Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Portrety literackie. Tom 1 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Portrety literackie. Tom 1 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 484 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

POR­TRE­TY

LI­TE­RAC­KIE

POR­TRE­TY

LI­TE­RAC­KIE

PRZEZ

LU­CY­ANA SIEM­JEŃ­SKIE­GO.

Un bio­gra­phe n'a po­int de dra­pe­au. Son gni­dę est la v éri­té, son uni­que loi, la con­scien­ce

PO­ZNAŃ.

Na­kła­dem Księ­gar­ni Jana Kon­stan­te­go Żu­pań­skie­go

1865.

Czcion­ka­mi N. Ka­mień­skie­go i Spół­ki.

PRZED­MO­WA.

Lu­bu­jąc się w por­tre­tach sław­nych lu­dzi, a na­wet nie­sław­nych, byle na­le­żą­cych do róż­nych okre­sów prze­szło­ści, na­pa­wa­łem się ich wi­do­kiem, roz­my­śla­łem nad nimi, i za prze­wod­nic­twem tych fi­zio­no­mii prze­no­si­łem się wczas, w któ­rym żyli, co zbli­ża­ło od­da­le­nie i po­ufa­li­ło z ich spo­łe­czeń­stwem. Mi­ło­śnic­twu to po­su­ną­łem aż do zro­bie­nia się ko­lek­cy­oni­stą sta­rych por­tre­tów: Ho­gen­ber­gi, Fal­ki, Hon­diu­se wy­zy­ski­wa­li mój en­tu­zy­azm; a może też na­wza­jem, zy­ska­łem od nich ja­kie ja­śniej­sze po­ję­cie cza­sów, w któ­re prze­no­si­łem się my­ślą-

Nic też dziw­ne­go, gdy wtem uspo­so­bie­niu chwy­ci­ło się nie­raz za pió­ro do skre­śle­nia ży­wo­ta czło­wie­ka, któ­re­go wi­ze­ru­nek mia­łem przed sobą, a – tem ła­twiej się tłu­ma­czy, że prze­szłość za­peł­nio­na tyl­ko po­sta­cia­mi bez du­szy i cia­ła, strasz­nie ubo­go wy­glą­da – trze­baż ja było za­lud­nić, a tem sa­mem oży­wić. Nie­tyl­ko od­no­si się to do hi­sto­ryi, ale i do li­te­ra­tu­ry, po­trze­bu­ją­cej tak­że za­in­te­re­so­wać oso­bi­sto­ścia­mi swo­ich upra­wia­czy, bez cze­go, ze­szła­by ona na su­cha no­men­kla­tu­rę bi­blio­gra­ficz­ną, i na pu­sta dy­alek­ty­ki o ro­dza­jach i pra­wi­dłach sztu­ki, pach­ną­cych za­wsze abs­trak­cyą. Po­eta czy pro­za­ik, któ­re­go pi­sma prze­ka­za­ła nam prze­szłość, a my po wie­lu wie­kach czy­ta­my je i po­dzi­wia­my, ina nie­za­prze­czo­ne pra­wo zwra­cać ua sie­bie uwa­gę, jako in­dy­wi­du­um nad po­spo­li­tość wyż­sze, wpły­wo­we, od­zwier­cie­dla­ją­ce; punkt świa­tły, gdzie wszyst­ko się zbie­ga, i zkąd się wszyst­ko roz­cho­dzi; isto­ta, po­mi­mo śmier­ci fi­zycz­nej za­wsze ży­ją­ca w swo­ich two­rach, bę­dą­cych du­cha jej cząst­ką; ma­te­ry­ał na­resz­cie, z któ­re­go daje się mniej wię­cej od­bu­do­wać czło­wiek ze swo jemi wy­obra­że­nia­mi, dąż­no­ścia­mi, wia­rą, ser­cem, da­ra­mi na­tu­ry i da­ra­mi na­by­te­mi czło­wiek mo­ral­ny.

Ta­kich lu­dzi szu­ka­łem w prze­szło­ści i usi­ło­wa­łem przy­wró­cić ich pa­mię­ci ży­ją­cych; a de­ter­mi­nu­jąc war­tość ich two­rów, tem sa­mem po­na­zna­czać od­po­wied­ne im miej­sca w ogól­nych dzie­jach na­szej li­te­ra­tu­ry… Ta­kich na­sy­ła­ła mi jesz­cze te­raź­niej­szość, w chwi­lach, gdy usu­wa­jąc ich z gro­na ży­ją­cych, upo­mi­na­ła się dla nich o pa­mięć i oce­nie­nie za­sług, co przy­cho­dzi­ło tem ła­twiej, że albo zna­łem ich z bli­ska, albo ży­łem sród tych, co ich zna­li. – Na­ko­niec, byli i ży­ją­cy, któ­rych ta­lent i oso­bi­stość po­cią­ga­jąc mię sil­niej, kła­dły ołó­wek w rękę.

