- nowość
- promocja
Polowanie na Escobara - ebook
Polowanie na Escobara - ebook
Prawdziwa historia potęgi i upadku najsłynniejszego barona narkotykowego.
Pablo Escobar był jednym z najbogatszych kryminalistów w historii. U szczytu potęgi kontrolował osiemdziesiąt procent światowego rynku kokainy, dyktując warunki kolumbijskiej władzy i grając na nosie Stanom Zjednoczonym. Rozpętał terror zamachów i krwawą wojnę narkotykową. Jego sława wykroczyła daleko poza granice obu Ameryk. Bezwzględność, arogancja i wyrachowanie sprawiły, że imię Escobara do dziś owiane jest legendą, a jego biografia stała się podstawą popularnego serialu „Narcos”.
Mark Bowden pokazuje, że rzeczywistość może być o wiele bardziej przerażająca niż fikcja. W swoim szczegółowym śledztwie odsłania kulisy wieloletnich zmagań amerykańskich i kolumbijskich władz z Królem Kokainy.
Mark Bowden - amerykański dziennikarz i pisarz. Znany z bestsellerowych książek: „Helikopter w ogniu”, „Ostatni trop” i „Hue 1968”. Obecnie pracuje dla miesięcznika „Vanity Fair”, pisał też do „New Yorkera”, „Sports Illustrated”, „Rolling Stone”. Za „Helikopter w ogniu” był nominowany do prestiżowej amerykańskiej National Book Award.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788368263480 |
Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
2 grudnia 1993 roku
Tego dnia, kiedy Pablo Escobar został zabity, jego matka Hermilda przyszła na miejsce na piechotę. Wcześniej źle się czuła i była w klinice, właśnie tam usłyszała wiadomość. Zemdlała.
Kiedy odzyskała przytomność, udała się prosto do Los Olivos, dzielnicy w południowo-centralnej części Medellín, gdzie reporterzy telewizyjni i radiowi już relacjonowali to, co tu się stało. Tłumy zablokowały ulice, więc musiała zatrzymać samochód i pójść pieszo. Hermilda – twarda staruszka z siwymi włosami, kościstą, wklęsłą twarzą i lekko przekrzywionymi, dużymi okularami spoczywającymi na długim, prostym nosie, takim samym jak u jej syna – szła przed siebie sztywno, małymi kroczkami, przygarbiona. Była ubrana w sukienkę z delikatnym kwiatowym wzorem i nawet drobiąc, maszerowała zbyt szybko, by jej otyła córka mogła za nią nadążyć. Młodsza kobieta musiała się starać, by dotrzymać jej kroku.
Los Olivos to dzielnica składająca się z przecznic zabudowanych nieregularnymi, dwu- lub trzykondygnacyjnymi domami z maleńkimi podwórzami i ogródkami, przy których rosną karłowate palmy ledwie sięgające dachu. Barykady postawione przez policję odgradzały zgromadzony teraz tłum. Żeby lepiej widzieć, co się dzieje, część mieszkańców wspięła się na dachy. Byli tacy, którzy mówili, że na pewno zabito Pabla, i tacy, którzy mówili, że nie, że policja zastrzeliła jakiegoś mężczyznę, ale to nie był on, ponieważ on znowu im się wymknął. Wielu wolało wierzyć, że udało mu się uciec. Medellín było domem Pabla. To tutaj zarobił miliardy, tutaj wybudował za nie wielkie biurowce i osiedla mieszkaniowe, dyskoteki i restauracje, tutaj pobudował mieszkania dla biednych, dla ludzi, którzy wcześniej mieszkali w ruderach z kartonu, plastiku i blachy, przeszukiwali miejskie wysypiska śmieci, chroniąc się przez smrodem chusteczkami zawiązanymi na twarzach i próbując znaleźć coś, co można by wyczyścić i sprzedać. Właśnie tutaj zbudował oświetlone boiska do piłki nożnej, żeby robotnicy mogli grać w nocy, tutaj przecinał inauguracyjne wstęgi i czasem nawet sam przychodził pograć, już jako legenda, mężczyzna z wąsami i drugim podbródkiem, dość pulchny, a jednak – według wielu – wciąż jeszcze szybki na boisku. Tutaj wierzono, że policja nigdy go nie złapie, że nie może go złapać, nawet jeśli ma te całe szwadrony śmierci, dolary od gringo, szpiegowskie samoloty i wszystko inne. Tutaj Pablo krył się przez szesnaście miesięcy szeroko zakrojonych poszukiwań. Przenosił się z kryjówki do kryjówki, przebywając wśród ludzi, którzy nawet jeśliby go rozpoznali, nigdy nie wydaliby go policji, ponieważ było to miejsce, gdzie na ścianach wieszano jego zdjęcia w złoconych ramach, gdzie modlono się o to, by miał długie życie i pozostawił po sobie wiele dzieci, i gdzie (o czym wiedział) ci, którzy się za niego nie modlili, bali się go.
Staruszka i jej córka pewnie kroczyły przed siebie, aż zatrzymali je poważni mężczyźni w zielonych mundurach.
– Jesteśmy rodziną. To jest matka Pabla Escobara – wyjaśniła córka.
Na oficerach nie zrobiło to jednak wrażenia.
– Wy nie macie matek? – zapytała Hermilda.
Pozwolono im przejść dopiero, kiedy wiadomość, że przyszły matka i siostra Pabla Escobara, dotarła do wyższych rangą oficerów. Brnęły pod eskortą poprzez rzędy zaparkowanych samochodów w kierunku miejsca, gdzie błyskały światła karetek i radiowozów. Kamery telewizyjne uchwyciły je w momencie, w którym właśnie się tam zbliżały, a przez tłum przechodził pomruk.
Hermilda przeszła przez ulicę, podeszła do małego skrawka trawy, na którym leżało ciało młodego mężczyzny. Miał on dziurę na środku czoła, jego oczy, matowe i mętne, wpatrywały się w niebo.
– Wy głupki! – krzyknęła Hermilda i zaczęła głośno śmiać się z policjantów. – Wy głupki! To nie jest mój syn! To nie jest Pablo Escobar! Zabiliście nie tego człowieka!
Żołnierze odsunęli obie kobiety na bok i z dachu garażu ściągnęli ciało przypięte do noszy – ciało grubego mężczyzny z gołymi stopami, w niebieskich dżinsach – z podwiniętymi do góry nogawkami i w niebieskiej koszuli. Jego okrągła, zarośnięta twarz była opuchnięta i zakrwawiona. Miał gęstą, czarną brodę i dziwny, kanciasty wąsik z obciętymi końcami, przypominający zarost Hitlera.
Z początku trudno było powiedzieć, czy to on. Hermilda gwałtownie wciągnęła powietrze i w milczeniu stanęła nad ciałem. Wraz z bólem i złością poczuła ulgę i lęk. Czuła ulgę, ponieważ teraz przynajmniej skończył się koszmar jej syna. Lęk, ponieważ sądziła, że jego śmierć doprowadzi do eskalacji przemocy. Najbardziej chciała, żeby to się skończyło, zwłaszcza dla jej rodziny. Żeby cały ten ból i rozlew krwi zostały uśmiercone wraz z Pablem.
Gdy odchodziła, zacisnęła usta, żeby nie pokazać po sobie żadnych emocji. Zatrzymała się tylko na chwilę, by powiedzieć reporterowi z mikrofonem:
– Przynajmniej ma teraz spokój.Dojście El Doctora do władzy
1948–1989
1.
W kwietniu 1948 roku nie było w Ameryce Południowej bardziej ekscytującego miejsca niż Bogota w Kolumbii. W powietrzu czuć było zmianę, brakowało jedynie iskry, by doszło do eksplozji. Nikt dokładnie nie wiedział, jak przebiegnie, tylko że znajduje się już w zasięgu ręki. Był to taki moment w życiu narodu, a może i nawet kontynentu, kiedy cała historia wydaje się zaledwie preludium do czegoś większego.
Bogota była wówczas miastem ponadmilionowym, które rozlewało się w dół z zielonych gór i przechodziło w rozległą sawannę. Otoczone stromymi szczytami na północy i wschodzie, na południu i zachodzie otwierało się na równinę. Jeśli przybyłoby się tu drogą powietrzną, przez kilka godzin widziałoby się tylko góry – szmaragdowe szczyty rozciągające się rząd za rzędem, pokryte śniegiem w najwyższych miejscach. Światło pod różnymi kątami obmywało pofałdowane pasma, tworząc przenikające się odcienie żółtawej zieleni szałwii i bluszczu, poprzecinane czerwono-brunatnymi dopływami, które stopniowo wyłaniały się i poszerzały, spływając do wypełniających doliny rzek położonych w tak głębokim cieniu, że były prawie niebieskie. Potem nagle spoza tych dziewiczych pasm górskich wyłaniała się nowoczesna metropolia, wielka połać betonu zajmująca niemal całą rozległą równinę. Prawie wszystkie budynki w Bogocie miały dwa lub trzy piętra, przeważała czerwona cegła. Na północ od centrum znajdowały się szerokie, wypieszczone aleje z muzeami, klasycystyczną katedrą i wdzięcznymi starymi posiadłościami, rywalizującymi z najelegantszymi miejskimi dzielnicami na świecie. Lecz na południu i zachodzie zaczynały się dzielnice slumsów, gdzie chronili się uchodźcy uciekający przed przemocą w dżunglach i górach, szukający tutaj spokoju, zatrudnienia i nadziei, choć jedyne, co tu dostawali, to otępiająca bieda.
W północnej części miasta, z dala od nędzy, miało odbyć się ważne spotkanie – Dziewiąta Międzynarodowa Konferencja Państw Amerykańskich. Ministrowie spraw zagranicznych wszystkich krajów półkuli mieli podpisać statut Organizacji Państw Amerykańskich, nowej koalicji finansowanej przez Stany Zjednoczone, która miała na celu zwiększenie rangi krajów Ameryki Środkowej i Południowej. Miasto zostało odświeżone przed konferencją: wysprzątano ulice, wywieziono śmieci, budynki użyteczności publicznej pociągnięto warstwą świeżej farby, na drogach pojawiły się nowe znaki, a wzdłuż alei zawieszono kolorowe flagi i zasadzono rośliny. Nawet czyściciele butów na rogach ulic założyli nowe ubrania. Oficjele, którzy uczestniczyli w spotkaniach i przyjęciach w tej zaskakująco zurbanizowanej stolicy, mieli nadzieję, że nowa organizacja przyniesie porządek i szacunek rozwijającym się republikom w tym regionie. Wydarzenie przyciągnęło również krytyków, lewicowych agitatorów, wśród których znalazł się młody kubański student Fidel Castro. Według nich OPA była mało znaczącym gestem, zdradą, sojuszem zawartym z imperialistycznymi gringo z północy. Idealiści, którzy zjechali z całego regionu uważali, że powojenny świat wciąż był do wzięcia, trwała rywalizacja między kapitalizmem i komunizmem, a przynajmniej socjalizmem; młodzi buntownicy, tacy jak dwudziestojednoletni Castro, spodziewali się dekady rewolucji. Ta obaliłaby skostniałe feudalne arystokracje i ustanowiłaby pokój, społeczną sprawiedliwość i autentyczny panamerykański blok polityczny. Byli modni, rozzłoszczeni i sprytni, wierzyli w to z butą charakterystyczną dla młodych ludzi, przed którymi przyszłość stoi otworem. Przybyli do Bogoty, żeby potępić nową organizację, i planowali zwołanie własnej konferencji, żeby skoordynować protesty w całym mieście. W szczególności szukali poparcia u jednego człowieka, niezwykle popularnego czterdziestodziewięcioletniego polityka kolumbijskiego Jorge Eliécer a Gaitána.
„Nie jestem człowiekiem, jestem ludem!”. To zdanie było hasłem Gaitána, które z dramatyzmem wypowiadał pod koniec swoich przemówień, żeby rzucić na kolana swoich ekstatycznych wielbicieli. Był mieszańcem, człowiekiem z wykształceniem i manierami typowymi dla białej elity państwa, a zarazem był kanciasty, ciemnoskóry, miał szeroką twarz i szorstkie, czarne włosy, typowe dla niższych kast kolumbijskich Indian. Wygląd Gaitána sprawiał, że był outsiderem, człowiekiem z ludu. Nigdy nie mógł całkowicie wtopić się w małą, wyselekcjonowaną grupę zamożnych i jasnoskórych, którzy byli w posiadaniu większości ziemi i bogactw naturalnych, którzy od pokoleń dominowali w rządzie. Te rodziny zarządzały kopalniami, posiadały ropę, uprawiały owoce, kawę i warzywa, które stanowiły podstawę eksportu Kolumbii. Przy pomocy technologii i dzięki kapitałowi otrzymanemu od potężnych amerykańskich korporacji wzbogaciły się, sprzedając Ameryce i Europie dobra narodowe, a za otrzymane środki sprowadzając do Bogoty nowoczesność, która mogła stanowić podstawę do rywalizowania z wielkimi stolicami świata. Kolor skóry Gaitána sprawił, że znalazł się poza tą grupą, i połączył go jednocześnie z wykluczonymi, pozostałymi masami Kolumbijczyków, których uważano za gorszych, którzy nie mieli dostępu do bogactw czerpanych z eksportu oraz uprzywilejowanych wysp miejskiego dobrobytu. Ten związek dał Gaitánowi władzę. Nieważne jak dobrze wykształcony i jak bardzo potężny, Gaitán był więc nieodwracalnie związany z tymi innymi, których jedyną życiową opcją była praca w kopalniach i na polach za głodowe pensje, którzy nie mieli szans na zdobycie wykształcenia ani na polepszenie warunków życia. To oni stanowili większą część elektoratu.
To były złe czasy. W miastach oznaczało to inflację i wysokie bezrobocie, na wsiach, położonych w górach i dżunglach, i stanowiących większość Kolumbii – brak pracy i klęskę głodu. Protesty oburzonych _campesinos,_ do których zachęcali marksistowscy agitatorzy, stawały się coraz brutalniejsze. Przywódcy Partii Konserwatywnej oraz jej sponsorzy – zamożni właściciele ziemscy i górnicy – odpowiedzieli drakońskimi metodami. Doszło do masakr oraz zbiorowych egzekucji. Wielu przypuszczało, że ten cykl protestów i represji doprowadzi do kolejnej krwawej wojny domowej – marksiści postrzegali to jako nieuniknioną rewolucję. Jednak większość Kolumbijczyków nie była związana ani z marksistami, ani z oligarchami. Chcieli tylko pokoju. Chcieli zmian, a nie wojny. Według nich to właśnie obiecywał Gaitán. Dzięki temu zyskał wielką popularność.
Dwa miesiące wcześniej, przemawiając do stutysięcznego tłumu na Plaza de Bolívar w Bogocie, Gaitán przysiągł przed rządem, że przywróci porządek, i zachęcił zgromadzonych, by – w odpowiedzi na tę przemowę – swoją wściekłość i samokontrolę wyrazili nie poprzez wiwaty i okrzyki, ale poprzez zachowanie ciszy. Swoje uwagi skierował bezpośrednio do prezydenta Mariano Ospiny.
– Prosimy władzę o natychmiastowe zaprzestanie prześladowań – powiedział. – O to prosi ta niezmierzona masa ludzi. Prosimy o małą, lecz wielką rzecz, chcemy, żeby nasze polityczne przepychanki były usankcjonowane przez konstytucję... Panie prezydencie, niech pan powstrzyma przemoc. Chcemy ochrony ludzkiego życia, prosimy choćby o to... Nasz sztandar ma żałobny kir, ta milcząca większość, ci cisi ludzie płaczą w swoich sercach i proszą jedynie o to, żebyście traktowali nas... tak jak sami byście chcieli być traktowani.
Choć stanowili tak potężną siłę, zamilkli, a cisza rezonowała silniej niż najgłośniejsze wiwaty. Wiele osób po prostu machało białymi chusteczkami. Na tak wielkich wiecach jak ten, Gaitán wydawał się prowadzić Kolumbię w stronę praworządnej i pokojowej przyszłości. Dotykał najskrytszych pragnień swoich rodaków.
Odnoszący sukcesy prawnik i socjalista według opisu z raportu CIA przygotowanego wiele lat później był „zagorzałym antagonistą rządów oligarchów i nieprześcignionym oratorem”. Był również bystrym politykiem, który potrafił zmienić swój populistyczny apel w prawdziwy polityczny oręż. Kiedy w 1948 roku w Bogocie zbierała się konferencja OPA, Gaitán nie tylko był ulubieńcem tłumów, lecz także przewodniczącym Partii Liberalnej – jednej z dwóch największych organizacji politycznych w kraju. To, że w 1950 roku zostanie wybrany na prezydenta, uznawano za pewnik. A jednak rząd Partii Konserwatywnej wraz z prezydentem Ospiną nie dopuścił Gaitána do dwupartyjnej delegacji reprezentującej Kolumbię podczas tej ważnej konferencji.
W mieście czuło się napięcie. Kolumbijski historyk Germán Arciniegas pisał później o „chłodnym wietrze terroru wiejącym z prowincji”. Dzień przed rozpoczęciem konferencji tłum zaatakował samochód wiozący delegację z Ekwadoru, a gdy tego samego dnia policja złapała robotnika próbującego podłożyć bombę w stolicy, potwierdziły się też plotki o zamachach terrorystycznych. W całym tym zamieszaniu Gaitán spokojnie oddawał się pracy w swoim biurze prawnym. Przeczuwał, że jego chwila ma dopiero nadejść, na co gotów był jeszcze parę lat zaczekać. Afront ze strony prezydenta wzmocnił jego pozycję nie tylko wśród zwolenników, ale także wśród młodych, radykalnych lewicowców, którzy jednoczyli się teraz w celu wyrażenia swojego protestu, choć w innych okolicznościach odrzuciliby Gaitána, uznając go za burżuazyjnego liberała ze zbyt skromną, nieodpowiadającą ich ambicjom wizją. Castro postanowił umówić się z nim na spotkanie.
Gaitán zajmował się akurat obroną oskarżonego o morderstwo oficera wojskowego i 8 kwietnia, w dniu, w którym zwołane zostało posiedzenie sądu, uzyskał dla swojego klienta wyrok uniewinniający. Następnego dnia rano pod jego biurem pojawili się dziennikarze i przyjaciele w celu złożenia gratulacji. Rozmawiali wesoło, spierając się, dokąd udać się na lunch i kto za niego zapłaci. Przed 13.00 Gaitán wyszedł na ulicę z niewielką grupą znajomych. Planowane spotkanie z Castro miało nastąpić za dwie godziny.
Wychodząc z budynku, grupa minęła grubego, brudnego, nieogolonego mężczyznę, który najpierw pozwolił im przejść, a potem ruszył biegiem, żeby ich wyprzedzić. Mężczyzna, Juan Roa, zatrzymał się i bez słowa wycelował broń. Gaitán zawrócił i szybkim krokiem ruszył w stronę bezpiecznego biura. Roa zaczął strzelać. Gaitán upadł. Trafiony w głowę, płuca i wątrobę; umarł w ciągu godziny pomimo podejmowanych przez lekarzy prób utrzymania go przy życiu.
Zamordowanie Gaitána wyznacza punkt, w którym rozpoczyna się współczesna historia Kolumbii. Pojawi się wiele teorii na temat Roa – że został nasłany przez CIA lub konserwatystów będących wrogami Gaitána, a nawet komunistycznych ekstremistów, którzy obawiali się, że ich rewolucja zostanie oddalona w czasie przez dojście prawnika do władzy. W Kolumbii mordercy często przypisuje się wiele motywów stwarzających pozory wiarygodności. Niezależne śledztwo przeprowadzone przez oficerów Scotland Yardu wykazało, że Roa, sfrustrowany mistyk przekonany o własnej wielkości, pielęgnował w sobie urazę do Gaitána i działał bez niczyjego wsparcia; lecz jego prawdziwe motywy zostały pogrzebane wraz z nim, ponieważ na miejscu popełnienia przestępstwa został pobity na śmierć. Jakikolwiek był cel Roa, jego czyn doprowadził do wybuchu chaosu. Umarła nadzieja na spokojną przyszłość Kolumbii. Wszystkie te złowieszcze moce eksplodowały w _El Bogotazo_. Wybuchł spazm tak intensywnych protestów, że po ich przejściu wiele części stolicy znalazło się w ogniu, a zamieszki rozprzestrzeniły się na inne miasta. Wielu policjantów – zwolenników zabitego lidera – dołączyło do rozwścieczonych tłumów na ulicach, podobnie jak studenci rewolucjoniści, tacy jak Castro. Lewicowcy założyli czerwone opaski na rękawy i próbowali dyrygować tłumem, wyczuwając z radością, że nadszedł ich moment, lecz szybko zrozumieli, że sytuacja wymyka im się spod kontroli. Masa ludzi robiła się coraz większa, protesty ewoluowały w bezładną destrukcję, pijaństwo i plądrowanie. Ospina wezwał wojsko, które w niektórych miejscach strzelało do ludzi.
Wraz z Gaitánem umarła wizja przyszłości. Wysiłki władz, by promować nową erę stabilizacji i kooperacji, okazały się nieprzekonujące; delegacje spoza kraju podpisały statut i uciekły. Nadzieje lewicowców na wzniecenie w Ameryce Południowej nowej ery komunistycznej okazały się płonne. Castro skrył się w Ambasadzie Kubańskiej, gdy wojsko zaczęło ścigać i aresztować lewicowych agitatorów, których obwiniano o wybuch powstania. Lecz nawet notatki CIA dotyczące tych wydarzeń wskazywały, że lewicowcy byli takimi samymi ofiarami jak wszyscy inni. Historyk z CIA napisał o Castro: „Być może miało to wpływ na przyjęcie przez niego strategii partyzanckiej w latach 50. na Kubie, zamiast wzniecania zamieszek w miastach”.
_El Bogotazo_ zostało wreszcie stłumione w Bogocie i innych dużych miastach, lecz jeszcze przez lata odradzało się w całej Kolumbii, zmieniając się w koszmarny okres rozlewu krwi, tak pozbawiony sensu, że nazywa się go po prostu La Violencia. Śmierć poniosło około 200 tysięcy ludzi. Większość z nich stanowili rolnicy _campesino_, którzy ruszyli do walki pod wpływem religijnych przekonań, chcąc uzyskać prawa użytkowania ziemi oraz rozwiązać różne, niezbyt istotne kwestie lokalne. Podczas gdy Castro przeprowadzał rewolucję na Kubie, a reszta świata pogrążona była w zimnej wojnie, Kolumbia pozostała ogarnięta kabalistycznym tańcem ze śmiercią. Prywatne i państwowe armie terroryzowały tereny wiejskie. Rząd walczył z oddziałami paramilitarnymi i partyzantami, przedsiębiorcy walczyli ze związkowcami, konserwatywni katolicy z heretyckimi liberałami, a _bandidos_ wykorzystywali bezprawie i plądrowali. Śmierć Gaitána rozbudziła demony, które miały mniej wspólnego z majaczącym w oddali nowoczesnym światem niż z kolumbijską niechlubną przeszłością.
Kolumbia to państwo, w którym rodzi się mnóstwo bandytów. Od zawsze była krajem trudnym do rządzenia – naród był dziką i nieposkromioną pięknością spowitą tajemnicą. Od białych szczytów trzech łańcuchów górskich, które składają się na zachodni kręgosłup, po równikową dżunglę na poziomie morza, kraj oferuje mnóstwo dobrych kryjówek. W Kolumbii do tej pory istnieją miejsca dosłownie nietknięte przez człowieka. Niektóre z nich należą do tych rzadkich terenów na zadeptanej planecie, gdzie botanicy i biolodzy mogą odkryć i nazwać swoim nazwiskiem nowe gatunki roślin, owadów, ptaków, gadów, a nawet małych ssaków.
Starożytne kultury, które tu świetnie prosperowały, były odizolowane i uparte. Nie musiały wymieniać ani sprzedawać towarów, ponieważ wszystko, czego potrzebowały, rosło na żyznej ziemi w sprzyjającym klimacie. Ziemia otaczała człowieka jak słodki, czepliwy powój. Ci, którzy przyjeżdżali, zostawali. Hiszpanie potrzebowali prawie dwustu lat, żeby podbić zaledwie jeden lud, Taironów, którzy mieszkali w bujnej niszy u stóp gór Sierra Nevada de Santa Marta. Europejscy najeźdźcy w końcu pokonali ich w jedyny sposób, jaki znali – czyli wszystkich ich zabijając. W XVI i XVII wieku Hiszpanie bezskutecznie próbowali rządzić z sąsiadującego Peru, a w XIX wieku Simón Bolívar chciał połączyć Kolumbię z Peru i Wenezuelą, by stworzyć wielkie południowoamerykańskie państwo, Wielką Kolumbię. Ale nawet wielki wyzwoliciel nie mógł scalić wszystkich kawałków.
Od śmierci Bolívara w 1830 roku Kolumbia była dumnym, demokratycznym krajem, ale nigdy nie nauczyła się pokojowej ewolucji. Rząd jest słaby, co wynika z tradycji i charakteru. W regionach położonych na południu i zachodzie, a nawet w górskich wioskach w okolicach głównych miast, mieszkają społeczności tylko w niewielkim stopniu związane z krajem, rządem czy prawem. Na przestrzeni wieków jedynym przejawem cywilizacji, który dotarł do całego kraju, było wprowadzenie religii katolickiej, a i to udało się jedynie dzięki temu, że sprytni jezuici przeszczepili rzymskie przykazania na grunt starożytnych rytuałów i wierzeń. Mieli nadzieję na powstanie wiary hybrydowej, bliskiej chrześcijaństwu, lecz wywodzącej się z pogańskich korzeni, lokalnie podkoloryzowanej wersji jednej prawdziwej wiary; lecz w upartej Kolumbii katolicyzm przyjął się okrężną drogą. Zmienił się w coś innego – wiarę bogatą w związki z przodkami, fatalizm, przesądy, magię, tajemnicę i... przemoc.
Przemoc nawiedza Kolumbię jak biblijna plaga. Tylko w XIX wieku dwie główne partie – liberałowie i konserwatyści – stoczyły osiem wojen domowych o rolę Kościoła i państwa. Przedstawiciele obu grup byli zagorzałymi katolikami, lecz liberałowie chcieli zakazać księżom uczestnictwa w życiu publicznym. Najgorszy z tych konfliktów, który rozpoczął się w 1899 roku, został nazwany Wojną Tysiąca Dni, pochłonął sto tysięcy istnień ludzkich i całkowicie zrujnował to, co zostało z rządu i gospodarki.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------Źródła
Zacząłem pracę nad _Polowaniem na Escobara_ (tytuł oryginalny – _Killing Pablo_) w 1997 roku, po tym jak na ścianie gabinetu amerykańskiego żołnierza zobaczyłem oprawioną fotografię martwego, grubego człowieka otoczonego przez radośnie pozujących żołnierzy.
– A to co? – zapytałem.
– To, przyjacielu, jest Pablo Escobar – powiedział mój informator. – Trzymam to na ścianie, żeby pamiętać, że nieważne jak bogaty będziesz w życiu, to i tak wyżej tyłka nie podskoczysz.
Do tamtej chwili nie miałem pojęcia, jak wielkie było zaangażowanie amerykańskiego wojska w pościg za Escobarem. Duża część tej książki opiera się na wywiadach, które przeprowadziłem z Amerykanami i Kolumbijczykami biorącymi udział w pościgu, trwającym od 1989 roku aż do jego śmierci, datowanej na 2 grudnia 1993 roku. Na liście brakuje wielu ważnych nazwisk, zwłaszcza osób związanych z wojskiem. Nie czuję się komfortowo, przytaczając źródła anonimowe, ale w tym przypadku miałem szczęście, ponieważ uzyskałem szczegółowe potwierdzenie opowiadanych przez nich historii na ponad dwóch tysiącach stron depesz, w większości tajnych, wysyłanych z ambasady Stanów Zjednoczonych w Bogocie do Waszyngtonu. Depesze pisane były przez różnych członków personelu, głównie przez agentów DEA. Całość składa się na szczegółową relację z pościgu widzianego oczami Amerykanów, którzy brali w nim udział, większość drugiej części tej opowieści opiera się właśnie na niej. Otrzymałem pozwolenie od DEA na rozmowy z agentami. Joe Toft, Steve Murphy, Javier Peña i Kenny Magee poświęcili mi dużo czasu i pomogli zrozumieć tę skomplikowaną historię. Były ambasador Stanów Zjednoczonych Morris D. Busby był również bardzo pomocny i przejrzał pierwszą wersję tej książki, zanim została opublikowana w odcinkach w _The Philadelphia Inquirer._ Były prezydent Kolumbii César Gaviria, obecnie sekretarz generalny Organizacji Państw Amerykańskich, spotkał się ze mną kilka razy i pozwolił mi przejrzeć swoje archiwa, a Eduardo Mendoza nie tylko opowiedział mi swoją własną historię, lecz także był cierpliwym doradcą, głównym konsultantem do spraw kolumbijskiej historii i polityki, tłumaczem, pośrednikiem i przyjacielem.
Chcąc się przebić przez górę materiału zgromadzonego przez dzielnych kolumbijskich dziennikarzy, zatrudniłem kilku tłumaczy i researcherów: Julie Lopez w Stanach Zjednoczonych, Ricky’ego Ortiza, Marię Carrizosa i Steve’a Ambrusa w Bogocie. Kolumbijski dziennikarz Gerardo Reyes z _El Herald_ bardzo pomógł mi podczas drugiej podróży do Kolumbii w 2000 roku. Podczas przygotowywania filmu dokumentalnego na ten temat z KR Video Inc. ściśle współpracowałem z Chrisem Millsem i Wendy Doughenbaugh, od których wiele się nauczyłem, gdy kompilowali nagrania z różnorodnych źródeł w Kolumbii. Miałem też szczęście pracować z reporterem CNN Mike’m Boettcherem, niezwykłym gawędziarzem, który zaskakiwał mnie bogactwem nieocenionych informacji i źródeł. Jestem im wszystkim wdzięczny.
Prolog: 2 grudnia 1993 roku
Kolumbijczycy często używają dwóch nazwisk – rodowego ze strony ojca, które jest pierwszym nazwiskiem, a następnie nazwiska ze strony matki. Pablo Escobar nazywał się Pablo Emilio Escobar Gaviria. Dla uproszczenia dokonanego dla czytelników spoza Kolumbii przez całą książkę używałem tylko jednego nazwiska. Pablo nie był spokrewniony z kolumbijskim prezydentem Césarem Gavirią. Hermilda Escobar i jej córka zostały nagrane przez telewizję kolumbijską, gdy pieszo przybyły na miejsce. Mój opis opiera się na tym nagraniu.
WCZEŚNIEJ ŹLE SIĘ CZUŁA... ZEMDLAŁA. Wywiad z Hermildą przeprowadzony przez reportera telewizji jeszcze tego samego dnia.
BYLI TACY, KTÓRZY MÓWILI... BALI SIĘ GO. Reportaże telewizyjne i prasowe, wywiady z mieszkańcami Medellín.
JESTEŚMY RODZINĄ... WĄSIKA HITLERA. Kpt. Hugo Martinez, mjr Luis Estupinan, nagranie wideo.
Z POCZĄTKU TRUDNO BYŁO... MA TERAZ SPOKÓJ. Wywiad telewizyjny z Hermildą.
Dojście El Doctora do władzy, 1948–1989
1.
W KWIETNIU 1948 ROKU... ZAMIESZEK W MIASTACH. _Gaitán of Colombia_, 29–34, 170–182. _Che Guevara_, 90–91. Opis Gaitána sporządzony przez CIA pochodzi z „The Bogotazo”, 76, ustęp o Castro, 78.
EL BOGOTAZO ZOSTAŁO... NIECHLUBNĄ PRZESZŁOŚCIĄ. „The Bogotazo”, 78–80. _Gaitán_, 178–180. _Colombia: Democracy Under Assault,_ 40–45.