Porucznik Borewicz. Złoty kielich z rubinami. Tom 6 - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
1 lutego 2012
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Porucznik Borewicz. Złoty kielich z rubinami. Tom 6 - ebook
Opowiadanie oparte na motywach scenariusza serialu „07 zgłoś się”. Z pewnością przypomni przygody przystojnego porucznika Borewicza, przed którym drżał świat przestępczy PRL-u.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-62964-49-9 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Złoty kielich z rubinami
Polonez nie zwolnił na skrzyżowaniu. Wszedł kontrolowanym poślizgiem na rondo, zawadził o obramowanie trawnika i bezpiecznie łapiąc przyczepność, precyzyjnie skręcił w prawo.
Stojący przy radiowozie na poboczu milicjant wybiegł na jezdnię, machając lizakiem. Polonez nie zwolnił. W ostatniej chwili przejechał ryzykownie blisko funkcjonariusza, włączając równocześnie syrenę. Po chwili minął tablicę z napisem „Granica państwa” i znikł za zakrętem.
Krętą, górzystą drogą, ryzykując na zakrętach, z niebezpieczną prędkością jechał dalej. Ostatni wiraż pokonał kontrolowanym poślizgiem. Przed nim ukazały się zabudowania przejścia granicznego. Samochód zatrzymał się. Siedząca z tyłu sierżant Ewa Olszańska z uznaniem popatrzyła na kierowcę.
– Muszę przyznać, że dobry pan jest. Mamy godzinę do przodu. Na takiej trasie! Pełne gratulacje – powiedziała z podziwem.
– Ma pani na myśli drogę na cmentarz czy do szpitala? – burknął Zubek, oddychając z ulgą. Nadal obiema rękami ściskał uchwyt nad drzwiami. Dawało mu to złudne poczucie bezpieczeństwa podczas brawurowej jazdy.
Siedzący obok Zubka mężczyzna już otworzył drzwi, ale cofnął się do środka.
– Czy może pani jeszcze raz odtworzyć ten donos? – zapytał.
Ewa wsunęła do magnetofonu kasetę i wcisnęła przycisk. Usłyszeli trochę zniekształcony męski głos.
„Powtarzam. Jutro. Przejście graniczne w kierunku Wiednia. Duży amerykański samochód. Przed południem. Dwa osiemnastowieczne płótna, trzy obrazy trumienne z siedemnastego wieku i dwie osiemnastowieczne grafiki”.
Wyraźnie słychać było przerwanie połączenia telefonicznego. Ewa wyłączyła magnetofon. Zamyśliła się.
– Niewiele. Ale i dużo – stwierdził z troską mężczyzna.
Ewa obejrzała się. Szosą nadjechał cadillac. Zatrzymał się przed stanowiskiem WOP-u.
– Są – powiedziała Ewa.
Do poloneza podszedł Borewicz z dwoma celnikami. Ewa szybko wysiadła z samochodu. Za nią z trudem wygramolił się Zubek. Borewicz przywitał się.
– Na razie nic – stwierdził. – Od ósmej jest dwóch dodatkowych celników. Ale jeszcze godzinę. Jedna samotna kobieta, trzy tranzyty ze Związku Radzieckiego i to wszystko.
– Chyba nie rewidowaliście towarzyszy radzieckich? – z niepokojem zapytał Zubek.
– Myśli pan, że tam nie ma złodziei? – uśmiechnął się drwiąco Sławek. – Tam to dopiero mają co kraść. Wspaniałe malarstwo średniowieczne i najdroższe nowożytne.
Zubek sapnął z niezadowoleniem.
– Dziwi mnie wasz stosunek do Związku Radzieckiego.
– Panie poruczniku, kradną wszędzie – i w Moskwie, i w Watykanie... Swołocz się wszędzie znajdzie. Jak na razie.
Do uszu rozmawiających dobiegł dźwięk zamykanego kufra cadillaca. Spojrzeli w tamtą stronę.
Dwóch celników rewidowało samochód i sprawdzało dokumenty pasażerów. Za kierownicą siedział gruby Amerykanin w barwnej koszuli w kwiaty, obok niego mocno umalowana starsza kobieta.
– Czy pan przewozi jakieś dzieła sztuki? – zapytał celnik.
– Of course, ja wiozę. Józka, pokaż malunki – odparł z satysfakcją.
Kobieta sięgnęła na tylne siedzenie i odwijając z papieru dwa obrazy, gorliwie wyjaśniła.
– Brat mój karę od nas dostał, na taksi jeździ i kupił nam. Proszę, hendmejdy.
Kobieta pokazała dwa odpustowe obrazy. Na jednym jeleń na tle jeziora, a na drugim biały orzeł ułożony z muszelek na tle Tatr.
– Bardzo ładne – celnik z trudem krył rozbawienie. – Dziękuję. Proszę jechać.
– To ja przeproszę – szef celników spojrzał na Borewicza.
– My tu poczekamy – odparł Sławek. – Będziemy w kontakcie wzrokowym.
– No to na razie – celnik zasalutował i odszedł w stronę szlabanu.
Borewicz usiadł w otwartych drzwiach poloneza. Ewa rozejrzała się wokół z zaciekawieniem i ruszyła spenetrować obiekt. Zubek już od jakiegoś czasu czuł ściskanie w żołądku. Z ulgą sięgnął do teczki i wyjął kanapki. Przez chwilę szukał w teczce butelki z kawą. Wreszcie złapał ją za szyjkę i wyciągnął. Na ziemię polał się czarny płyn. Zubek z bezradną miną trzymał w ręku kawałek butelki. Rozejrzał się i dyskretnie zaczął spychać szkło na trawnik.
Borewicz nie przestawał obserwować przejścia granicznego, kątem oka dostrzegł jednak kłopoty Zubka. Uśmiechnął się.
Nagle uwagę Sławka zwrócił wielki ciężarowy samochód przykryty brezentem, który wjechał na parking. Porucznik poderwał się i obserwował rozwój akcji. Tuż przed ciężarówką stał biały fiat 125. Elegancko ubrany mężczyzna protestował przeciwko rewizji samochodu.
– Spieszę się – powiedział aroganckim tonem. – O szesnastej muszę być w Wiedniu. Paszport służbowy – pokazał – Kazimierz Latuch. Jadę nie pierwszy raz. Trochę alkoholu na oficjalne prezenty, trochę cepelii, trochę zaufania. Jestem członkiem partii.
Borewicz podszedł do rozmawiających, przysłuchując się rozmowie.
– Ten pan – mężczyzna wskazał na pasażera siedzącego cały czas w samochodzie – jest naszym zachodnim kontrahentem. Kompromitujecie mnie i moją centralę w jego oczach. Protestuję i nie zgadzam się.
– Tak tego pana przeszukanie samochodu zdenerwowało? – Borewicz zwrócił się do celnika. – Na podnośnik – mruknął, wskazując na stojące z boku urządzenie. – Koła, tapicerka i siedzenia.
– To już jest skandal! – zaczął wykrzykiwać Latuch. Kiwnął głową na kierowcę żującego gumę.
Borewicz, nie zwracając uwagi na awanturującego się mężczyznę, podszedł do ciężarówki. Kierowca stał obok.
– Co pan wiezie? – zapytał.
– Polędwica służewiecka – roześmiał się konwojent.
Borewicz uchylił brezent. Tuż nad sobą zobaczył kilka końskich łbów. Wystraszone zarżały głośno.
– Proszę wszystkie konie wyprowadzić – polecił.
Kiedy celnicy odchylili klapę, tworząc rampę, po której miały zejść konie, strwożone zwierzęta cofnęły się w głąb samochodu, głośno tupiąc. Trąbienie samochodów czekających w kolejce jeszcze bardziej płoszyło zwierzęta. Całe przejście wypełnił tupot kopyt i głośne rżenie.
– Wszystkie? – zapytał rozzłoszczony konwojent.
– Tak – ostro potwierdził Borewicz.
Odwrócił się od mężczyzny i wrócił do podnośnika.
Celnik oglądał samochód od spodu. Na betonie leżały siedzenia i walizki. Na pytające spojrzenie Borewicza dyskretnie pokręcił głową. Latuch zauważył wymianę spojrzeń. Znów stał się arogancki.
– To wy tu jesteście, zdaje się, odpowiedzialni za to całe zamieszanie dzisiaj? – spytał. – Chciałbym znać wasze nazwisko – powiedział z wyższością. – Złożycie to wszystko z powrotem.
– Ma być z usterkami fabrycznymi, czy możemy coś poprawić? – zakpił Sławek. – Porucznik Borewicz. Komenda Stołeczna Milicji – przedstawił się.
– Teraz w milicji wszyscy tacy dowcipni?
– Ostatnio się zdarzają. A skoro jest pan członkiem partii, to powinien nas pan zrozumieć. Są takie pewne sytuacje – dodał ugodowo Sławek.
Latuch trochę się uspokoił.
Do rozmawiających podszedł Zubek.
– Spokojnie, obywatelu – powiedział. – Wy chyba spieszycie się w ważnych sprawach państwowych. Bo tu nie zgadza się numer silnika z numerem w dowodzie rejestracyjnym. A to w ramach przepisów może potrwać nawet czterdzieści osiem godzin.
– Nie ma sprawy. Przepraszam – Latuch momentalnie przygasł. – Wszystko w porządku – dodał.
Pracy przy podnośniku w milczeniu przyglądał się kierowca, nie przestając żuć gumy.
Od strony wjazdu na przejście graniczne narastało trąbienie czekających w kolejce, słychać było rżenie koni i łomot kopyt na rampie.
Borewicz ruszył wzdłuż kolejki samochodów.
W półsportowym alfa romeo siedziała elegancko ubrana, atrakcyjna dziewczyna. Wyjątkowo krótka mini odsłaniała zgrabne uda. Obcisła wydekoltowana bluzka podkreślała kształtne piersi. Puszysta blond fryzura dopełniała całości. Przy uchylonych drzwiach stanął celnik. Zasalutował i zadał rutynowe pytanie.
– Co pani ma do oclenia?
– To – kobieta wskazała na siedzenie obok, na którym siedział włochaty prześmieszny szczeniak rasy York.
– To szczur czy pies? – zapytał poważnie celnik.
– To jeszcze mało znana rasa w Polsce. Ale pies – odezwał się Sławek, podchodząc do samochodu. Wziął na ręce szczeniaka i cmoknął go w nos.
– Dzień dobry, pani Krystyno. Tu nie ma problemu, ale u Anglików będą kłopoty z kwarantanną – powiedział, oddając psa.
Dziewczyna uniosła do góry niezwykle ozdobne, słoneczne okulary i spojrzała zaintrygowana.
– My się znamy?
– Może trudno nazwać to znajomością – niepewnie stwierdził Borewicz. – Poznaliśmy się w naszej ambasadzie w Londynie. Była pani w towarzystwie słynnego polskiego malarza. No i najatrakcyjniejszą dziewczyną na raucie.
– A – uśmiechnęła się – przypominam sobie konsternację, kiedy opowiedział pan dowcip o milicjancie. Najpierw zapadła cisza, a potem wszyscy parsknęli śmiechem. Ale mi ktoś z Polonusów powiedział, żebym na pana uważała – dodała znacząco, mrużąc oczy. – No i chyba miał rację – roześmiała się.
Celnik spojrzał na Sławka ze zdziwieniem.
– Czy możemy pani życzyć szerokiej drogi? – zwrócił się do niego Borewicz. – Chociaż wolę ruch ładnych kobiet w odwrotną stronę.
Dziewczyna machnęła ręką i ostro ruszyła w stronę szlabanu. Celnik podejrzliwie spoglądał na Borewicza. Sławek odwzajemnił spojrzenie.
– Jeszcze raz przepraszam za kłopoty, ale podobno idzie tu o miliony dolarów i wartości nie do przecenienia, jeśli chodzi o nasze zasoby narodowe – powiedział Sławek. – Czekamy do wieczora. Uruchomcie drugi podnośnik.
Od strony szosy narastało trąbienie. Zubek i Ewa kończyli kontrolę ciężarówki z końmi.
***
W Muzeum Narodowym w sali Bitwy pod Grunwaldem przy obrazie stał profesor Lorentz. Na rozstawioną obok drabinę wspięła się Joanna Kłyś, znajoma Sławka. Jak zwykle zadbana i elegancka, wypielęgnowaną dłonią wskazywała jakieś ubytki w górnej części obrazu i ustalała z profesorem plan konserwacji.
Podeszła do nich woźna.
– Dzień dobry, panie profesorze – powiedziała z szacunkiem. – Jest interesant w pilnej sprawie do pani Kłyś.
Profesor przyzwalająco kiwnął głową i zajął miejsce asystentki. Joanna odwróciła się i zobaczyła Borewicza. Zeszła pośpiesznie z drabiny i podeszła do niego.
– Dobrze, że woźna nie wystraszyła profesora, że to milicja ma do mnie interes – uśmiechnęła się czarująco. – Proszę, przejdźmy do pracowni.
Borewicz skinął głową.
Kiedy usiedli między płótnami rozstawionymi do konserwacji, Joanna przestała się uśmiechać.
– Powiem panu tyle – kontynuowała. – Nie tylko mówi się o tym – znacząco zawiesiła głos – ale o was mówi się źle. Przecież to któraś z rzędu kradzież, a pewnie nie do wszystkich się przyznajecie. Napije się pan kawy? – przerwała wywód.
– Dziękuję. Nie pijam, ale potraktujmy to służbowo i może – spojrzał na zegarek – zjedzmy razem obiad.
– To będzie z pana strony wykorzystywanie stanowiska służbowego – uśmiechnęła się zachęcająco.
– Do korzyści towarzyskich pozbawionych wartości chrześcijańskich – wszedł jej słowo.
– Profesorowi przedstawię to w kategoriach narodowo-kryminalnych – uśmiechnęła się. – Niech się pan odwróci – poleciła.
Sławek posłusznie wykonał polecenie. Joanna zrzuciła biały fartuch. Miała na sobie bardzo skromną bieliznę. Borewicz dostrzegł w szybie odbicie jej zgrabnej sylwetki. Poprawił skrzydło okna, żeby lepiej ją widzieć i powiedział z powagą.
– Ta kategoria narodowo-kryminalna nieźle się prezentuje.
Joanna fuknęła, udając oburzoną, i przymknęła okno.
***
W gabinecie majora siedzieli Zubek, Borewicz, Ewa i ubrany na ciemno cywil.
– Informacja była więc fałszywa – oschłym tonem stwierdził cywil. – Raban na przejściu granicznym z powodu jednej fałszywej informacji... – powiedział z wymówką. – Ryzykowna akcja. Ochrzan jak zwykle dostałem ja.
– Może tak, może nie – major nie był przekonany. – Ja mam drugą, gorszą, tyle że jest poufna – sięgnął po papier z teleksu. – Następnego dnia w Amsterdamie sprzedano na aukcji – czytał z notatki – dwa płótna siedemnastowieczne, obrazy trumienne i jeszcze dwa obrazy. Czyli informacja była prawdziwa i dokładna. Fałszywie zagraliśmy my. I tacy muzykalni to, zdaje się, jesteśmy od dwóch lat. Biegamy za kimś, kto dobiera się do muzeów i bierze... i biorą, co chcą.
– Raczej od trzech – z sarkazmem wtrącił cywil. – Mnie interesuje jeden – organizator.
– Myślę, że obywatel major demonizuje tą sprawę – odezwał się z powagą Zubek.
– Tę sprawę – poprawił Wołczyk.
Zubek spojrzał zdziwiony, nie rozumiejąc uwagi
– No tak – powiedział zdezorientowany. – Co tu u nas – Chicago? Organizacje przestępcze?
Polonez nie zwolnił na skrzyżowaniu. Wszedł kontrolowanym poślizgiem na rondo, zawadził o obramowanie trawnika i bezpiecznie łapiąc przyczepność, precyzyjnie skręcił w prawo.
Stojący przy radiowozie na poboczu milicjant wybiegł na jezdnię, machając lizakiem. Polonez nie zwolnił. W ostatniej chwili przejechał ryzykownie blisko funkcjonariusza, włączając równocześnie syrenę. Po chwili minął tablicę z napisem „Granica państwa” i znikł za zakrętem.
Krętą, górzystą drogą, ryzykując na zakrętach, z niebezpieczną prędkością jechał dalej. Ostatni wiraż pokonał kontrolowanym poślizgiem. Przed nim ukazały się zabudowania przejścia granicznego. Samochód zatrzymał się. Siedząca z tyłu sierżant Ewa Olszańska z uznaniem popatrzyła na kierowcę.
– Muszę przyznać, że dobry pan jest. Mamy godzinę do przodu. Na takiej trasie! Pełne gratulacje – powiedziała z podziwem.
– Ma pani na myśli drogę na cmentarz czy do szpitala? – burknął Zubek, oddychając z ulgą. Nadal obiema rękami ściskał uchwyt nad drzwiami. Dawało mu to złudne poczucie bezpieczeństwa podczas brawurowej jazdy.
Siedzący obok Zubka mężczyzna już otworzył drzwi, ale cofnął się do środka.
– Czy może pani jeszcze raz odtworzyć ten donos? – zapytał.
Ewa wsunęła do magnetofonu kasetę i wcisnęła przycisk. Usłyszeli trochę zniekształcony męski głos.
„Powtarzam. Jutro. Przejście graniczne w kierunku Wiednia. Duży amerykański samochód. Przed południem. Dwa osiemnastowieczne płótna, trzy obrazy trumienne z siedemnastego wieku i dwie osiemnastowieczne grafiki”.
Wyraźnie słychać było przerwanie połączenia telefonicznego. Ewa wyłączyła magnetofon. Zamyśliła się.
– Niewiele. Ale i dużo – stwierdził z troską mężczyzna.
Ewa obejrzała się. Szosą nadjechał cadillac. Zatrzymał się przed stanowiskiem WOP-u.
– Są – powiedziała Ewa.
Do poloneza podszedł Borewicz z dwoma celnikami. Ewa szybko wysiadła z samochodu. Za nią z trudem wygramolił się Zubek. Borewicz przywitał się.
– Na razie nic – stwierdził. – Od ósmej jest dwóch dodatkowych celników. Ale jeszcze godzinę. Jedna samotna kobieta, trzy tranzyty ze Związku Radzieckiego i to wszystko.
– Chyba nie rewidowaliście towarzyszy radzieckich? – z niepokojem zapytał Zubek.
– Myśli pan, że tam nie ma złodziei? – uśmiechnął się drwiąco Sławek. – Tam to dopiero mają co kraść. Wspaniałe malarstwo średniowieczne i najdroższe nowożytne.
Zubek sapnął z niezadowoleniem.
– Dziwi mnie wasz stosunek do Związku Radzieckiego.
– Panie poruczniku, kradną wszędzie – i w Moskwie, i w Watykanie... Swołocz się wszędzie znajdzie. Jak na razie.
Do uszu rozmawiających dobiegł dźwięk zamykanego kufra cadillaca. Spojrzeli w tamtą stronę.
Dwóch celników rewidowało samochód i sprawdzało dokumenty pasażerów. Za kierownicą siedział gruby Amerykanin w barwnej koszuli w kwiaty, obok niego mocno umalowana starsza kobieta.
– Czy pan przewozi jakieś dzieła sztuki? – zapytał celnik.
– Of course, ja wiozę. Józka, pokaż malunki – odparł z satysfakcją.
Kobieta sięgnęła na tylne siedzenie i odwijając z papieru dwa obrazy, gorliwie wyjaśniła.
– Brat mój karę od nas dostał, na taksi jeździ i kupił nam. Proszę, hendmejdy.
Kobieta pokazała dwa odpustowe obrazy. Na jednym jeleń na tle jeziora, a na drugim biały orzeł ułożony z muszelek na tle Tatr.
– Bardzo ładne – celnik z trudem krył rozbawienie. – Dziękuję. Proszę jechać.
– To ja przeproszę – szef celników spojrzał na Borewicza.
– My tu poczekamy – odparł Sławek. – Będziemy w kontakcie wzrokowym.
– No to na razie – celnik zasalutował i odszedł w stronę szlabanu.
Borewicz usiadł w otwartych drzwiach poloneza. Ewa rozejrzała się wokół z zaciekawieniem i ruszyła spenetrować obiekt. Zubek już od jakiegoś czasu czuł ściskanie w żołądku. Z ulgą sięgnął do teczki i wyjął kanapki. Przez chwilę szukał w teczce butelki z kawą. Wreszcie złapał ją za szyjkę i wyciągnął. Na ziemię polał się czarny płyn. Zubek z bezradną miną trzymał w ręku kawałek butelki. Rozejrzał się i dyskretnie zaczął spychać szkło na trawnik.
Borewicz nie przestawał obserwować przejścia granicznego, kątem oka dostrzegł jednak kłopoty Zubka. Uśmiechnął się.
Nagle uwagę Sławka zwrócił wielki ciężarowy samochód przykryty brezentem, który wjechał na parking. Porucznik poderwał się i obserwował rozwój akcji. Tuż przed ciężarówką stał biały fiat 125. Elegancko ubrany mężczyzna protestował przeciwko rewizji samochodu.
– Spieszę się – powiedział aroganckim tonem. – O szesnastej muszę być w Wiedniu. Paszport służbowy – pokazał – Kazimierz Latuch. Jadę nie pierwszy raz. Trochę alkoholu na oficjalne prezenty, trochę cepelii, trochę zaufania. Jestem członkiem partii.
Borewicz podszedł do rozmawiających, przysłuchując się rozmowie.
– Ten pan – mężczyzna wskazał na pasażera siedzącego cały czas w samochodzie – jest naszym zachodnim kontrahentem. Kompromitujecie mnie i moją centralę w jego oczach. Protestuję i nie zgadzam się.
– Tak tego pana przeszukanie samochodu zdenerwowało? – Borewicz zwrócił się do celnika. – Na podnośnik – mruknął, wskazując na stojące z boku urządzenie. – Koła, tapicerka i siedzenia.
– To już jest skandal! – zaczął wykrzykiwać Latuch. Kiwnął głową na kierowcę żującego gumę.
Borewicz, nie zwracając uwagi na awanturującego się mężczyznę, podszedł do ciężarówki. Kierowca stał obok.
– Co pan wiezie? – zapytał.
– Polędwica służewiecka – roześmiał się konwojent.
Borewicz uchylił brezent. Tuż nad sobą zobaczył kilka końskich łbów. Wystraszone zarżały głośno.
– Proszę wszystkie konie wyprowadzić – polecił.
Kiedy celnicy odchylili klapę, tworząc rampę, po której miały zejść konie, strwożone zwierzęta cofnęły się w głąb samochodu, głośno tupiąc. Trąbienie samochodów czekających w kolejce jeszcze bardziej płoszyło zwierzęta. Całe przejście wypełnił tupot kopyt i głośne rżenie.
– Wszystkie? – zapytał rozzłoszczony konwojent.
– Tak – ostro potwierdził Borewicz.
Odwrócił się od mężczyzny i wrócił do podnośnika.
Celnik oglądał samochód od spodu. Na betonie leżały siedzenia i walizki. Na pytające spojrzenie Borewicza dyskretnie pokręcił głową. Latuch zauważył wymianę spojrzeń. Znów stał się arogancki.
– To wy tu jesteście, zdaje się, odpowiedzialni za to całe zamieszanie dzisiaj? – spytał. – Chciałbym znać wasze nazwisko – powiedział z wyższością. – Złożycie to wszystko z powrotem.
– Ma być z usterkami fabrycznymi, czy możemy coś poprawić? – zakpił Sławek. – Porucznik Borewicz. Komenda Stołeczna Milicji – przedstawił się.
– Teraz w milicji wszyscy tacy dowcipni?
– Ostatnio się zdarzają. A skoro jest pan członkiem partii, to powinien nas pan zrozumieć. Są takie pewne sytuacje – dodał ugodowo Sławek.
Latuch trochę się uspokoił.
Do rozmawiających podszedł Zubek.
– Spokojnie, obywatelu – powiedział. – Wy chyba spieszycie się w ważnych sprawach państwowych. Bo tu nie zgadza się numer silnika z numerem w dowodzie rejestracyjnym. A to w ramach przepisów może potrwać nawet czterdzieści osiem godzin.
– Nie ma sprawy. Przepraszam – Latuch momentalnie przygasł. – Wszystko w porządku – dodał.
Pracy przy podnośniku w milczeniu przyglądał się kierowca, nie przestając żuć gumy.
Od strony wjazdu na przejście graniczne narastało trąbienie czekających w kolejce, słychać było rżenie koni i łomot kopyt na rampie.
Borewicz ruszył wzdłuż kolejki samochodów.
W półsportowym alfa romeo siedziała elegancko ubrana, atrakcyjna dziewczyna. Wyjątkowo krótka mini odsłaniała zgrabne uda. Obcisła wydekoltowana bluzka podkreślała kształtne piersi. Puszysta blond fryzura dopełniała całości. Przy uchylonych drzwiach stanął celnik. Zasalutował i zadał rutynowe pytanie.
– Co pani ma do oclenia?
– To – kobieta wskazała na siedzenie obok, na którym siedział włochaty prześmieszny szczeniak rasy York.
– To szczur czy pies? – zapytał poważnie celnik.
– To jeszcze mało znana rasa w Polsce. Ale pies – odezwał się Sławek, podchodząc do samochodu. Wziął na ręce szczeniaka i cmoknął go w nos.
– Dzień dobry, pani Krystyno. Tu nie ma problemu, ale u Anglików będą kłopoty z kwarantanną – powiedział, oddając psa.
Dziewczyna uniosła do góry niezwykle ozdobne, słoneczne okulary i spojrzała zaintrygowana.
– My się znamy?
– Może trudno nazwać to znajomością – niepewnie stwierdził Borewicz. – Poznaliśmy się w naszej ambasadzie w Londynie. Była pani w towarzystwie słynnego polskiego malarza. No i najatrakcyjniejszą dziewczyną na raucie.
– A – uśmiechnęła się – przypominam sobie konsternację, kiedy opowiedział pan dowcip o milicjancie. Najpierw zapadła cisza, a potem wszyscy parsknęli śmiechem. Ale mi ktoś z Polonusów powiedział, żebym na pana uważała – dodała znacząco, mrużąc oczy. – No i chyba miał rację – roześmiała się.
Celnik spojrzał na Sławka ze zdziwieniem.
– Czy możemy pani życzyć szerokiej drogi? – zwrócił się do niego Borewicz. – Chociaż wolę ruch ładnych kobiet w odwrotną stronę.
Dziewczyna machnęła ręką i ostro ruszyła w stronę szlabanu. Celnik podejrzliwie spoglądał na Borewicza. Sławek odwzajemnił spojrzenie.
– Jeszcze raz przepraszam za kłopoty, ale podobno idzie tu o miliony dolarów i wartości nie do przecenienia, jeśli chodzi o nasze zasoby narodowe – powiedział Sławek. – Czekamy do wieczora. Uruchomcie drugi podnośnik.
Od strony szosy narastało trąbienie. Zubek i Ewa kończyli kontrolę ciężarówki z końmi.
***
W Muzeum Narodowym w sali Bitwy pod Grunwaldem przy obrazie stał profesor Lorentz. Na rozstawioną obok drabinę wspięła się Joanna Kłyś, znajoma Sławka. Jak zwykle zadbana i elegancka, wypielęgnowaną dłonią wskazywała jakieś ubytki w górnej części obrazu i ustalała z profesorem plan konserwacji.
Podeszła do nich woźna.
– Dzień dobry, panie profesorze – powiedziała z szacunkiem. – Jest interesant w pilnej sprawie do pani Kłyś.
Profesor przyzwalająco kiwnął głową i zajął miejsce asystentki. Joanna odwróciła się i zobaczyła Borewicza. Zeszła pośpiesznie z drabiny i podeszła do niego.
– Dobrze, że woźna nie wystraszyła profesora, że to milicja ma do mnie interes – uśmiechnęła się czarująco. – Proszę, przejdźmy do pracowni.
Borewicz skinął głową.
Kiedy usiedli między płótnami rozstawionymi do konserwacji, Joanna przestała się uśmiechać.
– Powiem panu tyle – kontynuowała. – Nie tylko mówi się o tym – znacząco zawiesiła głos – ale o was mówi się źle. Przecież to któraś z rzędu kradzież, a pewnie nie do wszystkich się przyznajecie. Napije się pan kawy? – przerwała wywód.
– Dziękuję. Nie pijam, ale potraktujmy to służbowo i może – spojrzał na zegarek – zjedzmy razem obiad.
– To będzie z pana strony wykorzystywanie stanowiska służbowego – uśmiechnęła się zachęcająco.
– Do korzyści towarzyskich pozbawionych wartości chrześcijańskich – wszedł jej słowo.
– Profesorowi przedstawię to w kategoriach narodowo-kryminalnych – uśmiechnęła się. – Niech się pan odwróci – poleciła.
Sławek posłusznie wykonał polecenie. Joanna zrzuciła biały fartuch. Miała na sobie bardzo skromną bieliznę. Borewicz dostrzegł w szybie odbicie jej zgrabnej sylwetki. Poprawił skrzydło okna, żeby lepiej ją widzieć i powiedział z powagą.
– Ta kategoria narodowo-kryminalna nieźle się prezentuje.
Joanna fuknęła, udając oburzoną, i przymknęła okno.
***
W gabinecie majora siedzieli Zubek, Borewicz, Ewa i ubrany na ciemno cywil.
– Informacja była więc fałszywa – oschłym tonem stwierdził cywil. – Raban na przejściu granicznym z powodu jednej fałszywej informacji... – powiedział z wymówką. – Ryzykowna akcja. Ochrzan jak zwykle dostałem ja.
– Może tak, może nie – major nie był przekonany. – Ja mam drugą, gorszą, tyle że jest poufna – sięgnął po papier z teleksu. – Następnego dnia w Amsterdamie sprzedano na aukcji – czytał z notatki – dwa płótna siedemnastowieczne, obrazy trumienne i jeszcze dwa obrazy. Czyli informacja była prawdziwa i dokładna. Fałszywie zagraliśmy my. I tacy muzykalni to, zdaje się, jesteśmy od dwóch lat. Biegamy za kimś, kto dobiera się do muzeów i bierze... i biorą, co chcą.
– Raczej od trzech – z sarkazmem wtrącił cywil. – Mnie interesuje jeden – organizator.
– Myślę, że obywatel major demonizuje tą sprawę – odezwał się z powagą Zubek.
– Tę sprawę – poprawił Wołczyk.
Zubek spojrzał zdziwiony, nie rozumiejąc uwagi
– No tak – powiedział zdezorientowany. – Co tu u nas – Chicago? Organizacje przestępcze?
więcej..