W każ­dym z tych przy­pad­ków, szło mi o utrzy­ma­nie sio w gra­ni­cach po­do­bień­stwa; prze­sa­da w pod­no­sze­niu złych jak i do­brych przy­mio­tów, za­wsze mi się wy­da­wa­ła ka­ry­ka­tu­rą; a téj uni­ka­łem. Nie-li­cząc się bo­wiem do rzę­du re­pu­ta­cio – burz­ców, któ­ry to wy­raz po­zwo­li­łem so­bie ukuć do­raź­nie, dla na­ce­cho­wa­nia dość roz­po­wszech­nio­ne­go ro­dza­ju pi­sa­rzy – ota­cza­łem taką samą sym­pa­tya moje ory­gi­na­ły, z jaką ma­larz ar­ty­sta sta­ra się uide­ali­zo­wać po­do­bień­stwo, aby było czy­meś wię­cej niż po­spo­li­tą fo­to­gra­fią. –

Pi­sa­łem w Kra­ko­wie 15go Stycz­nia 1865,

JAN DAN­TY­SZEK

(1485 – 1548).

Jed­nym z naj­zna­ko­mit­szych dy­plo­ma­tów i nie­po­śled­nich po­etów ła­ciń­skich za Zyg­mun­ta Igo, był Jan Dan­ty­szek, mąż eu­ro­pej­skiej sła­wy, któ­ry tak w ko­ście­le jak w po­li­ty­ce, jak w li­te­ra­tu­rze, naj­do­stoj­ni­éj re­pre­zen­to­wał Pol­skę w obec za­gra­ni­cy. Był to kosz­tow­ny i świet­ny klej­not w ko­ro­nie Zyg­mun­tów. Przy­zna­li mu to i wła­śni, przy­zna­li i obcy; cień tyl­ko rzu­co­ny prze­dzia­łem trzech stu­le­ci, przy­ga­sił żywe o nim wspo­mnie­nie, któ­re pra­gnął­bym roz­bu­dzić, aby te­raź­niej­szość umia­ła sza­no­wać i upo­mi­nać się o swo­je hi­sto­rycz­ne wiel­ko­ści, na­der czę­sto jéj za­prze­cza­ne, nie­kie­dy z na­der bła­hych po­wo­dów.

Uro­dził się on w Gdań­sku r. 1485, gdzie jego oj­ciec był pi­wo­wa­rem, i fa­mi­lij­ne na­zwi­sko no­sił Flachs­bin­der, uży­wa­ne zra­zu i przez mło­de­go Jana, lecz prze­ro­bio­ne na grec­kie Li­no­de­smon. Po­źniej gdy ce­sarz Ma­xy­mi­lian za­szczy­cił go szla­chec­twem, zwał się von Ho­fen a po ła­ci­nie de Cu­riis. To jed­nak pew­na, że w ostat­ku od ro­dzin­ne­go Gdań­ska pi­sał się Dan­tysz­kiem czy­li Gdańsz­cza­ni­nem.

W dzie­ciń­stwie mało oka­zy­wał skłon­no­ści do oj­cow­skie­go rze­mio­sła, za to wie­le do umy­sło­wych prac ocho­ty. Od­da­li go też ro­dzi­ce naj­przód do gdań­skiej szko­ły, a po­tem do aka­de­mii kra­kow­skiej, gdzie praw­ni­czym i fi­lo­zo­ficz­nym na­ukom po­świę­cał się pil­nie, a po­zna­niu klas­sycz­nej sta­ro­żyt­no­ści ze szcze­gól­ną mi­ło­ścią; czuł w so­bie bo­wiem du­cha po­etycz­ne­go i pra­gnął go na wiel­kich wzo­rach wy­kształ­cić. Sły­nął wte­dy w aka­de­mii kra­kow­skiej gło­śny z po­ezyi ła­ciń­skich Pa­weł Kro­śnia­nin, któ­ry mu w tym za­wo­dzie mi­strzo­wał. Wszak­że od na­uko­wych za­jęć ode­rwał się go­rą­ce­go ser­ca mło­dzie­niec, gdy w roku 1502 i 1503 po­wo­ła­ła rzecz­po­spo­li­ta sy­nów swo­ich na obro­nę gra­nic od Ta­ta­rów i od Wo­ło­szy. Po skoń­czo­nej woj­nie zno­wu wró­cił do mi­łych ksią­żek, lecz nie na dłu­go. Snać któś, co się po­znał na jego zdol uościach, za­le­cił u dwo­ru, do­kąd go po­wo­ła­no; wszak­że mło­dzień­cza du­sza tę­sk­ni­ła so­bie z dwor­skie­go pu­ste­go świa­ta, do téj klas­sycz­nej zie­mi, ozdob­nej uro­ka­mi po­ezyi i wyż­szej umie­jęt­no­ści jaką była Ita­lia. Nie wie­my za czy­ją pro­tek­cyą, lecz uda­ło mu się po­rzu­cić dwór kró­la Ale­xan­dra, o któ­rym tak mówi w pięk­nym ła­ciń­skim wier­szu do Al­lio­pa­ga (Kno­bels­dor­fa):

W naj­młod­szych la­tach wzię­ty na kró­lew­skie dwo­ry Od szkol­nych nauk, cze­go żal mi do tej pory; Bo dwór za­ra­ża, złe­go bez­den­na ka­łu­ża; Na te jego na­uki wstyd mój się obu­rza. Rzu­ca­jąc go, do La­cy­um dą­ży­łem wy­brze­ży, Pew­ny że z twą – na­uką moja się sprzy­mie­rzy. Wzdy in­a­czej się sta­ło, bo le­d­wom Alp szczy­ty Po­zo­sta­wił za sobą, wód mor­skich błę­ki­ty, Bły­sły mi……..

Zna­lazł się w We­ne­cyi, i tam uj­rzaw­szy w por­cie okręt ma­ją­cy pły­nąć do Jaf­fy, uczuł w so­bie na­tchnie­nie od­pra­wie­nia piel­grzym­ki do Zie­mi św.

1 pu­ścił się pe­łen po­boż­nej in­ten­cyi któ­rej po­świę­cił na­wet cie­ka­wość oglą­da­nia klas­sycz­nych Włoch. Po nie­ma­łych tru­dach i przy­go­dach, do­pie­ro z po­wro­tem zwi­dził Sy­cy­lią, Ne­apol, Rzym, gdzie jed­nak nie­dłu­go ba­wił.

Bo­gat­szy do­świad­cze­niem z po­zna­nia tylu lu­dzi i kra­jów, zna­lazł się zno­wu w dro­gim mu Kra­ko­wie, z za­mia­rem od­da­nia się wy­łącz­nie po­ezyi i na­ukom. Lecz kanc­lerz To­mic­ki nie­dał mu źyć z książ­ka­mi i w czyn­ne ży­cie wpro­wa­dził. Przed­sta­wio­ny Zyg­mun­to­wi L zo­stał jego se­kre­ta­rzem, i wkrót­ce na taką uf­ność za­słu­żył, że mu naj­trud­niej­sze mis­sye po­le­cał, a głów­nie w spra­wach miast pru­skich, jak: Gdańsk, El­blong, To­ruń, czę­sto wy­ry­wa­ją­cych się z pod wła­dzy kró­lew­skiej. Czyn­no­ści téj po­świę­cał się mię­dzy 1508 a 1513 ro­kiem. Na ob­szer­niej­szém polu dzia­łań dy­plo­ma­tycz­nych zna­lazł się Dan­ty­szek w cza­sie wie­deń­skie­go zjaz­du Zyg­mun­ta, ce­sa­rza Ma­xy­mi­lia­na i Wła­dy­sła­wa kró­la wę­gier­skie­go, gdzie za­brał zna­jo­mość nie­tyl­ko z uczo­ny­mi ale i z naj­zna­ko­mit­szy­mi sta­ty­sta­mi owe­go cza­su, jak: Her­ber­ste­in, Bar­to­li­nus, Ve­lius, co go tak zpo­ufa­li­ło ze świa­tem dy­plo­ma­cya że Zyg­munt od­jeż­dża­jąc do Pol­ski, zro­bił go swo­im peł­no­moc­ni­kiem przy ce­sa­rzu Ma­xy­mi­lia­nie, i jesz­cze bo­ga­ty­mi pre­ben-da­nii opa­trzył. Po trzech la­tach po­by­tu przy ce­sa­rzu, któ­re­mu w wie­lu trud­nych ro­ko­wa­niach był wie­le po­moc­nym, wró­cił do Kra­ko­wa, gdzie nie­dłu­go od­po­czy­wał; król wy­pra­wił go bo­wiem w po­sel­stwie do Ka­ro­la V., prze­by­wa­ją­ce­go w Wal­la­do li­dzie, aby do skut­ku przy­pro­wa­dził za­pis księstw; Bari na rzecz Iza­bel­li, mat­ki Bony Sfor­cyi, nie­daw­no od­da­nej mu w za­męż­cie. Za­le­d­wie in­te­res ten szczę­śli­wie prze­wiódł, cze­ka­ło go nowe po­sel­stwo. Gro­żą­ca Wę­grom po­tę­ga Tu­rec­ka, na­ka­zy­wa­ła mo­nar­chom eu­ro­pej­skim wią­zać się w przy­mie­rze, do cze­go Zyg­munt I. był naj­pierw­szą po­bud­ką, raz jako bli­ski są­siad suł­ta­na, po dru­gie jako stryj kró­la wę­gier­skie­go Lu­dwi­ka. Ja­koż w prze­wi­dy­wa­niu od stro­ny tu­rec­kiej nie­bez­pie­czeństw, po­le­cił był Dan­tysz­ko­wi wy­jed­nać u Ka­ro­la V. po­moc dla Wę­grów.

Od­tąd ży­cie po­ety po­to­czy­ło się cał­kiem po la­by­rin­tach dy­plo­ma­cji; w róż­nych mis­sy­ach wi­dzi­my go czyn­nym przez lat dwa­na­ście. To u Kle­men­sa VII. woła o po­sił­ki na Tur­ka, to spra­wy we­nec­kie przy Ka­ro­lu V. za­ła­twia; to re­win­dy­ku­je księstw:o Bari na rzecz Bony; to usu­wa za­tar­gi z Al­brech­tem bran­den­burg­skim', co z za­kon­ni­ka stał się ksią­żę­ciem świec­kim i pro­te­stan­tem; to przy Ka­ro­lu V. za­ko­cha­nym w nim wiel­ce, z rów­ną gor­li­wo­ścią co i dla pana swo­je­go pra­cu­je. In­te­res ka­to­li­cy­zmu był tak na­ro­do­wym, że słu­żąc ce­sa­rzo­wi, nie­przy­no­sił przez to uszczerb­ku rze­czy­po­spo­li­tej. Jak da­le­ce umiał go ce­sarz Ka­rol po­wa­żać, do­wo­dzi nada­nie mu hisz­pań­skie­go szla­chec­twa i me­dal na jego cześć bity z na­pi­sem: 4. et 40. Dan­ti­scus, in… an­nis, ta­lis. in. Hi­spe­ria… po­ste­rio­re, fuit.

Mo­zol­ny ten ży­wot, spę­dzo­ny na po­dró­żach po­sel­skich, tale kre­śli w kil­ku wier­szach do À1-lio­pa­ga:

Trzy­kroć w obie He­spe­rie no­si­łem roz­ka­zy, W tro­istéj Gal­lii by­łem toż samo trzy ra;iy; Wi­dzia­łem kraj Bry­ta­nów od­cię­ty prze­smy­kiem Wod­nym od lądu; zie­mie lite Atlan­ty­kiem; Mo­riiiów*) Iud naj­dal­szy; Ba­ta­wy, i owych Co sie­dzą u wód reń­skich i u du­na­jo­wych. Za mło­du w czas wo­jen­ny na Gety i Daki I nad Bo­ry­sten sze­dłem z ry­cer­skie­mi zna­ki, Przez góry i do­li­ny, rze­ki, mor­skie wały, Bez spo­czyn­ku mną… losy od mło­dych lat gna­ły.

Do­li­czyw­szy do tego po­dróż je­ro­zo­lim­ską i wło­ską wy­żej wspo­mnia­ną, wy­obra­zi­my so­bie, jak ten spo­sób ży­cia mu­siał być nie­raz przy­kry dla po­ety, tę­sk­nią­ce­go do uko­cha­nych klas­sy­ków i do ci­szy mu­zom przy­ja­znej. Mimo ta­kich jed­nak prze­szkód, od cza­su do cza­su wy­cho­dzi­ły z pod jego pió­ra oko­licz­no­ścia­mi wy­wo­ła­ne rymy. Za mło­du śpie­wał we­sel­ne gody Zyg­mun­ta z Bar­ba­rą Za­po­lią,

*) Mają to być Ho­len­drzy jak Ba­ta­wo­wie Bel­gi.

wy­pra­wę nad Dniepr i do Wę­gier; kon­gres wie­deń­ski, oże­nie­nie się Zyg­mun­ta z Bona, a w póź­niej­szych la­tach: O nę­dzach na­szych cza­sów,*) w któ­rym to po­ema­cie za­pa­la pa­nów chrze­ściań­skich do po­msz­cze­nia śmier­ci nie­szczę­śli­we­go Lu­dwi­ka wę­gier­skie­go, po­le­głe­go pod Mo­ha­czem. Za­pa­try­wa­nie się wznio­słe, wyż­sze nad sa­mo­lub­ne wzglę­dy po­li­ty­ki, zna­jo­mość spraw ów­cze­snych, szczyt­ne, po­ry­wa­ją­ce my­śli, od­da­ne po pro­stu i z god­no­ścią, przy­tem go­rą­ce pra­gnie­nie do­bra i szczę­ścia lu­dów, oto czem tchnie ta po­ezya, przy­ję­ta z ogrom­nym przez spo­łecz­nych za­pa­łem, jak świad­czą licz­ne jej wy­da­nia w Bo­no­nii, Kra­ko­wie, Ko­lo­nii. W rok po­tem na­pi­sał po­emat: Jo­nas pro­phe­ta, z alu­zyą do Gdańsz­czan; w roku 1539 wy­szedł jego pięk­ny wiersz do Al­lio­pa­ga, w któ­rym opi­su­je swój cały ży­wot.

Przy tylu spra­wach cią­żą­cych na gło­wie Dan­tysz­ka, spo­ra ta wią­zan­ka li­te­rac­kich pło­dów, uro­dzi­ła się w chwi­lach wy­kra­dzio­nych na­der roz­ga­łę­zio­nej kor­re­spon­den­cyi, pro­wa­dzo­nej z naj­roz­ma­it­szy­mi oso­ba­mi, w naj­roz­ma­it­szych przed­mio­tach. Wszę­dzie gdzie tyl­ko za­gna­ły go po­sel­stwa, umiał on zy­ski­wać so­bie przy­ja­ciół, mia­no­wi­cie

*) De no­stro­rum tem­po­rum ca­la­mi­ta­ti­bus. Bon. 1529.

mię­dzy uczo­ny­mi. Gło­wa peł­na świa­tła, przy dwor­skiej ogła­dzie i ła­two­ści w po­ży­ciu; a za­wsze do­bry hu­mor, spra­wia­ły, że ubie­ga­no się o jego przy­jaźń, o jego to­wa­rzy­stwo. Po­dob­nie jak na dwo­rze ce­sa­rza Ma­xy­mi­lia­na, tak póź­niej na świet­niej­szym jesz­cze dwo­rze Ka­ro­la V., w bli­skie za­szedł sto­sun­ki z naj­przed­niej­sze­mi umy­sła­mi, ta­kim Gra­nvel­la, Ja­kó­bem Spie­glem, Du­pli­ciu­szem Schep­pe­rem, Era­zmem Ro­ter­dam­czy­kiem, Wa­ide­sem, Ja­nem Se­kun­dem sław­nym po­etą, a nie­mniej i z gło­śnym Fer­dy­nan­dem Kor­te­zem, z któ­rym zro­bił zna­jo­mość w Ma­dry­cie i póź­niej z nim kor­re­spon­do­wał, o czem z rów­ną duma w swo­ich ry­mach wspo­mi­na:

Mam li­sty od przy­ja­ciół, Kor­tez rai pi­su­je.

Co za­mor­skich państw tyle zdo­był, i pa­nu­je

Od zna­ku ko­zio­roż­ca, za li­nią rów­ni­ka,

I w tej od­da­li du­szę swo­je mi od­my­ka….

Ucze­ni i po­eci szcze­gól­niej­szem ota­cza­li go po­wa­ża­niem, już­to pod­da­jąc jego są­do­wi pi­sma swo­je za­nim je od­da­wa­li do dru­ku; już de­dy­ku­jąc mu ta­ko­we. Rów­nież świa­dec­twa spół­cze­snych naj­przy­chyl­niej wy­ra­ża­ją się o nim. Gas­sen­di w ży­ciu Ko­per­ni­ka tak cha­rak­te­ry­zu­je na­ukę Dan­tysz­ka: „Miał on rzad­ką zna­jo­mość świec­kie­go i ka­no­nicz­ne­go pra­wa, głę­bo­ki spo­sób wi­dze­nia w fi­lo­zo­fii i hi­sto­ryi, na­by­ty przez wiel­kie oczy­ta­nie, a na­stęp­nie tak nie­po­spo­li­tą wy­mo­wę, że pa­pież, dwór rzym­ski i naj­więk­si kra­so­mów­cy, nie­mo­gli mu po­dzi­wie­nia od­mó­wić.” Nie­mniej po­chle­bi­łem jest zda­nie Era­zma Ro­ter­dam­czy­ka, a naj­waż­niej­szem kar­dy­na­ła Ho­zy­usza, któ­ry czę­sto w li­stach swo­ich wspo­mi­na, że od mło­do­ści wiel­ce ce­nił Dan­tysz­ka, kwo­li jego uczo­no­ści i po­etycz­ne­go ta­len­tu, i że go czę­sto w pra­cach li­te­rac­kich do rady wzy­wał.

Mąż ten jed­nak nie­był bez sła­bo­ści; czy­sty i po­boż­ny wia­tach mło­dych, w ob­co­wa­niu z hu­ma­ni­sta­mi wie­le stra­cił z su­ro­wej re­gu­ły chrze­ściań­skie­go ży­cia, wplą­taw­szy się w mi­łost­ki hisz­pań­skie z Iza­bel­lą dei Gar­da, któ­re go wi­ciu na­ba­wi­ły nie­sma­ków, zwłasz­cza gdy wstą­pił póź­niej w stan du­chow­ny. Wiersz mi­ło­sny do Gri­nei, je­dy­ny z ero­ty­ków prze­cho­wa­nych w zbio­rze jego ryt­mów, ma­lu­je, jak gdzie­kol­wiek się ob­ró­cił ser­ce jego pręd­ko się za­pa­la­ło, i jesz­cze prę­dzej zmu­szo­ne było po­wab­ny przed­miot opu­ścić. Przy­ta­czam całą tę Ele­gią, któ­ra rzad­kim oby­cza­jem ów­cze­snych ry­mo­pi­sów jest w pew­nym wzglę­dzie wy­zna­niem uczuć we­wnętrz­nych po­ety. Dy­plo­ma­cya i mi­łość idą tu z sobą w za­wo­dy i prze­szka­dza­ją so­bie wza­jem­nie.

„Ja­kiż twar­dy i nędz­ny los ko­chan­ków onych,

Z kąta w kąt bez ustan­ku po świe­cie pę­dzo­nych

Dla nich nie­trwa nic wiecz­nie, prąd losu po­ry­wa,

I do czy­nu przy­mu­sza chwi­la, choć wąt­pli­wa;

Tu­ła­cze, obca dla nich ci­sza, wcza­sy dłu­gie;

Więc jed­ne­go uszedł­szy, idą w jarz­mo dru­gie:

Ta cię na grec­kim brze­gu, ta w La­cy­um uło­wi,

Tam­tej włos ciem­ny, a téj zło­ci­sto się pło­wi.

Owa fozą nie­miec­ką w zło­to­gło­we wstę­gi

Włos zdo­biąc, zda się god­ną Jo­wi­sza po­tę­gi.

lima, gdzie lśni gwiaz­da­mi ark­tus lo­do­wa­ty

Gasi ćmią­cą bia­ło­ścią na­wet róż szkar­ła­ty.

I czy lą­dem czy mo­rzem za­wi­niesz gdzie w go­ści,

Zmien­ny Amor do no­wej po­ku­szą mi­ło­ści,

A le­d­wo w ser­cu po­żar zdra­dli­wy roz­pa­li,

Już pę­dzi za­ko­cha­nych wciąż da­lej i da­lej.

Te­gom do­znał gdy przy­szło Gri­neą nie­bo­gę

Po­że­gnać, i z roz­ka­zu bićdz w da­le­ką dro­gę.

Cięż­ka rzecz, z szczę­ściem tra­cić oraz i na­dzie­ję

Co jed­na, w roz­pacz­li­we ser­ca bal­sam leje.

Tak zhu­ka­ny od owiec wilk zmy­ka na głod­no,

Tak psz­czo­ła z kwia­tu zgna­na roni stra­wę miod­ną;

Tan­tal tak mia­sto wody po­wie­trze po­ły­ka,

I cze­go wiecz­nie pra­gnie, to odeń umy­ka.

A prze­cież los mój gor­szy! wy­dar­to mię pan­nie

Co mię go­niąc my­śla­mi pra­gnie nie­ustan­nie.

Och! wy­rwać się z jej ra­mion, tych li­lio­wych oków,

Rzu­cić tyle ca­łun­ków, igra­szek, uro­ków!

Czy po­dob­na bez bólu, ko­muś, co ma du­szę.

Pi­sać się do­bro­wol­nie na ta­kie ka­tu­sze?

Gdym nie­daw­no to strasz­ne po­że­gna­nia sło­wo

Wy­ma­wiał, cząst­ko moja, i du­szy po­ło­wo!

Za­rzu­ci­łaś mi z pła­czem na szy­ję ra­mio­na

Przy­tu­la­jąc do ser­ca i łono do łona,-

Pa­ła­ją­ce twe lice łez rosa się myły –

I mnie rów­nie jak to­bie łzy się z ócz pu­ści­ły –

Wte­dy dłoń z dło­nią, usta zbie­gły się z usta­mi

I obo­je­śmy rze­kli: Że­gnaj mi – Bóg z nami!

Mego kró­la roz­ka­zy, toż ce­sar­skie boje,

I ten od­jazd zmu­szo­ny – prze­klą­łem obo­je.

0 zno­śniej­by mi dzie­lić los tego, co w płut­no

Omo­ta­ny, krew są­cząc zna­lazł śmierć okrut­ną;

I Le­an­dra szczę­śliw­szym na­zwał­bym od sie­bie

Cho­ciaż go sro­gi Amor w prze­pa­ści mórz grze­bie;

Bo gdy Hero uj­rza­ła wy­rzu­co­ne zwło­ki

Msz­cząc się śmier­ci ko­chan­ka pa­dła w nurt głę­bo­ki.

Ja zaś wio­dąc po świe­cie ten ży­wot tu­ła­czy,

Nie­mo­gę zgad­nąć miej­sca gdzie mię śmierć za­ha­czy.

Po­dob­ny ścię­tej tra­wie któ­rą Au­ster mie­cie,

Bez wy­tchnie­nia mną pę­dzi los po ca­łym świe­cie.-

Już przy­by­wam gdzie Fe­bus z wód eoj­skich try­ska,

Już, gdzie się w tar­te­zyj­skie nu­rza to­pie­li­ska,

Już być mu­szę gdzie No­tus bu­rze za się wie­dzie,

Lub gdzie par­ha­ski niedź­wiedź przy­jeż­dża po le­dzie.

i mi­łość idą tu z sobą w za­wo­dy i prze­szka­dza­ją so­bie wza­jem­nie.

„Ja­kiż twar­dy i nędz­ny los ko­chan­ków onych,

Z kąta w kat bez ustan­ku po świe­cie pę­dzo­nych

Dla nich nie­trwa nic wiecz­nie, prąd losu po­ry­wa,

I do czy­nu przy­mu­sza chwi­la, choć wąt­pli­wa;

Tu­ła­cze, obca dla nich ci­sza, wcza­sy dłu­gie;

Więc jed­ne­go uszedł­szy, idą w jarz­mo dru­gie:

Ta cię na grec­kim brze­gu, ta w La­cy­um uło­wi,

Tam­tej włos ciem­ny, a tej zło­ci­sto się pło­wi.

Owa fozą nie­miec­ką w zło­to­gło­we wstę­gi

Włos zdo­biąc, zda się god­ną Jo­wi­sza po­tę­gi.

Inna, gdzie lśni gwiaz­da­mi ark­tus lo­do­wa­ty

Gasi ćmią­cą bia­ło­ścią na­wet róż szkar­ła­ty.

I czy lą­dem czy mo­rzem za­wi­niesz gdzie w go­ści,

Zmien­ny Amor do no­wej po­ku­szą mi­ło­ści,

A le­d­wo w ser­cu po­żar zdra­dli­wy roz­pa­li,

Już pę­dzi za­ko­cha­nych wciąż da­lej i da­lej.

Te­gom do­znał gdy przy­szło Gri­neą nie­bo­gę

Po­że­gnać, i z roz­ka­zu biedź w da­le­ką dro­gę.

Cięż­ka rzecz, z szczę­ściem tra­cić oraz i na­dzie­ję

Co jed­na, w roz­pacz­li­we ser­ca bal­sam leje.

Tak zhu­ka­ny od owiec wilk zmy­ka na głod­no,

Tak psz­czo­ła z kwia­tu zgna­na roni stra­wę miod­ną;

Tan­tal tak mia­sto wody po­wie­trze po­ły­ka,

I cze­go wiecz­nie pra­gnie, to odeń umy­ka.

A prze­cież los mój gor­szy! wy­dar­to mię pan­nie

Co mię go­niąc my­śla­mi pra­gnie nie­ustan­nie.

Och i wy­rwać się z jej ra­mion, tych li­lio­wych oków,

Rzu­cić tyle ca­łun­ków, igra­szek, uro­ków!

Czy po­dob­na bez bólu, ko­muś, co ma du­szę.

Pi­sać się do­bro­wol­nie na ta­kie ka­tu­sze?

Gdym nie­daw­no to strasz­ne po­że­gna­nia stó­wo

Wy­ma­wiał, cząst­ko moja, i du­szy po­ło­wo!

Za­rzu­ci­łaś mi z pła­czem na szy­ję ra­mio­na

Przy­tu­la­jąc do ser­ca i łono do łona,-

Pa­ła­ją­ce twe lice łez rosa się myły –

I mnie rów­nie jak to­bie łzy się z ócz pu­ści­ły –

Wte­dy dłoń z dło­nią, usta zbie­gły się z usta­mi

I obo­je­śmy rze­kli: Że­gnaj mi – Bóg z nami!

Mego kró­la roz­ka­zy, toż ce­sar­skie boje,

I ten od­jazd zmu­szo­ny – prze­klą­łem obo­je.

O zno­śniej­by mi dzie­lić los tego, co w płut­no

Omo­ta­ny, krew są­cząc zna­lazł śmierć okrut­ną;

I Le­an­dra szczę­śliw­szym na­zwał­bym od sie­bie

Cho­ciaż go sro­gi Amor w prze­pa­ści mórz grze­bie;

Bo gdy Hero uj­rza­ła wy­rzu­co­ne zwło­ki

Msz­cząc się śmier­ci ko­chan­ka pa­dła w nurt głę­bo­ki.

Ja zaś wio­dąc po świe­cie ten ży­wot tu­ła­czy,

Nie­mo­gę zgad­nąć miej­sca gdzie mię śmierć za­ha­czy.

Po­dob­ny ścię­tej tra­wie któ­rą Au­ster mie­cie,

Bez wy­tchnie­nia mną pę­dzi los po ca­łym świe­cie:

Już przy­by­wam gdzie Fe­bus z wód eoj­skich try­ska,

Już, gdzie się w tar­te­zyj­skie nu­rza to­pie­li­ska,

Już być mu­szę gdzie No­tus bu­rze za się wie­dzie,

Lub gdzie par­ha­ski niedź­wiedź przy­jeż­dża po le­dzie.

Kę­dy­kol­wiek się scho­wam; czy na Al­pów szczy­ty.

Czy ci­cho na duie do­lin sie­dzę gdzie ukry­ty

Opa­sa­ny gó­ra­mi, co pod gwiaz­dy pną się,

Wszę­dzie mię, wszę­dzie znaj­dziesz nie­zbła­ga­ny lo­sie

Cho­ciaż nad Don uciek­nę, lub uj­ścia Ni­lo­we,

Do Ga­des, lub na mo­rze gdzie pod­bie­gu­no­we,

Aby zna­leźć spo­czy­nek – próż­na, próż­na rada!

Amor wszę­dzie do­ga­nia i swój żar pod­kła­da…..

Dziw mi jed­nak, jak dzie­ciak tak mały i śle­py,

Ośmie­la się mię ści­gać na­wet w te wer­te­py!…

Co mó­wie!? On się przedarł do Jo­wi­sza tro­nu,

I Plu­to­na do­się­gnął choć u Fle­ge­to­nu;

En­no­si­geus go­rzał bo­bru­jąc przez lody,

Pięk­ny Apol­lo pa­sał Ad­me­to­we trzo­dy,

Her­kul prządł, a Po­li­fem za­wo­dził w swej ja­mie;

Eacid prze­ciw Fry­gom już ko­pij nie­zła­mie; –

Bo Gni­dyj­czyk nad świa­tem pa­nu­je udziel­nie,

Na pew­ne w pier­si mie­rzy i rani śmier­tel­nie. –

Nie­gdyś szło mi to gła­dziej! Mło­dzie­niec go­rą­cy

Sam wpa­da­łem w Cy­pry­dy ogród cza­ru­ją­cy,
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: