Porucznik Borewicz. Złocisty. TOM 20 - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
1 lutego 2012
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Porucznik Borewicz. Złocisty. TOM 20 - ebook
Opowiadanie oparte na motywach scenariusza serialu „07 zgłoś się”. Z pewnością przypomni przygody przystojnego porucznika Borewicza, przed którym drżał świat przestępczy PRL-u.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-62964-63-5 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Złocisty
W zadymionym barze było tłoczno. Literat kończył jeść golonkę. Wierzchem dłoni otarł usta i rozejrzał się po ciasnym pomieszczeniu. Spotkał spojrzenie stojącego przy barze Coca-Coli. Gestem pokazał mu miejsce przy swoim stoliku. Chłopak odstawił kufel. Na wierzchu dłoni miał wytatuowany duży napis Coca-Cola.
– Pan Leon chciał się z tobą zobaczyć – powiedział Literat, kiedy Coca-Cola usiadł.
– Zawsze chodzę w piątki.
– Może premia – zaśmiał się głupkowato Literat. – Na boku nic nie brałeś?
Coca-Cola nieszczerze zaprzeczył. Zaniepokoiło go to pytanie.
– Wiesz, że Złocisty jest straszny na zdradę – zebrał z talerza jeszcze resztę tłuszczu. – Podobno jednej dziwce, co go kiedyś zdradziła, to włożyć kazał rurę między nogi, wpuścił szczura, a z tyłu podpalił gazetę – roześmiał się.
Coca-Cola patrzył przerażony.
– Co się z nią stało?
– Resztki ryby zjadły w Wiśle.
– Ale ja nie idę do Złocistego? – zaniepokoił się Coca-Cola.
– Ty i do Złocistego? –Literata rozbawiła taka możliwość.
Spojrzał na zegarek.
– Pan Leon mówił, żebyś był o piątej, on nie lubi, jak ktoś jest niepunktualny.
Literat patrzył prosto w oczy Coca-Coli i milczał. Coca-Cola odwrócił wzrok i odszedł od stolika.
***
Kiedy Coca-Cola wszedł do przedpokoju, Portier odłożył komiks o „Supermanie”, leniwie się podniósł, aby dokładnie zrewidował mu kieszenie. Pchnął Coca-Colę w sąsiednie drzwi i wszedł za nim. Coca-Cola stanął i obejrzał się.
– Łapy przy sobie – warknął. – Bo następnym razem przypierdolę.
Portier przekręcił klucz w zamku i popatrzył na niego, jakby go w ogóle nie słyszał. Zamknięcie drzwi zaniepokoiło Coca-Colę.
Pokój urządzony był antykami. Na ścianie wisiał ogromny obraz przedstawiający Ostatnią Wieczerzę.
– Co jest? – zapytał ostro.
W tym momencie do pokoju wszedł Leon.
Przystojny lekko szpakowaty starszy mężczyzna. Elegancko ubrany, ujmujący w obejściu.
– Przywiozłeś pieniądze? – zapytał uprzejmie.
– Oczywiście, proszę pana – sięgnął do kieszeni i położył na biurku pieniądze i kartkę. – Tu jest, ile wziąłem i forsa.
Leon przeliczył pieniądze, spojrzał na rachunek.
– To wszystko?
Przez moment Coca-Cola jakby się zawahał, obejrzał się na stojącego za nim mężczyznę i powiedział z lekko wyczuwalną nutką niepokoju:
– Przecież zgadza się z rachunkiem.
Leon kiwnął na Portiera. W tym momencie chłopak dostał pierwszy cios w szczękę. Drugi cios wymierzony dokładnie w żołądek zwalił Coca-Colę na podłogę. Teraz Leon dwa razy kopnął go, już nie celując.
Chłopak, zalany krwią, zwinięty w kłębek, jęczał z bólu.
– Wstań – powiedział Leon.
Nie mógł. Muskularny Portier uśmiechnął się głupkowato. Wielki, zwalisty, robił wrażenie lekko niedorozwiniętego. Doskoczył do niego, złapał za ubranie i rzucił o ścianę.
– Ile pieniędzy wziąłeś dla siebie? – zapytał Leon. Coca-Cola otarł zakrwawioną twarz. Poruszył ustami. Obolałe wargi uniemożliwiły mu odpowiedź. Sięgnął wolno ręką i jęknąwszy, wyjął wybity ząb.
– Pytałem, ile wziąłeś dla siebie? – Leon mówił z udawaną uprzejmością.
Coca-Cola, dysząc, popatrzył spode łba.
– Dwadzieścia.
– Ile? – Leon pierwszy raz podniósł głos.
– Dwadzieścia... dwieście sześć.
– Na teraz się zgadza. Oddaj.
– Nie mam...
– Przeszukaj go.
Portier bezceremonialnie obszukał mu kieszenie. Nic nie znalazł.
– Zegarek – mruknął Leon.
Mężczyzna rozpiął mu pasek i schował zegarek do kieszeni.
– Zapłacisz mi za to, eunuchu – syknął Coca-Cola. – Ja o was też trochę wiem.
Wtedy dostał pięścią cios w głowę. Odleciał w róg pokoju, uderzając o stojącą tam pancerną szafę. Opadł na podłogę i znieruchomiał.
– Idiota! – Leon spojrzał z naganą na Portiera. – Co z nim teraz zrobimy? Zajmij się tym – mruknął.
***
Przy biurku siedział Emil i układał banknoty w pliki.
– Zgadza się. Dwa miliony osiemset – powiedział do siebie zadowolony.
– U mnie zawsze się zgadza – stwierdził, wchodząc Leon. – Kudliński nie powiedział nam wtedy, że była u niego milicja.
– I? – zaniepokoił się Emil.
– Chyba wszystko w porządku. Co z pokostem?
– Dwóch konwojentów i facet na bramie ugadani. Na magazyniera mamy haka. Do końca miesiąca wywiozą cztery tony.
– Co z magazynierem?
– Kobitka. Rok temu urodziła dziecko, które po cichu oddała. Bardzo – podkreślił to słowo – jej zależało na mojej dyskrecji.
– Wszędzie ten seks – westchnął z rezygnacją Leon.
– A przy pensji dwanaście miesięcznie – uśmiechnął się z politowaniem Emil – propozycja trzydziestu dodatkowo też zrobiła swoje.
– Technika?
– Do bilansu pełny spokój. A potem to nas już tu nie będzie.
– Co poza tym?
– Ten gówniarz Coca-Cola próbował nas przekręcić na parę złotych.
– I? – Emil uniósł wzrok znad pieniędzy.
– Portier się nim zajął.
– No to czym się martwisz?
Leon podszedł do stołu i odruchowo sięgnął po leżącą obok pieniędzy tabliczkę czekolady w kolorowym opakowaniu.
– Ludzi nie mamy. A zostało tego towaru jeszcze od cholery – rozdarł opakowanie czekolady.
– Ile? – spytał Emil.
– Sześć ton – Leon ugryzł kawałek czekolady i powoli zaczął go przeżuwać. Po chwili wypluł go na rękę i wrzucił do popielniczki.
– Puść w teren Literata i niech zmontuje dwie nowe ekipy – powiedział Emil. – To jest tak obrzydliwe, że może podnieść chłopakom prowizję.
Nie mógł oderwać wzroku od paczek banknotów.
– Tak trzeba będzie zrobić – zdecydował Leon.
– Ależ to jednak jest straszne gówno! – powiedział z niesmakiem i wyszedł z pokoju.
***
Mieszkanie urządzone było antykami. Goście ubrani wizytowo. Na pierwszy rzut oka widać było, że i gospodarze i ci, co tu przyszli, coś w życiu osiągnęli.
Sławek stał przy ogromnej półce z książkami, zajęty rozmową z redaktor Krystyną Romer, znaną z telewizji Mgiełką, i starszym szpakowatym mężczyzną w mundurze generalskim.
– Nie tylko uważam, że macie prawo, ale powinniście krytykować. Jak młodzi nie krytykują starych, to kraj na psy zejdzie. Był kiedyś taki ksiądz u Świętej Anny, który, psubrat, mówił, że jak chłopak za młodu nie jest socjalistą, to na starość będzie łajdakiem. A mówił to 60 lat temu. Ale – tu spojrzał na Romer i potem na Sławka – patrzysz się na nią tak, że ja tu jestem na pewno niepotrzebny – poklepał ich po plecach i odszedł w głąb pokoju.
Krystyna patrzyła na Sławka prowokacyjnie.
– Moją koleżankę zaprosił pan podobno na earl greya. Co mnie pan zaproponuje?
– Wdzięk osobisty – niezwykle serio powiedział Sławek.
– Wielokrotnie parzony – skrzywiła się.
– Po takiej recenzji pozostaje mi tylko odwieźć panią do domu – skłonił się z gracją.
– A po drodze okaże się, że do pana mamy bliżej. Love w kolorze zomoblue.
– Ja i takie tandetne podrywanie? – obruszył się szczerze.
– Panie Sławku, Warszawa jest mała.
– A dziewczyny mało dyskretne, jak słyszałem.
– Ja po prostu nie lubię takich facetów jak pan – ciągnęła. – Coś tam musi być u pana nie tak. Ile było tych panienek? Dwieście, trzysta? Ja trzysta pierwszą nie będę. Niech pan się sam odwiezie – uśmiechnęła się pobłażliwie i odeszła. Sławek patrzył na nią zaskoczony.
– Kurwa, udany wieczór – mruknął.
***
Motorówka z dużymi literami MO przejechała szybko, podnosząc dużą falę na Wiśle. W krzakach, opodal Mostu Czerniakowskiego, siedziało dwóch mężczyzn i kobieta. Brudni, pijani, wyglądali odrażająco. Jeden z nich, kołysząc się patrzył tępo w bok i wolno powiedział:
– Napiłbym się coca-coli.
– Skąd ci wezmę – jęknęła kobieta i opadła na trawę.
– Tu jest – wymamrotał mężczyzna uśmiechając się.
– Pewnie pusta... – machnęła leniwie ręką.
Pijackim gestem pokazał na kępę zarośli. Kobieta uniosła się i utrzymując z trudem równowagę podeszła bliżej krzaków.
Na ziemi widać było ludzką rękę z wytatułowanym napisem Coca-Cola. Kobieta rozgarnęła gałęzie. Twarzą do ziemi leżał tu człowiek. Popatrzyła na niego i nie namyślając się wiele odwróciła go na wznak. Był martwy. Przeżegnała się ze strachem i odwracając się do reszty, zabełkotała:
– Zjeżdżamy!
– A bo co?
– Kostnica – wyjaśniła rzeczowo – zaraz będzie tu niebiesko.
***
Nagle otworzyły się drzwi. Major Wołczyk zajrzał do pokoju. Borewicz przyjął postawę zasadniczą.
– Jutro rano mnie nie będzie. Spokojnego dyżuru! Cześć – rzucił, zamykając drzwi.
– Dobranoc – odpowiedział Borewicz i już miał usiąść, kiedy spojrzał w telewizor. Podszedł i gwałtownie wzmocnił głos.
Oboje siedzieli na dyżurze. Za oknem zapadł już zmrok.
Z cicho nastawionego telewizora słychać było końcowe fragmenty dziennika. Sikora siedziała przy swoim biurku i porządkowała notatki.
Borewicz z uwagą czytał książkę. Na ekranie Mgiełka zapowiadała pogodę.
Sikora spojrzała i uśmiechnęła się drwiąco.
– Nic? – zapytała z niewinną miną.
Sławek zaprzeczył ruchem głowy i wrócił za biurko.
– Dzisiaj piątek i trzynasty. Niech pan zadzwoni – powiedziała zachęcająco.
Sławek uśmiechnął się. Zamyślił się, sięgnął po słuchawkę. Z telewizora rozległ się sygnał kończący dziennik.
– Czy mogę mówić z panią redaktor Romer?
– Chwileczkę. Już idzie.
Sławek, udając złość, pogroził Ani pięścią.
– Romer, słucham – usłyszał w słuchawce.
– Dzień dobry. Sławomir Borewicz.
– Dzień dobry. Nie zrezygnował pan – zdziwiła się.
– Świat, proszę pani, nie należy do odważnych, ale do cierpliwych.
– I to mówi znany szczyt w Warszawie. Powiedziałam, że nie będę trzysta pierwszą.
– To już nieaktualne. Teraz jest – udawał, że sobie coś przypomina – trzysta dwudziesta szósta.
– Wydaje się to panu dowcipne?
– Nie – przyznał szczerze.
– No, to lepiej, ja mam narzeczonego, panie Sławku – powiedziała tonem pełnym cierpliwości.
– To już też przerabiałem.
W zadymionym barze było tłoczno. Literat kończył jeść golonkę. Wierzchem dłoni otarł usta i rozejrzał się po ciasnym pomieszczeniu. Spotkał spojrzenie stojącego przy barze Coca-Coli. Gestem pokazał mu miejsce przy swoim stoliku. Chłopak odstawił kufel. Na wierzchu dłoni miał wytatuowany duży napis Coca-Cola.
– Pan Leon chciał się z tobą zobaczyć – powiedział Literat, kiedy Coca-Cola usiadł.
– Zawsze chodzę w piątki.
– Może premia – zaśmiał się głupkowato Literat. – Na boku nic nie brałeś?
Coca-Cola nieszczerze zaprzeczył. Zaniepokoiło go to pytanie.
– Wiesz, że Złocisty jest straszny na zdradę – zebrał z talerza jeszcze resztę tłuszczu. – Podobno jednej dziwce, co go kiedyś zdradziła, to włożyć kazał rurę między nogi, wpuścił szczura, a z tyłu podpalił gazetę – roześmiał się.
Coca-Cola patrzył przerażony.
– Co się z nią stało?
– Resztki ryby zjadły w Wiśle.
– Ale ja nie idę do Złocistego? – zaniepokoił się Coca-Cola.
– Ty i do Złocistego? –Literata rozbawiła taka możliwość.
Spojrzał na zegarek.
– Pan Leon mówił, żebyś był o piątej, on nie lubi, jak ktoś jest niepunktualny.
Literat patrzył prosto w oczy Coca-Coli i milczał. Coca-Cola odwrócił wzrok i odszedł od stolika.
***
Kiedy Coca-Cola wszedł do przedpokoju, Portier odłożył komiks o „Supermanie”, leniwie się podniósł, aby dokładnie zrewidował mu kieszenie. Pchnął Coca-Colę w sąsiednie drzwi i wszedł za nim. Coca-Cola stanął i obejrzał się.
– Łapy przy sobie – warknął. – Bo następnym razem przypierdolę.
Portier przekręcił klucz w zamku i popatrzył na niego, jakby go w ogóle nie słyszał. Zamknięcie drzwi zaniepokoiło Coca-Colę.
Pokój urządzony był antykami. Na ścianie wisiał ogromny obraz przedstawiający Ostatnią Wieczerzę.
– Co jest? – zapytał ostro.
W tym momencie do pokoju wszedł Leon.
Przystojny lekko szpakowaty starszy mężczyzna. Elegancko ubrany, ujmujący w obejściu.
– Przywiozłeś pieniądze? – zapytał uprzejmie.
– Oczywiście, proszę pana – sięgnął do kieszeni i położył na biurku pieniądze i kartkę. – Tu jest, ile wziąłem i forsa.
Leon przeliczył pieniądze, spojrzał na rachunek.
– To wszystko?
Przez moment Coca-Cola jakby się zawahał, obejrzał się na stojącego za nim mężczyznę i powiedział z lekko wyczuwalną nutką niepokoju:
– Przecież zgadza się z rachunkiem.
Leon kiwnął na Portiera. W tym momencie chłopak dostał pierwszy cios w szczękę. Drugi cios wymierzony dokładnie w żołądek zwalił Coca-Colę na podłogę. Teraz Leon dwa razy kopnął go, już nie celując.
Chłopak, zalany krwią, zwinięty w kłębek, jęczał z bólu.
– Wstań – powiedział Leon.
Nie mógł. Muskularny Portier uśmiechnął się głupkowato. Wielki, zwalisty, robił wrażenie lekko niedorozwiniętego. Doskoczył do niego, złapał za ubranie i rzucił o ścianę.
– Ile pieniędzy wziąłeś dla siebie? – zapytał Leon. Coca-Cola otarł zakrwawioną twarz. Poruszył ustami. Obolałe wargi uniemożliwiły mu odpowiedź. Sięgnął wolno ręką i jęknąwszy, wyjął wybity ząb.
– Pytałem, ile wziąłeś dla siebie? – Leon mówił z udawaną uprzejmością.
Coca-Cola, dysząc, popatrzył spode łba.
– Dwadzieścia.
– Ile? – Leon pierwszy raz podniósł głos.
– Dwadzieścia... dwieście sześć.
– Na teraz się zgadza. Oddaj.
– Nie mam...
– Przeszukaj go.
Portier bezceremonialnie obszukał mu kieszenie. Nic nie znalazł.
– Zegarek – mruknął Leon.
Mężczyzna rozpiął mu pasek i schował zegarek do kieszeni.
– Zapłacisz mi za to, eunuchu – syknął Coca-Cola. – Ja o was też trochę wiem.
Wtedy dostał pięścią cios w głowę. Odleciał w róg pokoju, uderzając o stojącą tam pancerną szafę. Opadł na podłogę i znieruchomiał.
– Idiota! – Leon spojrzał z naganą na Portiera. – Co z nim teraz zrobimy? Zajmij się tym – mruknął.
***
Przy biurku siedział Emil i układał banknoty w pliki.
– Zgadza się. Dwa miliony osiemset – powiedział do siebie zadowolony.
– U mnie zawsze się zgadza – stwierdził, wchodząc Leon. – Kudliński nie powiedział nam wtedy, że była u niego milicja.
– I? – zaniepokoił się Emil.
– Chyba wszystko w porządku. Co z pokostem?
– Dwóch konwojentów i facet na bramie ugadani. Na magazyniera mamy haka. Do końca miesiąca wywiozą cztery tony.
– Co z magazynierem?
– Kobitka. Rok temu urodziła dziecko, które po cichu oddała. Bardzo – podkreślił to słowo – jej zależało na mojej dyskrecji.
– Wszędzie ten seks – westchnął z rezygnacją Leon.
– A przy pensji dwanaście miesięcznie – uśmiechnął się z politowaniem Emil – propozycja trzydziestu dodatkowo też zrobiła swoje.
– Technika?
– Do bilansu pełny spokój. A potem to nas już tu nie będzie.
– Co poza tym?
– Ten gówniarz Coca-Cola próbował nas przekręcić na parę złotych.
– I? – Emil uniósł wzrok znad pieniędzy.
– Portier się nim zajął.
– No to czym się martwisz?
Leon podszedł do stołu i odruchowo sięgnął po leżącą obok pieniędzy tabliczkę czekolady w kolorowym opakowaniu.
– Ludzi nie mamy. A zostało tego towaru jeszcze od cholery – rozdarł opakowanie czekolady.
– Ile? – spytał Emil.
– Sześć ton – Leon ugryzł kawałek czekolady i powoli zaczął go przeżuwać. Po chwili wypluł go na rękę i wrzucił do popielniczki.
– Puść w teren Literata i niech zmontuje dwie nowe ekipy – powiedział Emil. – To jest tak obrzydliwe, że może podnieść chłopakom prowizję.
Nie mógł oderwać wzroku od paczek banknotów.
– Tak trzeba będzie zrobić – zdecydował Leon.
– Ależ to jednak jest straszne gówno! – powiedział z niesmakiem i wyszedł z pokoju.
***
Mieszkanie urządzone było antykami. Goście ubrani wizytowo. Na pierwszy rzut oka widać było, że i gospodarze i ci, co tu przyszli, coś w życiu osiągnęli.
Sławek stał przy ogromnej półce z książkami, zajęty rozmową z redaktor Krystyną Romer, znaną z telewizji Mgiełką, i starszym szpakowatym mężczyzną w mundurze generalskim.
– Nie tylko uważam, że macie prawo, ale powinniście krytykować. Jak młodzi nie krytykują starych, to kraj na psy zejdzie. Był kiedyś taki ksiądz u Świętej Anny, który, psubrat, mówił, że jak chłopak za młodu nie jest socjalistą, to na starość będzie łajdakiem. A mówił to 60 lat temu. Ale – tu spojrzał na Romer i potem na Sławka – patrzysz się na nią tak, że ja tu jestem na pewno niepotrzebny – poklepał ich po plecach i odszedł w głąb pokoju.
Krystyna patrzyła na Sławka prowokacyjnie.
– Moją koleżankę zaprosił pan podobno na earl greya. Co mnie pan zaproponuje?
– Wdzięk osobisty – niezwykle serio powiedział Sławek.
– Wielokrotnie parzony – skrzywiła się.
– Po takiej recenzji pozostaje mi tylko odwieźć panią do domu – skłonił się z gracją.
– A po drodze okaże się, że do pana mamy bliżej. Love w kolorze zomoblue.
– Ja i takie tandetne podrywanie? – obruszył się szczerze.
– Panie Sławku, Warszawa jest mała.
– A dziewczyny mało dyskretne, jak słyszałem.
– Ja po prostu nie lubię takich facetów jak pan – ciągnęła. – Coś tam musi być u pana nie tak. Ile było tych panienek? Dwieście, trzysta? Ja trzysta pierwszą nie będę. Niech pan się sam odwiezie – uśmiechnęła się pobłażliwie i odeszła. Sławek patrzył na nią zaskoczony.
– Kurwa, udany wieczór – mruknął.
***
Motorówka z dużymi literami MO przejechała szybko, podnosząc dużą falę na Wiśle. W krzakach, opodal Mostu Czerniakowskiego, siedziało dwóch mężczyzn i kobieta. Brudni, pijani, wyglądali odrażająco. Jeden z nich, kołysząc się patrzył tępo w bok i wolno powiedział:
– Napiłbym się coca-coli.
– Skąd ci wezmę – jęknęła kobieta i opadła na trawę.
– Tu jest – wymamrotał mężczyzna uśmiechając się.
– Pewnie pusta... – machnęła leniwie ręką.
Pijackim gestem pokazał na kępę zarośli. Kobieta uniosła się i utrzymując z trudem równowagę podeszła bliżej krzaków.
Na ziemi widać było ludzką rękę z wytatułowanym napisem Coca-Cola. Kobieta rozgarnęła gałęzie. Twarzą do ziemi leżał tu człowiek. Popatrzyła na niego i nie namyślając się wiele odwróciła go na wznak. Był martwy. Przeżegnała się ze strachem i odwracając się do reszty, zabełkotała:
– Zjeżdżamy!
– A bo co?
– Kostnica – wyjaśniła rzeczowo – zaraz będzie tu niebiesko.
***
Nagle otworzyły się drzwi. Major Wołczyk zajrzał do pokoju. Borewicz przyjął postawę zasadniczą.
– Jutro rano mnie nie będzie. Spokojnego dyżuru! Cześć – rzucił, zamykając drzwi.
– Dobranoc – odpowiedział Borewicz i już miał usiąść, kiedy spojrzał w telewizor. Podszedł i gwałtownie wzmocnił głos.
Oboje siedzieli na dyżurze. Za oknem zapadł już zmrok.
Z cicho nastawionego telewizora słychać było końcowe fragmenty dziennika. Sikora siedziała przy swoim biurku i porządkowała notatki.
Borewicz z uwagą czytał książkę. Na ekranie Mgiełka zapowiadała pogodę.
Sikora spojrzała i uśmiechnęła się drwiąco.
– Nic? – zapytała z niewinną miną.
Sławek zaprzeczył ruchem głowy i wrócił za biurko.
– Dzisiaj piątek i trzynasty. Niech pan zadzwoni – powiedziała zachęcająco.
Sławek uśmiechnął się. Zamyślił się, sięgnął po słuchawkę. Z telewizora rozległ się sygnał kończący dziennik.
– Czy mogę mówić z panią redaktor Romer?
– Chwileczkę. Już idzie.
Sławek, udając złość, pogroził Ani pięścią.
– Romer, słucham – usłyszał w słuchawce.
– Dzień dobry. Sławomir Borewicz.
– Dzień dobry. Nie zrezygnował pan – zdziwiła się.
– Świat, proszę pani, nie należy do odważnych, ale do cierpliwych.
– I to mówi znany szczyt w Warszawie. Powiedziałam, że nie będę trzysta pierwszą.
– To już nieaktualne. Teraz jest – udawał, że sobie coś przypomina – trzysta dwudziesta szósta.
– Wydaje się to panu dowcipne?
– Nie – przyznał szczerze.
– No, to lepiej, ja mam narzeczonego, panie Sławku – powiedziała tonem pełnym cierpliwości.
– To już też przerabiałem.
więcej..