Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Porozmawiajmy jak dorośli - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
51,14

Porozmawiajmy jak dorośli - ebook

Niektórzy wchodzą w politykę w garniturze. Warufakis wjechał w nią na motorze w czarnej ramonesce.

Polityczna gra na przetrzymanie, ciosy w plecy i zakulisowe gierki. Salonowe gry, których nie powstydziłby się nawet Watykan. Najbardziej kontrowersyjny ekonomista świata ujawnia sekrety swojej walki o Grecję z europejskimi instytucjami.

Co się dzieje, gdy zadzierasz z Unią Europejską i masz już 300 miliardów euro długu? Czy da się z nią twardo negocjować? Były grecki minister finansów w końcu doprowadził europejskie elity do wściekłości. Prawdziwa polityka jednak rozgrywała się, jak zawsze, za zamkniętymi drzwiami. O tym właśnie jest ta książka.

Jeden z moich nielicznych bohaterów. Dopóki mamy Warufakisa, możemy mieć nadzieję. - Slavoj Žižek

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66232-12-9
Rozmiar pliku: 1,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Uwaga na temat mowy niezależnej

W książce, w której tak wiele zależy od tego, co kto komu powiedział, dołożyłem wszelkich starań, by nie wypaczyć sensu żadnej wypowiedzi. Korzystałem w tym celu z nagrań audio, których dokonałem swoim telefonem, a także z notatek spisywanych w trakcie wielu oficjalnych spotkań i rozmów przywoływanych w tej książce. Jeśli nie dysponowałem takimi materiałami, opierałem się na pamięci i, gdy było to możliwe, szukałem potwierdzenia u innych świadków.

Czytelnicy powinni wziąć pod uwagę, że wiele z dyskusji opisywanych w tej książce toczono w języku greckim. Dotyczy to wszystkich rozmów z moimi współpracownikami w Ministerstwie Finansów, parlamencie, na ulicach Aten, z premierem, w rządzie i z moją partnerką Danae. Musiałem przetłumaczyć te rozmowy na angielski.

Jedyne z przytaczanych tu dyskusji, których nie prowadzono ani w języku greckim, ani angielskim, to te, które odbyły się między mną a francuskim ministrem finansów Michelem Sapinem. Co więcej, pan Sapin był jedynym członkiem Eurogrupy, który nie zwracał się do zebranych po angielsku. Porozumiewaliśmy się przez tłumaczy lub, dość często, on mówił po francusku, a ja odpowiadałem po angielsku. Nasze rozumienie języka rozmówcy było wystarczające, by kontynuować wymianę zdań.

Każdorazowo ograniczałem moją relację wyłącznie do rozmów, których opisanie leży w interesie publicznym, i uwzględniłem jedynie te rzucające światło na zdarzenia, które wpłynęły na życie milionów ludzi.Przedmowa

Moja poprzednia książka, A słabi muszą ulegać? Europa, polityka oszczędnościowa a zagrożenie dla globalnej stabilizacji¹, zawiera historyczne wyjaśnienie przyczyn, dla których Europa, po dekadach integracji, ulega obecnie procesowi stopniowej utraty własnej integralności i zarzucania swojej duszy. Akurat gdy pisałem jej ostatnie zdania, w styczniu 2015 roku, zostałem ministrem finansów Grecji i, w konsekwencji, wpadłem w paszczę potwora². Przyjmując to stanowisko w trwale zadłużonym europejskim kraju w samym środku jego gwałtownego starcia z wierzycielami – najpotężniejszymi rządami i instytucjami Europy – na własnej skórze doświadczyłem konkretnych okoliczności i bezpośrednich przyczyn grzęźnięcia naszego kontynentu w bagnie, z którego nie wydobędzie się on przez długi, długi czas.

Niniejsza książka opowiada o tych właśnie doświadczeniach. Można ją określić jako opowieść akademika, który stał się rządowym ministrem, by po chwili zostać sygnalistą. Lub jako publiczne ujawnienie osobistej historii z udziałem wpływowych osobistości: Angeli Merkel, Maria Draghiego, Wolfganga Schäublego, Christine Lagarde, Emmanuela Macrona, George’a Osborne’a, Baracka Obamy. Lub jako opowieść o małym zbankrutowanym kraju stawiającym się Goliatom Europy, aby uciec z więzienia dla dłużników. Ucieczka – w momencie pisania tej książki – kończy się druzgocącą, choć dość honorową porażką. Jednak żadna z tych charakterystyk nie oddaje moich prawdziwych motywacji do napisania tej książki.

Zaraz po bezwzględnym stłumieniu greckiej rebelii z 2015 roku, znanej również jako grecka lub ateńska wiosna, lewicowa hiszpańska partia Podemos straciła rozpęd. Bez wątpienia wielu jej potencjalnych wyborców obawiało się, że przerażająca Unia Europejska narazi ich na los podobny do naszego. Obserwując bezduszny brak poszanowania dla demokracji w Grecji, wielu zwolenników brytyjskiej Partii Pracy zdecydowało się poprzeć Brexit. Ten ostatni zwiększył popularność Donalda Trumpa. Jego triumf był z kolei wiatrem w żagle dla ksenofobicznych nacjonalistów w Europie i na świecie. Władimir Putin musi przecierać oczy ze zdumienia, patrząc, w jak zdumiewający sposób Zachód sam się osłabił.

Historia opowiedziana w tej książce nie tylko pozwala zrozumieć, czym stają się w ostatnich latach Europa, Wielka Brytania czy Stany Zjednoczone; daje również rzeczywisty wgląd w przyczyny rozłamu, do którego doszło wśród naszych polityków i na gruncie zarządzanych przez nich gospodarek. W czasach, gdy tak zwany liberalny establishment zwalcza produkowane przez zbuntowaną alternatywną prawicę (alt-right) fałszywe wiadomości (fake news), warto przypomnieć, że w 2015 roku ten sam establishment przeprowadził niebezpiecznie skuteczną kampanię kłamstw i oczerniania proeuropejskiego, demokratycznie wybranego rządu w małym europejskim kraju.

Chociaż taki wgląd może okazać się użyteczny, moja motywacja do napisania tej książki sięga głębiej. Pod powierzchnią konkretnych zdarzeń, których doświadczyłem, rozpoznałem uniwersalną historię – opowieść o tym, co się dzieje, gdy ludzie lądują na łasce okrutnych okoliczności stworzonych przez nieludzką, w większości ukrytą sieć stosunków władzy. Właśnie dlatego w tej książce nie ma żadnych jednoznacznie pozytywnych ani negatywnych bohaterów. Często piszę w niej za to o ludziach, którzy robią, co do nich należy (przynajmniej w ich opinii), ale działając w warunkach, których nie wybrali. Każda z osób, które napotkałem i opisuję poniżej, wierzyła, że zachowuje się właściwie. Jednak ich łączne działania stworzyły nieszczęście na skalę kontynentalną. Czyż nie jest to materiał na prawdziwą tragedię? Czy to nie za sprawą takich działań i ich konsekwencji wciąż przemawiają do nas tragedie Sofoklesa czy Szekspira?

W pewnym momencie Christine Lagarde, dyrektorka zarządzająca Międzynarodowym Funduszem Walutowym, zauważyła zirytowana, że aby zakończyć ten dramat, potrzebujemy „porozmawiać jak dorośli”. Miała rację. Przy wielu stołach negocjacyjnych, przy których siedzieli ludzie odpowiedzialni za ten dramat, brakowało dorosłych. Jego bohaterów i bohaterki można podzielić na dwie grupy: banalnych i fascynujących. Ci pierwsi zajmowali się swoimi zadaniami, odhaczając pozycje na kartach instrukcji wręczonych im przez ich szefów. Jednak w wielu wypadkach owi szefowie – na przykład polityk Wolfgang Schäuble czy funkcjonariusze Christine Lagarde i Mario Draghi – zachowywali się inaczej. Mieli możliwość zastanowienia się nad sobą i swoją rolą w tym dramacie. Właśnie możliwość wejścia w dialog z samym sobą czyniła ich podatnymi na pułapkę samospełniającej się przepowiedni.

Obserwowanie wierzycieli Grecji przy pracy przypominało oglądanie wersji Makbeta, która rozgrywałaby się na ziemi Edypa. Ojciec Edypa, król Lajos z Teb, nieświadomie sprowadził na siebie śmierć, ponieważ wierzył w przepowiednię głoszącą, że zostanie zabity przez własnego syna. Tak samo najbystrzejsi i najpotężniejsi gracze w europejskim dramacie doprowadzili do własnej zguby, ponieważ bali się proroctwa, które ją zapowiadało. W pełni świadomi tego, jak łatwo władza może wymknąć się z rąk, wierzyciele Grecji tkwili w sidłach własnej niepewności. Obawiając się, że niezadeklarowane bankructwo Grecji może odebrać im polityczną kontrolę nad Europą, narzucili na ten kraj reformy, które stopniowo osłabiały ich kontrolę nie tylko nad Grecją, ale i Europą.

W pewnym momencie, wyczuwając, że ich władza przeobraża się w nieznośną bezradność, poczuli się niczym Makbet: zmuszeni do zrobienia tego, co najgorsze. Chwilami niemal słyszałem w ich głosach:

Nazbyt głęboko w krwi się unurzałem,

Bym mógł się cofnąć. Trzeba mi brnąć dalej.

Spiski, intrygi kłębią mi się w głowie

I lęk, że zaraz ktoś o nich się dowie³.

Relacja przedstawiona przez któregokolwiek z bohaterów takiego okrutnego dramatu nie może być w pełni neutralna i pozbawiona chęci usprawiedliwienia się. Aby zatem być możliwie najbardziej sprawiedliwym i bezstronnym, starałem się postrzegać ich działania przez pryzmat rzeczywistej greckiej lub Szekspirowskiej tragedii, ich samych zaś jako ludzi, którzy nie są ani źli, ani dobrzy, lecz ponoszą niezamierzone konsekwencje ich rozumienia własnych powinności. Podejrzewam, że zbliżyłem się do realizacji tego celu w większym stopniu w odniesieniu do ludzi, których uznałem za fascynujących, niż w przypadku tych, których banalność stępiła moje zmysły. Ciężko mi za to przepraszać, także dlatego, że postępując inaczej, oddaliłbym się od zadeklarowanej bezstronności.Rozdział 1 Wprowadzenie

Jedynym kolorem przebijającym się przez półmrok hotelowego baru była bursztynowa ciecz migocząca w stojącej przed nim szklance. Kiedy podszedłem, podniósł wzrok, by mnie przywitać skinieniem głowy, po czym znów wgapił się w swoją whiskey. Wyczerpany, zatopiłem się w wygodnej sofie.

Nagle usłyszałem jego znajomy głos. Brzmiał wyjątkowo posępnie.

– Janis, popełniłeś wielki błąd.

Późną wiosenną nocą Waszyngton ogarnia łagodność niemożliwa do wyobrażenia za dnia. Gdy znikają politykierzy, lobbyści i pochlebcy, w powietrzu przestaje unosić się napięcie, a bary mają do wyłącznej dyspozycji ci, którzy nie muszą wstawać o świcie, oraz jeszcze mniej liczna garstka tych, którym problemy spędzają sen z powiek. Tej nocy, tak jak podczas osiemdziesięciu jeden poprzednich, a także osiemdziesięciu jeden, które miały nastąpić po niej, należałem do tej drugiej grupy.

Wystarczyło mi piętnaście minut, by przejść pod osłoną nocy z budynku Międzynarodowego Funduszu Walutowego (pod adresem 700 19th Street NW) do baru hotelowego, w którym miałem się z nim spotkać. Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że krótka przechadzka przez nijaki Dystrykt Kolumbii może być tak pokrzepiająca. Perspektywa spotkania wielkiego człowieka wzmacniała moje poczucie ulgi: po piętnastu godzinach siedzenia naprzeciwko możnych ludzi zbyt banalnych lub zbyt przerażonych, by mówić to, co myślą, miałem spotkać się z postacią o wielkich wpływach w Waszyngtonie i poza nim, człowiekiem, którego nikt nie mógł oskarżać ani o banalność, ani o nieśmiałość.

Wszystko to runęło wraz z jego zgryźliwym pierwszym zdaniem, którego chłód potęgowały przyćmione światło i gra cieni.

Udając opanowanie, spytałem:

– Jakiż to błąd, Larry?

– Wygrałeś wybory!

Działo się to 16 kwietnia 2015 roku, w samym środku mojej krótkiej przygody na stanowisku ministra finansów Grecji. Niecałe sześć miesięcy wcześniej wiodłem życie akademika: wykładałem w Szkole Spraw Publicznych Lyndona B. Johnsona Uniwersytetu Teksańskiego w Austin, dla którego to zajęcia wziąłem urlop na Uniwersytecie Ateńskim. Jednak w styczniu, gdy wybrano mnie na posła do greckiego parlamentu, moje życie całkowicie się zmieniło. Złożyłem tylko jedną obietnicę wyborczą: że zrobię wszystko, co w mojej mocy, by uratować mój kraj od niewoli za długi i druzgoczącej polityki oszczędności narzuconej mu przez europejskich sąsiadów i MFW. To ta obietnica przywiodła mnie do Waszyngtonu i tego baru, gdzie miałem się spotkać się z moim rozmówcą. W spotkaniu tym towarzyszyła mi bliska współpracownica Elena Panariti, pośredniczyła też w jego organizacji.

Uśmiechając się w obliczu suchego poczucia humoru mego rozmówcy i ukrywając niepokój, pomyślałem natychmiast: „Czy w ten sposób zamierza wzmocnić moją determinację w walce z wrogim imperium?”. Na szczęście przypomniałem sobie, że siedemdziesiąty pierwszy sekretarz skarbu Stanów Zjednoczonych i dwudziesty siódmy rektor Uniwersytetu Harvarda nie jest znany z łagodnego tonu.

Zdecydowany odsunąć na chwilę poważne kwestie, które mieliśmy roztrząsać, poprosiłem barmana o whiskey i zagaiłem:

– Zanim opowiesz mi o moim „błędzie”, pozwól, że wyznam ci, Larry, jak ważne były twoje wsparcie i rady w ostatnich tygodniach. Jestem naprawdę wdzięczny. Tym bardziej że przez lata odnosiłem się do ciebie jak do Księcia Ciemności.

Nieporuszony Larry Summers odparł:

– Przynajmniej nazywałeś mnie księciem. Mówiono o mnie gorsze rzeczy.

Przez kilka następnych godzin toczyliśmy poważną rozmowę. Dyskutowaliśmy o rozwiązaniach technicznych: konwersji długu, polityce fiskalnej, reformach rynkowych, „złych” bankach. Ostrzegł mnie, że na froncie politycznym przegrywałem wojnę propagandową, a „Europejczycy”, jak nazywał europejskie władze, planowali mnie dorwać. Zasugerował, a ja się z tym zgodziłem, że jakikolwiek nowy układ z moim od dawna cierpiącym krajem powinien umożliwiać niemieckiej kanclerz przedstawienie go swoim wyborcom jako j e j pomysł, jej o s o b i s t ą spuściznę.

Sprawy toczyły się lepiej, niż się spodziewałem. Osiągaliśmy szerokie porozumienie we wszystkich istotnych kwestiach. Zapewnienie sobie wsparcia groźnego Larry’ego Summersa w walce przeciw potężnym instytucjom, rządom i koncernom medialnym, które domagały się od greckiego rządu poddania się i przekazania im mojej głowy na srebrnej tacy, było nie lada wyczynem. Wreszcie, po tym, jak uzgodniliśmy kolejne kroki, a zanim mieszanka zmęczenia i alkoholu zmusiła nas do zakończenia wieczoru, Summers popatrzył mi głęboko w oczy i zaczął wywód.

– Są dwa rodzaje polityków: insiderzy i outsiderzy. Ci drudzy na pierwszy plan wysuwają swoją wolność, aby zachować prawo do wygłaszania własnego zdania, własnej prawdy. Ceną za tę wolność jest ignorowanie ich przez insiderów, którzy podejmują ważne decyzje. Insiderzy z kolei stosują się do świętej zasady: nigdy nie obracajcie się przeciw innym insiderom i nigdy nie rozmawiajcie z outsiderami o tym, co insiderzy mówią lub robią. Jaka jest nagroda za stosowanie się do tej zasady? Dostęp do wewnętrznych informacji i szansa, chociaż nie gwarancja, wpływania na potężnych ludzi i skutki ich działań.

Po tym wprowadzeniu zadał pytanie, tak dobrze przećwiczone, że prawdopodobnie testował nim już wielu przede mną¹.

– Zatem, Janis, którym z tych dwóch typów jesteś?

Instynkt nakazywał mi odpowiedzieć jednym słowem, lecz użyłem całkiem wielu.

– Z natury jestem outsiderem – zacząłem. – Ale – dodałem pospiesznie – jestem gotowy okiełznać mój charakter, jeśli pomoże to zawrzeć nowy pakt dla Grecji, który wydobędzie nasz naród z więzienia dla dłużników. Nie miej co do tego wątpliwości, Larry, będę się zachowywał jak naturalny insider dopóty, dopóki będzie to konieczne, by uzyskać realną propozycję porozumienia: dla Grecji, dla Europy. Jeśli jednak insiderzy, z którymi mam do czynienia, okażą się nieskłonni do uwolnienia Grecji od jej wiecznego niewolnictwa za długi, nie zawaham się wejść w rolę sygnalisty przeciwko nim – by wrócić do pozycji outsidera, która i tak jest moim naturalnym środowiskiem.

– W porządku – odparł po chwili zadumy.

