Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • promocja

Porwanie aptekarki - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
31 lipca 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Porwanie aptekarki - ebook

Pod pseudonimem Iny Lorentz ukrywa się małżeństwo autorów, Ingrid Klocke i Elmar Wohlrath. Sławę zyskali już pierwszą wspólną książką zatytułowaną Kastratka, ale prawdziwą popularność przyniosła duetowi Nierządnica, od momentu premiery zajmująca czołowe miejsca na listach bestsellerów w Niemczech. Książka doczekała się ekranizacji uhonorowanej nagrodą filmową DIVA. Każdy z odcinków Nierządnicy obejrzało w Niemczech niemal 11 milionów widzów. W Polsce serial był emitowany na kanale TVP HD.

Równie spektakularny sukces odniosły kolejne tomy sagi: Kasztelanka, Testament nierządnicy, Córka nierządnicy, Córy grzechu, Fortele nierządnicy i Nierządnica i mniszka. Z uznaniem spotkały się również inne powieści Iny Lorentz, m.in.: Róża Asturii, Kochanica heretyka i Córa płomieni oraz trylogia o rodzinie von Trettinów, na którą składają się Grudniowy sztorm, Kwietniowa burza i Lipcowy deszcz.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8230-775-7
Rozmiar pliku: 1 000 B

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Klara spojrzała na przyjaciółkę z radością, ale też z lekkim powątpiewaniem.

– Czy to prawda? – zapytała. – Faktycznie spodziewasz się dziecka?

– Położna tak twierdzi – odpowiedziała Martha. – Nie krwawię od trzech miesięcy, a przecież nie jestem aż tak stara, aby wejść w przekwitanie.

– Oczywiście że nie! Jesteś na tyle młoda, że mogłabyś urodzić jeszcze tuzin dzieci. Tak bardzo się cieszę, że ci się udało! – Klara przyciągnęła ją do siebie i przytuliła.

– Ja też się cieszę, bo to świadczy, że nie jestem suchą wierzbą, jak mnie nazywali krewni mojego pierwszego męża.

Teraz w głosie Marthy zabrzmiał gniew, gdyż dwaj kuzyni i kuzynka jej zamordowanego męża dołożyli wszelkich starań, aby jak najmniej zapłacić jej za ziemię, którą małżonkowie kupili za jej pieniądze. Proces toczył się przez ponad dwa lata, nim wreszcie udało się odeprzeć nieuzasadnione roszczenia zachłannego kuzynostwa świętej pamięci Fritza Kirchera.

– Ci dranie najchętniej wszystko by mi zabrali i wypędzili mnie z kraju. I tak by się stało, gdyby nie ty, twój mąż i mój Rumold – dodała cicho Martha.

Klara dała przyjaciółce lekkiego prztyczka w nos.

– Nie powinnaś myśleć o złych rzeczach, ale o życiu, które rośnie w tobie.

– Nie będę. Tak się cieszę! – odpowiedziała Martha tonem, który nie do końca pasował do tych słów. Chwyciła Klarę za rękę. – Jak myślisz, co Tobias powie na to, że urodzi mu się maleńki braciszek lub siostrzyczka? Przecież niedawno skończył trzydzieści lat.

Klara zaśmiała się głośno.

– Jeśli to twoje jedyne zmartwienie, mogę cię uspokoić. Będzie szczęśliwy, bo zawsze chciał mieć rodzeństwo, ale Bóg nie obdarzył jego rodziców kolejnym dzieckiem.

Jej słowa nie zdołały pokrzepić brzemiennej kobiety. Magdalena Just zmarła już dawno temu, a Rumold dopiero po kilku latach ożenił się z Marthą. Krewni Magdaleny podburzali przeciwko młodej małżonce całe otoczenie, a ona nadal nie czuła się swobodnie w domu męża. Musiała się nawet pilnować, aby służąca nie zaczęła nią rządzić.

– Naprawdę nie wiem… – zaczęła, ale Klara jej przerwała.

– Niczym się nie przejmuj! Jesteś w kiepskim nastroju, ale to normalne u kobiet w odmiennym stanie. Podczas moich trzech ciąż często zbierało mi się na płacz. Tłumaczyłam sobie, że to tylko zły humor, który jestem w stanie od siebie odgonić.

– Tak się cieszę, że cię mam! – westchnęła Martha. Puściła rękę Klary i położyła obie dłonie na sercu. – To moje pierwsze dziecko. Zupełnie nie wiem, co robić.

W jej głosie zabrzmiała tak komiczna bezradność, że Klara się zaśmiała.

– Po prostu nosisz maleństwo w brzuchu i czekasz, aż samo zdecyduje się z niego wyjść.

Teraz Martha też się zaśmiała i kręcąc głową, stwierdziła:

– Tobie chyba nic nie może zepsuć samopoczucia?

– Pewne rzeczy owszem – odpowiedziała Klara, spoglądając na ratusz, który prześwitywał przez szczelinę między rzędami domów.

– Co masz na myśli? – zapytała Martha.

– Dziś rano nasi wędrowni aptekarze poszli odebrać swoje paszporty. Wtedy poinformowano ich, że opłata skarbowa została podwyższona. A ponieważ odmówili dopłaty, odesłano ich z kwitkiem do domu. Zamierzam pójść teraz do Frahma, żeby powiedzieć mu, co o tym myślę! Hańba, że książę Fryderyk Antoni ciągle podnosi podatki i daniny. Nawet my czujemy to w sakwie, chociaż ciężko pracujemy i naprawdę dobrze zarabiamy – odrzekła zdenerwowana Klara.

Mimo wojowniczej treści wypowiedzi w jej głosie brakowało przekonania, że wizyta u Frahma przyniesie jakiś efekt.

Martha skinęła głową z zatroskaniem.

– Rumold też narzekał na podatki, ale tylko w rozmowie ze mną. Powiedział, że urzędnicy z Rudolstadt mają swoich donosicieli, którzy denun… denun… coś tam sąsiadów.

– Denuncjują. – Klara podpowiedziała jej właściwe słowo.

– Tak, chyba tak się wyraził – przytaknęła Martha. – Dodał jeszcze, że chętnie spotkałby tych drani w nocy i wygrzmocił ich solidnym kijem.

– Lepiej niech nie mówi takich rzeczy zbyt głośno – ostrzegła przyjaciółkę Klara.

Książę faktycznie żyłował swoich poddanych, chcąc zdobyć od nich pieniądze na utrzymanie okazałego dworu. Mimo to niektórzy ludzie zgadzali się na taki wyzysk, a nawet donosili władzom na swoich sąsiadów, ośmielających się krytykować pazerność władcy. Każdy, kto choć raz podpadł dworskim panom i urzędnikom, mógł się spodziewać wiecznych problemów z ich strony. Ale nawet tego nie wolno było powiedzieć otwarcie, ponieważ za takie słowa groził areszt. Co prawda można się było z niego wykupić, ale należało zapłacić wysoką grzywnę.

– Idę teraz do Frahma. Proszę, odwiedź nas później, żebyśmy mogły porozmawiać o tym wszystkim w spokoju.

Klara ponownie przytuliła Marthę i poszła dalej. Minęła ratusz i skierowała się do budynku usytuowanego tuż za nim. Gdy podeszła bliżej, zobaczyła kilku wędrownych aptekarzy stojących u drzwi. Mężczyźni, którzy zarabiali na życie, sprzedając po świecie lekarstwa produkowane przez farmaceutów, byli rozsierdzeni. Z ich ust padały przekleństwa i złorzeczenia. Jeden wymachiwał pięścią, jakby groził budynkowi.

– Mamy się godzić na to wszystko? – zapytał ze złością. – W zeszłym roku już nam podniesiono opłaty za paszporty, a teraz książę domaga się jeszcze więcej. Skąd na to weźmiemy? Urodzimy te talary? Nie zarabiamy więcej, a musimy jakoś wyżywić nasze rodziny!

– Uspokój się, Zachariasie! – upomniał go inny aptekarz. – Przecież nie mamy innego wyjścia. Jak nie zapłacimy opłaty skarbowej, to nie dostaniemy paszportów i nie będziemy mogli ruszyć w trasę. Wtedy to już w ogóle przyjdzie nam chyba umrzeć z głodu!

Inny wędrowny aptekarz pokręcił głową.

– Być może… Ale mimo wszystko uważam, że Zacharias ma rację. Dlaczego mamy oddawać swoją krwawicę możnym z Rudolstadt, aby mogli żyć jeszcze wystawniej?

– Ludzie, to zakrawa na rebelię! – oburzył się ów wędrowny aptekarz, który nawoływał do spokoju. – Jego Książęca Mość, Fryderyk Antoni, jest naszym panem, a my jego poddanymi. On rozkazuje, a my powinniśmy być mu posłuszni.

– To tchórzostwo! – warknął na niego Zacharias. – Książę nie może nadużywać swojej władzy. Chyba mamy jakieś prawa! Zatem powinniśmy ich bronić.

– Jeśli cię wsadzą do karceru, to wtedy będziesz się mógł domagać swoich praw – zadrwił jego rozmówca.

– Ej, ty, skoro tak uważasz, to… – Zacharias podszedł do mężczyzny i chwycił go za kołnierz.

Klara nie zamierzała wplątać się w bójkę aptekarzy. Minęła ich zatem i weszła do budynku, w którym wydawano paszporty.

Zauważył ją woźny Brüser, ale nie zapytał, po co przyszła. Wiedziała, że mężczyzna ów donosi swojemu przełożonemu Frahmowi o wszystkim, co usłyszy w mieście.

„Żałosny lizus” – pomyślała i podeszła do drzwi gabinetu Frahma.

– Ej, ty, nie możesz tak po prostu wejść do pokoju pana asesora¹. Muszę cię najpierw zapowiedzieć! – krzyknął woźny z oburzeniem.

– Więc dlaczego nadal siedzisz na krześle? Zajmij się swoją pracą!

Brüser podniósł palec wskazujący i rzekł tonem nagany:

– Masz mówić do mnie na wy! Jestem urzędnikiem Jego Książęcej Mości, zatem musisz zwracać się do mnie z szacunkiem.

Klara spojrzała na niego oburzona. Zasadniczo woźny był kimś w rodzaju pachołka wykonującego polecenia przełożonego. W sezonie zimowym palił w piecach, biegał po piwo do karczmy, aby urzędnicy mogli ugasić pragnienie, a zarabiał mniej niż większość wędrownych aptekarzy. Gorzej płacono jedynie parobkom u chłopów, chyba że zajmowali się końmi.

– Nie słyszałaś, co powiedziałem? – zapytał ostro Brüser, gdy Klara ponownie podeszła do drzwi, za którymi znajdował się gabinet Waldemara Frahma.

– Słyszałam, Wasza Wysokość, a teraz mnie wreszcie zapowiedzcie! Bo inaczej sama wejdę do pokoju pana asesora.

W głosie Klary zabrzmiała tak wyraźna kpina, że Brüser musiał ją dosłyszeć. Dlatego specjalnie zwlekał. Ale przez okno dojrzał wściekłych aptekarzy, którzy wciąż stali na zewnątrz. Gdyby Klara ich zawołała, gotowi byliby natychmiast tu wejść. Pierwszą osobą, na której wyładowaliby swój gniew, byłby on. Frahm i inni urzędnicy zabarykadowali się natomiast w swoich gabinetach za solidnymi drzwiami.

– Zobaczysz, kiedyś się doczekasz! – zagroził Klarze, wstał ospale i zapukał do drzwi Frahma, urzędnika odpowiedzialnego za wydawanie paszportów wędrownym aptekarzom.

– Proszę! – rozległ się wewnątrz energiczny męski głos.

Brüser uchylił drzwi i wetknął do środka głowę.

– Panie asesorze, przyszła żona Tobiasa Justa i chce z wami rozmawiać.

Klara prawie poczuła na skórze ślinę, która pryskała z ust woźnego, gdy mówił. Pogardliwym gestem odepchnęła go na bok i weszła do środka.

Mężczyzna siedzący za dużym biurkiem był jeszcze młody. Wiedziała, że otrzymał to stanowisko dzięki protekcji swojego kuzyna Wilhelma Frahma, tajnego radcy² w Rudolstadt, cieszącego się uznaniem wielu arystokratów.

– Dzień dobry – przywitała się bez zbędnych uprzejmości.

Waldemar Frahm uniósł rozgniewany wzrok.

– Jestem przyzwyczajony do zwracania się do mnie z większym szacunkiem!

– Wszyscy tu domagają się szacunku, aż po ostatniego parobka – odrzekła gniewnie Klara, zapominając o ostrożności.

Brüser chciał coś powiedzieć, ale Frahm machnął ręką, jakby odpędzał muchę.

– Idź już! – powiedział, zwracając się do woźnego jak do zwykłego służącego. Następnie przeniósł wzrok na Klarę i rzekł: – Na pewno przyniosłaś pieniądze, których wasi aptekarze wędrowni nie chcieli zapłacić.

Klara spojrzała na Frahma lodowato.

– Przychodzę, żeby oficjalnie złożyć skargę na podwyżkę podatku. Paszporty naszych wędrownych aptekarzy już w zeszłym roku podrożały o jedną czwartą, a teraz mają kosztować jeszcze więcej. Tak po prostu nie można!

– Kto tak twierdzi? Ty czy twój mąż? – zapytał szyderczo Frahm.

– Tak mówią wszyscy w Königsee i poza miastem. Jesteśmy pracowitymi ludźmi. Płacimy daniny bez słowa skargi, o ile są w przyzwoitej wysokości. Od kilku lat jednak stale rosną. Książę żąda coraz więcej pieniędzy, chcąc powiększyć swój dwór. Ale skąd mamy je brać? W całym księstwie Schwarzburg-Rudolstadt nie ma cudownego osiołka z bajki, którego wystarczyłoby pociągnąć za ogon, aby posypał złotymi monetami.

Klara powstrzymała swojego męża przed przyjściem do Frahma, ponieważ Tobias z pewnością powiedziałby coś, co rozgniewałoby urzędnika, który być może nałożyłby na niego karę pieniężną. A teraz sama czuła tak wielkie oburzenie z powodu stale rosnących podatków, że ledwo hamowała język.

– Jego Książęca Mość żąda tylko tego, co mu się należy – odparł Frahm wyniosłym tonem. – On jest panem i on decyduje. Nawet gdyby zażądał od was ostatniej koszuli, musielibyście ją oddać.

– Jeszcze trochę, a pozostanie nam jedynie ta ostatnia koszula!

Klara chętnie wyłożyłaby dobitnie, co myśli o rosnących podatkach, ale chciała uniknąć procesu sądowego i kary pieniężnej. Dlatego próbowała zaapelować do rozsądku urzędnika.

– Panie Frahm…

– Macie mówić do mnie: „wielce szanowny panie asesorze” – przerwał jej urzędnik.

– No dobrze! Wielce szanowny panie asesorze, musicie zrozumieć, że tak dłużej nie można. Z powodu wysokich podatków towary stają się coraz droższe, a wielu ludzi nie stać już nawet na produkty pierwszej potrzeby. Jeśli tak będzie dalej, ludzie wkrótce zaczną głodować, a pieniądze stracą na wartości. Książę sam to boleśnie odczuje. Czy chce aż tak podwyższyć daniny, aby nic nam nie zostało i żebyśmy nie mogli nawet kupić składników na nasze produkty? W ubiegłym roku podwojono podatki na importowane ingredienty, które poprawiają skuteczność leków. – Klara zamilkła na chwilę i oparła się dłońmi o krawędź stołu. – Jak za kilka lat książę będzie ściągał podatki, skoro ludzie nie będą mieć pieniędzy? Czy wtedy zajmie domy i gospodarstwa poddanych, a ich wypędzi z kraju?

– Kobieto, to, co mówisz, zakrawa na rebelię! – burknął Frahm. – Jego Książęca Mość zawsze ma na uwadze dobro swoich poddanych!

– Szkoda, że my tego za bardzo nie odczuwamy – odparła Klara z goryczą.

Wiedziała, że ona i Tobias nie będą mieli wyboru i zapłacą wymagane opłaty skarbowe. Bez niezbędnych paszportów nie mogliby wysłać w drogę wędrownych aptekarzy. A ci przyniosą pieniądze tylko pod warunkiem, że uda im się na trasie sprzedać leki. Trudno było zaakceptować to, że z roku na rok owa działalność daje coraz mniej zysku.

– Tym razem zapłacimy podatek. Ale jeśli w przyszłym roku znowu go zwiększycie, spodziewajcie się, że ten i ów farmaceuta zrezygnuje z prowadzenia działalności.

Frahm nie potraktował poważnie jej ostrzeżenia. Uśmiechnął się z zadowoleniem i otworzył księgę rachunkową, a następnie wymienił kwotę, którą miała uiścić. Stwierdził, że poradzi sobie z Tobiasem Justem i z innymi farmaceutami z Königsee. Chcąc nie chcąc, ugną się przed autorytetem władcy, którego on reprezentował w tym mieście.2

Klara wróciła do domu cała rozdygotana z gniewu. Po wejściu do kuchni ściągnęła z ramion chustę i rzuciła ją na krzesło, a następnie nalała sobie mleka do kubka. Kucharka Kuni właśnie miała formować kluski, ale się wstrzymała.

– Więc wielki pan nie dał się ułagodzić? Nic nie zmniejszył podatku? – zapytała.

– Jaki tam wielki pan? Waldemar Frahm to tylko pośledni urzędniczyna! Tyle że zachowuje się, jakby sam był księciem – prychnęła z pogardą Klara. Odstawiła kubek z hukiem na stół i się rozejrzała. – Gdzie są Tobias, Martin i Lena?

– Pan Tobias poszedł na zebranie farmaceutów do Gospody pod Lwem. Dopiero co się o nim dowiedział, więc nie mógł cię poinformować. A dzieci są na zewnątrz, w ogrodzie. Powiedziałam Martinowi, żeby zajął się małą Hildą. Ma pilnować, żeby słońce nie świeciło jej w twarz, bo jeszcze uszkodziłoby jej oczki.

Kuni wróciła do swoich klusek. Niezależnie od problemów z podatkami Klara i jej rodzina musieli zjeść obiad.

– Sprawdzę, co z maluchami – oznajmiła Klara i westchnąwszy, wyszła z kuchni i udała się do ogrodu.

Ten był jej dumą. Pielęgnowała go starannie i uprawiała w nim różne zioła, z których korzystała Kuni, dodając je do potraw, a także Tobias, który wykorzystywał je do produkcji leków. Dostrzegła swoje dzieci pod śliwą całą w białym kwieciu.

Martin, który miał osiem lat, poważnie potraktował opiekę nad młodszą siostrą. Ustawił kosz z Hildą w cieniu i odstraszał muchy, które próbowały usiąść na jej twarzy. Towarzyszyła mu pięcioletnia Lena. Dziewczynka siedziała na trawie i przeżuwała skórkę chleba. Kiedy zobaczyła matkę, zerwała się i do niej podbiegła.

– Wróciłaś, mamo!

– Tak, wróciłam – odpowiedziała Klara, na którą widok dzieci podziałał uspokajająco. Wzięła Lenę na ręce, a potem pogłaskała Martina po głowie. – Jesteście dziś bardzo grzeczni. Lubię was takimi!

– Czy dostaniemy za to nagrodę? – zapytał Martin, mając nadzieję, że matka poleci Kuni upiec ciasto lub przynajmniej otworzyć słoik ze śliwkowym kompotem z ostatnich zbiorów.

– Powinniście być grzeczni, nie myśląc o korzyściach – upomniała syna Klara.

Martin się skrzywił, słysząc te słowa. Klara mrugnęła do niego. Postanowiła poprosić Kuni o usmażenie wieczorem kilku naleśników, które smakowały wyśmienicie z dodatkiem miodu lub musu owocowego. Chłopiec domyślił się, że on i siostra mogą liczyć na nagrodę.

– Cioci Marthy jeszcze dzisiaj u nas nie było – powiedział nieco rozczarowany, ponieważ zwykle przynosiła mu coś smacznego, latem jabłko lub gruszkę, a zimą racucha lub precelka.

– Niedługo przyjdzie – pocieszyła go Klara.

Uznała, że przez wizytę w sądzie straciła zbyt wiele czasu. Miała dużo roboty w domu i ogrodzie. Musiała też przejrzeć suszące się na strychu zioła i przenieść do piwnicy te, które nadawały się już do użytku, a tam pomóc mężowi w ich przetwarzaniu.3

Farmaceuci z Königsee potajemnie zorganizowali swoje zebranie, nie chcąc, by książęcy funkcjonariusze im przeszkodzili. Spotkali się, niby przypadkiem, w Gospodzie pod Lwem. Byli to ludzie, których opinia liczyła się w mieście. Przez to jeszcze bardziej czuli się upokorzeni, że muszą zginać kark przed niskimi rangą urzędnikami książęcymi.

Mąż Klary, Tobias, zamówił kufel piwa i słuchał przemowy farmaceuty Hofmanna.

– Tak dalej być nie może! – mówił jego kolega po fachu. – Przez lata wiernie służyliśmy naszemu władcy i wznosiliśmy toasty za jego zdrowie. Dopóki panowie Schwarzburg-Rudolstadt nosili tytuł hrabiowski, żyło nam się dobrze. Ale kiedy nasz pan został księciem, jego wydatki gwałtownie wzrosły. Ściągnął do Rudolstadt rozmaitych ludzi, aby powiększyć swój dwór. Zamki jego przodków stały się dla niego zbyt skromne, więc chce zbudować nowe, a to wszystko naszym kosztem!

– Dobrze powiedziane! – przyznał mu rację jeden z farmaceutów.

– Wszystko prawda! – zawołał inny.

Tobias również skinął głową. Zastanawiał się, czy powinien się odezwać. Zanim się zdecydował, ktoś inny zabrał głos:

– Mówię wam, musimy coś zrobić! Wyślijmy petycję do Jego Książęcej Mości, albo może delegację. Nasi wysłannicy powinni wytłumaczyć szlachetnemu panu, że dosyć już tego. Jest władcą księstwa Schwarzburg-Rudolstadt, a nie królem Francji czy cesarzem w Wiedniu. Ich stać na utrzymanie dużego dworu i budowę zamków, a nasz pan Fryderyk Antoni nie ma dość pieniędzy.

– Racja! – Jeden z farmaceutów klepnął dłonią w stół, aby pokazać, że się zgadza, a wielu poszło w jego ślady.

– Więc jesteśmy zgodni, że musimy coś zrobić! – kontynuował swoją przemowę farmaceuta. – Ale czego właściwie chcemy? Czy sporządzimy petycję, którą jeden z nas przekaże księciu, czy pojedziemy w kilku do Rudolstadt?

– Jestem za petycją. Gdybyśmy pojechali całą grupą do Rudolstadt, książę uznałby to za bunt – stwierdził sąsiad Tobiasa, Lensing.

Tobias miał wątpliwości. Nowe podatki były bardzo uciążliwe, a petycja jego zdaniem nie będzie miała należytej wagi. Jeśli jednak zbyt wielu z nich stanęłoby przed księciem, ten mógłby poczuć się urażony i już na wstępie odrzucić ich żądania.

– Jestem za tym, byśmy złożyli u księcia pisemne oświadczenie, a jednocześnie dołączyli do pozwu, który pan Bulisius w imieniu obywateli Rudolstadt wniósł przeciwko księciu w Sądzie Kameralnym Rzeszy w Wetzlar – powiedział w końcu.

– Czy to nie rozgniewa Jego Książęcej Mości bardziej niż delegacja, która stanęłaby przed nim w całej skromności i poprosiła o obniżenie podatków? – zapytał jeden z farmaceutów.

– Ponadto procesy sądowe w Wetzlar są kosztowne – zauważył Lensing.

– Niczego wam nie narzucam! – dodał Tobias. – Ale uważam, że udział w procesie pokazałby księciu, że poważnie podchodzimy do naszych żądań, nie łamiąc przy tym prawa. Droga do sądu w Wetzlar jest dla nas całkowicie otwarta, bo nie jesteśmy ani chłopami pańszczyźnianymi, ani włóczęgami.

Niektórzy farmaceuci zaczęli się zastanawiać. Gdyby zdecydowali się działać czynnie przeciwko księciu, ten mógłby uznać to za rebelię i stłumić ją siłą. Jeśli zaś pójdą do sądu, książę Fryderyk Antoni będzie musiał ustosunkować się do pozwu.

– W każdym razie nie mamy się czego bać. Nie podważamy przecież władzy księcia, a jedynie sprzeciwiamy się nadużyciom jego urzędników – oznajmił Hofmann.

Podobnie jak innym farmaceutom, zdarzało mu się stawać przed Waldemarem Frahmem z kapeluszem w dłoni i wysłuchiwać jego obelg.

– Nie boimy się. A teraz chcę obalić drugi kufel piwa! – zawołał jeden z farmaceutów.

I na tym skończyło się zebranie. Niektórzy farmaceuci opuścili gospodę i wrócili do domów, inni usiedli przy jednym stole i nadal rozmawiali.

Tobias postanowił pójść do domu. Chciał się dowiedzieć od Klary, jak przyjął ją Waldemar Frahm.4

W drodze do domu Tobias minął budynek, który kupił jego ojciec, aby zamieszkać w nim ze swoją drugą żoną Marthą. Rumold, który wraz z synem produkował leki, nie zjawił się na zebraniu. Tobiasowi brakowało jego obecności. Nie zastanawiając się długo, wszedł i stanął twarzą w twarz z Marthą. Była urodziwą, zaledwie trzydziestoletnią kobietą, a zatem o prawie dwadzieścia pięć lat młodszą od jego ojca. Miała włosy blond i ładną, krągłą twarz.

– Dzień dobry, Martho! Gdzie jest ojciec? – zapytał.

– Rumold siedzi w kuchni i kroi cebulę. Zastąpił mnie, bo prawie sobie wypłakałam oczy i nie mogłam kroić dalej – powiedziała Martha, a potem opuściła głowę.

Tobias był nieco starszy od niej, a za kilka miesięcy miała urodzić mu młodszego brata lub siostrę. Czuła się niepewna jego reakcji, chociaż Klara usiłowała ją uspokoić.

– Czy mogę pójść do kuchni, czy może ugodzi to mojego ojca w jego męską próżność? – zapytał rozbawiony Tobias.

– Wejdź, drapichruście, i powiedz mi, co tam ustaliliście na zebraniu! – ryknął z kuchni Rumold.

Tobias zastał ojca siedzącego przy stole i krojącego ze złą miną cebulę.

– Czy możesz mi wytłumaczyć, dlaczego Pan Bóg stworzył to warzywo takim, że kto chce je zjeść, płacze jak na pogrzebie bliskiego członka rodziny, a może nawet bardziej? – jęknął Rumold i kiwnął na Marthę. – Czy mogłabyś nalać Tobiasowi wina z dzikiej róży? I mnie też!

Kiedy Martha poszła po wino, senior rodu spojrzał pytająco na syna.

– Kto najbardziej się udzielał?

– Wszystko przebiegło bardzo spokojnie. Kilku farmaceutów, w tym Hofmann, nawoływało do bardziej stanowczych kroków wobec księcia, podczas gdy niektórzy, choćby Lensing, byli temu przeciwni. Ale powiedz mi, dlaczego nie przyszedłeś na zebranie? – zapytał Tobias. – Twoja rada byłaby dla wszystkich bardzo cenna.

Ojciec zaśmiał się cicho.

– Na pewno nie dla wszystkich! Ci bardziej tchórzliwi byliby zaniepokojeni moimi słowami. Lensing stwierdził niedawno, że my, farmaceuci, nadal radzimy sobie dobrze, w przeciwieństwie do innych branży, ponieważ wielcy zależą od naszych zarobków. Bez nas, farmaceutów, i bez naszych wędrownych aptekarzy książę Fryderyk Antoni również musiałby zacisnąć pasa.

Tobias pomyślał o otyłym księciu na tronie w Rudolstadt i się skrzywił.

– Nie zaszkodziłoby mu to. W ciągu jednego dnia dwór tego pana zjada tyle jadła, że starczyłoby dla niejednej wielodzietnej rodziny przez rok.

– Książę wie, jak żyć po wielkopańsku! Tylko patrzeć, jak podagra wniknie mu w kości – odpowiedział ojciec z ponurym uśmiechem. – Ale powiedz mi, co nasi koledzy zamierzają zrobić?

Tobias wzruszył ramionami.

– Jeszcze do końca nie są co do tego zgodni, ale raczej przekażą księciu petycję. Zaproponowałem, żebyśmy dołączyli do pozwu, który pan Bulisius złożył w sądzie w Wetzlar, ale niektórzy mają obawy.

– Ja też nie sądzę, żeby to była dobra droga. Sędziowie bez wyjątku pochodzą z wielkopańskich rodzin i nigdy nie podejmą decyzji niekorzystnej dla naszego księcia – odpowiedział ojciec i machnął pogardliwie ręką.

– Nie chodzi mi o wygraną, ale o pokazanie naszego sprzeciwu. Niech książę zobaczy, że nie zgodzimy się na wszystko – odparł energicznie Tobias.

– Jeśli uzna nasz protest za bunt, sprowadzi na pomoc Prusaków, a ci wiedzą, jak zmusić poddanych do posłuszeństwa! Ale zmieńmy lepiej temat.

W tym momencie przyszła Martha z butelką wina z dzikiej róży.

– Kochanie, poszukaj tego leniucha, Grety, niech dokończy krojenie cebuli. Nie mogę jednocześnie rozmawiać z synem i płakać – rzekł jej mąż.

– Gdzie jest wasza służąca? – zapytał Tobias.

– Martha wysłała ją po coś na targ, a ten wałkoń tak się spieszy z powrotem, że pomiłuj Bóg. Chciałbym zamienić się z wami i wziąć waszą Liese na kilka tygodni, a w tym czasie Greta musiałaby pracować u was. Klara oduczyłaby ją obijania się w pracy.

Słowa Rumolda zabrzmiały tak kąśliwie, że Martha nie mogła powstrzymać łez.

– Sama powinnam była pójść na targ. Ale zrobiło mi się tak ciężko w nogach, że wysłałam Gretę. Ja…

– To nie był zarzut wobec ciebie! – przerwał jej mąż. – Jesteś łagodną, dobroduszną istotą, a ta ropucha to wykorzystuje. Ale podobasz mi się taka, jaka jesteś!

– Naprawdę? – Martha zapytała z takim zdziwieniem w głosie, jakby nadal nie mogła pojąć, że ktoś taki jak ojciec Tobiasa, stateczny i powszechnie szanowany obywatel, mógł się w niej zakochać.

– Skoro tak mówię, to tak jest – odparł. – Ale widzę, że Greta wreszcie wraca. Wiecie co? Niech się zajmie pracą w kuchni, a my dwoje pójdziemy z Tobiasem do domu… do jego domu!

– To też twój dom! Możecie zamieszkać w nim w każdej chwili – odrzekł Tobias.

– Ach, co ty mówisz? – Ojciec machnął ręką. – Młodzi i starzy razem, to na dłuższą metę nie wróży dobrze. Tutaj mam własne małe gniazdko, które dzielę z Marthą, i jestem sam dla siebie panem.

– U nas też byłbyś panem domu.

– Odpuść sobie, Tobiasie. Tak jak teraz jest najlepiej. Dobrze się dogadujemy i niczego więcej nie trzeba. Ach, jesteś wreszcie, Greto! Dokończ siekanie cebuli i zajmij się gotowaniem. Ja i Martha pójdziemy do Tobiasa.

Służąca miała respekt przed Rumoldem Justem i nawet nie próbowała szukać wymówek, jakby to pewnie robiła wobec Marthy. Z niezadowoloną miną wzięła do ręki nóż i zabrała się do roboty.

Tobias i Rumold dopili do końca wino i skierowali się ku drzwiom. Martha się zawahała.

– Chodź z nami! – powiedział jej mąż.

Rumold nie chciał, aby jego żona została, bo w przeciwnym razie Greta z pewnością by się obijała i cała nieprzyjemna praca spoczęłaby na Marcie. Życzyłby sobie, żeby jego małżonka była bardziej stanowcza. Człowiek nie może jednak mieć wszystkiego, więc musiał dla dobra żony pokazać służącej, co należy do jej obowiązków.5

Klara postawiła koszyk z Hildą w kuchni i zaczęła rozpinać koszulę, aby nakarmić piersią niemowlę. Wtem usłyszała, że ktoś wchodzi do domu, i stanęła plecami do drzwi.

– To pan Just, Tobias i Martha. Powiem, żeby poszli do dużego pokoju, a ty spokojnie nakarm dziecko – zaproponowała jej Kuni.

– Niech mój teść i Tobias pójdą tam i poczekają, a Martha niech tu przyjdzie – rzekła Klara, delikatnie głaszcząc Hildę po główce.

Kuni skinęła głową i wyszła.

– Możecie usiąść w dużym pokoju! Zaraz przyniosę wam kubek wina z tarniny – powiedziała do mężczyzn.

– Wolałbym dwa kubki – odpowiedział Rumold z uśmiechem. – Jak przyniesiesz jeden, będziemy się z Tobiasem musieli podzielić, a wówczas każdy z nas dostanie tylko trochę.

Kucharka pokręciła głową w komicznej desperacji.

– Jakbym nie zamierzała dać każdemu z was po kubku!

– Nie bierz słów mojego ojca nazbyt dosłownie. Dzięki młodej żonie pozostaje młody duchem i lubi sobie podowcipkować. – Tobias się zaśmiał.

– Dobrze, że nie nazwałeś mnie dziecinnym, bobym ci przetrzepał spodnie na tyłku. – Rumold również się roześmiał i wszedł do dużego pokoju.

Tobias podążył za nim, natomiast Martha stanęła niezdecydowana.

– Idź do kuchni – powiedziała jej Kuni i poszła po wino z tarniny.

Martha dołączyła do Klary i przyglądała się przyjaciółce karmiącej piersią córeczkę.

– Pomyśleć, że za niecałe siedem miesięcy też będę trzymała w ramionach coś tak kochanego… – powiedziała cicho i wyciągnęła rękę, żeby dotknąć niemowlęcia; jej twarz przybrała łagodny wyraz, a usta zadrgały.

– Powiedziałaś już Rumoldowi, że zostanie ojcem? – zapytała Klara.

Martha pokręciła głową.

– Nie! Boże drogi, nie mam odwagi. Jak on zareaguje?

– Będzie dumny. Robiąc ci dziecko, udowodnił, że mimo swoich lat ciągle jeszcze jest mężczyzną. Uczucie dumy pomoże mu też znosić krzyki niemowlęcia.

– Dlaczego niemowlę miałoby krzyczeć? Hilda jest przecież cichutka – zaoponowała Martha.

– Poczekaj, aż zaczną jej rosnąć zęby. Wtedy zobaczysz, jak to jest. – Klara się zaśmiała. Stwierdziwszy, że mała jest najedzona i tylko żuje brodawkę, zabrała jej pierś, mówiąc: – Zostaw już to!

Niemowlę od razu zrobiło niezadowoloną minkę i zaprotestowało krzykiem.

– Masz, maleńka! – Kuni przyniosła lniany smoczek zanurzony w wodzie z miodem i włożyła go niemowlęciu do ust.

Hilda chciała go wypluć. Ale ponieważ matka nie zamierzała przyłożyć jej do piersi, zatrzymała go w końcu w ustach.

Klara położyła córkę w kołysce, zapięła koszulę i gorset, po czym wraz z Marthą dołączyła do męża i teścia. Tobias natychmiast podszedł do niej i ją objął.

– Co powiedział Frahm? – zapytał z przejęciem.

– Oznajmił, że jeśli książę zechce, będziemy musieli oddać ostatnią koszulę! – Klara syknęła, uznając takie żądanie za oburzające.

– A niech to! – zaklął Tobias. – Chętnie powiedziałbym mu coś do słuchu.

– I dostałbyś kilka talarów kary za obrazę urzędnika Jego Książęcej Mości – oświadczył ponuro Rumold.

– Moja odpowiedź też nie była zbyt grzeczna – przyznała Klara. – Powiedziałam Frahmowi, że wkrótce poddani nie będą w stanie płacić stale rosnących podatków i książę boleśnie to odczuje. Nie byłam bardziej uprzejma, niż ty byłbyś!

– Mimo to lepiej, że to ty do niego poszłaś – stwierdził Rumold, uśmiechając się do Klary, dumny ze swojej energicznej synowej. – Mężczyznę Frahm mógłby kazać aresztować, kobiety raczej nie, zwłaszcza takiej, która ma kilkutygodniowe dziecko.

Klara uznała, że pora zmienić temat.

– Nie chcesz teraz powiedzieć mężowi? – zapytała Marthę.

Przyjaciółka pochyliła głowę.

– Ja… nie wiem jak…

Zabrzmiało to tak bojaźliwie, że Rumold uniósł głowę ze zdumieniem.

– Czy masz jakieś sekrety przede mną?

– Jeden, który i tak nie pozostanie długo w ukryciu – oznajmiła z uśmiechem Klara. – Twoja Martha jest mianowicie przy nadziei. Za kilka miesięcy znów zostaniesz ojcem!

– Co ty mówisz? – wykrztusił Rumold.

Przez chwilę wyglądał, jakby został rażony piorunem. Martha na widok jego twarzy wybuchnęła płaczem.

– Właściwie powinieneś okazać więcej radości na taką wieść – skarciła Klara teścia.

Rumold przełknął ślinę i wziął Marthę w ramiona.

– Czy to prawda? – zapytał ją o wiele łagodniejszym tonem.

Martha skinęła głową, robiąc lękliwą minę.

– Położna mówi, że jestem w trzecim miesiącu. Ja…

– Tak się cieszę! – przerwał jej Tobias. – Zawsze chciałem mieć brata lub siostrę. Wreszcie się doczekam. A dla moich dzieci będzie to maleńki stryjek lub ciotka. – Ta myśl rozbawiła Tobiasa, ale kiedy zobaczył, że Martha mogła źle rozumieć jego słowa, wziął ją w ramiona. – To najlepsza wiadomość od dawna! Książę i jego pazerni urzędnicy nie zepsują nam radości.

– Książę będzie miał jeszcze jednego poddanego, od którego kiedyś będzie mógł ciągnąć podatki – powiedział ponuro Rumold. Pomyślał, że jest zbyt stary, aby w wieku ponad pięćdziesięciu lat znów zostać ojcem, ale szybko odsunął od siebie tę myśl. W końcu wziął za żonę młodą kobietę. Powinien się spodziewać, że Martha zajdzie w ciążę, chociaż w pierwszym małżeństwie pozostawała bezdzietna. – Ja też się cieszę! – dodał i gorliwie skinął głową.

– Martha dowiedzie teraz krewnym pierwszego męża swojej wartości jako kobieta! Nie będą mogli dłużej się upierać, że i tak cały spadek przypadłby im, bo ona nie może mieć dzieci – stwierdził Tobias zadowolonym tonem, ponieważ proces przeciwko rodzinie Kircherów był zacięty i długotrwały.

Dzięki Bogu wygrali, inaczej kosztowałoby to ich dużo pieniędzy. Ale i tak część spornych środków trafiła do prawników i skarbca książęcego.

– Spór z Kircherami to już przeszłość – oznajmiła Klara, aby odwrócić uwagę Marthy od tamtych czasów, gdy jako żona Fritza Kirchera była molestowana przez teścia.

– Tak, to przeszłość! – przytaknął Tobias. – Dlatego cieszę się, Martho, że ojcu i tobie tak dobrze się wszystko układa. Krewni mojej matki usiłowali powstrzymać go przed ponownym ożenkiem. Zachowywali się wobec niego tak, jakby zamierzał popełnić najgorszą zbrodnię. Ostatnim razem musiałem wyprosić ciotkę Helenę z domu, bo nie mogła przestać nagadywać na Marthę i ojca.

– Tak, to było okropne! – Rumold otrząsnął się i wziął żonę w ramiona. – Gdybym posłuchał Heleny i innych, siedziałbym teraz przy piecu jak starzec i bawiłbym się z moimi wnukami. Co prawda robię to czasem, ale nie czuję się starcem.

– Więc nie jesteś na mnie zły? – spytała nieśmiało Martha.

– Co znaczy zły? Jestem tak szczęśliwy, jak tylko może być mężczyzna, którego młoda, ładna żona wkrótce zostanie matką.

Rumold rzucił Marcie tak kochające spojrzenie, że przylgnęła do niego rozanielona.

– Powinniśmy dziś wieczorem uczcić tę wspaniałą wiadomość. Zapraszamy do nas na buteleczkę dobrego wina; kolejną zachowamy na chrzest – powiedział Rumold, a wszyscy przyjęli jego propozycję z zadowoleniem.6

Kiedy Martha i Rumold wrócili do domu, zastali swoją służącą u drzwi wejściowych pogrążoną w rozmowie z sąsiadką.

– Zrobiłaś wszystko, co miałaś zrobić? – zapytał Rumold, a Greta w odpowiedzi energicznie kiwnęła głową.

– Zrobiłam!

Martha i Rumold minęli służącą i otworzyli drzwi kuchenne. Farmaceuta pociągnął nosem.

– Czuć spalenizną!

Martha błyskawicznie rzuciła się do garnków, aby uratować jedzenie. Jednak smród spalenizny przyprawił ją o mdłości. Wybiegła do ogrodu i zwymiotowała.

– Greto, co to ma znaczyć?! – krzyknął ze złością Rumold. – Zobacz, co narobiłaś! Obiad się przypalił, a to wszystko twoja wina.

Kobieta weszła do kuchni i rzuciła okiem na śmierdzące garnki.

– Widocznie tak musiało się stać. Nic na to nie poradzę! – stwierdziła, wypierając się winy.

– Moja żona kazała ci zająć się gotowaniem. Trzeba było stać przy garnkach i pilnować jedzenia. A ty wyszłaś sobie na zewnątrz, żeby pogadać z sąsiadką. Teraz musimy wyrzucić wszystko świniom. – Rumold zganił ją ostrym tonem.

Greta zdjęła garnki z ognia i zajrzała pod pokrywki.

– E, jeszcze da się to zjeść – stwierdziła, postanawiając w duchu nie ruszać tych dań, tylko przekąsić trochę chleba i kiełbasy z piwnicy.

Rumold złapał ją za szyję i przysunął jej głowę do największego garnka.

– Mówisz, że da się to zjeść? Pokaż nam zatem, jak to jesz. Bierz łyżkę i zaczynaj!

Greta wpatrywała się w na wpół zwęgloną zawartość garnka i na próżno próbowała wyrwać się z jego uścisku.

– Jedz! – rozkazał.

Służąca chwyciła łyżkę i nabrała nią niewielką ilość potrawy. Włożyła ją do ust i natychmiast wszystko wypluła.

– Nie dam rady! – jęknęła.

– Ale ja i moja żona mamy to jeść, ty niecna istoto! Powinienem cię wygonić za drzwi i znaleźć sobie nową dziewkę do posługi.

Mówiąc to, Rumold stwierdził, że tak faktycznie byłoby najlepiej.

Greta upadła przed nim na kolana i błagalnie uniosła ręce.

– Nie, proszę, nie róbcie tego! Gdzie miałabym się udać? Nie znam nikogo, kto by mnie przyjął.

Powszechnie wiedziano, że jest leniwa i zawodna, więc nie mogła liczyć na znalezienie nowej pracy w Königsee ani w najbliższej okolicy. Musiałaby pójść do któregoś z okolicznych krajów i żebrać tam o parę groszy lub coś do jedzenia. Ta myśl tak przeraziła Gretę, że zaczęła płakać.

– Nie wyganiajcie mnie! To się już nigdy nie powtórzy! Zrobię wszystko, żebyście byli ze mnie zadowoleni.

Rumold się zawahał. Dziewka co prawda zasłużyła na karę, ale Martha była przy nadziei, więc dopóki nie znajdą nowej służącej, nie mógł całej pracy w domu zrzucić na jej barki.

– No dobrze! Po raz kolejny daruję ci twoje niedbalstwo – powiedział groźnym tonem. – Moja żona jest w ciąży i nie może już tyle pracować. Więc się popraw, żebym nie musiał żałować swojej decyzji.

Pani będzie miała dziecko? Dla Grety była to przerażająca wiadomość. Do tej pory tak kombinowała, że to Martha wykonywała większość prac domowych. Teraz to już nie będzie możliwe. Co gorsza, jak tylko urodzi się dziecko, będzie musiała pomagać w opiece nad nim. Ale i tak wolała zostać w domu państwa Justów, niż błąkać się po wiejskich drogach.

– Daję słowo, że będziecie ze mnie zadowoleni – zapewniła, całując Rumolda w rękę.

Następnie przystąpiła do wyrzucania zwęglonej zawartości garnków do wiadra, w którym zbierali odpady dla świni.

– Dziś na obiad zjemy chleb z boczkiem i ugotujesz dopiero coś na kolację. Przygotuj trochę więcej jadła, bo zaprosiłem syna i synową – powiedział Rumold i wyszedł sprawdzić, co u Marthy.

Greta została w kuchni. Uznała, że życie jest niesprawiedliwe. Jak to możliwe, że obiad się przypalił? Przecież rozmawiała z sąsiadką na zewnątrz tylko przez kilka minut. Do tego pani Martha nosiła pod sercem dziecko. Gdy je urodzi, nie będzie już postrzegana jako przybłęda, którą Rumold poślubił z miłosierdzia, ale zostanie uznana za pełnoprawną poddaną Jego Książęcej Mości Fryderyka Antoniego. Wtedy dziewka będzie musiała być jej posłuszna, inaczej zostanie wysmagana rózgą.

Dotychczas Greta okazywała Marcie lekceważenie, więc teraz zaczęła się obawiać, że ta w przyszłości może się na niej odegrać. Potrzebowała zatem kogoś, kto w takiej sytuacji mógłby ją chronić. Przez chwilę czuła się bezradna, aż wreszcie przyszedł jej do głowy mężczyzna, przed którym nawet Rumold Just musiał z uniżonością zdejmować kapelusz.7

Już zmierzchało, kiedy Klara i Tobias weszli do domu Rumolda i Marthy. Klara niosła na rękach maleńką Hildę, ponieważ zamierzała ją nakarmić przed powrotem do domu. Chociaż dziewczynka spała spokojnie, jej widok wywołał u Grety niechęć. Wkrótce tu również pojawi się niemowlę i będzie musiała znosić jego krzyki i prać cuchnące pieluchy.

– Jesteście! – Rumold przywitał syna i synową i wskazał na drzwi dużego pokoju, który wydawał mu się odpowiedni na tę okazję.

– Jak się czujesz? – Klara zapytała z niepokojem Marthę, ponieważ jej brzemienna przyjaciółka była bardzo blada.

– W południe zrobiło jej się niedobrze – oznajmił Rumold – bo Greta przypaliła jedzenie i zadymiła całą kuchnię.

Martha opuściła głowę.

– Ten smród był okropny!

– Kobieta przy nadziei jest wrażliwa na zapachy – pocieszyła ją Klara. – Mnie też w ciąży ciągle mdliło! Nawet bez brzydkich zapachów. Ufam, że zjadłaś kolację?

– Razem coś zjemy – oznajmił Rumold. – Mam nadzieję, że jesteście głodni.

Klara i Tobias przytaknęli, żeby go nie rozczarować.

– To dobrze – kiwnął głową Rumold i poprosił obie kobiety, aby weszły do pokoju. – Ja jeszcze na osobności porozmawiam przez chwilę z Tobiasem – dodał.

Klara wzięła Marthę pod rękę i razem przekroczyły próg pokoju. Tymczasem Rumold pociągnął syna na drugi koniec korytarza.

– Martha nie może usłyszeć, co mam ci do powiedzenia. Niepotrzebnie by się przejęła – powiedział cicho.

Syn spojrzał na niego ze zdziwieniem.

– Czy masz mi do przekazania jakieś złe wieści?

– Nie, nie! – zaprzeczył ojciec. – Po prostu nie jestem już najmłodszy. Minie jeszcze wiele lat, nim dziecko moje i Marthy dorośnie. Nie wiem, czy Bóg mi pozwoli tego doczekać. Dlatego mam do ciebie prośbę. Jeśli umrę przedwcześnie, zaopiekuj się Marthą i dzieckiem!

– Ależ oczywiście, że to zrobię – odpowiedział Tobias, chwytając ojca za ręce. – Niemniej jednak chcę, żebyś żył długo i osobiście mógł wybrać córce narzeczonego lub narzeczoną dla syna.

– Byłoby miło! – odparł Rumold, choć wiedział, że wtedy będzie się już zbliżał do osiemdziesiątki. Poklepał syna po ramieniu. – Chodź, dołączmy do naszych kobiet! W przeciwnym razie pomyślą, że rozmawialiśmy o sprawach ważących o losie świata.

Tobias roześmiał się cicho i poszedł za nim do dużego pokoju. Klara i Martha siedziały już na ławce, każda z poduszką pod pupą.

– Oj, wychodzi na to, że kobiecy tyłek jest bardziej wrażliwy niż męski. My niczego takiego nie potrzebujemy! – rzekł Tobias i usiadł, a tymczasem jego ojciec wziął misę, którą Greta podała, i napełnił talerze.

– Niech wam wyjdzie na zdrowie, jako i mnie – powiedział, a następnie odmówił krótką modlitwę dziękczynną.

Podczas posiłku panowała cisza. Ale jak tylko talerze zostały uprzątnięte ze stołu, Rumold Just przyniósł butelkę wina i pilnikiem utrącił jej szyjkę. Sprawdził, czy do środka nie wpadły kawałki szkła, a potem nalał cztery pełne kubki.

– Wznieśmy toast i choć na chwilę zapomnijmy o Frahmie i jemu podobnych kanaliach – powiedział i podał gościom kubki.

– Martha powinna ograniczyć picie wina i innych napojów alkoholowych, póki nosi dziecko pod sercem – ostrzegła Klara, po czym dodała, że podczas karmienia piersią tego typu trunki również są niewskazane. – Doktor Halbers powiedział kiedyś, że zetknął się z pewną matką, która nie żałowała sobie winiaka, a jednocześnie karmiła piersią. Jej dziecko było przez to nieustannie pijane – uzupełniła.

– Naprawdę? – Martha nie mogła w to uwierzyć, ale uznała, że Klara ma więcej wiedzy na temat porodu i wychowywania dzieci, zatem postanowiła wziąć sobie jej rady do serca.

Cała czwórka stuknęła się kubkami, po czym pogrążyli się w rozmowie. Rumold był w dobrym nastroju. Z werwą opowiadał o swojej młodości:

– Schwarzburg-Rudolstadt miał wtedy rangę wolnego hrabstwa, a władał nim Albert Antoni, dziadek obecnego księcia. Dwór w Rudolstadt był znacznie skromniejszy niż dzisiaj. Kiedy cesarz Józef podniósł hrabiego do rangi księcia, Albert Antoni nie przywiązywał do tego wielkiej wagi. Nadal żył tak jak przedtem. I choć od czasu wielkiej wojny minęło zaledwie czterdzieści lat, było nam wtedy lepiej niż teraz.

Kiedy zdał sobie sprawę, że porównanie dawnych czasów z obecnymi przyprawia go o rozgoryczenie, zmienił temat. Opowiadając zabawną historyjkę, przyglądał się żonie i synowej. Obie były całkiem ładne i w podobnym wieku, dzieliły je tylko dwa lata. Martha miała miękkie rysy twarzy i rozmarzone oczy. Wydawała się przez to trochę bezradna. Tymczasem Klara emanowała energią życiową. Jej włosy były nieco ciemniejsze niż dziesięć lat temu, kiedy mimo wszelkich ostrzeżeń i obiekcji uparła się, że jako wędrowna aptekarka pokona trasę zamordowanego ojca. Chociaż urodziła troje dzieci, pozostała szczupła. Jej jasne oczy błyszczały pod delikatnie wygiętymi brwiami, nos nie był zbyt szeroki ani zbyt długi, a usta w sam raz.

Rumold czuł satysfakcję, że jego syn wybrał sobie taką kobietę. Ale sam też był zadowolony z Marthy. Uśmiechnął się do swojej pięknej żony i relacjonował żartobliwym tonem, jak Klara prosiła go kiedyś, aby pozwolił jej zastąpić ojca i zostać wędrowną aptekarką.

– Wtedy myślałem, że z wiekiem stanie się piekielnicą. Ale teraz stwierdzam z zadowoleniem, że się myliłem – powiedział wystarczająco szybko, aby uprzedzić ostrą uwagę Klary.

– To wspaniała niewiasta, lepszej nie mógłbym sobie nawet wymarzyć – powiedział jego syn. – Jakże sprytnie zdemaskowała mordercę swojego ojca! A później, kiedy już byliśmy małżeństwem, uwolniła mnie w Rübenheim z lochu. Gdyby nie ona, panna Engstler kazałaby mnie zabić bez mrugnięcia okiem. Dlatego nie powinniśmy narzekać na teraźniejszość. Wcześniej też mieliśmy problemy.

– To zaiste prawda – przyznała mu rację Klara i oparła się o niego.

– Czy dostaliście ostatnio jakieś wieści od pana von Tengenreutha? – zapytała Martha.

Klara pokręciła głową.

– Pisze do nas raz w roku i przy okazji przysyła prezent Lenie, bo on i jego żona…

– …która dawniej była jego śmiertelnym wrogiem! – wtrąciła Martha.

– …bo on i jego żona są jej chrzestnymi – dokończyła zdanie Klara, nie reagując na uwagę przyjaciółki.

– Niewiele pozostało z dawnej wrogości. W końcu małżonka urodziła panu von Tengenreuthowi dwóch synów – relacjonował Tobias.

– W tym roku przysłali naszej Lenie kawałek prawdziwego jedwabiu – oznajmiła Klara. – Ale nie śmiemy go użyć, bo urzędnicy książęcy wleźliby nam na karki i ściągnęli z nas podatek.

Chociaż mówiła pogodnym tonem, dało się usłyszeć, że jest urażona, nie mogąc uszyć córce takiej garderoby, jaką by chciała.

– Ja też uważam, że to niesprawiedliwe, iż dziecko nie może mieć sukienki z jedwabiu, który otrzymało w prezencie – powiedziała z westchnieniem Martha.

– Takie są teraz czasy. Porozmawiajmy o przyjemniejszych rzeczach! – Rumold znów wrócił w rozmowie do przeszłości i wspomniał, jak Klara wkradła się w łaski ówczesnego księcia Ludwika Fryderyka i jak pozwolono jej ruszyć w świat w charakterze wędrownej aptekarki.

Na trasie Klara spotkała Marthę, a teraz obie opowiedziały, jak przechytrzyły Benna von Güssberga, hrabiego z Frankonii.

– Chciał nas spalić na stosie jako czarownice i oskarżył nas o czary w Bambergu. Ale nie wyszło mu to na dobre! – zaśmiała się Martha.

– Miałyśmy dużo szczęścia – przyznała Klara. – Dopiero później dowiedziałam się, że książę biskup Lothar Franz von Schönborn ostro ścigał czarownice na podległym mu terenie. Mogłyśmy źle skończyć, gdyby Benno von Güssberg postępował bardziej przemyślnie.

– Ale nie postępował! – oznajmiła triumfalnie Martha, która Güssberga i jego pachołków zachowała w najgorszej pamięci.

– Obyśmy w przyszłości obyli się bez takich przygód – powiedział Tobias, po czym zaproponował ojcu wypicie po jeszcze jednym kielichu wina.

Na chwilę rozmowa ucichła, a Klara nadstawiła uszu. Coś było nie tak! Dała znak ręką, aby wszyscy umilkli, i uważnie nasłuchiwała.

Z zewnątrz dobiegał cichy szmer, jakby coś się ocierało o ścianę. Klara wstała ostrożnie i podkradła się do okna.

Zasłony były już zaciągnięte. Chwyciła lewą ręką tkaninę, a prawą położyła na zamku. Szarpnięciem odsunęła zasłonę i jednocześnie otworzyła okno. W ciemności nikogo nie zobaczyła, ale usłyszała ciche przekleństwo i oddalające się kroki.

– Co za łajdak! Jeśli dostanie się w moje ręce, dam mu popalić – powiedział ze złością Rumold.

– Musiałbyś wiedzieć, kto to był. