- promocja
Polacy są najlepsi. Wspomnienia kanadyjczyka z Dywizjonu 303 - ebook
Polacy są najlepsi. Wspomnienia kanadyjczyka z Dywizjonu 303 - ebook
Johnny Kentowski – as myśliwski, który został Polakiem. Kiedy dostał skierowanie do Dywizjonu 303, prychnął z pogardą: „O polskim lotnictwie wiedziałem tylko tyle, że przetrwało jakieś trzy dni w starciu z Luftwaffe”. Nie spodziewał się zbyt wiele po tej „bandzie dzikusów” – przymusowo uziemieni, zamiast Niemców podbijali Brytyjki i lokalne puby, nie przejmując się nieznajomością angielskiego. Gdy wreszcie pozwolono im latać – pierwsze zestrzelenie było efektem samowolnego wyłamania z szyku. „Rozwalają wszystko, co wejdzie im w drogę. Uwielbiają strzelać do szkopów i traktują to jako świetny ubaw” – przyznał osłupiały Kentowski. Zachwycony polską brawurą zaczął uczyć się języka polskiego, przyjął jako osobisty emblemat polskiego orła na tle kanadyjskiego klonowego liścia, a brytyjskiego oficera, który nie wstał do polskiego hymnu, położył jednym uderzeniem pięści. 21 lat w lotnictwie wojskowym miało swoją cenę. Nieudane związki z kobietami, trudne relacje z dziećmi oraz alkohol, pozwalający oswoić powracające koszmary. Dopiero po śmierci John Kent mógł wrócić tam, gdzie czuł się najlepiej, do swoich Polaków – jego prochy rozsypano nad bazą myśliwską RAF w Northolt.
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-11-15039-3 |
Rozmiar pliku: | 5,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jestem głęboko wdzięczna niezliczonym osobom za zachętę i pomoc, jakiej mi udzieliły w podejmowanych przeze mnie w ostatnich latach staraniach, aby lepiej zrozumieć życie mojego ojca. Chciałabym gorąco podziękować Richardowi Kingowi – autorowi książki 303 Polish Squadron Battle of Britain Diary, opisującej udział Dywizjonu 303 w Bitwie o Anglię – który jako jeden z pierwszych wyprawił mnie w tę podróż wielkich odkryć. Nieocenioną pomoc i uprzejmość okazali mi pracownicy Instytutu Polskiego i Muzeum im. gen. Sikorskiego w Londynie, a zwłaszcza Krzysztof Barbarski i Wojtek Deluga, a także kurator Muzeum RAF w Hendon, Peter Devitt. Inni, którzy nieustannie poświęcali mi swój czas i pomoc, a przy okazji podarowali ciekawe opowieści, to: Ryszard Kornicki, przewodniczący Komitetu Pomnika Lotników Polskich w Northolt, i jego żona Lepel; weteran pilot myśliwski Franciszek Kornicki i jego żona Patience; weteran pilot myśliwski i autor książki wspomnieniowej First Light (Pierwszy brzask) Geoffrey Wellum; Edward McManus ze Stowarzyszenia Historycznego Bitwy o Anglię; historycy: Piotr Sikora i Andy Saunders; Witold Urbanowicz junior; Philip Feric-Methuen; dzieci brytyjskiego dowódcy Dywizjonu 303 Ronalda Kelletta; Artur Bildziuk, prezes Związku Lotników Polskich w Wielkiej Brytanii, i jego żona Danuta. Serdecznie dziękuję także Rodneyowi i Vicky Byles – za wszystko.
Jestem również wdzięczna Markowi Cazaletowi za przedstawienie mnie Timowi oraz Timowi Cazaletowi i Liz Razzell – za ich gościnność. Szczególnie serdecznie dziękuję Ci, Tim, za zachęcanie mnie do pisania i za nadzwyczajną hojność, jaką było obdarowanie mnie albumem fotograficznym i książkami Twojej matki, Janet. Jestem też zobowiązana Timowi za skontaktowanie mnie z jego ciotką Patsy Rawlins i kuzynem Robem Rawlinsem, którzy z takim zainteresowaniem przyjęli mnie i wszystkie moje pytania. Dziękuję również Tomaszowi Magierskiemu za całą jego pracę nad filmem 303 i zaszczycenie mnie zaproszeniem do udziału w tak świetnym dziele. Podczas tej podróży spotkałam zbyt wiele innych osób, aby je tu wszystkie wymienić, więc niech wystarczy stwierdzenie, że otrzymywaliśmy nieustanne wsparcie w Klubie RAF-u w Londynie, w Muzeum Lotnictwa w Shoreham, w bazach RAF Biggin Hill i Northolt, a także w Warszawie, od osób zaangażowanych w organizację Światowego Zjazdu Lotników Polskich w 2012 roku.
Chciałabym też wyrazić wdzięczność moim kolegom i mentorom – antropologom z uniwersytetu w Göteborgu – za bycie moimi przewodnikami przez wiele lat. Ta możliwość wglądu w istotę człowieczeństwa, jaką uzyskałam pod ich opieką, była bezcenna w badaniach nad moją własną rodziną. Gorące podziękowania składam Kate Antonsson za wsparcie, jakie otrzymałam od niej podczas pisania epilogu. Chciałabym również wykorzystać tę okazję do wyrażenia wdzięczności wszystkim weteranom i ich rodzinom – za to, przez co przeszli za sprawą wojny.
Dziękuję także swojemu partnerowi Jonasowi Persmarkowi i mojemu drogiemu przyjacielowi Harry’emu Wrightowi – za ich niezachwiane wsparcie, a mojemu bratu Stuartowi, mojej siostrze Joannie i mojej szwagierce Lindzie – za podzielenie się ze mną wspomnieniami o człowieku, który żyje w naszych sercach.
Na koniec pragnę podziękować moim Rodzicom.
Alexandra KentCzłowiek ukryty za tymi wspomnieniami
Alexandra Kent
To nie poeta, „Sunday Times”, 19 stycznia 1941 roku:
W ubiegłym tygodniu młody, dwudziestopięcioletni mężczyzna, stojący obok dwóch czy trzech polskich lotników, otrzymał odznaczenie za męstwo z rąk polskiego ministra spraw zagranicznych. Był szczupły, miał łagodne rysy i delikatne dłonie. Jego twarz miała niewiele koloru i tylko dziwna zawziętość zaciśniętych ust przeczyła myśli, że mógłby być poetą lub artystą.
Na rok przed wojną przyjechał z Winnipeg i został oficerem służby stałej w RAF. Kiedy szykowano zaporę balonową, konieczne było dokładne sprawdzenie, jaki wpływ będzie miał na samoloty ich kontakt z linami. Młody Kanadyjczyk zgłosił się na ochotnika i zderzył się z linami osiemnaście razy. Został za to odznaczony Krzyżem Sił Powietrznych. Później, już w czasie wojny, powierzono mu dowodzenie polskim dywizjonem sformowanym tu po upadku tamtego kraju. „Byli tak odważni” – powiedział – „że nie odważyłeś się okazać strachu, nawet jeśli serce podchodziło ci do gardła”. Pod jego kierownictwem „konto” polskiego dywizjonu osiągnęło niesamowite rozmiary. Został odznaczony D.F.C..
Teraz otrzymał kolejne dowództwo, ale Polska dodała swoje zaszczyty do naszych. Nazywa się major Kent i z wyglądu mógłby być poetą – ale nie chciałbym być Niemcem widzącym te oczy i te usta za karabinem!
Wielu ludzi, których poznałam, a którzy przeczytali wspomnienia mojego ojca zatytułowane One of the Few – Jeden z Tych Nielicznych, zadawało mi to samo pytanie: „Jaki był naprawdę?”. Odpowiedź nie jest łatwa, ponieważ moje wspomnienia o nim pochodzą z dzieciństwa, a człowiek, którego znałam, odszedł z RAF-u, zanim się urodziłam. W chwili wydania jego wspomnień miałam trzynaście lat. Przeczytałam je i odkryłam, że przemawiający z nich głos jest zupełnie odmienny od swojskiego głosu ojca, którego znałam. Ale, jak napisał Szekspir w często cytowanym zdaniu, „jeden człowiek w swym czasie wiele ról odgrywa”. W tym wstępnym rozdziale, jak i w epilogu, który następuje po wspomnieniach mego ojca, zgromadzę różne role, które grał, a opowiedzianą przez niego historię jego własnego życia umieszczę w szerszym kontekście. W ten sposób mam nadzieję pokazać, jaki był naprawdę.
Książka One of the Few była bardzo na czasie, a styl „opowieści dla chłopców”, w którym została napisana, był tym, czego oczekiwali odbiorcy. Wyobrażam sobie, że gdyby piloci myśliwscy, tacy jak mój ojciec, będący idolami jako współcześni rycerze, ujawniali w swoich opowieściach wątpliwości lub słabości, mogłoby to nie zostać dobrze odebrane. Myślę jednak, że dziś, gdy opowieści weteranów stały się historią, warto na nowo przyjrzeć się tym starym, stereotypowym wizerunkom wspaniałych bohaterów, aby zrozumieć tych ludzi z większą świadomością ich człowieczeństwa.
Ze wspomnień mojego ojca wyłania mi się złożony bohater, którego życie było naznaczone potężnymi sprzecznościami. Jest w nim wiele cech, które zdradzają jeśli nie poetę, to człowieka o dużej wrażliwości estetycznej, ceniącego samotność i spokój. Może urodził się, by latać, a z pewnością wciąż dążył do doskonałości, ale nic w nim nie sugeruje agresywności. Jednak dojrzewanie w tak brutalnych czasach oznaczało, że jego pasja do latania i dążenie do doskonałości zostały wciągnięte w tryby okrutnego biznesu, jakim było zabijanie. Bez względu na to, jak szlachetny jest charakter sprawy, zabijanie innego człowieka, zwłaszcza w walce jeden na jednego, musi wpływać na duszę w sposób niedający się opisać. Już przed wojną mój ojciec wykazał się imponującą zdolnością panowania nad nerwami podczas swoich wyczynów w lotach doświadczalnych. Ale to nie znaczy, że był nieustraszony! Jako dowódca odpowiedzialny w walce za swoich towarzyszy – a niektórzy z nich okazali się bardziej nieustraszeni niż on – musiał odczuwać niewyobrażalną presję, by zachować morale, ukrywając swoje uczucia, być może nawet przed samym sobą.
Istniał również kontrast między ścisłą, niemal ascetyczną dyscypliną jego życia zawodowego a hałaśliwymi wieczorami w pubach i klubach nocnych, gdzie alkohol odgrywał ważną rolę zarówno we wspólnym przeżywaniu tej podwyższonej wrażliwości, jak i jej zagłuszaniu.
Ojciec pisze też o poświęceniu, jakie okazali mu jego rodzice, a jednak – być może w przekonaniu, że wyróżniając się w RAF-ie, okazał im wdzięczność – pozbawił ich swojej obecności; on – ich jedyne dziecko. Wyjechał z domu wcześnie, bo w wieku dwudziestu lat, aby rozpocząć niebezpieczną karierę na drugim końcu świata. Do domu wrócił tylko dwa razy, zanim jego matka zmarła w 1944 roku.
Dość niejednoznaczna była również rola ojca w RAF-ie. Jego brytyjskie pochodzenie i kanadyjskie wychowanie oznaczały, że był po części „swoim”, biegłym w powielaniu postaw i obyczajów Brytyjczyków i RAF-u, a po części „obcym”, co wpływało na jego relacje z polskimi lotnikami, którymi dowodził. Wyzwanie, jakim było dążenie do uzyskania akceptacji w angielskim społeczeństwie, jest kwestią, do której wracam w epilogu.
Ponadto, poza czysto męskim światem wojska znanego z pamiętników pilotów myśliwskich, pozostawała rzeczywistość prywatna, w której istotną rolę odgrywały kobiety i gdzie kwitły romanse. Podczas Bitwy o Anglię mój ojciec poruszał się nieustannie i gwałtownie między wymaganiami – czasami sprzecznymi – tych dwóch sfer i ostatecznie musiał zdecydować, która z nich stanowi priorytet.
Wreszcie, wielu z tych, którzy przeżyli wojnę, musiało ulec dezorientacji, gdy etos czasów wojny ustąpił miejsca liberalnemu pokoleniu lat sześćdziesiątych. Choć wielu pilotów powróciło do życia cywilnego zaraz po wojnie, mój ojciec pozostał w RAF-ie przez kolejnych dziesięć lat po jej zakończeniu. Gdy przeszedł w stan spoczynku, nie miał żadnego doświadczenia cywilnego, a strategie i wartości dotyczące radzenia sobie, do których przyzwyczaił się w wojsku, okazały się w dużej mierze przestarzałe, a z czasem wręcz nieadekwatne – to kolejny temat, którym zajmuję się w epilogu.
Jako małe dziecko byłam głęboko przywiązana do ojca, ale moi rodzice rozwiedli się, kiedy miałam jedenaście lat. Zamieszkałam wówczas z matką, ale ona zmarła niedługo po rozwodzie, a mój ojciec już nie był w stanie się mną zaopiekować. Nasz kontakt w ciągu ostatnich piętnastu lat jego życia był sporadyczny i ograniczony. Zmarł, gdy byłam dwudziestokilkulatką. Wyjechałam za granicę i spędziłam następne dwadzieścia pięć lat na budowaniu własnej kariery i rodziny. Jako że moje rodzeństwo mieszkało w innych częściach świata, a ja sama byłam pozbawiona korzeni pozostawionych w Anglii, miałam niewiele okazji do ponownego odwiedzenia naszej wspólnej przeszłości. Aż do roku 2010, kiedy to moja siostra przysłała mi egzemplarz nowo wydanej książki Richarda Kinga o Dywizjonie 303. Znalazłam w niej cytaty z osobistego dziennika prowadzonego przez mojego ojca w czasie Bitwy o Anglię, o którego istnieniu wcześniej nie wiedziałam. To zainspirowało mnie, by spróbować dowiedzieć się więcej o tym, jaki był naprawdę.
Poniższy tekst jest kompilacją moich wspomnień i spostrzeżeń, jakie poczyniłam podczas tych niedawnych poszukiwań i starań, by poznać go w pełni.
Słodkie wspomnienia
Mój brat i moja siostra, urodzeni prawie dekadę przede mną, spędzili wczesne lata życia, mając za ojca człowieka wciąż tkwiącego w wysoce zdyscyplinowanej kulturze służby wojskowej, i każde z nich doświadczyło go na swój sposób. W 1956 roku ojciec odszedł z RAF-u, a dwa lata później urodziłam się ja. Wtedy wiele z jego młodzieńczego wigoru należało już do przeszłości, a on, wkraczając w wiek średni, robił się coraz łagodniejszy. Moje wczesne wspomnienia postaci ojca to jego miękki głos i pobłażliwość; pamiętam, że wracając z Londynu, kupował mi czekoladki Walnut Whip.
W naszej rodzinie wszyscy mieli przezwiska. Ja wkrótce po urodzeniu zostałam „Cinderellą”, co później skrócono do „Cindy”. W tym czasie szczupła, wręcz wiotka, a zarazem kanciasta sylwetka mojego ojca zyskała pewną miękkość, a nawet wyrósł mu brzuch. Nazywaliśmy go „Dumpy” i tego imienia użył w odręcznej dedykacji dla mnie, zapisanej na moim egzemplarzu One of the Few:
„Cindy”
Moja umiłowana i urocza córko – proszę,
przyjmij ten mały prezent, aby pomógł Ci,
w latach, które przyjdą,
pamiętać, jaki byłem.
Chcę, żebyś wiedziała,
że Cię kocham bardziej, niż da się opisać.
Zawsze tak było i tak będzie,
dopóki nie przestanę istnieć.
Niech Wszystkie Dobre Życzenia Będą Zawsze z Tobą,
Twój
„Dumpy”
Jako najmłodsza miałam do niego wyjątkowy dostęp. Patrząc wstecz, widzę, że my oboje ceniliśmy nawzajem swoje cechy – podobnie jak on uwielbiałam pisać i rysować, a w wieku ośmiu lat chciałam zostać astronautą. Spędzałam przy nim długie godziny w jego biurze, strugając kawałki drewna balsa, pozostałości po tych, które starannie przerabiał na modele samolotów. Szlifował, piaskował, malował i lakierował swoje Spitfire’y, aby uzyskać nieskazitelne wykończenie, natomiast ja produkowałam małe pękate statki kosmiczne, które malowałam czarnym i srebrnym lakierem.
Wydawał się nieskończenie cierpliwy. Pewnego popołudnia, gdy siedział w fotelu, czytając „Daily Telegraph”, zapytałam go, jak działa silnik tłokowy. Złożył gazetę i odłożył ją na podłogę, a potem kazał mi przynieść ołówek i papier. Zrobiłam, jak powiedział, a potem wdrapałam mu się na kolana i patrzyłam zafascynowana, jak szkicuje schemat i prowadzi mnie przez proces spalania.
Spędzaliśmy razem wiele godzin, grając w remika w salonie, gdy matka krzątała się w kuchni. Za każdym razem, gdy wygrywałam, co nie było rzadkie, chichotał i nazywał mnie „cheatapator champeen”.
O jego młodości wiedziałam tyle, ile wynikało z dzikich i być może podkoloryzowanych opowieści, takich jak ta o Manitobie, w której zimą bywało tak zimno, że dym wylatujący z komina natychmiast zamarzał i zsuwał się po ścianie domu. Były dziarskie opowieści o strzelaniu z siodła do grzechotników.
– Grzechotnik – mówił, a moje oczy robiły się wielkie jak spodki – może się poruszać szybciej niż koń w pełnym galopie.
Moja dziecinna wyobraźnia tworzyła sobie jego obrazy jako nieustraszonego kowboja, mknącego przez równiny na swym rumaku. Imponował mi niesamowicie, a ścisłość faktów w jego opowieściach miała dużo mniejsze znaczenie niż brawurowe przygody, które przywoływały.
W naszym ogrodzie w Hampshire, z przodu, rósł rząd słodkich kasztanowców. Jesienią ojciec, w starych dżinsach, bawełnianej koszuli i swetrze z dzianiny wyciętym w serek, grabił pod nimi złote liście, układając je w stosy. Kiedy tak grabił, ja galopowałam, udając, że jadę konno przez prerię. Od czasu do czasu zatrzymywałam się, żeby pozbierać kolczaste kasztany, które później otwieraliśmy nożem, a ojciec piekł je w kominku. Kiedy węgle zaczynały się żarzyć, wsuwał do wnętrza komina odwróconą do góry dnem torebkę z szarego papieru i pozwalał, aby gorące powietrze porwało ją do góry, a ja wybiegałam na taras i dalej, do ogrodu, aby ją złapać.
W tamtym czasie miałam niewielki wgląd w jego życie, ale wiedziałam, że jeździ pociągiem do Londynu do pracy; mama często zabierała mnie ze sobą, gdy samochodem jechała na stację Hook, aby go tam spotkać, gdy późnym popołudniem wracał z dworca Waterloo. Pędziłam wzdłuż peronu w swojej zielonej, beatlesowskiej czapce ze sztruksu i wpadałam mu w ramiona, gdy wysiadał z pociągu.
Potem, kiedy ledwie skończyłam szkołę podstawową, nagle zniknął z mojego życia. Jedynie rok po tym, jak się rozeszli z mamą, wydano One of the Few i dostałam egzemplarz książki. Przeczytałam ją, czekając niecierpliwie na kawałek, gdzie pisze o mnie, i byłam rozczarowana, że mowa tam była niemal wyłącznie o wojskowym, męskim i dorosłym świecie, o którym nie miałam pojęcia. I że chociaż ojciec wspomniał mojego brata i siostrę – o mnie nie było tam ani słowa!
Wciąż jednak byliśmy w kontakcie i widziałam go jeszcze kilka razy, a potem, gdy miałam dwadzieścia siedem lat, umarł i straciłam możliwość zapytania go o liczne rzeczy, które dopiero później mnie zaintrygowały. Zagłębienie się w niektóre materiały, które po nim zostały, pomogło mi zbudować odpowiedzi na niektóre z tych pytań.
Skromne początki
Mój ojciec był jedynakiem, urodził się na początku I wojny światowej. Jego ojciec, Robert (Bertie), był drugim z czworga dzieci rzeźnika w Dunoon, na zachodnim wybrzeżu Szkocji. Najstarszy z tej czwórki, John, został wybrany na spadkobiercę firmy rodzinnej, ale nie mógł znieść brutalności szlachtowania zwierząt rzeźnych, więc ożenił się ze Szkotką i wyemigrował do Vancouver, gdzie pracował w Wydziale Tramwajów. Bertie dostał pracę na poczcie w Dunoon, a następnie został listonoszem w Inverkip, po drugiej stronie zatoki Firth of Clyde, gdzie poznał Angielkę imieniem Elsie, przyjeżdżającą co roku do Inverkip na wakacje. Bertie i Elsie pobrali się, a potem też przenieśli się do Kanady, gdzie Bertie zdobył pracę jako urzędnik na poczcie głównej w mieście Winnipeg, w którym urodził się mój ojciec. Siostra Bertiego, Ruby, została w Szkocji, wyszła za mąż i miała troje dzieci. Najmłodszy z braci Kent, Alex, wstąpił do armii; zmarł na gorączkę jelitową w czasie wojny burskiej w Afryce Południowej na przełomie XIX i XX wieku, mając zaledwie dziewiętnaście lat.
Rodzice Johnny’ego Kenta, Robert i Elsie, data nieznana
Mój ojciec miał więc w żyłach mieszaninę krwi rzeźnika i człowieka, który widoku krwi nie znosił, a także jeszcze jednego, który bardzo młodo zmarł na wojnie. Miał w sobie również spuściznę losu własnego ojca, Bertiego Kenta, który w 1914 roku poszedł na Wielką Wojnę, zostawiając Elsie z malutkim synkiem, Johnem Alexandrem. W pierwszych latach życia ojciec był pod opieką matki oraz ciotki z Vancouver i w tym świecie pięcioletniego chłopca, zdominowanym przez kobiety, powrót ojca, Bertiego, teraz obciążonego doświadczeniem potwornej wojny, musiał być prawdziwym wstrząsem. Nigdy nie spotkałam moich dziadków ze strony ojca, a ojciec mówił o nich niewiele, ale nie zdziwiłabym się, gdyby się okazało, że mały Johnny pozostawał pod wpływem ojca i chciał mu dać powód do dumy.
Jego wszechogarniająca pasja do latania zaczęła się wcześnie, gdy technika lotnicza dopiero raczkowała, a swój entuzjazm dzielił z wieloma rówieśnikami. Jego instruktor pilotażu, Konnie Johannesson, musiał także wzbudzać podziw u swojego młodego podopiecznego. Bo Konnie nie tylko walczył w Wielkiej Wojnie, podczas której nauczył się latać w Egipcie, ale był również hokeistą i wziął udział w olimpiadzie. Kiedy byłam dzieckiem, ojciec drażnił mnie, wysuwając swoją sztuczną szczękę – własne zęby stracił podczas gry w hokeja na lodzie w Winnipeg.
Licencja pilota Johnny’ego, sierpień 1933 r. (Instytut Polski i Muzeum im. gen. Sikorskiego)
Zostawszy najmłodszym w Kanadzie pilotem z licencją pilota zawodowego, wyjechał z domu, aby szukać szczęścia w RAF-ie w Anglii. Ta podróż oznaczała prawdziwą wyprawę: z prerii, przez rozległy kontynent, udał się na Wschodnie Wybrzeże, gdzie po raz pierwszy zobaczył morze. 16 lutego 1935 roku wypłynął z Halifaxu w Nowej Szkocji na pokładzie statku RMS „Duchess of Bedford”, który po ośmiu dniach w morzu zawinął do portu w Liverpoolu. Dziesięć dni po przypłynięciu ten blady, smukły, czarnowłosy młodzieniec, mający sto osiemdziesiąt trzy centymetry wzrostu i ważący zaledwie pięćdziesiąt siedem kilogramów, punktualnie o dwunastej trzydzieści stawił się w Ministerstwie Lotnictwa przy Kingsway w Londynie na wyznaczone spotkanie. Po rozmowie kwalifikacyjnej w sprawie krótkoterminowego kontraktu oficerskiego zaczął kurs w Szkole Pilotażu w Chester. Tęsknił jednak za Kanadą i po tym przeszkoleniu wrócił na krótko do domu, aby szukać pracy w lotnictwie cywilnym. Gdy zaś dostał ofertę pracy pilota doświadczalnego w RAF-ie, wrócił do Anglii i to zdecydowało o wyborze jego drogi życiowej.
Do końca życia zachował swój miękki, kanadyjski akcent. Po przybyciu do Anglii ta jego obcość musiała stanowić zarówno zaletę, jak i przeszkodę. Wierzę, że mogło mu to dać kulturowy punkt wyjścia do krytykowania Anglików, ale nieustępliwe struktury ich systemu klasowego musiały go onieśmielać. Wydawał się zdolny zarówno do przyswajania angielskości, jak i do pogardzania nią w sposób przynoszący mu nie tylko aprobatę, lecz także potępienie.
W specjalnym wydaniu „Royal Canadian Air Force Journal” z 2005 roku, poświęconym Bitwie o Anglię, Paul Collins opublikował opowieść o moim ojcu. Podczas szkolenia lotniczego w Duxford mój ojciec latał Glosterem Gauntletem w ścisłej formacji pod dowództwem oficera, którego Collins opisuje jako „klasycznego angielskiego zupaka, ścisłego i często nierozsądnego miłośnika ostrej dyscypliny , który nie potrafi zrozumieć różnicy między zdobyciem szacunku a wymuszeniem szacunku”.
Gdy podchodzili do lądowania, mój ojciec zdał sobie sprawę, że dowódca planuje lądowanie w szyku – coś, czego wcześniej nie ćwiczyli. Uwzględniwszy położenie ogrodzenia wokół lotniska i kolejność ich podejścia, ojciec zdał sobie sprawę, że grozi mu zahaczenie podwoziem o ogrodzenie, więc zdecydował się odejść z szyku, wykonać drugi krąg i wylądować samodzielnie. Ta niesubordynacja spotkała się, jak to potem opisał, „z prawdziwą salwą inwektyw i obelg, które powtórzyły się, kiedy próbowałem wyjaśnić swoje postępowanie”.
Paul Collins kontynuuje:
Kiedy Kent ulotnił się, by lizać rany, dowódca eskadry wyznaczył jeszcze jednego podkomendnego, aby przygotował się do kolejnego ćwiczenia lotu w szyku. Jeden z oficerów, który zdawał się najgłośniej śmiać z nieszczęścia Kenta, poleciał teraz na jego pozycji, a kiedy podeszli do lądowania, podwozie samolotu tego oficera uderzyło w ogrodzenie, tak jak to przewidział Kent, a jego samolot przewrócił się na plecy i uległ zniszczeniu, ale pilot uniknął poważnych obrażeń.
Kent, mocno sfrustrowany, pozostał z wrażeniem, że w lotnictwie tego człowieka jesteś zawsze na przegranej pozycji.
Taka pewność siebie i niezależność ducha u tak młodego człowieka mogły irytować jego brytyjskich przełożonych, ale były to jedne z najważniejszych cech, które później wyróżniały go jako „Jednego z Nielicznych”.
Jego gotowość do podejmowania skrajnie ryzykownych lotów doświadczalnych podczas przygotowań do wojny mogła być po części podyktowana chęcią udowodnienia Brytyjczykom, ile jest wart. Jego umiejętności w hokeju na lodzie, strzelaniu do grzechotników i baseballu jako towarzyskie zalety były w Wielkiej Brytanii bezwartościowe. Mój brat przypomina sobie, jak pragnął, żeby ziemia się otworzyła i go pochłonęła, gdy nasz ojciec uczestniczył w meczach krykieta, organizowanych dla rodziców w szkole podstawowej Dane Court, w hrabstwie Surrey. Zamiast przestrzegać zasad krykieta, po prostu grał w baseball, co było przyjmowane dyskretnym, acz wymownym chrząkaniem i przewracaniem oczami.
Skoro brakowało mu niezbędnego rozeznania w angielskich regułach społecznych, a chciał iść naprzód, musiał opierać się na swoim rozsądku i umiejętnościach lotniczych. I robił to skutecznie. W krótkim czasie uzyskał wymarzony status oficera służby stałej i wytrwale wspinał się po szczeblach hierarchii w RAF-ie, zdobywając po drodze sporo odznaczeń.
Jego matka najwyraźniej rozpoznała tę nadzwyczajną determinację syna i jego pragnienie pokonania własnych ograniczeń, kiedy w 1942 roku wrócił do Kanady, już jako bohater wojenny, z cyklem wykładów. Artykuł opisujący to spotkanie, zamieszczony w gazecie „Winnipeg Free Press”, jest zatytułowany: Nie zmienił się ani trochę, mówi matka Johna A. Kenta.
Czas chwały
Choć cała kariera lotnicza Johna Kenta była niezwykła, to najlepiej jest znany z funkcji dowódcy eskadry w legendarnym polskim Dywizjonie 303, kolejnym wcieleniu Eskadry Kościuszkowskiej, którego historia została opisana przez Stanleya Clouda i Lynne Olson w ich książce Sprawa honoru. Tych kilka tygodni lata 1940 roku to czas, w którym dokonał się głęboko go przekształcający rytuał przejścia. Jego wiedza, umiejętność zachowania spokoju, a także niejednoznaczny status człowieka będącego zarówno „swoim”, jak i „obcym”; wszystkie te czynniki zadecydowały o roli, jaką mój ojciec odegrał w tym szczególnym momencie historii. Ale walka wymagała od niego znalezienia sposobów na stłumienie znaczących aspektów jego własnej natury.
Historia decydującego być może wkładu Polski w zwycięską Bitwę o Anglię urzekła brytyjską publiczność, zwłaszcza gdy dobiegła końca radziecka dominacja w Polsce. Środkiem do tego stały się produkcje filmowe, m.in. film dokumentalny, wyprodukowany przez stację Channel 4 jako jeden z odcinków serii Bloody Foreigners (Cholerni cudzoziemcy), zatytułowany The Untold Battle of Britain (Nieopowiedziana Bitwa o Anglię), oraz niedawny film Tomasza Magierskiego 303. W przemówieniu wygłoszonym w 2015 roku podczas uroczystości pod Pomnikiem Lotników Polskich w Northolt przewodniczący Komitetu Pomnika Ryszard Kornicki powiedział:
Często mówi się, że Wielka Brytania była w swej „najlepszej godzinie” sama. Ale to nie jest cała prawda. Nadal miała jednego sojusznika, związanego traktatem, którego rząd i siły zbrojne jako jedyne stanęły z nią ramię w ramię w walce na rzecz wspólnego dobra. Była nim Polska. Jedyny kraj w Europie, który był okupowany przez Niemców, ale nigdy się nie poddał, nigdy nie podpisał zawieszenia broni, nigdy nie zrezygnował z walki, w kraju ani za granicą, przez sześć długich lat.
Jednak zanim Polacy przystąpili do bitwy, brytyjskie dowództwo zakładało, że polscy piloci są gorsi od ich własnych, bo morale mają zdruzgotane po tak szybkiej klęsce we własnej ojczyźnie. W tym czasie mój ojciec po prostu przyjął oficjalną postawę RAF-u wobec nieznanych nowych przybyszów. W swoim dzienniku pod datą 22 lipca 1940 roku, po odwiedzeniu bazy myśliwskiej RAF Northolt, pisze: „Chłopaki mówią, że nadchodzi tu polski dywizjon. Sądzę, że będą trochę dzicy i mętni. Obawiam się, że będzie z nimi spory problem przez radio, chyba że mówią dość dobrze po angielsku”.
25 lipca, kiedy dowiedział się, że dostał przydział do polskiego dywizjonu, nie wiedział, jak zareagować: „Nie mówię po polsku i jestem z tym wszystkim trochę w kropce. Chłopaki mają z tego niezły ubaw i właśnie głośno się śmieją”.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
------------------------------------------------------------------------
1 Distinguished Flying Cross (ang.) – Zaszczytny Krzyż Lotniczy; brytyjskie odznaczenie wojskowe, przyznawane od 1918 roku lotnikom Royal Air Force oraz żołnierzom pozostałych rodzajów sił zbrojnych, a także państw sojuszniczych, za czyny męstwa, odwagi lub poświęcenia w czasie aktywnych działań w powietrzu przeciwko nieprzyjacielowi – przyp. red. (pozostałe przypisy zamieszczone w książce pochodzą od tłumacza, chyba że zaznaczono inaczej).
2 The Few (ang.) – Ci Nieliczni; tradycyjne określenie pilotów myśliwskich uczestniczących w Bitwie o Anglię, wywodzące się od sławnego cytatu z przemówienia Winstona Churchilla: „Nigdy w dziejach ludzkich konfliktów tak wielu nie zawdzięczało tak wiele tak nielicznym” – przyp. red.
3 W. Szekspir, Jak wam się podoba, akt II, scena VII.
4 Cinderella (ang.) – Kopciuszek.
5 Dumpy (ang.) – przysadzisty, pękaty.
6 Neologizm wymyślony przez Kenta, w wolnym tłumaczeniu „miszcz oszukańczatorstwa”.
7 „Royal Canadian Air Force Journal” – branżowe czasopismo Królewskich Kanadyjskich Sił Powietrznych.