- W empik go
Polska Marynarka Wojenna na Morzu Śródziemnym 1940-1944 - ebook
Polska Marynarka Wojenna na Morzu Śródziemnym 1940-1944 - ebook
Kolejna książka Marusza Borowiaka i Tadeusza Kasperskiego przedstawia całościowy obraz działań bojowych okrętów Polskiej Marynarki Wojennej na Morzu Śródziemnym podczas II wojny światowej. Na tym obszarze dynamiczne zmagania silnych flot i lotnictwa obu walczących stron miały znaczący wpływ na losy całej wojny.
Polscy marynarze zasłynęli najbardziej dzięki akcjom bojowym w obronie ważnej strategicznie Malty, zaciekłym bojom z lotnictwem i flotą nawodną oraz podwodną państw Osi, w obronie alianckich konwojów, a także skutecznym zwalczaniu żeglugi nieprzyjaciela. Właśnie na różnych obszarach Morza Śródziemnego odnieśli największe sukcesy wojenne. Godny uwagi jest także udział najsłynniejszych polskich okrętów w najważniejszych operacjach desantowych Aliantów (np. w lądowaniu w Afryce Północnej, na Sycylii czy pod Salerno).
Polacy byli również mocno zaangażowani w działalność wywiadowczo-dywersyjną.
Często cytowane relacje uczestników opisywanych wojennych zmagań przybliżają czytelnikom najważniejszych bohaterów i czynią książkę barwniejszą i ciekawszą. Ponadto autorzy w wielu miejscach podają informacje i opisy zdarzeń, które dotąd nigdzie nie były prezentowane. Książka jest bogato ilustrowana.
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8178-861-8 |
Rozmiar pliku: | 20 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Generał dywizji/broni Władysław Sikorski, Premier Rzeczypospolitej
na Uchodźctwie Naczelny Wódz Polskich Sił Zbrojnych, 1939-1943
Nie potrzebuję zachęcać polskich marynarzy do dalszej walki i wzywać ich, by pomścili śmierć Orkana. Wiem dobrze, co żyje w ich sercach i myślach.
Generał brygady Kazimierz Sosnkowski, Naczelny Wódz
Polskich Sił Zbrojnych, październik 1943 r.
Zimne męstwo załóg polskich okrętów podwodnych godne jest męstwa marynarzy Royal Navy.
David Masters – „Up Periscope”, London 1942
Książkę tę dedykujemy pamięci marynarzy Polskiej Marynarki Wojennej, którzy w latach 1940-1944 walczyli na Morzu ŚródziemnymOD AUTORÓW
Kolejna książka, jaką autorzy oddają w ręce czytelników¹, opowiada o historii działań morskich polskich żołnierzy w granatowych marynarskich mundurach na okrętach Polskiej Marynarki Wojennej (PMW), na obszarze niezwykle ważnego strategicznie dla Aliantów Morza Śródziemnego (o długości 3700 km i szerokości 1800 km w miejscu najszerszym) podczas II wojny światowej.
Dlaczego ten akwen o powierzchni 2,5 mln km² rozlany między wybrzeżami Europy Południowej i Afryki Północnej, na którym prowadzono zacięte boje z udziałem m.in. okrętów spod biało-czerwonej bandery w latach 1940-1944, był tak istotny dla rozstrzygnięcia losów wojny? Okazuje się, że ta oaza spokoju (jeszcze w pierwszych miesiącach wojny) nabrała szczególnego znaczenia w drugiej połowie 1940 r., gdy po napaści wojsk niemieckich została pokonana Francja, a do wojny na lądzie, wodzie i w powietrzu u boku III Rzeszy przystąpiły faszystowskie Włochy, wciągnięte do niej przez imperialne ambicje Benito Mussoliniego.
Silna flota włoska – Regia Marina, stanowiła poważne zagrożenie dla brytyjskiej Królewskiej Marynarki Wojennej (Royal Navy) aż do 29 września 1943 r., gdy Włosi po podpisaniu aktu bezwarunkowej kapitulacji wobec Aliantów przez marszałka Pietro Badoglio na pokładzie pancernika HMS Nelson na Malcie, opuścili dotychczasowego sojusznika. Do tego sukcesu było jednak w 1940 r. daleko, a zagrożenia dla strategicznych baz wojskowych i cennych szlaków zaopatrzeniowych Brytyjczyków piętrzyły się coraz bardziej.
Pod koniec lat 30. XX wieku władze neutralnej Hiszpanii, sympatyzowały z Niemcami. Zgodnie z porozumieniem podpisanym 31 marca 1939 r. obie strony, w sytuacji, gdy partner znajdzie się w stanie wojny, miały wypełnić zobowiązania traktatu dotyczące rozwoju wzajemnych stosunków gospodarczych i kulturalnych, a także polegające na bliskiej współpracy na gruncie wojskowym (wymiana doświadczeń i kadry). Dzięki owym ustaleniom nacjonalistyczna Hiszpania była zwolniona z aktywnego udziału w wojnach prowadzonych przez Niemcy. W drugim roku wojny istniała jednak realna groźba, że Adolf Hitler wymusi na 48-letnim dyktatorze wojskowym Francisco Franco przepuszczenie własnych wojsk przez sprzyjający mu kraj w celu zdobycia niezwykle ważnej dla Brytyjczyków bazy morskiej w twierdzy w Gibraltarze, dzięki której kontrolowali Cieśninę Gibraltarską. Od wielu lat hegemonem basenu Morza Śródziemnego była Wielka Brytania.
Dwa wielkie półwyspy – Apeniński i Bałkański – dzielą obszar śródziemnomorski na szereg mniejszych mórz, cieśnin i zatok. Tuż za gardzielą Cieśniny Gibraltarskiej rozlewa się Morze Alborańskie, archipelag hiszpańskich Balearów oblewa od północy Morze Balearskie, Korsykę – Morze Liguryjskie, a zachodnie wybrzeża Sardynii – Morze Eolskie. U południowo-zachodnich wybrzeży Półwyspu Apenińskiego rozciąga się Morze Tyrreńskie, a Morze Adriatyckie wciśnięte jest długim jęzorem między północno-wschodnie brzegi Włoch a morskie granice dawnej Jugosławii oraz Albanii. Podeszwę włoskiego „buta” obmywa Morze Jońskie, a między wschodnimi wybrzeżami Peloponezu i Attyki a tureckim dziś lądem dawnej Azji Mniejszej leży pokryte tysiącem wysp i wysepek Morze Egejskie. Dzieli się ono jeszcze na morza Kreteńskie i Mirteńskie. W północno-wschodniej części Morza Egejskiego jest furtka – Cieśnina Dardanelska, wiodąca przez Morze Marmara i Bosfor na Morze Czarne. Granice zaś między tymi morzami to najczęściej linie umowne. Stałe za to są wyspy, a wśród nich te największe: Sycylia, Sardynia i Korsyka, Majorka, Kreta i Cypr – które miały większe znaczenie podczas II wojny światowej (w wielu przypadkach ze względu na bazy lotnicze) i w rejonie których przyszło działać także okrętom PMW².
Przez Cieśninę Gibraltarską wiodły szlaki zaopatrzeniowe pełnomorskich statków frachtowych i zbiornikowców ku Egiptowi, Kanałowi Sueskiemu i ku obszarom Bliskiego i Środkowego Wschodu (gdzie znajdowały się cenne złoża roponośne), a nawet dalej – ku Oceanowi Indyjskiemu. Opanowanie tych obszarów przez Berlin i Rzym miałoby dla Aliantów w trakcie wojny tragiczne następstwa. Dlatego nie dziwi rozmiar zmagań wojennych w Afryce Północnej – postawa Brytyjczyków i ich zacięte walki z wojskiem włoskim oraz niemieckim korpusem ekspedycyjnym Afrika Korps (Deutsches Afrikakorps) pod dowództwem generała-pułkownika Erwina Rommla³, starającego się opanować Egipt. Stało się to realnym zagrożeniem po kolejnych sukcesach militarnych Niemców w 1941 r. i po opanowaniu terenów Grecji i Jugosławii, bo Albania została zajęta przez Włochów w kwietniu 1939 r. Dotkliwym ciosem dla Brytyjczyków była strata greckiej Krety (8336 km² powierzchni) w wyniku desantu niemieckich powietrznych sił spadochronowych, w ramach operacji o kryptonimie „Merkury” w maju 1941 r.
Niezwykłego znaczenia strategicznego nabrała wówczas mała wyspa Malta (316 km²), położona niedaleko Sycylii i południowych wybrzeży Półwyspu Apenińskiego, którą nazywano „kluczem do Morza Śródziemnego”. Od 140 lat Wyspy Maltańskie były pod panowaniem Wielkiej Brytanii. Garnizon wojskowy ze zdumiewającym uporem walczył w krytycznym okresie kampanii śródziemnomorskiej, by wyspa pozostała w rękach Brytyjczyków. Sytuacja ta utrzymywała się aż do operacji „Torch” (lądowanie wojsk alianckich w portach Afryki Północnej) i zwycięskiej II bitwy pod El Alamein brytyjskich sił lądowych 8. Armii dowodzonej przez generała Bernarda Law Montgomery’ego nad wojskami feldmarszałka Rommla w październiku i listopadzie 1942 r. W tym samym czasie ważyły się losy zwycięstwa Brytyjczyków i koalicjantów na obszarze Morza Śródziemnego.
Malta musiała wytrzymać w ciągu tych trzech krytycznych lat furię tysięcy nalotów samolotów Regia Aeronautica (Włoskich Królewskich Sił Powietrznych) i Luftwaffe, a także przetrwać działania blokadowe, podejmowane przez flotę Regia Marina i Kriegsmarine (siły te atakowały brytyjskie konwoje z zaopatrzeniem i stawiały wciąż nowe pola minowe u wybrzeży archipelagu Wysp Maltańskich). Obrońcy Malty i mieszkańcy wyspy przeżywali nieustanne piekło wrogich nalotów. Aż trudno uwierzyć, ale w pierwszym półroczu 1942 r. zanotowano tylko jedną dobę bez ataku powietrznego! Obrońcy Malty też „oddawali” ciosy.
Malta była najważniejszym punktem oporu sił alianckich na Morzu Śródziemnym, stanowiąc wysuniętą bazę dla okrętów i lotnictwa, które były w stanie zagrozić zaopatrywaniu przez państwa Osi wojsk w Afryce Północnej. Nie może dziwić fakt, że ten mały archipelag skalistych wysepek i sterczących z wody kamieni, tkwiąc na trasie pomiędzy Włochami i Północną Afryką, jak bolący ząb doprowadzał do pasji zarówno Hitlera, jak i Mussoliniego.
Okręty podwodne państw sprzymierzonych działające z portu La Valletta na Malcie zadawały spore straty konwojom statków włoskich i niemieckich, kierowanym z zaopatrzeniem dla wojsk Rommla. Atakowały je również zorganizowane (w pewnych okresach) siły nawodne Royal Navy, np. Force K i brytyjskie lotnictwo bazowe wyspy (RAF). Straty te wzbudzały w dowództwie sił niemieckich uzasadnioną złość i bezwzględność, zwłaszcza przy atakowaniu wyspy z powietrza, gdzie dochodziło do wyjątkowo zaciekłych walk. Niemcy popełnili w pewnym momencie poważny błąd, ponieważ zrezygnowali z zajęcia Malty planowanym do tego zadania desantem powietrznym. Należy pamiętać, że wcześniej zrobili to z powodzeniem na dużo większej Krecie. W efekcie Niemcy ponieśli ostateczną klęskę na najważniejszym obszarze Morza Śródziemnego (pod koniec 1943 r. utrzymywali jeszcze tylko obszar wokół Morza Egejskiego, mało już istotny dla losów wojny), bo Alianci wcześniej zwyciężyli w Afryce Północnej i rozpoczęli (w lipcu 1943 r.) inwazję na Sycylię oraz obszar centralnych Włoch.
Na początku nic nie wskazywało, że to strona aliancka zwycięży w tych zmaganiach, bo szlaki zaopatrzeniowe państw Osi niemal do końca 1942 r. (trasy konwojowe prowadziły z portów włoskich i okupowanej Grecji do bazy Bengazi w Libii czy Tunisu w Tunezji) były zdecydowanie krótsze niż alianckie szlaki konwojowe (z Gibraltaru na Maltę i dalej – do Kanału Sueskiego). Te ostatnie trudniej było utrzymać, a straty Brytyjczyków w zaciekle atakowanych konwojach na Maltę były niezmiernie wysokie, zwłaszcza w 1942 r. Spore straty Royal Navy poniosła także w samym głównym porcie stolicy Malty, atakowanym przez lotnictwo. Zwycięstwo odniesiono tylko dzięki ogromnemu poświęceniu tysięcy marynarzy i lotników. W zmaganiach tych wyjątkową rolę odegrali Polacy.
Do walki na Morzu Śródziemnym zaangażowano załogi polskich okrętów nawodnych i podwodnych znanych z wielkiej waleczności i doświadczenia bojowego. Fakt, że często trudne zadania powierzano załogom okrętów Polskiej Marynarki Wojennej, świadczy o tym, że Brytyjczycy wysoko cenili umiejętności bojowe marynarzy spod biało-czerwonej bandery.
Z Morzem Śródziemnym polscy marynarze zetknęli się na krótko w pierwszych tygodniach wojny, gdy niszczyciel ORP Błyskawica eskortował z Liverpoolu brytyjski transportowiec z zaopatrzeniem wojennym dla walczącej jeszcze Polski (planowano rejs przez Morze Śródziemne, ku Morzu Czarnemu i Rumunii). Owa misja bojowa została przerwana przez Brytyjczyków w Gibraltarze 22 września 1939 r., bo nie było już szansy, by pomoc dotarła na czas. Tydzień później Błyskawica więc powróciła, przydzielona do osłony konwoju podążającego do Wielkiej Brytanii.
Polaków i Maltańczyków łączy braterstwo broni. Od 1940 r. polskie okręty brały udział w walkach na Morzu Śródziemnym – najpierw pojedynczo (niszczyciel ORP Garland), a od 1941 r. w akcjach bojowych na tym akwenie zaangażowanych było z reguły kilka okrętów PMW (niszczycieli i okrętów podwodnych). Taka sytuacja istniała praktycznie niemal do końca 1944 r.
Na szczególną uwagę zasługują dokonania załóg polskich okrętów podwodnych OORP Sokół i Dzik, czyli „strasznych bliźniaków” (nazywanych przez Anglików „Terrible Twins”) działających z Malty, a później z Bejrutu.
Morze Śródziemne zdecydowanie nie sprzyjało podwodniakom obu walczących stron. Stawiano tu liczne pola minowe, przeważała silna eskorta konwojów (także niemieckich i włoskich), wszechobecne było niebezpieczeństwo ze strony licznych patrolujących samolotów wroga (w przejrzystych wodach śródziemnomorskich udawało się niekiedy wypatrzyć okręt podwodny zanurzony na głębokości peryskopowej!); statki handlowe pływały dobrze uzbrojone i niekiedy z uzbrojeniem zamaskowanym (każda ze stron na Morzu Śródziemnym używała „statków-pułapek”) – to wszystko przyczyniało się do dość wysokich strat wśród załóg okrętów podwodnych Włochów, Niemców i Brytyjczyków. Mimo tak trudnych warunków polskie załogi przetrwały te zmagania i odniosły znaczne sukcesy, co świadczy o ich sporych umiejętnościach i bojowości. Konwoje, które szły z zaopatrzeniem dla Malty, osłaniały także niszczyciele OORP Piorun i Błyskawica oraz niszczyciel eskortowy Kujawiak. Należy pamiętać, że oprócz marynarzy walczyli tu także polscy lotnicy.
Na żadnym z akwenów europejskich nie stoczono też tylu ciekawych bitew morskich, a szczegóły wielu z nich są stosunkowo mało znane nawet po ponad 70 latach od zakończenia wojny. Niniejsza książka nawiązuje do wielu tych wydarzeń.
Autorzy pragną w szczególności podziękować Jarosławowi Dzierżawskiemu za wykonanie szczegółowych map i Grzegorzowi Nowakowi za udostępnienie bogatego materiału ikonograficznego. Na słowa podziękowania zasłużyli pracownicy Instytutu Polskiego i Muzeum im. gen. Sikorskiego w Londynie i The National Archives w Kew. Autorzy, przygotowując się do napisania tej książki, zapoznali się z ogromną ilością dokumentów z zasobów archiwalnych tych instytucji.
Specjalne podziękowanie należą się Romanowi Zajderowi i Piotrowi Wytykowskiemu ze Stowarzyszenia Wyprawy Wrakowe w Łodzi, którzy w latach 2014-2016 wzięli dział w trzech ekspedycjach na wrak niszczyciela eskortowego ORP Kujawiak, spoczywający na głębokości 100 m w odległości około 6 mil morskich (11 km) od portu La Valletta na Malcie. Za ich pośrednictwem autorzy otrzymali dokumenty i materiały ilustracyjne pochodzące z prywatnych zbiorów w kraju i za granicą. Należy wspomnieć zagranicznych nurków: prof. Matthew Montebello i dr. Timmy’ego Gambina z Uniwersytetu Maltańskiego, Marka Alexandra i Scotta DellaPeruta z USA, Marka Jonesy Jonesa z Anglii i Gianmichele Iaria z Włoch, oraz załogę jednostki poszukiwawczej U-Boat Navigator Malta, którzy wnieśli swój wkład na etapie powstawania książki. Swoją pomoc okazali także Bartłomiej Grynda, Piotr Hamarnik, Brian Horton, Piotr Kardasz, Iwona Kuczyńska, Tomasz Kuczyński, Chris Kraska, Mike Lichodziejewski, Tomasz Miegoń, Vincent P. O’Hara, Patricia Olsztyn, śp. Alfred Piechowiak, Piotr Stanisławski, Kazimierz Stefankiewicz, Michał Szczepaniak i Luca Quagli.
Słowa wdzięczności autorzy kierują pod adresem Dariusza Marszałka, właściciela Wydawnictwa Napoleon V z Oświęcimia, za podjęcie trudu opublikowania i za ostateczny kształt książki. Osobne słowa podziękowania należą się redaktorowi dr. Michałowi Swędrowskiemu za wnikliwą i fachową pracę.
Autorzy dziękują wreszcie swoim żonom – Renacie Borowiak i Annie Kasperskiej, które wspierały ich w pracy nad niniejszą książką.
Wszyscy, którzy uznają to za zasadne, proszeni są o nadsyłanie uwag, kolejnych materiałów i informacji na adres: [email protected] lub [email protected]. Autorzy wierzą, że książka ta, będąca pierwszą próbą tak szerokiego opisania dziejów okrętów PMW na Morzu Śródziemnym w II wojnie światowej, spotka się z życzliwym przyjęciem czytelników. Biorą oni pełną odpowiedzialność za wszystkie błędy, przeoczenia i niedociągnięcia, które obciążają wyłącznie autorów.
Mariusz Borowiak, Tadeusz Kasperski
Cielimowo – Świdnica Śląska, luty 2017 r.STOPNIE OFICERSKIE W MARYNARKACH WOJENNYCH
--------------------------------------- ------------------------------- --------------------------------------- ----------------------------------------------
POLSKA NIEMCY WIELKA BRYTANIA WŁOCHY
Podporucznik Leutnant zur See Sub-Lieutenant guardiamarina
Porucznik Oberleutnant zur See Lieutenant sottotenente di vascello
Kapitan Kapitäleutnant Lieutenant Commander tenente di vascello
Komandor podporucznik Korvettenkapitän Commander capitano di corvetta
Komandor porucznik Fregattenkapitän Captain-Junior Grade capitano di fregata
Komandor Kapitän zur See Captain capitano di vascello
Kontradmirał Konteradmiral Rear-Admiral contrammiraglio
Commodore 1st Class (Komodor 1 Rangi)
Commodore 2nd Class (Komodor 2 Rangi)
Wiceadmirał Vizeadmiral Vice-Admiral ammiraglio di divisione
Admirał (brak w PMW latach 1939-1945) Admiral Admiral ammiraglio di squadra con incarichi speciali
Generaladmiral¹
Grossadmiral – Wielki Admirał
Admiral of the Fleet (Admirał floty) ammiraglio di squadra
--------------------------------------- ------------------------------- --------------------------------------- ----------------------------------------------
1) Stopień wprowadzony w Niemieckiej Marynarce Wojennej (NMW) 1 kwietnia 1939 r. Rangę Wielkiego Admirała w NMW otrzymał po raz pierwszy adm. Erich Maria Raeder. Naczelny dowódca niemieckich sił zbrojnych Adolf Hitler zamierzał już w 1935 r. awansować Raedera do stopnia Wielkiego Admirała. W 1935 r. przemianowano Niemiecką Marynarkę Rzeszy (Reichsmarine) na Kriegsmarine. Admirał Raeder odmówił jednak przyjęcia tej rangi, nie chcąc nosić stopnia wyższego niż ówczesny głównodowodzący lądowymi siłami zbrojnymi generał artylerii Freiherr von Fritsch. Po awansowaniu go przez Hitlera 1 kwietnia 1936 r. do stopnia generała-pułkownika (Generaloberst) i ponownej propozycji awansu dla Raedera do rangi Wielkiego Admirała ten zaproponował, aby wprowadzić w NMW stopień generała-admirała, który odpowiadałby stopniowi Generaloberst des Heeres w siłach lądowych. Awansowany 20 kwietnia 1936 r. do stopnia generała-admirała Raeder ponownie odrzucił propozycję awansu. 1 kwietnia 1939 r. podczas uroczystości wodowania pancernika Tirpitz w Wilhelmshaven generał-admirał Raeder został awansowany do stopnia Wielkiego Admirała, wręczono mu też buławę. Patrz: Dr. Klietmann, Der Grossadmiralsstab (der Kriegsmarine) I. Grossadmiral Dr. h. c. Raeder (1939-1945), Die Deutsche Wehrmacht 1934 bis 1945, Berlin 1960.ROZDZIAŁ I
POCZĄTKI OPERACJI OKRĘTÓW PMW NA MORZU ŚRÓDZIEMNYM (CZERWIEC - WRZESIEŃ 1940 R.)
1.1. TRUDNE POCZĄTKI SŁUŻBY NISZCZYCIELA ORP GARLAND
W ramach umowy morskiej i protokołu międzyrządowego Polski i Wielkiej Brytanii z 18 listopada 1939 r., pod którym podpisali się Edward Bernard Raczyński – ambasador RP w Londynie, i sir Alexander Cadogan – zastępca podsekretarza stanu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych (Foreign Office), Royal Navy wyraziła zgodę na wypożyczenie Polskiej Marynarce Wojennej okrętów, które miały być w całości obsadzone przez polskich marynarzy¹. Sprawa dojrzewała przez kilka miesięcy i wreszcie 20 stycznia 1940 r. adm. sir Dudley Pound, Pierwszy Lord Morski i szef Sztabu Royal Navy, w rozmowie z kadm. Jerzym Świrskim, szefem Kierownictwa Marynarki Wojennej (KMW) w Londynie, obiecał przydzielić polskiej flocie wojennej niszczyciel, a w niedalekiej przyszłości kolejne dwa okręty tej samej klasy. W The National Archives w Kew pod Londynem znajduje się pismo adm. Pounda do szefa KMW:
W nawiązaniu do naszej rozmowy z wtorku 16 stycznia 1940 dotyczącej zaopatrzenia w niszczyciele Polskiej Marynarki Wojennej jestem w stanie zaoferować:
Pierwsze, polska załoga przewidziana jest na HMS „Garland”, który naprawiany jest na Malcie i będzie gotowy w połowie kwietnia 1940 r. Będzie wygodnie, jeśli polskie niszczyciele będą działały z Pierwszą Flotyllą, do której HMS „Garland” należy.
Drugie, w późniejszym okresie, około września, kolejny niszczyciel bądź dwa szybkie eskortowce będą dostępne do przyjęcia załogi PMW.
Wierzę, że ustalenia te będą wygodne i zadowalające oraz spełnią oczekiwania zwiększenia siły i wydajności PMW, które obaj mamy na uwadze².
Admiralicja brytyjska postanowiła przyznać Polakom niszczyciel HMS Garland, który od 11 października 1939 r. znajdował się w remoncie w stoczni na Malcie³.
Otóż brytyjski okręt wchodził nominalnie w skład zespołu Floty Śródziemnomorskiej. Niszczyciel Garland został na Malcie, gdy w połowie listopada jednostki 1. Flotylli Niszczycieli odwołano do bazy Harwich w Anglii. Przy okazji warto wspomnieć, że do okrętów owej flotylli dołączyła trójka polskich niszczycieli, które 30 sierpnia 1939 r. odesłano z Gdyni do Wielkiej Brytanii.
3 maja 1940 r. w porcie La Valletta na Malcie doszło do wyjątkowej uroczystości. Przy dźwiękach „Mazurka Dąbrowskiego” podniesiono polską banderę na średniej wielkości okręcie bojowym o nazwie Garland – jednym z ośmiu niszczycieli typu G⁴. W tym wypadku nazwy jednostki nie zmieniono ze względów kurtuazyjnych, tylko skrót przynależności do floty: z HMS na ORP. Istniał jeszcze jeden symboliczny powód pozostawienia tej nazwy. Otóż Garland był najstarszą historycznie i zarazem piętnastą (według innych źródeł szesnastą) znaną i udokumentowaną nazwą brytyjskiego okrętu, która po raz pierwszy pojawiła się w XIII wieku! Każdy okręt brytyjski miał swoją dewizę i herb – Garland szczycił się łacińską sentencją: Qui meruit – ferrat, czyli: „Kto zasłużył – ten nosi ”.
HERB I TALIZMAN GARLANDA
Herb Garlanda umieszczono na nadbudówce rufowej po prawej burcie. Wykonany został z mosiądzu i miał kształt tarczy. Widniał na niej zielonego koloru wieniec przybrany czerwonymi jagodami i przepasany u dołu białą wstążką. Znajdował się on pośrodku godła, na mahoniowym drzewie, okolony stylizowaną liną okrętową. Na nim widniał napis: „GARLAND”, zaś nad tarczą godła była umieszczona korona „skomponowana” z rufy okrętu z dawnej epoki, żagli i kaszteli; wszystko to było wykonane z mosiądzu.
Talizmanem polskiego okrętu była znajdująca się na pomoście bojowym głowa bożka straszącego wiatry. Wyrzeźbiono ją z drewna; przyciągała wzrok marynarzy i osoby odwiedzające okręt ze względu na niezwykłą kolorystykę: twarz zielona, rogi i kły złote, oczy czerwono-białe, zęby białe, wargi i język czerwone, kudły i znamię na czole brązowe, znak między rogami biały.
Był to pierwszy wartościowy niszczyciel, jaki podczas wojny został przekazany Polakom przez sojuszników, a służący na nim marynarze mieli zapisać wspaniałe karty w historii PMW⁵. Obsadzenie angielskiego okrętu Garland przez polskich marynarzy było faktem o dużym znaczeniu. Warto zwrócić uwagę, że Admiralicja brytyjska – po zanalizowaniu dotychczasowych działań bojowych trzech niszczycieli OORP Błyskawica, Grom i Burza, które znalazły się pod skrzydłami Royal Navy, a także po brawurowych akcjach okrętów podwodnych OORP Wilk i Orzeł – bez wahania oddała Polakom okręt. Natomiast dla polskich marynarzy obsadzenie nowego niszczyciela miało znaczenie szczególne. Po przegranej wojnie obronnej we wrześniu 1939 r. „małej flocie” przypadł w udziale zaszczytny obowiązek kontynuowania walki z Kriegsmarine bez przerwy i bez wytchnienia. Następnie okręty PMW walczyły z włoską marynarką i lotnictwem.
Okazuje się, że dobrze wyszkoleni oficerowie i młodzi członkowie załóg Dywizjonu Niszczycieli, którzy przybyli do Wielkiej Brytanii na początku wojny, stali się podstawą przyszłej obsady nowego okrętu. Już w lutym 1940 r. około 50 marynarzy przeniesiono z Błyskawicy na Garlanda. Przybyli oni wiosną na Maltę na pokładzie transportowca wojskowego Derbyshire (?). Otrzymali zadanie przejęcia okrętu i zaadaptowania go do standardów obowiązujących w PMW⁶.
Cofnijmy się o kilka tygodni. Wspomina ówczesny porucznik mar. Wieńczysław Kon z Błyskawicy:
W lutym 1940 roku nastąpiły pierwsze zmiany personalne. Zaczęła topnieć załoga, z której trzeba było wyłowić trochę ludzi dla obsadzenia jeszcze jednego okrętu – „Garlanda”. Oficerowie i szeregowi, których wojna zastała w Casablance na „Iskrze” i „Wilji”, oraz marynarze przybywający innymi drogami z kraju stanowili rezerwę, która jednak nie wystarczała dla sformowania załogi dla niszczyciela bez pomocy ze strony naszych trzech okrętów . Zamiar powiększenia składu polskich okrętów przemawiał każdemu do przekonania, bez trudu więc uszczupliliśmy i tak bogaty skład osobowy po paru ludzi z każdej specjalności. Z drugiej jednak strony wybrani nie odchodzili chętnie. Przywiązanie do własnych okrętów było już silnie rozwinięte⁷.
Wkrótce do oficerów dołączyli w większych grupach podoficerowie i marynarze z kolejnych polskich okrętów, którzy mieli stanowić szkielet załogi. Kilku ze starszych podoficerów musiało przejść odpowiednie szkolenie na różnych jednostkach brytyjskich, aby poznać tajniki obsługi uzbrojenia i wyposażenia, które dotąd nie były znane na polskich okrętach. Wspomina por. mar. Witold Poray-Wojciechowski, który do 22 lutego 1940 r. był I oficerem broni podwodnej na Błyskawicy:
Na początku kwietnia 1940 r. znalazłem się w Plymouth na ORP „Gdynia” , odkomenderowany tam czasowo, z przeznaczeniem na obsadę „Garlanda”. Okręt ten remontował się wówczas na Malcie, a miał być jak najśpieszniej oddany PMW przez Admiralicję. W owym czasie napływ ochotników i poborowych zwiększył się znacznie, młodzi polonusi zgłaszali się pod sztandary Polski Walczącej ze wszystkich zakątków Europy, nawet z Ameryki Północnej i Południowej. ORP „Gdynia” był bazą organizacyjno-wyszkoleniową.
Oddanie „Garlanda” polskiej flocie wojennej było dla nas wszystkich zdarzeniem ważnym, gdyż świadczyło o zaufaniu, jakie Royal Navy miała do nas – marynarzy. Nasza praca od początku była dokładnie obserwowana i oceniana, tak jeśli chodzi o działania samodzielne polskich jednostek, jak również działania w zespołach z okrętami brytyjskimi.
Załoga „Garlanda” zbierała się powoli, wielu z marynarzy było wcześniej zatrudnionych na statkach Marynarki Handlowej. W bazie Royal Navy w Plymouth zostały pospiesznie zorganizowane kursy specjalistów, toteż co dnia motorówki rozwoziły załogę „Garlanda” do różnych miejsc rozległego portu wojennego, gdzie ludzie mieli okazję zapoznać się ze sprzętem, uzbrojeniem i innymi działami okrętowymi niszczycieli angielskich. Ja sam zostałem odkomenderowany na staż na HMS „Campbell”⁸, na którym spędziłem dwa tygodnie w morzu (praca konwojowa i patrolowa). Niezależnie od tego brałem udział w szkoleniu ludzi w dziedzinie broni podwodnej na bazie HMS „Vernon” , gdzie poza nauką o sprzęcie, miałem okazję wglądnąć w taktykę użycia torped w zespołach⁹.
Uzupełniając wspomnienia por. Wojciechowskiego, należy dodać, że dwaj podoficerowie – starsi bosmani Józef Grzonka i Józef Wojtkowiak, którzy byli starymi przyjaciółmi z Gdyni-Oksywia, zostali zaokrętowani na miesięczny staż na bliźniaczym niszczycielu Garlanda, a mianowicie na HMS Glowworm¹⁰. Na szczęście na rozkaz dowódcy brytyjskiego okrętu polscy podoficerowie zostali zeń wyokrętowani w ostatniej chwili przed wyjściem w morze, dzięki czemu nie zginęli podczas nierównego boju niszczyciela z niemieckim krążownikiem ciężkim Admiral Hipper, do którego doszło 8 kwietnia 1940 r. u wybrzeży Norwegii¹¹.
17 kwietnia 1940 r. o godz. 9.00 transport pod komendą 41-letniego kmdr. ppor. Antoniego Doroszkowskiego (15 marca t.r. wyznaczono go na dowódcę Garlanda), w skład którego weszło 4 oficerów oraz 108 podoficerów i marynarzy (wybrano ich z niszczycieli Burza i Grom, okrętów podwodnych Orzeł i Wilk oraz spośród ludzi oczekujących na zaokrętowanie na okręcie-bazie ORP Gdynia), opuścił Plymouth, udając się koleją do Southampton. Kolejnym celem podróży, tym razem odbytej drogą morską, był francuski Cherbourg, do którego dotarli następnego dnia rano. Zmęczeni, a zwłaszcza bardzo głodni, kontynuowali teraz podróż koleją przez Lyon do Marsylii. Tam też 20 kwietnia w godzinach rannych doszło do ich zaokrętowania na brytyjski krążownik HMS Devonshire. O godz. 16.00 krążownik w asyście dwóch niszczycieli opuścił Marsylię. Na pokład nie dotarło dwóch ludzi, którzy gdzieś się zawieruszyli w mieście portowym. Po dwudniowej żegludze, której towarzyszyły gwałtowne, zmieniające się warunki atmosferyczne, transport 22 kwietnia osiągnął port La Valletta na Malcie.
Polaków ulokowano na lądzie w koszarach wojsk brytyjskich w starym forcie zbudowanym z piaskowca o nazwie HMS St. Angelo. Bez straty czasu przystąpiono do pomagania maltańskim stoczniowcom przy pracach remontowych po uszkodzeniach niszczyciela z powodu przedwczesnej eksplozji własnej bomby głębinowej. Dla nowo przybyłych marynarzy sytuacja miała swoje dobre strony – mieli okazję poznać wiele okrętowych zakamarków i mechanizmów „od podszewki”, choć czekała ich ciężka praca.
„Cacko, nie okręt” – tak w trzech krótkich słowach scharakteryzował Garlanda por. Poray-Wojciechowski¹². I dalej wspominał:
Rozpoczął się trud przygotowania okrętu do służby. Trud ten spowodowany przede wszystkim gorącym klimatem śródziemnomorskim, do którego nikt z nas nie był przyzwyczajony ani doń przygotowany, bo przybyliśmy tu w naszym zimowym ekwipunku. Drugą z kolei ważną trudnością był brak znajomości języka angielskiego. Przyjęcie sprzętu, uzbrojenia, maszyn itd. wymagało zapoznania się z instrukcjami. Szkolenie załogi wymagało wejrzenia w podręczniki. Więc lał się pot obficie, a na odpoczynek i sen zostawało niewiele czasu. Ten był ograniczony zarządzeniem dowódcy bazy Malta do dwu tygodni dla przygotowania morskiego okrętu i trzech tygodni dla gotowości bojowej. Cała załoga pracowała intensywnie, znosząc żar słońca i spiekotę każdego dnia¹³.
Mimo pewnych trudności z każdym dniem doprowadzano kolejne działy okrętowe do gotowości, organizując je zgodnie z przedwojennymi, wypróbowanymi i niezawodnymi wzorcami. Zapoznano się ze sprzętem, uzbrojeniem i maszynami, amunicję artyleryjską do dział, torpedy i bomby głębinowe uzupełniono do maksymalnego stanu. Postój w stoczni był okazją do przeprowadzenia pierwszych modernizacji na niszczycielu, o których informuje Marek Twardowski: Przede wszystkim zdemontowano rufowy maszt, który ograniczał kąt ostrzału uzbrojenia przeciwlotniczego, natomiast rufową wyrzutnię torped zastąpiono starym działem 76 mm¹⁴.
2 maja okręt został wyczyszczony, uzbrojenie wypolerowane, odświętna bandera i wszystkie znaki okrętowe przygotowane. Cieśla okrętowy zbudował ołtarz na rufie, a młodzi sygnaliści wspięli się po masztach, aby przygotować galę banderową na następny dzień.
Wreszcie, 3 maja od wczesnych godzin rannych, przy blasku piekącego słońca, polscy marynarze czyścili jeszcze te urządzenia, które pominęli miejscowi robotnicy podczas prac remontowych. Jak zwykle w podobnych okolicznościach coś musiało szwankować: zginęła linka od trapu, a kilka osób nie zdążyło się ogolić. O godz. 9.57 motorówka dowódcy bazy Malta przywiozła wiceadm. Wilbrahama Tennysona Randle Forda i towarzyszące mu osoby. Wśród zaproszonych gości był honorowy konsul polski na Malcie, dr. Tarbone. Dokładnie o godz. 10.00 rozpoczęła się krótka msza celebrowana przez maltańskiego księdza. Po niej głos zabrali: admirał, dowódca okrętu i konsul. Wreszcie kmdr Doroszkowski dał rozkaz podniesienia biało-czerwonej bandery. Wcześniej z masztu opuszczono banderę Jego Królewskiej Mości. Od tej chwili brytyjski okręt stał się polskim – był to już ORP Garland¹⁵. W mesie po części oficjalnej goście kieliszkiem sherry wznieśli toast za pomyślność Polskiej Marynarki Wojennej.
W uroczystości przejęcia okrętu wzięła udział reszta kadry oficerskiej polskiego niszczyciela: zastępca dowódcy okrętu kpt. mar. Zbigniew Wojewódzki, oficer sygnalista por. mar. Wacław Fara, oficer nawigacyjny por. mar. Antoni Tyc, I oficer artylerii por. mar. Michał Różański, oficer broni podwodnej por. mar. Witold Poray-Wojciechowski, oficer mech. kmdr ppor. inż. (awans 3 maja 1940 r.) Michał Gierżod, komisarz ppor. mar. Józef Chojnowski, oficer nadetatowy (na niszczycielu jako II oficer artylerii) ppor. mar. Józef Bartosik. Resztę załogi okrętu stanowiło 150 podoficerów i marynarzy. W skład załogi weszli także sygnaliści i radiotelegrafiści z Royal Navy i oficer łącznikowy – Lieutenant Commander (kapitan marynarki) Patterson¹⁶.
Radość Polaków z faktu powiększenia się grupy okrętów polskiej floty na Zachodzie szybko zgasła, gdyż nazajutrz, 4 maja, w walkach pod Narwikiem zatonął niszczyciel ORP Grom, zatopiony przez atak niemieckich bombowców Heinkel He 111. Na okręcie poległo 59 marynarzy¹⁷. Nie była to zresztą ostatnia strata PMW w kampanii norweskiej, bo na przełomie maja i czerwca 1940 r. zaginął podczas patrolu na Morzu Północnym okręt podwodny ORP Orzeł wraz z całą załogą liczącą 63 ludzi¹⁸. To było argumentem dodatkowo motywującym załogę Garlanda, by jak najszybciej przygotować okręt do walki i wziąć udział w pierwszych wojennych akcjach.
Garland był niszczycielem zupełnie innego typu niż okręty, na których dotąd służyła większość bardziej doświadczonych polskich marynarzy, dlatego przeszkolenie i należyte zaznajomienie się Polaków ze sprzętem musiało potrwać nieco dłużej. I chociaż 4 maja okręt po raz pierwszy wyszedł w morze z polską załogą, to remont przeciągnął się do końca tego miesiąca.
Okazało się bowiem niestety, że wraz ze sprzętem i uzbrojeniem załoga przejęła masę… szczurów i pluskiew. Oddajmy głos ppor. mar. Józefowi Bartosikowi:
Przede wszystkim musieliśmy zacząć od dezynsekcji. W życiu okrętu jest to bardzo ważne zagadnienie; skoro raz karaluchy i pluskwy zagnieżdżą się na nim, nie ma potem siły, która by je wypędziła z za niezliczonych zakamarków, występów i kabli. Zwłaszcza w tropikalnym klimacie. Wtedy trzeba się uciekać do radykalnych operacji.
Na trzy dni wynieśliśmy się wszyscy z okrętu pod namioty; cała załoga¹⁹. Wychodząc pozamykaliśmy szczelnie luki i włazy. Do wszystkich przedziałów, pomieszczeń i kabin napuszczono trującego gazu. Biedne pluskwy przekonały się na własnej skórze, że nowoczesna wojna nie przebiera w środkach²⁰.
Wreszcie 16 maja Garland w towarzystwie brytyjskiego krążownika HMS Calypso, który stanowił eskortę dla niegotowego do służby niszczyciela, wyszedł do Aleksandrii w Egipcie. Pośpiech ten wynikał z obawy Brytyjczyków (uzasadnionej), że po włączeniu się Włoch do wojny przeciwko Aliantom Malta stanie się obszarem zaciekłych ataków przeciwnika. Dwa dni później bez przeszkód osiągnięto port aleksandryjski. Jeszcze przez kilka następnych dni maltańscy specjaliści usuwali ostatnie usterki i dokonywali szybkich napraw w centrali i maszynowni.
W Aleksandrii było bardzo niebezpiecznie chodzić po ulicach, przebywało tam wiele osób różnych narodowości i nie wiadomo było, kto jest po stronie niemieckiej, a kto nie. Józef Wojtkowiak wspominał, że trzeba się było mieć na baczności, ponieważ łatwo było otrzymać cios nożem w plecy²¹.
Zapewne szkolenie załogi Garlanda przebiegałoby prościej i szybciej, gdyby na okręcie pozostało przynajmniej kilku członków dotychczasowej brytyjskiej załogi i przekazało swoją fachową wiedzę polskim marynarzom. O to jednak nikt się nie postarał i miało to nieprzewidziane konsekwencje z powodu wynikłego później na niszczycielu poważnego problemu technicznego, z którym długo nie można się było uporać. Brytyjscy fachowcy z pewnością zorientowaliby się w tym szybko i prawdopodobnie zaświadczyli względem przełożonych, że Polacy nie odpowiadają za ten stan rzeczy.
Nadszedł wreszcie długo oczekiwany dzień, gdy na okręcie przystąpiono do intensywnego szkolenia morskiego i bojowego. Mimo zapewnień optymistów nie okazało się to proste i oczywiste. Ze względu na liczne problemy techniczne (zob. niżej) dopiero 9 czerwca zakończono szkolenie załogi i rejsy ćwiczebne ze strzelaniem. Już na samym początku natrafiono na trudności wynikające z różnic konstrukcyjnych samego okrętu i jego wyposażenia w porównaniu do jednostek, na których Polacy dotychczas służyli. W pewnym momencie wśród polskich oficerów zaczęły narastać wątpliwości, czy bez pomocy fachowców uda się przezwyciężyć wiele trudności. Wszyscy byli jednak świadomi, że w brytyjskich bazach morskich w Afryce Północnej nie było żadnych ośrodków szkolenia. Wyjściom w morze okrętu towarzyszyły niekończące się kłopoty z systemem kierowania ogniem. Po raz pierwszy artylerzyści mieli styczność z dalocelownikiem²². Duże problemy sprawiał też konżugator, urządzenie mechaniczne automatycznie przeliczające zaobserwowane dane ruchomego celu, czyli kąt, odległość, prędkość, oraz uwarunkowania meteorologiczne związane z nastawieniem celownika, odchyleniem toru pocisku itd.
Podporucznik Bartosik tak wspominał początki służby na Garlandzie i związane z nią problemy:
W Polsce marynarka oparta była na wzorach francuskich. Wszystkie metody strzelania, centrale, przekaźniki stamtąd pochodziły. Na „Garlandzie” natomiast zastaliśmy sprzęt angielski, zupełnie różny od francuskiego. I na odmienne metody obliczony. Mieliśmy więc przed sobą nieznane instrumenty. Niezrozumiałe angielskie napisy, niczego nam nie wyjaśniały.
O uzyskaniu pomocy z lądu trudno było myśleć Okręty natomiast ciągle wychodziły w morze. Rad nie rad oficer specjalista brał do ręki angielski podręcznik techniczny. Chodził z nim od instrumentu do instrumentu, pokręcał korbką, przyciskał dźwignię i w ten sposób odkrywał do czego służą. Dopiero potem szedł dzielić się swą wiedzą z marynarzami. Oczywiście musiał przy tym sam ustalać nazwy i terminy. Maleńki kieszonkowy słownik był zupełnie bezradny w tej sytuacji.
Największe trudności nastręczała artyleria. Tutaj wszystko było rewelacją. Przede wszystkim po raz pierwszy spotkaliśmy się oko w oko z dalocelowaniem, o którym w kraju dochodziły do nas tylko głuche wieści. Dokoła konżugatora przeciwlotniczego chodziliśmy przez kilka tygodni, jak koło magicznej skrzyni, zanim zdołaliśmy go rozgryźć. Pomimo to uporaliśmy się z trudnościami nieźle, gdyby nie szkopuł, który przerósł nasze możliwości. Był nim jakiś techniczny błąd w instalacji, który powodował, że w niezrozumiały sposób przekaźniki artyleryjskie same się „rozchodziły”. Skutek był taki, że ilekroć wychodziliśmy na ćwiczebne strzelanie, nasze salwy rozbiegały się po całym morzu. Czasem padały o kilka tysięcy metrów za daleko. Innym razem pakowały się do wody tuż przy burcie.
Oficerowie artylerii zaszyli się na dobre w wieży dalocelownika. Dzień i noc szperali w jego podstawie, rozbierając jeden po drugim nadajniki elektryczne, mechaniczne przekładnie, obwody. Czasem wydawało się im, że natrafili na ślad. Wtedy „zgrywali” działa od początku. Odbywało się to z reguły „na księżyc” lub gwiazdy. Dzwonki i buczki jęczały przez całą noc, nie dając spać kucharzom, stołowym i innym mniej „bojowo” nastrojonym specjalnościom.
Po takiej nocy z reguły wychodziliśmy na strzelanie. Oczywiście tylko ze zredukowanym kalibrem – dla wypróbowania „wynalazku”. Niestety, za każdym razem stwierdzaliśmy, że salwy nadal padały tam gdzie chciały. W tych warunkach położenie nasze przedstawiało się niewesoło; całe wyszkolenie stało²³.
Kłopoty z artylerią sprawiły, że jeszcze w pierwszych dniach czerwca Garland nie był całkowicie sprawny do pełnienia służby. 10 czerwca Włochy wypowiedziały wojnę Aliantom. Na okręcie zarządzono pogotowie:
Był to pamiętny dzień. Wyznaczono nas bowiem na okręt przeciwlotniczy. Zmieniliśmy więc miejsce postoju i zakotwiczyliśmy tuż przy falochronie. Stąd mieliśmy większe pole obstrzału i łatwo nam było bronić floty. Prawdę powiedziawszy, było to nadrabianie miną. Bo na dobrą sprawę nie byliśmy w stanie choćby jednej salwy należycie odpalić.
Całą noc spędziliśmy przy działach, oczekując w każdej chwili nalotu tysiąca bombowców. W końcu nadszedł świt. Włochów nie było²⁴.
W nowej sytuacji polski niszczyciel niezwłocznie wyznaczono do służby bojowej. Było to ze wszech miar zrozumiałe, z drugiej zaś strony Garland w razie spotkania z wrogim okrętem był niemal bezbronny, bo jego system artyleryjski był nadal niesprawny. Z tych powodów przez kilka dni wśród załogi niszczyciela panowało podenerwowanie. Tymczasem najgorsze miało dopiero nadejść. Brytyjski oficer łącznikowy kpt. Patterson uważał, że problemy z wyszkoleniem wynikają z braku umiejętności polskich oficerów, co nie było prawdą. Winą za ten stan rzeczy Brytyjczyk obciążał dowódcę Garlanda kmdr. Doroszkowskiego, zastępcę dowódcy kpt. Wojewódzkiego oraz I oficera artylerii por. Różańskiego. W końcu swe niesprawiedliwe uwagi przekazał adm. sir Andrew Browne Cunninghamowi, dowódcy brytyjskiej Floty Śródziemnomorskiej, i wiceadm. John Cronynowi Toveyowi, który dowodził zespołem aleksandryjskim (5 krążowników i flotylla niszczycieli). Po otrzymaniu tych zarzutów dowódca floty z Aleksandrii poinformował o wszystkim kadm. Jerzego Świrskiego, szefa KMW w Londynie.
Świrski, który był czuły na krytykę ze strony przedstawicieli Admiralicji, miał w trakcie wojny niejednokrotnie skłonność do niezbyt sprawiedliwego traktowania swoich podwładnych. Podobnie było w tym wypadku, bo nie badając szczegółów sprawy, 7 czerwca 1940 r. odwołał kmdr. Doroszkowskiego ze stanowiska dowódcy okrętu i przeniósł go do rezerwowej grupy oficerów. Zawiesił także w czynnościach kpt. Wojewódzkiego i por. Różańskiego. Ci dwaj oficerowie zdaniem Cunninghama (zgodnie z zarzutami Pattersona) ponosili główną winę za złe funkcjonowanie artylerii na Garlandzie. Na dowódcę Garlanda wyznaczono 39-letniego kmdr. ppor. Konrada Namieśniowskiego, zastępcę dowódcy okrętu ORP Grom od lutego do maja 1940 r. Po zatopieniu polskiego niszczyciela w fiordzie Rombakken wysłano go na urlop i po powrocie otrzymał rozkaz do objęcia nowego okrętu.
Szef KMW wydał też polecenie, aby tymczasowo obowiązki zastępcy dowódcy i I oficera artylerii przejęli por. mar. Wacław Fara i ppor. mar. Józef Bartosik²⁵.
Jednak jeszcze długo podczas pierwszych miesięcy służby bojowej Garlanda na Morzu Śródziemnym w 1940 r. „winowajcy” pełnili na okręcie swoje obowiązki, a kmdr Namieśniowski, gdy 25 sierpnia przybył na Garlanda do Aleksandrii, przekonał się szybko, że wszystkich trzech oficerów niesprawiedliwie osądzono i pokrzywdzono! Dowództwa okrętu nie przejął od kmdr. Doroszkowskiego, ponieważ dowódca rejonu Morza Śródziemnego adm.
Cunningham uznał, że zmiana może nastąpić dopiero po powrocie Garlanda do Anglii, co miało miejsce dwa miesiące później²⁶.
W końcu udało się zlikwidować usterkę odpowiedzialną za niesprawność artylerii głównej na Garlandzie, choć przyszło to nieco za późno, by cofnąć decyzję szefa KMW o zawieszeniu w obowiązkach dowódcy, zastępcy oraz I oficera artylerii. Wyszło na jaw, że zawinili nie polscy oficerowie, ale któryś z niedbałych maltańskich stoczniowców. Oddajmy głos Józefowi Bartosikowi:
Któregoś dnia admirał Tovey, dowódca lekkich sił, w skład których wchodziliśmy, zawołał do siebie dowódcę „Garlanda”. O czym radzili, nikt się nigdy nie dowiedział. Nie ulegało jednak wątpliwości, że dla tego Brytyjczyka, który przy pomocy kilku lekkich krążowników i niecałych dwóch flotylli kontrtorpedowców utrzymywał w szachu całą armadę nieprzyjaciela, los każdego okrętu musiał być okiem w głowie.
Lecz ani on, ani dowódca „Garlanda”, rozmawiając w kabinie admiralskiej na „Orionie” , nie zdawali sobie sprawy, że w tej samej godzinie oficer artylerii²⁷, zagrzebany gdzieś w czeluściach wieży dalocelownika, rozbierał po raz chyba setny ten sam nadajnik²⁸. Tym razem na pewno miał przed sobą błąd. Tak, była to wada konstrukcyjna²⁹! I to dość prosta! Aż dziw, że wykrycie jej kosztowało tyle czasu i trudu³⁰.
1.2. GARLAND ESKORTUJE WARSZAWĘ
1.3. ZACIEKŁA WALKA GARLANDA Z LOTNICTWEM WŁOSKIM. POWRÓT DO WIELKIEJ BRYTANII