- W empik go
Pokusa Harringaya. The Temptation of Harringay – W otchłani. In the Abyss - ebook
Pokusa Harringaya. The Temptation of Harringay – W otchłani. In the Abyss - ebook
Książka w dwóch wersjach językowych: polskiej i angielskiej. A dual Polish-English language edition.
Książka zawiera dwa znakomite opowiadania. „Pokusa Harringaya” to krótka historia opowiadająca o tym, jak artysta próbuje namalować portret, a ostatecznie maluje diabła, który oferuje mu sławę w zamian za jego duszę. Fabuła jest interesująca ze względu na nieoczekiwaną reakcję artysty na ofertę. „W otchłani” to opowieść o tym, jak za pomocą aparatu w formie kuli, którym można podróżować na duże głębokości badacz relacjonuje, że na dnie morza, po zaobserwowaniu niezwykłych gatunków ryb i bezkręgowców, dojrzał „dziwne zwierzę kręgowe. Pionowe nachylenie jego twarzy nadawało mu niezwykłe podobieństwo do istoty ludzkiej. Jego prawie kuliste ciało wspierało się zaś na żabich nogach i długim grubym ogonie. To stworzenie wraz z innymi poczęło ciągnąć jego kulę do swego rodzaju ołtarza ustawionego w jakimś podwodnym mieście, a tam mieszkańcy padali na twarz przed badaczem i śpiewali. Obserwował to przez kilka godzin: w końcu kabel pękł i kula wróciła na powierzchnię. Co było dalej czytelnicy się dowiedzą po przeczytaniu niniejszej książki.
Kategoria: | Opowiadania |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7950-717-7 |
Rozmiar pliku: | 825 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Niepodobna zupełnie twierdzić, o ile autentyczną jest niżej opowiedziana przygoda, gdyż całkowicie opiera się ona na słowach łaskawego p. Harringaya, który jest artystą. Zgodnie więc z tem, co sam mówił, Harringay przyszedł do swej pracowni koło godziny dziesiątej rano, by zobaczyć co można zrobić z figury, nad którą pracował wczoraj. Była to postać Włocha, grającego na lirze, i Harringay, nie mogąc zdecydować, rozważał, czy obraz ten nazwać Wigilja czy też Żarliwość.
Dotąd wszystko dobrze – całe opowiadanie cechuje widoczna prawdziwość.
Spotkawszy na ulicy żebraka, Harringay z chyżością genjusza natychmiast wziął go do siebie.
– Klęknij i patrz na tę konsolę, jakby ci stamtąd miały padać pieniądze... Nie pokazuj zębów... Nie mam zamiaru malować twych dziąseł. Dobrze... Teraz zrób minę nieszczęśliwą.
Nazajutrz nie był zadowolony ze swego dzieła.
– A jednak to nie jest tak bardzo złe – monologował Harringay do siebie. – Ta szyja wcale dobra... Ale...
Zrobił sto kroków po pracowni, chodząc zamyślony tam i napowrót i badając swój obraz ze wszystkich stron i pod każdym względem. Wreszcie głośno zaklął brzydkiemi wyrazy.
– Malować! – szeptał. – Chcieć wymalować zwyczajny portret prostego grajka! Gdyby szło o sfabrykowanie żywego grajka, nie tylebym się dręczył! To dziwne! Nigdy mi się nie uda zrobić nic takiego, coby miało pozór istoty żywej! Czy to nie wada mojej wyobraźni?
– Ach! to dotknięcie twórcze! Wziąć płótno i farby i stworzyć człowieka tak, jak Adam był stworzony, z czerwonej ziemi. Ale ta bazgranina! Ktoby to zobaczył u tandeciarza, myślałby, że to robota bylejaka, sobotnim ściegiem... Łobuzy krzyczeliby: «oprawić w ramki». Nie, to nie może tak pozostać...
Podszedł do okna i opuścił częściowo storę z błękitnego płótna, opadającego do ziemi. Wziął paletę, pędzle i stanąwszy przed obrazem, zaznaczył kąciki ust; poczem całą uwagę skupił na źrenicy oka; następnie zauważył, że broda zupełnie była nie odpowiednią dla Żarliwości.
Wkrótce odłożył pędzel i paletę. Zapaliwszy cygaretkę, cofnął się, by lepiej ocenić postęp swej pracy.
– Niech mię powieszą, jeżeli ten portret nie urąga mi – zauważył, – widocznie drwi sobie ze mnie!
Wyraz twarzy zapewne się ożywił, ale bynajmniej nie w tym duchu, w jakim artysta pragnął. Niepodobna było się mylić. Uśmiech szyderczy był widoczny.
– Żarliwość Niewierzącego – szeptał Harringay. – Ha, ha! oto byłby tytuł subtelny. Ale brew na lewem oku nie jest dość cyniczna.
Dotknął jej zlekka i powiększył nieco orbitę oka, by lepiej podkreślić materjalizm. Nastąpiło nowe badanie.
– Boję się, że wszelka żarliwość tu znikła... Czemuby to nie miał być Mefistofeles? Ale to zbyt banalne... Przyjaciel Doży – to byłoby niezłe. Ale potrzebna zbroja. Zbyt pachnie «Okrągłym Stołem». A może włożyć mu czerwoną suknię i nazwać: Członek Świętego koliegium. Byłoby to poważne i świadczyłoby o uczonej ciekawości do średniowiecza włoskiego... Zręczny szkic złotego puharu w kąciku – stworzyłby naraz Benvenuta Celliniego, ale cera nie byłaby dobra.
Gadał sam do siebie w ten sposób {jak mówił), aby zdusić w sobie przykre uczucie zgrozy, którego nie mógł sobie wyjaśnić. Portret miał teraz wyraz twarzy bynajmniej niemiły, jednak żywszy niż inne jego portrety.
– Nazwijmy go Portretem Szlachcica – postanowił Harringay. – Szlachcica – nie, to nie idzie – mówił, ledwie zachowując resztki odwagi. – Krzyczanoby na zły smak. Ten uśmiech szyderczy musi zniknąć. Gdy to pójdzie precz, jeżeli dodam trochę ognia w oczach... Patrzcie, nie zauważyłem jeszcze tego błysku w źrenicy... A z tego mógłby być... kto? Pielgrzym namiętny? Hm! Z tej strony cieśniny – postać nieco djabelska... To coś nieokreślonego daje pewnie ten efekt – brwi są zbyt ukośne...
I przy tych słowach jeszcze bardziej opuścił storę, aby uzyskać lepsze światło; potem wziął znów paletę i pędzle.
Portret zdawał się żyć swojem własnem życiem i malarz nie mógł dojść, skąd pochodzi ten wyraz szatański. – Doświadczenie było konieczne. Brwi... lecz to nie mogło pochodzić z brwi. A jednak dotknął ich pędzlem. Nie, nie było lepiej, a nawet, prawdę mówiąc, było jeszcze bardziej szatańsko. Kąciki ust? Zawsze to przymarszczenie urągliwe, a teraz, po dotknięciu, ohydnie ponure. Więc oko? Katastrofa! Zdawało mu się, że używał barwy brunatnej, a tymczasem malował na czerwono. Oko teraz zdawało się poruszać w orbicie i rzucało mu płomieniste spojrzenia. Gniewnym ruchem, może przez odwagę trwogi, uderzył w obraz pędzlem, pełnym czerwonej farby.
I wówczas rzecz niesłychanie ciekawa, rzecz niesłychanie dziwna – stała się, o ile rzeczywiście się stała:
Djabelski Włoch zamknął oczy, ściągnął usta i otarł ręką farbę, którą był zamazany.
Poczem czerwone oko otworzyło się na nowo i jakby z szelestem otwierających się warg, portret wyrzekł:
– Masz ruchy nieco za żywe!
Harringay twierdził, że w tej chwili, wobec coraz gorszego położenia rzeczy, odzyskał zimną krew całkowicie. Miał pokrzepiające przekonanie, że to jest demon i że demony są to istoty rozumne.
– A ty – odparł malarz demonowi – czemu się wiercisz bez ustanku, czemu robisz różne małpie grymasy i czemu mi urągasz i kosisz oczy, gdy ja maluję?
– Ja się nie ruszam – odrzekł portret.
– Nie ruszasz się? – zawołał Harringay.
– Ależ nie, to ty.
– Nie, to nie ja.
– Ty! – z naciskiem gadał Wioch. – Nie, nie zamazuj mnie znowu, bo to prawda. Cały ranek szukałeś wyrazu dla mojej twarzy, ale w gruncie rzeczy nie masz najmniejszego pojęcia, jaki to ma być wyraz.
– Ale owszem – wołał Harringay.
– Nic a nic! – ciągnęła malowana postać – i to samo jest z twojemi wszystkiemi portretami. Kiedy zaczynasz obraz, to masz bardzo niejasne pojęcie o tem, co zrobisz. Zdaje ci się, że będzie to coś bardzo pięknego – jakaś rzecz religijna albo tragiczna, ale pozatem reszta jest sprawą przypadku, nieprzewidzianą i ślepą. Czy myślisz, że można w ten sposób malować?
Przypominam tu raz jeszcze, że o wszystkiem, co się opowiada niżej – nie mam innych dowodów, prócz świadectwa Harringaya.
– Chcę malować obraz tak, jak ja to rozumiem – odpowiedział zimno Harringay. Słowa te mogły nieco zmieszać zuchwalca.
– Nie możesz przecie malować obrazu bez natchnienia................THE TEMPTATION OF HARRINGAY.
It is quite impossible to say whether this thing really happened. It depends entirely on the word of R.M. Harringay, who is an artist.
Following his version of the affair, the narrative deposes that Harringay went into his studio about ten o'clock to see what he could make of the head that he had been working at the day before. The head in question was that of an Italian organ-grinder, and Harringay thought–but was not quite sure–that the title would be the ˝Vigil.˝ So far he is frank, and his narrative bears the stamp of truth. He had seen the man expectant for pennies, and with a promptness that suggested genius, had had him in at once.
˝Kneel. Look up at that bracket,˝ said Harringay. ˝As if you expected pennies.˝
˝Don't grin!˝ said Harringay. ˝I don't want to paint your gums. Look as though you were unhappy.˝
Now, after a night's rest, the picture proved decidedly unsatisfactory. ˝It's good work,˝ said Harringay. ˝That little bit in the neck ... But.˝
He walked about the studio and looked at the thing from this point and from that. Then he said a wicked word. In the original the word is given.
˝Painting,˝ he says he said. ˝Just a painting of an organ-grinder–a mere portrait. If it was a live organ-grinder I wouldn't mind. But somehow I never make things alive. I wonder if my imagination is wrong.˝ This, too, has a truthful air. His imagination is wrong.
˝That creative touch! To take canvas and pigment and make a man–as Adam was made of red ochre! But this thing! If you met it walking about the streets you would know it was only a studio production. The little boys would tell it to 'Garnome and git frimed.' Some little touch ... Well–it won't do as it is.˝
He went to the blinds and began to pull them down.................W OTCHŁANI.
Porucznik stał przed stalową kulą i żuł kawałek drzewa.
– Cóż myślisz o tem, Stevens? – pytał.
– Jest to idea jak każda inna – rzekł Stevens tonem, co szczerą opinję chce wypowiedzieć.
– Przypuszczam, że się to zgniecie na płask – mówił porucznik.
– Zdaje się, że wyrachował rzecz dokładnie – rzekł Stevens ciągle bezstronny.
– Ale pomyśl o ciśnieniu – dowodził porucznik. – Na powierzchni wody wynosi ono czternaście funtów na cal; o trzydzieści stóp niżej – dwa razy tyle; o sześćdziesiąć – trzykroć; o dziewięćdziesiąt – czterykroć; o dziewięćset – czterdzieści razy więcej; o pięć tysięcy stóp głębiej ciśnienie wynosi trzysta razy więcej... To znaczy, że na tysiąc stóp głębokości ciśnienie daje dwieście czterdzieści razy po czternaście funtów, czyłi – uważaj – centnar... półtory tonny, rozumiesz, Stevens, półtory tonny na cal kwadratowy!... A toż Ocean w tem miejscu ma pięć mil (angielskich) głębokości... Będzie on zatem ulegał ciśnieniu siedmiu tonn i pół...
– Bajeczne sondowanie głębi! – rzekł Steyens. – Ale też chroni go tęga i gruba stal!
Porucznik nic nie odpowiedział i dalej żuł swój kawałek drzewa.
Przedmiotem ich obserwacji była olbrzymia kula stalowa, o średnicy zewnętrznej koło dziewięciu stóp, która wyglądała niby pocisk jakiejś gigantycznej maszyny artyleryjskiej; była ona bardzo starannie pomieszczona na potwornem rusztowaniu, a olbrzymie pnie masztowe, mające ją niedługo spuścić poprzez pokład, w morze – nadawały tyłowi okrętu postać, któraby zaciekawiła każdego marynarza, od równoleżnika londyńskiego aż do zwrotnika Koziorożca.
W dwóch miejscach tej kuli potwornej – zamiast stali były dwa okrągłe okna, jedno nad drugiem, zamknięte szybą nadzwyczajnej grubości, a jedno z nich, otoczone tęgą oprawą stalową, było w owej chwili odśrubowane...............IN THE ABYSS.
The lieutenant stood in front of the steel sphere and gnawed a piece of pine splinter. ˝What do you think of it, Steevens?˝ he said.
˝It's an idea,˝ said Steevens, in the tone of one who keeps an open mind.
˝I believe it will smash–flat,˝ said the lieutenant.
˝He seems to have calculated it all out pretty well,˝ said Steevens, still impartial.
˝But think of the pressure,˝ said the lieutenant. ˝At the surface of the water it's fourteen pounds to the inch, thirty feet down it's double that; sixty, treble; ninety, four times; nine hundred, forty times; five thousand, three hundred–that's a mile–it's two hundred and forty times fourteen pounds; that's–let's see–thirty hundredweight–a ton and a half, Steevens; a ton and a half to the square inch. And the ocean where he's going is five miles deep. That's seven and a half–˝
˝Sounds a lot,˝ said Steevens, ˝but it's jolly thick steel.˝
The lieutenant made no answer, but resumed his pine splinter. The object of their conversation was a huge ball of steel, having an exterior diameter of perhaps nine feet. It looked like the shot for some Titanic piece of artillery. It was elaborately nested in a monstrous scaffolding built into the framework of the vessel, and the gigantic spars that were presently to sling it overboard gave the stern of the ship an appearance that had raised the curiosity of every decent sailor who had sighted it, from the Pool of London to the Tropic of Capricorn. In two places, one above the other, the steel gave place to a couple of circular windows of enormously thick glass, and one of these, set in steel frame of great solidity, was now partially unscrewed. Both the men had seen the interior of this globe for the first time that morning. It was elaborately padded with air cushions, with little studs sunk between bulging pillows to work the simple mechanism of the affair. Everything was elaborately padded, even the Myers apparatus which was to absorb carbonic acid and replace the oxygen inspired by its tenant, when he had crept in by the glass manhole, and had been screwed in. It was so elaborately padded that a man might have been fired from a gun in it with perfect safety. And it had need to be, for presently a man was to crawl in through that glass manhole, to be screwed up tightly, and to be flung overboard, and to sink down–down–down, for five miles, even as the lieutenant said. It had taken the strongest hold of his imagination; it made him a bore at mess; and he found Steevens the new arrival aboard, a godsend to talk to about it, over and over again.
˝It's my opinion,˝ said the lieutenant, ˝that, that glass will simply bend in and bulge and smash, under a pressure of that sort. Daubree has made rocks run like water under big pressures–and you mark my words–˝
˝If the glass did break in,˝ said Steevens, ˝what then?˝...............