- W empik go
Polska w czasie trzech rozbiorów 1772-1799. Tom 1, 1772 – 1787: studia do historyi ducha i obyczaju - ebook
Polska w czasie trzech rozbiorów 1772-1799. Tom 1, 1772 – 1787: studia do historyi ducha i obyczaju - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 655 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Północ bije – skończyłem ostatnią kartę książki, nad którą pracowałem długo a za mało, z której chwilami byłem rad, częściej nie zadowolniony. Rzucam pióro z jakiemś tęsknem uczuciem… rzadko mi się trafiało z takiem zwątpieniem puszczać w świat owoc pracy, w której uwierzyłem potrzebę. – Radbym ją dać na sądy ludzkie i powstrzymać jeszcze w zaciszu domowem. Zdaje mi się niekiedy za pełną, czasem nie dokończoną. Lecz daż mi ją lepiej wykonać zdrowie i siły? Dziś wszystko tak starzeje rychło, nie zgrzybiejeż i ona gdy ją zatrzymam przy sobie? Niech więc idzie – a ty, któremu ją przesyłam z pozdrowieniem w zamglone dalekie strony, stary druhu… przyjmij ten dar przyjaciela pobłażliwem sercem i sądem tym wyższym nad chwilowe wpływy, jaki cię zawsze odznaczał. Między tą książką a tobą – stoi mur chiński – nie rozpaczam jednak, aby się on nie wyłamał gdzieś choćby na tyle, aby moja Polska przedrzeć się mogła do Ciebie. Pozdrowienie z daleka.
Drezno, 24. Lutego 1873.
Twój
J. I. Kraszewski.PRZEDMOWA.
Jeden z pisarzów niemieckich* wyraził się, mówiąc o dziejach wspólnych im z nami (z powodu smutnej rocznicy podziału), że każdy naród ma prawo historyę swoję obrabiać coraz na nowo, stosownie do potrzeb chwili! Smutne to pojęcie zadania dziejopisarza i zniewaga dla historyi, którą służebnicą czyni; my nawykliśmy byli szukać w niej prawdy, gdy ludzie wieku dzisiejszego, ludzie praktyczni zużytkować by radzi nawet przeszłość dla teraźniejszości. Jest to coś nakształt tego, jakby kto kości przodków palił dla zrobienia z nich szuwaksu.
Historya, według nas, przeto tylko w coraz nowy sposób pojmowaną i pisaną być może i powinna, że postęp człowieka rozjaśnia jej horyzonty, nowe coraz światło rzuca, zmienia sądy, bo zmienia nowemi badaniami, podstawy, na których się one opierały.
–-
* G. Freitag.
W imie też prawdy a nie potrzeby chwilowej, zamyśliliśmy skreślić dzieje ostatnich lat bytu rzeczypospolitej, – ducha i obyczaju Polski. Epoka ta wielokrotnie i wielostronnie opracowywaną była przez wielu pisarzów, chwytano ją jako przedmiot ponętny, z różnych stron zapatrując się na nią, probując na niej piór i dowcipów. Cudzoziemcy nawet jak Rhulliere, Ferrand, Raumer, Sybel, Smitt, Herrmann, a świeżo Beer, brali chętnie chwilę upadku i podziału Polski za przedmiot do dzieł wyczerpujących. Pomniejszych pism, sądów, pamiętników, rozpraw z tych czasów liczba jest niezmiernie wielka.
Materyał zgromadzono i co dzień się jeszcze gromadzi tak obfity, iż chyba by go za bogatym nazwać można, gdyby kiedy historykowi zbytek danych mógł być ciężarem.
Z nowszych u nas pracowników pisali o tej epoce mniej więcej wyczerpująco Schmitt, Szujski, Wegner, Morawski, Kalinka, Zdawałoby się więc, iż dodawszy do tego światło, jakie rzucają pamiętniki Ogińskiego, Niemcewicza, Kitowicza, Wybickiego, Kiłińskiego, Moszczeńskiego, Kosmowskiego, Zajączka i wielu innych – chwila ta dziejowa winnaby nam być dostatecznie znaną i nie wymagającą nowego obrazu.
Tak przecie nie jest. Wszystko to cennym zapewne jest materyałem, pracą przygotowawczą, a pełnego wizerunku epoki ze wszystkich względów tak zajmującej – brak nam jeszcze i nie rychło zapewne mieć go będziemy. Z każdą chwilą zdobywają się materyały nowe, światło się zwiększa, wiele namiętnych sądów o ludziach i sprawach upada; historya ta nie jest dla nas dotąd zupełnie jasną i skończoną. To jednak, co już stuletnią zdobyto pracą, dozwala skreślić pewien zarys całości piórem bezstronnem, ku czci prawdy a nauce naszej.
Dwojako pisano dzieje tego czasu – jako apologię umęczonej Polski, lub jako obronę, namiętną a złośliwą przeciw nam, tych którzy się z popełnionego gwałtu usprawiedliwić chcieli – prawdy zupełnej, bezstronnej nikt nie chciał albo raczej nie mógł napisać. Dzieci rozżalone jeszcze nie śmiały ojców obwiniać; winowajców potomkowie nie chcieli przyznaniem się do grzechu potępiać tych, po których wzięli ciężki spadek popełnionej niesprawiedliwości. Dziś, dziś my ostygliśmy nieco, chwila boleśna już dosyć jest od nas odległą, byśmy ją w całość pewną ujętą oglądać mogli; dojrzeliśmy nieszczęściami do tyla, żeśmy już powinni znieść prawdę, choćby gorzką i smutną.
Tej prawdy szukał autor obrazu tego… w poznaniu szczególniej wewnętrznych kraju stosunków – a choćby, jako człowiek, część jej tylko znalazł i cząstkę odmalował – praca się ta zawsze nagrodzi.
Pismo to powstało z uczucia obowiązku, a zrodziło się w boleściach. Goryczą zapływało nieraz serce pisząc, oczy łzami, czoło rumieńcem, stokroć pióro z rąk wypadało – mus jakiś wewnętrzny kazał dokonać, co było poczętem. Zdało się autorowi w sumieniu jego, że ta prawda, dziś właśnie, będzie nam pożyteczną, jakkolwiek musi być przykrą, że my dziś z niej zaczerpniemy nie zwątpienie ale naukę, która daje siłę.
Epoka ta zawiera cały szereg błędów i win naszych, których się skrywać nie godzi, ale obok nich i krzywd naszych i gwałtów wycierpianych i czystych poświęceń i szlachetnych a wzniosłych charakterów wiele.
U łoża konającej Polski stoją piękne, godne lepszej przeszłości postacie; naprzeciw nim nieprzyjaciele nasi nie znajdą do popisu innych nad poczwarnie przewrotne i jenialnie cyniczne. W oczach historyka jeniusz Fryderyka i Katarzyny tem się chyba utrzymuje na przyznanym mu stopniu, iż siła dała mu zwycięztwo. Gdyby los nie sprzyjał im, byłyby to osobistości wyśmiane i pogardzone. Naszym bohaterom nawet upadek nie potrafił odjąć ich blasku.
Piszący historyę tej epoki (stosuje się to po części i do innych okresów) przywiązywali się dotąd szczególniej do dyplomatycznych knowań i układów, do strony jej zewnętrznej, do wizerunków intryg dworów, machinacyi gabinetowych, sprężyn działających po za krajem i za nami – zaniedbaną była stosunkowo strona dla nas, i w każdej historyi daleko ważniejsza a lekceważona – dzieje wewnętrzne kraju i ducha jego w chwili tej stanowczej, obraz obyczajów i charakteru epoki. Opisywano bardzo troskliwie, co się działo po za Polską, w Wiedniu, Berlinie i Petersburgu lub w gabinecie posła i na zamku u króla w chwili, gdy Polskę ćwiertowano – za mało wiedzieliśmy i wiemy co się w samym kraju działo, cośmy wycierpieli na torturach, jak wiliśmy się w rękach oprawców a może dłonie ich całowali.
Szereg znanych już po większej części faktów, w coraz nowy sposób grupowanych i przestawianych, w coraz nowe tłumaczenia i wykłady oprawnych – stanowił zwykły tej historyi wątek. Z małemi wyr jatkami były to historye bezbarwne, wyciągi suche, deklamacye wymowne, rozprawy polityczne. Nam się zdało, iż wypełnić dzieje tego okresu obrazem ducha i obyczajów było rzeczą niezbędną, że poświęcić nieco powagi dziejopisa należało, aby nadać obrazowi barwy i życia, by go zrozumiałym uczynić. Powaga historyi straci natem cokolwiek, interes i prawda niewątpliwie zyskają.
Zadaniem naszem było odwzorować samą Polskę i jej życie w tych chwilach ostatecznych walk i wysiłków. Zużytkowaliśmy więc zwykle odrzucany materyał w przekonaniu, że dla głębiej myślących nic tu obojętnem nie jest, wszystko przynosi światło i bliżej poznać daje naród, który u dziejopisów swych był dotąd trupem pod nożem anatoma. Poprzedził nas wprawdzie Smitt i Hermami, dający niektóre szczegóły życia i obyczajów kraju, lecz oba ci pisarze czerpali ze źródeł jednostronnych, obcych, niechętnych a… bardzo zresztą niedostatecznych.
Nie łudziemy się wcale, ażebyśmy w tych studyach dokonali nawet tego, cośmy sobie zakładali. Pomiędzy myślą pisarza a wykonaniem jej stoi zawsze przeszkód wiele – słabość człowieka, materyalne zawady, wpływy chwili – często sama nawet zbyt gorąca, chęć stworzenia zbyt wiele. Skromna też to próba, która sobie nie rości prawa do innego nad ten tytułu.
W historyi tych lat przywiązujemy szczególną wagę do pewnych chwil stanowczych w życiu narodu, do punktów zwrotnych, od których poczynają się doby odmienne, na których kończą się okresy charakterów cale różnych. Pierwszy rozbiór, godzina najboleśniejszego i najwstydliwszego upadku, sejm czteroletni, wysiłek bohaterski Polski odradzającej się, powstanie Kościuszkowskie, są to punkta kulminacyjne tego okresu. W pierwszym uosobieniem upadku jest Poniński, w drugim świetnieje cała grupa ludzi ratujących ojczyznę szlachetnym, często aż do nierozwagi posuniętym zapałem, którego wyrazem najszlachetniejszym jest Ignacy Potocki. Obok niego skupiają się zajmujące postacie twórców konstytucyi d. 3. Maja, której duchem żyła Polska i żyje, powiedzieć można, do dziś dnia. Sejm czteroletni zrodził i zaszczepił ten patryotyzm, którego sto lat ucisków zgasić nie mogło.
Nie potrzebujemy tłumaczyć się z użytych do studyów tych najrozmaitszych materyałów, znanych powszechnie lub zaniedbanych – które w większej części przywodziemy w ciągu pisma. Oprócz źródłowych dzieł wymienionych wyżej, pamiętników, niezliczonych broszur, dzienników, dyaryuszów, mieliśmy pod ręką znaczny zbiór korespondencya króla, Szczęsnego Potockiego, wielu osób działających, niewydane pamiętniki i wielką ilość pisemek okolicznościowych, wierszy ulotnych, które nigdy drukowanemi nie były. Z pamiętników przywiedzieni tylko niedrukowany drugi Kilińskiego i bardzo ważny Michała Zaleskiego wraz z jego korespondencyą.
Z góry przygotowani jesteśmy do zarzutów, jakie czynione nam być mogą, i przewidujemy je w wielkiej części. Historya nasza wyda się często za drobnostkową, za mozaikową tam gdzieśmy słowy współczesnych się posługując, sąd czytelnikowi pozostawić chcieli. Wiele szczegółów zdadzą się zbytecznemi, choć wszystkie przykładają się do nadania obrazowi barwy i prawdy.
Ilekroć współczesne świadectwo i ręka kreśląca obraz z natury nasz sąd zastąpić mogły – chętnieśmy im miejsca ustąpili. Pomimo najżywszej chęci uczynienia obrazu pełnym, czujemy wielce jak mu braknie wiele. Posłuży on przynajmniej komuś, co lepiej i szczęśliwiej skreślić go potrafi. Los tych studyów dla nas jest przewidzianym, krytyk znajdzie się nad czem pastwić, nic nad to łatwiejszego – a ci, co sami poszukiwań u źródeł lenią się przedsiębrać, zużytkują książkę, czerpiąc z niej po cichu. – Słowo jeszcze. Możemy być łatwiej niż kto inny posądzeni o puszczenie cuglów wyobraźni i dowolne wypełnianie wizerunków; przeciwko temu jak najmocniej protestujemy. Poszanowanie historycznej prawdy posunięte aż do pedanteryi nie dopuszczało nam użyć w tych studyach nic nad to, co źródłami autentycznemi popartem być mogło. Zapomniawszy bólu, jaki często rodziły te dzieje – praca około nich wypłaciła się nam sowicie pociechą odgrzebywania szczegółów, promieniejących światłem nowem, życzymy czytelnikom, aby ich zajęły studya tak żywo, jak nas zajmowało pisanie.
* * *
Winniśmy tu złożyć wyrazy wdzięczności tym, którzy z uczynnością prawdziwie polską byli łaskawi udzielić nam materyałów, o jakie w kraju obcym nie zawsze łatwo. P. Hieronym Feldmanowski dopomógł nam wielce z biblioteki Towarzystwa Przyjaciół Nauk poznańskiego, nie odmówiła nam tek zasiłku biblioteka Kórnicka i biblioteka Zakładu Narodowego imienia Ossolińskich, za co najszczersze im dzięki składamy.
Drezno, d. 21. Lutego 1873.
J. I. Kraszewski.
SPIS RZECZY.
Str.
Do Pana Waleryana Wr.:…. go… III
Przedmowa… V
I. Wstęp… 1
II. Polska przed rozbiorem… 19
III. Geneza podziału… 51
IV. Sejm i delegacya… 69
V. Cienie i światła… 165
VI. Król i kraj… 203
VII. Tyzenhaus i Zamojski… 241
VIII. Sejm. Sołtyka sprawa… 283
IX. Sprawa Ugriumowej. Uwagi Staszica… 307
X. Sejm. Zjazd w Kaniowie… 367
XI. Piśmiennictwo… 415
XII. 1775 – 1787… 443W STO LAT PO ROZBIORZE. POSŁANNICTWO POLSKI PRZEJEDNAWCZE. DWA PRĄDY. DOWODY DZIEJOWE. WALKI OBECNE. PRZYSZŁOŚĆ SIĘ CZYTA W PRZESZŁOŚCI. WSCHÓD I ZACHÓD. POLSKA, LITWA I RUŚ. LOSY POLSKI – MOSKWA – RZYM. TRWAŁOŚĆ ORGANIZMU POLSKI. OSŁABIENIE RZECZYPOSPOLITEJ I JEJ ROZERWANIE. ZŁA I ZBYT DOBRA WIARA. WYBÓR PONIATOWSKIEGO PRZEDBURZE XVIII. W. POLSKA. WŁOŚCIANIE. STARA RZECZPOSPOLITA I ŚWIAT FRANCUZKI. POLSKA I ROSYANIE. SZLACHTA, MIESZCZANIE, ŻYDZI, STANY, SPOŁECZEŃSTWO I T. D.I. WSTĘP.
Sto lat upływa od pierwszego Polski rozbioru – sto lat w ciągu których nie było ani jednej chwili od prześladowania wolnej, od nacisku swobodnej, w której byśmy całą piersią odetchnąć mogli, myśli zebrać, ostygnąć z oburzenia. Sto lat protestu przed światem o gwałt spełniony, wrzawy nadaremnej, skargi do Boga i ludzi, chwytania się wszelkich środków, żebrania wszelkiej pomocy; włóczęgi wygnańczej po najdalszych ziemi kątach, przymierzów z rewolucyą, z fanatyzmem, z nieprzyjaciołmi i nieznanemi, z niebem i ziemią…
Sto lat minęło jak nas zaczęto mordować i oto żyjemy jeszcze, stoim, wołamy o pomstę do Boga i świata jak przed stą laty… I Polska żyje… Nie dobiły ją ani głaskania zdradne, ani katowania straszliwe, ani groźby, ani nawet dzisiejsze szyderstwa… Polska żyje…
Tak jest – nieprzyjaciołmi się świadczym co ją jeszcze prześladują, a którym wiek cały nie starczył na jej zabicie.
To jedno powinnoby przekonać ich, że Polska ma w sobie coś co utrzymuje to uparte życie.
Pozbawiona sił materyalnych, rozdarta i odarta, oszkalowana, oplwana, dźwiga się, podnosi skute dłonie i woła do zabójców – oto jestem.
W r. 1872, Bóg wie, azali nie żywszą, jest niż gdyście ją oszalałą i omdlałą dobijali w 1772.
Ukrzepiła się i wzrosła duchem, albowiem siła jej była i jest w duchu a idei.
Położona między wschodem a zachodem, na starciu się dwóch prądów przeciwnych, Polska miała swe posłannictwo, swą ideę żywotną, swą duszę i ta ją dziś jeszcze utrzymuje przy życiu.
Społeczeństw ludzkich żywot wyrabia się jak wszelka siła w materyalnym świecie, walką dwóch prądów, tworzącą, iskrę ożywczą. Dwa te prądy istniały zawsze i wszędzie, gdzie się kolwiek wyrabiało to co zowiemy życiem społeczeństw ucywilizowanych. Wojna – walka, – spór jest formą, w której się odrabiają dzieje… Te dwa prądy tryskają z martwych czasem i pokrewnych sobie grup aby stworzyć życie.
Od pierwszych wędrówek ludów z Azyi do Europy – w przeddziejowych mrokach – do ostatnich – dość było czasu, by to co wyszło pierwsze ze wspólnej kolebki, stanęło w przeciwieństwie z ostatniem.
Tak cywilizacya zachodu Europy znalazła się jednym czynnikiem, gdy ludy tegoż plemienia później wędrujące lub stające na kresach, tworzyły biegun drugi. – Polska w czasach swych przedhistorycznych już ulega z jednej strony wpływowi macierzystego wschodu, z drugiej cywilizacyi zachodniej. Tu się krzyżują i spajają te dwa prądy przeciw sobie biegące, i wyrabiają na coś pośredniego, co jest połączeniem obojga.
Trudno jest niedojrzeć tego posłannictwa Polski, które powierzchowni badacze nazwali bojowniczą placówką na kresach, – puklerzem chrześciaństwa, rycerzem Chrystusowym zwano Polskę… lecz ta walka kryła w sobie więcej coś niż obronę spokoju, mienia i skarbów Europy – zawierała w sobie walkę dwojga idei, dwóch światów starcie i przejednanie na pobojowisku.
Zarzucano plemionom słowiańskim w ogóle, a Polsce w szczególności samoistności brak. – Myśmy mieli siłę więcej niż stworzyć własne, bo chłonąć wyrobione przeciwne pierwiastki i w sobie je łączyć a do równowagi doprowadzać. Bez uprzedzenia należy z chłodną sumiennością, spojrzeć na dzieje nasze.
Braliśmy zewsząd, częstokroć bez wyboru, namiętnie, posłuszni naturze naszej, piliśmy jako gąbka z jednej strony nektary wschodu, z drugiej elixiry zachodnie, ale w nas to oboje łączyło się na chemiczny twór nowy, który tylko nasz organizm mógł wyrobić.
Całe dzieje Polski są tą walką, tym procesem jednania dwóch przeciwnych pierwiastków.
Nie wyrokuję czyśmy to posłannictwo nasze spełnili w zupełności i jak najlepiej, aleśmy je mieli; nie powiadam czy zawsze równowagę pierwiastków zdołaliśmy utrzymać, lecz historya nasza cała to pasowanie się o wytworzenie tego wielkiego słowa, co spaja dwa skrajne fałsze, aby z nich jedną prawdę wieku wytopić.
We wszystkich sferach naszej działalności są te dwa prądy widoczne. Zżymają, się dziejopisarze na popełnione błędy naddziadów, chcieliby u nas absolutyzmu, chcieliby utrzymania życia kosztem idei, w nas idea konieczna tworzyła się, niestety – kosztem życia! – Absolutyzm wschodu z dążeniem do swobody na zachodzie tu się splatał szukając formy przejednania. W rzeczypospolitej zadaniem było władzę monarchiczną ześlubić z ideą repubikancką.
W organizmie pierwotnym Polski znajdujemy dla tego sprzeczności najostateczniejsze, najwyższą niewolę wieśniaka i najidealniejszą wolność szlachcica… Ustawa trzeciego Maja, z całym swym radykalizmem nie zna innej do oswobodzenia drogi jak szczepienie szlachectwa na pniu ludowym.
Przeglądając się tak w starych Polski dziejach, w walkach z władzą monarchiczną, w rokoszach, w konfederacyach choćby wypaczonych, ciągle śledzim robotę narodową jednoczenia przeciwieństw. Nie zawsze ona jasną, ani wyraźną; jeden to drugi czynnik bierze górę – chwilowe mącą przeszkody – ale prawo bytu, konieczność prze do nieominionego celu. Zjawia się reforma religijna, tu spierają się najostatecznięjsze idee, nieruchomości i postępu… tu krzewi się unia kościołów wschodniego i zachodniego, tu znajdujemy tolerancją największą dla mozaizmu, tu arjan i antitrinitarjuszów, i tu zaraz najfanatyczniejsze jezuitów gniazdo. Wszystko to zbiera się, kupi w jednej rzeczypospolitej jak w ognisku w którem ma być przetopione.
Wszyscy wielcy mężowie nasi służą tej idei, a bezwiednie gdy szala się przechyli ku absolutyzmowi ciżba rzuca się aby nie przeważył jeden, gdy motłoch zawichrzy anarchią jawi się silna dłoń co mu wędzidło narzuca.
Cóż dziwnego, że w tej pracy wieków, wśród przeszkód materyalnych, przypadkowych, życie u nas było tak heroicznie bezładnem na pozór a w istocie pracowitem… Byliśmy kotłem, w którym gotowały się trucizny i lekarstwa…
Więc się nie godzi na przeszłość rzucać przekleństwa.. ani to co się stało, zwać nieszczęśliwem gdy było koniecznem… Żyliśmy dla narzuconego nam prawem naszego bytu posłannictwa, a ile nam tej idei pozostało dziś jeszcze
– tyle w nas i życia. Mamy znowu na naszych ziemiach gorącą walkę fanatyzmu i wstecznictwa z ideą postępu; a obiema posługują się namiętności doczesne i szachraje polityczni… Narzekamy na ten bój – a któż wie, czy on nam iskry życia nie wlewa??
Na ziemiach polskich ściera się dziś znowu gennanizm podbójczy i panslawizm krzepiący ku obronie praw swoich
– a w sercach polskich najdziwniej częstokroć spaja miłość dla cywilizacyi z plemiennej niepodległości pragnieniem…
Historya nasza nieskończona…
Mówią że są trupy, którym w trumnach włosy i paznogcie rosną… myśmy tym trupem, któremu wyrastają idee, – albo raczej, myśmy tem ciałem, któremu odebrano funkcye główne, a nie wydarto życia…
O przyszłości nikt wyrokować nie zdoła; w stworzenie jej wchodzi tyle sił nam nieznanych i dla oczów nie widocznych, tyle sił znanych a ocenić się nie dających, tyle opatrznościowych działań, które my zowiemy przypadkowemi – iż najbystrzejszy rozum summy ostatecznej nie obliczy. Na to potrzeba być wieszczem, a proroków Bóg odjął światu.
Lecz jeśli jest jaka droga, którąby można dojść do prawdopodobnego obrachowania przyszłości, – to przez poznanie tego co było. Nigdy węzły łączące teraźniejszość z przeżyłem nie mogą być tak całkowicie zerwane, ażeby charakterów przeszłości o następstwach wnioskować nie można.
Zadaniem naszem właśnie jest skreślić nie historyą lat ostatnich, ale rozwój ducha naszego na tle dziejów osnuty.
Wypadki były tylko skutkami tych przyczyn wewnętrznych, których dobadać byśmy się pragnęli… Ziarno ich spoczywało w duchu, obyczajach, w głębinach narodowego bytu…
Polska idea wynikła z natury narodu i ziemi, którą on zamieszkiwał. Stanowiła ona kraniec słowiańszczyzny posunięty na kresy, gdzie się z plemieniem germańskiem stykała. Z drugiej strony parły ją plemiona słowiańskie z mongolskiemi zmieszane i prąd azyatycki niosące. Niezaprzeczenie powołaniem jej było cywilizacyą zachodu na wschód przenosić i plemiona słowiano-mongolskie podbijać, aby je do pracy postępu zaprządz. Tego posłannictwa idea widoczną jest w najpotężniejszych indywidualizmach Piastowskiej epoki. Bolesławy przymierzą się z Niemcami a ujarzmiają Słowian, by ich mieć po sobie. Nieszczęściem dwoista walka z Germanią o ziemię, ze Słowiany o silę – nie zawsze jest szczęśliwą… Zmniejszają się jej rozmiary, – przychodzą w niej chwile niebezpiecznego wypoczynku..
ludzi nie staje wielkich idei wielkiej. Maleje ona do nędznych zapasów o władzę i panowanie na łachmanach podartych krajów. Lecz ile kroć silniej zorganizowana jednostka przoduje narodowi – idea ta oblewa ją swą jasnością i użycza potęgi swojej.
Najszczęśliwszym z wypadków, które zbroją, Polskę do jej posłannictwa, jest połączenie jej z Rusią, i Litwą… Ale od Jagiełły i Horodła do ostatniego Zygmunta i Lublina, wyrzeczona unja, słowo one, nie staje się ciałem aż po upływie niemal trzech wieków! – Połączone trzy narodowości chwilowo złamawszy potęgę germanizmu, któremu dały się wpić w swe ciało z zakonem Krzyżaków – stoją naturalnie do walki lub sojuszu z Rusią mongolską, – bo bez złamania jej, posłannictwu swojemu zadosyćuczynić nie mogą.
Za Zygmunta III. w istocie upada niepowrótnie Polska, gdy opanowawszy Moskwę, utrzymać się w niej nie umie i nie może… W onej chwili stanowczej rozstrzygają się jej losy… Złamanie potęgi moskiewskiej było warunkiem dalszego pochodu.
Ustępując z tąd Polska, podpisywała wyrok na siebie
– upadek jej był już tylko kwestyą czasu. Żyła odtąd więcej ideą swą niż potęgą nadwerężoną, a w samym organizmie rzeczypospolitej, zaszły fatalne, chorobliwe objawy przedzgonne.
Konieczności dziejowe chwilę stanowczego pasowania się z Moskwą wyznaczyły najnieszczęśliwiej. Przychodziła ona na nas, gdyśmy po Batorych dostali wychowańca Jezuitów Zygmunta III. i po tolerancyi religijną żarliwą propagandę. Oleśnickiemu zawdzięczamy żeśmy odepchnęli od siebie Czechów dla ich hussytyzmu; Jezuitom dworu Zygmunta III. żeśmy dla syzmy nie uczynili unij z Moskwą.
– Po dwakroć padliśmy ofiarą wierności naszej ślepej dla Rzymu, nie licząc tego, żeśmy poślubili jego obawę światła, nauki i fanatyzm, wszczepiając go powoli w politykę naszą…
Rzymowi uśmiechało się także przejednanie z kościołem wschodnim, ale używał ku temu Possewinów, a my zamiast obmyślać środki unij sami, braliśmy je z ręki zakonu, kierowanego z Rzymu, który nigdy nie znał stosunków naszych, kraju, jego natury i potrzeb.
Od początku więc siedemnastego wieku przewidywać się… dają następstwa wielkiej przegranej pod Moskwą… od tej epoki poczyna się groźniejsze coraz wzmaganie w potęgę państwa rosyjskiego, które się jednoczy, centralizuje, uosabia w jednym człowieku, aby runąć na nas stojących murem we wrotach Europy… Moskwa instynktowo czuje, że ztamtąd ma jej płynąć światło i życie… że my tamujemy jej pochód dalszy… – musi więc ciężyć na tę nieszczęśliwą Polskę, którą, wewnętrzne walki idei osłabiają,.
Ośmią wiekami bytu skrzepiony organizm rzeczypospolitej, ciało jej specyficznie różne od wszystkiego co gdziekolwiek widziemy w Europie – choć na pozór zdawały się słabe, potężną miały siłę w sobie. – W tych samych warunkach napadów, nacisku, wewnętrznej rozterki stanów, wiar, idei – może żaden inny naród nie byłby wytrwał. – Śmiano się z tej barbarzyńskiej, z turecka odzianej, po francuzku szczebioczącej, po łacinie retoryzującej, w miastach niemieckiej, na kresach ruskiej, u bałtyku litewskiej, w prusach germańskiej rzeczypospolitej, którą kilku magnatów niby i kilkakroć szlachty na barkach niosło – śmiano się z tego dziwacznego utworu wieków, szarpano go i rzucano się nań, a zmódz go było niepodobna. Achillesowej pięty nie znaleziono dotąd… Próbowano orężem i krwi potokami.. ale głowy odrastały – próbowano zdradą a nie imała się twardego ciała – aż przyszło zepsucie i zgnilizna wewnętrzna i te, jeśli nie całą Polskę, to jej wierzchne części przejadły.
Już za Jana Kazimierza zjawia się groźba rozbioru… Dosyć jest porozumieć się sąsiadom, sprzymierzyć, połączyć – nec Hercules contra plures, rozedrą Polskę…
Rozedrzeć ją, było rzeczą możliwą, zabić niepodobną. Rosya posłannictwu swojemu niesprostała, bo powinna była dążyć do zdobycia Polski całej i do połączenia się z nią, a dala ją rozedrzeć. – Za ten występek dziejowy i za wiele innych czeka ją pokuta… Nie mogąc od razu pochłonąć, nie umiejąc czekać, nie czując w sobie dostatniej mocy, Rosya dopuszcza nieprzyjaciół swoich i Polski – Germanów do podziału i gotuje sobie długi szereg klęsk nieuchronnych… a straszniejsze jeszcze dla Polski…
Gdyby nie wojny i walki w samym łonie rozbitych Niemiec, usiłujących się zlać bezwiednie, podział Polski byłby wcześniej jeszcze nastąpił. August II. wznawia on traktowanie.
Gustawowski wyrok na Polskę odroczony tylko, wisi nad nią; okoliczności spełnić go nie dozwalają. Już za panowania Sasów wycieńczona, osłabła, zajechana, zwichnięta na duchu, zepsuta w przodownikach Polska nie jest niepodległa, choć się nią być łudzi. Pole elekcyjne pozornie swobodne jest szachownicą, na której rozegrywają się partye Francyi, Austryi, Prus i Rosyi. Augusta III. narzuca przemoc… panowanie jego wycieńczyć ma ostatecznie, sparaliżować… rozbroić, aby nas wzięto jak uśpionego i upojonego na łożu… skrępowawszy go we śnie. Przyczyn tego upadku i zaślepienia całego narodu, które nie dawały mu widzieć niebezpieczeństwa, a w prorokowane nie dozwalały uwierzyć – określić trudno… Duch narodu zbyt był szlachetnym by w szkaradę czyhającą, podkopującą się podeń uwierzył, by ją nawet przypuszczał. Wierzyliśmy w słowa, nigdy się nie dobadywając czy istota taktów im odpowiadała. Szliśmy za wielką chorągwią orłową, gdy rzeczono że idziemy na zło i fałsz… a fałsz i zło zasłaniało się fałdami tej chorągwi…
Idealiści, ślepi byliśmy od zapatrzenia się w słońce… W imię wielkobrzmiących wyrazów poprowadzić nas było można aż do przepaści.
Lecz nie jest rzeczą, naszą kreślić obraz przeszłości poprzedzającej wielką katastrofę, dosyć ją tylko przypomnieć…
"Wiemy jak na tron polski, zwany jeszcze elekcyjnym, dostał się Stanisław August, wolą i łaską Katarzyny II. Cesarzowa była już w Polsce wszechwładną a byłaby owładnęła rzeczpospolitą, gdyby nie pragnienie zdobyczy na Turcyi, gdyby nie żądza rozprzestrzenienia się wszechstronnie, która Austrya i Prusy oszczędzać i jednać sobie kazała…
Nigdy wybór człowieka przeznaczonego na zgubę narodu trafniejszym być nie mógł. Cesarzowa nie przez miłość dla Poniatowskiego sadziła go na tronie, lecz przez najprzebieglejszą rachubę. Miał najświetniejsze przymioty, jakie kiedykolwiek słaby charakter pokrywać mogły. Było to dziecię wieku zepsute, z którego wychowanie wszelką rycerskość ducha wyssało… dając mu natomiast najbłyskotliwszą ogładę, najbardziej ujmującą łagodność, najzniewieścielszą zalotność… i najbezwstydniejszą bezsilność.
W chwili gdy Stanisław August wstępował na tron polski, w całej Europie czuć już było drgania przygotowujące wielki kataklyzm końca wieku.
Francya przeznaczoną była aby tam wybuchł ów wulkan, którego lawami na długo zalać się miały europejskie niwy. – Despotyzm i zepsucie moralne, które otoczenie jego szerzyło, gotowały gwałtowną reakcyą… Rewolucya francuzka wybuchła za Ludwika XVI., ale konieczność jej widną jest, za XIV.
Ten król-słońce zwiastuje bezkrólewie. Bezbrzeżna władza i zużytkowywanie państwa przez jednego człowieka, zapowiada prawem koniecznem panowanie tłumów i despotyzm motłochu…
Francya moralnie podkopana zepsuciem obyczajów, wycieńczeniem charakterów, nie potrafi się zdobyć na spokojną, normalną walkę o prawa swe zdeptane – musi szukać ocalenia w rewolucyi, we krwi i szałach… Szał monarchiczny – l'état c'est moi! – rodzi następstwem naturalnem szał rewolucyi i gilotynę. – La liberié ou la mort! Zwiastunami wielkiej burzy są jasne komety przebiegające po niebie… Z ziarn śpiących od czasów reformy… rodzą się tu najśmielsze pomysł… Wszystkie dążą do jednego – obalić to co jest, bo co jest, złem i poczwarnem jest…
Wiek XVIII. czuje potrzebę wyjścia ze starych kolei, choć jeszcze nie wie na jakie nowe wpadnie tory… Ideały pochwycone z dziejów zdają mu się zbawieniem… chociaż historyą przetwarza i rozumie wedle swej chuci.
Prąd nowych idei – rzecz szczególna – naprzód szczytami płynie… Najwyższe klassy społeczeństwa przyklaskują mu, na tronach ma zwolenników i wielbicieli… Stanisław August w bibliotece swej, zostawszy królem, stawi posąg Voltairowi, Katarzyna z nim koresponduje, Fryderyk go wabi, Józef II. naśladuje ich oboje…
W Polsce jednak początek panowania Stanisława Augusta nie odznacza się wcale cechą tego reformatorstwa… Polska jest jeszcze wiernie katolicką, fanatycznie nawet usposobioną, i dawnej swej tolerancyi tak dalece niepamiętną, że daje obronę dyssydentów w ręce obcych jako nieszczęsne dekompozycji narzędzie. Tylko w klassach wyższych już od czasów Jana Kazimierza i Sobieskiego coraz bardziej francuziejących… jawi się, ów prąd nowy… a w naiwności swej panowie i panie sądzą że go z katolicyzmem jakoś ożenić potrafią. Szczególny to fenomen owego wieku, to posłuszeństwo modzie i kompromis z sumieniem. Stanisław August nie gra roli świętoszka, to prawda, ale wielka część wyższego społeczeństwa, już religią ma tylko jak płaszcz, do wyjścia na ulicę – a w domu czci Voltaira…
Mało jest jawnych niedowiarków, lecz w wyższem społeczeństwie fanatyzmu też niema, a gorliwość wielka rzadką. Za to możniejsza szlachta i drobna, wszystko co na domowym rosło gruncie, szczerze i poczciwie katolickie, powiedzmy lepiej chrześciańskie…
Katolicyzm splótł się z życiem, wsiąknął w nie tak głęboko, że chcąc go wykorzenić, samo życie wydrzećby potrzeba. Lecz, z wyjątkami nie wielu, zdrowa to wiara czynu i uczucia, nie mędrująca nie polemizująca a miłująca Chrystusa, bo Chrystus był miłością.
W porządku społecznym choć od czasów Moskorzowskich i Starowolskiego, choć od przysięgi Jana Kazimierza – widziano potrzebę reformy stosunków – podniesienie stanu wieśniaczego, nadanie swobód a raczej praw tym, co żadnych nie mieli; – choć na Rusi od Chmielnickiego chłop głowę podnosił – trzymał się stary porządek patryarchalny siłą, jaką mu nadały wieki. To wapno i cegła i kamienie zrosły się jednym murem.
Na dnie może coś starosłowiańskiej demokratycznej gminy pamiątek zostało, na Rusi – hromada welikij czełowik, więcej niż indziej – ale to było bezsilnem… Działy się uciski jak wszędzie, mogły być nadużycia, a przecież ów patryarchalny porządek nie był w ogóle tak ciężkim, jak się zdala wydawał… Do złamania go potrzeba było poddmuchu obcych…
Po staremu jeszcze wyglądała rzeczpospolita, a nieco po barbarzyńsku dla tych, co jej nie rozumieli i co ze zbytków zachodnich i ogłady wjeżdżali w ten kraj surowszych obyczajów i życia. Dla tego też pierwszem zadaniem króla Stanisława Augusta stało się owo cywilizowanie, które zwiastował jako swój najświętszy obowiązek… Nie zastanawiano się zbyt głęboko nad tem, jakiemi tryby należało światło rozlewać na pomroki odwieczne, ani jak ono podziała – zasadzono może oświatę nie natem co ją stanowiło w istocie – lecz wywieszono jej godło. – W tem przebudzeniu u góry Voltaire nieco popsuł sprawy Loyoli – naprzeciw obwinionych o Alwara, stanęli Pijarowie z grammatyką francuzką.
Chwilowo francuzczyzna mogła się zdawać i być postępem, ale pod względem obyczajowym niosła zrazu z sobą ogładę bez podstawy… i odrąbała całą jedną klasę narodu od jego reszty…
To co mówiło i żyło po francuzku stanowiło odrębny świat, brzydzący się niemal tą Polską, która dlań była barbarzyńską… Tędy wcisnął się kosmopolityzm… miłość wielkiej monarchini, Semiramidy północy, uwielbienie dla króla filozofa, może nawet sympatya później dla cesarza reformatora… Dla sfrancuziałych gdzie tylko brzmiał ten język była ojczyzna i mogli nawet bez zgryzoty sumienia sprzedać własną temu co do nich po francuzku zagadał.
Ten język całą klasę, jakeśmy rzekli, wjdzielił, obcą uczynił narodowi.
Nie mamy co mówić o wpływie Niemiec w tej epoce, nie było go wcale, duchowo one się jeszcze nie zbudziły, a Fryderyk Wielki pisał po francuzku.
Wpływ też rosyjski nie był pod względem treści życia znaczącym… Jenerałowie mówiący po francuzku bałamucili piękne panie, zepsucie i przekupstwo szło z niemi – nic więcej. Żywioł wszakże ruski grał wielką rolę w Polsce i z duchem polskim się bratał, póki umyślnie ich nie zwaśniono…
W ziemiach ruskich, wieśniak się chętnie uczył przy dworze po polsku, a pan często pod dobry humor, zanucił dumkę ruską, lub palnął dosadnem przysłowiem. Nie było walki między bratniemi językami, plotły się z sobą jak dzieci w kolebce…
Ciężej było ze starszą a odrębniejszą mową litewską, która się zespolić z naszą nie mogła, ani jej ustępowała miejsca… ale i ta szła jak siostra posłuszna za braćmi.
W miastach przeważający dawniej żywioł niemiecki wygasł był prawie, gdzie go nowe zaciągi, jak w stolicy, nie podsycały. Krakowskiemu mieszczaństwu imiona zostały niemieckie, serca porosły polskie. Tak i gdzie indziej.
Protestantyzm nie prześladowany nie stawił się nieprzyjacielsko, ani komu zawadzał. Stara rodowa ku Niemcom niechęć i wstręty trwały wprawdzie, choć je wieki znacznie złagodziły. Kochać nie mieliśmy za co, nienawidzieć jeszcześmy nie mieli powodu – śmiano się ze szwargotu, harcapa i fraczka… Miasta wegetowały w ciszy, nawet tych swobód nie śmiejąc zażywać, które już za Zygmunta Augusta im ponadawano…
Weszli za Piastów jeszcze do Polski żydzi, szeroko w niej gościli. Był to żywioł już w owych czasach tak wrosły w ciało rzeczypospolitej, że się z nim rachować należało… Wśród pogardy, lekceważenia, popychania, izraelici z zaciętością niezmożoną potrafili zorganizować status in statu, a w życiu stać się niezbędnemi… Służyli szlachcie a panowali nad wieśniakiem… Handel cały był w ich rękach, pieniądz przez nich przechodził, pracowitość ich i zapobiegliwość dawała im bogactwa – zżymano się i srożono, ale ani się pozbyć, ani reformować nie umiano.
Izraelici sami nie przypuszczali naówczas, aby gdziekolwiekbądź mogli zespolić się z obcą a nienawistną narodowością. – Nie mając współzawodników w handlu pieniężnym, ciągnęli z niego zyski ogromne. Nieopatrzność będąca w charakterze naszym, posiłkowała im w tej drapieżnej pracy.
Nie ubliża to bynajmniej dzisiejszym izraelitom, co o ich przodkach prawda i historya mówią, – wyłączne prawa wszędzie tworzą wyłączne a pasorzytne klasy…
Rzeczpospolita po staremu dzieliła się jeszcze bardzo dobitnie na stany… Acz w szlachectwie nie było stopni i równość należała do zasadniczych praw rycerstwa, w rzeczy senatorskie rody i magnaci osobną stanowili kastę. Prawo jej nie znało, ale obyczaj wytworzył. Przodowali i rej wiedli magnaci, których dwory i domy na dwa podzielić można odcienie. Staropolski pan nie stracił ani cechy zewnętrznej, stroju narodowego, ani języka, ani poczucia związku swojego z całością. Tych domów starych było jeszcze dosyć za czasów Stanisława Augusta, acz liczba ich przez nowe wychowanie młodzieży się zmniejszała. – Domy pańskie zagranicznej kultury liczniejsze, większego zażywające wpływu, politycznie czynniejsze, były u steru… Kosmopolityzm był ich cechą… Voltaire uczył ich być ludźmi, a ośmieszył im Polskę.
Pod tą złoconą skorupą leżał cały świat szlachecki, bodaj jeszcze prawie taki, jakim go z żywca Pasek malował… Byli to z koni zsadzeni rycerze, z ową fantazyą starą, z ową butą królewiąt, z sercem najpoczciwszem, z głową rozmarzoną choć często pustą.. Serce ich wiodło, uczucie im sterowało… W gniewie zabić gotowi, umiłowawszy, na śmierć szli sami. Naród to był… jak mrówki na mszycach, siedzący na nieoświeconych wieśniakach… Lecz gdy wieśniak-mszyca, w imie Chrystusowej miłości przemówił, ściskano go jak brata… Żebracy trzymali do chrztu dzieci pańskie, gromady kumały się z dworami… Mimo szczepionego fanatyzmu serce polskie oburzało się nań.. przebaczano go mnichom, lecz nie praktykowano… Religia pojęta, przyswojona, ukochana, zrozumiana sercami jak może nigdzie w świecie, od kolebki do grobu świeciła gwiazdą przewodnią; lecz nie owa mieczowa, krzyżacka, jezuicka a fanatyczna co rozgrzesza byle jej kto panować pomagał – ale łagodna, serdeczna, ewangeliczna.. z otwartą piersią a dłonią.
Między duchowieństwem a szlachtą, jednej matki dziatki, panowała harmonia, która się nie rychło rozstrajać zaczęła. Plebania, klasztór, były to gospody – a dachy, bez których się obejść nie umiano…
W majętniejszych dworach, rzadko się obeszło bez kapelana…
Wszystkie te żywioły razem stanowiły ową przechowaną za długo starożytną Polskę, która dziwnie może wyglądała ze swą średniowieczną fizyognomią wśród XVIII. wieku, ale była pełnym barwy, wdzięku, fantazyi obrazem… dopiero za panowania Stanisława powoli blednąć poczynającym. Dziewięć wieków składało się na budowę, na jej rysy, mchy, porosty, grzyby i stwardniałe cementy… teraźniejszy (osiemnasty) ze wszech stron poczynał ją podmywać, łupać… ciosać… i przerabiając burzyć…
Ostatnią pieśnią szlacheckiej rzeczypospolitej… był hymn Barskich konfederatów. Z niemi padała Polska stara, katolicka, – rycerska… na jej sterczących gruzach… już inne powiewały chorągwie…