Zebraliśmy się do wyjścia. W trakcie naszej rozmowy lunął deszcz. Gdy Larry wsiadał do taksówki, wystarczyło kilka sekund, by moje wiosenne ubrania całkowicie przemokły. Przypomniałem sobie wtedy o szalonym marzeniu, które podtrzymywało mnie w działaniu podczas niekończących się spotkań w poprzednich dniach i tygodniach: by przejść się samotnie, niezauważonym, w deszczu.

Spełniłem je. Podczas spaceru ostrożnie oceniłem właśnie zakończone spotkanie. Summers był sojusznikiem, chociaż niechętnym. Nie miał czasu na lewicową politykę naszego rządu, ale rozumiał, że nasza porażka nie leży w interesie Ameryki. Wiedział, że polityka gospodarcza strefy euro jest nie tylko okrutna wobec Grecji, ale również groźna dla Europy, a zatem także dla Stanów Zjednoczonych. Wiedział również, że Grecję traktowano jedynie jak laboratorium, w którym testuje się i rozwija nieudane rozwiązania, zanim w udoskonalonej wersji wprowadzi się je w pozostałych częściach Europy. Dlatego wyciągnął pomocną dłoń. Pomimo różnic w ideologiach politycznych mówiliśmy tym samym ekonomicznym językiem i szybko doszliśmy do porozumienia w sprawie naszych celów i taktyki. Niemniej jednak moja odpowiedź bez wątpienia go zaniepokoiła, chociaż nie dał tego po sobie poznać. Czułem, że wsiadłby do swojej taksówki w znacznie lepszym nastroju, gdybym wykazał jakiekolwiek zainteresowanie t o ż s a m o ś c i ą insidera. Ta książka potwierdza tylko, że nie było to możliwe.

Wróciłem do hotelu, dwie godziny później miał zadzwonić budzik, który wezwie mnie z powrotem na pierwszą linię frontu. Wysuszyłem się i pełen niepokoju zacząłem rozmyślać: jak moi greccy towarzysze, wewnętrzny krąg naszego rządu, odpowiedzieliby sami przed sobą na pytanie Summersa? Tej nocy byłem pełen wiary, że tak samo jak ja.

Niecałe dwa tygodnie później nabrałem pierwszych wątpliwości.

Bardzo czarne skrzynki

Jorgos Chatzis zaginął 29 sierpnia 2012 roku. Ostatni raz widziano go w urzędzie zabezpieczenia społecznego w małym północnogreckim miasteczku Siatista, gdzie powiedziano mu, że jego comiesięczny zasiłek w wysokości dwustu osiemdziesięciu euro, przysługujący osobom niepełnosprawnym, został zawieszony. Świadkowie opowiadali, że nie poskarżył się ani słowem. „Zdawał się być zszokowany i milczał” – napisano w gazecie. Zaraz potem po raz ostatni użył swojej komórki: zadzwonił do żony. Nie odebrała, więc zostawił wiadomość: „Czuję się bezużyteczny. Nie mam już nic, co mógłbym ci zaoferować. Opiekuj się dziećmi”. Kilka dni później jego ciało znaleziono w odległym lesie, wiszące nad klifem. Telefon leżał na ziemi nieopodal.

Fala samobójstw wywołana wielką grecką depresją gospodarczą przykuła uwagę międzynarodowej prasy kilka miesięcy wcześniej, gdy Dimitris Christulas, siedemdziesięciosiedmioletni emerytowany farmaceuta, zastrzelił się przy drzewie na środku ateńskiego placu Syntagma. Pozostawił chwytający za serce polityczny manifest przeciwko polityce oszczędnościowej. Kiedyś cicha, pełna godności rozpacz bliskich Christulasa i Chatzisa zawstydziłaby i zmusiła do milczenia nawet najbardziej zatwardziałych komorników. Jednak w Republice Ratunkowej, jak z przekąsem nazywam Grecję po 2010 roku, komornicy trzymali swoje ofiary na dystans: barykadowali się w pięciogwiazdkowych hotelach, przemykali w kolumnach samochodów i uspokajali swoje z rzadka słabnące nerwy bezpodstawnymi projekcjami statystyk dotyczących ożywienia gospodarczego kraju.

W tym samym 2012 roku, trzy długie lata przed tym, jak Larry Summers zrobił mi wykład o insiderach i outsiderach, moja życiowa partnerka Danae Stratu wystawiła instalację artystyczną It is time to open the black boxes! (To czas na otwarcie czarnych skrzynek!) w galerii w centrum Aten. Praca składała się ze stu czarnych metalowych skrzynek ułożonych geometrycznie na ziemi. Każda z nich zawierała słowo wybrane przez Danae spośród tysiąca, które ateńczycy dostarczyli poprzez media społecznościowe w odpowiedzi na jej pytanie: „Jak jednym słowem określił(a)byś to, czego najbardziej się boisz, lub to, co najbardziej chciał(a)byś zachować?”.

Pomysł Danae polegał na tym, że w przeciwieństwie do czarnych skrzynek z katastrof lotniczych te miały zostać otwarte, zanim będzie za późno. Słowem, które mieszkańcy Aten wybierali częściej niż inne, nie było „praca”, „emerytury” czy „oszczędności”. Najbardziej obawiali się stracić „godność”. Po wybuchu kryzysu największej liczby samobójstw doświadczyła Kreta; jej mieszkańcy są znani z dumy. Gdy depresja się pogłębia, a grona gniewu dojrzewają i stają się „zapowied przyszłego winobrania”², to właśnie utrata godności powoduje największą rozpacz.

W napisanym przeze mnie tekście do katalogu wystawy odwoływałem się również do innego rodzaju czarnej skrzynki. Powołałem się na inżynierię: czarna skrzynka jest w niej urządzeniem lub systemem, którego wewnętrznego funkcjonowania nie rozumiemy, jednak z którego zdolności do zamiany wkładów na wyniki zdajemy sobie sprawę i w pełni tę zdolność wykorzystujemy. Na przykład telefon komórkowy zamienia ruchy palców w rozmowę telefoniczną lub przyjazd taksówki, jednak dla większości z nas, jeśli nie jesteśmy inżynierami elektrykami, to, co dzieje się w smartfonie, pozostaje zagadką. Jak zauważyli filozofowie, umysły innych ludzi są typową czarną skrzynką: ostatecznie nie mamy pojęcia, co dokładnie dzieje się w głowie kogoś innego. (Przez sto sześćdziesiąt dwa dni dokumentowane przez tę książkę często łapałem się na marzeniu, by ludzie wokół mnie, szczególnie moi towarzysze broni, byli mniej podobni do czarnych skrzynek).

Istnieją również, jak je nazwałem, „wielkie czarne skrzynki”, o znaczeniu i rozmiarach tak ogromnych, że nawet ich twórcy i osoby je kontrolujące nie zdołają w pełni zrozumieć ich wewnętrznych mechanizmów. Na przykład skutków działania instrumentów pochodnych nie rozumieją na dobrą sprawę nawet inżynierzy finansowi, którzy je zaprojektowali. Działalność globalnych banków i wielonarodowych korporacji rzadko jest pojmowana przez ich prezesów. Wreszcie, takimi wielkimi czarnymi skrzynkami są również, co oczywiste, rządy i ponadnarodowe instytucje, takie jak Międzynarodowy Fundusz Walutowy, kierowane przez polityków i wpływowych biurokratów, którzy mogą sprawować urząd, ale rzadko sprawują władzę. One również zamieniają wkłady (pieniądze, długi, podatki, głosy) na wyniki (zyski, bardziej złożone formy zadłużenia, redukcje w świadczenia społecznych, politykę zdrowotną i edukacyjną). Różnica między tymi wielkimi czarnymi skrzynkami a skromnym smartfonem (a nawet innymi ludźmi) polega na tym, że podczas gdy większość z nas nie ma żadnej kontroli nad wkładami tych pierwszych, ich wyniki kształtują całe nasze życie.

Tę różnicę zwięźle ujmuje jedno słowo: moc. Nie chodzi tutaj o energię związaną z elektrycznością czy miażdżącą siłę fal oceanu, ale o inny, bardziej subtelny, złowrogi rodzaj mocy i władzy dzierżonej przez „insiderów”, do których odwoływał się Larry Summers, pełen obaw, że moje usposobienie nie pozwoli mi na wejście w ich szeregi. Mam na myśli moc ukrytej informacji.

Gdy byłem ministrem, ale i jakiś czas potem, ludzie wciąż pytali mnie: „Czego MFW chce od Grecji? Czy ci, którzy odrzucili umorzenie długu, zrobili to z powodu jakiejś tajemnej, ukrytej agendy? Czy działali w imieniu korporacji zainteresowanych splądrowaniem greckiej infrastruktury – portów lotniczych, nadmorskich kurortów, spółek telefonicznych i innych?”. Gdyby to było takie proste.

Gdy wybucha kryzys na dużą skalę, kusi nas, by widzieć w nim efekt spisku między możnymi. Na myśl przychodzą wyobrażenia zasnutych dymem z cygar pomieszczeń, w których przebiegli mężczyźni (i sporadycznie kobiety) knują, jak obłowić się kosztem dobra wspólnego i słabych. Te obrazy są jednak złudne. Jeśli rażące pogorszenie warunków naszego funkcjonowania można zrzucić na spisek, to tylko taki, którego uczestnicy nie wiedzą nawet, że są jego częścią. To, co dla wielu wygląda jak spisek możnych, jest po prostu wyłaniającą się cechą każdej sieci wielkich czarnych skrzynek.

Kluczem do powyższych czarnoskrzynkowych struktur władzy są wykluczenie i nieprzejrzystość. Przypomnijcie sobie etos Wall Street i londyńskiego City przed załamaniem z 2008 roku: opierał się na maksymie „chciwość jest dobra”. Wielu przyzwoitych pracowników banków zadręczało się tym, co obserwowali i robili. Gdy jednak dostali w swoje ręce dowody lub informacje zapowiadające straszny rozwój wypadków, stanęli przed dylematem Summersa: spowodować wyciek do outsiderów i stracić na znaczeniu, zachować te dowody dla siebie i stać się współwinnymi czy zwiększyć swoją władzę, wymieniając je na inne informacje z kimś wtajemniczonym? To ostatnie rozwiązanie skutkuje powstaniem improwizowanego dwuosobowego sojuszu, który znacząco zwiększy władzę obu jednostek w ramach szerszej sieci insiderów. W miarę wymiany dalszych informacji ten dwuosobowy sojusz łączy się z innymi, podobnymi sojuszami. W rezultacie powstaje sieć władzy wewnątrz wcześniejszych sieci, składająca się z uczestników, którzy spiskują, de facto bez świadomości, że to czynią.

Za każdym razem, gdy polityk mający dostęp do poufnych informacji zdradza którąś z nich na wyłączność dziennikarzowi w zamian za konkretną interpretację leżącą w interesie polityka, dziennikarz dołącza, chociaż nieświadomie, do sieci insiderów. Za każdym razem, gdy dziennikarz odmawia naginania faktów na korzyść polityka, ryzykuje utratą wartościowego źródła i wykluczeniem z tej sieci. Oto, jak sieci władzy kontrolują przepływ informacji poprzez dokooptowywanie outsiderów i wykluczanie tych, którzy odrzucają zasady gry. Ewoluują w sposób naturalny, a kieruje nimi nieintencjonalny pęd, którego nie zdoła kontrolować żadna jednostka, nawet prezydent Stanów Zjednoczonych, prezes banku Barclays ani osoby zajmujące kluczowe pozycje w MFW czy rządach narodowych.

Znajdując się wewnątrz tej sieci władzy, potrzeba heroicznego usposobienia, by stać się sygnalistą, szczególnie gdy w kakofonii brzęczących pieniędzy nie sposób usłyszeć własnych myśli. A ta garstka, która wychodzi przed szereg, kończy niczym spadające gwiazdy – rozkojarzony świat szybko o nich zapomina.

Co fascynujące, wielu insiderów, szczególnie tych luźno związanych z siecią, nie uświadamia sobie istnienia sieci, którą sami wzmacniają. Dzieje się tak dlatego, że mają w jej ramach względnie niewiele kontaktów. Podobnie osoby tkwiące w sercu sieci zwykle nie zauważają, że w ogóle istnieje jakaś sieć. Rzadko zdarzają się ludzie wystarczająco przenikliwi, by żyjąc i pracując w czarnej skrzynce, zdawali sobie z tego sprawę. Larry Summers jest jednym z nich. Pytanie, które mi zadał, było w rzeczywistości wezwaniem do odrzucenia uroków zewnętrza. System przekonań Larry’ego opierał się na założeniu, że świat można uczynić lepszym, jedynie sterując nim ze środka czarnej skrzynki.

To właśnie w tym punkcie, jak uważałem, bardzo się mylił.

Tezeusz przed labiryntem

Przed 2008 rokiem, kiedy wielkie czarne skrzynki funkcjonowały stabilnie, żyliśmy w świecie, który z d a w a ł s i ę zrównoważony i zdolny do samouzdrowienia. Były to czasy, gdy brytyjski kanclerz skarbu Gordon Brown świętował koniec okresów wzrostów przeplatanych kryzysami, a przyszły przewodniczący Rady Gubernatorów Systemu Rezerwy Federalnej Ben Bernanke ogłaszał Wielką Stabilizację. Oczywiście ulegaliśmy złudzeniu stworzonemu przez wielkie czarne skrzynki, których działania nie rozumiał nikt, zwłaszcza zarządzający nimi insiderzy. W 2008 roku nastąpiło jednak spektakularne załamanie i powtórka z 1929 roku, nie mówiąc już o upadku małej Grecji.

Moim zdaniem kryzys finansowy z 2008 roku, który nie przestaje nam towarzyszyć od niemal dziesięciu lat, wyniknął z n i e u l e c z a l n e g o załamania światowych wielkich czarnych skrzynek – sieci władzy, spisków bez spiskowców, które kształtują nasze życie. Ślepa wiara Summersa, że lekarstwa na ten kryzys zostaną wynalezione w obrębie tych samych upadłych sieci, dzięki normalnym działaniom insiderów, uderzyła mnie nawet wtedy jako wzruszająco naiwna. Być może nie powinno mnie to dziwić. W końcu trzy lata wcześniej napisałem w katalogu Danae, że „otwarcie wielkich czarnych skrzynek stało się obecnie zasadniczym warunkiem przetrwania przyzwoitości, całego ludzkiego rodzaju, a nawet naszej planety. Mówiąc wprost, wyczerpały nam się wymówki. Nadszedł zatem czas na otwarcie czarnych skrzynek!”. Co by to jednak oznaczało w praktyce?

P o p i e r w s z e, musimy przygotować się do uznania, że każdy i każda z nas może równie dobrze być węzłem w tej sieci, de facto nieświadomie uczestniczyć w spisku. P o d r u g i e, i tu objawia się genialność Wikileaks, gdybyśmy mogli dostać się do wnętrza sieci, niczym Tezeusz wkraczający do labiryntu, i zakłócić przepływ informacji; gdybyśmy mogli zasiać obawę przed niekontrolowanym wyciekiem informacji w umysłach tak wielu członków sieci, jak to możliwe, wówczas nierozliczalne, źle funkcjonujące sieci władzy zawaliłyby się pod własnym ciężarem i brakiem znaczenia. P o t r z e c i e, należy opierać się jakiejkolwiek tendencji do zastąpienia starych, zamkniętych sieci nowymi.

Zanim trzy lata temu wszedłem do waszyngtońskiego baru, złagodziłem swoje stanowisko. Moim priorytetem nie było doprowadzenie do wycieku informacji do outsiderów, lecz uczynienie wszystkiego, co możliwe, by wydobyć Grecję z więzienia dla dłużników. Jeśli oznaczałoby to udawanie insidera, trudno. Jednak gdyby ceną za przyjęcie do grona insiderów stała się akceptacja trwałego uwięzienia Grecji, odszedłbym w okamgnieniu. Rozwijanie nici Ariadny w korytarzach insiderskiego labiryntu i pozostanie w gotowości do podążania za nią do wyjścia jest, jak sądzę, warunkiem wstępnym godności, od której zależy szczęście greckiego ludu.

Dzień po mojej rozmowie z Larrym Summersem spotkałem Jacka Lewa, amerykańskiego sekretarza skarbu. Po spotkaniu w Departamencie Skarbu urzędnik, który odprowadzał mnie do drzwi, przestraszył mnie życzliwą przestrogą: „Panie ministrze, muszę pana ostrzec, że w ciągu tygodnia stanie się pan celem kampanii oszczerstw pochodzącej z Brukseli”. Mowa motywacyjna Larry’ego o ważności krakania jak insiderskie wrony, wraz z ostrzeżeniem, że przegrywamy wojnę medialną, nagle nabrała sensu.

Oczywiście nie poczułem się wielce zaskoczony. W 2012 roku napisałem, że insiderzy zareagują agresywnie wobec każdego, kto ośmieli się otworzyć ich wielkie czarne skrzynki na spojrzenie outsiderów:

Nic z tego nie będzie proste. Sieci odpowiedzą brutalnie, jak robią to od jakiegoś czasu. Staną się bardziej autorytarne, zamknięte, podzielone. W większym stopniu zajmą się własnym „bezpieczeństwem” i monopolem na informacje, jeszcze mniej ufając zwykłym ludziom³.

Kolejne rozdziały tej książki opisują gwałtowne reakcje owych sieci na moją uporczywą niezgodę na to, by przehandlować emancypację Grecji za uprzywilejowane miejsce, które mógłbym zająć w jednej z czarnych skrzynek.

Podpisz tutaj!

Wspomniane nieporozumienie sprowadzało się do jednego małego bazgrołu na kartce – mojej gotowości do podpisania w wykropkowanym miejscu świeżego porozumienia dotyczącego pożyczki ratunkowej, które zepchnęłoby Grecję w głąb labiryntu więzienia dla dłużników.

Mój podpis był tak ważny, ponieważ, co ciekawe, to nie prezydenci ani premierzy upadłych państw podpisują takie umowy z MFW lub Unią Europejską. Ten zatruty przywilej przysługuje nieszczęsnym ministrom finansów. Dlatego wierzyciele Grecji w napięciu oczekiwali, aż ugnę się przed ich wolą, a gdy to nastąpi, wpadnę na dobre w ich szpony; w przeciwnym razie zniszczyliby mnie i zastąpili kimś bardziej uległym. Gdybym podpisał ten dokument, kolejny outsider stałby się insiderem i został obsypany pochwałami. Byłbym „odpowiedzialnym”, „godnym zaufania partnerem”, „zreformowanym indywidualistą”, który przedłożył interes swojego narodu ponad „narcyzm”. Nigdy nie stałbym się adresatem paskudnych określeń, którymi nagle zasypała mnie międzynarodowa prasa niewiele ponad tydzień po wizycie w Waszyngtonie (przed czym ostrzegał mnie zresztą amerykański urzędnik).

Sądząc po jego wyrazie twarzy, gdy wychodziliśmy z hotelu wprost w ulewę, Larry Summers wydawał się to wszystko rozumieć. Rozumiał, że „Europejczyków” nie interesowało uczciwe porozumienie ze mną czy greckim rządem. Rozumiał, że zostanę poddany szczególnym naciskom, abym podpisał akt kapitulacji za cenę stania się prawdziwym insiderem. Rozumiał, że nie zamierzam się ugiąć. I uważał, że skutki mojej decyzji będą bolesne, przynajmniej dla mnie.

Ja z kolei rozumiałem, że Larry chciał mi pomóc w uzyskaniu realnego porozumienia. Zrobiłby, co w jego mocy, by pomóc Grecji, jeśli tylko nie złamałoby to jego żelaznej zasady: insiderzy nigdy nie zwracają się przeciwko innym insiderom i nigdy nie mówią outsiderom o tym, co insiderzy robią lub mówią. Nie byłem natomiast pewien, czy kiedykolwiek zrozumie, dlaczego żadne znaki na ziemi i niebie – czy, w tym przypadku, w piekle – nie wskazywały, że podpiszę niewykonalne porozumienie w sprawie nowej pożyczki ratunkowej. Wyjaśnienie moich powodów zabrałoby zbyt wiele czasu, jednak nawet gdybyśmy go mieli, obawiałem się, że nie było to dla niego zrozumiałe – nasze biografie zbyt mocno się od siebie różniły.

Gdybym zaproponował takie wyjaśnienie, składałoby się ono z jednej lub dwóch opowieści.

Akcja pierwszej zaczęłaby się najpewniej na ateńskim posterunku policji jesienią 1946 roku, gdy Grecja znajdowała się o krok od komunistycznego powstania i drugiej fazy katastrofalnej wojny domowej. Dwudziestoletni Jorgos, student chemii na Uniwersytecie Ateńskim, został wtedy aresztowany, pobity i na kilka godzin wrzucony do zimnej celi przez tajną policję, aż wyższy rangą oficer wziął go do swojego biura, by pozornie przeprosić. „Przepraszam za ostre potraktowanie” – powiedział. „Jesteś dobrym chłopcem i nie zasłużyłeś na to. Ale wiesz, to zdradliwe czasy i moi ludzie są na skraju wytrzymałości. Przebacz im. Podpisz to i możesz iść. Z moimi przeprosinami”.

Policjant wydawał się mówić szczerze, a Jorgos poczuł ulgę, że jego wcześniejsze męki w rękach tych bandytów dobiegły końca. Jednak gdy przeczytał wydrukowane oświadczenie, o którego podpisanie poprosił go policjant, zimny dreszcz przebiegł mu po plecach: „Niniejszym potępiam, naprawdę i szczerze, komunizm, jego propagatorów i różnych zwolenników”.

Drżąc ze strachu, odłożył długopis, zebrał się na całą uprzejmość, którą przez lata wpoiła mu jego matka Anna, i powiedział: „Proszę pana, nie jestem buddystą, ale nigdy nie podpisałbym państwowego dokumentu potępiającego buddyzm. Nie jestem muzułmaninem, ale nie sądzę, by państwo miało prawo prosić mnie o potępienie islamu. Tak samo nie jestem komunistą, ale nie widzę żadnego powodu, dla którego powinienem być proszony o potępianie komunizmu”.

Argument odwołujący się do swobód obywatelskich Jorgosa nie miał żadnych szans. „Podpisz albo spodziewaj się systematycznych tortur i trwałego pozbawienia wolności. Twój wybór!” – wykrzyczał wściekły oficer. Jego gniew wynikał z całkowicie rozsądnych oczekiwań. Jorgos miał wszelkie zadatki na dobrego chłopca, naturalnego insidera. Urodził się w Kairze, w rodzinie należącej do klasy średniej i licznej greckiej społeczności; był zanurzony w kosmopolitycznej enklawie złożonej z żyjących na obczyźnie Francuzów, Włochów i Brytyjczyków i wychowany pośród wyrafinowanych Ormian, Żydów i Arabów. W domu mówiło się po francusku za sprawą jego matki, w szkole po grecku, w pracy po angielsku, na ulicy po arabsku, a w operze po włosku.

W wieku dwudziestu lat, zdeterminowany, by poznać swoje korzenie, Jorgos porzucił ciepłą posadkę w kairskim banku i przeniósł się do Grecji; zaczął studiować chemię. Przypłynął do Aten w styczniu 1945 roku na statku „Corinthia”, ledwie miesiąc po zakończeniu pierwszej fazy greckiej wojny domowej, pierwszego rozdziału zimnej wojny. Kruche odprężenie unosiło się w powietrzu. Wydało się więc rozsądne, że zarówno studenci z lewicy, jak i z prawicy zwrócili się do niego z propozycją zostania kompromisowym kandydatem na przewodniczącego stowarzyszenia studenckiego na jego uczelni.

Jednak krótko po jego wyborze władze uniwersytetu podniosły czesne, nie licząc się ze skrajną biedą studentów. Jorgos złożył wizytę dziekanowi i argumentował – najlepiej, jak potrafił – przeciwko podwyżkom opłat. Gdy wyszedł, tajny policjant przeciągnął go po marmurowych schodach i wrzucił do czekającej furgonetki. Chłopak został postawiony przed wyborem, w porównaniu z którym dylemat Summersa wydaje się przechadzką w parku.

Biorąc pod uwagę burżuazyjne pochodzenie chłopca, policja mogła oczekiwać, że Jorgos z radością podpisze oświadczenie lub załamie się zaraz po rozpoczęciu tortur. Jednak z każdym kolejnym ciosem młody człowiek czuł się mniej zdolny do podpisania, zakończenia udręki i pójścia do domu. W efekcie był przetrzymywany w wielu celach i obozach więziennych, z których mógł w każdym momencie się wyrwać, składając po prostu swój podpis na jednej kartce. Cztery lata później, będąc cieniem samego siebie, Jorgos wyszedł z więzienia i wtopił się w ponure społeczeństwo, które ani nie wiedziało nic o jego osobliwym wyborze, ani się nim specjalnie nie interesowało.

W trakcie jego pobytu w więzieniu młodsza od niego o cztery lata kobieta została pierwszą studentką przyjętą na wydział chemii Uniwersytetu Ateńskiego, chociaż starano się temu zapobiec. Eleni, bo tak miała na imię, rozpoczęła studia jako buntownicza protofeministka, która jednak odczuwała silną niechęć do lewicy: w latach nazistowskiej okupacji porwali ją lewicowi partyzanci, którzy pomylili ją z krewną nazistowskiego kolaboranta. Przed przyjęciem na studia na Uniwersytecie Ateńskim faszystowska organizacja o nazwie X zrekrutowała ją, odwołując się do jej antykomunistycznych uczuć. Jej pierwszą i, jak się okazało, ostatnią misją było śledzenie kolegi, studenta chemii, którego właśnie wypuszczono z więzienia.

Oto, w pigułce, historia mojego pojawienia się na świecie. Jorgos jest moim ojcem, a Eleni, która stała się jedną z liderek greckiego ruchu feministycznego lat siedemdziesiątych, była moją matką. Mając na uwadze błogosławieństwo takiego rodowodu, podpis na wykropkowanym polu w zamian za łaskę okazaną insiderom nigdy nie wchodził dla mnie w grę. Czy Larry Summers by to zrozumiał? Nie sądzę.

Nie dla mnie

A oto druga opowieść. Spotkałem Lambrosa w ateńskim mieszkaniu, z którego korzystaliśmy z Danae przez mniej więcej tydzień przed wyborami w styczniu 2015 roku – to one wyniosły mnie na urząd. Był łagodny zimowy dzień, kampania w pełni, a ja zgodziłem się na udzielenie wywiadu Irene, hiszpańskiej dziennikarce. Przyszła w towarzystwie fotografa i Lambrosa, mieszkającego w Atenach tłumacza z hiszpańskiego. Usługi Lambrosa były zbędne, ponieważ zarówno Irene, jak i ja mówiliśmy po angielsku. Został jednak z nami i intensywnie przysłuchiwał się naszej rozmowie.

Po wywiadzie, gdy Irene i fotograf pakowali swój sprzęt i zmierzali do drzwi, Lambros podszedł do mnie. Uścisnął mi dłoń i nie chciał jej puścić. Zwrócił się do mnie skupiony niczym człowiek, którego życie zależy od przekazania wiadomości: „Mam nadzieję, że mój wygląd tego nie zdradza. Robię, co mogę, by to ukryć, ale jestem bezdomny”. Następnie w największym skrócie opowiedział mi swoją historię.

Kiedyś miał mieszkanie, rodzinę, pracował jako nauczyciel języków obcych. W 2010 roku, gdy grecka gospodarka gwałtownie się załamała, stracił pracę, a kiedy eksmitowano ich z mieszkania, stracił również rodzinę. Przez ostatni rok żył na ulicy. Jego jedyny dochód pochodził ze świadczenia usług translatorskich zagranicznym dziennikarzom przyjeżdżającym do Aten na kolejne demonstracje na placu Syntagma, które kończyły się paskudnie, a przez to przyciągały uwagę mediów. Jego największym zmartwieniem było zdobycie kilku euro, by naładować swój tani telefon komórkowy – jedyny łącznik między Lambrosem a zagranicznymi ekipami informacyjnymi.

Czując, że musi podsumowywać swój monolog, szybko przeszedł do jedynej rzeczy, której chciał ode mnie.

– Błagam cię, abyś coś mi obiecał. Wiem, że wygracie wybory. Rozmawiam z ludźmi na ulicy i nie ma co do tego wątpliwości. Proszę, kiedy wygracie, kiedy zostaniesz ministrem, pamiętaj o tych ludziach. Zrób coś dla nich. Nie dla mnie! Ja jestem skończony. Dla tych z nas, na których zwalił się kryzys, nie ma już powrotu. Dla nas jest już za późno. Ale proszę, proszę zrób coś dla tych, którzy wciąż balansują na krawędzi. Którzy bronią się jeszcze przed upadkiem. Zrób to dla nich. Nie pozwól im upaść. Nie odwracaj się od nich. Nie podpisuj tego, co ci podsuną, tak jak twoi poprzednicy. Przysięgnij mi, że tego nie zrobisz. Przysięgasz?

– Przysięgam – brzmiała moja krótka odpowiedź.

Tydzień później obejmowałem stanowisko ministra finansów i składałem ślubowanie. W kolejnych miesiącach, za każdym razem, gdy moja determinacja słabła, wystarczało, bym przypomniał sobie ten moment. Lambros nigdy się nie dowie, jak mocny był jego wpływ na mnie w trakcie najczarniejszych godzin owych stu sześćdziesięciu dwóch dni.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: