Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Poranki Karlsbadzkie czyli Rozbiór zarzutów, uzupełnień i uwag nad pismem "O urządzeniu stosunków rolniczych w Polsce" - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Poranki Karlsbadzkie czyli Rozbiór zarzutów, uzupełnień i uwag nad pismem "O urządzeniu stosunków rolniczych w Polsce" - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 521 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRZED­MO­WA.

Ła­ska­we przy­ję­cie, ja­kie­go do­zna­ło od pu­blicz­no­ści pi­smo moje pod ty­tu­łem: 0 urzą­dze­niu sto­sun­ków rol­ni­czych w Pol­sce, w r. 1851. w Po­zna­niu wy­da­ne, oczy­wi­stym jest do­wo­dem, iż w niem do­tkną­łem jed­no z tych py­tań ży­wot­nych, któ­re każ­de­go ob­cho­dzą, iż wła­śnie na­de­szła chwi­la, w któ­rej przed­miot mej pra­cy sam z sie­bie pod wzglę­dem so­cy­al­nym i eko­no­micz­nym waż­ny i zaj­mu­ją­cy, na­bie­rał no­we­go zna­cze­nia i sta­wał się przed­mio­tem chwi­li obec­nej. Lecz je­śli pod tym wzglę­dem, jed­no­staj­ne pa­no­wa­ło uczu­cie; to in­a­czej rzecz się mia­ła, co do środ­ków roz­wią­za­nia za­da­nia, prze­zem­nie wska­za­nych. Ze­wsząd do­cho­dzi­ły mnie kry­ty­ki, za­rzu­ty, uwa­gi, tak co do szcze­gó­łów po­da­ne­go prze­zem­nie pro­jek­tu, jak na­wet do sa­mej jego pod­sta­wy. Nie­któ­re z nich tra­fia­ły do mego prze­ko­na­nia, inne do­wo­dzi­ły mi po­trze­by po­je­dyn­czych zmian; wy­ja­śnień, zwłasz­cza tez uzu­peł­nie­nia; lecz zbiór ich nie po­tra­fił wstrzą­snąć we mnie wia­ry, w raz przy­ję­te za – sady. Było wiec ko­niecz­no­ścią, wię­cej po­wiem, obo­wiąz­kiem, ode­przeć po­czy­nio­ne mi za­rzu­ty, ja­śniej i do­kład­niej wy­ło­żyć zda­nia i twier­dze­nia moje, po­pra­wić co było do po­pra­wie­nia, uzu­peł­nić co było nie­do­sta­tecz­nie roz­wi­nię­tem. Oko­licz­no­ści któ­re tu przy­ta­czać by­ło­by zby­tecz­nem, nie do­zwo­li­ły mi na­tych­miast wziąść się do dzie­ła, upły­wa­ły lata i mu­sia­łem od­wle­kać wy­ko­na­nie za­mia­ru. Tym­cza­sem wy­dru­ko­wa­ne eg­zem­pla­rze mo­jej książ­ki, cał­ko­wi­cie się ro­ze­szły; że zaś trak­to­wa­ne w niej py­ta­nie, sta­wa­ło się dla na­sze­go kra­ju co­raz bar­dziej na­glą­cem, a pra­ca moja, je­śli nie traf­no­ści po­my­słu, to przy­najm­niej mia­ła za­słu­gę pra­co­wi­to­ści wy­ko­na­nia, przed­sta­wia­jąc dużo fak­tów i ma­te­ry­ałów, uży­tecz­nych na­wet tym, któ­rzy zdań mo­ich nie po­dzie­la­li, prze­to nie usta­wa­ły żą­da­nia o na­by­cie tej książ­ki. W ta­kiem po­ło­że­niu, wi­docz­ną była po­trze­ba dru­giej edy­cyi; za­chę­ca­ła mnie nad­to do niej nie­po­praw­ność kor­rek­ty pierw­sze­go wy­da­nia. Szło więc tyl­ko to, czy w wy­da­niu po­wtór­nem po­mie­ścić od­po­wiedź na za za­rzu­ty, tu­dzież po­praw­ki i uzu­peł­nie­nia, czy­li też z rze­czo­nych zmian i do­dat­ków, od­dziel­ną ca­łość utwo­rzyć? Pierw­sza dro­ga zda­wa­ła mi się mniej wła­ści­wą; trud­niej prze­ro­bić pi­smo, niż je do­dat­kiem uzu­peł­nić; prócz tego w for­mie jaką by­łem przy­jął do mego wy­kła­du, wtrą­ce­nie roz­bio­ru za­rzu­tów by­ło­by pra­wie nie­po­dob­nem, prze­ry­wa­ło bo­wiem samą treść, od­ry­wa­jąc nie­po­trzeb­nie uwa­gę czy­tel­ni­ka. Nad­to każ­dy po­sia­da­ją­cy pierw­szą edy­cyę, nie­za­wod­nie nie był – by na­by­wał dru­giej, dla tego je­dy­nie, że jest kom­plet­niej­szą. A jed­nak to co mia­łem do­dać i od­mie­nić, było we­dług mnie tak waż­nem, iż pra­gną­łem, by do­szło do każ­de­go, któ­ry pierw­sze wy­da­nie prze­czy­tał. Z tych po­wo­dów ob­ra­łem inną dro­gę: w po­wtór­nem wy­da­niu, co do sa­mej tre­ści umie­ści­łem tyl­ko nie­któ­re mniej zna­czą­ce po­praw­ki, trosz­cząc się głów­nie o sta­ran­niej­szą ko­rek­tę, o unik­nię­cie omy­łek dru­ku, któ­re tak nie­li­to­ści­wie szpe­cą pierw­szą edy­cyę. Wszyst­ko zaś co mia­łem do do­da­nia, by uzu­peł­nić moją pra­cę, po­sta­no­wi­łem w osob­nem pi­śmie umie­ścić. Są­dzi­łem przy­tem wła­ści­wem, by rzecz całą uczy­nić ile być może przy­stęp­ną i ła­twą do czy­ta­nia. W tym celu przy­ją­łem for­mę roz­mo­wy, a ra­czej dys­kus­syi. For­ma ta po­zwo­li­ła mi, nie­tyl­ko skre­ślić głów­ne zda­nia i opi­ni­ję, krą­żą­ce w na­szym kra­ju o kwe­styi wło­ściań­skiej; ale na­wet uwzględ­nić od­cie­nia tych­że opi­nii, umiesz­cza­jąc żyw­cem za­kom­mu­ni­ko­wa­ne mi przez ła­ska­wych na mnie czy­tel­ni­ków pi­śmien­ne za­rzu­ty i spo­strze­że­nia, oraz za­łą­cza­jąc na nie moje od­po­wie­dzi. Obok tego for­ma ta po­zwo­li­ła mi, wda­wać się w zbo­cze­nia na po­zór ode­rwa­ne, a jed­nak w prze­ko­na­niu mo­jem ma­ją­ce ko­niecz­ny zwią­zek z ca­ło­ścią. Na­ko­niec, żeby obec­nie przed­sta­wio­ne pu­blicz­no­ści, Po­ran­ki Karls­badz­kie , mo­gły być do­kład­nie zro­zu­mia­ne, na­wet przez ta­kie­go co nie czy­tał po­przed­nie­go mego pi­sma, treść one­go okre­śli­łem w ogól­nych za­ry­sach, po­wta­rza­jąc wy­kład sa­me­go pro­jek­tu, w kształ­cie ile moż­na ja­snym i po­pu­lar­nym.

Wsze­la­ko mimo tych po­wtó­rzeń sa­dzę, iż ni­niej­sza pra­ca mieć bę­dzie wię­cej za­ję­cia dla ta­kich, któ­rzy z pierw­szą oznaj­mić się ra­czy­li; znaj­dą w niej bo­wiem usu­nię­cie nie­jed­ne] wąt­pli­wo­ści i do­peł­nie­nie nie­jed­ne­go bra­ku, któ­ry ich może w pierw­szem mo­jem dzie­le ude­rzył. Mam więc na­dzie­ję, iż tych, któ­rzy głów­ne moje za­sa­dy po­dzie­la­ją, po­tra­fię utwier­dzić w przy­mie­rzu, a prócz tego może któ­re­go z mo­ich prze­ciw­ni­ków prze­ko­nać i na­wró­cić. W każ­dym ra­zie, tak po­myśl­ny i po­żą­da­ny wy­pa­dek, nie przy­pi­szę oso­bi­stej mo­jej war­to­ści, ale słusz­no­ści przy­ję­tych prze­zem­nie za­sad, wzglę­dem któ­rych co­raz głęb­sze­go na­bie­ram prze­ko­na­nia.TREŚĆ.

Za­wią­za­nie się roz­praw nad urzą­dze­niem sto­sun­ków rol­ni­czych w Pol­sce. – Opis osób do tych­że roz­praw na­le­żą­cych.

Nie raz zda­rzy­ło mi się, sły­szeć oso­by uty­sku­ją­ce na skłon­ność Po­la­ków do po­dró­żo­wa­nia, zwłasz­cza też przy­pi­su­ją­ce, je­dy­nie zwy­cza­jo­wi i mo­dzie tak czę­ste i gro­mad­ne zjeż­dża­nie się niby na ku­ra­cyę w Karl­sl­ba­dzie; wy­rzu­ca­ją­ce stra­tę cza­su i mar­no­wa­nie wśród cu­dzo­ziem­ców pie­nię­dzy z ta­kim mo­zo­łem uzbie­ra­nych; kie­dy prze­cież Pol­ska po­sia­da źró­dła uzdra­wia­ją­ce, jako: Bu­sko, So­lec, Szczaw­ni­ca, Kry­ni­ca, Cie­cha­nó­wek, Krze­szo­wi­ce i t.p. Wy­rzu­ty te w czę­ści są słusz­ne­mi, jed­nak­że mo­ra­li­stom od­po­wie­dzieć moż­na, że w oj­czyź­nie zwy­kle tak dusz­no, iż nic dziw­ne­go, że nam zdro­wiej kie­dy nie kie­dy in­nem ode­tchnąć po­wie­trzem; (1) da­lej, że pierw­szą za­sa­dą wszel­kiej ku­ra­cyi jest myśl swo­bod­na, zu­peł­ne ode­rwa­nie się od kło­po­tów i in­te­res­sów, co jest nie­po­dob­nem, póki się czło­wiek w wła­snym kra­ju znaj­du­je, bo go da­le­ko ła­twiej zła wia­do­mość do­ści­gnie. Na­ko­niec, że każ­de wody z in­nych skła­da­ją się pier­wiast­ków, – (1) Nie my­ślę wca­le twier­dzić, iż w są­sied­nich pań­stwach ma być ko­niecz­nie swo­bod­niej, niż u nas; lecz kto­kol­wiek po­dró­żo­wał za gra­ni­cą, ten mi pew­nie nie za­prze­czy, iż u rzą­dów, zwłasz­cza też nie­miec­kich, czę­sto tro­skli­wość po­li­tycz­na ustę­pu­je wzglę­dom ma­te­ry­al­ne­go zy­sku. Po­li­cya au­stry­jac­ka, po­wszech­nie zna­na z swej do­kucz­li­wej gor­li­wo­ści; wszak­że by nie od­strę­czyć cu­dzo­ziem­ców, w Karls­ba­dzie i w in­nych po­dob­nych za­kła­dach, w ba­ra­nią skór­kę się przy­odzie­wa, jak owa pan­na na wy­da­niu, co to w sa­lo­nie za­wsze ci­cha, skrom­na, uprzej­ma, niby anioł do­bro­ci;, lecz czy taką jest… istot­nie? pro­szę się za­py­tać sług i do­mow­ni­ków.

a więc każ­de tyl­ko na pew­ne cho­ro­by są le­kar­stwem; że karls­badz­kie są spe­cy­al­ne prze­ciw­ko sła­bo­ściom żół­cio­wym i wą­tro­bia­nym, a wła­śnie je­że­li komu, to Po­la­ko­wi na za­twar­dze­nie wą­tro­by i wy­la­nie żół­ci cho­ro­wać się go­dzi. Lecz z po­ko­rą oświad­czyć mu­szę, że w tym przed­mio­cie nie moge być sę­dzią; roz­pra­wiam jak Cy­ce­ro: pro domo sua, a cały ten ustęp ma je­dy­nie na celu, bym w koń­cu śmiał się przy­znać, że i ja w roku 185… by­łem na ku­ra­cyi w Karls­ba­dzie.. Za­sta­łem tam, jak zwy­czaj­nie, mnó­stwo współ­ziom­ków, jak zwy­czaj­nie, po­lo­nia trzy­ma­ła się kupy. Nie ma na­ro­du, któ­ry­by ła­twiej od nas obce zwy­cza­je przyj­mo­wał i do wła­sne­go kra­ju wpro­wa­dzał tryb ży­cia cu­dzo­ziem­ski, a prze­cież nie ma na­ro­du, któ­re­go człon­ko­wie jak raz wy­ja­dą za gra­ni­cę, chęt­niej­by się wi­ta­li z spo­tka­ny­mi ro­da­ka­mi, i wię­cej się oj­czy­ste­mi wspo­mnie­nia­mi kar­mi­li. An­glik tu­ry­sta, na sta­łym lą­dzie uni­ka An­gli­ka, jak gdy­by ten­że był dżu­mą za­ra­żo­ny; Nie­miec ko­lo­ni­sta lub prze­my­sło­wiec, jesz­cze w trze­ciem po­ko­le­niu, wier­nie w kra­ju, w któ­rym osiadł, prze­cho­wu­je ger­mań­ski oby­czaj; jed­nak­że je­śli mu się do­brze po­wo­dzi, nie tę­sk­ni za daw­ną oj­czy­zną. Prze­ciw­nie Po­lak, zda­je się, że po to tyl­ko po­dró­żu­je, by szu­kać wę­dru­ją­cych po świe­cie Po­la­ków; a je­śli go oko­licz­no­ści do ob­cej zie­mi przy­ku­ją, choć ła­two stra­ci po­wierz­chow­ność na­ro­do­wą, choć na­wet w mo­wie zbyt szyb­ko przej­mie cu­dzo­ziem­skie zwro­ty; jed­na­ko­woż wciąż du­szą ula­tu­je w so­sno­we bory Ma­zow­sza, lub w kwie­ci­ste ste­py Ukra­iny. I to jest szcze­gól­nym, że tacy, któ­rzy w Pol­sce z sobą są­sia­du­jąc, le­d­wie raz w rok wza­jem­nie sie­bie od­wie­dza­ją, nie­chno się ze­tkną za gra­ni­cą, będą nie­od­stęp­ny­mi to­wa­rzy­sza­mi, jak­by przy­ku­ty­mi do sie­bie; by zno­wu za po­wro­tem do oj­czy­zny, rów­nie rzad­ko jak daw­niej się wi­dy­wać. Czy przy­czy­na tego leży w sto­sun­kach po­li­tycz­nych, któ­re w kra­ju wstrzy­mu­ją ob­jaw ży­cia to­wa­rzy­skie­go? czy w za­wi­kła­niu in­te­res­sów ma­jąt­ko­wych, któ­re kła­dą tamę ro­dzin­nej na­szej go­ścin­no­ści? Bądź co bądź, jest to fac­tum nie­za­prze­czo­ne, iż obec­nie do­pie­ro za gra­ni­cą wro­dzo­na na­sza to­wa­rzy­skość na jaw wy­stę­pu­je.

W Karls­ba­dzie, jak wia­do­mo, jest kil­ka źró­deł od­mien­nych; każ­dy pa­cient z rana, we­dług stop­nia i ro­dza­ju cho­ro­by, to z jed­ne­go to z dru­gie­go pije. W tej więc po­rze dnia to­wa­rzy­stwo jest roz­pro­szo­ne: do­pie­ro po wy­pi­ciu ostat­nie­go kub­ka i go­dzi­nie cho­dze­nia przy­stę­pu­je się zwy­kle z wiel­kim ape­ty­tem do śnia­da­nia, to jest do kawy. – Otóż Po­la­cy znaj­du­ją­cy się na ku­ra­cyi, przy­najm­niej ci, któ­rych nogi na więk­sze prze­chadz­ki po­zwa­la­ły, re­gu­lar­nie na ową kawę zbie­ra­li się w tak na­zwa­nej sali przy­ja­ciel­skiej (Freun­de­cha­fts­sa­al), gdzie usiadł­szy nad ma­low­ni­czym brze­giem sło­wiań­skiej rzecz­ki Cie­plej, któ­ra Niem­cy na­zwi­skiem Te­pel prze­chrzci­li, wy­chy­liw­szy każ­dy swo­ję pół­por­cyi na wspak, to jest mlecz­no przy­rzą­dzo­nej kawy (eine hal­be ver­kehrt) (1) i za­pa­liw­szy cy­ga­ro, nuż do­pie­ro ga­wę­dzić.

Za­rzu­ca­ją i słusz­nie Po­la­kom, że za­nad­to zaj­mu­ją się po­li­ty­ką, że każ­den z nich wię­cej prze­my­śli­wa o urzą­dze­niu świa­ta, o sto­sun­kach mię­dzy­na­ro­do­wych, a zwłasz­cza o woj­nie po­wszech­nej, ani­że­li o we­wnętrz­nych do­mo­wych in­te­res­sach; że wszel­kie na­dzie­je lep­szej przy­szło­ści nie na upo­rząd­ko­wa­niu we­wnętrz­nem, ale na po­mo­cy ze­wnętrz­nej opie­ra. Je­st­to wiel­ka i świę­ta praw­da, wszak­że mniej za­sto­so­wać­by się dała do to­wa­rzy­stwa pol­skie­go w r. 185… w Karls­ba­dzie zgro­ma­dzo­ne­go, gdyż prze­ciw­nie bar­dzo mało roz­pra­wia­no w nie­mo po­li­ty­ce, a bar­dzo wie­le o do­mo­wych kło­po­tach, o kwe­sty­ach we­wnętrz­ne­go urzą­dze­nia. Z tych naj­waż­niej­szą jest bez wąt­pie­nia obec­nie, ure­gu­lo­wa­nie na­szych sto­sun­ków wło­ściań­skich; naj­wię­cej też nią się zaj­mo­wa­no. Wła­śnie przed kil­ku laty by­łem wy­dru­ko­wał w Po­zna­niu pi­smo w tym przed­mio­cie; prócz tego wy­szły były i inne dzie­ła, a mia­no­wi­cie: w r. 1849. Kwe­stya wło­ściań­ska w Pol­sce i w Ros­syi; w r. 1852. Roz­biór tej kwe­styi, z mie­sią­ca Stycz­nia 1852. r. re­cen­zya o mo­jem pi­śmie Prze­glą­du po­znań­skie­go, oraz ar­ty­ku­ły w rocz­ni­kach go­spo­dar­stwa kra­jo­we­go.

–- (1) Niem­cy piją kawę, do­le­wa­jąc bar­dzo mało śmie­tan­ki. Ztąd w karls­badz­kich ka­wiar­niach nie­miec­kie pół por­cyi na­zy­wa­ją eine hal­be rech­te, pol­skie zaś eine hal­be ver­kehrt.

Był więc przed­miot sam z sie­bie waż­ny, były ma­te­ry­ały uła­twia­ją­ce o nim dys­kus­syę. Prócz tego tę dys­kus­syę tem bar­dziej na­ucza­ją­cą, czy­ni­ła oko­licz­ność, iż szcze­gól­niej­szym tra­fem oso­by scho­dzą­ce się na śnia­da­nie do sali przy­ja­ciel­skiej, były wię­cej z tą kwe­styą, obe­zna­ne, niż się to po­wszech­nie mię­dzy Po­la­ka­mi zda­rza; a nad­to przed­sta­wia­ły głów­ne opi­ni­ję i roz­ma­ite zda­nia w tej kwe­styi, w kra­ju się ob­ja­wia­ją­ce. Je­den się jej lę­kał jak miesz­ka­niec Ne­apo­lu, gdy się za­no­si na wy­buch We­zu­wiu­sza; dru­gi prze­ciw­nie, uśmie­chał się do niej, jako do przed­niej stra­ży owej re­wo­lu­cyi so­cy­al­nej, któ­ra mia­ła szczę­ście ludz­ko­ści za­pew­nić; inny się nią zaj­mo­wał jako waż­ną od­no­gą eko­no­mii po­li­tycz­nej; ten zno­wu wi­dział w jej za­ła­twie­niu waż­ne stu­dium chrze­ściań­sko hi­sto­rycz­ne­go roz­wo­ju, nie­ja­ko prze­sią­ka­nie prawd Ewan­ge­lii w in­sty­tu­cye spo­łecz­ne; ów wresz­cie upa­try­wał w niej spo­sob­ność na­pra­wy po­li­tycz­ne­go błę­du przez oj­ców na­szych po­peł­nio­ne­go, błę­du, któ­re­mu przy­pi­sy­wał po czę­ści zwich­nię­cie na­szych in­sty­tu­cyi, osła­bie­nie sił ży­wot­nych, a tem sa­mem kra­ju upa­dek. Acz­kol­wiek każ­de po­je­dyń­cze zda­nie, z in­nej stro­ny wy­świe­ca­jąc przed­miot i zwra­ca­jąc uwa­gę na pew­ne tyl­ko szcze­gó­ły, same w so­bie i ode­rwa­no wzię­te, z ko­niecz­no­ści było jed­no­stron­nem; za to ra­zem złą­czo­ne, do­peł­nia­ły się wza­jem­nie. Zbiór ich prze­to, ście­ra­nie się mię­dzy nie­mi, mu­sia­ło ca­łość w praw­dzi­wem świe­tle wy­sta­wić, przy­no­sząc wszel­kie ko­rzy­ści par­la­men­tar­nej roz­pra­wy. Rzecz roz­bie­ra­no z bar­dzo róż­no­stron­ne­go sta­no­wi­ska, czy­nio­no mi za­rzu­ty wprost sie­bie prze­ciw­ne; mu­sia­łem się od­ci­nać, jak ody­niec przez oga­ry szar­pa­ny. W tych wal­kach nie za­wsze od­nio­słem zwy­cię­stwo, lecz za­wsze po­ży­tek; gdyż albo ugrun­to­wa­łem się w mo­jem po­przed­niem zda­niu, albo prze­ko­naw­szy się, że by­łem w błę­dzie, zmo­dy­fi­ko­wa­łem je na lep­sze; albo wresz­cie do­wie­dzia­łem się no­wych szcze­gó­łów, uzu­peł­nia­ją­cych moje do­tych­cza­so­we wia­do­mo­ści. Z tego po­wo­du co­dzien­nie po od­by­tej dys­kus­syi wró­ciw­szy do domu, spi­sy­wa­łem so­bie jej treść i uczy­nio­ne spo­strze­że­nia. Są­dzę, że nie bę­dzie bez za­ję­cia i użyt­ku, gdy je pu­blicz­no­ści przed­sta­wię. Za­nim jed­nak uczy­nię, mu­szę pier­wej wy­tło­ma­czyć w krót­ko­ści, w jaki spo­sób za­wią­za­ły się wspo­mnio­no roz­pra­wy.

Przy­byw­szy do Karls­ba­du wie­czo­rem, za­raz na­stęp­ne­go po­ran­ku spo­tka­łem się u Szpru­dla z od­daw­na mi zna­jo­mym puł­kow­ni­kiem R., wła­ści­cie­lem wzo­ro­wie za­go­spo­da­ro­wa­ne­go ma­jąt­ku w Ma­zo­wiec­kiem, a któ­re­go zda­nie w roz­pra­wach opi­sa­nych naj­wy­żej prze­zem­nie ce­nio­nem było. Niech mi wol­no bę­dzie nie­co bli­żej czy­tel­ni­ków mo­ich z nim za­po­znać. Wpraw­dzie nie był to ani sa­want ani li­te­rat; lecz brak ten książ­ko­wej eru­dy­cyi, za­stę­po­wa­ła w nim by­strość po­ję­cia, traf­ność sądu, pra­wość i dziel­ność cha­rak­te­ru. W pięt­na­stym roku ży­cia, za­cią­gnąw­szy się do woj­ska księ­stwa war­szaw­skie­go i skoń­czyw­szy edu­ka­cyę pod ogniem ar­mat Ra­szy­na, Mo­zaj­ska i Lip­ska, słu­żył za­szczyt­nie w pol­skich sze­re­gach do koń­ca woj­ny 1831. r.; na­stęp­nie nic od­da­lił się z kra­ju, w prze­ko­na­niu, iż uży­tecz­niej moż­na słu­żyć oj­czyź­nie, po­zo­staw­szy w niej i dzie­ląc jej ko­le­je, ani­że­li tu­ła­jąc się po świe­cie, by dla niej po­moc od ob­cych wy­że­brać. Osiadł więc na wsi i mimo trud­no­ści, ja­kie zra­zu na­po­tkał z po­wo­du bra­ku eko­micz­nych i tech­nicz­nych wia­do­mo­ści, przy sil­nej woli i nie­ustan­nej pra­cy, po­tra­fił z prze­my­sło­we­go pło­do­zmien­ne­go go­spo­dar­stwa osią­gnąć zna­ko­mi­tą in­tra­tę. Po­tra­fił przy­tem, po­lep­szyć byt wiej­skiej lud­no­ści, po­tra­fił wresz­cie po­zy­skać wzię­tość, po­wa­ża­nie i przy­chyl­ność są­sia­dów i zna­jo­mych.Ła­two po­jąć, ile by­łem szczę­śli­wy ze spo­tka­nia się z sza­now­nym puł­kow­ni­kiem, i że chęt­nie da­łem się na­mó­wić, by mu to­wa­rzy­szyć na kawę do sali przy­ja­ciel­skiej. Przez dro­gę spy­ta­łem się go, czy wie­lu Po­la­ków jest w Karls­ba­dzie?

– Jest ich do­syć, od­po­wie­dział, lubo mniej może, niż zwy­czaj­nie; ale mię­dzy nimi jest kil­ku na­szych wspól­nych zna­jo­mych.

– Któż taki?

– Na­sam­przód rad­ca S. z War­sza­wy.

– Ah! ów urzęd­nik ban­ku, an­glo­man, eko­no­mi­sta; bar­dzo rad je­stem z tego, bę­dzie­my roz­ma­wiać o kre­dy­cie i or­ga­ni­za­cyi pra­cy.

– Jest tak­że ksiądz pro­boszcz z Brze­zin. – A ten co tu robi?

– Co robi? sta­ra się pod­ła­tać zdro­wie, zbyt­nią pra­cą nad­we­rę­żo­ne.

– Za­wsze mó­wi­łem mu, że wiel­kie szczę­ście dla nie­go, że Pi­ja­rów skas­so­wa­no; gdy­by był po­zo­stał w zgro­ma­dze­niu, był­by się nad książ­ka­mi za­mę­czył. Te­raz przy­najm­niej obo­wiąz­ki pro­bo­stwa, któ­re tak gor­li­wie za­pew­nie wy­peł­nia, dużo mu cza­su za­bie­ra­ją i zmu­sza­ją do ru­chu i fi­zycz­nych za­trud­nień. Te­raz prze­to nie po­wi­nien­by ze zbyt­ku pra­cy umy­sło­wej cho­ro­wać.

– Cóż chcesz, na­tu­ra wil­ka cią­gnie do lasu. Do­brał so­bie sprę­ży­ste­go wi­ka­re­go i na nie­go zdał wszel­kie go­spo­dar­skie za­trud­nie­nie. Uni­ka styp i zjaz­dów, i o ile mu po­zo­sta­je cza­su od na­bo­żeń­stwa i od­wie­dza­nia cho­rych, po­świę­ca go ulu­bio­nym swo­im hi­sto­rycz­nym pra­com. Może nie­do­jeść i nie­do­spać, ale bez ksią­żek swo­ich obejść się nic może.

– By­ło­by do ży­cze­nia, gdy­by się wię­cej ka­pła­nów, a w ogól­no­ści lu­dzi jemu po­dob­nych, w na­szym kra­ju zna­la­zło. To­wa­rzy­stwo jego wiel­ce na­ucza­ją­ce i przy­jem­ne. Chęt­nie po­prze­stał­bym na wy­mie­nio­nych do­tąd oso­bach, lecz pew­no nie na nich ko­niec.

– Rze­czy­wi­ście, jest jesz­cze wie­lu Po­la­ków, i to z róż­nych za­kąt­ków kra­ju; mię­dzy in­ne­mi pan mar­sza­łek M. z pod Ki­jo­wa.

– Sły­sza­łem o nim. Ma to być po­rząd­ny oby­wa­tel, wła­ści­ciel kil­ku ty­się­cy dusz, nie za­ło­żo­nych w ban­ku, czy­li po na­sze­mu, wła­ści­ciel ma­jąt­ku kil­ku­mi­lio­no­we­go, nie ob­dłu­żo­ne­go hi­po­tecz­nie. Mó­wio­no mi tak­że o nim, że się cho­wał w Krze­mień­cu pod nad­zo­rem, jak zwy­kle u na­szych wiel­kich pa­nów, gu­wer­ne­ra Fran­cu­za; że za mło­du był go­rą­cym pa­try­otą, lecz póź­niej, ostu­dzo­ny po­dró­żą do Wo­łog­dy, na koszt rzą­du przed­się­wzię­tą, stał się ostroż­niej­szy­ni w mo­wie i czy­nie, do tego stop­nia, iż po­zy­skał za­twier­dze­nie wła­dzy na urząd mar­szał­kow­ski. Zresz­tą, rad­bym wię­cej o nim po­wziąść szcze­gó­łów.

– Nie do­syć z bli­ska do­tąd go po­zna­łem, bym mógł o nim sta­now­czo wy­ro­ko­wać. Są­dząc z po­wierz­chow­no­ści, jest… to czło­wiek uprzej­my, sa­lo­no­wy, ubie­ra się po­dług mody pa­ryz­kiej, z da­ma­mi roz­ma­wia za­wsze po fran­cuz­ku, ku­cha­rza ma Fran­cu­za, ka­mer­dy­ne­ra Wło­cha; lecz z pod tego cu­dzo­ziem­skie­go płasz­czy­ka wy­glą­da za­wsze szlach­cic pol­ski, pan na Ukra­inie. Fran­cuz ku­charz musi tu w Karls­ba­dzie przy­pra­wiać barszcz, bi­gos i pi­ro­gi z se­rem; a Włoch ka­mer­dy­ner, po­da­wać panu przed obia­dem czar­kę praw­dzi­wej star­ki li­tew­skiej, i to po­mi­mo gróźb i za­ka­zów miej­sco­we­go le­ka­rza. Oprócz osób po­wy­żej wy­mie­nio­nych, z któ­re­mi wię­cej ob­cu­ję, mar­ny tu tak­że kil­ku mło­dych lu­dzi, któ­rzy z rana palą cy­ga­ra, a wie­czo­rem tań­cu­ją; parę szu­le­rów, któ­rym się chwa­ła Bogu do­tąd nic bar­dzo po­wo­dzi; ja­kie­goś ba­ro­na ga­li­cyj­skie­go, z pół tu­zi­nem có­rek, co się bar­dzo stro­ją, i ja­kie­goś hra­bie­go z Po­znań­skie­go, za któ­rym o sześć kro­ków za­wsze po­stę­pu­je lo­kaj wy­go­lo­no­wa­ny z kub­kiem w ręku do po­da­wa­nia mu wody u Spru­dla. Lecz ci nie na­le­żą do na­sze­go to­wa­rzy­stwa, któ­re do­tąd oprócz mnie skła­da­ło się z mar­szał­ka, rad­cy i pro­bosz­cza.

– Z tego co do­tąd sły­sza­łem, ła­two zgad­niesz, ko­cha­ny puł­kow­ni­ku, iż je­że­li mnie przyj­mie­cie, to się naj­chęt­niej do wa­sze­go gro­na przy­łą­czę. No­ta­be­ne, przy­pro­wa­dzę wam jesz­cze no­we­go to­wa­rzy­sza, z któ­rym od Dre­zna do Karls­ba­du po­dróż ra­zem od­by­łem. Jest to pan L., mło­dy czło­wiek z Po­znań­skie­go. Lat temu kil­ka, skoń­czyw­szy uni­wer­sy­tet ber­liń­ski, otrzy­mał dy­plom dok­to­ra fi­lo­zo­fii. Cie­ka­wy to exem­plarz na­uko­wo­ści nie­miec­kiej, za­szcze­pio­nej na pol­skiej la­to­ro­śli.

– Rzad­ko kie­dy po­dob­na kom­bi­na­cya zdro­wy owoc wy­da­je. Krew pol­ska źle as­sy­mi­lu­je mą­drość ger­mań­ską, i żeby nie re­ko­men­da­cya pań­ska, to­bym z góry był uprze­dzo­ny prze­ciw­ko wspo­mnio­ne­mu dok­to­ro­wi fi­lo­zo­fii.

– Wiel­ką masz słusz­ność w ogól­no­ści, sza­now­ny puł­kow­ni­ku; praw­dzi­wie god­nem jest za­sta­no­wie­nia, iż jak­kol­wiek za­kła­dy na­uko­we ros­syj­skie ni­żej bez wąt­pie­nia sto­ją od nie­miec­kich, jed­nak­że mło­dzież pol­ska w nich wy­cho­wu­ją­ca się, zwy­kle i wię­cej pra­cu­je i le­piej się pro­wa­dzi, a na­wet mniej tra­ci pięt­na na­ro­do­we­go od mło­dzie­ży cho­wa­nej w szko­łach nie­miec­kich. Mię­dzy mło­de­mi pro­fes­so­ra­mi kró­le­stwa, po­cho­dzą­ce­mi z uni­wer­sy­te­tów pe­ters­bur­skie­go lub mo­skiew­skie­go, po­zna­łem kil­ku praw­dzi­wie po­rząd­nych i wy­so­ko ukształ­co­nych lu­dzi. Ale Wra­ca­jąc się do na­sze­go dok­to­ra, o ile mogę są­dzić z tych dwóch dni, któ­re­śmy ra­zem po­dró­żu­jąc prze­dys­ku­to­wa­li, jest to po­czci­we ser­ce, peł­ne za­pa­łu i po­świę­ce­nia, ale w gło­wie mi­xtu­ra he­gli­zmu z so­cy­ali­zmem fran­cuz­kim. Wszak­że, po­nie­waż grunt do­bry i po­czci­wy, a przy­tem wro­dzo­nej zdol­no­ści nie bra­ku­je, mam na­dzie­ję, że się z cza­sem owe prze­wró­co­ne wy­obra­że­nia prze­tra­wią; dla tego rad­bym go do nas przy­cią­gnąć, tem bar­dziej, że zda­je mi się, iż chęt­nie do nas przy­lgnie i pod nie­jed­nym wzglę­dem da się może prze­ko­nać i na­wró­cić.

– Ależ za­po­mnia­łem po­win­szo­wać po­wo­dze­nia pi­sma pań­skie­go, o sto­sun­kach rol­ni­czych. Mó­wio­no mi, że wszyst­kie eg­zem­pla­rze ro­ze­szły się i że na­wet my­ślisz o dru­giem wy­da­niu.

– Rze­czy­wi­ście, że pi­smo moję wię­cej mia­ło po­ku­pu, niż się mó­głem spo­dzie­wać. Wszak­że nie­ty­le to po­chle­bia mo­jej mi­ło­ści wła­snej, jak do­wo­dzi, że kwe­stya któ­rą po­ru­szy­łem, jest kwe­styą, ży­wot­ną i że się na­tem pu­blicz­ność czy­ta­ją­ca po­zna­ła, i dla tego tak skwa­pli­wie rzu­ci­ła się na pi­smo moje, rów­nie jak na inne, o tym sa­mym przed­mio­cie trak­tu­ją­ce; i tej to oko­licz­no­ści, do­bre ich po­wo­dze­nie w znacz­nej czę­ści przy­pi­sać na­le­ży. Przy­znam się, iż o po­wtór­nem wy­da­niu, prze­szła mi myśl po gło­wie. Głów­nym po­wo­dem była chęć po­pra­wy błę­dów i po­my­łek ja­kie się w pierw­szą edy­cyę wci­snę­ły, nie­tyl­ko pod wzglę­dem nie­wła­ści­we­go umiesz­cze­nia zna­ków pi­sow­ni, ale na­wet zu­peł­ne­go prze­kształ­ce­nia wy­ra­zów, do tego stop­nia, iż nie w jed­nem miej­scu, zda­nie moje sta­ło się albo cał­kiem nie­zro­zu­mia­łe, albo na­wet w zu­peł­nie od­wrot­nem przed­sta­wi­ło się zna­cze­niu. Za­rzut prze­to re­cen­zen­ta Prze­glą­du po­znań­skie­go, co do nie­po­praw­no­ści re­dak­cyi, w czę­ści tyl­ko od­no­sić się może do sa­me­go ma­nu­skryp­tu, w nie­jed­nym zaś przy­pad­ku, od­no­sić się wi­nien do nie­po­praw­no­ści ko­rek­ty. Jed­nak­że za­sta­no­wiw­szy się, że te exem­pla­rze, któ­re się ro­ze­szły za­spo­ko­iły cie­ka­wość czy­tel­ni­ków, zaj­mu­ją­cych się tym przed­mio­tem, że tak rze­kę, na­sy­ci­ły ape­tyt pu­blicz­no­ści; że mało kto po­sia­da­ją­cy to dzie­ło, za­chce za­ku­pić dru­gie wy­da­nie,. je­dy­nie dla tego, że do­kład­niej bę­dzie wy­dru­ko­wa­ne, z tych po­wo­dów, wo­lał­bym odło­żyć wy­ko­na­nie tego za­mia­ru, na póź­niej, a tym cza­sem sta­rać się do­kom­ple­to­wać moje wia­do­mo­ści w tym przed­mio­cie, zbie­rać sta­ran­nie wszyst­kie uwa­gi, za­rzu­ty i kry­ty­ki, ja­kie na­po­tkać po­tra­fię.

– Po­chwa­lam to po­sta­no­wie­nie, pa­nie Ada­mie; znaj­du­ję iż masz słusz­ność zu­peł­na, i wła­śnie przy­cho­dzi mi na myśl że war­to ko­rzy­stać z na­sze­go tu­taj ze­bra­nia, by przed­miot ten po­rząd­nie i sta­ran­nie prze­dys­ku­to­wać. O ile są­dzić mogę, mamy wła­śnie, zbiór lu­dzi z bar­dzo róż­no­rod­ne­mi wy­obra­że­nia­mi, a przy­tem mniej wię­cej zaj­mu­ją­ce­mi się tym przed­mio­tem. A że każ­dy z nich, z in­ne­go sta­no­wi­ska nań się za­pa­tru­je, tem więc cie­kaw­sze i uży­tecz­niej­sze być mogą na­sze roz­pra­wy, a le­piej nam nad tem czas prze­pę­dzać, ani­że­li ba­jać o po­li­ty­ce, lub ko­me­ra­żach to­wa­rzy­skich.

– Bar­dzo mi ten pro­jekt do sma­ku przy­pa­da. By­le­by to tyl­ko nie nu­dzi­ło tych pa­nów, przy ku­ra­cyi zaj­mo­wać się tak su­chym przed­mio­tem.

– Trze­ba było po­wie­dzieć tak waż­nym, tak go­rą­cym, tak ży­wot­nym. We­dług mego prze­ko­na­nia, w obec­nej chwi­li, nie ma py­ta­nia, coby wię­cej za­jąć po­win­no Uwa­gę pra­we­go oby­wa­te­la.

W tej chwi­li wła­śnie spo­tka­li­śmy się z dok­to­rem, któ­re­go za­po­znaw­szy z puł­kow­ni­kiem, ła­two na­mó­wi­łem by nam to­wa­rzy­szył na kawę do sali przy­ja­ciel­skiej, gdzie przy­byw­szy, za­sta­li­śmy już tam mar­szał­ka, rad­cę i pro­bosz­cza. Po wza­jem­nych przy­wi­ta­niach, za­po­zna­niach i zwy­czaj­nej roz­mo­wie o sła­bo­ści każ­de­go, o ku­ra­cyi, o po­go­dzie i bie­żą­cych wia­do­mo­ściach, ode­zwał się do mnie puł­kow­nik: – "Jak­kol­wiek bo­le­ję, że zdro­wie pana Krzyż­to­po­ra wy­ma­ga ku­ra­cyi, wiel­ce się cie­szę, że ta ku­ra­cyą ma się od­by­wać w Karls­ba­dzie, gdyż wła­śnie w obec­nej chwi­li czy­ta­łem z wiel­kiem za­ję­ciem dzie­ło pań­skie, o urzą­dze­niu sto­sun­ków rol­ni­czych. Uwa­ża­łem, że i tym pa­nom nic obca jest ta kwe­stya, i że nie wszy­scy po­dzie­la­ją zda­nie au­to­ra. Ja sam na­po­tka­łem kil­ka wąt­pli­wo­ści, któ­re­bym rad był ob­ja­śnić; wno­szę prze­to, by­śmy ko­rzy­sta­jąc z nada­rzo­nej spo­sob­no­ści, przed­miot ten, z któ­re­go mogą… wy­pły­nąć tak prze­waż­ne na­stęp­stwa, któ­ry mo­jem zda­niem jest kwe­styą ży­wot­ną na­szej epo­ki, grun­tow­nie ro­ze­bra­li. Mam na­dzie­ję, że pan Krzyż­to­por chęt­nie nam udzie­li wszel­kich ob­ja­śnień, i ra­czy od­po­wie­dzieć na na­sze za­rzu­ty; rów­nież mani na­dzie­ję, iż go to nie zdzi­wi, że wszy­scy lu­dzie nie mogą być tego sa­me­go zda­nia, gdyż już daw­no po­wie­dzia­no: quot ca­pi­ta, tot sen­sus. "

Na to od­po­wie­dzia­łem: "Jak naj­chęt­niej po­dej­mu­ję rzu­co­ną rę­ka­wi­cę, pew­nym bę­dąc, że z tych roz­praw nie mało od­nio­sę ko­rzy­ści. Nie dzi­wi mnie wca­le, róż­no­rod­ność zdań w tym przed­mio­cie. Nie zmar­twi mnie, ani ob­ra­zi, naj­ostrzej­sza kry­ty­ka; mam bo­wiem w pa­mię­ci zda­nie ban­kie­ra war­szaw­skie­go: Albo to ja je­stem du­ka­tem ho­len­der­skim, bym się miał wszy­skim po­do­bać? Prócz tego by­ło­by to do­wo­dem naj­więk­szej z mej stro­ny za­ro­zu­mia­ło­ści, wię­cej po­wiem, głup­stwa, gdy­bym na chwi­lę przy­pu­ścił, że w mej po­je­dyn­czej mó­zgow­ni­cy, cały ro­zum ludz­ko­ści się mie­ści. W pi­śmie wspo­mnia­nem, otwar­cie i su­mien­nie wy­ło­ży­łem moje prze­ko­na­nie; lecz czu­ję za­ra­zem, że prze­ko­na­nie to, w wie­lu punk­tach zmo­dy­fi­ko­wa­nym, a zwłasz­cza uzu­peł­nio­nem być może. Wie­le szcze­gó­łów i wzglę­dów mu­sia­ło ujść mo­jej uwa­gi, wie­le wia­do­mo­ści może mi bra­ko­wać; zda­nia prze­to świa­tłych osób, jak­kol­wiek mniej przy­chyl­ne, są dla mnie nie­oce­nio­nym skar­bem. Szu­kam przedew­szyst­kiem praw­dy, wdzięcz­ny prze­to je­stem, gdy mnie kto wy­pro­wa­dzi z błę­du. Upra­szam za­tem sza­now­nych pa­nów, by ra­czy­li jako do­wód ła­ski i przy­chyl­no­ści dla mnie, z wszel­ką otwar­to­ścią i szcze­ro­ścią, opi­ni­ję swo­je ob­ja­wiać. Tem bar­dziej, że mam na­dzie­ję, iż nie­jed­ne wąt­pli­wość ła­two usu­nąć po­tra­fię. Chcąc bo­wiem być tre­ści­wym i unik­nąć roz­wle­kło­ści, w nie­jed­nym ustę­pie, myśl moję nie do­syć ja­sno wy­ło­ży­łem. Prócz tego w dru­ko­wa­niu pi­sma, ta­kie się wci­snę­ły po­mył­ki, tak nie­raz nie­wła­ści­wie umiesz­czo­no zna­ki pi­sow­ni, czy­li punk­tu­acyę, iż myśl moja sta­ła się albo nie­zro­zu­mia­łą, albo nie­lo­gicz­ną, a nie­kie­dy na­wet i śmiesz­ną. "

Tu za­brał głos rad­ca: "Je­den po­je­dyń­czy czło­wiek, pra­wo­daw­cą być nie może. Wszel­kie pra­wo­daw­stwo po­rząd­ne i lo­gicz­ne, jest za­wsze zbio­rem kil­ku zdań, jest za­wsze pło­dem dys­kus­syi; to wła­śnie sta­no­wi ko­rzyść rzą­dów par­la­men­tar­nych. Po­je­dyń­czy czło­wiek przed­sta­wia pro­jekt, rzu­ca myśl za­sad­ni­czą, któ­ra przez in­nych z roz­ma­itych stron obej­rza­na i ob­ro­bio­na, do­pie­ro się w pra­wo obo­wię­zu­ją­ce za­mie­nia. Ście­ra­nie się prze­ciw­nych – so­bie zdań, za­stę­pu­je miej­sce nie­bez­piecz­ne­go do­świad­cze­nia, na któ­re spo­łe­czeń­stwo wy­sta­wio­nem bywa, ile­kroć razy bez dys­kus­syi i wszech­stron­ne­go roz­bio­ru, myśl po­je­dyn­cze­go, choć­by też naj­zna­ko­mit­sze­go czło­wie­ka, sta­nie się pra­wi­dłem so­cy­al­ne­go urzą­dze­nia. W kra­jach nie po­sia­da­ją­cych form par­la­men­tar­nych, roz­biór przed­mio­tu w pi­smach dru­kiem ogła­sza­nych, je­dy­nie brak ten za­stą­pić może. Roz­bior ten prze­to uwa­żam jako przy­słu­gę dla kra­ju i dla rzą­du. Tym tyl­ko spo­so­bem, może się two­rzyć zdro­wa opi­ni­ja pu­blicz­na, i sami rzą­dzą­cy mogą się o istot­nych kra­ju po­trze­bach prze­świad­czyć. Gdy pra­wo już raz ogło­szo­ne, sta­nie się obo­wię­zu­ją­cem, poj­mu­ję, że wła­dza za­ka­zu­je jego kry­ty­kę; lecz nie poj­mu­ję owe­go cen­zo­ra, któ­ry za­bro­nił dru­ko­wa­nia ma­nu­skryp­tu, je­dy­nie dla tego, iż trak­to­wał o przed­mio­cie wzglę­dem któ­re­go rząd miał do­pie­ro wy­dać po­sta­no­wie­nie; kie­dy prze­ciw­nie była to wła­śnie chwi­la, w któ­rej su­mien­na i po­waż­na pra­ca w tej kwe­styi, po­win­na być dla sa­me­go rzą­du po­żą­da­ną. Dla tego cie­szy mnie nie­wy­mow­nie, że pi­śmien­nic­two na­sze, obec­nie tak się zaj­mu­je kwe­styą wło­ściań­ska. Mam przy­tem na­dzie­ję, że au­to­ro­wie któ­rzy po­przed­nio już nam nie­jed­ne wy­świad­czy­li w tym przed­mio­cie przy­słu­gę, nie po­prze­sta­ną na do­tych­cza­so­wych swych pra­cach, ale je uzu­peł­nią, usu­wa­jąc wąt­pli­wo­ści, tłó­ma­cząc do­kład­niej swo­jo sys­te­ma­ta, od­pie­ra­jąc wresz­cie po­czy­nio­ne za­rzu­ty. W tej to na­dziei, tem sil­niej po­pie­ram wnio­sek pana puł­kow­ni­ka. Co do mnie, będę się sta­rał speł­nić żą­da­nia pana Krzyż­to­po­ra, wzglę­dem otwar­to­ści i swo­bod­no­ści, z jaką każ­dy z nas w pro­po­no­wa­nych roz­pra­wach, ma swo­je zda­nie roz­wi­nąć. Naj­lep­szą porę do tego, przed­sta­wia nam co­dzien­ne zbie­ra­nie się tu" w tem miej­scu. Wno­szę przy­tem, by­śmy na wzór An­gli­ków, któ­rzy na­wet obia­du bez pre­ze­sa nie zje­dzą, ob­ra­li tak­że pre­ze­sa do na­szych po­sie­dzeń, że­by­śmy ko­lej­no głos za­bie­ra­li uzbro­iw­szy pre­ze­sa dzwon­kiem, do utrzy­ma­nia po­rząd­ku. In­a­czej bo­wiem przy ży­wo­ści na­sze­go cha­rak­te­ru, ła­two po­waż­na i na­ucza­ją­ca roz­mo­wa mo­gła­by się prze­mie­nić w ha­ła­śli­wą i bez­owoc­ną ga­da­ni­nę. Wno­szę na­ko­niec by­śmy tym pre­ze­sem ob­ra­li pana puł­kow­ni­ka.

– "Prze­pra­szam bar­dzo, od­parł puł­kow­nik, ale zga­dza­jąc się co do za­sa­dy z do­pie­ro ob­ja­wio­nem zda­niem, są­dzę, że wła­ści­wiej­by było, by pan mar­sza­łek prze­wod­ni­czył na­szym roz­pra­wom. "

– "Wdzięcz­ny je­stem panu puł­kow­ni­ko­wi za jego dla mnie uprzej­mość, ale do par­la­men­tar­nych dys­kuss­syi, nie czu­ję się do­sta­tecz­nie wy­kwa­li­fi­ko­wa­nym. W pro­win­cyi, z któ­rej przy­jeż­dżam, uczy­my się słu­chać i roz­ka­zy­wać, ale co do roz­praw, to­śmy zu­peł­nie wpra­wę stra­ci­li. Po­pie­ram za­tem wnio­sek pana rad­cy: niech żyje nasz pre­zes, pan puł­kow­nik.

Zgo­da! zgo­da! niech żyje! ode­zwa­li się wszy­scy, puł­kow­nik zaś do­dał: "zbyt je­stem nie­przy­ja­cie­lem owe­go fa­tal­ne­go li­be­rum veto, bym miał sam je­den sprze­ci­wiać się ogó­ło­wi. Kie­dy więc pa­no­wie ka­że­cie, przyj­mu­ję wło­żo­ny na sie­bie obo­wią­zek, pro­te­stu­ję tyl­ko prze­ciw­ko uży­ciu dzwon­ka. Jak­że bo­wiem unik­nąć, by na jego od­głos, nie zbie­ga­ły się kiel­ne­ry i usłu­gu­ją­ce dziew­czy­ny? Ra­chu­ję na pa­nów do­bre chę­ci, że i bez tego po­tra­fi­my po­rząd­ną dys­kus­syę pro­wa­dzić, lecz już dzi­siaj za póź­no, są­dzę iż le­piej na ju­tro odło­żyć pierw­sze na­sze po­sie­dze­nie. Dla upo­rząd­ko­wa­nia dys­kus­syi i usta­le­nia jej kie­run­ku, zda­je mi rzą­dek dzien­ny przy­ję­li, co do ko­lei i na­stęp­stwa roz­bie­rać się ma­ją­cych py­tań, idąc w ślad za dzie­łem pana Krzyż­to­po­ra; a po­czy­na­jąc od uwag ogól­nych i za­rzu­tów, co do du­cha i kie­run­ku tego dzie­ła, rów­nie jak i in­nych waż­niej­szych pism, o tym przed­mio­cie trak­tu­ją­cych. " – Gdy­śmy wszy­scy na to przy­sta­li, ro­ze­szli­śmy się, daw­szy so­bie sło­wo, że się dnia na­stęp­ne­go z rana, zno­wu zbie­rze­my.TREŚĆ.

Ja­kim głów­nym mo­dy­fi­ka­ey­oin ule­gać win­na za­sa­da pro­jek­tu pana Krzyż­to­po­ra… by w za­bra­nym kra­ju mo­gła być wpro­wa­dzo­ną w wy­ko­na­nie. – Otrzy­ma­ne tym spo­so­bem sta­no­wi­sko może być uwa­ża­nem je­dy­nie jako tem­cza­so­we, jako przej­ście. – Któ­ry sys­te­mat w kró­le­stwie kon­gres­so­wem jest wła­ściw­szym: czy pro­ste oczyn­szo­wa­nie wło­ścian? czy uła­twie­nie tym­że na­by­cia wła­sno­ści? – Wyż­szość ostat­nie­go, zwłasz­cza pod so­cy­al­nym i po­li­tycz­nym wzglę­dem.

PUŁ­KOW­NIK.

Sto­sow­nie do ży­cze­nia ob­ja­wio­ne­go wczo­raj przez pana mar­szał­ka, mamy się jesz­cze zaj­mo­wać dal­szym cią­giem uwag nad ogól­ną dąż­no­ścią, dzie­ła pana Krzyż­to­po­ra.

MAR­SZA­ŁEK.

Ce­lem wy­raź­nym pra­cy pana Krzyż­to­po­ra jest wy­ka­za­nie po­trze­by i uło­że­nie pro­jek­tu, jak­by dzi­siej­szych wło­ścian na – roli osia­dłych do­pro­wa­dzić do wy­łącz­nej wła­sno­ści tej roli, zry­wa­jąc za­ra­zem wszel­kie sto­sun­ki za­wi­sło­ści od dzie­dzi­ców. Jak­kol­wiek po wczo­raj­szych na­szych roz­pra­wach przy­pusz­cza­ni, że re­for­ma dzi­siej­szych sto­sun­ków jest ko­niecz­ną, nie są­dzę żeby w pro­win­cy­ach za­bra­nych re­for­ma ta mo­gła być tak ra­dy­kal­ną; owszem mam prze­ko­na­nie, iż to nie jest ani po­trzeb­nem ani na­wet moż­li­wem. Nie jest po­trzeb­nym, gdyż chłop nasz od dzie­ciń­stwa przy­zwy­cza­jo­ny wi­dzieć w panu zwierzch­ni­ka i opie­ku­na, ra­czej by się lę­kał niż cie­szył, gdy­by go od razu usu­nię­to z pod tej wła­dzy i opie­ki, od­da­jąc na łup i samo wol­ność ziem­skiej po­li­cyi. Je­śli prze­to za­czy­na wzdy­chać za wol­no­ścią, to za wol­no­ścią ru­chów, za znie­sie­niem przy­pi­sa­nia do zie­mi, za pra­wem wy­bra­nia so­bie mał­żon­ki, roz­rzą­dza­nia lo­sem dzie­ci, lecz nie za teo­re­tycz­nem usa­mo­wol­nie­niem, jak je na za­cho­dzie poj­mu­ją; je­śli wzdy­cha za wła­sno­ścią, to za wła­sno­scią swych ru­cho­mo­ści, za usta­le­niem po­win­no­ści ja­kie na nim cią­żą, za bez­pie­czeń­stwem, że póki te po­win­no­ści speł­niać bę­dzie, to go nikt upra­wia­ne­go ka­wał­ka roli nie po­zba­wi; ale o abs­trak­cyj­nej teo­ryi wła­sno­ści wy­łącz­nej tej zie­mi, o pra­wie alie­na­cyi, na­wet mu się nie ma­rzy. Da­lej twier­dzę, iż re­for­ma ta jest nie­moż­li­wą; kie­dy bo­wiem w kró­le­stwie, jak sam au­tor przy­zna­je, na­po­ty­ka­ła­by wiel­kie trud­no­ści, cóż do­pie­ro u nas, gdzie da­le­ko mniej ka­pi­ta­łów, gdzie kre­dyt wca­le nie usta­lo­ny, gdzie od­byt na pło­dy ar­cy­nie­pew­ny, – wię­cej po­wiem, gdzie zie­mia sama przez się pra­wie żad­nej nie ma war­to­ści. Przy tran­zak­cy­ach kup­na i sprze­da­ży, przy umo­wach dzier­żaw­nych, idzie tyl­ko o licz­bę dusz; lecz po­sag tych­że, czy­li ilość i ja­kość zie­mi, mało wcho­dzi w ra­chu­nek. Na Ukra­inie n.p… przy­ję­tem jest, że dzie­sięć mor­gów na du­szę ogól­nej prze­strze­ni ma­jąt­ku, sta­no­wi po­sag do­sta­tecz­ny. Gdy mniej zie­mi, to się ku­pu­ją­cy lub dzier­żaw­ca nie­co skrzy­wi; wszak­że oko­licz­ność ta nie wie­le wpły­nie na cenę du­szy lub wy­so­kość te­nu­ty dzier­żaw­nej. I od­wrot­nie: więk­szy po­sag, n.p… mórg 20 i 30, za­chę­ci ama­to­ra, że prę­dzej kupi, lub i za­dzie­rza­wi, ale dla tego da­le­ko wyż­szej ceny nie za­ofia­ru­je. Na­wet lasy uwa­ża­ją się za do­god­ność, lecz nic wię­cej; a do ga­tun­ku roli or­nej, co do lep­sze­go lub gor­sze­go sta­nu upra­wy, taka pa­nu­je obo­jęt­ność, iż na kon­trak­tach w Ki­jo­wie ku­pu­ją się i bio­rą w dzier­ża­wę, znacz­ne nie­kie­dy kil­ko­mi­lio­no­we ma­jąt­ki, bez ich obej­rze­nia. Jak­żeż w ta­kich oko­licz­no­ściach i przy ta­kich zwy­cza­jach, mo­gła­by ta zie­mia do­tąd bez­cen­na, być osza­co­wa­na i słu­żyć za pod­sta­wę roz­sąd­ne­go kre­dy­tu? Gdzie zna­leść in­sty­tu­cyę, któ­ra­by się ta­kiej ope­ra­cyi pod­ję­ła? Gdzie zna­leść lu­dzi, któ­rzy­by ja… prze­pro­wa­dzi­li: geo­me­trów, tak­sa­to­rów, i t.p…? Wresz­cie gdzie zna­leść ta­kich, któ­rzy­by po uzu­peł­nie­niu usa­mo­wol­nie­nia, mo­gli być wój­ta­mi gmi­ny, da­jąc ja­ką­kol­wiek rę­koj­mię, już nie po­wiem uczci­wo­ści, ale po­rząd­ku. Praw­dzi­wie w mem prze­ko­na­niu, chcieć dzi­siaj u nas żyw­cem wpro­wa­dzić pro­jekt pana Krzyż­to­po­ra, by­ło­by po pro­stu wpro­wa­dzić cha­os i anar­chię! Czyż nie da­le­ko wła­ści­wiej, po­prze­stać na znie­sie­niu pod­dań­stwa, prze­no­sząc na zie­mię po­da­tek do­tąd od du­szy pła­co­ny, za­cho­wu­jąc przy dzie­dzi­cu wła­dzę do­mi­nial­ną i wła­sność grun­tu, a zo­sta­wia­jąc do­bro­wol­no­ści stron, uisz­cza­nie po­win­no­ści in na­tu­ra, lub ich za­mia­nę na czynsz pie­nięż­ny?

KRZYŻ­TO­POR.

Przy­zna­ję, że za­rzu­ty pana mar­szał­ka mają w so­bie wie­le słusz­no­ści, że re­gu­la­cya prze­zem­nie pro­po­no­wa­na, na­po­tka­ła­by w za­bra­nym kra­ju wię­cej trud­no­ści, niż w kró­le­stwie. Wszak­że trud­no­ści te nic są tak ko­lo­sal­ne, jak się na pierw­szy rzut oka wy­da­ją. A na­przód, sko­ro tyl­ko po­da­tek do­tąd od du­szy li­czo­ny, bę­dzie opar­ty na zie­mi, sko­ro przy­pi­sa­nie do roli wiej­skiej lud­no­ści zo­sta­nie znie­sio­nem, wnet i w tran­zak­cy­ach kup­na i dzier­ża­wy, już nie tyle o lud­ność jak o zie­mię trosz­czyć się po­czną, i ta zie­mia dziś bez­cen­na, na­tych­miast od­po­wied­niej war­to­ści na­bie­rze. Że na kon­trak­tach ki­jow­skich, przy umo­wach zwy­kle nie py­ta­ją o ga­tu­nek roli or­nej, to z tąd po­cho­dzi, że cała prze­strzeń Ukra­iny, Po­do­la i Po­be­re­ża, jest mniej wię­cej tej sa­mej do­bro­ci. Nie trze­ba więc oglą­dać ma­jąt­ku, by wie­dzieć z góry, że w nim się znaj­du­je war­stwa kil­ko lub na­wet kil­ku­na­sto łok­cio­wa czar­no­zie­mu. Lecz nie­chaj bę­dzie mowa o ma­jąt­ku na Po­le­siu, czyż na­tych­miast kwe­stya do­bro­ci zie­mi na jaw nie wy­stą­pi, od­bi­ja­jąc się w niż­szej ce­nie du­szy, któ­ra cza­sem le­d­wo po­ło­wę, a na­wet czwar­tą, część wy­no­si ceny ro­dzaj­niej­szych oko­lic? Uważ­my jak roz­ma­itą jest cena nor­mal­na, po ja­kiej rząd po­zwa­la naj­ni­żej sprze­da­wać du­sze, w tej lub owej gu­ber­nii po­ło­żo­ne; uważ­my roz­ma­itą wy­so­kość po­życz­ki, jaką in­sty­tu­ta kre­dy­to­we pań­stwa udzie­la­ją, a prze­ko­na­my się, iż nie­słusz­nem jest utrzy­my­wać, że obec­nie zie­mia w za­bra­nym kra­ju, nie ma żad­nej war­to­ści; tyl­ko iż na­le­ży twier­dzić, iż ta war­tość jest mniej ści­śle niż gdzie in­dziej ozna­czo­ną, i głów­nie w więk­szej lub mniej­szej ce­nie du­szy się od­bi­ja. W krót­kim prze­to cza­sie, po znie­sie­niu po­dat­ku po­dusz­ne­go, cala ta trud­ność tak na po­zór groź­na, sama z sie­bie upad­nie. Jed­nak­że jak już to wy­żej po­wie­dzia­łem, pro­jek­tu mego nie po­da­ję, jako typ do­sko­na­ły i jed­no­staj­ny, któ­ry­by bez żad­nej mo­dy­fi­ka­cyi mógł być wszę­dzie za­pro­wa­dzo­nym, bez wzglę­du na miej­sco­we oko­licz­no­ści. Chcia­łem ra­czej wska­zać cel, do któ­re­go dą­żyć win­ni­śmy i po­dać je­den z ty­się­ca spo­so­bów, ja­kim go osię­gnąć mo­że­my. Nie ule­ga wąt­pli­wo­ści, iż pro­jekt przez pana mar­szał­ka skre­ślo­ny, był­by na te­raz ła­twiej­szy do wy­ko­na­nia; lecz pro­jekt ten nie roz­wię­zu­je osta­tecz­nie za­da­nia, pro­wa­dził­by bo­wiem do sto­sun­ków, ja­kie obec­nie w kró­le­stwie ist­nie­ją; a prze­cie wi­dzi­my, że sto­sun­ki te by­najm­niej nie są za­do­wal­nia­ją­ce. A za­tem pro­jekt rze­czo­ny moż­na­by je­dy­nie uwa­żać jako tym­cza­so­wy jako przej­ście; a za­wsze na­le­ża­ło­by dą­żyć do wyj­ścia z tych sto­sun­ków i do do­pro­wa­dze­nia wło­ścian, do zu­peł­nej sa­mo­dziel­no­ści i do wła­sno­ści swych osad. Wszak­że w per­jo­dzie przej­ścia uwa­żał­bym ko­niecz­nem:

1. uor­ga­ni­zo­wa­nie gro­ma­dy.

2. za­strze­że­nie praw wie­czy­sto – dzier­żaw­nych dzi­siaj osie­dlo­nych go­spo­da­rzy.

Co do pierw­sze­go, moż­na­by n.p… skon­cen­tro­wać w oso­bie dzie­dzi­ca atry­bu­cye prze­zem­nie ra­dom gmin­nym prze­pi­sa­ne: onby mia­no­wał wój­ta gmi­ny, onby za­twier­dzał wy­bo­ry soł­ty­sów i roz­po­rzą­dze­nia rad gro­madz­kich, onby roz­strzy­gał spo­ry i wąt­pli­wo­ści.

Co do dru­gie­go, za­strze­że­nie praw wie­czy­stych wło­ścian, do zie­mi przez nich pod obo­wiąz­kiem uisz­cza­nia do­mi­nial­nej pre­sta­cyi upra­wia­nej, da­wa­ło­by rę­koj­mię, iż po­mi­mo znie­sie­nia przy­pi­sa­nia do zie­mi, lud­ność osia­dła nie po­rzu­ci swo­ich sie­dzib, a przy­tem za­strze­że­nie to jest tyl­ko wy­ko­na­niem uka­zu w roku 1846. wy­da­ne­go. Po­mi­nię­cie więc one­go, by­ło­by na­ru­sze­niem praw już dzi­siaj wło­ścia­nom za­pew­nio­nych. Lecz obok tego za­wsze pa­mię­tać na­le­ży, iż ju­rys­dyk­cya do­mi­nial­na i za­wi­słość wło­ścian od dzie­dzi­ca, tak dłu­go tyl­ko mogą złych na­stępstw za sobą nie pro­wa­dzić, do­pó­ki wło­ścia­nie wi­dzą w dzie­dzi­cu opie­ku­na i do­bro­dzie­ja, do­pó­ki go sza­nu­ją a na­wet ko­cha­ją, Sko­ro zaś po­czną w nim upa­try­wać stro­nę prze­ciw­ną, sko­ro uczu­cie nie­chę­ci, za­wi­ści i nie­po­słu­szeń­stwa w nich się obu­dzi, już nie ma in­ne­go le­kar­stwa, jak sta­now­czo ten wę­zeł roz­wią­zać.

RADZ­CA.

Pro­szę o głos.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: