Porucznik Borewicz. Wisior. Tom 2 - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
1 lutego 2012
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Porucznik Borewicz. Wisior. Tom 2 - ebook
Opowiadanie oparte na motywach scenariusza serialu „07 zgłoś się”. Z pewnością przypomni przygody przystojnego porucznika Borewicza, przed którym drżał świat przestępczy PRL-u.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-62964-45-1 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wisior
Fiat 125p jechał Marszałkowską brawurowo, znacznie przekraczając dopuszczalną prędkość. Przed skrzyżowaniem ze Świętokrzyską kierowca włączył syrenę i wjechał na tory tramwajowe. Dogonił jadący przed nim tramwaj, zjechał na lewo i zaczął go wyprzedzać. Z naprzeciwka, od strony Ronda Dmowskiego jechała piętnastka. Motorniczy zaczął dzwonić. Fiat w ostatniej chwili wpasował się w lukę między tramwajami, unikając czołowego zderzenia. Na Rondzie skręcił w lewo, przeleciał między pojemnikami na zieleń. Z piskiem opon wyhamował i podjechał pod salon „Jubilera”. Ominął milicyjną taśmę i zatrzymał się na chodniku pod samym sklepem. Pod salonem stały już dwa radiowozy i karetka pogotowia. Ekipa kryminalistyczna zabezpieczała miejsce przestępstwa ogrodzone biało-czerwoną taśmą. Wokół zgromadził się tłum gapiów. Obie szyby wystawowe były rozbite. Zbielałe resztki szkła sterczały w ramach okien.
Borewicz wyłączył syrenę i wysiadł z samochodu. Ominął milicjanta pochylonego nad metalowym posążkiem Buddy, który leżał na chodniku wśród kawałków szkła. Funkcjonariusz pieczołowicie obrysowywał to miejsce kredą. Skinął głową na powitanie i wszedł do sklepu.
***
Borewicz obrzucił wzrokiem wnętrze. Na podłodze leżały kawałki wybitych szyb i potłuczonych gablot sklepowych. Pod nogami słychać było chrzęst szkła.
Ekipa dochodzeniowa pracowała bardzo sprawnie. Co chwila błyskał flesz aparatu fotograficznego. Funkcjonariusz w mundurze przesłuchiwał kierownika salonu. Nieco dalej stała przerażona kasjerka. Blada, bez ruchu, sparaliżowana strachem.
– Kiedy weszli, stałem tuż obok wystawy – relacjonował zdenerwowany kierownik. – Jeden jakby lekko utykał. Chyba starszy, siwy. Drugi w lustrzanych okularach. Do sygnału miałem ze dwa metry. Nie pozwolili mi się ruszyć. Niech mnie pan... zrozumie – mówił nieskładnie. – W pierwszej chwili nikt nie był w stanie zdecydować się na śmierć.
– A kasjerka? – zapytał Borewicz.
– Ten w lustrzanych okularach powiedział, że jeśli się ruszy, to zastrzeli ją jak kuropatwę. Tak powiedział – spojrzał na kasjerkę – jak kuropatwę. Pistolet trzymał w ręku.
Kasjerka, nie ruszając się z miejsca, przytaknęła skinieniem głowy.
– Obaj mieli broń?
– Nie – odpowiedział kierownik – jeden. Chciałem zyskać na czasie, więc zacząłem podawać mniej cenne przedmioty i potem chwyciłem ten posążek Buddy i w szybę.
– Który strzelił? – zapytał Borewicz. – Celował w pana czy na postrach?
– Ten niższy, łysy w lustrzanych szkłach. Dwa razy wtedy padłem na ziemię.
– Co zabrali?
– Sporo – kierownik potarł czoło. – Ale wartościowy to tak naprawdę był tylko wisior z brylantem. Pięć karatów, ozdobiony rubinami. Osiemset tysięcy złotych. Stary, piękny holenderski szlif – dokończył z żalem.
Kierownik wyjął z szuflady pożółkły papier. Borewicz rzucił okiem. Metryka była napisana po francusku, w rogu widniała data – rok 1886.
– Bez metryki, w zasadzie, nikt uczciwy takiego klejnotu nie kupi – powiedział z nadzieją w głosie kierownik.
***
Oleszuk przeskoczył rumowisko na towarowej bocznicy kolejowej. Dobiegł do węgła baraku i ostrożnie rozejrzał się po rozległym torowisku. Poza jednym składem było pusto. Dyszał, z trudem łapiąc powietrze. Poprawił opadające na nos lustrzane okulary i obejrzał się za siebie. Z oddali słychać było narastający dźwięk milicyjnych syren. Zaniepokojony cofnął się za krawędź baraku.
– No? – powiedział zniecierpliwiony do leżącego na torach starszego mężczyzny. – Wstawaj – warknął.
– Nie dam rady – jęknął leżący. – Kość aż mi wyszła przez skarpetę.
Widać było, że starszy mężczyzna bardzo cierpi. Drżącą ręką otarł zroszone potem czoło.
– Nie zostawiaj mnie – bełkotał, ledwie panując nad bólem. – Nie będę cię krył, pierdolony gnoju. Zabierz mnie.
– W życiu trzeba patrzeć pod nogi, niezdaro. Rusz dupę – krzyknął Oleszuk.
Mężczyzna ostatkiem sił rzucił się do przodu i złapał Oleszuka za nogę. Przez chwilę się szarpali. Oleszczuk, próbując uwolnić się z uchwytu, parę metrów ciągnął go po torach. Dwa kopniaki w brzuch nic nie pomogły. Leżący nie popuścił chwytu.
– Nie zostawiaj mnie – zmienił ton na błagalny. – Nikomu nic nie powiem. Cała dola twoja... Błagam...
Nagle ciszę wagonowni wypełnił narastający ostry gwizd parowozu. Oleszczuk obejrzał się za siebie. Zza zakrętu ukazał się parowóz ciągnący długi sznur wagonów towarowych.
Mężczyzna zwolnił uchwyt i opanowując ból, przetoczył się przez szynę. Znieruchomiał poza torowiskiem. Pociąg był coraz bliżej. Maszynista, nie przestając alarmować gwizdem, puścił snop pary, wychylił przez okno i rozeźlony krzyknął:
– By was obesrało... pijane mordy!
Wagon z hukiem przetaczał się obok leżącego. Oleszuk błyskawicznie podjął decyzję. Rzucił na ziemię koło mężczyzny swoje lustrzane okulary. Kiedy zbliżał się koniec pociągu, wyciągnął pistolet. Zanim zdążył zarepetować, leżący krzyknął błagalnie:
– Nie!... nic nie powiem nikomu. Przysięgam!
Oleszuk precyzyjnie wycelował i dwa razy pociągnął za spust. Strzały zagłuszył łoskot pociągu. Nie patrząc na leżącego, rzucił się desperacko w otwarte drzwi ostatniego wagonu towarowego. Zmęczony, odbił się od progu i padł na podłogę.
W tym momencie zza baraku wyjechały dwa radiowozy. Hamując, wzbiły tuman kurzu.
W trawie obok torów leżał zakrwawiony mężczyzna. Na jego twarzy zastygło przerażenie. Oczy powoli zachodziły mgłą. Kiedy podbiegli do niego milicjanci, nogi drgały mu w agonii.
***
Borewicz dokładnie oglądał miejsce napadu na sklep jubilerski. Zajrzał do otwartej szafy pancernej. Pochylił się nad rozbitą gablotą. Jeszcze raz obejrzał witrynę i posążek Buddy. W tym momencie do „Jubilera” wszedł milicjant w mundurze. Rozejrzał się i pośpiesznie podszedł do Borewicza. Coś zaczął szeptać mu na ucho. Borewicz skinął głową i wybiegł. Milicjant podążył za nim, po drodze coś relacjonując.
– Jak dojechali, to jeszcze żył – mówił. – Tyle że żadnych dokumentów. W kieszeniach trochę biżuterii... Kopnął w kalendarz, jak go brali.
Podeszli do radiowozu. Borewicz włączył nasłuch.
– Ja 07, odbiór.
– Ja dwie osiemnastki – zachrobotało w urządzeniu. – Mamy dwie łuski. Chyba walther 7,65. To na razie wszystko. Przyjedziecie?
***
Zbliżała się północ. W lokalu było tłoczno. Przy barze stało kilka osób. Dwie lub trzy osoby siedziały. Barmanka, szczupła brunetka w obcisłym kostiumie, uwijała się za kontuarem, rozlewając alkohol do kieliszków. Postawiła wódkę przed Tymoskim. Mężczyzna wyjął plik pieniędzy i nonszalancko rzucił jej banknot. Widać było, że ma kasę. Niedbałym ruchem dał znak, że dziękuje za resztę. Gest zauważyła stojąca z tyłu dziewczyna. Poprawiła ręką opadające na ramiona kasztanowe włosy i podeszła do Tymoskiego. Usiadła obok, zakładając nogę na nogę. Sukienka rozchyliła się, wysoko odsłaniając szczupłe uda. Dziewczyna spojrzała przeciągle na Tymoskiego, wyciągnęła z torebki papierosa i czekała na ogień. Mężczyzna strzelił zapalniczką. Przypalił i odwrócił się. Dziewczyna zaciągnęła się.
– Dziękuję. Nudno tu dzisiaj – próbowała nawiązać rozmowę.
– Ja się nie nudzę – uciął.
Dziewczyna zamilkła urażona. Powtórnie się zaciągnęła. Tymoski schował pieniądze do bocznej kieszeni marynarki. Poprawił patkę, jakby chował coś cennego.
Do baru podszedł lekko podpity mężczyzna, stały bywalec lokalu, Rajmund Gabor. Elegancko ubrany, ciemnowłosy. Wcisnął się między dziewczynę i Tymoskiego, próbując zamówić alkohol. Barmanka przez dłuższy czas nie reagowała. Nie nadążała obsługiwać gości.
Mężczyzna ostrożnie zaczął się rozglądać. W tym czasie jego ręka zręcznie wsunęła się do kieszeni Tymoskiego. Nie zauważył jednak, że całą tę scenę ktoś obserwuje. Siedząca obok dziewczyna zamarła, widząc, czego jest świadkiem.
Kieszonkowiec, starając się nie zwracać niczyjej uwagi, wstał i szybko udał się do szatni. Po drodze minął się z podchodzącym do baru Oleszukiem. Oleszuk stanął za Tymoskim.
– U królów punktualność jest grzecznością, ale u ciebie obowiązkiem – powiedział ostro Tymoski, nawet nie odwracając się.
– Co za pomysł z tą knajpą – Oleszuk był wściekły. – Stówa za wejście.
– Za konsumpcję – odparł Tymoski. – Przynajmniej mniej hołoty.
– Co z Amerykanką?
– Wycofała się. Bez metryki nie bierze.
Oleszuk popatrzył na Tymoskiego, nie dowierzając. Widać było, że zaraz rozsadzi go wściekłość.
– Masz przy sobie? – warknął przez zaciśnięte zęby.
– Mam.
Oleszuk rozejrzał się ostrożnie. Coś go nurtowało, ale starał się ukryć niepokój.
– Sprawdziłeś? – zapytał lodowato.
– Zmarł w drodze do szpitala – odparł lekko Tymoski.
Usłyszawszy to, Oleszuk odetchnął z ulgą. Usadowił się na stołku obok, zadowolony z tego, co usłyszał. Zamówił wódkę i coca-colę.
***
Gabor minął szatnię i wszedł do łazienki. Stanął przed lustrem, czekając, aż zostanie sam. Wyjął z kieszeni zdobycz. Z zadowoleniem oglądał gruby plik banknotów. Sięgnął do kieszeni jeszcze raz i wyjął niepozorne zawiniątko. Delikatnie odsunął ligninę kryjącą niewielki przedmiot. Jego oczom ukazał się niezwykłej urody wisior . Gwizdnął z podziwem.
Nagle otworzyły się drzwi. Gabor szybkim ruchem wcisnął fanty do kieszeni. Zaczął myć ręce. Obojętnym wzrokiem obserwował mężczyznę, który wszedł. Odczekał, aż intruz zamknie się w kabinie, i pewnym krokiem skierował się w stronę drzwi. Uchylił je ostrożnie. Wyjrzał.
Światło w hallu było lekko przyciemnione, jednak Gabor zauważył, że w drzwiach wejściowych stoi dwóch milicjantów, mundurowy i jeden w cywilu. Dopiero zdążyli wejść. Tajniak kiwnął na kolegę, nakazując mu, aby pozostał w szatni, a sam wszedł na salę.
***
Dziewczyna po nieudanej próbie nawiązania znajomości z Tymoskim usiadła samotnie przy stoliku. Znudzona obserwowała gości przy barze. Nagle dostrzegła coś, co ją zaniepokoiło. Szybko podeszła do baru. Uśmiechnęła się przymilnie do Tymoskiego.
– Proszę pana – szepnęła – w razie czego jestem z panem, dobrze?
Tymoski odwrócił się z niechęcią. Był zajęty rozmową z Oleszukiem.
– W razie – czego? – zapytał opryskliwie.
– Przyfalował tajniak – uśmiechnęła się przymilnie. – Oni nie lubią samotnych dziewcząt o tej porze przy barze.
– Tajniacy nie zajmują się dziewczynami – odburknął.
– Bądź człowiek – zaczęła nieśmiało – a przekonasz się, że Markiza potrafi być wdzięczna.
– Markiza? – Tymoski uśmiechnął się rozbawiony. – Nie potrzebuję twojej wdzięczności.
– Źle mnie zrozumiałeś – odparła bardzo poważnie. – Przypomnij sobie faceta, który tu przed chwilą stał – znacząco spojrzała na kieszeń Tymoskiego.
Do mężczyzny nagle dotarło, co mówi dziewczyna. Złapał się odruchowo za poły marynarki.
– Ty jeszcze dziś będziesz miał do niego sprawę – uśmiechnęła się znacząco. – A ja jutro liczę na małą wdzięczność. Boś chyba nie kupił tego u jubilera?
***
Ładna blondynka wyszła z toalety. Próbowała domknąć elegancką torebkę, zbyt małą, by mogła pomieścić kosmetyki i damskie drobiazgi. Nagle z całym impetem potrącił ją wychodzący z toalety przystojny brunet. Torebka wypadła dziewczynie z rąk, wokół rozsypała się cała jej zawartość, wszystko, co tak starannie przed chwilą upychała – szminka, cienie do powiek, puder, lusterko, chustka, jakieś kwity…
– Mógłby pan uważać – westchnęła.
Mężczyzna pochylił się, by zebrać rozrzucone drobiazgi. Spojrzał w górę. Uśmiechnął się.
– Mógłbym, tylko jestem okropny niezdara – powiedział. – Proszę mi wybaczyć. Pani uroda zwala z nóg.
Podniósł się z klęczek, wkładając do torebki zebrane drobiazgi. Dziewczyna zauważyła, że na podłodze została szminka, schyliła się.
– Gabor – przedstawił się. – Chyba nic nie uszkodziłem – uśmiechnął się, podając jej torebkę. – Jeszcze raz przepraszam.
– Dziękuję – odrzekła.
Odwzajemniła uśmiech. Stała, jakby na coś czekając. W pewnym momencie rzuciła niespokojne spojrzenie na salę. Gabor podążył za jej wzrokiem.
– Gdyby nie ten młody długowłosy dżentelmen, który ma w oczach miarę na moją trumnę, odważyłbym się poprosić panią do tańca – powiedział.
Dziewczyna rozbawiona uśmiechnęła się jeszcze raz.
– Do widzenia – przerwała Gaborowi i wróciła do stolika.
Fiat 125p jechał Marszałkowską brawurowo, znacznie przekraczając dopuszczalną prędkość. Przed skrzyżowaniem ze Świętokrzyską kierowca włączył syrenę i wjechał na tory tramwajowe. Dogonił jadący przed nim tramwaj, zjechał na lewo i zaczął go wyprzedzać. Z naprzeciwka, od strony Ronda Dmowskiego jechała piętnastka. Motorniczy zaczął dzwonić. Fiat w ostatniej chwili wpasował się w lukę między tramwajami, unikając czołowego zderzenia. Na Rondzie skręcił w lewo, przeleciał między pojemnikami na zieleń. Z piskiem opon wyhamował i podjechał pod salon „Jubilera”. Ominął milicyjną taśmę i zatrzymał się na chodniku pod samym sklepem. Pod salonem stały już dwa radiowozy i karetka pogotowia. Ekipa kryminalistyczna zabezpieczała miejsce przestępstwa ogrodzone biało-czerwoną taśmą. Wokół zgromadził się tłum gapiów. Obie szyby wystawowe były rozbite. Zbielałe resztki szkła sterczały w ramach okien.
Borewicz wyłączył syrenę i wysiadł z samochodu. Ominął milicjanta pochylonego nad metalowym posążkiem Buddy, który leżał na chodniku wśród kawałków szkła. Funkcjonariusz pieczołowicie obrysowywał to miejsce kredą. Skinął głową na powitanie i wszedł do sklepu.
***
Borewicz obrzucił wzrokiem wnętrze. Na podłodze leżały kawałki wybitych szyb i potłuczonych gablot sklepowych. Pod nogami słychać było chrzęst szkła.
Ekipa dochodzeniowa pracowała bardzo sprawnie. Co chwila błyskał flesz aparatu fotograficznego. Funkcjonariusz w mundurze przesłuchiwał kierownika salonu. Nieco dalej stała przerażona kasjerka. Blada, bez ruchu, sparaliżowana strachem.
– Kiedy weszli, stałem tuż obok wystawy – relacjonował zdenerwowany kierownik. – Jeden jakby lekko utykał. Chyba starszy, siwy. Drugi w lustrzanych okularach. Do sygnału miałem ze dwa metry. Nie pozwolili mi się ruszyć. Niech mnie pan... zrozumie – mówił nieskładnie. – W pierwszej chwili nikt nie był w stanie zdecydować się na śmierć.
– A kasjerka? – zapytał Borewicz.
– Ten w lustrzanych okularach powiedział, że jeśli się ruszy, to zastrzeli ją jak kuropatwę. Tak powiedział – spojrzał na kasjerkę – jak kuropatwę. Pistolet trzymał w ręku.
Kasjerka, nie ruszając się z miejsca, przytaknęła skinieniem głowy.
– Obaj mieli broń?
– Nie – odpowiedział kierownik – jeden. Chciałem zyskać na czasie, więc zacząłem podawać mniej cenne przedmioty i potem chwyciłem ten posążek Buddy i w szybę.
– Który strzelił? – zapytał Borewicz. – Celował w pana czy na postrach?
– Ten niższy, łysy w lustrzanych szkłach. Dwa razy wtedy padłem na ziemię.
– Co zabrali?
– Sporo – kierownik potarł czoło. – Ale wartościowy to tak naprawdę był tylko wisior z brylantem. Pięć karatów, ozdobiony rubinami. Osiemset tysięcy złotych. Stary, piękny holenderski szlif – dokończył z żalem.
Kierownik wyjął z szuflady pożółkły papier. Borewicz rzucił okiem. Metryka była napisana po francusku, w rogu widniała data – rok 1886.
– Bez metryki, w zasadzie, nikt uczciwy takiego klejnotu nie kupi – powiedział z nadzieją w głosie kierownik.
***
Oleszuk przeskoczył rumowisko na towarowej bocznicy kolejowej. Dobiegł do węgła baraku i ostrożnie rozejrzał się po rozległym torowisku. Poza jednym składem było pusto. Dyszał, z trudem łapiąc powietrze. Poprawił opadające na nos lustrzane okulary i obejrzał się za siebie. Z oddali słychać było narastający dźwięk milicyjnych syren. Zaniepokojony cofnął się za krawędź baraku.
– No? – powiedział zniecierpliwiony do leżącego na torach starszego mężczyzny. – Wstawaj – warknął.
– Nie dam rady – jęknął leżący. – Kość aż mi wyszła przez skarpetę.
Widać było, że starszy mężczyzna bardzo cierpi. Drżącą ręką otarł zroszone potem czoło.
– Nie zostawiaj mnie – bełkotał, ledwie panując nad bólem. – Nie będę cię krył, pierdolony gnoju. Zabierz mnie.
– W życiu trzeba patrzeć pod nogi, niezdaro. Rusz dupę – krzyknął Oleszuk.
Mężczyzna ostatkiem sił rzucił się do przodu i złapał Oleszuka za nogę. Przez chwilę się szarpali. Oleszczuk, próbując uwolnić się z uchwytu, parę metrów ciągnął go po torach. Dwa kopniaki w brzuch nic nie pomogły. Leżący nie popuścił chwytu.
– Nie zostawiaj mnie – zmienił ton na błagalny. – Nikomu nic nie powiem. Cała dola twoja... Błagam...
Nagle ciszę wagonowni wypełnił narastający ostry gwizd parowozu. Oleszczuk obejrzał się za siebie. Zza zakrętu ukazał się parowóz ciągnący długi sznur wagonów towarowych.
Mężczyzna zwolnił uchwyt i opanowując ból, przetoczył się przez szynę. Znieruchomiał poza torowiskiem. Pociąg był coraz bliżej. Maszynista, nie przestając alarmować gwizdem, puścił snop pary, wychylił przez okno i rozeźlony krzyknął:
– By was obesrało... pijane mordy!
Wagon z hukiem przetaczał się obok leżącego. Oleszuk błyskawicznie podjął decyzję. Rzucił na ziemię koło mężczyzny swoje lustrzane okulary. Kiedy zbliżał się koniec pociągu, wyciągnął pistolet. Zanim zdążył zarepetować, leżący krzyknął błagalnie:
– Nie!... nic nie powiem nikomu. Przysięgam!
Oleszuk precyzyjnie wycelował i dwa razy pociągnął za spust. Strzały zagłuszył łoskot pociągu. Nie patrząc na leżącego, rzucił się desperacko w otwarte drzwi ostatniego wagonu towarowego. Zmęczony, odbił się od progu i padł na podłogę.
W tym momencie zza baraku wyjechały dwa radiowozy. Hamując, wzbiły tuman kurzu.
W trawie obok torów leżał zakrwawiony mężczyzna. Na jego twarzy zastygło przerażenie. Oczy powoli zachodziły mgłą. Kiedy podbiegli do niego milicjanci, nogi drgały mu w agonii.
***
Borewicz dokładnie oglądał miejsce napadu na sklep jubilerski. Zajrzał do otwartej szafy pancernej. Pochylił się nad rozbitą gablotą. Jeszcze raz obejrzał witrynę i posążek Buddy. W tym momencie do „Jubilera” wszedł milicjant w mundurze. Rozejrzał się i pośpiesznie podszedł do Borewicza. Coś zaczął szeptać mu na ucho. Borewicz skinął głową i wybiegł. Milicjant podążył za nim, po drodze coś relacjonując.
– Jak dojechali, to jeszcze żył – mówił. – Tyle że żadnych dokumentów. W kieszeniach trochę biżuterii... Kopnął w kalendarz, jak go brali.
Podeszli do radiowozu. Borewicz włączył nasłuch.
– Ja 07, odbiór.
– Ja dwie osiemnastki – zachrobotało w urządzeniu. – Mamy dwie łuski. Chyba walther 7,65. To na razie wszystko. Przyjedziecie?
***
Zbliżała się północ. W lokalu było tłoczno. Przy barze stało kilka osób. Dwie lub trzy osoby siedziały. Barmanka, szczupła brunetka w obcisłym kostiumie, uwijała się za kontuarem, rozlewając alkohol do kieliszków. Postawiła wódkę przed Tymoskim. Mężczyzna wyjął plik pieniędzy i nonszalancko rzucił jej banknot. Widać było, że ma kasę. Niedbałym ruchem dał znak, że dziękuje za resztę. Gest zauważyła stojąca z tyłu dziewczyna. Poprawiła ręką opadające na ramiona kasztanowe włosy i podeszła do Tymoskiego. Usiadła obok, zakładając nogę na nogę. Sukienka rozchyliła się, wysoko odsłaniając szczupłe uda. Dziewczyna spojrzała przeciągle na Tymoskiego, wyciągnęła z torebki papierosa i czekała na ogień. Mężczyzna strzelił zapalniczką. Przypalił i odwrócił się. Dziewczyna zaciągnęła się.
– Dziękuję. Nudno tu dzisiaj – próbowała nawiązać rozmowę.
– Ja się nie nudzę – uciął.
Dziewczyna zamilkła urażona. Powtórnie się zaciągnęła. Tymoski schował pieniądze do bocznej kieszeni marynarki. Poprawił patkę, jakby chował coś cennego.
Do baru podszedł lekko podpity mężczyzna, stały bywalec lokalu, Rajmund Gabor. Elegancko ubrany, ciemnowłosy. Wcisnął się między dziewczynę i Tymoskiego, próbując zamówić alkohol. Barmanka przez dłuższy czas nie reagowała. Nie nadążała obsługiwać gości.
Mężczyzna ostrożnie zaczął się rozglądać. W tym czasie jego ręka zręcznie wsunęła się do kieszeni Tymoskiego. Nie zauważył jednak, że całą tę scenę ktoś obserwuje. Siedząca obok dziewczyna zamarła, widząc, czego jest świadkiem.
Kieszonkowiec, starając się nie zwracać niczyjej uwagi, wstał i szybko udał się do szatni. Po drodze minął się z podchodzącym do baru Oleszukiem. Oleszuk stanął za Tymoskim.
– U królów punktualność jest grzecznością, ale u ciebie obowiązkiem – powiedział ostro Tymoski, nawet nie odwracając się.
– Co za pomysł z tą knajpą – Oleszuk był wściekły. – Stówa za wejście.
– Za konsumpcję – odparł Tymoski. – Przynajmniej mniej hołoty.
– Co z Amerykanką?
– Wycofała się. Bez metryki nie bierze.
Oleszuk popatrzył na Tymoskiego, nie dowierzając. Widać było, że zaraz rozsadzi go wściekłość.
– Masz przy sobie? – warknął przez zaciśnięte zęby.
– Mam.
Oleszuk rozejrzał się ostrożnie. Coś go nurtowało, ale starał się ukryć niepokój.
– Sprawdziłeś? – zapytał lodowato.
– Zmarł w drodze do szpitala – odparł lekko Tymoski.
Usłyszawszy to, Oleszuk odetchnął z ulgą. Usadowił się na stołku obok, zadowolony z tego, co usłyszał. Zamówił wódkę i coca-colę.
***
Gabor minął szatnię i wszedł do łazienki. Stanął przed lustrem, czekając, aż zostanie sam. Wyjął z kieszeni zdobycz. Z zadowoleniem oglądał gruby plik banknotów. Sięgnął do kieszeni jeszcze raz i wyjął niepozorne zawiniątko. Delikatnie odsunął ligninę kryjącą niewielki przedmiot. Jego oczom ukazał się niezwykłej urody wisior . Gwizdnął z podziwem.
Nagle otworzyły się drzwi. Gabor szybkim ruchem wcisnął fanty do kieszeni. Zaczął myć ręce. Obojętnym wzrokiem obserwował mężczyznę, który wszedł. Odczekał, aż intruz zamknie się w kabinie, i pewnym krokiem skierował się w stronę drzwi. Uchylił je ostrożnie. Wyjrzał.
Światło w hallu było lekko przyciemnione, jednak Gabor zauważył, że w drzwiach wejściowych stoi dwóch milicjantów, mundurowy i jeden w cywilu. Dopiero zdążyli wejść. Tajniak kiwnął na kolegę, nakazując mu, aby pozostał w szatni, a sam wszedł na salę.
***
Dziewczyna po nieudanej próbie nawiązania znajomości z Tymoskim usiadła samotnie przy stoliku. Znudzona obserwowała gości przy barze. Nagle dostrzegła coś, co ją zaniepokoiło. Szybko podeszła do baru. Uśmiechnęła się przymilnie do Tymoskiego.
– Proszę pana – szepnęła – w razie czego jestem z panem, dobrze?
Tymoski odwrócił się z niechęcią. Był zajęty rozmową z Oleszukiem.
– W razie – czego? – zapytał opryskliwie.
– Przyfalował tajniak – uśmiechnęła się przymilnie. – Oni nie lubią samotnych dziewcząt o tej porze przy barze.
– Tajniacy nie zajmują się dziewczynami – odburknął.
– Bądź człowiek – zaczęła nieśmiało – a przekonasz się, że Markiza potrafi być wdzięczna.
– Markiza? – Tymoski uśmiechnął się rozbawiony. – Nie potrzebuję twojej wdzięczności.
– Źle mnie zrozumiałeś – odparła bardzo poważnie. – Przypomnij sobie faceta, który tu przed chwilą stał – znacząco spojrzała na kieszeń Tymoskiego.
Do mężczyzny nagle dotarło, co mówi dziewczyna. Złapał się odruchowo za poły marynarki.
– Ty jeszcze dziś będziesz miał do niego sprawę – uśmiechnęła się znacząco. – A ja jutro liczę na małą wdzięczność. Boś chyba nie kupił tego u jubilera?
***
Ładna blondynka wyszła z toalety. Próbowała domknąć elegancką torebkę, zbyt małą, by mogła pomieścić kosmetyki i damskie drobiazgi. Nagle z całym impetem potrącił ją wychodzący z toalety przystojny brunet. Torebka wypadła dziewczynie z rąk, wokół rozsypała się cała jej zawartość, wszystko, co tak starannie przed chwilą upychała – szminka, cienie do powiek, puder, lusterko, chustka, jakieś kwity…
– Mógłby pan uważać – westchnęła.
Mężczyzna pochylił się, by zebrać rozrzucone drobiazgi. Spojrzał w górę. Uśmiechnął się.
– Mógłbym, tylko jestem okropny niezdara – powiedział. – Proszę mi wybaczyć. Pani uroda zwala z nóg.
Podniósł się z klęczek, wkładając do torebki zebrane drobiazgi. Dziewczyna zauważyła, że na podłodze została szminka, schyliła się.
– Gabor – przedstawił się. – Chyba nic nie uszkodziłem – uśmiechnął się, podając jej torebkę. – Jeszcze raz przepraszam.
– Dziękuję – odrzekła.
Odwzajemniła uśmiech. Stała, jakby na coś czekając. W pewnym momencie rzuciła niespokojne spojrzenie na salę. Gabor podążył za jej wzrokiem.
– Gdyby nie ten młody długowłosy dżentelmen, który ma w oczach miarę na moją trumnę, odważyłbym się poprosić panią do tańca – powiedział.
Dziewczyna rozbawiona uśmiechnęła się jeszcze raz.
– Do widzenia – przerwała Gaborowi i wróciła do stolika.
więcej..