Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Pokusy i łakocie. Niezbyt grzeczna rzecz o miłości - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
19 maja 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(3w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pokusy i łakocie. Niezbyt grzeczna rzecz o miłości - ebook

Jak smakuje miłość?

Poznajcie Claire, której życie to pasmo szczęśliwych pomyłek. Była dwudziestoletnią studentką, gdy wszystko obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni — wystarczyła jedna noc w towarzystwie mężczyzny, którego właśnie poznała. Gdy nad ranem obudziła się obok niego, uciekła, pozostawiwszy za sobą rodzące się uczucie i zapach czekolady… Kilka miesięcy później na świat przyszedł Gavin.

Po jakimś czasie Claire postanawia spełnić swoje największe marzenie i razem z przyjaciółką otwiera sklep ze słodkościami. Myślami wciąż jednak wraca do mężczyzny, który tak bardzo zmienił jej los. Nie wie, że próbował ją odnaleźć. Życie uwielbia szczęśliwe zbiegi okoliczności i w końcu dochodzi do spotkania...

Bohaterowie, których pokochasz, spora dawka romantycznego humoru i unoszący się nad kartkami zapach czekolady!


Tara Sivec — amerykańska pisarka, żona, matka. Mieszka w Ohio z mężem i dwójką dzieci. Po kilkunastu latach pracy jako broker chwyciła za pióro z postanowieniem napisania pierwszej powieści. Jest autorką kilku światowych bestsellerów, między innymi serii „Chocolate lovers”, której pierwszy tom, Pokusy i łakocie, właśnie trzymasz w ręku. Książka od razu zyskała uznanie czytelników i zdobyła wiele nagród literackich. 
 


Przeczytaj koniecznie:

  • #1 Pokusy i łakocie. Niezbyt grzeczna rzecz o miłości

  • #2 Pokusy i łakocie. Rodzina nie do końca idealna

  • #3 Pokusy i łakocie. Kochanie, jeszcze tu jestem!

 

Spis treści

1. Ktoś chętny na jesień średniowiecza? (5)

2. Piw-pong może być przyczyną ciąży (13)

3. Widziałeś może tego dawcę spermy? (25)

4. Seks i czekolada (41)

5. Zęby, martwe ramiona i snickersowe paluszki (57)

6. Moja parówka jest wielka (69)

7. Otworzyć usta, nalać wódki (87)

8. Czekoladowy świr (101)

9. Zabójcza dziurka Claire (115)

10. Pokusy i łakocie, i... wpadka (135)

11. Pozytywne wibracje (157)

12. P.O.R.N.O. (175)

13. Wibrujące lędźwie (191)

14. Kapitan Narkolepsja (209)

15. Jestem napaloną suką (227)

16. To się nazywa "sutki" (253)

17. Taśma klejąca na ratunek (273)

18. Tatuś (299)

19. Pilna lewatywa dla tej pani (317)

20. Czy jest druh Boruch? (339)

21. Pink Floydzi, geje i cała reszta (363)

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-246-8535-6
Rozmiar pliku: 3,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

12. P.O.R.N.O.

Następny tydzień minąłby jak z bicza strzelił, gdybym nie myślała o Carterze, co zdarzało mi się średnio co pięć sekund.

No dobrze, zatem nie minął z bicza, tylko ciągnął się tak, że miałam ochotę wbić sobie zardzewiały widelec w oko. Carter… Chciałam z nim pogadać i usłyszeć, jak się czuje, ale za każdym razem, gdy podnosiłam słuchawkę i wybierałam numer, natychmiast odkładałam ją z powrotem. Niezależnie od niefartownych okoliczności, w których przyszło mu się o wszystkim dowiedzieć — stało się. Jeśli chciałby poznać więcej szczegółów, jeżeli miałby jakieś pytania czy wątpliwości albo nawet jeśli po prostu chciałby mnie zabić — piłka była po jego stronie. Wiedział, gdzie pracuję, i gdyby chciał porozmawiać, znalazłby mnie bez trudu. Może to przejaw mojego uporu, ale trudno. Jestem kobietą i wolno mi od czasu do czasu tupnąć. Bo tak.

