- W empik go
Półpoście; Na Bielanach; Placuszki; Siłacze; Zielona brama - ebook
Półpoście; Na Bielanach; Placuszki; Siłacze; Zielona brama - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 207 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Gdy po zawarciu pokoju w Tylży w roku 1807 Prusacy, gospodarujący blizko dwanaście lat w Warszawie, musieli to miasto opuścić, Austrjacy rozmyślali jakimby sposobem opuszczony gród dla siebie pozyskać.
Zgromadzili więc swe siły r. 1809 i pod dowództwem arcyksięcia Ferdynanda ruszyli na nowo utworzone Księstwo Warszawskie.
Po wielu bitwach udało im się zająć Warszawę, zaledwie się jednak w niej rozgospodarowali, dowiadują się, że major Umiński zajął Błonie, o cztery mile leżące od Warszawy, i niebawem zjawi się na odsiecz miastu. W tejże samej chwili porozstawiane straże austrjackie donoszą, że pułkownik Nejman przeprawia się z licznym wojskiem pod Wilanowem.
Skweres ogromny w obozie austrjackim, namyślają się co robić.
– Będziemy czekali na posiłki, nadejdą niebawem, tylko uporają się z odparciem nieprzyjaciół z pod Lwowa – rzekł arcyksiążę Ferdynand na radzie wojennej.
Lecz jeszcze rada nie zdążyła się rozejść, gdy otrzymują wiadomość, że Lwów się poddał.
– Źle! – rzekł Ferdynand, wydymając usta. Trzeba coś zaradzić!
– Trzeba, ale co? – powtórzyli radni panowie.
– Niepodobna czekać, aż nas ze wszystkich stron osaczą… Wojska mamy nie wiele, a ludność miasta bardzo nam nieprzychylna… – mówił dalej Ferdynand.
– Że nieprzychylna, to prawda, nawet dzieciaki, nieumiejący jeszcze odróżnić ręki prawej od lewej, wrą na nas jak małe psiaki – ozwał się gniewnie generał Müntz.
– Wczoraj, gdym przejeżdżał przez Stare Miasto i zawołał wyrostka, aby mi wskazał, którędy droga do arsenału, pokazał mi wprawdzie z wielką uprzejmością, lecz nie do arsenału, tylko na dół, nad Wisłę. O małom karku nie skręcił, a koń mój nóg nie połamał… – mówił pułkownik Britze z wielką zaciętością. – Dobrze, żem spotkał naszego żołnierza, który świadomy miejscowości wyprowadził mnie z pomiędzy tych obrzydliwie cuchnących wertepów! – dodał, krzywico się, jak gdyby woń, której jego wielkich rozmiarów szlachetny nos nabrał nad Wisłą, w tej chwili go jeszcze prześladowała.
Niektórzy uśmiechnęli się z przygody pułkownika, a opasły kapitan Nider rzekł:
– Co to gadać?… na wołowej skórze nie spisałby wszystkich nieprzyjemności i prześladowań, jakie nam te przeklęte mieszczany czynią Niedawno przechodziłem koło sklepu z wieprzowiną, widzę, leży śliczne, młodziutkie prosię, pięknie oczyszczone, tylko je wsadzić na rożen. Pytam się, ile kosztuje?
– Dla pana kapitana oddam za 20 fenigów – mówi bardzo grzecznie stojący za ladą chłopak.
– A nie możnaby go upiec? – pytam znowu.
– Czemużby nie, ja sama się tym zajmę, upiekę doskonale i odeślę panu kapitanowi – odrzekła dziewczyna, pomagająca wyrostkowi w sprzedaży.
– Tylko proszę, ażeby było doskonale nadziane dodałem.
– A jakże, będzie, będzie! – mówiła dziewczyna, odkładając na stronę kupione przezemnie prosię.
– A dokąd odesłać? – zapytała.
Dałem adres, i za kilka godzin otrzymuję prześlicznie upieczone prosię. Zasiadam tedy, kraję, kładę kawałek w usta, okropność! Zgadnijcie panowie, czym było prosię nadziane! – zapytał spluwając.
Nikt nie zgadywał, wszyscy za to parsknęli śmiechem, rozweselając nim wcale nie wesołą ani dla kapitana, ani dla siebie chwilę.
Pierwszy arcyksiążę odzyskał zwykłą powagę i z wielką stanowczością zawołał:
– Odpłacą mi oni za te wszystkie bezeceństwa!
I począł sekretarzowi niezwłocznie dyktować.
Cisza była zupełna, słychać było tylko dyktowane wyrazy arcyksięcia, skrzyp pióra po papierze z zapałem piszącego sekretarza i ciężki oddech zebranych na naradę mężów.
Gdy arcyksiążę wymawiał cyfry, oni kiwali głowami, spoglądając porozumiewająco na siebie.
Głos dyktującego ucichł, pióro przestało skrzypieć, a na rozkaz arcyksięcia sekretarz przeczytał, co następuje: