruszyły same
Przez krew, przez trupy, aż zerwały tamę…
A ty, ukryty w owych dniach nawalnych
Pośród wykwintnych, sytych, kulturalnych,
Z ludem na ustach a z sercem bez ludu,
Jeszcześ je gromił w tej godzinie cudu!
Mistrzu, tyś wodzem, który armji niema!
Idea tłumów, to dla ciebie sekta,
Filozof, ujrzysz tylko w niej defekta,
Znak ludu wziąwszy do myślowej pralni,
Daleko lepsze ułożysz systema…
O wy rozumni, syci, kulturalni!
Gdy las szubienic wyrastał dokoła,
Gdy w labiryntach więziennych gromady
O zimne mury tłukły wolne czoła,
Na waszych twarzach strach osiadał blady,
Ostrożni, chłodni w historycznej chwili,
Wyście radzili – i tylko radzili.
Radcy bez rady! czynniki bez czynu!
Biali królowie czerwonego gminu!…
Wszak już Krasicki tę uwagę zrobił,
Że choć przegadał mądry, głupi pobił…
Pobił fatalnie i do mysiej nory
Zapędził Mistrzów. Exemplum wybory.
Mistrze narodu! Gdzież mistrzostwo wasze?
Tam gdzie atrament ręce umorusa…
Pochodni Posła Prawdy ja nie gaszę,
Lecz sama gaśnie… Ależ, mamy Prusa
Z palmą szczerości w dłoni!… Zamiar kusy,
Bo nie Prus jeden, ale trzy są Prusy.
Jeden zaklaskał: Młodości, masz skrzydła!
Drugi zapłakał; czemu rwiesz wędzidła!
Trzeci jest w ciągłych po kraju żałobach…
Tak Bóg, choć jeden, lecz jest w trzech osobach
Psychologicznych, bo choć liczne dusze
Prusowi jedno ciało przyznać muszę.
Poczciwe ciało! Ale w polityce
Poczciwość sama iść musi na nice,
Czego dowodem jest per contradictio
Warszawskie Słowo z swą Realną fikcją,
Chociaż im nieraz wstyd czoła poradli,
Poczciwi zczezli, oni nie przepadli.
"Czy chcecie sejmu?" pytają ziemcowie.
"Ach, nie! sejm mógłby zawrócić nam w głowie!"
"Więc czegóż chcecie?" Na to orszak blady
Odjęknął: "Pragniem skromnej Ziemskiej Rady…"
A ziemcy: "Ale czy pewni panowie,
"Że to przynajmniej… nie zawróci w głowie!?"
Ach, pewni, pewni!… I tylko niepewni,
Czyli nie będą jeszcze bardziej rzewni,
Ot, jak Chełchowski, co obiegał forty
I ciasto buntu w słodkie miesił torty,
Niosąc na tacy w postaci padalców –
Skałłon zjadł, nawet nie oblizał palców.