W tym tygodniu obsługiwałam dwa spotkania Liz i zebrałam trzy zamówienia na frykasy dla gości, pod tym względem sprawy wyglądały więc obiecująco. Nawet nie licząc spotkań, i tak miałam co robić. W ciągu dnia pichciłam i doprowadzałam sklep do ładu, a wieczorami stałam za barem i na dźwięk otwieranych drzwi starałam się nie patrzeć w stronę wejścia z nadzieją, że to Carter. Do czwartku przetestowałam wszystkie wynalazki z czarodziejskiego kuferka Liz i doszłam do wniosku, że faceci mogą się cmoknąć. Zamierzałam się pobrać z Królikiem Jackiem. A potem wraz z nim uciec gdzieś w świat i żyć długo i szczęśliwie, robiąc małe króliczki. Był tylko jeden problem: Jackowi musiałyby wyrosnąć ręce i nogi, bo po kilku latach tego związku nie byłabym w stanie chodzić o własnych siłach. Jack musiałby dosłownie i w przenośni doprowadzać mnie do miasteczka rozkoszy.

Jeśli już o czwartku mowa, to spędziłam go głównie w kuchni, robiąc chipsy ziemniaczane w polewie z białej czekolady i piekąc snickersowe ciasteczka z niespodzianką na spotkanie, które miałam poprowadzić w sobotni wieczór. Miało to być moje ostatnie spotkanie, jako że na kolejny tydzień planowałam otwarcie sklepu. Teraz, gdy już wiedziałam, w czym rzecz z erotycznymi zabawkami, było mi trochę żal. Ale Liz powiedziała, że mogę zatrzymać swoją walizeczkę rozkoszy.

Zmusiłam ją do podpisania oświadczenia, w którym w razie skrajnego zagrożenia bądź śmierci niejakiej Claire Donny Morgan Liz zobowiązywała się do usunięcia tegoż kuferka z mojego domu w ciągu piętnastu minut od wystąpienia rzeczonego zagrożenia i/lub śmierci. Uznałam, że warto mieć taki plan awaryjny na wszelki wypadek. Nawet nie próbuję sobie wyobrazić miny ojca albo babki, którzy jako pierwsi wkraczają na scenę i znajdują stosik moich wesołych zabawek. Do tego po prostu nie wolno dopuścić. Obawiam się, że do oświadczenia Liz powinnam też dodać przyrzeczenie usunięcia całej historii przeglądarki WWW. Nikt niepowołany raczej nie powinien wiedzieć, że szukało się w Google haseł w rodzaju „orgazm u żółwi” albo świeczek w kształcie penisów na eBayu.

Nie osądzaj mnie pochopnie. Po kilku kieliszkach wina Google staje się moim wrogiem.

Ja także podpisałam Liz podobny cyrograf, stanowiący, że w razie ewentualnych problemów w ciągu kwadransa zobowiązuję się dotrzeć do domu jej i Jima, skasować historię WWW na ich komputerze oraz pozbyć się wszystkich filmów pornograficznych znajdujących się na ich nocnym stoliku, pod łóżkiem, na górnej półce w szafie, zarejestrowanych na dysku twardym w tunerze TV, ukrytych w garażu (w trzecim pudełku od lewej) oraz w szafce w kuchni, w której znajdują się deski do krojenia.

Nie żartuję. Zrobiła mi listę.

Maczałam ziemniaczane chipsy w dużej, srebrnej misie z roztopioną białą czekoladą i od czasu do czasu zaglądałam do głównej części sklepu, uśmiechając się na ten widok. Obok okna na brzuchu leżał Gavin i kolorował obrazek. Kiedy podeszłam do niego kilka chwil wcześniej, zasłonił malowidło i powiedział, że na razie nie wolno mi go oglądać. Podniosłam kolejny chips, pozwalając nadmiarowi czekolady spłynąć z powrotem do miski, a potem odłożyłam go na arkusz pergaminu obok, gdy usłyszałam, jak otwierają się drzwi dzielące dwie części sklepu: moją i Liz.

