Połów. Poetyckie i prozatorskie debiuty 2021 - ebook
Połów. Poetyckie i prozatorskie debiuty 2021 - ebook
Almanach z wierszami sześciorga poetek i poetów oraz sześciorga prozaiczek i prozaików przed debiutem książkowym. W 2021 roku w projekcie Połów – po raz pierwszy łączącym prozę i poezję – w gronie najlepiej rokujących twórców i twórczyń znaleźli się: Iwona Bassa, Aleksandra Byrska, Barbara Frączyk, Bartosz Horyza, Zofia Kiljańska, Szymon Kowalski, Mirosław Kulisz, Patryk Kulpa, Patrick Leftwich, Ola Lewandowska, Marta Lipowicz i Alicja Sawicka. Tom ukazuje, jak różnorodnymi językami mówi o współczesności najnowsza literatura – wrażliwa na krzywdy społeczne, krytyczna w obliczu kryzysów, wnikliwie rejestrująca zmiany w świecie i człowieku, a wreszcie – językiem i wyobraźnią wyprzedzająca realia, w których dopiero przyjdzie nam żyć.
Spis treści
Iwona Bassa
Głodni
Głodni
Jakub Kornhauser: Bassa torpeda
Aleksandra Byrska
kalcyt
kalcyt
godzina wychowawcza
o zachowaniu na lekcji
fałdy oświaty
zdrada
mikrofala
in Greta they trust
O
girl power
sprawdzian
Dawid Mateusz, Jakub Skurtys: Kredę gryzie się ze strachu
Barbara Frączyk
Święto kobiet
Lidka
Kaśka
Adam Kaczanowski: Smutny i zachwycony
Bartosz Horyza
Część wierszy o jaraniu się
* *
YOUNG PTAKU x Gołąb – Grahamka (Official Music Video)
MOPY SUFITU
JEDNA Z TYCH OKŁADEK CO TO SIĘ MYLĄ Z OPŁATKIEM I NIEOPATRZNIE SIĘ JE WKŁADA DO BUZI
SPOŻYTKOWAĆ PISARSKOŚĆ
E-n
DWA ZDANIA O JARANIU (SIĘ), BO LUDZIE MNIE PYTAJĄ JAK TO JEST BYĆ SKRYBĄ
RUCHY
[zakola w oku]
Dawid Mateusz, Jakub Skurtys: Tętent spalonej awangardy
Zofia Kiljańska
chóry podziemne
Zeznanie
Mama mówiła, żeby chwycić się truskawki jak dnia
Raport!
Makroskop
SEN: Jestem poszukiwaczem skarbów
Jestem chorobą tej źrenicy
Czerwone mleko
* * *
NOC: Warszawa w zdjęciach
Wojny i lato
Dawid Mateusz, Jakub Skurtys: Koszmary Sinéad O’Connor
Szymon Kowalski
ja i moja banda zdegradujemy wszystkie całuny
Centrum oświecenia
Za portalem
I nie chodzi tu o popadanie w spory
Wszystkie posty żyją w układzie rozrodczym ostatniego człowieka niesurrealnego
Zadarte. Mgliste. Nie być razem w kabinie
Wściekłość jazzmana z tylnej okładki
65 lat później
Krwawię niedostatecznie. Gdzie Wasza pomoc?
Tworzywo, magnaterie!
Nie mamy już sił. To zachód
Dawid Mateusz, Jakub Skurtys: Ewangelia: geneza zapachu
Mirosław Kulisz
Wesołe miasteczko
Wesołe miasteczko
Adam Kaczanowski: Zupełnie jak nigdy
Patryk Kulpa
Flash fiction
Niszczejące remonty
Ekoterrorystyczna pedagogika wstydu
Po przeciwnej stronie ulicy zawsze świeci słońce
Wolna przestrzeń w przebieralni numer cztery
Święta w domu
Jakub Kornhauser: Kulpa szybowiec
Patrick Leftwich
O °DLL
cisza jak meteoryt / cisza wyciekającej atmosfery
##ekr#n#
argonauci w metopie
moje ciało za]udnia bardzo ]]dużo zombie
26 i 2017 trzy minuty do północy
#z braku
Dawid Mateusz, Jakub Skurtys: Spektralne linie, solarne pasma
Ola Lewandowska
Jesteśmy pierwszą ciemnością tego lata
powrót: virgin suicide
był czerwiec: szlug przed klatką
where the wild roses grow
syreny
again and again and again
idzie na burzę: niepokój
ustawka
osiedlove: rewatch
podziemne przybiera
wtedy lato trwało zawsze
Dawid Mateusz, Jakub Skurtys: Let the right one in
Marta Lipowicz
O Hance
O Hance
Jakub Kornhauser: Lipowicz armatohaubica
Alicja Sawicka
Światłoczułe
Zasady poruszania się po ringu
Wybudowano port i nazwano go na cześć króla
Adam Kaczanowski: Długo po zakończeniu
Kategoria: | Poezja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67249-66-9 |
Rozmiar pliku: | 3,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
IWONA BASSA
GŁODNI
.
Głodni
Idę, deszcz napluł mi do butów, pogoda jak z dramatu Ibsena, choć nie przeczytałam żadnego, wystarczyło zerknąć na okładki: dzikie gęsi, rycerze z północy, oblubienice na dnie morza. Ciężkie krople pukają w czoło, głupia, głupia. W tunelu jakiś Jarek gra na gitarze, słychać go już na schodach, w domach z betonu nie ma wolnej miłości, siedzi na gołej ziemi, łapie wilka. Śpiewa z przejęciem, ale czegoś mu w głosie zabrakło, świętego szału, a on jak na ognisku w Bieszczadach, nawet nie wystawił słoiczka na drobne.
Bankomat połyka kartę z szuraniem i ociąganiem. Ile razy można to robić? Czy istnieją jakieś limity? Nie znam regulaminu, tych wszystkich ustępów i passusów zapisanych drobnym druczkiem, oznaczonych gwiazdką. Pewnie zaraz wyświetli się komunikat: „Odczep się, wariatko, nie masz żadnych pieniędzy, spadaj stąd!”.
Trwa identyfikacja karty, maszyna szumi i trzeszczy, wytęża procesory. Dostępne środki: wydruk czy ekran? Trwa nawiązywanie połączenia z bankiem, z bazami wrażliwych danych, z centrami przetwarzania supertajnych informacji.
Skórki wokół kciuka smakują solą.
Na moim koncie bankowym, tym źle się prowadzącym rachunku, przywykłym do debetów i potrąceń, automatycznych prowizji, mandatów za nieterminowość i odsetek karnych, wyżyłowanym i wypiłowanym do cna, wyskakuje nagle liczba powyżej zera. Zasiłek z tytułu nieogarniania rzeczywistości, powiększony o dodatek na rehabilitację, zapomoga dla naiwniaków.
W kerfurze same niepowtarzalne okazje, promocje tylko do jutra, hity cenowe, oferty ważne do wyczerpania zapasów. Przetrząsam półki drżącymi rękami, w obawie, że przegapiłam super-mega-giga wyprzedaż, 25% taniej, dwa za jeden, więcej za mniej, tniemy ceny, dobre za drobne, im ciemniej, tym przyjemniej. Duże opakowanie, hiperpaka, XXL.
Miotam się po sklepie, najeżdżam wózkiem innych kupujących, klientów bladych, wystygłych, którzy w zwolnionym tempie zdejmują produkty z półek, przybliżają do oczu, wahają się, odkładają. W zimnej wodzie kąpani, w przeręblu.
Ja atakuję jak wydra śnieżna, szybko i bez litości.
Każdy produkt selekcjonuję starannie, a kryteria mam ostre, wygórowane: ma być tanio, najtaniej, ultratanio, najlepiej za darmo. Jak inni szukają składu produktów albo terminu ważności, tak ja wypatruję tej cholernej pomarańczowej metki z ceną i mam ochotę krzyknąć: za co?! Za co aż tyle?! Za tę garstkę mąki, soli, barwników i wody?
Jedzenie, które wkładam do ust, z ledwością przypomina pożywienie, zadowalam się wyrobami jedzeniopodobnymi. Moje ciało powoli przeistacza się w produkt ciałopodobny, staję się podróbką człowieka.
Okrążam sklep jeszcze kilka razy, tak łatwo coś przeoczyć, ha, vifon ostry jest tańszy od kwaśnego o pięć groszy, ukryli go na najniższej półce, ale nie dam się oszukać. Z błyskiem w oku ładuję ostre do koszyka, kwaśne odrzucam ze wstrętem i pogardą, co za chamstwo, co za zdzierstwo.
Moje łupy zdobyczne podskakują na taśmie i suną w stronę kasjerki, która bez litości nabija wszystko na licznik, pik, pik, i wygłasza wyrok. Zbyt wysoki, zbyt okrutny.
Za co? Za co aż tyle? Za tę odrobinę szaleństwa, zawrotu głowy, zapomnienia?
***
Kto to może być?
– Dzień dobry, to ja, Jerzy właściciel, trzeba by wreście zapłacić czynsz za listopad, umowę najmu my spisali. Już po czasie, a pieniążki potrzebne bardzo. Tak że tego. Tak być to nie będzie.
– Otwierać, tu inkasenci z elektrowni! Poznajesz ten papier? To rachunek za prąd, termin płatności zalałaś kawą i udajesz, że minął miesiąc temu, a już przeleciały trzy. Za darmo to boli gardło.
– Jest tam kto? Moje nazwisko mgr Marianna Błońska, bibliotekarka z wypożyczalni na Rajskiej. Żądam zwrotu woluminów przetrzymanych dwieście trzydzieści siedem dni, dwadzieścia groszy za każdą jednostkę zwłoki. Widzę, że Rozmowy o śmierci i umieraniu Kübler-Ross wciąż nieprzeczytane.
– Halo, kanar się kłania i jego kolega Zbyszek, MPK Kraków, wlepiamy gapowiczce mandat za jazdę na trasie Bagatela–Biprostal.
– Cześć, poznajesz mnie? Magda Makowska, twoja przyjaciółka. Chciałam cię zapytać, czy w tamte wakacje spałaś z moim Rafałem?
Magdo, Magdo, jaki on tam twój. On był kwiatu lipy, zapachu miodu.
Dobijają się do drzwi, walą pięściami – zapłacę, za wszystko wam zapłacę, potrzebuję tylko więcej czasu, jak te urządzenia o długim okresie rozruchu, co wolno się nagrzewają.
Tu Ministerstwo ds. Uchylania Się Od Rzeczywistości. Ręce do przodu, zakuwamy cię w kajdanki. Nie, nie mam przy sobie ani w sobie żadnych substancji odurzających, kiedyś całe mnóstwo, aż mi chlupotało w układzie nagrody, na wyspach Langerhansa, w beleczkach wątrobowych. Teraz jestem czysta, pod każdym względem, ascetyczna.
Patrzymy na siebie z Chlebkiem. Skąd dzieci biorą takie gały? Ciii – kładę palec na ustach. Zaklejona plastrem szyba drży, gotowa zdradzić naszą obecność.
Nie oddychaj tak głośno, nie sap.
Po drugiej stronie wizjera głowa większa od reszty ciała krzyczy:
– Proszę otworzyć! Proszę mnie wpuścić!
Przygotowałam dla pani superofertę: oto kalendarze strażackie, tysiące kanałów w abonamencie, noże, co przetną nawet kamień.
Halo, zalała mnie pani, cały sufit przecieka!
Przepraszam, spłuczka w toalecie się zacięła.
– Dzień dobry, nazywam się Zuzanna Grzybowska, jestem kuratorem sądowym. Czy składała pani pozew o alimenty?
– Ach, tak. – Spadam na ziemię. – Proszę.
Kiedy Zuzanna wchodzi, deska w podłodze skrzypi, zamek się zacina, klamki odpadają, kubek przewraca i wylewa zimną kawę na akty urodzenia oraz wezwania do zapłaty, noga od stołu się urywa. Błogosławiona Salomeo, któraś mieszkała w oficynie tej kamienicy w 1920 roku – jak informuje tabliczka, za którą uschły kwiatki – zmiłuj się nade mną, zrób coś z tym! Ale Zuzanna, z patologiami za pan brat, nie potyka się o próg, nie wybija sobie zębów.
– Proszę, niech pani siada. – Pozostawiam jej wybór między zarwaną wersalką a krzesłem bez oparcia. Szafa nie wytrzymuje napięcia i obrywa się z zawiasu, drzwiczki uchylają się, skrzypiąc, jakbym ukrywała w środku kochanka. Wybiera wersalkę.
Może coś do picia – chciałabym zaproponować, ale licho wie, co piją kuratorzy, kuratorowie, na pewno atrament prosto z kałamarza, ale czy kawę Fort? Pewnie zażąda jeszcze mleka i cukru. Gdzie się podziała ta cholerna łyżeczka?
Ona tymczasem rozkłada formularze, na których zaraz spisze historię mojego upadku. Koniec kariery Justyny S. Po co pani taka wielka torba – boję się zapytać. Żeby ci zabrać dziecko. Wywieźć je do placówki z metalowymi kubkami i lastrikową podłogą, którą szoruje się szmatą założoną na szczotkę.
Chlebek przytaszczył książkę o piratach – czytaj mi, nie teraz – wyciska dwie wielkie łzy.
– Znajdź czterech piratów z rudą brodą, dwóch z hakiem zamiast dłoni, jednego z papugą na ramieniu – cedzę przez zęby.
– Kiedy rozstała się pani z ojcem dziecka, Wojciechem? – zaczyna Zuzanna.
– Pół roku temu. Około.
– Dlaczego dopiero teraz występuje pani o alimenty?
– Jakoś nie mogłam się zebrać.
– Co było powodem rozstania? – Zerka na mnie znad kwestionariusza, w którym ma ułożone gotowe pytania oraz pozostawione okienka na odpowiedź. Ja nie mam gotowych odpowiedzi. Staram się mówić tyle, ile jest miejsca na kartce, małymi literkami.
– Nie mogliśmy się już porozumieć. – Wstaję i ukradkiem podnoszę z podłogi skarpetkę. – Miał problem z alkoholem.
– Phi! No teraz to dowaliłaś do pieca – odzywa się Wojtuś z głębi szafy niby z jakiejś Narnii. – A ty niby taka święta? A idźże, idźże... bajoku jeden!
– Jest uzależniony? – wtrąca się Zuzanna, wskazując na piszczące drzwiczki. – Drgawki? Halucynacje?
Relanium. Haloperidol.
– A z czego pani żyje?
Niewątpliwie dobrze zdefiniowała problem. W świetle ekonomii – nie żyję. A jeśli nawet, pozostaje to wysoce nieprawdopodobne.
– Jest! – Chlebek znalazł pirata z rudą brodą.
– Dzień dobry, nazywam się Beata z opieki społecznej, właśnie wyjechałam w teren, żeby przeprowadzić wywiad środowiskowy. Gdzie mogę rozłożyć te papiery? – Wskazuję wersalkę albo krzesło bez oparcia. Wybiera krzesło. – Jak się pani miewa po śmierci mamy?
– To tata umarł – sprostowałam.
Stają nade mną Zuzanny i Beaty, z okularami, z lupami, oglądają pod światło. Rozbierz się – nakazują, więc ściągam ubranie – jeszcze biustonosz – pospieszają – majtki też. Przybliżają szkło. Ale okaz – mruczą pod nosem. Dlaczego nie gospodarowałaś rozsądniej tym zasobem?
Dziewczyny, ja inwestuję tylko w ryzykowne interesy, przedsięwzięcia na skraju przepaści. Jeśli nie grozi krach, to żadna frajda, nie ciągnie mnie. Lecę tam, gdzie bankructwo wisi w powietrzu, gdzie czuć je na kilometr, lecę jak ćma do żarówki, jak całe nocne, ciemne robactwo.
– Gdzie on teraz jest? – pyta Zuzanna.
– Gdzie przebywa pan Wojciech? – chce wiedzieć Beata. – Co się z nim dzieje?
Wojtuś zbiera jagody na polanie w lesie pod Brzeskiem, jagody słodkie i jagody wilcze. Aby się otruć – tłumaczy zza krzaka – nie wystarczy trucizna, potrzebna jest jeszcze reakcja psychiki, przerażenie, rozumiesz, zgoda na to, by substancja zadziałała, uznanie jej praw. Finalny akt zatrucia to zawsze wypadkowa sił, interakcja.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------