Polska. Stan państwa - ebook
Polska. Stan państwa - ebook
Po niemal dwóch fatalnych w skutkach kadencjach PiS-u Radosław Sikorski mówi „sprawdzam!” i pyta, w jakim stanie jest dziś Polska.
Zamiast końca historii otrzymaliśmy koniec rzeczywistości, którą znamy. Wstrząsy – terroryzm, pandemia, załamanie gospodarcze i wojna – nie ominęły także nas. Polska wkracza w nową erę, borykając się z wewnętrznymi sporami, nepotyzmem i zaprzepaszczonymi szansami na rozwój. Bezsensowna walka z Unią Europejską zepchnęła nas na margines sceny międzynarodowej – i to w momencie, w którym bezpieczeństwo naszego kraju zostało zagrożone.
Radosław Sikorski – były minister spraw zagranicznych, europoseł i niestrudzony komentator rzeczywistości politycznej – bezlitośnie punktuje słabości i niekompetencję ekipy rządzącej. Jasno pokazuje, jak jej działania doprowadziły do osłabienia stabilności Polski oraz jej pozycji na arenie międzynarodowej.
W ciętych, błyskotliwych tekstach piętnuje kolejne absurdalne decyzje, groteskowe polityczne szopki oraz rażące błędy, których konsekwencje będziemy odczuwać latami. Wskazuje też – nie zawsze łatwe czy oczywiste – drogi wyjścia z obecnej sytuacji.
Powyższy opis pochodzi od wydawcy.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-8816-4 |
Rozmiar pliku: | 3,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Idą wybory. Zdecydują o tym, czy partia rządząca otrzyma bezprecedensową trzecią kadencję, czy też władzę przejmie opozycja. Nie będą demokratyczne. Bo demokracja to nie tylko uczciwe liczenie głosów w dniu głosowania – choć i z tym mogą być kłopoty. Demokracja to ekosystem instytucjonalny i medialny, w którym rząd i opozycja mogą mieć różne poparcie, ale mają takie same prawa. Demokracja to ustrój, w którym rząd może przegrać.
Tymczasem w Polsce skonstruowano system na wzór Węgier – inspirowanych dorobkiem Turcji i Rosji – gwarantujący władzy przewagę nad opozycją. Służby specjalne instalują niepokornym politykom, dziennikarzom i prawnikom oprogramowanie szpiegowskie. Prokuratura mści się na sędziach i adwokatach za niewygodne wyroki i wypowiedzi. Media finansowane przez podatnika są ściekiem zniesławień wobec opozycji. „Pisiewicze” w spółkach Skarbu Państwa inkasują miliony, część przelewając na kampanie wyborcze swoich dobrodziejów. Państwowe firmy nie tylko sponsorują inicjatywy polityczne partii rządzącej, lecz także wykupują prywatne media i przekształcają je w tuby propagandowe. Czeki na pieniądze publiczne – tak krajowe, jak europejskie – trafiają do samorządów miłych partii władzy. Transfery socjalne przepompowują miliardy wypracowane przez klasę średnią do politycznej klienteli populistów. Służba cywilna, dyplomacja, policja, wojsko, Kościół katolicki, ba, nawet Lasy Państwowe i Wody Polskie, zamiast służyć społeczeństwu niezależnie od tego, kto rządzi, stały się zasobami rządzących nacjonalistów.
Ci z kolei złamali umowę społeczną zawartą z pokoleniem „Solidarności”, które wywalczyło polską wolność, zakładającą, że wyrwawszy się ze Wschodu, idziemy na Zachód. Nie eksperymentujemy, nie marnujemy czasu i nie szukamy trzeciej drogi, ale aspirujemy do bycia normalnym, zachodnim krajem: demokratycznym, zamożnym i sprawiedliwym. Południową Skandynawią. Polska, która do roku 2015 systematycznie pięła się w górę w prawie wszystkich międzynarodowych rankingach – wolności prasy, ograniczania korupcji, wartości marki kraju, praworządności, edukacji, ochrony przyrody – zaczęła dołować. Wskaźnik inwestycji, a więc tego, czy budujemy lepszy kraj dla naszych potomków, czy raczej zadłużamy się na ich rzecz, zamiast urosnąć, gwałtownie spadł. Po dwóch dekadach stabilnych cen notujemy jedną z najwyższych inflacji w Europie. Podobnie umieralność na covid w przeliczeniu na liczbę mieszkańców – około 200 tysięcy dodatkowych zgonów. Mimo setek miliardów wydanych na programy mające zwiększyć dzietność, mamy zapaść demograficzną. Zamiast korzystać z żyrowanego przez Polskę europejskiego Planu Odbudowy, zapożyczamy się w chińskich bankach. Zamiast korygować naruszenia praworządności zgodnie z wyrokami Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, płacimy wielomiliardowe kary. Gdy to piszę, miliony Polaków zastanawiają się, czy stać ich będzie na ciepłą wodę w kranie.
Gorzej. Odrzuciwszy dogmaty marksizmu-leninizmu, Polska nie uodporniła się na ideologów i fanatyków, lecz testuje przeciwstawne skrajności – nacjonalizm i klerykalizm. Za poduszczeniem fundamentalistów wprowadzono zakaz aborcji ściślejszy niż w Islamskiej Republice Iranu. Zamiast premiować naukę, patenty i innowacyjność na światowym poziomie, system szkolnictwa wyższego promuje chałturę, teorie spiskowe i myślenie magiczne. Autorytetami władzy – i profesorami belwederskimi – zostają antysemici, antyszczepionkowcy i pospolici durnie, czasami trzy w jednym. Zachód – z jego racjonalnością, mieszczańską zapobiegliwością i kulturą kompromisu – nie jest już wzorem do naśladowania, lecz jak w putinowskiej Rosji, źródłem bezbożności i zepsucia, „zgniłym Zachodem”. Unia Europejska, do której dobrowolnie wstąpiliśmy po wielu latach starań i która jest wymarzonym celem bohaterskiej walki Ukraińców, w oczach radykałów u władzy stała się odzierającą nas z suwerenności „wyimaginowaną wspólnotą” albo wręcz „Czwartą Rzeszą”. Wrogiem są nie tylko świeckość państwa i teoria ewolucji, ale wręcz dorobek oświecenia. Celem rządzącej formacji wydaje się kontrreformacyjno-tradycjonalistyczna hybryda, w której kobiety zamiast karier pielęgnują „cnoty niewieście”, a dzieci chowane są wedle jednej nacjonalistycznej sztancy. A potem się dziwią, że Polska, zamiast systematycznie piąć się w hierarchii narodów, znalazła się na marginesie.
Zebrane w tym tomie felietony nie są naturalnie raportem o stanie państwa porównywalnym z tym, który corocznie wygłasza prezydent Stanów Zjednoczonych czy przewodnicząca Komisji Europejskiej. Nie są też wyczerpującym programem opozycji. To zbiór sugestii, co zrobić, aby odbudować pozycję Rzeczpospolitej, i czego politycy robić zdecydowanie nie powinni. Bo gdy polityk aktywnie nie szkodzi swojemu krajowi, to – „Alleluja, radujmy się!” – pierwszy krok do sukcesu.
Zamieszczone tu teksty są swego rodzaju kroniką postępującej katastrofy. Niektóre pisałem dla tygodnika „Polityka”. Większość publikowałem jednak w mediach społecznościowych. Z prostego powodu: w czasach, gdy tak wiele środków masowego przekazu – zwłaszcza tych, które niegdyś nazywano publicznymi – przejęli funkcjonariusze Zjednoczonej Prawicy i zamienili w tuby propagandowe, media społecznościowe dają politykowi szansę bezpośredniego dotarcia do dużej grupy obywateli. Chodziło o pokazanie Czytelnikom, że nie muszą się godzić na kłamstwa serwowane przez Zjednoczoną Prawicę, i o przypomnienie, że państwo może funkcjonować, opierając się na innych, wyższych standardach.
Popularność tych publikacji przekroczyła moje oczekiwania. Regularnie słyszy się, że współczesny czytelnik nie lubi się przemęczać długą lekturą, że weszliśmy w epokę krótkich, ostrych komunikatów, zwłaszcza w mediach społecznościowych. Bez wątpienia jest w tym wiele prawdy. Ale jednocześnie wielu odbiorców nadal ma ochotę sięgać po dłuższe teksty. Dane statystyczne pokazywały, że moje felietony docierały do nawet kilkuset tysięcy użytkowników. Nie każdy zgadzał się z tym, co pisałem. Nie każdy nawet czytał ze zrozumieniem. Ale jestem wdzięczny za wszystkie rzeczowe i życzliwe komentarze. Mam nadzieję, że tym, którzy myślą podobnie jak ja, dodawałem otuchy, a tych, którzy się ze mną nie zgadzają, przynajmniej w niektórych sprawach przekonałem.
Zaraz, zaraz… Skoro te teksty sprawdziły się tak dobrze w internecie, po co w takim razie wydawać je w formie książkowej? Z co najmniej dwóch powodów. Publikacje w mediach społecznościowych mają niekiedy imponujące zasięgi, ale szybko znikają przygniecione masą innych komunikatów. Zwłaszcza w kraju, gdzie ekipa rządząca nieustannie dostarcza nowych skandali. Jest to zresztą, jak sądzę, jedna z przyczyn tak długo utrzymującego się poparcia dla Zjednoczonej Prawicy. Liczba afer i błędów wygenerowanych przez tych ludzi jest przytłaczająca do tego stopnia, że o wielu po prostu nie pamiętamy lub zacierają nam się ich szczegóły – zwłaszcza jeśli ktoś nie ma czasu lub ochoty śledzić wydarzeń politycznych na bieżąco. Uporządkowany wybór tekstów służy więc przypomnieniu o tym, co działo się w polskiej polityce w minionych latach. Niejeden odbiorca będzie zaskoczony, jak mógł zapomnieć o tym czy innym skandalu, choć w danej chwili żyła nim cała Polska.
Ponadto publikowane na bieżąco felietony dotyczyły rozmaitych dziedzin w konkretnym momencie przykuwających uwagę opinii publicznej. Bywało, że w jednym tygodniu pisałem o kłamstwach PiS-u na temat Unii Europejskiej, by chwilę potem zająć się marnotrawieniem pieniędzy wydawanych na projekt Centralnego Portu Komunikacyjnego czy niepokojącymi wydarzeniami w Stanach Zjednoczonych. Książka daje możliwość tematycznego posegregowania wypowiedzi, a tym samym wyrazistszego przedstawienia swoich poglądów na sprawy typowo polskie oraz międzynarodowe, a także na wartości, którymi kieruję się w działalności politycznej.
Podzielam pesymizm, jaki deklaruje dziś tak wielu moich rodaków. Od wyborów parlamentarnych w roku 2015 jesteśmy świadkami histerycznej szarży gospodarczej prowadzonej pod pseudopatriotycznymi hasłami i przywodzącej na myśl rządy Edwarda Gierka. Tak wówczas, jak i dziś niekontrolowane wydatki na gigantyczne projekty mogły z początku tworzyć złudzenie gospodarczej prosperity. Po siedmiu latach okazuje się, że zamiast realizować sensowne inwestycje, obóz Zjednoczonej Prawicy zadłużył państwo i roztrwonił kapitał akumulowany przez trzydzieści lat. Nie tylko doprowadził do zapaści, ale też, drenując budżet, pozbawił następców narzędzi do walki z kryzysem. Podobnie było pod koniec lat 70. Wówczas po początkowej eksplozji entuzjazmu Gierek został zmuszony do odejścia na fali masowych protestów społecznych, brutalnie tłumionych przez państwo.
W jakim stanie jest dziś Polska? Przedzawałowym. A co powinien zrobić człowiek w takiej kondycji? Zmienić styl życia. Państwo z kolei może zmienić władzę i wrócić na ścieżkę rozwoju.Wprowadzenie
Zabrzmi to paradoksalnie, ale za jedną z przyczyn sukcesu PiS-u – tego, że partii Jarosława Kaczyńskiego tak długo udawało się utrzymywać tak wysokie poparcie – uważam ogromną liczbę skandali z udziałem polityków tego ugrupowania. Było ich tak wiele, że media nie były w stanie poświęcić im dostatecznej uwagi, a obywatele przyswoić, a być może nawet uwierzyć, że jedna partia może być aż tak zepsuta. Mijały lata i nic się nie zmieniało – kiedy tylko ujawniono jedną aferę, spod dywanu zaraz wypełzały kolejne.
Prywatne przeloty samolotem rządowym Marka Kuchcińskiego z rodziną; skandale w Ministerstwie Obrony Narodowej Antoniego Macierewicza, z karierą Bartłomieja Misiewicza na czele; wypadek limuzyny z Beatą Szydło i próby przerzucenia odpowiedzialności na młodego kierowcę; konflikty z Komisją Wenecką, Trybunałem Sprawiedliwości Unii Europejskiej, Komisją Europejską i innymi instytucjami; zamach na Trybunał Konstytucyjny i obsadzenie go dublerami oraz konsekwentne przejmowanie Sądu Najwyższego; nękanie sędziów i prokuratorów protestujących przeciwko działaniom rządzących; całe rzesze klientów władzy lokowanych na intratnych posadach w spółkach Skarbu Państwa; skandale międzynarodowe, jak ten wokół słynnej ustawy o IPN, który doprowadził do załamania stosunków z USA i Izraelem; wykreślenie przez prokuraturę nazwiska Daniela Obajtka z aktu oskarżenia już złożonego w sądzie; podła działalność Łukasza Mejzy; cynizm władzy ujawniony w mailach Michała Dworczyka; afera wokół „dwóch wież”, czyli wieżowców, które miały powstać w Warszawie, aby przynosić zyski partii Kaczyńskiego; propozycje korupcyjne wypływające z Komisji Nadzoru Finansowego, zakończone dymisją i aresztowaniem jej szefa; defraudacja środków z Funduszu Sprawiedliwości; setki milionów złotych kar dla Polski z tytułu sporu z Czechami o kopalnię Turów i działalności Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego; zamrożenie miliardów euro na realizację Krajowego Planu Odbudowy; oskarżenia o zdradę rzucane regularnie pod adresem premiera przez członków jego własnego rządu; góry pieniędzy wyrzucone w błoto na Polską Fundację Narodową, elektrownię w Ostrołęce, puste obietnice dotyczące powstania polskich promów pasażerskich, samochodu elektrycznego czy Centralnego Portu Komunikacyjnego; wykorzystywanie systemu inwigilacji Pegasus kupionego za państwowe pieniądze do szukania haków na osoby związane z opozycją; fatalny bilans walki z pandemią i dziesiątki tysięcy „nadliczbowych” zgonów; przejęcie mediów lokalnych przez Orlen i próba zamachu na największą inwestycję amerykańską w Polsce i jedno z największych niezależnych mediów, czyli TVN 24; wprowadzenie de facto całkowitego zakazu przerywania ciąży, nawet w razie najpoważniejszych wad płodu oraz zagrożenia dla zdrowia i życia matki.
Od samego wyliczenia tych skandali kręci się w głowie. A przecież to lista daleka od kompletnej. Podejrzewam, że wielu Polaków po prostu nie miało siły i ochoty na przetworzenie wszystkich tych informacji. Przyznam, że chociaż zawodowo zajmuję się polską polityką, nie o wszystkich aferach pamiętałem. O niektórych przypomniałem sobie, dopiero selekcjonując felietony do tego rozdziału. I właśnie temu ma on służyć przede wszystkim – przypomnieniu o przynajmniej części niegodziwości, jakich dopuścili się ludzie związani z PiS-em i jego koalicjantami.
Komentarze zebrane poniżej mają jednak pokazać coś więcej: metodę sprawowania władzy i ostateczny cel Jarosława Kaczyńskiego. Nie są one specjalnie wyrafinowane. Metoda sprowadza się do dzielenia społeczeństwa i wyszukiwania wrogów, którymi można postraszyć elektorat. Cel? Pozbycie się wszelkich ograniczeń władzy – sądów, mediów, opozycji, organizacji pozarządowych, organów kontrolnych – lub obsadzenie ich swoimi ludźmi. A że kończy się to osłabianiem państwa i poniewieraniem zwykłych obywateli, którzy mają czelność nie zgadzać się z władzą? To już Kaczyńskiego niespecjalnie obchodzi.
Ponadto dekonstruuję kilka najbardziej uderzających mitów na temat partii władzy, skutecznie rozpowszechnianych przez media rządowe i zbyt często podchwytywanych przez część dziennikarzy. To mity między innymi na temat rzekomej jedności tak zwanej Zjednoczonej Prawicy, szacunku dla szarego człowieka czy spójnej oferty programowej dla wyborców. Nic z tego nie jest prawdą. Niech się Państwo przekonają sami.1. Państwo bez głowy*
(14.12.2021 r.)
Polska nie ma już rządu. To, co niegdyś nazywano Radą Ministrów, dziś jest grupą przypadkowych ludzi, z których każdy ogląda się wyłącznie na siebie, ciągnie we własną stronę, ze strachu poddaje się żądaniom ekstremistów lub po prostu siedzi cicho. A na czele tej zbieraniny stoi malowany premier – unurzany we własnych machlojkach, poniewierany przez podwładnych i niezdolny do zarządzania swoimi ministrami.
Proszę sobie wyobrazić, że mamy do czynienia z dużą firmą, dysponującą budżetem liczonym w setkach milionów złotych i mającą wpływ na życie kilkuset tysięcy osób z nią związanych. Teraz wyobraźmy sobie, że kierownicze stanowiska w tej firmie są obsadzane nie przez formalnego prezesa, lecz jednego z członków zarządu. Ale i on nie ma pełnej swobody w doborze kadry kierowniczej. Oddaje stanowiska za przysługi, czyli poparcie podczas głosowań. W rezultacie dyrektorami i wicedyrektorami zostają nie ludzie przygotowani do tych ról, ale tacy, którzy w danej chwili mogą się odpłacić swoim głosem. Formalny szef firmy nie ma w sprawie nominacji nic do powiedzenia – ogłasza je tylko mediom.
Kiedy okazuje się, że jeden z wicedyrektorów jest podejrzany o próbę naciągania rodzin chorych dzieci oraz zwykłe oszustwa na setki tysięcy złotych, szef nie tylko nie jest w stanie go zwolnić. Nie potrafi nawet takich działań potępić. Zamiast tego obiecuje, że sprawę dogłębnie zbada. Kto to zrobi, ile czasu potrzebuje i jakie będą konsekwencje – nie wiadomo**.
To nie wszystko. Widzimy, że dyrektorzy poszczególnych departamentów prowadzą własną politykę, całkowicie ignorując wytyczne szefa. Kiedy ten mówi, że prowadzi rozmowy o współpracy z firmą z Brukseli, dyrektor departamentu ogłasza, że należy tę współpracę zerwać. I że dodatkowo należałoby wycofać się nawet z tych zobowiązań, na które firma już się zgodziła. Czy to oficjalne stanowisko przedsiębiorstwa? A jeśli nie, to czy dyrektora spotkają jakieś konsekwencje? Nie wiadomo.
Ale i to nie wszystko. Proszę sobie wyobrazić, że setki – a może i tysiące – maili szefa firmy i jego najbliższych współpracowników zostało skradzionych i są od miesięcy stopniowo publikowane. Oficjalnie pracownicy nie komentują przecieku, ale jeden z dyrektorów – w ramach gry przeciwko szefowi – potwierdza w mediach autentyczność przynajmniej niektórych wiadomości. Przy innej okazji robi to także bliski współpracownik szefa.
Z korespondencji wyłania się obraz korporacji trawionej wewnętrznymi konfliktami, o której sami pracownicy mają jak najgorsze zdanie. Jeden z autorów maili poważnie apeluje, by chociaż przez kilka dni firma działała jak należy. Inny – ten, któremu maile wykradziono – narzeka, że pewien dyrektor departamentu marnuje ogromne pieniądze, torpeduje przetargi i chce kupować wadliwy sprzęt, działając na szkodę firmy. A z kolei ówczesna dyrektorka HR kłamie na potęgę i zachowuje się jak „baba z magla”. Kierownictwo przedsiębiorstwa nie reaguje.
Teraz proszę sobie jeszcze wyobrazić, że są Państwo udziałowcami tej firmy, czyli że Państwa majątek zależy od tego, jak firma sobie radzi. Czy biernie przyglądaliby się Państwo, jak przedsiębiorstwo się rozpada, a Państwa akcje stają się bezwartościowe, czy też domagli się Państwo zmian?
A przecież nie o firmę zatrudniającą tysiące ludzi chodzi, lecz o rząd dużego europejskiego kraju odpowiadający za życie kilkudziesięciu milionów ludzi i zarządzający setkami miliardów złotych. Tymczasem po sześciu latach rządów Zjednoczonej Prawicy Polska wygląda właśnie jak upadła firma.
Malowanym prezesem bez wpływu na nawet podstawowe decyzje jest oczywiście Mateusz Morawiecki. Jeszcze do niedawna wszyscy uważali, że całym przedsiębiorstwem zarządza – i to silną ręką – Jarosław Kaczyński, ale i to okazuje się nieprawdą. Dziś rzekomo wszechmocny Kaczyński jest niewolnikiem takich postaci jak Łukasz Mejza, które musi opłacać stanowiskami w zamian za poparcie w Sejmie. Morawiecki z Kaczyńskim nie panują nie tylko nad Mejzą, lecz także nad ministrami.
Zbigniew Ziobro 12 grudnia 2021 roku udzielił wywiadu brytyjskiemu dziennikowi „Financial Times”. Stwierdza w nim, że jeśli Polska nie otrzyma środków na realizację Krajowego Planu Odbudowy, będzie się domagał zaprzestania wpłat ze strony Polski do budżetu UE, co de facto byłoby jednoznaczne z wystąpieniem z Unii. Kiedy piszę ten tekst, od publikacji wywiadu Ziobry dla jednej z najpoczytniejszych gazet na świecie minęły 24 godziny, a reakcji Morawieckiego nie ma. Od rzecznika rządu usłyszeliśmy jedynie, że to „prywatna opinia pana Ziobry”. Czy premier, który toleruje takie wyskoki swojego ministra, w ogóle rządzi gabinetem?
Również 12 grudnia Agencja Reutera opublikowała informację, że po wizycie w Warszawie unijnego komisarza ds. sprawiedliwości, Didiera Reyndersa, i jego rozmowach z Ziobrą Polska praktycznie straciła szanse na uzyskanie 4,7 miliarda euro zaliczki z unijnego funduszu odbudowy, Next Generation EU. To podczas tego spotkania Ziobro wręczył Reyndersowi zdjęcia zburzonej przez Niemców Warszawy. Wpisał się tym samym w modne wśród polskich eurofobów porównania naszego dobrowolnego członkostwa w Unii Europejskiej z okresem nazistowskiej okupacji, w której zginęły miliony polskich obywateli. Co pomyślał sobie Reynders (który jest Belgiem, nie Niemcem), mogę się tylko domyślać. Ale ważniejsze od tego, co pomyślał, jest to, czego nie usłyszał. A nie usłyszał, jak Polska zamierza zastosować się do wyroku Trybunału Sprawiedliwości UE i zlikwidować Izbę Dyscyplinarną. To właśnie ten brak odpowiedzi będzie nas kosztował co najmniej 4,7 miliarda euro, ponad 20 miliardów złotych.
„Prawdopodobnie nie uda się zakończyć prac w tym roku” – powiedział z kolei wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej Valdis Dombrovskis. Moje źródła mówią mi to samo – pieniędzy nie będzie.
A co na to premier? Nie wiemy, ale nawet gdybyśmy wiedzieli, to nieistotne, bo jego zdanie nie ma najmniejszego znaczenia. Może powinniśmy zapytać Łukasza Mejzę, na którym podobno wisi rząd? Poza tym premier musi teraz odpowiadać na inne pytania: Jak to się stało, że działkę kupioną w 2002 roku za 700 tysięcy złotych, czyli poniżej ówczesnej wartości rynkowej, jego żona właśnie sprzedała dwadzieścia razy drożej – za 14 milionów złotych? Wszystko się sypie, wszystko rozłazi w szwach, a spod szwów wychodzą kolejne interesy w stylu Mejzy.
Ale może to dobrze? – zapyta ktoś. Skoro działania rządu szkodzą Polsce, to czy nie lepiej, że ministrowie są w tych działaniach niekompetentni? Niestety, to nie ten przypadek, kiedy minus i minus dają razem plus. To raczej sytuacja, kiedy zero pomnożone przez zero daje zero.
Proszę jeszcze raz wyobrazić sobie, że wszystko to, co wiemy o działaniach rządu Zjednoczonej Prawicy, dotyczy jakiejś firmy. Czy zainwestowaliby Państwo w nią swoje pieniądze, czy raczej domagali się zmiany kierownictwa?
* Jak zaznaczono we _Wprowadzeniu_, teksty składające się na niniejszy tom publikowane były pierwotnie w mediach społecznościowych. Nie chcąc ingerować w oryginalną formę artykułów, wydawnictwo podjęło decyzję o nieopatrywaniu ich przypisami czysto źródłowymi – te odnosiłyby się bowiem głównie do informacji bieżących w momencie pisania danego tekstu. Zamieszczone przypisy odredakcyjne mają więc charakter głównie informacyjno-wyjaśniający i zostały wprowadzone wyłącznie w sytuacjach, gdy zdaniem redakcji dany tekst wymagał nakreślenia szerszego kontekstu .
** To nawiązanie do głośnej wówczas sprawy posła i wiceministra sportu Łukasza Mejzy opisanej przez portal Wirtualna Polska. Zgodnie z ustaleniami dziennikarzy Mejza miał w przeszłości prowadzić działalność polegającą m.in. na mamieniu rodziców ciężko chorych dzieci fałszywymi obietnicami drogiego, lecz rzekomo skutecznego leczenia za granicą. (Zob. Szymon Jadczak, Mateusz Ratajczak, Jak Łukasz Mejza postanowił zarobić na cierpieniu, Wirtualna Polska, 24.11.2021 r., https://wiadomosci.wp.pl/jak-lukasz-mejza-postanowil-zarobic-na-cierpieniu-67079576194960a ). Ostatecznie Mejza stracił stanowisko wiceministra, ale jako poseł niezależny nadal popierał rząd Zjednoczonej Prawicy (przyp. red.).2. Bajka o Zjednoczonej Prawicy
(21.02.2022 r.)
Jeden z najbardziej niedorzecznych przekazów powtarzanych w mediach – nie tylko rządowych – mówi, że opozycji brak pomysłu na rządzenie, za to Zjednoczona Prawica ma jasny program polityczny. Zgodnie z tą opowiastką rządzący może się mylą, może popełniają błędy, ale przynajmniej przygotowali dla wyborców konkretną ofertę i konsekwentnie ją realizują. Diagnoza powraca, chociaż wystarczy rzut oka na relacje w obozie władzy, by się przekonać, że to wierutna bzdura.
Czy słyszeli Państwo kiedyś, aby Donald Tusk zarzucił Władysławowi Kosiniakowi-Kamyszowi sprzedanie polskiej niepodległości? Czy Szymon Hołownia powiedział kiedyś, że żałuje poparcia Rafała Trzaskowskiego w drugiej turze wyborów prezydenckich, bo Trzaskowski jest „zdrajcą”? Czy zdarzyło się, by w Koalicji Obywatelskiej co trzeci poseł klubu publicznie sprzeciwił się projektom jej lidera?
Nie, po stronie rzekomo śmiertelnie pokłóconej, rozbitej i pogubionej opozycji takie rzeczy się nie zdarzają. A w rzekomo „zjednoczonej”, zmobilizowanej i zdeterminowanej koalicji rządzącej to codzienność.
Na początku lutego 2022 roku, po miesiącach przepychanek we własnym obozie, PiS przedstawiło wreszcie ustawę mającą dać pracodawcom jakiekolwiek narzędzia zachęcania pracowników do szczepień i testów na covid. Projekt był fatalnie skonstruowany, opozycja słusznie go skrytykowała, ale Jarosław Kaczyński poparł go całą mocą swojego autorytetu. I co? Zagłosowało za nim 152 z liczącego 228 posłów klubu PiS.
A przecież to nie koniec sporów wewnątrz koalicji. Kilka dni później reprezentujący Zjednoczoną Prawicę w Parlamencie Europejskim Patryk Jaki powiedział, że prezydent Andrzej Duda to zdrajca i żałuje, że oddał na niego głos. „Jest mi wstyd, że głosowałem na prezydenta Andrzeja Dudę, mimo że widziałem jego słabości”, mówił Jaki w nagraniu, które sam opublikował w mediach społecznościowych. A dodajmy, że powodem krytyki jest proponowana przez Dudę ustawa reformująca – po raz kolejny – Sąd Najwyższy. „Jak to można nazwać, takie osłabianie własnego państwa i zaprowadzanie chaosu, nie po raz pierwszy zresztą? Zdradą, jak piszą niektórzy, czy jak? To jest, proszę państwa, pytanie retoryczne” – oświadczył Jaki.
W tej chwili powstały już dwa projekty ustaw dotyczących Sądu Najwyższego, bo drugi zgłosiło PiS. A już wkrótce pojawi się trzeci, tym razem autorstwa Solidarnej Polski.
Proszę się nad tym chwilę zastanowić. Po ponad sześciu latach u władzy, po sześciu latach obietnic „zreformowania” wymiaru sprawiedliwości Zjednoczona Prawica nie tylko nie usprawniła działania sądów, nie tylko doprowadziła do potężnego kryzysu w relacjach z instytucjami Unii Europejskiej, nie tylko ryzykuje utratą miliardów euro z unijnego budżetu, lecz także nie wie, co właściwie chce zrobić! Innymi słowy, po sześciu latach nie ma w obozie władzy zgody w fundamentalnej dla nich sprawie. A przecież „uzdrowienie” wymiaru sprawiedliwości było jedną z najważniejszych obietnic wyborczych Zjednoczonej Prawicy.
Tymczasem wszystkie partie demokratycznej opozycji podpisały „Porozumienie dla praworządności”, w którym zobowiązują się do wspólnej pracy nad przywróceniem w Polsce rządów prawa. Ale to opozycja jest podobno podzielona, a obóz władzy działa jak zgrana drużyna.
W tym zjednoczonym obozie zaledwie kilka dni po tyradzie Jakiego jeden z najważniejszych ministrów zarzucił premierowi popełnienie „historycznego błędu” i de facto sprzedanie polskiej suwerenności. Po wyroku Trybunału Sprawiedliwości UE, który potwierdził możliwość stosowania mechanizmu „pieniądze za praworządność”, Zbigniew Ziobro skrytykował nie tylko tę instytucję, ale także, a może przede wszystkim, swojego przełożonego.
„To dowód na bardzo poważny, historyczny, polityczny błąd premiera Morawieckiego, który wyraził akceptację dla wprowadzenia tego rodzaju rozporządzenia, które dzisiaj już służy do tego, żeby wywierać presję poprzez ekonomiczny szantaż na Polskę. przestrzegało przed tym, że wprowadzenie rozporządzenia o warunkowości pod pretekstem praworządności będzie służyć do ograniczenia polskiej suwerenności”, mówił.
Proszę się chwilę zastanowić nad tym, co powiedział minister sprawiedliwości. Słownik języka polskiego definiuje zdradę między innymi jako „działanie na szkodę narodu, kraju”. Ziobro zarzuca więc Morawieckiemu zdradę, ale nie wychodzi z rządu i pozostaje podwładnym zdrajcy. To nie tylko przejaw hipokryzji, ale także kolejny dowód na to, jak tak naprawdę zjednoczona jest Zjednoczona Prawica.
Kwestie wymiaru sprawiedliwości oraz relacji z Unią nie są jedynymi, w których partyjka Ziobry odcina się od własnego rządu. Podobnie jest z tak zwanym Polskim Ładem.
„To sztandarowy projekt pana premiera. Zapewniał nas, że program został pieczołowicie przygotowany przez jego najlepszych ekspertów. Dlatego jesteśmy obecną sytuacją zaskoczeni i liczymy, że sprawa szybko się wyjaśni”, mówił lider Solidarnej Polski. Problem w tym, że ten sam Ziobro – wspólnie z Jarosławem Kaczyńskim, Mateuszem Morawieckim i Jarosławem Gowinem – w maju 2021 roku podpisał deklarację, która wyraźnie mówiła, że Polski Ład jest fundamentem programu Zjednoczonej Prawicy.
„Polski Ład jest właściwą odpowiedzią na wielkie wyzwania, przed którymi stoi nasz kraj”, a rząd „Zjednoczonej Prawicy jest gwarantem jego realizacji” czytamy w dokumencie. Ziobro nie wiedział, co podpisuje, lub dziś próbuje ratować skórę, zrzucając całą winę na Morawieckiego. Jedno drugiego zresztą nie wyklucza.
Winnych szuka też były minister finansów Tadeusz Kościński, który przekonuje, że rola ministerstwa w przygotowaniu Polskiego Ładu ograniczała się do przepisywania na język ustaw poleceń przychodzących z góry. Czyli skąd? „Naszym zleceniodawcą był głównie pan premier. A on zbierał wszystkie pomysły, które wychodziły z Nowogrodzkiej, z innych ministerstw i z różnych instytucji, na przykład Polskiego Instytutu Ekonomicznego”, mówi Kościński „Rzeczpospolitej”. Kaczyński z kolei odpowiedzialnością obarcza jakichś urzędników w Ministerstwie Finansów, choć o kogo konkretnie mu chodzi, nie potrafi powiedzieć.
Mamy więc sztandarowy projekt koalicji rządowej, pod nim podpisy wszystkich liderów tej koalicji i nikogo, kto by był za niego odpowiedzialny. Dziś słyszymy o tym, że trwają prace naprawcze, ale właściwie nie wiadomo, kto nimi kieruje, kiedy się skończą i do czego tak naprawdę doprowadzą. I to ma być rząd mający jasną wizję reformowania kraju?
Obecna władza wmawia ludziom, że wie, co robi. Część mediów tę opowieść kupuje, mimo że to zwyczajne kłamstwo. Na każdym kroku widać, że obóz władzy nie potrafi dojść do porozumienia w nawet najważniejszych sprawach. Jakie podatki mają płacić Polacy? Jakie chcemy mieć relacje z USA? Jak odzyskać miliardy euro z unijnego budżetu? Jaką politykę prowadzić wobec Rosji? Jak reformować polską energetykę? Jak walczyć z pandemią? Nie wiadomo.
Rządowa większość w Sejmie trwa, bo zyski z władzy oraz strach przed wyborcami trzymają Kaczyńskiego i Ziobrę razem. Ale pomysłu na Polskę nie ma w tej ekipie za grosz. Proszę o tym pamiętać, gdy następnym razem usłyszą Państwo bajkę o rzekomym programie rzekomo Zjednoczonej Prawicy.3. Kraj postawiony na głowie,
czyli trzy mity Polski PiS
(28.06.2022 r.)
WPolsce rządzonej przez PiS wszystko jest postawione na głowie – rzekomo Zjednoczona Prawica pogrąża się w wojnie domowej, rzekomo antykomunistyczny Kaczyński toleruje byłych współpracowników SB na szczytach partyjnej hierarchii, rzekomo propaństwowy rząd na każdym kroku ośmiesza państwowe instytucje i osłabia państwo.
Najgorsze jednak jest to, że tak wiele mediów i tak zwanych liderów opinii publicznej nie zwraca już na te sprzeczności uwagi. Hipokryzja i kłamstwa władzy stały się na tyle powszechne, że przestały oburzać. Przyjrzyjmy się więc mitom, jakie serwuje nam rządowa propaganda.
Mit 1: Zjednoczona Prawica jest „zjednoczona”
Zacznijmy od relacji w ramach ekipy rządzącej. W każdej koalicji zdarzają się różnice zdań, ale obecny rząd to chyba jedyny, w którym minister i jego poplecznicy zarzucają premierowi kłamstwa, działania na szkodę państwa, zdradę interesu narodowego i de facto zaprzedanie polskiej suwerenności. To wszystko oczywiście w kontekście negocjacji prowadzonych z Komisją Europejską na temat przyjęcia Krajowego Planu Odbudowy.
Zbigniew Ziobro od początku był przeciwny zwiększeniu zasobów własnych UE, czyli pozyskaniu środków, które mają sfinansować projekty w ramach Krajowego Planu Odbudowy. Posłowie Solidarnej Polski w maju 2021 roku zagłosowali wbrew własnemu rządowi przeciw stosownej ustawie. „Plan uruchomienia Funduszu Odbudowy może w przyszłości zagrozić suwerenności Polski” napisano w oficjalnym oświadczeniu partii. O tym, że Fundusz jest „niebezpieczny dla polskiej suwerenności” i jest rozwiązaniem „szkodliwym dla Polski” mówił też sam Ziobro. A w czasie debaty marszałek i wicemarszałek Sejmu z PiS-u w ogóle nie dopuścili go do głosu. Mimo to po głosowaniu Ziobro został w rządzie, a premier nie wyciągnął wobec niego żadnych konsekwencji.
Nie zrobił też tego później, chociaż minister sprawiedliwości zdania nie zmienił. A w dodatku zarzuca Morawieckiemu kłamstwo. Twierdzi, że szef rządu zgodził się na warunki Komisji Europejskiej w sprawie przyjęcia Krajowego Planu Odbudowy bez konsultacji z Radą Ministrów i Solidarną Polską. „Okazuje się, że nie jest, jak premier mówi. Inaczej brzmi dokument, który przyjął rząd, a inaczej jakaś wersja finalna, negocjowana przy zielonym stoliku w gabinetach brukselskich”, mówił kolega partyjny Ziobry Michał Woś.
Niech to wybrzmi raz jeszcze – minister i lider partii koalicyjnej oskarża premiera, swojego przełożonego, o zdradę i kłamstwa, ale wciąż trwa w rządzie. I nikogo to nie dziwi. Mało tego, w mediach – nie tylko prorządowych – przeczytają Państwo, że to opozycja jest skłócona i podzielona, za to władza zjednoczona. Litości!
Mit 2: PiS spełnia obietnice
Ten mit wynika z pierwszego i mówi, że koalicja rządząca – mimo wszelkich sporów wewnętrznych – ma wielką moc. W rzeczywistości Kaczyńskiemu prośbami i groźbami udaje się raz na jakiś czas uciułać większość w Sejmie, ale ze sprawczością nie ma to nic wspólnego. Proszę mi pokazać jakikolwiek projekt poważnych reform, który w ostatnim czasie temu rządowi udało się przeforsować. Piątka dla zwierząt upadła, reforma szpitali została odłożona na okres powyborczy, reklamowany z pompą Polski Ład stał się zbiorem chaotycznych rozwiązań, w których nie orientują się nawet księgowi i które trzeba nieustannie łatać lub odkręcać, reforma edukacji została (na szczęście) zablokowana przez prezydenta.
Do tego dodajmy jeszcze „reformę” sądownictwa, która – chociaż była jednym z priorytetów tej ekipy – ciągnie się nieprzerwanie od lat, bo minister sprawiedliwości nie potrafi dojść do porozumienia z partnerem koalicyjnym. Krótko mówiąc, flagowe projekty tej władzy w ogóle nie trafiają pod obrady Sejmu, upadają lub muszą być nieustannie poprawiane.
Elementem mitu sprawczości jest przedstawianie obecnej elity rządzącej jako wielkich wizjonerów zmieniających kraj. Ale które z ich szumnych obietnic zostały wprowadzone w życie? Polskie helikoptery dla wojska obiecane przez Antoniego Macierewicza? Promy pasażerskie, lokomotywy, drony, polskie auto elektryczne? 100 tysięcy mieszkań w ramach programu Mieszkanie Plus? A może Centralny Port Komunikacyjny, którego do tej pory nawet nie rozpoczęto budować i którego sens budzi ogromne wątpliwości? Owszem, kończy się przekop Mierzei Wiślanej, ale jego koszty w trakcie budowy wzrosły ponad dwukrotnie, a eksperci ostrzegają, że inwestycja zwróci się za… kilkaset lat.
Po tych wszystkich fiaskach obietnic Morawieckiego nikt poważny nie traktuje serio, ale to nie przeszkadza premierowi mamić ludzi dalej. Ostatnio zapowiedział budowę tysiąca hal sportowych, i to w ciągu dwóch lat, co oznacza, że do użytku trzeba by oddawać więcej niż jedną dziennie. Mało tego, dokładnie taką samą obietnicę Morawiecki złożył… sześć miesięcy wcześniej, kiedy w styczniu bronił ministra sportu przed odwołaniem. Od tego czasu drastycznego skoku liczby budowanych hal sportowych nie odnotowaliśmy.
Mit 3: PiS buduje „silne państwo”
Klęski w realizacji kolejnych składanych obietnic nie tylko obciążają podatników, lecz także ośmieszają państwo.
Ten rzekomo propaństwowy rząd niszczy państwo na wiele innych sposobów – na przykład wykorzystując fundusze budżetowe do realizacji partyjnych celów, ale także po prostu ignorując niezależne instytucje, jeśli te występują przeciwko interesom partii. Weźmy chociażby ostatnią decyzję sądu uznającą Kazimierza Kujdę za kłamcę lustracyjnego. Kujda, bliski współpracownik Kaczyńskiego i wieloletni prezes zarządu spółki Srebrna – tej samej, która chciała w Warszawie zbudować słynne dwie wieże – dobrowolnie współpracował ze Służbą Bezpieczeństwa. Prezes PiS, który przecież na każdym kroku podkreśla, że walczy z „postkomunizmem”, decyzji sądu po prostu nie przyjmuje do wiadomości.
„Miałem okazję zapoznać się z tymi materiałami. Mam tutaj inne zdanie. Orzecznictwo sądów polskich jest przeze mnie od wielu lat bardzo zdecydowanie i jednoznacznie krytykowane”, powiedział Kaczyński. A Kujda, zamiast zniknąć z szeregów partii, pracuje jako doradca wicepremiera Jacka Sasina w Ministerstwie Aktywów Państwowych, gdzie – jak twierdzą dziennikarze Onetu – zajmuje się obsadzaniem stanowisk w spółkach Skarbu Państwa.
Zwracam uwagę, że Kaczyński swoimi wypowiedziami lekceważy nie tylko sąd, ale także Biuro Lustracyjne Instytutu Pamięci Narodowej, którego prokuratorzy prowadzili śledztwo w sprawie Kujdy. Biuro Lustracyjne zostało utworzone na mocy ustawy z 2006 roku – w czasie pierwszych rządów Prawa i Sprawiedliwości! Nawet instytucji, które sami powołali, nie potrafią uszanować.
Stosunek Kaczyńskiego do państwa dobrze oddaje też proces jego odchodzenia ze stanowiska wicepremiera ds. bezpieczeństwa. Nawet nie udaje, że Morawiecki – którego formalnie był podwładnym – ma w rządzie cokolwiek do powiedzenia.
„Nie jestem już w rządzie; premier Mateusz Morawiecki oraz – z tego, co wiem – prezydent Andrzej Duda przyjęli moją rezygnację; moim następcą w randze wicepremiera będzie szef MON Mariusz Błaszczak”, powiedział Polskiej Agencji Prasowej Kaczyński. W normalnej demokracji parlamentarnej takie decyzje ogłasza premier, prezydent je zatwierdza, a procedura odwołania i powołania nowych członków Rady Ministrów ma odpowiednią oprawę. Ale w normalnym kraju premier to jest zaszczytna funkcja, zwykle powierzana liderowi koalicji rządzącej. Nie w Polsce PiS-u.
Tu Kaczyński po prostu oświadczył, że już w rządzie nie pracuje i nawet nie wie, czy jego rezygnacja została przyjęta. Po prostu przestał pojawiać się w Kancelarii Premiera. I znów mało kogo to w ogóle dziwi.
A powinno. Jeśli chcemy, aby obywatele traktowali państwo poważnie, tego samego należy wymagać od elity władzy. Kaczyński tymczasem państwo traktuje jak prywatny folwark, a premiera i ministrów jak chłopów pańszczyźnianych, którymi może dowolnie dysponować.
***
Z tego wszystkiego wypływa, moim zdaniem, jeden zasadniczy wniosek: program, z którym opozycja idzie do wyborów, skrótowo nazywany „Anty-PiS”, to nie jest – wbrew temu, co lubią powtarzać rozmaici publicyści – program negatywny. To, jak mówi Donald Tusk, propozycja pozytywna. To program odbudowywania zaufania do państwa i jego instytucji; to program poważnego traktowania obywateli przez polityków; to program przywrócenia właściwej hierarchii w strukturach władzy, tak aby to premier zarządzał ministrami, a nie na odwrót; to program budowy koalicji rządzącej, której członkowie nie oskarżają się nawzajem o kłamstwa i zdradę; to program, w którym wyroki sądów są szanowane.
W skrócie – to program, który stawia życie polityczne i debatę publiczną w Polsce z powrotem na nogi. Jeśli ktoś taką propozycję nazywa „negatywną”, to znaczy, że nie rozumie znaczenia słów, którymi się posługuje. Albo nie chce zrozumieć.4. Jakie jest stanowisko rządu?
Jakie tylko chcecie
(14.04.2022 r.)
Sowieccy historycy, jako marksiści, są pewni co do przyszłości. To, z czym mają problem, to ich ciągle zmieniająca się przeszłość” – mawiał jeden z najlepszych znawców ZSRR, Leopold Łabędź – Polak żydowskiego pochodzenia, który po drugiej wojnie światowej osiadł w Wielkiej Brytanii. Stwierdzenie to do dziś pozostaje aktualne. I to nie tylko w odniesieniu do Rosji.
Wywołana przez Putina wojna ujawniła miałkość polityki zagranicznej obozu władzy w Polsce. Wali się opowieść o niedołężnym Bidenie i wspaniałym Trumpie, o niewzruszonym sojuszu polsko-węgierskim przeciwko „miękkiemu” Zachodowi, o konieczności rozmontowania Unii Europejskiej i powrotu do „Europy ojczyzn”. Politycy Zjednoczonej Prawicy gubią się w zeznaniach i opowiadają rzeczy sprzeczne ze sobą w nadziei na to, że ludzie machną ręką na ten informacyjny chaos lub że sprzeczności nikt nie zauważy. Ja zauważam. I Państwo też powinni.
W dyktaturach przeszłość nigdy nie jest dana raz na zawsze. Kiedy zmienia się linia władzy, zmianie ulega nie tylko teraźniejszość, ale i historia. Z podręczników znikają informacje o dawnych sojuszach, archiwalne wydania gazet idą na przemiał, a ze zdjęć wygumkowuje się postaci, które przestały być w czyichś łaskach. W słynnym _Roku 1984_ George’a Orwella dostosowywaniem tego, co było, do aktualnych potrzeb politycznych zajmowało się Ministerstwo Prawdy. Ubóstwiany władca i wszechwładna partia nie mogą przecież przyznać, że niegdyś popełniono błędy. Zmieniają więc przeszłość i utrudniają dostęp do dowodów ujawniających prawdę – książek, dokumentów, świadków, filmów czy zdjęć.
Tak przynajmniej było kiedyś. Obecnie, w epoce smartfonów i mediów społecznościowych, nie da się odciąć ludzi od informacji w takim stopniu, jak jeszcze kilka dekad temu. Co nie oznacza, że niektórzy dyktatorzy tego nie próbują. Władimir Putin zamyka niezależne media, grozi więzieniem za dzielenie się informacjami na temat wojny w Ukrainie, prześladuje organizacje pozarządowe, reglamentuje dostęp do internetu i tak dalej.
Generalnie jednak w dzisiejszych czasach, kiedy władza próbuje ukryć jakieś informacje, nie odcina dostępu do wiadomości, ale tworzy ich jeszcze więcej. Zamiast kasować teksty, produkuje nowe, zamiast odmawiać wypowiedzi, udziela ich aż nadto, mówiąc rzeczy sprzeczne i licząc, że prawda zaginie w całym tym szumie informacyjnym. Taką taktykę przyjął najwyraźniej rząd Zjednoczonej Prawicy. Oto przykłady.
Czy zdaniem polskiego rządu Unia Europejska powinna twardo przeciwstawiać się działaniom Rosji? Odpowiedź wydaje się oczywista. Premier Morawiecki raz po raz strofuje przywódców innych państw za rzekomą uległość wobec Kremla. Atakuje między innymi prezydenta Francji Emmanuela Macrona.
„Panie prezydencie Macron, ile razy negocjował pan z Putinem. Czy osiągnął coś pan? Ze zbrodniarzami nie ma co negocjować”, perorował na nagraniu zamieszczonym niedawno w sieci.
Polski premier ma prawo negatywnie oceniać politykę Macrona wobec Rosji. Ale jaką wiarygodność może mieć w tej sprawie Morawiecki, jeśli jednocześnie chce budować sojusz polityczny z Marine Le Pen, która uważa, że „Ukraina leży w rosyjskiej strefie wpływów”?! Powiedziała to podczas wizyty w Warszawie na zjeździe antyunijnych partii zorganizowanym przez PiS. Pytany o stanowisko Le Pen wobec Rosji Morawiecki powiedział, że „nie musimy się we wszystkim zgadzać”. Było to w grudniu, kiedy nasze władze miały już od amerykańskiego wywiadu informacje o zbliżającej się inwazji.
Polski rząd atakuje obecnego prezydenta Francji za uległość wobec Putina, a jednocześnie wspiera kandydatkę, która chce dać Putinowi w Ukrainie wolną rękę. Gdzie tu logika? Nie ma jej. Morawiecki najwyraźniej sądzi, że jego wyborcom brak intelektualnych kompetencji, aby dostrzec tę sprzeczność, mają zbyt krótką pamięć lub nie przywiązują żadnej wagi do spójności tego, co mówi ich premier.
Idźmy dalej. Morawiecki krytykuje Unię Europejską za to, że ta nie wprowadza wysokich podatków na rosyjskie surowce, w tym ropę. „Będę bardzo mocno forsował tę kwestię w UE”, mówił 30 marca 2022 roku. Tego samego dnia w „Gazecie Polskiej” ukazał się wywiad z Jarosławem Kaczyńskim.
„Był pomysł opodatkowania ropy rosyjskiej wysoką daniną. Kto chce, niech kupuje, ale zapłaci za to bardzo wysoki podatek. Czy to rozwiązanie nadal jest brane pod uwagę?”, pada pytanie. „W mojej ocenie to jednak ułomne rozwiązanie”, odpowiada Kaczyński.
Morawiecki domaga się od Unii Europejskiej wprowadzenia mechanizmu pozwalającego na wspólne zakupy surowców, a dzięki temu uzyskanie silniejszej pozycji negocjacyjnej i niższych cen. „Polska bardzo jednoznacznie opowiada się za wspólnymi zakupami między innymi gazu”, mówił pod koniec marca w Brukseli. I dodawał, że oczekuje konkretnych propozycji od Komisji Europejskiej.
Takie rozwiązanie – o które sam od dawna apeluję – oznacza jednak zacieśnienie integracji europejskiej. A co na ten temat ma do powiedzenia Morawiecki? Oto wypowiedź z grudnia minionego roku z konferencji poświęconej przyszłości Europy. „Na pewno nie możemy pozwalać na poszerzanie kompetencji UE coraz bardziej, bo jest to zjawisko bardzo groźne”, mówił wówczas. W innym miejscu przekonywał, że „w interesie utrzymania spójności UE na takim poziomie, na jakim ona do niedawna wydawała się zjawiskiem pozytywnym, jest postawienie tamy dalszemu poszerzaniu kompetencji o charakterze instytucjonalno-prawnym”.
Jak to zatem jest? Nie chcemy poszerzania kompetencji instytucji unijnych, ale jednocześnie chcemy, aby Unia koordynowała zakupy gazu, narzucała wysokie podatki na rosyjskie surowce, a nawet zakazywała poszczególnym państwom zakupu tych surowców? Jeśli to nie jest poszerzeniem kompetencji, to co nim jest? Może więc w grudniu premier się mylił, a teraz przejrzał na oczy? Niestety, zamiast przyznać się do błędu i uporządkować poglądy, Morawiecki zapewne zorganizuje kolejną konferencję prasową lub nagra kolejny filmik.
Przykłady można mnożyć, bo w tym modelu działania sprzeczność wypowiedzi premiera czy innych polityków rządu to nie błąd, lecz działanie celowe. Czy są za Orbánem, czy przeciwko niemu? Czy popierają Marine Le Pen, bo ta chce rozsadzić Unię Europejską od środka, czy jednak się jej boją, bo sympatyzuje z Putinem? Czy chcą, aby Unia Europejska była bardziej zjednoczona w swoich reakcjach na zagrożenia zewnętrzne, czy wolą, aby była jedynie „strefą wolnego handlu”? Nie wiadomo.
Chodzi o to, by odbiorca zalewany mnóstwem informacji nie tylko poczuł się skołowany, ale także, aby z tego oceanu wzajemnie sprzecznych wypowiedzi wybrał sobie te, które odpowiadają jego poglądom.
Są Państwo za tym, aby Unia wprowadziła wysokie podatki na rosyjską ropę? Proszę, oto wypowiedź premiera, który się z Państwem zgadza. Nie chcą Państwo tego? Oto zgodna z Państwa poglądami wypowiedź wicepremiera ds. bezpieczeństwa*. Uważają Państwo, że instytucje unijne powinny pomóc Polsce finansowo w przyjęciu milionów ukraińskich uchodźców? Proszę, premier także o to apeluje. Nie chcą Państwo takiej pomocy? Nie ma problemu, wicepremier twierdzi: „nie będziemy chodzić po prośbie”. Uważają Państwo, że wielkie światowe korporacje powinny płacić wyższe podatki? Oto lista wypowiedzi premiera, w których domaga się tego samego. Nie chcą Państwo tego? Proszę zwrócić uwagę, że Polska pod rządami PiS-u właśnie zawetowała wprowadzenie tego podatku. I tak dalej, i tak dalej.
Czy to działa? Najwyraźniej. Wciąż nie brakuje „liderów opinii” przekonujących, że PiS może i łamie konstytucję, może marginalizuje nasze znaczenie w Unii, może popełnia błędy, ale przynajmniej ma spójny program…
* Takie stanowisko w rządzie zajmował wówczas prezes PiS-u Jarosław Kaczyński (przyp. red.).