- W empik go
Portrety literackie. Tom 1 - ebook
Portrety literackie. Tom 1 - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 484 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
LITERACKIE
PORTRETY
LITERACKIE
PRZEZ
LUCYANA SIEMJEŃSKIEGO.
Un biographe n'a point de drapeau. Son gnidę est la v érité, son unique loi, la conscience
POZNAŃ.
Nakładem Księgarni Jana Konstantego Żupańskiego
1865.
Czcionkami N. Kamieńskiego i Spółki.
PRZEDMOWA.
Lubując się w portretach sławnych ludzi, a nawet niesławnych, byle należących do różnych okresów przeszłości, napawałem się ich widokiem, rozmyślałem nad nimi, i za przewodnictwem tych fizionomii przenosiłem się wczas, w którym żyli, co zbliżało oddalenie i poufaliło z ich społeczeństwem. Miłośnictwu to posunąłem aż do zrobienia się kolekcyonistą starych portretów: Hogenbergi, Falki, Hondiuse wyzyskiwali mój entuzyazm; a może też nawzajem, zyskałem od nich jakie jaśniejsze pojęcie czasów, w które przenosiłem się myślą-
Nic też dziwnego, gdy wtem usposobieniu chwyciło się nieraz za pióro do skreślenia żywota człowieka, którego wizerunek miałem przed sobą, a – tem łatwiej się tłumaczy, że przeszłość zapełniona tylko postaciami bez duszy i ciała, strasznie ubogo wygląda – trzebaż ja było zaludnić, a tem samem ożywić. Nietylko odnosi się to do historyi, ale i do literatury, potrzebującej także zainteresować osobistościami swoich uprawiaczy, bez czego, zeszłaby ona na sucha nomenklaturę bibliograficzną, i na pusta dyalektyki o rodzajach i prawidłach sztuki, pachnących zawsze abstrakcyą. Poeta czy prozaik, którego pisma przekazała nam przeszłość, a my po wielu wiekach czytamy je i podziwiamy, ina niezaprzeczone prawo zwracać ua siebie uwagę, jako indywiduum nad pospolitość wyższe, wpływowe, odzwierciedlające; punkt światły, gdzie wszystko się zbiega, i zkąd się wszystko rozchodzi; istota, pomimo śmierci fizycznej zawsze żyjąca w swoich tworach, będących ducha jej cząstką; materyał nareszcie, z którego daje się mniej więcej odbudować człowiek ze swo jemi wyobrażeniami, dążnościami, wiarą, sercem, darami natury i darami nabytemi człowiek moralny.
Takich ludzi szukałem w przeszłości i usiłowałem przywrócić ich pamięci żyjących; a determinując wartość ich tworów, tem samem ponaznaczać odpowiedne im miejsca w ogólnych dziejach naszej literatury… Takich nasyłała mi jeszcze teraźniejszość, w chwilach, gdy usuwając ich z grona żyjących, upominała się dla nich o pamięć i ocenienie zasług, co przychodziło tem łatwiej, że albo znałem ich z bliska, albo żyłem sród tych, co ich znali. – Nakoniec, byli i żyjący, których talent i osobistość pociągając mię silniej, kładły ołówek w rękę.
W każdym z tych przypadków, szło mi o utrzymanie sio w granicach podobieństwa; przesada w podnoszeniu złych jak i dobrych przymiotów, zawsze mi się wydawała karykaturą; a téj unikałem. Nie-licząc się bowiem do rzędu reputacio – burzców, który to wyraz pozwoliłem sobie ukuć doraźnie, dla nacechowania dość rozpowszechnionego rodzaju pisarzy – otaczałem taką samą sympatya moje oryginały, z jaką malarz artysta stara się uidealizować podobieństwo, aby było czymeś więcej niż pospolitą fotografią. –
Pisałem w Krakowie 15go Stycznia 1865,
JAN DANTYSZEK
(1485 – 1548).
Jednym z najznakomitszych dyplomatów i niepoślednich poetów łacińskich za Zygmunta Igo, był Jan Dantyszek, mąż europejskiej sławy, który tak w kościele jak w polityce, jak w literaturze, najdostojniéj reprezentował Polskę w obec zagranicy. Był to kosztowny i świetny klejnot w koronie Zygmuntów. Przyznali mu to i właśni, przyznali i obcy; cień tylko rzucony przedziałem trzech stuleci, przygasił żywe o nim wspomnienie, które pragnąłbym rozbudzić, aby teraźniejszość umiała szanować i upominać się o swoje historyczne wielkości, nader często jéj zaprzeczane, niekiedy z nader błahych powodów.
Urodził się on w Gdańsku r. 1485, gdzie jego ojciec był piwowarem, i familijne nazwisko nosił Flachsbinder, używane zrazu i przez młodego Jana, lecz przerobione na greckie Linodesmon. Poźniej gdy cesarz Maxymilian zaszczycił go szlachectwem, zwał się von Hofen a po łacinie de Curiis. To jednak pewna, że w ostatku od rodzinnego Gdańska pisał się Dantyszkiem czyli Gdańszczaninem.
W dzieciństwie mało okazywał skłonności do ojcowskiego rzemiosła, za to wiele do umysłowych prac ochoty. Oddali go też rodzice najprzód do gdańskiej szkoły, a potem do akademii krakowskiej, gdzie prawniczym i filozoficznym naukom poświęcał się pilnie, a poznaniu klassycznej starożytności ze szczególną miłością; czuł w sobie bowiem ducha poetycznego i pragnął go na wielkich wzorach wykształcić. Słynął wtedy w akademii krakowskiej głośny z poezyi łacińskich Paweł Krośnianin, który mu w tym zawodzie mistrzował. Wszakże od naukowych zajęć oderwał się gorącego serca młodzieniec, gdy w roku 1502 i 1503 powołała rzeczpospolita synów swoich na obronę granic od Tatarów i od Wołoszy. Po skończonej wojnie znowu wrócił do miłych książek, lecz nie na długo. Snać któś, co się poznał na jego zdol uościach, zalecił u dworu, dokąd go powołano; wszakże młodzieńcza dusza tęskniła sobie z dworskiego pustego świata, do téj klassycznej ziemi, ozdobnej urokami poezyi i wyższej umiejętności jaką była Italia. Nie wiemy za czyją protekcyą, lecz udało mu się porzucić dwór króla Alexandra, o którym tak mówi w pięknym łacińskim wierszu do Alliopaga (Knobelsdorfa):
W najmłodszych latach wzięty na królewskie dwory Od szkolnych nauk, czego żal mi do tej pory; Bo dwór zaraża, złego bezdenna kałuża; Na te jego nauki wstyd mój się oburza. Rzucając go, do Lacyum dążyłem wybrzeży, Pewny że z twą – nauką moja się sprzymierzy. Wzdy inaczej się stało, bo ledwom Alp szczyty Pozostawił za sobą, wód morskich błękity, Błysły mi……..
Znalazł się w Wenecyi, i tam ujrzawszy w porcie okręt mający płynąć do Jaffy, uczuł w sobie natchnienie odprawienia pielgrzymki do Ziemi św.
1 puścił się pełen pobożnej intencyi której poświęcił nawet ciekawość oglądania klassycznych Włoch. Po niemałych trudach i przygodach, dopiero z powrotem zwidził Sycylią, Neapol, Rzym, gdzie jednak niedługo bawił.
Bogatszy doświadczeniem z poznania tylu ludzi i krajów, znalazł się znowu w drogim mu Krakowie, z zamiarem oddania się wyłącznie poezyi i naukom. Lecz kanclerz Tomicki niedał mu źyć z książkami i w czynne życie wprowadził. Przedstawiony Zygmuntowi L został jego sekretarzem, i wkrótce na taką ufność zasłużył, że mu najtrudniejsze missye polecał, a głównie w sprawach miast pruskich, jak: Gdańsk, Elblong, Toruń, często wyrywających się z pod władzy królewskiej. Czynności téj poświęcał się między 1508 a 1513 rokiem. Na obszerniejszém polu działań dyplomatycznych znalazł się Dantyszek w czasie wiedeńskiego zjazdu Zygmunta, cesarza Maxymiliana i Władysława króla węgierskiego, gdzie zabrał znajomość nietylko z uczonymi ale i z najznakomitszymi statystami owego czasu, jak: Herberstein, Bartolinus, Velius, co go tak zpoufaliło ze światem dyplomacya że Zygmunt odjeżdżając do Polski, zrobił go swoim pełnomocnikiem przy cesarzu Maxymilianie, i jeszcze bogatymi preben-danii opatrzył. Po trzech latach pobytu przy cesarzu, któremu w wielu trudnych rokowaniach był wiele pomocnym, wrócił do Krakowa, gdzie niedługo odpoczywał; król wyprawił go bowiem w poselstwie do Karola V., przebywającego w Wallado lidzie, aby do skutku przyprowadził zapis księstw; Bari na rzecz Izabelli, matki Bony Sforcyi, niedawno oddanej mu w zamężcie. Zaledwie interes ten szczęśliwie przewiódł, czekało go nowe poselstwo. Grożąca Węgrom potęga Turecka, nakazywała monarchom europejskim wiązać się w przymierze, do czego Zygmunt I. był najpierwszą pobudką, raz jako bliski sąsiad sułtana, po drugie jako stryj króla węgierskiego Ludwika. Jakoż w przewidywaniu od strony tureckiej niebezpieczeństw, polecił był Dantyszkowi wyjednać u Karola V. pomoc dla Węgrów.
Odtąd życie poety potoczyło się całkiem po labyrintach dyplomacji; w różnych missyach widzimy go czynnym przez lat dwanaście. To u Klemensa VII. woła o posiłki na Turka, to sprawy weneckie przy Karolu V. załatwia; to rewindykuje księstw:o Bari na rzecz Bony; to usuwa zatargi z Albrechtem brandenburgskim', co z zakonnika stał się książęciem świeckim i protestantem; to przy Karolu V. zakochanym w nim wielce, z równą gorliwością co i dla pana swojego pracuje. Interes katolicyzmu był tak narodowym, że służąc cesarzowi, nieprzynosił przez to uszczerbku rzeczypospolitej. Jak dalece umiał go cesarz Karol poważać, dowodzi nadanie mu hiszpańskiego szlachectwa i medal na jego cześć bity z napisem: 4. et 40. Dantiscus, in… annis, talis. in. Hisperia… posteriore, fuit.
Mozolny ten żywot, spędzony na podróżach poselskich, tale kreśli w kilku wierszach do À1-liopaga:
Trzykroć w obie Hesperie nosiłem rozkazy, W troistéj Gallii byłem toż samo trzy ra;iy; Widziałem kraj Brytanów odcięty przesmykiem Wodnym od lądu; ziemie lite Atlantykiem; Moriiiów*) Iud najdalszy; Batawy, i owych Co siedzą u wód reńskich i u dunajowych. Za młodu w czas wojenny na Gety i Daki I nad Borysten szedłem z rycerskiemi znaki, Przez góry i doliny, rzeki, morskie wały, Bez spoczynku mną… losy od młodych lat gnały.
Doliczywszy do tego podróż jerozolimską i włoską wyżej wspomnianą, wyobrazimy sobie, jak ten sposób życia musiał być nieraz przykry dla poety, tęskniącego do ukochanych klassyków i do ciszy muzom przyjaznej. Mimo takich jednak przeszkód, od czasu do czasu wychodziły z pod jego pióra okolicznościami wywołane rymy. Za młodu śpiewał weselne gody Zygmunta z Barbarą Zapolią,
*) Mają to być Holendrzy jak Batawowie Belgi.
wyprawę nad Dniepr i do Węgier; kongres wiedeński, ożenienie się Zygmunta z Bona, a w późniejszych latach: O nędzach naszych czasów,*) w którym to poemacie zapala panów chrześciańskich do pomszczenia śmierci nieszczęśliwego Ludwika węgierskiego, poległego pod Mohaczem. Zapatrywanie się wzniosłe, wyższe nad samolubne względy polityki, znajomość spraw ówczesnych, szczytne, porywające myśli, oddane po prostu i z godnością, przytem gorące pragnienie dobra i szczęścia ludów, oto czem tchnie ta poezya, przyjęta z ogromnym przez społecznych zapałem, jak świadczą liczne jej wydania w Bononii, Krakowie, Kolonii. W rok potem napisał poemat: Jonas propheta, z aluzyą do Gdańszczan; w roku 1539 wyszedł jego piękny wiersz do Alliopaga, w którym opisuje swój cały żywot.
Przy tylu sprawach ciążących na głowie Dantyszka, spora ta wiązanka literackich płodów, urodziła się w chwilach wykradzionych nader rozgałęzionej korrespondencyi, prowadzonej z najrozmaitszymi osobami, w najrozmaitszych przedmiotach. Wszędzie gdzie tylko zagnały go poselstwa, umiał on zyskiwać sobie przyjaciół, mianowicie
*) De nostrorum temporum calamitatibus. Bon. 1529.
między uczonymi. Głowa pełna światła, przy dworskiej ogładzie i łatwości w pożyciu; a zawsze dobry humor, sprawiały, że ubiegano się o jego przyjaźń, o jego towarzystwo. Podobnie jak na dworze cesarza Maxymiliana, tak później na świetniejszym jeszcze dworze Karola V., w bliskie zaszedł stosunki z najprzedniejszemi umysłami, takim Granvella, Jakóbem Spieglem, Dupliciuszem Schepperem, Erazmem Roterdamczykiem, Waidesem, Janem Sekundem sławnym poetą, a niemniej i z głośnym Ferdynandem Kortezem, z którym zrobił znajomość w Madrycie i później z nim korrespondował, o czem z równą duma w swoich rymach wspomina:
Mam listy od przyjaciół, Kortez rai pisuje.
Co zamorskich państw tyle zdobył, i panuje
Od znaku koziorożca, za linią równika,
I w tej oddali duszę swoje mi odmyka….
Uczeni i poeci szczególniejszem otaczali go poważaniem, jużto poddając jego sądowi pisma swoje zanim je oddawali do druku; już dedykując mu takowe. Również świadectwa spółczesnych najprzychylniej wyrażają się o nim. Gassendi w życiu Kopernika tak charakteryzuje naukę Dantyszka: „Miał on rzadką znajomość świeckiego i kanonicznego prawa, głęboki sposób widzenia w filozofii i historyi, nabyty przez wielkie oczytanie, a następnie tak niepospolitą wymowę, że papież, dwór rzymski i najwięksi krasomówcy, niemogli mu podziwienia odmówić.” Niemniej pochlebiłem jest zdanie Erazma Roterdamczyka, a najważniejszem kardynała Hozyusza, który często w listach swoich wspomina, że od młodości wielce cenił Dantyszka, kwoli jego uczoności i poetycznego talentu, i że go często w pracach literackich do rady wzywał.
Mąż ten jednak niebył bez słabości; czysty i pobożny wiatach młodych, w obcowaniu z humanistami wiele stracił z surowej reguły chrześciańskiego życia, wplątawszy się w miłostki hiszpańskie z Izabellą dei Garda, które go wiciu nabawiły niesmaków, zwłaszcza gdy wstąpił później w stan duchowny. Wiersz miłosny do Grinei, jedyny z erotyków przechowanych w zbiorze jego rytmów, maluje, jak gdziekolwiek się obrócił serce jego prędko się zapalało, i jeszcze prędzej zmuszone było powabny przedmiot opuścić. Przytaczam całą tę Elegią, która rzadkim obyczajem ówczesnych rymopisów jest w pewnym względzie wyznaniem uczuć wewnętrznych poety. Dyplomacya i miłość idą tu z sobą w zawody i przeszkadzają sobie wzajemnie.
„Jakiż twardy i nędzny los kochanków onych,
Z kąta w kąt bez ustanku po świecie pędzonych
Dla nich nietrwa nic wiecznie, prąd losu porywa,
I do czynu przymusza chwila, choć wątpliwa;
Tułacze, obca dla nich cisza, wczasy długie;
Więc jednego uszedłszy, idą w jarzmo drugie:
Ta cię na greckim brzegu, ta w Lacyum ułowi,
Tamtej włos ciemny, a téj złocisto się płowi.
Owa fozą niemiecką w złotogłowe wstęgi
Włos zdobiąc, zda się godną Jowisza potęgi.
lima, gdzie lśni gwiazdami arktus lodowaty
Gasi ćmiącą białością nawet róż szkarłaty.
I czy lądem czy morzem zawiniesz gdzie w gości,
Zmienny Amor do nowej pokuszą miłości,
A ledwo w sercu pożar zdradliwy rozpali,
Już pędzi zakochanych wciąż dalej i dalej.
Tegom doznał gdy przyszło Grineą niebogę
Pożegnać, i z rozkazu bićdz w daleką drogę.
Ciężka rzecz, z szczęściem tracić oraz i nadzieję
Co jedna, w rozpaczliwe serca balsam leje.
Tak zhukany od owiec wilk zmyka na głodno,
Tak pszczoła z kwiatu zgnana roni strawę miodną;
Tantal tak miasto wody powietrze połyka,
I czego wiecznie pragnie, to odeń umyka.
A przecież los mój gorszy! wydarto mię pannie
Co mię goniąc myślami pragnie nieustannie.
Och! wyrwać się z jej ramion, tych liliowych oków,
Rzucić tyle całunków, igraszek, uroków!
Czy podobna bez bólu, komuś, co ma duszę.
Pisać się dobrowolnie na takie katusze?
Gdym niedawno to straszne pożegnania słowo
Wymawiał, cząstko moja, i duszy połowo!
Zarzuciłaś mi z płaczem na szyję ramiona
Przytulając do serca i łono do łona,-
Pałające twe lice łez rosa się myły –
I mnie równie jak tobie łzy się z ócz puściły –
Wtedy dłoń z dłonią, usta zbiegły się z ustami
I obojeśmy rzekli: Żegnaj mi – Bóg z nami!
Mego króla rozkazy, toż cesarskie boje,
I ten odjazd zmuszony – przekląłem oboje.
0 znośniejby mi dzielić los tego, co w płutno
Omotany, krew sącząc znalazł śmierć okrutną;
I Leandra szczęśliwszym nazwałbym od siebie
Chociaż go srogi Amor w przepaści mórz grzebie;
Bo gdy Hero ujrzała wyrzucone zwłoki
Mszcząc się śmierci kochanka padła w nurt głęboki.
Ja zaś wiodąc po świecie ten żywot tułaczy,
Niemogę zgadnąć miejsca gdzie mię śmierć zahaczy.
Podobny ściętej trawie którą Auster miecie,
Bez wytchnienia mną pędzi los po całym świecie.-
Już przybywam gdzie Febus z wód eojskich tryska,
Już, gdzie się w tartezyjskie nurza topieliska,
Już być muszę gdzie Notus burze za się wiedzie,
Lub gdzie parhaski niedźwiedź przyjeżdża po ledzie.
i miłość idą tu z sobą w zawody i przeszkadzają sobie wzajemnie.
„Jakiż twardy i nędzny los kochanków onych,
Z kąta w kat bez ustanku po świecie pędzonych
Dla nich nietrwa nic wiecznie, prąd losu porywa,
I do czynu przymusza chwila, choć wątpliwa;
Tułacze, obca dla nich cisza, wczasy długie;
Więc jednego uszedłszy, idą w jarzmo drugie:
Ta cię na greckim brzegu, ta w Lacyum ułowi,
Tamtej włos ciemny, a tej złocisto się płowi.
Owa fozą niemiecką w złotogłowe wstęgi
Włos zdobiąc, zda się godną Jowisza potęgi.
Inna, gdzie lśni gwiazdami arktus lodowaty
Gasi ćmiącą białością nawet róż szkarłaty.
I czy lądem czy morzem zawiniesz gdzie w gości,
Zmienny Amor do nowej pokuszą miłości,
A ledwo w sercu pożar zdradliwy rozpali,
Już pędzi zakochanych wciąż dalej i dalej.
Tegom doznał gdy przyszło Grineą niebogę
Pożegnać, i z rozkazu biedź w daleką drogę.
Ciężka rzecz, z szczęściem tracić oraz i nadzieję
Co jedna, w rozpaczliwe serca balsam leje.
Tak zhukany od owiec wilk zmyka na głodno,
Tak pszczoła z kwiatu zgnana roni strawę miodną;
Tantal tak miasto wody powietrze połyka,
I czego wiecznie pragnie, to odeń umyka.
A przecież los mój gorszy! wydarto mię pannie
Co mię goniąc myślami pragnie nieustannie.
Och i wyrwać się z jej ramion, tych liliowych oków,
Rzucić tyle całunków, igraszek, uroków!
Czy podobna bez bólu, komuś, co ma duszę.
Pisać się dobrowolnie na takie katusze?
Gdym niedawno to straszne pożegnania stówo
Wymawiał, cząstko moja, i duszy połowo!
Zarzuciłaś mi z płaczem na szyję ramiona
Przytulając do serca i łono do łona,-
Pałające twe lice łez rosa się myły –
I mnie równie jak tobie łzy się z ócz puściły –
Wtedy dłoń z dłonią, usta zbiegły się z ustami
I obojeśmy rzekli: Żegnaj mi – Bóg z nami!
Mego króla rozkazy, toż cesarskie boje,
I ten odjazd zmuszony – przekląłem oboje.
O znośniejby mi dzielić los tego, co w płutno
Omotany, krew sącząc znalazł śmierć okrutną;
I Leandra szczęśliwszym nazwałbym od siebie
Chociaż go srogi Amor w przepaści mórz grzebie;
Bo gdy Hero ujrzała wyrzucone zwłoki
Mszcząc się śmierci kochanka padła w nurt głęboki.
Ja zaś wiodąc po świecie ten żywot tułaczy,
Niemogę zgadnąć miejsca gdzie mię śmierć zahaczy.
Podobny ściętej trawie którą Auster miecie,
Bez wytchnienia mną pędzi los po całym świecie:
Już przybywam gdzie Febus z wód eojskich tryska,
Już, gdzie się w tartezyjskie nurza topieliska,
Już być muszę gdzie Notus burze za się wiedzie,
Lub gdzie parhaski niedźwiedź przyjeżdża po ledzie.
Kędykolwiek się schowam; czy na Alpów szczyty.
Czy cicho na duie dolin siedzę gdzie ukryty
Opasany górami, co pod gwiazdy pną się,
Wszędzie mię, wszędzie znajdziesz niezbłagany losie
Chociaż nad Don ucieknę, lub ujścia Nilowe,
Do Gades, lub na morze gdzie podbiegunowe,
Aby znaleźć spoczynek – próżna, próżna rada!
Amor wszędzie dogania i swój żar podkłada…..
Dziw mi jednak, jak dzieciak tak mały i ślepy,
Ośmiela się mię ścigać nawet w te wertepy!…
Co mówie!? On się przedarł do Jowisza tronu,
I Plutona dosięgnął choć u Flegetonu;
Ennosigeus gorzał bobrując przez lody,
Piękny Apollo pasał Admetowe trzody,
Herkul prządł, a Polifem zawodził w swej jamie;
Eacid przeciw Frygom już kopij niezłamie; –
Bo Gnidyjczyk nad światem panuje udzielnie,
Na pewne w piersi mierzy i rani śmiertelnie. –
Niegdyś szło mi to gładziej! Młodzieniec gorący
Sam wpadałem w Cyprydy ogród czarujący,