Porucznik Borewicz. Bilet do Frankfurtu. TOM 18 - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
1 lutego 2012
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Porucznik Borewicz. Bilet do Frankfurtu. TOM 18 - ebook
Opowiadanie oparte na motywach scenariusza serialu „07 zgłoś się”. Z pewnością przypomni przygody przystojnego porucznika Borewicza, przed którym drżał świat przestępczy PRL-u.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-62964-61-1 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Bilet do Frankfurtu
Kalkowski stał dziwnie zamyślony. Ciemny kolor garnituru podkreślał cienie pod oczyma mężczyzny. Tuż za nim roześmiana Czechowicz rozmawiała z opasłym, ciemnoskórym mężczyzną w białym garniturze. Była to kobieta tuż po czterdziestce, ciemnowłosa, bardzo zgrabna. Miała na sobie minispódnicę i bluzkę z głębokim dekoltem. Ostry makijaż nadawał jej wulgarny wygląd.
Sitek, lekko zgarbiony, prawie chudy, w ciemnych okularach, miał w sobie coś ze szczura. Żegnał się właśnie z mocno opalonym mężczyzną, typem południowca.
Sekretarka, piękna, młoda kobieta, zamyśliła się. Sięgnęła po tacę z kieliszkami i przeszła z nią po gabinecie, wśród gości skromnego przyjęcia. Tu i ówdzie słychać było angielszczyznę. Dziewczyna z uśmiechem częstowała alkoholem. Sięgnęła teraz po tacę z kanapkami.
– Proszę, panie ministrze – uśmiechnęła się czarująco. – A pan dyrektor? – zwróciła się do Kalkowskiego.
Zajęty rozmową, podziękował.
Kiedy obchodząc stolik, sekretarka znalazła się tuż za nim, nachyliła się nieznacznie w jego kierunku. Na jej twarzy malowała się troska.
– Zjedz coś – powiedziała szeptem. – Od rana nie miałeś nic w ustach – i przeszła dalej z przyklejonym znowu do twarzy uśmiechem.
Kalkowski po chwili otworzył szufladę biurka. Wyjął dokumenty i spojrzał na gabinet pełen ludzi. Przez chwilę przyglądał się uważnie Czechowicz. Mimo wieku miała figurę nastolatki. Rozmawiała z ożywieniem. W pewnym momencie przechodzący tuż za nią Sitek szepnął jej coś dyskretnie. Nie przerywając rozmowy, skinęła potakująco głową.
Mężczyzna tytułowany przed chwilą ministrem skrzywił się z powątpiewaniem.
– Przedstawię to wyżej – powiedział do Kalkowskiego – ale myślę, że nie mamy co marzyć o takich inwestycjach. Podniosły się głosy, czy rzeczywiście powinniśmy budować hotele bez otwieranych okien, a za to wyposażone w klimatyzację, zżerające prąd i wymagające konserwacji. Ta zachodnia moda obróci się przeciwko nam. Urządzenia do klimatyzacji staną, a my będziemy wybijać szyby w nie otwieranych oknach, żeby się nie udusić... To dobre na Manhattanie.
Po tej wypowiedzi w gabinecie zapadła cisza. Kalkowski ożywił się nagle.
– Pani Ewo, jeszcze szampana! – zawołał. – Radzieckiego. Bez klimatyzacji – dodał, siląc się na żart.
– Myślę, że towarzysz minister rozpatrzy nasze propozycje, a my dowiemy się o rezultatach – usłużnie skonstatowała Czechowicz.
Podniosła kieliszek.
– Za powodzenie! – uśmiechnęła się.
Wszyscy wypili.
– A w ogóle to na razie będziecie mieli NIK na głowie – odezwał się minister, nie patrząc na Kalkowskiego. – Potem jeszcze pogadamy.
Na twarzy Czechowicz na chwilę pojawił się niepokój. Kalkowski wyglądał na przybitego.
Spotkanie dobiegało końca. Goście zaczęli się żegnać.
Sitek odstawił kieliszek i niby przypadkiem przeszedł obok Kalkowskiego.
– O piątej – powiedział półgłosem. – To jest zaraz za stacją benzynową. Łatwo trafisz.
Kalkowski kiwnął nieznacznie głową.
W drzwiach zrobiło się małe zamieszanie. Kilka osób jednocześnie opuszczało gabinet. Dyskutowali jeszcze, żegnali się. Po chwili Kalkowski został sam. Usiadł za biurkiem. Zamyślił się. Sięgnął po leżące na blacie zdjęcia i patrzył na nie przez chwilę. Na pierwszym planie widać było palmy, w tle luksusowy hotel i fragment basenu.
Wreszcie z niechęcią rzucił fotografie na biurko.
Drzwi otworzyły się bezszelestnie i do gabinetu weszła sekretarka. Patrzyła na Kalkowskiego uważnie, z troską.
– Zmęczony jesteś – powiedziała.
Kalkowski kiwnął potakująco głową. Dziewczyna położyła na biurku teczkę z papierami do podpisu.
– Sitek złożył podanie o urlop. Dyrektor, zdaje się, odmówił. Prosił, żebyś ty to podcyfrował.
– Wiem – westchnął.
Sięgnął po podanie.
– Co w domu? – zapytała delikatnie, jakby poruszała drażliwy temat.
– Jeszcze nic – odpowiedział Kalkowski, nie patrząc na nią. – Jutro to podpiszę – z niechęcią odsunął od siebie papiery. – Ładnie wyglądasz – powiedział bezbarwnie.
– Mama wraca dopiero w poniedziałek – uśmiechnęła się smutno, z lekkim wyrzutem. – Ale chyba nie mam co liczyć, że dziś... – zawiesiła głos.
Kalkowski znowu bez słowa zaprzeczył ruchem głowy.
Ewa zabrała pisma i nic już nie mówiąc, wyszła z pokoju.
***
Zachodzące słońce żarzyło się czerwoną plamą w szklanej ścianie budynku Intraco.
Kalkowski wyszedł z drzwi i skierował się w stronę kremowego poloneza. Przez chwilę siedział zamyślony za kierownicą, po czym zapalił silnik i ruszył wolno z parkingu. Samochód na górze miał umocowany bagażnik.
Za szklanymi drzwiami stał Sitek. Przez lekko przydymione okulary optyczne niemal nie widać było jego oczu. Tylko ruch głowy zdradzał, że obserwował Kalkowskiego. Ubrany w luźny płaszcz typu Burberry i kapelusz z dużym rondem, wyglądał trochę jak postać z filmów o Alu Capone.
Kiedy tuż obok niego stanęła Czechowicz, wskazał głową w stronę parkingu i powiedział coś do niej wyraźnie wzburzony. Wzruszyła lekceważąco ramionami i zrobiła krok do przodu. Drzwi rozsunęły się samoczynnie. Wyszli z biurowca, kierując się w stronę parkingu.
***
Kalkowski jechał zamyślony, minął dużą, nowoczesną stację benzynową Agip i skręcił w stronę Lublina. Tuż za skrzyżowaniem, po lewej stronie stała zbudowana z jasnych drewnianych bali restauracja.
Na niewielkim parkingu zaparkowało kilka samochodów. Zatrzymał się obok wjazdu i wszedł do restauracji.
***
Był późny wieczór. Czerwony neon stacji benzynowej Agip jarzył się ostrym czerwonym światłem. Przy dwóch dystrybutorach stała kolejka samochodów.
Zza budynku, w którym mieścił się bar kawowy, wyłoniła się charakterystyczna przygarbiona sylwetka Sitka. Nasunięty głęboko na oczy kapelusz z dużym rondem przysłaniał górną część twarzy.
Mężczyzna zajrzał do baru i podszedł do najbliższego dystrybutora. Pracownik stacji benzynowej zapytany o coś wzruszył ramionami.
Przez chwilę rozmawiali. Rozmowę głuszył warkot silników.
Mężczyzna zapytał o coś kierowcę tankującego benzynę i odszedł w stronę drugiego dystrybutora. Tu też próbował nawiązać rozmowę. Kiedy jeden z kierowców wysiadł z samochodu, oddalił się, znikając w przydrożnych zaroślach.
Benzyniarz powiesił pompę paliwa na stojaku i zaczął inkasować pieniądze.
– To palto to miał chyba zakrwawione, i rękaw – powiedział do kierowcy. – Od pana też chciał, żeby go podwieźć?
Mężczyzna wzruszył ramionami i obejrzał się w stronę szosy, gdzie znikł mężczyzna w płaszczu i kapeluszu.
– Jakiś dziwny... – mruknął pogardliwie.
Wziął resztę i odjechał. Pod dystrybutor podjechał następny samochód.
– Jak mu powiedziałem, że tu jest telefon i można zadzwonić po pogotowie... to już go nie było – powiedziała z przejęciem właścicielka wozu.
Benzyniarz sięgnął po pompę, ale był zaintrygowany dziwnym zachowaniem zakrwawionego mężczyzny.
– Wyraźnie miał krew na mankietach – mruknął, rozglądając się wokoło.
– Do pełna – przerwała mu kobieta, nie zainteresowana rozmową.
Benzyniarz uruchomił dystrybutor, nadal rozglądając się na boki.
***
W lesie, tuż za stacją benzynową, siedziało pod drzewem dwóch podpitych mężczyzn. Obok na trawie głośno pochrapywały dwie kobiety.
Jeden z mężczyzn wypił ostatni łyk z butelki, obejrzał ją pod światło i niezadowolony odrzucił w krzaki. Kobiety leżały rozchełstane, jedna z podciągniętym stanikiem i piersiami na wierzchu. Na pierwszy rzut oka widać było, jaką profesję uprawiają. Obok leżały butelki po wódce i winie.
– Wiesz, Kaziu, ja nigdy słodkiej wódki do ust nie biorę. Nigdy – powtórzył z przekonaniem jeden z mężczyzn – bo mi się wydaje... słowo... że jelito grube z prostym mi się zlepia. I na samą myśl o tym – machnął ręką, wyrażając dezaprobatę – już mam ochotę puścić pawia.
Spojrzał na śpiące kobiety. Jedna głośno chrapała. Usta miała otwarte. Brakowało jej kilku zębów. Mężczyzna odwrócił twarz z niesmakiem. Sięgnął po leżącą obok apaszkę i dokładnie przykrył jej twarz.
Kiedy skończył, spojrzał na kompana i wyjaśnił z całą powagą:
– Po wódce nie mogę patrzeć na kobiety. Aż mnie mdli – odbiło mu się.
Z trudem wrócił na swoje miejsce.
W tym momencie na poboczu zatrzymał się maluch. Wysiadł z niego chłopak i młoda dziewczyna. Rozejrzeli się i trzymając się za ręce, przeskoczyli rów. Byli weseli, ona w powiewnej sukience, on w drucianych okularach.
– Na tę mógłbyś popatrzeć i po pół litrze – wybełkotał drugi pijaczek, kiwając się sennie.
Mężczyzna chwiejnie wstał. Sięgnął po butelkę po winie. Silnym uderzeniem o pień drzewa utrącił dno. Uśmiechnął się głupkowato. W ręku została mu szyjka z ostrymi zębami szkła.
– Pójdę zobaczyć. Coś mi się widzi, że się im spieszy. I będzie na co patrzeć.
Odbił się od pnia i ruszył w stronę, gdzie zniknęli młodzi.
Kilkaset metrów dalej po drugiej stronie szosy rozdzielonej trawnikiem widać było stację benzynową Agip i przejeżdżające co chwila samochody.
Pijaczek wszedł w zarośla i skierował się w głąb lasu.
– To świnie – mruknął na widok wysypanych śmieci. – Tak las zanieczyszczać. Nasze dobro narodowe – bełkotał.
Kiedy obszedł stertę worków, zatrzymał się. Przez gałęzie widać było stojącą parę. Dziewczyna wtulona w chłopaka patrzyła mu w oczy. Nagle cmoknęła go szybko w usta i podskakując, zaczęła zbiegać po stoku. Chłopak przez chwilę patrzył jak zahipnotyzowany. Wreszcie, uszczęśliwiony tym, co się wydarzyło, pobiegł za nią.
Pijaczek, z trudem utrzymując równowagę, ruszył za nimi. Idąc, patrzył pod nogi, zajęty rozgarnianiem krzaków.
Niedaleko chłopak z dziewczyną leżeli na trawie. Całowali się z zapamiętaniem.
– Dotknij mnie – szepnęła w podnieceniu dziewczyna.
Chłopak wstał. Na moment zakryły go krzaki.
Nagle pijaczek usłyszał krzyk dziewczyny. Przetarł z trudem oczy. Chłopak i dziewczyna zerwali się. Dziewczyna, zaskoczona jego widokiem, krzyczała przeraźliwie. Chłopak złapał ją za rękę i pobiegli w stronę szosy.
Mężczyzna rozglądał się, nie rozumiejąc, co cię stało. Zmrużył oczy. Między krzakami błyszczała w słońcu kremowa karoseria samochodu. Pijaczek, z trudem opanowując ogarniające go zamroczenie, ruszył do przodu.
Lekko przechylony na bok, tuż obok polnej drogi prowadzącej od szosy w głąb lasu, stał kremowy polonez Kalkowskiego z bagażnikiem na dachu. Drzwi były otwarte. Przednia szyba, maska i siedzenie obok kierowcy zbryzgane były krwią. Szyba, nadtłuczona promieniście, zmatowiała na biało.
Pijaczek podszedł bliżej. Nagle wytrzeźwiał.
– U – jęknął z niesmakiem.
Rozejrzał się wokół, odrzucił butelkę i szybko ruszył z powrotem. Po chwili był już na polance, gdzie balangowali z dziewczynami.
– Pryskamy. Tu będzie zaraz niebiesko – wymamrotał. – Lubię błękit, ale nieba. Źle znoszę ten kolor.
– Gliny? Kaziu, nic złego żeśmy jeszcze nie zrobili – leżący na ziemi pijaczek nie miał zamiaru wstawać.
– My nie, ale tu był ktoś przed nami... co to zrobił.
– A damy? – pijaczek wskazał z powagą leżące na trawie kobiety.
– Pies z nimi tańcował.
– Ba... ale skąd wziąć takiego psa... – mężczyzna podniósł się z trudem. – A może trzeba zawiadomić MO?
– Tylko nie MO. Jeżeli chodzi o nich, to trzeba być zawsze jak najdalej. Tak jest najzdrowiej. Śpią, to chuj z nimi.
– Kaziu, ciebie, kurwa, powinni drukować.
– Mowa, od dawna to mówię.
***
– Siadajcie – milicjant ze spokojem wskazał chłopakowi i dziewczynie radiowóz.
– Ale ja...
– Żadne ale. A w ogóle – coście tam robili przy rozbitym samochodzie?
– Panie sierżancie – odezwała się dziewczyna – to, co pan robi, jest oburzające. Chcieliśmy zachować się jak należy.
– Nie pyskować – przerwał milicjant już innym tonem. – Dokumenty – wyciągnął rękę, nadal spokojny, znudzony. – Pójdziecie, jak uznamy za stosowne.
Kalkowski stał dziwnie zamyślony. Ciemny kolor garnituru podkreślał cienie pod oczyma mężczyzny. Tuż za nim roześmiana Czechowicz rozmawiała z opasłym, ciemnoskórym mężczyzną w białym garniturze. Była to kobieta tuż po czterdziestce, ciemnowłosa, bardzo zgrabna. Miała na sobie minispódnicę i bluzkę z głębokim dekoltem. Ostry makijaż nadawał jej wulgarny wygląd.
Sitek, lekko zgarbiony, prawie chudy, w ciemnych okularach, miał w sobie coś ze szczura. Żegnał się właśnie z mocno opalonym mężczyzną, typem południowca.
Sekretarka, piękna, młoda kobieta, zamyśliła się. Sięgnęła po tacę z kieliszkami i przeszła z nią po gabinecie, wśród gości skromnego przyjęcia. Tu i ówdzie słychać było angielszczyznę. Dziewczyna z uśmiechem częstowała alkoholem. Sięgnęła teraz po tacę z kanapkami.
– Proszę, panie ministrze – uśmiechnęła się czarująco. – A pan dyrektor? – zwróciła się do Kalkowskiego.
Zajęty rozmową, podziękował.
Kiedy obchodząc stolik, sekretarka znalazła się tuż za nim, nachyliła się nieznacznie w jego kierunku. Na jej twarzy malowała się troska.
– Zjedz coś – powiedziała szeptem. – Od rana nie miałeś nic w ustach – i przeszła dalej z przyklejonym znowu do twarzy uśmiechem.
Kalkowski po chwili otworzył szufladę biurka. Wyjął dokumenty i spojrzał na gabinet pełen ludzi. Przez chwilę przyglądał się uważnie Czechowicz. Mimo wieku miała figurę nastolatki. Rozmawiała z ożywieniem. W pewnym momencie przechodzący tuż za nią Sitek szepnął jej coś dyskretnie. Nie przerywając rozmowy, skinęła potakująco głową.
Mężczyzna tytułowany przed chwilą ministrem skrzywił się z powątpiewaniem.
– Przedstawię to wyżej – powiedział do Kalkowskiego – ale myślę, że nie mamy co marzyć o takich inwestycjach. Podniosły się głosy, czy rzeczywiście powinniśmy budować hotele bez otwieranych okien, a za to wyposażone w klimatyzację, zżerające prąd i wymagające konserwacji. Ta zachodnia moda obróci się przeciwko nam. Urządzenia do klimatyzacji staną, a my będziemy wybijać szyby w nie otwieranych oknach, żeby się nie udusić... To dobre na Manhattanie.
Po tej wypowiedzi w gabinecie zapadła cisza. Kalkowski ożywił się nagle.
– Pani Ewo, jeszcze szampana! – zawołał. – Radzieckiego. Bez klimatyzacji – dodał, siląc się na żart.
– Myślę, że towarzysz minister rozpatrzy nasze propozycje, a my dowiemy się o rezultatach – usłużnie skonstatowała Czechowicz.
Podniosła kieliszek.
– Za powodzenie! – uśmiechnęła się.
Wszyscy wypili.
– A w ogóle to na razie będziecie mieli NIK na głowie – odezwał się minister, nie patrząc na Kalkowskiego. – Potem jeszcze pogadamy.
Na twarzy Czechowicz na chwilę pojawił się niepokój. Kalkowski wyglądał na przybitego.
Spotkanie dobiegało końca. Goście zaczęli się żegnać.
Sitek odstawił kieliszek i niby przypadkiem przeszedł obok Kalkowskiego.
– O piątej – powiedział półgłosem. – To jest zaraz za stacją benzynową. Łatwo trafisz.
Kalkowski kiwnął nieznacznie głową.
W drzwiach zrobiło się małe zamieszanie. Kilka osób jednocześnie opuszczało gabinet. Dyskutowali jeszcze, żegnali się. Po chwili Kalkowski został sam. Usiadł za biurkiem. Zamyślił się. Sięgnął po leżące na blacie zdjęcia i patrzył na nie przez chwilę. Na pierwszym planie widać było palmy, w tle luksusowy hotel i fragment basenu.
Wreszcie z niechęcią rzucił fotografie na biurko.
Drzwi otworzyły się bezszelestnie i do gabinetu weszła sekretarka. Patrzyła na Kalkowskiego uważnie, z troską.
– Zmęczony jesteś – powiedziała.
Kalkowski kiwnął potakująco głową. Dziewczyna położyła na biurku teczkę z papierami do podpisu.
– Sitek złożył podanie o urlop. Dyrektor, zdaje się, odmówił. Prosił, żebyś ty to podcyfrował.
– Wiem – westchnął.
Sięgnął po podanie.
– Co w domu? – zapytała delikatnie, jakby poruszała drażliwy temat.
– Jeszcze nic – odpowiedział Kalkowski, nie patrząc na nią. – Jutro to podpiszę – z niechęcią odsunął od siebie papiery. – Ładnie wyglądasz – powiedział bezbarwnie.
– Mama wraca dopiero w poniedziałek – uśmiechnęła się smutno, z lekkim wyrzutem. – Ale chyba nie mam co liczyć, że dziś... – zawiesiła głos.
Kalkowski znowu bez słowa zaprzeczył ruchem głowy.
Ewa zabrała pisma i nic już nie mówiąc, wyszła z pokoju.
***
Zachodzące słońce żarzyło się czerwoną plamą w szklanej ścianie budynku Intraco.
Kalkowski wyszedł z drzwi i skierował się w stronę kremowego poloneza. Przez chwilę siedział zamyślony za kierownicą, po czym zapalił silnik i ruszył wolno z parkingu. Samochód na górze miał umocowany bagażnik.
Za szklanymi drzwiami stał Sitek. Przez lekko przydymione okulary optyczne niemal nie widać było jego oczu. Tylko ruch głowy zdradzał, że obserwował Kalkowskiego. Ubrany w luźny płaszcz typu Burberry i kapelusz z dużym rondem, wyglądał trochę jak postać z filmów o Alu Capone.
Kiedy tuż obok niego stanęła Czechowicz, wskazał głową w stronę parkingu i powiedział coś do niej wyraźnie wzburzony. Wzruszyła lekceważąco ramionami i zrobiła krok do przodu. Drzwi rozsunęły się samoczynnie. Wyszli z biurowca, kierując się w stronę parkingu.
***
Kalkowski jechał zamyślony, minął dużą, nowoczesną stację benzynową Agip i skręcił w stronę Lublina. Tuż za skrzyżowaniem, po lewej stronie stała zbudowana z jasnych drewnianych bali restauracja.
Na niewielkim parkingu zaparkowało kilka samochodów. Zatrzymał się obok wjazdu i wszedł do restauracji.
***
Był późny wieczór. Czerwony neon stacji benzynowej Agip jarzył się ostrym czerwonym światłem. Przy dwóch dystrybutorach stała kolejka samochodów.
Zza budynku, w którym mieścił się bar kawowy, wyłoniła się charakterystyczna przygarbiona sylwetka Sitka. Nasunięty głęboko na oczy kapelusz z dużym rondem przysłaniał górną część twarzy.
Mężczyzna zajrzał do baru i podszedł do najbliższego dystrybutora. Pracownik stacji benzynowej zapytany o coś wzruszył ramionami.
Przez chwilę rozmawiali. Rozmowę głuszył warkot silników.
Mężczyzna zapytał o coś kierowcę tankującego benzynę i odszedł w stronę drugiego dystrybutora. Tu też próbował nawiązać rozmowę. Kiedy jeden z kierowców wysiadł z samochodu, oddalił się, znikając w przydrożnych zaroślach.
Benzyniarz powiesił pompę paliwa na stojaku i zaczął inkasować pieniądze.
– To palto to miał chyba zakrwawione, i rękaw – powiedział do kierowcy. – Od pana też chciał, żeby go podwieźć?
Mężczyzna wzruszył ramionami i obejrzał się w stronę szosy, gdzie znikł mężczyzna w płaszczu i kapeluszu.
– Jakiś dziwny... – mruknął pogardliwie.
Wziął resztę i odjechał. Pod dystrybutor podjechał następny samochód.
– Jak mu powiedziałem, że tu jest telefon i można zadzwonić po pogotowie... to już go nie było – powiedziała z przejęciem właścicielka wozu.
Benzyniarz sięgnął po pompę, ale był zaintrygowany dziwnym zachowaniem zakrwawionego mężczyzny.
– Wyraźnie miał krew na mankietach – mruknął, rozglądając się wokoło.
– Do pełna – przerwała mu kobieta, nie zainteresowana rozmową.
Benzyniarz uruchomił dystrybutor, nadal rozglądając się na boki.
***
W lesie, tuż za stacją benzynową, siedziało pod drzewem dwóch podpitych mężczyzn. Obok na trawie głośno pochrapywały dwie kobiety.
Jeden z mężczyzn wypił ostatni łyk z butelki, obejrzał ją pod światło i niezadowolony odrzucił w krzaki. Kobiety leżały rozchełstane, jedna z podciągniętym stanikiem i piersiami na wierzchu. Na pierwszy rzut oka widać było, jaką profesję uprawiają. Obok leżały butelki po wódce i winie.
– Wiesz, Kaziu, ja nigdy słodkiej wódki do ust nie biorę. Nigdy – powtórzył z przekonaniem jeden z mężczyzn – bo mi się wydaje... słowo... że jelito grube z prostym mi się zlepia. I na samą myśl o tym – machnął ręką, wyrażając dezaprobatę – już mam ochotę puścić pawia.
Spojrzał na śpiące kobiety. Jedna głośno chrapała. Usta miała otwarte. Brakowało jej kilku zębów. Mężczyzna odwrócił twarz z niesmakiem. Sięgnął po leżącą obok apaszkę i dokładnie przykrył jej twarz.
Kiedy skończył, spojrzał na kompana i wyjaśnił z całą powagą:
– Po wódce nie mogę patrzeć na kobiety. Aż mnie mdli – odbiło mu się.
Z trudem wrócił na swoje miejsce.
W tym momencie na poboczu zatrzymał się maluch. Wysiadł z niego chłopak i młoda dziewczyna. Rozejrzeli się i trzymając się za ręce, przeskoczyli rów. Byli weseli, ona w powiewnej sukience, on w drucianych okularach.
– Na tę mógłbyś popatrzeć i po pół litrze – wybełkotał drugi pijaczek, kiwając się sennie.
Mężczyzna chwiejnie wstał. Sięgnął po butelkę po winie. Silnym uderzeniem o pień drzewa utrącił dno. Uśmiechnął się głupkowato. W ręku została mu szyjka z ostrymi zębami szkła.
– Pójdę zobaczyć. Coś mi się widzi, że się im spieszy. I będzie na co patrzeć.
Odbił się od pnia i ruszył w stronę, gdzie zniknęli młodzi.
Kilkaset metrów dalej po drugiej stronie szosy rozdzielonej trawnikiem widać było stację benzynową Agip i przejeżdżające co chwila samochody.
Pijaczek wszedł w zarośla i skierował się w głąb lasu.
– To świnie – mruknął na widok wysypanych śmieci. – Tak las zanieczyszczać. Nasze dobro narodowe – bełkotał.
Kiedy obszedł stertę worków, zatrzymał się. Przez gałęzie widać było stojącą parę. Dziewczyna wtulona w chłopaka patrzyła mu w oczy. Nagle cmoknęła go szybko w usta i podskakując, zaczęła zbiegać po stoku. Chłopak przez chwilę patrzył jak zahipnotyzowany. Wreszcie, uszczęśliwiony tym, co się wydarzyło, pobiegł za nią.
Pijaczek, z trudem utrzymując równowagę, ruszył za nimi. Idąc, patrzył pod nogi, zajęty rozgarnianiem krzaków.
Niedaleko chłopak z dziewczyną leżeli na trawie. Całowali się z zapamiętaniem.
– Dotknij mnie – szepnęła w podnieceniu dziewczyna.
Chłopak wstał. Na moment zakryły go krzaki.
Nagle pijaczek usłyszał krzyk dziewczyny. Przetarł z trudem oczy. Chłopak i dziewczyna zerwali się. Dziewczyna, zaskoczona jego widokiem, krzyczała przeraźliwie. Chłopak złapał ją za rękę i pobiegli w stronę szosy.
Mężczyzna rozglądał się, nie rozumiejąc, co cię stało. Zmrużył oczy. Między krzakami błyszczała w słońcu kremowa karoseria samochodu. Pijaczek, z trudem opanowując ogarniające go zamroczenie, ruszył do przodu.
Lekko przechylony na bok, tuż obok polnej drogi prowadzącej od szosy w głąb lasu, stał kremowy polonez Kalkowskiego z bagażnikiem na dachu. Drzwi były otwarte. Przednia szyba, maska i siedzenie obok kierowcy zbryzgane były krwią. Szyba, nadtłuczona promieniście, zmatowiała na biało.
Pijaczek podszedł bliżej. Nagle wytrzeźwiał.
– U – jęknął z niesmakiem.
Rozejrzał się wokół, odrzucił butelkę i szybko ruszył z powrotem. Po chwili był już na polance, gdzie balangowali z dziewczynami.
– Pryskamy. Tu będzie zaraz niebiesko – wymamrotał. – Lubię błękit, ale nieba. Źle znoszę ten kolor.
– Gliny? Kaziu, nic złego żeśmy jeszcze nie zrobili – leżący na ziemi pijaczek nie miał zamiaru wstawać.
– My nie, ale tu był ktoś przed nami... co to zrobił.
– A damy? – pijaczek wskazał z powagą leżące na trawie kobiety.
– Pies z nimi tańcował.
– Ba... ale skąd wziąć takiego psa... – mężczyzna podniósł się z trudem. – A może trzeba zawiadomić MO?
– Tylko nie MO. Jeżeli chodzi o nich, to trzeba być zawsze jak najdalej. Tak jest najzdrowiej. Śpią, to chuj z nimi.
– Kaziu, ciebie, kurwa, powinni drukować.
– Mowa, od dawna to mówię.
***
– Siadajcie – milicjant ze spokojem wskazał chłopakowi i dziewczynie radiowóz.
– Ale ja...
– Żadne ale. A w ogóle – coście tam robili przy rozbitym samochodzie?
– Panie sierżancie – odezwała się dziewczyna – to, co pan robi, jest oburzające. Chcieliśmy zachować się jak należy.
– Nie pyskować – przerwał milicjant już innym tonem. – Dokumenty – wyciągnął rękę, nadal spokojny, znudzony. – Pójdziecie, jak uznamy za stosowne.
więcej..