— Zapomnij — zaczęłam, nawet nie patrząc w tamtą stronę. — Możesz od razu zrobić w tył zwrot i wrócić do swojego przybytku. Po raz ostatni powtarzam, że nie określę ci w skali od „jeden” do „rany boskie”, jak intensywny był mój ostatni orgazm z wibratorem w kształcie motylka.

— No cóż, trudno. A może następnym razem będę mógł chociaż popatrzeć?

Na dźwięk niskiego, ciepłego głosu Cartera aż podskoczyłam i oniemiałam zarazem.

Dlaczego zawsze wygaduję przy nim takie bzdury? I dlaczego w ogóle on tutaj stoi i śmie wyglądać tak, że mam go ochotę oprawić w ramki?

— Ociekasz słodyczą — zauważył.

— Doprawdy? — odparłam zapatrzona w jego usta.

Carter wskazał palcem miskę, a jego śmiech przywrócił mnie do rzeczywistości.

— Miałem na myśli, że przechyliłaś miseczkę. Czekolada kapie ci na ręce.

Spojrzałam w dół i, mamrocząc przekleństwa, odstawiłam miskę, a potem palcami wytarłam słodką maź z krawędzi naczynia oraz blatu.

Carter podszedł i stanął tuż obok, a jego bliskość — tak jak już kilkakrotnie wcześniej — wprawiła moje tętno w stan przedzawałowy.

— Wybacz, że cię tak niespodziewanie nachodzę. Liz przyłapała mnie, gdy wysiadałem z samochodu, i zaciągnęła na swoją stronę, żeby dać mi popalić — wyjaśnił, gdy próbowałam się skupić na wycieraniu czekolady i nie zwracać uwagi na bijące od niego ciepło. — Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe. Czuję się jak świnia, że nie odzywałem się tak długo.

Stałam jak idiotka, starając się niczego nie dotykać upapranymi w czekoladzie palcami. Obróciłam się do niego, a moja twarz znalazła się o centymetry od jego twarzy. W jego oczach dostrzegłam szczerość i zdałam sobie sprawę, że nie potrafiłabym się na niego złościć.

— Nie ma sprawy. Poważnie. Wiesz, ja miałam naprawdę sporo czasu, żeby do tego przywyknąć. Przykro mi, że spadło to na ciebie znienacka. Przysięgam, że chciałam ci o wszystkim powiedzieć. Nie chcę, żebyś myślał, że próbowałam coś celowo zataić. Przeciwnie, od samego początku zamierzałam wyłożyć kawę na ławę, ale nie bardzo wiedziałam, jak się do tego zabrać. A potem wszystko potoczyło się tak nagle, że nie sposób było nad tym zapanować — wyjaśniłam.

Nagle zdałam sobie sprawę, jak bardzo nie chcę, żeby się na mnie wściekł. Bardziej niż czegokolwiek innego pragnęłam, żeby podołał sytuacji i został z nami. Tydzień zasypiania bez naszych conocnych rozmów przygnębił mnie i rozstroił. Dopiero za sprawą jego obecności tutaj uświadomiłam sobie, jak bardzo mi go brakowało.

— Myślę, że mamy do omówienia wiele spraw. Nawet nie masz pojęcia, ile pytań kotłuje mi się pod czaszką — powiedział.

Pokiwałam głową, lecz nim cokolwiek odpowiedziałam, zmienił temat.

— Ale na razie jestem w kuchni z piękną kobietą, która ma pyszne paluszki w czekoladzie — powiedział z zawadiackim uśmiechem.

Zanim zdążyłam sięgnąć po ręcznik, złapał mnie w nadgarstku i przyciągnął za rękę do siebie. Wstrzymałam oddech, gdy wsunął oblany czekoladą palec wskazujący głęboko do ust. Najpierw opuszka palca prześlizgnęła się po jego szorstkim języku zgarniającym po drodze słodką czekoladę, a potem cały palec wyślizgnął się z jego ciepłych, wilgotnych warg.

Dzyń! Rachunek proszę!

— Mamusiu, skończyłem korolować rysunek!

Podekscytowany głos i głośne tupanie obwieściły przybycie Gavina do kuchni, a zarazem były niczym zimny prysznic na moją rozpaloną głowę. Choć raz posiadanie czteroletniej przyzwoitki do czegoś się przydało. Byłam najwyżej jeden oblizany palec od przewrócenia Cartera na podłogę i udowodnienia mu, że swojej gibkości nie mam nic do zarzucenia.

Pospiesznie wytarłam ręce w kuchenny fartuszek, odwróciłam się od Cartera i schyliłam do swojego syna.

— Mogę teraz zobaczyć twój obrazek?

Gavin mocno przycisnął kartkę do siebie i przecząco pokręcił głową.

— Przepraszam, mamusiu. Ten rysunek jest dla małego chłystka — odparł z powagą.

Za plecami usłyszałam chichot Cartera.

— Czy ja dobrze słyszałam, że powiedziałeś „małego chły­stka”? — próbowałam się upewnić.

— Ta-ak — przytaknął, robiąc przystanek w środku „a”.

— Czy chcę wiedzieć, o kim mówisz?

Gavin pokazał palcem stojącego za mną Cartera.

— Papa tak go nazwał wtedy, jak go spotkaliśmy.

Jęknęłam ze wstydu. Przyjdzie kiedyś taki dzień, że mój ojciec boleśnie zda sobie sprawę z tego, jaką papugą jest Gavin.

— Nie podoba mi się twoje imię. Jest dziwne. I wcale nie jesteś mały — powiedział Gavin do Cartera. — Ale i tak namalowałem tobie obrazek.

Przeszedł obok mnie i podał kartkę Carterowi. Zerknęłam przez ramię na malowidło, które przedstawiało dużą figurkę z kresek, którą mała figurka z kresek wali po tym, gdzie figurki z kresek powinny mieć jaja.

— No cóż, teraz przynajmniej mamy zdjęcie upamiętniające nasze pierwsze spotkanie — orzekł Carter ze śmiertelną powagą.

— Gavin, a może jednak po prostu będziesz nazywał Cartera — Carterem? — zapytałam, unosząc pytająco brwi w stronę Cartera, czy ten pomysł mu odpowiada.

Pokiwał głową na znak zgody i uśmiechnął się do mnie, a potem usiadł w kucki tak, że obydwoje znaleźliśmy się na wysokości Gavina.

— Bardzo dziękuję za portret — powiedział z uśmiechem Carter.

Gavin nie był szczególnie śmiały względem nieznajomych, głównie dlatego, że zaszczepiłam w nim głęboki lęk przed obcymi. Jeśli się dobrze zastanowić, wpojenie mu, że wszyscy nieznajomi chcą go zjeść, nie było jedną z moich najbłyskotliwszych koncepcji wychowawczych. Próba wyjaśnienia grupce zaryczanych dzieciaków stojących w kolejce do świętego Mikołaja, dlaczego mój syn drze się na całe gardło „NIE PODCHODŹCIE DO NIEGO! ON ODGRYZIE WAM PALU­SZKI!”, nie było ani łatwe, ani miłe. Liz odwiodła mnie też od pomysłu zaprowadzenia Gavina do weterynarza i wszczepienia za uchem chipa z GPS-em. Zresztą coś mi mówiło, że ktokolwiek, kto porwałby moje dziecko, w ciągu godziny potulnie odprowadziłby je do domu. Mało kto wytrzyma takie stężenie przekleństw i walenia po jajach.

Gavin na ogół nie rozmawiał więc z nieznajomymi, chyba że go o to poprosiłam. Tym bardziej zdumiała mnie łatwość, z jaką przełamał się względem Cartera.

— Proszę, Carter. Wiesz, że Papa przychodzi po mnie, żeby mamusia mogła rozdawać ludziom piwo? Papa daje mi oglądać filmy, których mamusia nie pozwala, i mówi, że powinienem mieć ojca, ale ja chciałbym mieć psa. A mój kolega Luke ma dżipa, którym jeździ po podwórku, gdzie walłem się w kolano i się skaleczyłem, a mamusia nakleiła mi plasterek i powiedziała, że mi podmucha, to mi przejdzie i nie będę płakał. A wiedziałeś, że wampiry są świry?

— Gavin! — wrzasnął mój ojciec, zanim ja zdążyłam to zrobić.

Wszedł do sklepu w trakcie monologu Gavina i gdy chłopak dotarł do kwestii o wampirach, był już prawie w kuchni. Szybko podniosłam się, oparłam ręce na biodrach i spojrzałam na swojego ojca z przekąsem.

— Tato, mówiłam ci, że mały nie powinien oglądać tego filmu.

— Jestem w drużynie Jacoba sukinsyna! — krzyknął Gavin.

— Gavinie Allen! Za chwilę zatkam ci usta kostką mydła — skarciłam go.

— Mydło smakuje trochę jak płatki owsiane — wzruszył ramionami chłopak.

Na szczęście ojciec pospiesznie wszedł za kontuar i zanim zdążyłam kopnąć Gavina w zadek, zabrał go z zasięgu mojego rażenia.

— Przepraszam, Claire. Wampiry i świry akurat leciały wieczorem w kablówce. I nic innego nie było, na żadnym kanale. Ale podczas wszystkich scen, no wiesz, es-ek-es-u kazałem mu zasłaniać sobie oczy — tłumaczył się ojciec.

— Cudownie — westchnęłam.

— Widziałem cycki! — podchwycił Gavin wesoło.

— No dobrze, może kilka razy rzeczywiście podglądał — przyznał smętnie ojciec po deklaracji Gavina.

Jakoś tak się składało, że gdy Gavin zachowywał się jak… jak stuprocentowy Gavin, to musiało się to dziać akurat przy Carterze. Nic dziwnego, że przez kilka ostatnich minut nie pisnął nawet słowa. Zamurowało go na amen.

Kątem oka zerknęłam za siebie i zobaczyłam Cartera stojącego bez ruchu. Ponad moim ramieniem patrzył na mojego ojca. Odwróciłam się w samą porę, aby przyłapać tatę na tym samym cholernym geście z pokazywaniem oczu dwoma palcami, który wcześniej sprzedali Carterowi Gavin i Liz.

Kurwa mać, wychodzi na to, że mamy jakiś wspólny, rodzinny salut.

— Tato, przestań. Carter, nie miałam okazji oficjalnie cię przedstawić. To jest mój ojciec, George.

— To przyjemność pana… — Carter wyciągnął dłoń.

— Daj sobie spokój z tymi pi-er-de-a-mi — przerwał mu ojciec w pół zdania.

Sylabizowanie „śliskich” słów sprawiało, że nie brzmiał szczególnie groźnie. Co oczywiście mogło się zmienić, gdyby Gavina tutaj nie było.

— Mam na ciebie oko. Byłem w Wu-jet-na-mie i nadal mam w ciele szrapnel po be-o-em-bie. Lubisz zapach napalmu o poranku, synu?

— TATO! Już wystarczy! — uciszyłam go.

Pochyliłam się i pocałowałam Gavina w policzek.

— Do zobaczenia później, mały. Bądź grzeczny dla Papy, dobrze?

Chłopak sięgnął w górę i spróbował pociągnąć skraj mojej koszulki.

— Pokażesz mi cycki?

Złapałam go za rękę, zanim zdążył urządzić mały peep-show dla wszystkich obecnych, i posłałam karcące spojrzenie ojcu, który próbował nie pęknąć ze śmiechu.

— No co, ja go tego nie uczyłem! Miłość do cycków najwyraźniej wyssał z… znaczy, ma wrodzoną.

Carter zaczął się śmiać, ale umilkł pod spojrzeniem ojca.

— Masz miłość do cycków, Carter? — zapytał podejrzliwie Gavin.

— Ja… to znaczy… ten, nie. Chyba nie.

Westchnęłam ciężko i postanowiłam uratować Cartera przed Gavinem.

— Pożegnaj się z Carterem — powiedziałam chłopcu.

— Pa, pa, Carter! — powiedział Gavin z uśmiechem i pomachał, a potem podreptał za moim ojcem wychodzącym z kuchni.

— Papo, a co to jest ten Wu-jet-nam? To jakiś park? Możemy tam iść? — słyszałam jeszcze pytania Gavina, gdy wychodzili na zewnątrz. Z kamiennym westchnieniem odwróciłam się do Cartera.

— Przepraszam za to wszystko — powiedziałam zażenowana. — Zrozumiem, jeśli odwrócisz się na pięcie i uciekniesz gdzie pieprz rośnie. Naprawdę zrozumiem. I nie będę ci miała tego za złe.

— Claire?

Przestałam miętosić fartuszek i wreszcie spojrzałam mu w oczy.

— Zamknij się — zaproponował z uśmiechem.

* * *

Gdy mój ojciec z Gavinem wyszli, Carter pomógł mi posprzątać kuchnię i wspomnienia niedawnych wydarzeń zeszły na dalszy plan. Wreszcie mieliśmy okazję porozmawiać trochę bliżej niż przez telefon; no i nie musiałam już gryźć się w język, żeby nie palnąć niczego o dziecku. Dowiedziałam się, że Carter trafił na imprezę w akademiku przypadkiem i w ogóle nie studiował na Uniwersytecie Ohio. Miał wyrzuty sumienia, że poświęciliśmy z Liz i Jimem tyle czasu na znalezienie go, a ja czułam się winna, że tamtego ranka wyszłam bez słowa. Zwłaszcza teraz, gdy okazał się tak czuły i niesamowicie wyrozumiały wobec wszystkiego, co się wokół niego działo.

Na razie Carter najwyraźniej nie miał zamiaru uciekać. Ale na dłuższą metę… kto wie? Powiedział, że chce z nami być i że pragnie, aby wszystko było tak, jak być powinno. Ale rzecz jasna, nie miał okazji, aby trochę pobyć sam na sam z Gavinem.

Jak to zgrabnie ujął mój syn, tego wieczora miałam rozdawać ludziom piwo, po zakończeniu porządków Carter odprowadził mnie więc do baru, żebyśmy mogli kontynuować pogawędkę. Pamiętałam, jak lekko i naturalnie rozmawiało mi się z nim pięć lat temu — i teraz także jak nikt inny rozumiał mnie oraz moje poczucie humoru. Czułam się przy nim zupełnie swobodnie. Potrafił mnie rozśmieszyć. Wszystko to znałam już z naszych telefonicznych rozmów, ale z niektórymi ludźmi łatwiej i z mniejszym skrępowaniem gawędzi się przez telefon niż oko w oko. Tymczasem z nim było wręcz na odwrót — wspaniale było móc obserwować jego reakcje na moje słowa; choćby na to, co opowiadam o Gavinie. Zaczęłam żałować, że tak wielu rzeczy nie zrobiłam inaczej. Było mi przykro, że ominęła go możliwość uczestniczenia w życiu Gavina od pierwszych chwil. Teraz widział biegającego, rozgadanego chłopca o niewyparzonej gębie, ale przegapił to, co najlepsze; to, co sprawiało, że dąsy, złe nawyki i charakterek warte były wszelkich wyrzeczeń — pierwszy uśmiech, pierwsze słowa, pierwsze kroki, pierwszy uścisk i pierwsze „kocham cię”.

Wszystko to powstrzymywało mnie od sprzedania mojego dziecka na cygańskim targu, na co miałam ochotę średnio codziennie. Carter tego nie doświadczył. Martwiłam się, że może będzie miał zbyt duże oczekiwania. A co, jeśli nie będzie potrafił nawiązać z Gavinem nici porozumienia? Czułam z Car­terem więź, jakiej nie zadzierzgnęłam z nikim innym. Za jego sprawą skosztowałam rzeczy, o których dotychczas jedynie marzyłam. Ale nie potrafiłam myśleć tylko o sobie. Musiałam brać pod uwagę mojego syna i wpływ, jaki mogła na niego wywrzeć cała sytuacja. Na razie — uznałam — chyba powinnam po prostu pozwolić Carterowi wejść do naszego życia i zobaczyć, dokąd nas to zaprowadzi.

Po dotarciu do baru migiem przebrałam się w czarne szorty oraz koszulkę z logo baru Fosterów i po wyjściu z łazienki z zaskoczeniem zobaczyłam Cartera, jak mości się na stołku przy barze.

Weszłam za bar i stanęłam naprzeciwko niego.

— Myślałam, że zamierzasz iść do domu — zagadnęłam, opierając się na łokciach.

Wzruszył ramionami i uśmiechnął się. — Pomyślałem sobie, że w domu czekają na mnie tylko cztery ściany, a tutaj będę mógł przez cały wieczór z bliska patrzeć na fajną laskę.

Poczułam, jak się czerwienię, i pospiesznie zmazałam z twarzy kokieteryjny uśmieszek.

— Masz pecha. Dzisiaj jestem tu sama.

Nie, absolutnie i w żadnym razie nie dopraszam się komplementów.

— To się dobrze składa, bo jesteś najbardziej czarującą i seksowną kobietą, jaką kiedykolwiek widziałem.

Nie, wcale nie… Proszu-proszu, proszu-proszu.

Odrobinę pochyliłam się nad barem, aby się do niego zbliżyć, a on zrobił to samo. Nie dbałam o to, że jestem w pracy; chciałam go pocałować. Zresztą na razie bar świecił pustkami — było jeszcze wcześnie.

Usłyszawszy, że cichutko mruknął, przeciągnęłam językiem po spierzchniętych nagle wargach, patrząc na jego usta. Jeszcze trzy centymetry, dwa… i będę mogła je polizać.

— AUĆ!

Wrzasnęłam i odskoczyłam od Cartera, gdy coś nieoczekiwanie pacnęło mnie w tył głowy.

Rozmasowałam dłonią trafione miejsce i odwróciłam się. Za mną stał T.J., wymachując rękami uniesionymi w geście zwycięstwa.

— Bezpośrednie trafienie, Morgan! Kolejny punkt dla mnie! — krzyknął, podbiegł do tablicy ulokowanej po przeciwnej stronie baru i kredą postawił ptaszek obok swojego imienia.

— Sukinkot — mruknęłam pod nosem, odwróciwszy się do Cartera.

— No dobra, ale o co chodzi? — zapytał Carter ze śmiechem.

Zanim zebrałam się na uszczypliwość i zdążyłam wyjaśnić, że chodzi tylko o to, że T.J. to dupek, inkryminowany osobnik rączo podbiegł do mnie i stanął obok, po czym z rozmachem położył na barze przed Carterem pingpongową piłeczkę.

— To, drogi kolego, jest sedno czegoś, co nazywamy P.O.R.N.O.

— Hm. Muszę przyznać, że wasza koncepcja porno dość istotnie różni się od mojej — powiedział Carter, biorąc do ręki piłeczkę i obracając ją w dłoniach.

— Nie, nie zrozumiałeś. Nie porno, tylko P.O.R.N.O. — przeliterował T.J.

Carter wyglądał na zagubionego.

— To taka nasza mała gra, którą się tutaj zabawiamy — wyjaśniłam.

T.J. jedną dłoń położył na barze, a drugą oparł o biodro.

— Claire, nie umniejszaj niezrównanych, rekreacyjnych właściwości P.O.R.N.O. Wydajesz się kompletnie nie doceniać jedynej rzeczy, która sprawia, że nie mam ochoty się pociąć, wychodząc do pracy. Uprasza się o trochę szacunku dla P.O.R.N.O.

T.J. przeniósł wzrok na Cartera.

— Claire opracowała reguły — powiedział z rozbawieniem, wyjmując spod baru kawałek papieru.

— Reguły? — zwątpił Carter. — Zdaje się, że po prostu rzucacie w siebie piłeczką?

T.J. przesunął na blacie arkusik w kierunku Cartera, aby ten mógł się z nim zapoznać.

— Au contraire, drogi kolego. W P.O.R.N.O. zawsze muszą być jakieś reguły. W przeciwnym razie, wiesz, on sięgnie po piłeczkę, ona sięgnie po piłeczkę, wszyscy zaczną łapać się za piłeczki… zrobi się z tego anarchia.

— No dobra, koniec z tym Klubem winowajców, bo za chwilę złamię regułę trzech metrów i wetknę ci tę piłkę do gardła — ostrzegłam T.J.

T.J. posłusznie się oddalił, a Carter z rosnącym rozbawieniem zaczął na głos czytać reguły gry.

„Reguła numer jeden: P.O.R.N.O. jest fajniejsze z przyjaciółmi. Zaproś ich. Osoby próbujące solowej gry w P.O.R.N.O. wyglądają żałośnie. Reguła numer dwa: w P.O.R.N.O. należy absolutnie wystrzegać się ostrych przedmiotów. Przypadkowe dziabnięcie kogoś w oko oznacza koniec zabawy. Reguła numer trzy: ataki z ukrycia oraz od tyłu muszą być poprzedzone ostrzeżeniem lub uprzednio uzgodnione przez uczestników. Reguła numer cztery: w danej rozgrywce mogą brać udział tylko dwie piłeczki, aby uniknąć wątpliwości, scysji i niedomówień. Dopuszczalne są wyjątki od tej reguły, jeśli zostaną uprzednio zaakceptowane przez sędziów. Reguła numer pięć: P.O.R.N.O. kończy się, gdy drugi gracz lub pozostali gracze powiedzą, że wystarczy. W przeciwnym razie ktoś może zostać z całkowicie bezużytecznymi piłeczkami w rękach”.

No dobrze, czasami zachowuję się jak nastolatka. Czy ja już prosiłam o wyrozumiałość?

— Nie dowiedziałem się jednak, co tak naprawdę oznacza P.O.R.N.O. i w jaki sposób mogę włączyć się do akcji — zapytał Carter, znacząco unosząc brwi.

— Oficjalna nazwa brzmi: Perwersyjnie Ogólnikowe Reguły Nieobyczajnego Obcowania. Ale czasami po prostu mówimy „obrzucanie się czym popadnie”. Szczerze mówiąc, nie jestem pewna, czy podołasz wymogom P.O.R.N.O., Carter. To gra wymagająca zręczności, pomysłowości i determinacji — wyjaśniłam ze złośliwym uśmiechem, zabierając mu z ręki piłeczkę, po czym odwróciłam się i błyskawicznym ruchem posłałam celuloidowy pocisk w tyłek T.J., który pochylał się właśnie nad jakimś stolikiem, pieczołowicie go czyszcząc.

— JASNY GWINT! — wrzasnął T.J.

— W gruncie rzeczy liczą się zręczne dłonie — podsumowałam, odwróciwszy się do Cartera.

Pojęcia nie mam, skąd brały mi się w głowie te głupoty. Miałam wrażenie, jakby przemawiała przeze mnie Liz.

— Nie martw się, Claire. Mam spore zaufanie do swoich umiejętności manualnych. Powiem więcej, uważam, że w P.O.R.N.O. wypadłbym doskonale. Mam wrażenie, że to kwestia odpowiedniej pozycji, wyczucia oraz ułożenia palców… Czasami trzeba to zrobić łagodnie i powoli, kiedy indziej szybko i gwałtownie.

Dlaczego tu jest tak gorąco? Czy ktoś może wezwać strażaka Sama?

— Za ile kończysz?

W tym tempie za dziesięć sekund.

— Siedzę tu do pierwszej. Dziś sama zamykam interes — powiedziałam, zaciskając uda i próbując nie myśleć o pozycjach, ułożeniu palców tudzież właściwych proporcjach łagodności i gwałtowności… niech go szlag!

— Mogę z tobą posiedzieć i popatrzeć, jak pracujesz? Potem pomogę ci zamknąć, pogadamy… albo… w każdym razie zobaczymy — powiedział Carter, nie spuszczając wzroku z moich ust.

TAK! W mordę jeża, TAK! Tak, tak, tak, tralala, tak do cholery!

— Jasne, no pewnie — odparłam, wzruszając ramionami, i poszłam się przytulić do lodówki z piwem, żeby ochłodzić rozpalone zmysły.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: