Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Ponad śnieg bielszym się stanę - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ponad śnieg bielszym się stanę - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 211 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

AKT PIERW­SZY

Sce­na przed­sta­wia duży po­kój w sta­rym dwo­rze na kre­sach wschod­nich. Do­stat­nie me­ble, por­tie­ry, na ścia­nach ob­ra­zy. Z le­wej stro­ny wiel­ka i sze­ro­ka sza­fa bi­blio­tecz­na, peł­na ksią­żek i ma­nu­skryp­tów. W głę­bi sce­ny duży, sta­ro­świec­ki ko­min z ka­mien­nym ob­ra­mo­wa­niem. Z pra­wej stro­ny ko­mi­na drzwi, z le­wej okno, za­sta­wia­ne kwia­ta­mi. – Przy drzwiach stoi mły­narz Jo­achim, czło­wiek star­szy, chu­dy, dzio­ba­ty, mó­wią­cy krzy­kli­wie. Ubra­ny jest w dłu­gie buty i sza­ry dre­lich. W rę­kach ob­ra­ca kasz­kiet z dasz­kiem. Win­cen­ty Ru­dom­ski, mło­dzie­niec lat dwu­dzie­stu, je­dy­ny syn dzie­dzicz­ki dóbr Łuża, wy­smu­kły, pięk­ny, prze­cha­dza się nie­spo­koj­nie, po­trą­ca­jąc krze­sła, raz w raz roz­gar­nia kwia­ty i wy­glą­da przez okno.

WIN­CEN­TY

A przez Cie­kłe?

JO­ACHIM

Ani mowy! Wy­la­ło na wior­stę! Psze­ni­cę zmu­li­ło na tym wzgó­recz­ku, co za brze­zi­ną, a prze­cie gdzie zbo­że, gdzie woda!

WIN­CEN­TY

A od Psar­skie­go?

JO­ACHIM

Toć ja­śnie pa­ni­czo­wi ga­dam: jed­na woda rwie nad ca­ły­mi łą­ka­mi od pa­gó­ra do pa­gó­ra.

WIN­CEN­TY

I mo­stu na rze­ce, mó­wisz, nie wi­dać?

JO­ACHIM

Jak­że ma być wi­dać most, ja­śnie pa­ni­czu, kie­dy tam z mo­stu ani dyla! Stym­pa­le same wy­rwa­ło i po­nio­sło, nie do­pie­ro most, dyle. Bel­ki prze­cie nie­sie na so­bie, pło­ty, czę­sto­ko­ły, ple­cia­ki, strze­chy, sto­gi sia­na, kopy, po­ko­sy …

WIN­CEN­TY

No, więc jed­nym sło­wem żad­ne­go do nas nie ma do­stę­pu. Je­ste­śmy z trzech stron za­la­ni.

JO­ACHIM

Ano! Kacz­ka tam­tę­dy chy­ba prze­le­ci albo ten ja­strząb. Tyl­ko na­sza gro­bla trzy­ma cały wart wody, żeby pię­ciu wsi nie za­to­pi­ło. Ja ten rów na koń­cu gro­bli, co go ja­śnie pa­nicz wi­dział, cię­giem roz­sze­rzam i pusz­czam przy­bór na lewą rze­kę. Zbie­ram ob­rus po­wo­dzi w tam­tą stro­nę. Moż­na prze­cie so­ba­kę zma­nić na lewo. W upu­ście jed­ne­go sta­wi­dła nie pod­no­szę i, ucho­waj Boże, na upust wody nie po­pusz­czam, boby po­rwa­ło. Tak jak te­raz to wierz­chem so­bie, wol­niu­sień­ko po­wódź idzie, na pół wior­sty sze­ro­ko. To samo ja­śnie pani dzie­dzicz­ka chwa­li. Pod naj­sroż­szą karą na­ka­zy­wa­ła, żeby wodę na­szą gro­blą trzy­mać, choć­by się mia­ła wy­lać na na­sze pola w gó­rze sta­wu, a lu­dzi zaś dól­skich chro­nić. Wła­sne ja­śnie pani dzie­dzicz­ki są sło­wa: "choć­by mia­ło za­lać samą psze­ni­cę za krzy­żem, ty, Jo­achim, trzym aj! "

WIN­CEN­TY

Ale czy na­sza gro­bla sama wy­trzy­ma?

JO­ACHIM

Sko­ro­by jesz­cze desz­cze szły, jako te­raz?

WIN­CEN­TY

A wła­śnie!

JO­ACHIM

Moc bo­ska! Jed­no wiem: upu­stu nie moż­na tknąć. Jak­by na­pór po­wo­dzi na upust po­szedł, nie wy­trzy­ma ża­den słup ani sta­wi­dło. Sam upust ze w s i e m wy­rwie i po­nie­sie, ucho­waj Boże mi­ło­sier­ny! Taka to woda! Trza bez zmru­że­nia oka głę­bo­ką moc wody kie­ro­wać na ten prze­kop, co w koń­cu gro­bli. Zmi­ło­wa­nie bo­skie nad nami!

WIN­CEN­TY

Jak­że ty my­ślisz, Jo­achim? Znasz prze­cie swo­je wody i wszyst­kie dro­gi. Pan Olel­ko­wicz prze­je­dzie bez­piecz­nie od stro­ny Moch­nów? Ta jed­na je­dy­na dro­ży­na mu zo­sta­ła. Praw­da? Prze­cie to ju­tro rano ślub pan­ny Ire­ny. On tu dziś nad wie­czo­rem musi być! I bę­dzie, żeby kije z nie­ba le­cia­ły. Ja go znam!

JO­ACHIM

Od Moch­nów prze­je­chać może tą dro­ży­ną, co nad rze­ką. Ale ta dro­ży­na wodą za­la­na. Po zady ko­nie będą we wo­dzie bro­dzi­ły, po­wóz się wody opi­je, ale prze­je­chać mogą, bo prze­cie tę dro­gę zna­ją. Sam ja­śnie pa­nicz Olel­ko­wicz ją zna, no i na koź­le nie bę­dzie miał byle kogo, tyl­ko sa­me­go Ku­kwę, a ten tę dro­gę zna jak swo­je pięć pal­ców.

WIN­CEN­TY

Znać dro­gę, zna­ją, ale po­myśl, że ze trzy wior­sty będą mu­sie­li na oślep noga za nogą je­chać w głę­bo­kiej wo­dzie. Nad tym po­myśl!

JO­ACHIM

Je­że­li woda nie przy­bie­rze, je­że­li, na przy­kład, po­wódź bę­dzie taka sama A je­śli, cze­go Boże broń, głęb­sza pój­dzie Ja­każ tu na to rada!

WIN­CEN­TY

Je­że­li już są w dro­dze?

JO­ACHIM

Czy ja wiem? Może na taki czas ja­śnie pa­nicz się za­sta­no­wił i nie wy­je­chał.

WIN­CEN­TY

Ple­ciesz! Są w dro­dze, bo wy­słał te­le­gram z mia­sta dziś rano, że wy­jeż­dża.

JO­ACHIM

Kie­dy ten po­sła­niec z te­le­gra­fem tu przy­szedł? Ja go nie wi­dział.

WIN­CEN­TY

Wy­ży­na­mi prze­szedł.

JO­ACHIM

To to jego Mi­chał ło­dzią do­sta­wiał?

WIN­CEN­TY

No, wła­śnie.

JO­ACHIM

Ha! Wola bo­ska! To już ja­śnie pa­nicz Olel­ko­wicz je­dzie. Te­raz bę­dzie może w Lesz­czy­cy, może gdzie da­lej, może bli­żej. We wodę się pew­nie pusz­cza. Mogą prze­je­chać, bo Ku­kwa bę­dzie po­zór da­wał. Je­śli gdzie po­wódź wy­rwę wy­ję­ła, no, to się wy­wa­lą we wodę, ale i wy­le­zą. Na ślub prze­cie jadą.

WIN­CEN­TY

Tak, praw­dę mó­wisz: "na ślub prze­cie jadą "…

JO­ACHIM

Chy­ba­by ja­śnie pani sama ślub odło­ży­ła, ale wi­dzi mi się, że chy­ba nie.

WIN­CEN­TY

Nie, nie odło­ży, żad­ną mia­rą nie odło­ży. Bądź zdrów, Jo­chym.

JO­ACHIM

Upa­dam do nóg, ja­śnie pa­ni­czu.

wy­cho­dzi

WIN­CEN­TY

Na ślub prze­cie jadą …

Pa­trzy dłu­go we drzwi, za któ­ry­mi znik­nął Jo­achim. Sły­chać da­le­ki, mo­no­ton­ny szum po­wo­dzi, kie­dy nie­kie­dy krzyk z od­le­gło­ści. Zbli­ża się do okna, wy­glą­da.

Pada Zno­wu ule­wa!

z ra­do­ścią

Roz­stąp się, nie­bo! Spa­daj, po­to­pie nie­bie­ski!

po chwi­li

Ju­tro o tej po­rze już bę­dzie po wszyst­kim. Wró­ci­my z ka­pli­cy w Klo­nach, gdzie się od­bę­dzie ślub Ire­ny z Olel­ko­wi­czem. Cóż ja po­cznę, gdy będę pa­trzał na ten ślub, gdy po­tem będę je­chał kon­no za ich po­wo­zem? Jak ja so­bie dam radę! Jak ja ten ju­trzej­szy dzień …

głu­cho szlo­cha, wa­łę­sa­jąc się po po­ko­ju

Ju­tro o tej po­rze …

Ocię­ża­le zmie­rza do sofy, sto­ją­cej z le­wej stro­ny, sia­da bez­wład­nie w rogu i uj­mu­je swą gło­wę w obie­dwie ręce. Tak po­zo­sta­je dłu­go w nie­ru­cho­mej po­sta­wie.

IRE­NA

uchy­la drzwi, wcho­dzi na pal­cach, roz­glą­da się po po­ko­ju, mówi szep­tem:

Wiko!

WIN­CEN­TY

z ra­do­ścią, z roz­ko­szą

A!

IRE­NA

szep­tem, ta­jem­ni­czo

Nie ma tu ni­ko­go?

WIN­CEN­TY

Nie ma ni­ko­go.

IRE­NA

wska­zu­jąc drzwi na lewo

A tam?

WIN­CEN­TY

Zda­je mi się, że i tam nie ma ni­ko­go.

IRE­NA

Zo­bacz.

WIN­CEN­TY

po­spie­sza do drzwi bocz­nych, uchy­la je i za­glą­da przez szcze­li­nę. Po chwi­li:

Nie ma tam ży­wej du­szy.

IRE­NA

gwał­tow­nie

Wiko! Wi­cu­niu!

WIN­CEN­TY

I cóż?

IRE­NA

Pła­czesz …

WIN­CEN­TY

Nie, Iruś …

IRE­NA

Pła­ka­łeś, ty, taki duży męż­czy­zna! Stu­dent uni­wer­sy­te­tu, dzie­dzic Łuży …

WIN­CEN­TY

Śmiej się, Iren­ko, śmiej do roz­pu­ku! Ju­tro …

IRE­NA

w unie­sie­niu

Ach, ju­tro!

WIN­CEN­TY

Cze­muż wy­śmie­wa­łaś się ze mnie?

IRE­NA

Wy­śmie­wa­łam się z nas oboj­ga! Z cie­bie i ze sie­bie! Sama nie wiem …

WIN­CEN­TY

Cze­góż chcesz ode mnie?

IRE­NA

Nie wiem Chcia­łam Mu­sia­łam po­że­gnać się …

WIN­CEN­TY

To już na wie­ki, Iruś!

IRE­NA

Na wie­ki.

WIN­CEN­TY

Idź so­bie! Bo mógł­bym cię za to sło­wo! …

IRE­NA

Mnie? Al­boż to moja wina? W inną stro­nę zwróć twe po­gróż­ki!

WIN­CEN­TY

Ty, nie kto inny, od­cho­dzisz na wie­ki ode mnie!

IRE­NA

To praw­da, że ko­nie i jucz­ne woły wię­cej mają woli niż my!

WIN­CEN­TY

Za póź­no już dziś na wy­rze­ka­nie. Już się sta­ło.

IRE­NA

Cze­muż nie oka­za­łeś swej woli, że­la­znej woli?

WIN­CEN­TY

Jed­no ci mó­wię: nie zdo­łam prze­żyć ju­trzej­sze­go dnia! Wiedz o tym!

IRE­NA

A ja?

WIN­CEN­TY

Ty? Bę­dziesz mia­ła mło­de­go męża …

IRE­NA

A ty masz mło­dą na­rze­czo­ną.

WIN­CEN­TY

Czy po to przy­szłaś tu­taj, żeby mię ra­zić po raz ostat­ni, żeby wy­ty­kać mi moją nę­dzę?

IRE­NA

Ty, mło­dy i sil­ny męż­czy­zna, chciał­byś, że­bym ja wzię­ła była na się wszyst­ko, że­bym sta­nę­ła oko w oko do wal­ki z two­ją mat­ką. Sam do­brze wiesz, że nie by­ła­bym wy­gra­ła. Nig­dy!

Zwy­cię­ża­ła mię ona przez całe moje ży­cie, od naj­daw­niej­sze­go dzie­ciń­stwa, od pierw­szych dni, któ­re pa­mię­tam. Zna­ła mię i wie­dzia­ła, jak i czym mię po­ko­nać. Po­ko­na­ła mię. Cóż mia­łam po­cząć?

WIN­CEN­TY

Wiesz więc do­brze, z kim mnie wal­czyć wy­pa­dło, a chcesz, że­bym ja, syn, pod­jął tę wal­kę. Prze­ciw­sta­wić się jej, bój z nią roz­po­cząć? Gdy­byż to zresz­tą moż­na z nią było mo­co­wać się, jak z każ­dym na świe­cie czło­wie­kiem …

IRE­NA

z iro­nią

Cze­muż to zno­wu nie moż­na, jak z każ­dym na świe­cie czło­wie­kiem? Tego nie ro­zu­miem. Nie jest prze­cie bo­giem, anio­łem ani de­mo­nem. Taki sam to czło­wiek jak ty­sią­ce in­nych na świe­cie. Ta­ku­teń­ki. Ma­ją­tek mój, któ­rym tak prze­cie zna­ko­mi­cie mia­ła ad­mi­ni­stro­wać, o czym sły­sza­łam przez całe swo­je ży­cie – gdy przy­szło co do cze­go, gdy do­ro­słam i sta­łam się czło­wie­kiem, gdy mo­głam go za­żą­dać – gdzieś się za­wie­ru­szył. Jest, oczy­wi­ście, umiesz­czo­ny w zie­mi i bu­dyn­kach, po­za­pi­sy­wa­ny u re­jen­tów, ale po­sa­gu otrzy­mać nie mogę, gdyż są trud­no­ści. Pan Olel­ko­wicz nie żąda ma­jąt­ku. Nie ma­jąt­ku mego po­żą­da, tyl­ko mnie sa­mej. Ko­cha mnie. Na wszyst­ko go­tów jest za­mknąć oczy Jak­że wo­bec tego mia­ła­bym wy­to­czyć or­dy­nar­ny spór o me pie­nią­dze, komu, mej do­bro­dziej­ce, wy­cho­waw­czy­ni, cio­tecz­nej sio­strze mej mat­ki? Po­wiedz I tak oto ju­tro nad­cho­dzi …

WIN­CEN­TY

Ach, gdy­byż choć o je­den krót­ki dzień, o jed­nę dobę to ju­tro od­wlec!

IRE­NA

Wiko! Cały je­steś w tym okrzy­ku!

WIN­CEN­TY

Ja już nic nie ro­zu­miem, nic nie wiem!

IRE­NA.

Tak, ty nic nie ro­zu­miesz. Ty tyl­ko czu­jesz, nie­praw­daż?

WIN­CEN­TY

Gdy­byś mo­gła przez jed­nę se­kun­dę czuć to, co ja czu­ję! Gdy­byś mo­gła …

IRE­NA

Po­wiem ci w oczy: czu­ję z pew­no­ścią to samo, co ty, lecz nad­to dła­wi mię to wszyst­ko, co wiem.

Nie cier­pię, nie zno­szę tego Olel­ko­wi­cza. Zgo­dzi­łam się na wszyst­ko, co two­ja mat­ka uknu­ła, gdyż pra­gnę­łam po­znać całą tę gma­twa­ni­nę in­tryg. I jesz­cze jed­no: chcia­łam ją jak naj­da­lej, jak naj­skry­ciej wy­wieść w pole.

WIN­CEN­TY

Gdy­bym mógł dzi­siaj umrzeć!

IRE­NA

To jed­no był­byś w sta­nie wy­ko­nać, po­słusz­ny synu.

WIN­CEN­TY

ci­cha­czem

Umrzyj­my ra­zem, Iren­ko!

IRE­NA

A nie zląkł­byś się gnie­wu mamy? Wszyst­ko, na­wet umrzeć, by­le­by gnie­wu mamy na sie­bie nie ścią­gnąć. Ist­ny – ma­mień­kin­sy­no­czek …

WIN­CEN­TY

Tak. Masz słusz­ność. Nie ja sam drżę przed nią, lecz wszyst­ko we mnie drży z trwo­gi przed każ­dą jej bo­le­ścią. Nie mam siły, żeby ją za­smu­cić, nie mam od­wa­gi bólu jej za­dać …

IRE­NA

szy­der­czo

A więc – cóż mamy po­cząć? Wszyst­ko się jako tako ukła­da. Nie roz­gnie­wasz mamy ani dziś, ani ju­tro. Bę­dzie­cie w zgo­dzie, gdy ostat­ni ter­min bę­dzie mi­jał. Ja sama nie da­ła­bym jej rady. Znam swą siłę i jej po­tę­gę. Zo­stać tu po ze­rwa­niu z Olel­ko­wi­czem, mieć ją prze­ciw­ko so­bie dzień i noc, żyć tu – o, nie! To nad me siły! Zbyt tu dłu­go cier­pia­łam. A uciec w świat sama jed­na – nie po­tra­fię …

z roz­pa­czą

Słod­ka noc za­pa­nu­je pod tym da­chem. Stę­sk­nio­ne usta He­len­ki cze­ka­ją na two­je usta. Na moje usta tak­że czy­jeś cze­ka­ją …

WIN­CEN­TY

Idź, już idź!

IRE­NA

z ża­ło­ścią

Wiko! to nasz ostat­ni dzień …

WIN­CEN­TY

Już nie­da­le­ko jest twój mąż. Je­dzie te­raz noga za nogą. Ko­nie jego brną w wo­dzie. Nie ma złej dro­gi do swo­jej nie­bo­gi. Za go­dzi­nę czy za dwie go­dzi­ny tu bę­dzie. Chodź! Wyj­dzie­my przez ogro­do­we drzwi, przez ogród, wsię­dzie­my w łódź Po­wódź ją wy­wró­ci Po­nie­sie nas spie­nio­na wio­sen­na woda. Da­le­ko, da­le­ko Wy­rzu­ci nas na ja­kiś ła­ska­wy brzeg i zło­ży na kwia­tach wio­sen­nych …

IRE­NA

A wszak­że to za­da­ło­by bo­leść twej ma­mie.

WIN­CEN­TY

Nie będę tego już ani wi­dział, ani czuł. W wiecz­nym szczę­ściu będę spał na two­im ser­cu, przy two­im boku. Czy­ta­łem w jed­nej pięk­nej opo­wie­ści La­mar­ti­na, że zwią­za­li się tak oto sznu­rem, żeby ich wody nie roz­dzie­li­ły, a lu­dzie nie wa­ży­li się roz­wią­zy­wać.

IRE­NA

Ach, ty, chłop­czy­ku …

z głę­bo­ką iro­nią

La­mar­ti­na! …

WIN­CEN­TY

Mam taką linę, z któ­rą w Ta­try cho­dzi­łem …

IRE­NA

Za go­dzi­nę przy­je­dzie Olel­ko­wicz! Kto go po­wstrzy­ma? Co go po­wstrzy­ma? Sza­leń­stwo mię ogar­nia. Po có­żem na to przy­sta­ła, nie­szczę­śli­wa! Ko­py­ta koni bro­dzą w głę­bo­kiej wo­dzie nie! Po moim ży­wym cie­le idą ostry­mi pod­ko­wa­mi …

z sza­leń­stwem

Za go­dzi­nę! Kto mnie, nie­szczę­sną, po­ra­tu­je, kto mię obro­ni, kto mię przed tym czło­wie­kiem za­sło­ni? Co mnie obro­ni? O, Boże mój!

Wy­cho­dzi. Win­cen­ty rzu­ca się za nią, lecz sta­je jak wry­ty przed za­trza­śnię­ty­mi drzwia­mi. Po­zo­sta­je tak dłu­go w za­my­śle­niu. Na­gle pod­no­si gło­wę, śmie­je się ra­do­śnie raz, dru­gi i trze­ci. Pę­dem wy­bie­ga.

RU­DOM­SKA
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: