Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Polska bez cudów. Historia dla dorosłych - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
27 października 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Polska bez cudów. Historia dla dorosłych - ebook

Patos, tragizm, przekonanie o wyjątkowości polskiego przeznaczenia.

Nieco kuleje jedynie element drugorzędny – prawda.

Czy odzyskalibyśmy niepodległość, mając inną, trochę mniej martyrologiczną historię? Komu i czemu faktycznie zawdzięczamy powrót do państwowości i takie, a nie inne granice? Z jakich powodów legioniści nie stali się obrońcami młodej demokracji, a przeciwnie: to z nich rekrutowali się ci, którzy położyli jej kres? Czym w istocie był "cud nad Wisłą", czy walczących w ogóle można nazwać żołnierzami i dlaczego cała wojna polsko-bolszewicka była jedynie "konfliktem o niskiej intensywności"? Jak było z rzeczywistym "bolszewickim zagrożeniem", którym straszyli politycy i z czego wynikało utożsamianie wszystkich wrogów z "bolszewikami"? Co jeszcze z nie tak odległej przeszłości zamiast na faktach, opiera się na stereotypach i wrażeniu? I jak służy współczesnej, populistycznej propagandzie? Autor wszechstronnie i pasjonująco opisuje Polskę na tle innych państw Europy Środkowo-Wschodniej, jakie powstały w chaosie jesieni 1918 - Estonii, Litwy, Ukrainy, Czechosłowacji, Węgier... Wobec tego porównania losy naszego kraju wcale nie jawią się jako niezwykłe. Za to na pewno przekłamane i to celowo...

Opowieść o walce Polaków o niepodległość od lat zaklęta jest w łzawych mitach, patetycznych kalkach, a nierzadko w zwykłych bzdurach wytwarzanych przez speców od tzw. polityki historycznej. Maciej Górny przekłuwa ten balon narodowej mitomanii i megalomanii. Porzuca heroiczno-martyrologiczny nurt i spogląda na walkę o niepodległość z dystansem i na chłodno. Udało mu się zdjąć ją z pomnika i sprowadzić na ziemię, odmitologizować i przede wszystkim „odbzdurzyć”.

Mirosław Maciorowski, redaktor naczelny „Ale Historia”

Kategoria: Popularnonaukowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-268-3745-6
Rozmiar pliku: 5,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

Co wiemy o polskiej drodze do niepodległości? Po kilku latach intensywnego celebrowania stulecia odzyskania wolności mogłoby się wydawać, że całkiem sporo. Problem w tym, że świętowanie i upamiętnianie wcale nie muszą mieć dużo wspólnego z historią. Rytuały służą społeczeństwu (a kiedy się zużyją, to już tylko władzy) tu i teraz. Są odbiciem bieżących potrzeb i dzisiejszych wyobrażeń o przeszłości. A co, jeśli tak naprawdę było inaczej?

Cóż, historii na szczęście nie da się zwolnić z pracy, zastraszyć ani ukarać dyscyplinarnie za to, że jest, jaka jest. A historia polskiej niepodległości w wielu miejscach rozchodzi się z tym, o czym można usłyszeć na uroczystych akademiach. Ta książka opisuje kilka takich miejsc.

Odrodzenie państwa polskiego bywa traktowane albo w kategoriach cudu, albo jako zwieńczenie upartej walki prowadzonej przez pokolenia patriotów. Czy słusznie? W jakimś stopniu zapewne każda z tych interpretacji może się obronić. Jednoczesna klęska wszystkich państw zaborczych była bez wątpienia zdarzeniem nieoczekiwanym. Tradycja polskiej państwowości i dążeń do jej odzyskania okazała się w tamtym momencie dziejowym na tyle żywotna, że nawet władcy mocarstw rozbiorowych uznali za stosowne odwołać się do niej (a także, w akcie 5 listopada, jakąś formę owej państwowości odnowić).

Na ile kategorie wywiedzione z narodowego imaginarium przydają się do zrozumienia wydarzeń z jesieni 1918 roku? Pożyteczne dla oceny wydaje się porównanie z innymi państwowościami, które także ujrzały światło dzienne w 1918 roku. Dzięki jakiej tradycji odrodziły się państwo litewskie, Łotwa, Estonia? Co pozwoliło przetrwać Czechom i Słowakom? Mówiąc krótko, decydujące okazały się dwie rzeczy. Po pierwsze, wszędzie tam istniały masy ludności posługujące się językiem narodowym nie tylko w mowie, ale i w piśmie, w sferze religii i kultury. Po drugie, w każdym z tych krajów wykształciły się polityczne elity na tyle sprawne, aby stać się partnerem dla mocarstw w czasie I wojny, a przede wszystkim tuż po jej zakończeniu, podczas ustalania nowych granic.

Jak pokazuje takie zestawienie, poziom rozwoju i cechy specyficzne każdej z tych kultur narodowych nie odgrywały pierwszorzędnej roli. Polska droga do niepodległości trwała trochę ponad sto lat, łotewska ponad siedemset, Słowacy własnej odrębnej państwowości nie mieli nigdy, a mimo to punkt dojścia dla wszystkich okazał się podobny. Być może zatem specyfika polskiego wieku XIX, tradycja narodowej irredenty, nie była elementem nieodzownym do realizacji celów politycznych ruchu narodowego w roku 1918. Najprawdopodobniej to nie dzięki niej Polska odzyskała niepodległość, chociaż to owa tradycja przesądziła w znacznej mierze, jak ta niepodległość będzie w praktyce wyglądać.

Czy zatem polska droga do niepodległości była szczególna? I tak, i nie. Z jednej strony, najważniejsze cechy polskiej historii XIX i XX wieku odnajdujemy także w innych krajach. Nie tylko Polacy starali się w XIX wieku o uzyskanie niepodległości. Grekom, Bułgarom czy Rumunom udało się to wcześniej, Ukraińcom znacznie później. Po drodze do tego celu odnajdujemy podobne doświadczenia: powstania zbrojne, sprzysiężenia przeciwko obcym tyranom, śmierć lub zesłanie bohaterów, upolitycznienie działalności artystycznej, pracę u podstaw.

Z drugiej strony, każdy z tych „narodowych” wariantów historii oferuje niepowtarzalną sekwencję wydarzeń, idei i postaw. Mówiąc obrazowo, polski wiek XIX i XX zostały zbudowane z tych samych klocków, co historia bliższych i dalszych sąsiadów, ale ułożonych w inny sposób. Chociaż każdy z tych krajów pragnął zbudować z nich z grubsza to samo – nowoczesne państwo narodowe – każda z tych budów okazała się inna, a niektóre się rozsypały.

Nie ma w tej książce opowieści o polskiej drodze odrębnej ani o szczególnych cechach Polaków, ani nawet o cudownych wypadkach, dzięki którym Rzeczpospolita powróciła na mapę Europy. Jest za to kilkanaście nieoczywistych odpowiedzi na proste pytania. Przeciwko komu mobilizowały się polskie elity w czasie Wielkiej Wojny? Czy walka bratobójcza w okopach I wojny to polska trauma? Jaką przyszłość szykowali nam Niemcy, od 1915 do 1918 roku sprawujący rzeczywistą kontrolę nad ziemiami polskimi, i czym różniły się ich plany od naszych wizji przyszłości regionu? Dlaczego Polska odrodziła się jako państwo demokratyczne? Komu II Rzeczpospolita zawdzięczała swoje granice? Jak wielkie było komunistyczne zagrożenie u progu niepodległości? Czy wojna polsko-bolszewicka była wojną światów, w której uratowaliśmy Europę przed bolszewizmem? Te i kilka innych spraw, o których w książce mowa, nie są tylko ciekawostkami dla historyków. Przyglądając się trzeźwo początkom niepodległości, można dostrzec problemy, z którymi nie uporaliśmy się do dziś. Bo cudów nie ma.Rozdział pierwszy

WALKA BRATOBÓJCZA

W okopach pełnych jęku,

wsłuchani w armat huk,

stoimy na wprost siebie –

ja – wróg twój, ty – mój wróg!

Poecie Legionów Polskich Edwardowi Słońskiemu udała się niełatwa sztuka. Jego wiersz z 1914 roku Ta, co nie zginęła zawładnął wyobraźnią kilku pokoleń Polaków, wielu z nich służąc jako proteza jakiejkolwiek wiedzy o I wojnie światowej. Wielka Wojna, oczywiście, to ten konflikt, w którym Polakom przypadł w udziale wyjątkowy i tragiczny los. Okoliczności, czyli brak niepodległego państwa, zmusiły ich do walki w mundurach trzech imperiów. Walki bratobójczej. Cóż za okrutny los!

Jest w tym dramatycznym obrazie właściwie wszystko, czego mogliby oczekiwać miłośnicy poezji patriotycznej: patos, tragizm, przekonanie o wyjątkowości polskiego przeznaczenia. Nieco kuleje jedynie element drugorzędny – prawda. Naturalnie, Polacy służyli w armiach państw centralnych i w armii rosyjskiej, a więc zdarzało się, że stawali naprzeciw siebie, a także – jakżeby inaczej – że do siebie strzelali. Nie było to jednak ani zjawisko wyjątkowe, ani też nie wywarło na imperialnych żołnierzach narodowości polskiej szczególnego wrażenia. Nikt nie porzucał karabinu i nie opuszczał szeregów, aby uniknąć bratobójczej walki. Owszem, na froncie wschodnim dochodziło do czasowego zawieszenia broni i fraternizacji przeciwników, ale to nie narodowość okazała się w tych przypadkach czynnikiem decydującym.

BRAT PRZECIW BRATU

Latem 1914 roku wojnę przeciwko armii, w której służyli także rodacy, rozpoczęły wraz z Polakami inne narody Europy Środkowo-Wschodniej. Oczywiście, tak jak i wszędzie indziej na świecie, we wszystkich możliwych mundurach walczyli Żydzi, ale nie tylko. Z czasem, wraz z przystępowaniem do wojny kolejnych państw, okazji do walk bratobójczych przybywało. Trudno się zresztą temu dziwić. Armie odpowiadały z grubsza strukturze etnicznej ludności. W przypadku imperiów były wielonarodowe, co sztaby generalne przyjmowały do wiadomości w bardzo różnym stopniu. Przyjrzyjmy się sytuacji Polaków i innych narodów pod bronią.

Rosyjscy Żydzi w niemieckim obozie jenieckim.

W czasach pokoju armia rosyjska kontrolowała skład etniczny jednostek wojskowych, pilnując, by Rosjanie przeważali liczebnie nad innymi narodowościami w każdym pułku. Polaków, którzy w XIX wieku dość często wybierali karierę wojskową, traktowano po powstaniu styczniowym jako szczególne zagrożenie dla spoistości państwa i jego sił zbrojnych. Po 1864 roku wprowadzono w Rosji wiele regulacji mających zabezpieczyć imperium przed przyszłymi „polskimi spiskami”. Najważniejsze dotyczyły szkolnictwa wojskowego, z którego wykluczono katolików. Polacy chcący w dalszym ciągu służyć w mundurze carskiej armii byli zmuszeni do zmiany wyznania. Nie zabrakło takich, którzy się na to zdecydowali. W czasie Wielkiej Wojny rzeczywistość szybko rozprawiła się z tymi zasadami. Armia rosyjska ponosiła olbrzymie straty, a spora liczba dezerterów, z których część powracała do jednostek, powiększała chaos i stawiała pod znakiem zapytania dotychczas nienaruszalne reguły. Na wyższe stanowiska oficerskie awansowali rezerwiści, uprzednio zamknięte ścieżki awansu otworzyły się szeroko dla zdolnych i – przede wszystkim – żywych. Nie był to jednak koniec zmian. Przeprowadzona po rewolucji lutowej reorganizacja rosyjskiej armii polegała między innymi na relokacji żołnierzy w ramach nowych „narodowych” jednostek. Dotychczasowe parytety narodowościowe odeszły w przeszłość. Przy tej okazji można było pokusić się o oszacowanie liczby Polaków w rosyjskich szeregach. W połowie 1917 roku, a więc po prawie trzech latach walki, w tym dwóch ostatnich już bez poboru na ziemiach polskich zajętych przez państwa centralne, wciąż jeszcze służyło w Rosji grubo ponad stu generałów katolików (czyli przeważnie Polaków), około 20 tysięcy oficerów i z grubsza pół miliona żołnierzy. Ogółem przez szeregi rosyjskie przeszło w czasie wojny ponad milion Polaków.

Po przeciwnej stronie frontu liczba Polaków w mundurach była jeszcze wyższa: około 850 tysięcy w armii pruskiej i prawie 1,5 miliona w mundurach armii habsburskiej. Inaczej niż w Rosji – oba państwa centralne rekrutowały wojsko na zasadzie terytorialnej. To w teorii oznaczało, że służyły w nich niektóre formacje o częściowo lub prawie całkowicie polskim charakterze. W praktyce nie zawsze tak było. W Niemczech aż do 1914 roku żołnierze narodowości polskiej i wyznania katolickiego byli rozsyłani po garnizonach w całym kraju, tak aby w żadnej jednostce nie było ich więcej niż 5 procent. Armia miała służyć jako narzędzie asymilacji. Podobnie jak w Rosji kres tej praktyce położył właśnie wybuch wojny.

Z kolei w Austro-Węgrzech armia wyciągnęła wnioski z wieloetnicznego charakteru większości jednostek i nie starała się go na siłę zmienić. Zamiast obrażać się na rzeczywistość, wprowadziła system komunikacyjny oparty na trzech filarach. Pierwszy stanowiła Kommandosprache, czyli zestaw kilkudziesięciu komend wojskowych w języku niemieckim, w węgierskich jednostkach obrony terytorialnej – węgierskim, a w autonomicznej Chorwacji – chorwackim. W zasadzie ten zasób leksykalny musiał opanować każdy żołnierz. Drugi filar to Dienstsprache, czyli język, w którym jednostki komunikowały się między sobą. Z reguły odpowiadał Kommandosprache, z półoficjalnymi wyjątkami obejmującymi na przykład galicyjską landwerę, która używała języka polskiego. Najciekawszy był trzeci filar systemu, czyli Regimentsprache, codzienny język pułku. Za zasadę przyjęto, że status taki przysługuje każdemu językowi używanemu przez co najmniej 20 procent rekrutów. To oznaczało, że pułki monolingualne stanowiły w armii zdecydowaną mniejszość. Największa grupa operowała dwiema Regimentsprache, niektóre trzema, a w wyjątkowych przypadkach nawet czterema. Taka regulacja spraw językowych świadczyła o odrębności Austro-Węgier. Zamiast używać armii jako narzędzia polityki narodowościowej, państwo starało się jedynie zminimalizować potencjalne problemy, które mogłaby wywołać wielojęzyczność rekrutów.

Większość habsburskich narodowości zamieszkiwała nie tylko w granicach monarchii habsburskiej, ale także poza nimi. Prawie każda wojna z państwem sąsiednim oznaczała, że niemała część żołnierzy będzie zmuszona walczyć przeciw rodakom. Było tak w czasie wojen napoleońskich i w 1866 roku, kiedy monarchia przegrała wojnę z Prusami – dla części jej niemieckich poddanych bez wątpienia bratobójczą. Polacy, czy też – zgodnie z używanymi w Austrii kategoriami spisowymi – ludzie posługujący się językiem polskim jako ojczystym, stanowili około 8 procent austro-węgierskich żołnierzy.

Jak wyglądają te polskie liczby i procenty na tle innych narodowości? Nieszczególnie oryginalnie. Obliczenia dotyczące Polaków w armii rosyjskiej bardzo ułatwia wyznanie, odmienne od dominującego w imperium i charakterystyczne właśnie dla tej narodowości. Trudniej ocenić liczebność Ukraińców. Wiadomo jednak, że w tym samym czasie, z którego pochodzą przytoczone wyżej wyliczenia, czyli w połowie 1917 roku, było ich w wojsku procentowo więcej niż Polaków, również dlatego, że ziemie ukraińskie dłużej pozostawały pod rosyjską kontrolą i dłużej ściągano z nich rekrutów. Szacunki mówią o liczbach sześć, siedem razy wyższych niż w przypadku Polaków, w sumie o ponad 3 milionach żołnierzy. Przeciwko nim walczyło około 300 tysięcy Ukraińców w mundurach armii austro-węgierskiej.

Nie trzeba szukać daleko, żeby znaleźć sąsiadów, którzy tragizm bratobójczej walki odczuwali bardziej niż Polacy. Przy tym Ukraińcy wcale nie wyczerpują tej listy. Inne przypadki, nawet jeśli mniej imponujące liczbowo, stawiały ludzi wobec znacznie większych dylematów moralnych niż te, o których pisał Słoński. W austro-węgierskiej inwazji na Serbię największy udział miały jednostki rekrutowane na południu monarchii habsburskiej. Serbowie i Chorwaci (w statystyce językowej nierozróżnialni, posługujący się bowiem językami uznawanymi wówczas za jeden wspólny język serbsko-chorwacki) stanowili około 9 procent sił zbrojnych. W wyjątkowo krwawych walkach Serbowie bili się więc z Serbami. Serbowie w austro-węgierskich mundurach mieli również swój udział – bo nie jest możliwe, aby go nie mieli – w zbrodniach popełnionych na serbskiej ludności cywilnej, których w pierwszych miesiącach walk nie brakowało. Musieli uczestniczyć w rozstrzeliwaniu „bandytów”, w pacyfikowaniu wsi i innych aktach przemocy wobec ludzi tego samego języka i wyznania. W dodatku – inaczej niż Polacy czy Ukraińcy – bili się przeciwko „własnemu” państwu narodowemu. Podobny los spotkał w 1916 roku mieszkających w granicach węgierskich Rumunów stanowiących około 7 procent składu austro-węgierskich sił zbrojnych. Przeciwko sobie mieli armię niepodległego królestwa Rumunii, drogie swoim sercom symbole widzieli nad okopami wroga.

Konflikty lojalności wśród poddanych w różnym stopniu niepokoiły kadrę oficerską imperialnych armii. W Rosji problem z reguły ignorowano, z wyjątkami, które dotyczyły jednak raczej polityki państwa niż wojska. Już w 1914 roku zaczęły się najpierw werbalne, a potem fizyczne ataki na Żydów oraz na wpływową i zamożną mniejszość niemiecką, silnie reprezentowaną w rosyjskim korpusie oficerskim. Na tyłach i na terenach okupowanych przez Rosję dochodziło do niekontrolowanych pogromów i zupełnie intencjonalnych deportacji przedstawicieli obu „podejrzanych” narodowości. Wojsko nie wyciągnęło jednak praktycznych wniosków z nagonki na Niemców, etniczne pochodzenie oficerów nie złamało ich wojennych karier. Niemieccy „baronowie” służyli caratowi aż po jego gorzki kres.

Tymczasem w Niemczech podchodzono do tego problemu z najwyższą powagą. Już w czasie mobilizacji niemiecka prasa z uwagą obserwowała zachowanie polskojęzycznych mieszkańców. Spodziewano się problemów, konstatacje przeczulonych dziennikarzy wyrażały więc z reguły miłe zaskoczenie, czasem graniczące z euforią:

Nigdzie w Niemczech braterstwo z obcą narodowością nie sprawdziło się lepiej niż tu z Polakami. W Poznaniu, w Prusach i na Górnym Śląsku mobilizacja niemieckich Polaków przebiegła w sposób tak oczywisty i precyzyjny, że wiedząc o zaostrzających się w ostatnich latach stosunkach, trudno nie być zaskoczonym.

Dobre wrażenie z pierwszych dni nie zmieniło nieufnego nastawienia wojskowych. Już w czasie walk niemieckie dowództwo uważnie kontrolowało polskojęzycznych żołnierzy, zwłaszcza Wielkopolan. Spodziewano się masowych dezercji na froncie zachodnim i bacznie kontrolowano jednostki, w których służyli Polacy (a także Alzatczycy i Lotaryńczycy). Oczekiwana katastrofa jednak nie nadeszła. Zdarzały się co najwyżej pojedyncze wypadki ucieczek, których tło znamy dzięki francuskim i brytyjskim archiwom wojskowym. Indagowani dezerterzy podawali z reguły zupełnie prozaiczne powody przejścia na drugą stronę frontu: braki w zaopatrzeniu i – najczęściej – to, co nazwalibyśmy dziś falą albo mobbingiem ze strony przełożonych lub kolegów z jednostki. Rzeczywistość potrafiła zresztą zaskoczyć oficerów kontrwywiadu. W październiku 1915 roku w ich ręce trafił na przykład pochodzący z Hanoweru Niemiec, dezerter z 23. Pułku rekrutowanego przeważnie z terenu Górnego Śląska. Jako przyczynę ucieczki podał „szykany ze strony Polaków, którzy mają większość w kompanii”.

Austro-Węgry działały tu zgodnie ze stereotypowym obrazem swego kraju, w którym procedury są wprawdzie bardzo precyzyjne, ale za to działają wybiórczo, także w kwestii lojalności poddanych. Zajmowały pozycję pośrednią, nie podejmując żadnych sensownych działań (czyli w zasadzie postępując tak jak armia rosyjska), a jednocześnie wyolbrzymiając skalę problemu, jakim mogłaby się stać etnicznie motywowana nielojalność (czyli robiąc to samo co niemieccy wojskowi). O zdradę podejrzewano szczególnie Rusinów (czyli – z grubsza – Ukraińców), Serbów i... Czechów. Już sama dowolność, z jaką zestawiono tę ławę oskarżonych, pokazuje, na jak miałkich podstawach budowano hierarchie lojalnych i nielojalnych narodowości. Wątpliwej jakości pierwszeństwo na liście zdrajców zajmowali Czesi, chociaż prawdopodobieństwo, że akurat oni spotkają po drugiej stronie frontu rodaków, było stosunkowo najmniejsze. Uprzedzenia wojskowych i części austro-węgierskiej opinii publicznej były jednak silniejsze niż rzeczywistość. Prawie każdą porażkę, zwłaszcza jeśli przy okazji do niewoli dostała się większa liczba żołnierzy z pułków, w których służyli Czesi, tłumaczono ich niechęcią do walki za monarchię, panslawistycznymi sympatiami i wrodzoną skłonnością do zdrady. Śledztwa prokuratury wojskowej, wszczynane po najbardziej dotkliwych klęskach, o ile w ogóle dochodziły do jakichś konkluzji, uwalniały czeskich żołnierzy od takich oskarżeń. Doprawdy, w cesarsko-królewskiej armii dość było niekompetencji i głupoty nawet (a może szczególnie) na najwyższych szczeblach, by wytłumaczyć nawet najbardziej spektakularną klęskę.

Jeśli przyjrzeć się składowi armii walczących na froncie wschodnim, stanie się oczywiste, że bratobójcza walka Polaków nie stanowiła wyjątku. Dużo bliżej było jej do (smutnej) reguły. Inna sprawa, jak wielu żołnierzy w ogóle miało jasno sprecyzowaną tożsamość narodową. W społeczeństwach chłopskich, a z takich rekrutowały się wielkie imperialne armie, była to często pieśń przyszłości. Z drugiej strony problem istniał naprawdę i nie da się go zbyć stwierdzeniem, że nasze spojrzenie na przeszłość zakłóca nadmierne przywiązanie do kategorii narodowych, które wówczas nie odgrywały tak istotnej roli. Obawy wyższych szarż imperialnych armii, że ta czy inna grupa etniczna okaże się nielojalna, świadczą o czymś wręcz przeciwnym. W 1914 roku nie tylko legionowy poeta dostrzegał, że na froncie wschodnim i na Bałkanach czasem brat strzela do brata. Całe to rozumowanie wymaga jednak bardzo poważnej korekty. Jak pokazuje casus czeski, obawy o etnicznie umotywowaną nielojalność tylko pozornie opierały się na racjonalnych przesłankach. Częściej były po prostu projekcją lęków, niechęci i stereotypów.

ROZEJM

Czy to znaczy, że duch porozumienia pomiędzy żołnierzami po obu stronach frontu nigdy się w czasie Wielkiej Wojny nie objawił? Że zdrada to tylko mara senna przerażonych oficerów i marzenie nacjonalistycznych propagandzistów? Nic podobnego. Na wszystkich frontach dochodziło do fraternizacji z nieprzyjacielem, czyli współpracy zaczynającej się od nieformalnego zawieszenia broni, a kończącej na handlu wymiennym i wspólnym świętowaniu.

Christmas truce na froncie zachodnim.

Najbardziej znany i zarazem spektakularny przejaw chwilowego zwycięstwa pokojowej rzeczywistości nad wojną to oczywiście nieformalny rozejm na święta Bożego Narodzenia 1914 roku na froncie zachodnim. Sceny, o których prawdziwości i dokładnym przebiegu historycy wojny dyskutują już od kilkudziesięciu lat, są powszechnie znane i doczekały się licznych reprezentacji w kulturze popularnej. Christmas truce to oczywiście nie wszystko. Zwłaszcza na odcinkach niemiecko-brytyjskich także później zdarzały się chwilowe zawieszenia broni, czasem prowadzono drobny handel, dochodziło też do cichych porozumień ułatwiających przeżycie żołnierzom obu stron. Jak na tym tle przedstawia się pacyfistyczny wymiar wojny podczas walk na froncie wschodnim?

Początki były nieśmiałe. Kampania galicyjska 1914 roku nie sprzyjała jakimkolwiek próbom trwalszego porozumienia z nieprzyjacielem. Wojna manewrowa wymuszała ciągły ruch, który w tym akurat przypadku miał wyjątkowo chaotyczny charakter. Łatwiej niż o zawieszenie broni było o przypadkową wymianę ognia między różnymi jednostkami austro-węgierskiej armii, to pędzonej do ataku, to znowu cofającej się w większym lub mniejszym nieładzie, albo wśród prących naprzód Rosjan. Porozumienie wymagało przynajmniej chwili spokoju i stabilizacji. Ten moment nadszedł wreszcie pod koniec 1914 roku, kiedy linia frontu przejściowo ustaliła się nad rzeką Nidą. Na pierwsze próby nawiązania kontaktu nie trzeba było długo czekać. Lekarz w służbie Legionów Felicjan Sławoj Składkowski opisuje we wspomnieniach przybycie polskich legionistów na austro-węgierską linię obrony nad Nidą. Stacjonujący tam przedtem żołnierze umówili się z Rosjanami, że obie strony nie będą strzelać do nosiwodów. Polacy albo dowiedzieli się o tym zbyt późno, albo z jakiegoś powodu zignorowali układ i zastrzelili kilku Rosjan powracających z pełnymi wiadrami do swoich okopów. Był to błąd. W odpowiedzi przeciwnicy ostrzelali pozycje legionistów, raniąc kilku z nich. Następnie na „ziemi niczyjej” pojawili się „parlamentariusze” niosący Polakom proste przesłanie: „Po coście wczoraj strzelali? Lepiej było nie strzelać!”. Umowa została zatwierdzona i trwała zapewne przynajmniej do kolejnej zmiany załogi po jednej ze stron. Trudno przypuszczać, by była to sytuacja wyjątkowa.

Na niektórych odcinkach frontu wschodniego doszło zimą 1914 i wiosną 1915 roku do dużo bardziej spektakularnych aktów bratania się żołnierzy rosyjskich i austro-węgierskich. Początki w katolickie Boże Narodzenie 1914 roku były skromne. Niektóre wspomnienia opisują, że tam, gdzie okopy dzieliła niewielka odległość, Polacy po obu stronach wspólnie śpiewali kolędy. Wielkanoc nad Nidą wypadła już znacznie okazalej:

Moskale stoją nad Nidą, popatrzcie! Niezbyt rozumiejąc, co to ma znaczyć, wychodzimy i widzę, że nad Nidą stoją rzędem Moskale, a nasi bez broni z tej strony i rozmawiają ze sobą, aż tu słychać. Zaciekawieni tym niezwykłym zjawiskiem, zarówno z naszych, jak i rosyjskich okopów wybiegają żołnierze i dążą przez oświetlone słońcem przedpole okopów i nadbrzeżną łąkę na brzeg. Na całej linii nie słychać ani jednego strzału karabinowego ni armatniego. Całą linię bojową opanował nastrój świąteczny. Wielkanoc!.

W roku 1915 oba kalendarze – katolicki i prawosławny – odnotowywały Wielkanoc tego samego dnia, 4 kwietnia, obiektywnie ułatwiając ponadkonfesyjne porozumienie. Nie po raz ostatni. Także na co dzień dochodziło do czasowych porozumień na średnim i niższym szczeblu walczących wojsk. Składkowski wspomina na przykład, że w komendzie batalionu widział reflektor używany jednak nie do oświetlania wrogich pozycji, lecz wyłącznie jako siedzisko: „Nie zapalamy go w okopach, gdyż Moskale wtedy puszczają swój, z góry za Pińczowem, gnębią zupełnie światło naszego, a potem chórem śmieją się z nas zza Nidy. Po co się więc kompromitować?”. Niektóre układy z nieprzyjacielem wymagały bardziej precyzyjnych ustaleń. Dotyczyło to zwłaszcza wymiany żywności. Towar na wymianę zostawiały w umówionych miejscach patrole. Rosjanie byli co prawda generalnie lepiej karmieni, ale chleb, który dostawali, nie cieszył się ich uznaniem. Brakowało im także czasem tytoniu, którego państwa centralne miały po dostatkiem dzięki importowi z Bułgarii i okupowanej przez Austriaków Albanii. Najbardziej deficytowym towarem w rosyjskich okopach był jednak alkohol. Wojenna prohibicja w Rosji miała czasami wstrząsające skutki. Na froncie i na tyłach oficerowie i żołnierze alkoholicy pili byle co, narażając życie i zdrowie oraz skarb wojskowy. Dużo bezpieczniejszym źródłem alkoholu była dla niektórych wymiana z Austriakami: kiełbasa i chleb za rum, suchary i tytoń. Wszystkie te przejawy oswajania frontowej rzeczywistości były naturalnie zwalczane przez dowództwo. Wydawano zakazy handlu i kontaktów z wrogiem. Na tyle często, że trudno uwierzyć w ich skuteczność. Po prostu dłuższy okres względnego spokoju sprawiał, że żołnierze przestawali widzieć w sąsiadach z drugiej strony wyłącznie wrogów.

Na froncie zachodnim rozejm bożonarodzeniowy w 1914 roku był zarazem jednym z pierwszych tego rodzaju wydarzeń i największym. Dowództwa wyciągnęły odpowiednie wnioski i nieco skuteczniej zapobiegały powtórkom. Wyjątkową surowością wobec wszelkich przejawów fraternizacji wykazywała się armia włoska. Generalnie na zachodzie kontrola nad żołnierzami była stosunkowo ścisła i dość efektywna.

Tymczasem na froncie wschodnim problem stawał się coraz bardziej powszechny. W 1916 roku, na kilka tygodni przed ofensywą Brusiłowa, znowu dał o sobie znać kalendarz. Zbieżność dat katolickiej i prawosławnej Wielkanocy sprzyjała lokalnym zawieszeniom broni tak samo jak w roku poprzednim. Inny medyk w szeregach austro-węgierskiej armii – Friedrich Kohn – na froncie był od niedawna. Z tym większym zdumieniem obserwował to, co rozgrywało się na przedpolu:

Wówczas, dokładnie w Niedzielę Wielkanocną o 5 rano, około dwudziestu Rosjan wychynęło z okopów, powiewając białymi flagami, bez broni, tylko z koszami i butelkami. Jeden z nich podszedł naprawdę blisko, a jeden z naszych żołnierzy wysunął mu się na spotkanie i zapytał, czego chce. Zapytał, czy mielibyśmy coś przeciwko temu, żeby na dzień-dwa wstrzymać wojnę i – skoro nadeszła Wielkanoc – spotkać się na wspólny posiłek pomiędzy liniami okopów. Powiedzieliśmy mu, że musimy najpierw zapytać przełożonych, czy takie spotkanie będzie możliwe. Dowódca dywizji odmówił wydania zgody. Mimo to o 12 w południe Rosjanie wyszli z okopów, prowadząc ze sobą orkiestrę wojskową grającą pełną parą, kosze z jedzeniem oraz butelki wina i wódki, a myśmy wyszli także i jedliśmy razem. Wzięliśmy ze sobą również jedzenie i wino. Podczas spotkania obie strony wydawały się zakłopotane, ale zachowywały się grzecznie, spożywając jedzenie i napitki, którymi się nawzajem częstowaliśmy. Po kilku godzinach w spokoju rozeszliśmy się do swoich okopów. Rozmawiałem z pułkownikiem, który doskonale mówił po niemiecku. Mówił mi, że przez kilka lat mieszkał w Wiedniu. Kiedy zapytałem, czemu ciągle wystrzeliwuje szrapnele w mój punkt pierwszej pomocy – a przyznał, że dokładnie wie, w którym to miejscu – obiecał zostawić mnie w spokoju albo wystrzelić rakietę, jeśli musiałby opuścić posterunek. Następne dwa tygodnie upłynęły nam bez problemów. Potem wystrzelił rakietę, dając mi znak, że jego jednostka opuszcza ten odcinek.

Żołnierze rosyjscy i niemieccy celebrują rozejm na froncie wschodnim pod koniec 1917 roku.

Daleko posunięta fraternizacja na froncie wschodnim pod koniec 1917 roku.

Żołnierze rosyjscy i austriaccy podczas wspólnego posiłku, 1917 rok.

Zwolennicy surowej dyscypliny mogli mieć nadzieję, że w 1917 roku, w którym wreszcie żadne ważne święta katolickie i prawosławne nie spotykały się tego samego dnia, sytuacja zbliży się do ideału. Na przeszkodzie stanęła pierwsza rewolucja rosyjska. W marcu i kwietniu 1917 roku dyscyplina w rosyjskich jednostkach frontowych zaczęła słabnąć. Żołnierze odmawiali wykonywania rozkazów, coraz częściej mówiło się też o pokoju. Przypadki fraternizacji z nieprzyjacielem stały się na tyle niebezpieczne dla spójności własnych szeregów, że bratających się coraz częściej ostrzeliwano ogniem lekkiej artylerii. Jak donosiła „Prawda”, 1 maja (wciąż jeszcze według przedrewolucyjnego kalendarza) obchodzono uroczyście, a w pierwszej linii okopów wywieszono czerwone sztandary. Takie same flagi pojawiły się w niemieckich okopach. „Na większości odcinków zupełna cisza. Całe dni mijają bez jednego wystrzału”.

Z perspektywy żołnierzy obu stron życie w okopach stało się nieco znośniejsze. Odczucia piechurów wrogich armii były przy tym bardzo podobne. Rosyjski żołnierz pisał w liście do domu:

Jak tylko dotarliśmy na pozycje, na drugi dzień wybraliśmy się z okopów do Niemców, a oni do nas. Karabiny zostawili w swoich okopach, my nasze też, i podeszliśmy do siebie, żeby porozmawiać. Częstowali papierosami, a niektórzy cygarami. Było to 23 kwietnia, wówczas powiedzieli: „Rus, nie strzelaj”, a nasi powiedzieli im: „I wy nie strzelajcie”, i wychodziliśmy na sam szczyt okopów, oni i my, a ich i nasze baterie strzelają.

Tym razem niemieckie i austro-węgierskie dowództwo z życzliwym zainteresowaniem obserwowało upadek dyscypliny w rosyjskiej armii. Habsburskim jednostkom liniowym zakazano prowokować nieprzyjaciela, aby w miarę możliwości unikać strat. Monarchia toczyła właśnie walkę o życie z Włochami i nie była zainteresowana prowokowaniem gwałtownych starć na drugim froncie. Wysunięte pozycje utrzymywały coraz szczuplejsze siły, podczas gdy pozostałe oddziały można było przerzucić do Tyrolu. Józef Iwicki, Polak w niemieckim mundurze, który dotarł na front wschodni pod koniec kwietnia, zastał tam stosunki niemal pokojowe:

Przez dłuższy czas strzelać w ogóle nikt nie strzelał. Żołnierze tej i tamtej strony obcowali ze sobą, ożywiony ruch handlowy panował między obydwoma rowami. Niemcy zanosili do rowów rosyjskich papierosy i przede wszystkim wódkę (rum) i dostawali w zamian mydło, chleb i inne rzeczy, przede wszystkim jednak chleb. Doszło to tak daleko, że uważano chleb rosyjski za stałe ukompletowanie dziennej racji chleba. Jeden z naszych oficerów dał się nawet fotografować w chwili, jak stoi z kilku żołnierzami rosyjskimi i z nimi rozmawia. Panowało więc istotne zawieszenie broni.

To, co uderza we wszystkich tych opisach fraternizacji z nieprzyjacielem, to całkowita nieobecność pobratymców po drugiej stronie frontu. Wielkanoc 1915 i 1916 roku stała się wspólnym świętem nie dlatego, że wrogowie mówili tym samym językiem czy też byli jednego wyznania. Przeciwnie, cud zdarzył się właśnie dlatego, że zaszły okoliczności zupełnie wyjątkowe, zbliżając ku sobie ludzi całkiem obcych i swoją wzajemną obcością szczerze zainteresowanych. Także w opisach handlu wymiennego z roku 1917 etniczność kontrahentów nie odgrywa żadnej roli. Wspólny język nie był warunkiem niezbędnym, by próbować jakoś ułożyć sobie życie.

PRZYPISY

Emil Ludwig, Posen im Kriege, „Berliner Tageblatt” z 28 listopada 1914, cyt. za: Jens Boysen, Nationale Minderheiten (Polen und Elsass-Lothringer) im preußisch-deutschen Heer während des Ersten Weltkriegs 1914-1918, w: Über den Weltkrieg hinaus. Kriegserfahrungen in Ostmitteleuropa 1914-1921, Lüneburg 2009 , s. 108-136, tu: s. 115. Wszystkie cytaty z dzieł obcojęzycznych w przekładzie autora.

Cyt. za: Alexander Watson, Fighting for Another Fatherland: The Polish Minority in the German Army, 1914-1918, „English Historical Review” CXXVI, nr 522, s. 1137-1166, tu: s. 1150.

Zob. Tony Ashworth, Trench warfare, 1914-1918. The live and let live system, New York 1980.

Zob. Sławoj Felicjan Składkowski, Moja służba w Brygadzie. Pamiętnik polowy, Warszawa 1990, s. 84.

Wincenty Solek, Pamiętnik legionisty, oprac. Wiesław Budzyński, Warszawa 1988, s. 103.

Sławoj Felicjan Składkowski, op. cit., s. 88.

Cyt. za: Malcolm Brown, Shirley Seaton, Christmas Truce: The Western Front December 1914, Sydney 2011, s. LXXXII.

Zob. Antiwojennyje wystuplenija na russkom frontie w 1917 godu głazami sowriemiennikow (wospominanija, dokumenty, kommentarii), oprac. S.N. Bazanow, Moskwa 2010, s. 48-49.

„Prawda” z 22 kwietnia (5 maja) 1917, cyt. za: ibidem, s. 61.

Antiwojennyje wystuplenija na russkom frontie..., op. cit., s. 65.

Józef Iwicki, Z myślą o Niepodległej... Listy Polaka, żołnierza armii niemieckiej, z okopów I wojny światowej (1914-1918), oprac. Adolf Juzwenko, Wrocław 1978, s. 190.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: