- W empik go
Policjanci. Ich najważniejsze sprawy - ebook
Policjanci. Ich najważniejsze sprawy - ebook
Pasjonujące rozmowy z policjantami
Niebiescy bracia – tak mówią o sobie policjanci. W tej grupie zawodowej poczucie wspólnoty, lojalności wobec kolegów jest silne. Dużo silniejsze niż tam, gdzie po ośmiu godzinach pracy bierze się teczkę i wraca spokojnie do domu. Policjanci ryzykują życiem. Każdego dnia. Padają też ofiarą ostracyzmu społecznego – bo przecież mało kto lubi „psiarnię”. Ale to do nich dzwonią w potrzebie ci, którzy wcześniej wypisywali na murach CHWDP. A gliniarze nadstawiają karku, żeby wyciągnąć ich z kłopotów.
Książka Doroty Kowalskiej to opowieść o ich robocie, o akcjach, w jakich brali udział. I o pracy pod przykryciem. Jeden z rozmówców mówi o niej tak: „Wraca się po dwóch tygodniach do domu, trzeba przebrać się w zwyczajne ciuchy, zdjąć drogi zegarek, przesiąść z mercedesa do tico. Jedzie człowiek do domu, zastaje w nim problemy i słyszy pretensje, bo długo cię nie było, bo dzieci nie mają ubrań, bo mamy kredyt, bo ktoś choruje. Trzeba przeskoczyć ze świata, w którym można było wszystko, do świata rzeczywistego”. To tylko jedna z niedogodności tego zawodu. Są jeszcze zwłoki, które trzeba zbierać z ziemi, kontakt z zabójcami i pedofilami, agresja… Praca niełatwa, ale bardzo potrzebna.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67013-00-0 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wstęp
Kiedy zadzwoniła do mnie znajoma z pytaniem, czy nie napisałbym wstępu do książki jej przyjaciółki, pomyślałem, że robi sobie ze mnie jaja. Jednak już po krótkiej rozmowie wiedziałem, że zarówno ona, jak i Dorota Kowalska rzeczywiście chcą, abym się wypaszczył. Więc to zrobię (tak, uczono mnie, żeby nie zaczynać zdania od „więc”). Więc jako były pies, oficer policji, napiszę tak prosto, jak mogę, dlaczego powinniście przeczytać tę książkę: jest świetna. Autorka zebrała w niej wypowiedzi samych tuzów policyjnego świata. Ludzi niepowtarzalnych i nietuzinkowych. Opowiadają jej o sprawach, które stanowią kanwę do rozważań o kryminologii, kryminalistyce, o procesie wykrywczym i analizie kryminalistycznej. Są równie dobrzy, albo i lepsi, niż eksperci z całego świata.
Dziś, kiedy wspominam swoje początki w policji, myślę o Jacku Ziółkowskim. Obecnie jest moim przyjacielem i sąsiadem, a kiedyś był moim pierwszym komendantem – surowym, ale sprawiedliwym. Myślę też o Jerzym Kowalskim – najlepszym przełożonym ze wszystkich naczelników Centralnego Biura Śledczego. Myślę o Grzesiu Michalaku, z którym nieraz wspólnie ratowaliśmy ludziom życie. I o nieżyjącym już Jarku Stefaniaku – prześmiewcy policyjnej rzeczywistości. O wszystkich z Was, których z nami nie ma. Życie jest zbyt krótkie, szczególnie to psie, policyjne, przeszłe i obecne, naznaczone cierpieniem – własnym i innych. Trzeba mieć siłę, by to przetrawić.
Dlatego właśnie tę książkę powinniście przeczytać.
Decyzję „na tak” o napisaniu wstępu podjąłem błyskawicznie. Niemal jak tę z października 1994 roku, kiedy zdecydowałem o swoim wstąpieniu w szeregi policji. U nas z pokolenia na pokolenie była to rodzinna tradycja. Tata Andrzej, który, jak sam o sobie mówił, był „glinem, który ganiał się z bandytami”, robił to przez 25 lat. Nieco później niż mój starszy do „mundurowych” dołączył jego brat, a mój stryj, Adam Rapacki. Postać zasłużona, ceniona i rozpoznawalna wśród gliniarzy. Więc (znów to „więc”) nie miałem wyjścia. Po maturze podjąłem decyzję o przystąpieniu do policyjnego grona.
Dla tej formacji lata 90. były ekstremalnie trudne. Bandyci rośli w siłę. Tworzyły się coraz to nowe zorganizowane grupy przestępcze. Tamci mieli nieograniczone środki finansowe, policja była biedna. Nie mieliśmy nawet radiowozów, którymi moglibyśmy się ścigać z bandytami. Czym jeździliśmy? Powszechne były fiaty 125p, polonezy i nyski zwane Baba-Jagami. Szczytem możliwości były fiaty tempra, VW passaty czy VW bora – ale nimi jeździli policyjni notable. Zwykły gliniarz otrzymywał „pod siodło” zdezelowanego poloneza. I pistolet P-64 o pojemności sześciu naboi, często tak rozkalibrowany, że strach było z niego strzelać. Protokoły pies pisał własnym długopisem, a jeśli miał łut szczęścia i dostał maszynę do pisania w prezencie od rodziny, to na niej tłukł co ważniejsze dokumenty służbowe.
W czasie gdy wstępowałem do policji, w każdym z większych miast ginęło kilkanaście pojazdów jednej nocy. A jak bryka była niesprzedawalna, to gnoje łuskali z niej radia, których wartość często była niższa niż kasa, którą trzeba było potem zapłacić za wyrwany zamek w drzwiach. Dziś to brzmi jak bajka, ale te pokradzione, zdemolowane auta były często całym dobytkiem okradzionych ludzi. Przestraszonych. Bezsilnych. Na porządku dziennym były też bójki, rozboje, haracze… I zabójstwa porachunkowe – „bo tak wyszło”. Bandyci panoszyli się i czuli się bezkarni. Policja miała ogromne braki kadrowe, niedobór sprzętu. Zamiast porządnych komend i komisariatów mieliśmy obskurne nory, a w nich nieczynne ubikacje, obdrapane ściany, meble każdy z innej parafii. Smród, brud i ubóstwo. Tak wyglądał wówczas obraz polskiej policji ustawowo powołanej do obrony bezpieczeństwa obywateli naszego kraju. Pewnie zastanawia Was, dlaczego o tym piszę. Otóż dlatego, że sporo bohaterów tej książki wstąpiło do policji właśnie w latach 90.
To była noc, kiedy spod budynku Komendy Stołecznej Policji w Warszawie, my, w większości 18-, 19-latkowie, ruszyliśmy podekscytowani. Nie było wiadomo dokąd – tam, gdzie nas przydzielą. Był nas niezły tłum. Część z nas trafiła do ośrodka alokacji, czyli do baraków mieszczących się na terenie ówczesnego pododdziału AT, czyli grupy świetnie wyszkolonych antyterrorystów, która powstała i została wyszkolona między innymi dzięki Edwardowi Misztalowi i jego żonie Hani. Przy okazji – dziękuję, Edward, że miałem okazję poznać Ciebie i że nadal jest nam dane co jakiś czas się słyszeć. Jesteś człowiekiem ze stali. Niestety, Hani już więcej nie usłyszę. Uwielbiałem słuchać jej opowieści w czasie naszych off-roadowych wędrówek po Bieszczadach, kiedy zapraszaliście mnie do Waszego górskiego „poligonu”. Smutno mi.
Ale wróćmy do naszego ośrodka alokacji. Zakwaterowano nas w zatęchłych barakach w salach cztero-, sześcio- i ośmioosobowych. Baraki były wykonane z „ocieplonej” dykty, farba odłaziła od ścian – od zewnątrz i od wewnątrz. Walące się budynki były ogrzewane piecami akumulacyjnymi, które kiedy tylko się rozgrzewały, wydzielały smród w części tylko ustępujący smrodowi dobywającemu się z naszych sal. Noc wyganiała z dziur szczury wielkości kotów: nawet jak zapalałeś światło, nieszczególnie reagowały na obecność człowieka. Bieżącej wody brak, więc sanitariaty były nieczynne. Panował wszechobecny, lepiący się syf. Już pierwszego dnia po tej „sylwestrowej” nocy kilku chłopaków zwyczajnie oddało legitymacje służbowe, a ci, którym ich jeszcze nie wydano, zrezygnowało z ich przyjęcia. Może to i dobrze, bo te kilka pierwszych nocy odsiało najmniej wytrwałych i zdeterminowanych.
Ale to nie był cel przełożonych – po prostu tak wyglądała wówczas policyjna rzeczywistość. Nie chcę się wymądrzać na temat powodów takiego stanu rzeczy, ograniczę się do stwierdzenia, że decydujący był brak środków i nieznajomość logistyki całego przedsięwzięcia. Odkąd pamiętam, pieniądze na policję sypano nader ostrożnie przez budżetowe sita.
Dopiero w roku 1994, kiedy komendantem głównym policji został Zenon Smolarek, a komendantem stołecznym – Jerzy Stańczyk (wkrótce został komendantem głównym), policja zaczęła być traktowana poważniej, a jej szeregi zaczęły rosnąć. Odbywało się to za sprawą niewielkiej garstki kompetentnych ludzi, podejmujących twarde i mądre decyzje. Tym też sposobem w szeregach „niebieskich braci” znalazły się osoby będące bohaterami tej książki, tysiące arcytrudnych spraw zostało rozwiązanych, a tysiące sprawców zatrzymanych i ukaranych.
Zajmowaliśmy się wówczas niezliczoną ilością spraw, niestety część z nich do dziś pozostaje bez rozwiązania. Jednak nigdy nie pozostaną one „bezpańskie”, choćby dzięki działalności Archiwum X, o którym także przeczytacie w tej książce. Ale nie tylko.
Sprawcy tych wszystkich okrutnych zbrodni muszą pamiętać o jednym: nawet po służbie zawsze i wszędzie jesteśmy glinami. Zawsze będą czuć nasz oddech na plecach. My, psy, do śmierci myślimy o swoich sprawach. O skrzywdzonych ludziach, osieroconych rodzicach, samotnych dzieciach. O tych koszmarach, które towarzyszyły nam przez lata służby. Te myśli pozostaną z nami na zawsze. Jak ze mną sprawa 17-letniej Katarzyny Domerackiej, która „zaginęła” w 2020 roku tuż po tym, jak zaczęła domagać się od o wiele starszego od siebie mężczyzny, szanowanego adwokata, żeby zostawił dla niej żonę. Wierzę, że jej zabójcę (bo co do tego, że dziewczyna nie żyje, nie ma wątpliwości) dosięgnie sprawiedliwość. Ufam, że będzie dla ciebie, bandyto, po trzykroć bardziej okrutna niż ty dla tej biednej Kasi.
Policja przez osiem lat i kilka miesięcy była moim życiem. Nie żałuję ani jednego dnia, kiedy w niej służyłem. I ani jednego po tym, kiedy z niej odszedłem. Ktoś może spytać, dlaczego tak krótko, dlaczego nie poczekałem jeszcze kilku lat, żeby załapać się na wcześniejszą emeryturę jako 34-latek? Odpowiedź jest prosta: miałem dość. Jako policyjny dzieciak jeszcze, 19-, 20-latek, zamykałem z kolegami bandytów, którzy z włamywaczy do aut stawali się później członkami gangów, choćby „Obcinaczy Palców”. Wtedy trwała prawdziwa wojna, a nie zabawa w policjantów i złodziei. Tyle że niektórzy gliniarze byli z nimi dogadani. I bardzo się starali, żeby zniechęcić mnie do służby, choćby fabrykując na mój temat wyssane z palca raporty. Jeśli to czytacie – bardzo wam dziękuję. Gdyby nie to, pewnie utknąłbym gdzieś pomiędzy marzeniami a niespełnionymi oczekiwaniami. I – być może – jedyne, do czego byłbym zdolny, to do trzymania pilota od TV. Leżałbym na kanapie i biłbym się z całych sił z myślami, jak grać w życie. Tak jak wielu to robiło i przegrało swoją grę.
Tym większy szacunek mam dla tych, którzy wytrwali, przez cały czas krocząc prostą drogą. I dla tych, którzy dopiero założyli, lub mają zamiar to uczynić, niebieski mundur. Może to oni zakończą to, co mnie i moim kolegom się nie udało? Trzymam za was kciuki. I proszę, zawsze miejcie w pamięci rotę ślubowania: _JA, OBYWATEL RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ, ŚWIADOM PODEJMOWANYCH OBOWIĄZKÓW POLICJANTA, ŚLUBUJĘ: SŁUŻYĆ WIERNIE NARODOWI, CHRONIĆ USTANOWIONY KONSTYTUCJĄ RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ PORZĄDEK PRAWNY, STRZEC BEZPIECZEŃSTWA PAŃSTWA I JEGO OBYWATELI, NAWET Z NARAŻENIEM ŻYCIA. WYKONUJĄC POWIERZONE MI ZADANIA, ŚLUBUJĘ PILNIE PRZESTRZEGAĆ PRAWA, DOCHOWAĆ WIERNOŚCI KONSTYTUCYJNYM ORGANOM RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ, PRZESTRZEGAĆ DYSCYPLINY SŁUŻBOWEJ ORAZ WYKONYWAĆ ROZKAZY I POLECENIA PRZEŁOŻONYCH. ŚLUBUJĘ STRZEC TAJEMNIC ZWIĄZANYCH ZE SŁUŻBĄ, HONORU, GODNOŚCI I DOBREGO IMIENIA SŁUŻBY ORAZ PRZESTRZEGAĆ ZASAD ETYKI ZAWODOWEJ._
Pamiętajcie też o tych, którzy – w Niebie – co dnia dołączają do znakomitego wydziału policyjnego. Tyle że tam, w przeciwieństwie do tego, co na Ziemi, nie ma już kogo ścigać.
Postscriptum
Mój wstęp (wiem, że to autor książki zazwyczaj załącza dedykację, ale pozwolę sobie zrobić wyjątek) dedykuję tym wszystkim, którzy powinni znaleźć poczesne miejsce na kartach historii polskiej policji. Tym, którzy nie zdążyli lub przedwcześnie zdążyli, wpisując się jako symbol poświęcenia. W pełni im się to należy, bowiem zasłużyli na to między innymi:
Generał Marek Papała – komendant główny policji.
Podkomisarz Andrzej Struj – wydział wywiadowczo-patrolowy Komendy Stołecznej Policji.
Podkomisarz Mirosław Żak – naczelnik sekcji kryminalnej Komendy Powiatowej Policji w Piasecznie.
Komisarz Ireneusz Wierzbicki z policji w Szczytnie i mój kompan ze szkoły.
Inspektor Jacek Podlasin – wieloletni wykładowca Wyższej Szkoły Policji w Szczytnie i mój kompan.
St. asp. Zbigniew Baran – Komenda Mokotów.
St. asp. Zbigniew Ptaszyński – Komeda Mokotów.
St. asp. Jarosław Stefaniak – Komenda Mokotów.
WY, POLEGLI, KTÓRZY ODESZLIŚCIE NA WIECZNĄ SŁUŻBĘ. WY, KTÓRYCH JUŻ WŚRÓD NAS NIE MA, A TWORZYLIŚCIE POLICYJNY ŚWIAT. CZEŚĆ WASZEJ PAMIĘCI!
_MICHAŁ RAPACKI_
Były oficer policji. Detektyw. W wieku 46 lat jestem szczęśliwy z tego, jak i gdzie żyję. Doceniam, że dobrnęliście aż tutaj. Ufam, że lektura tej książki zapadnie Wam w pamięć. Na długo.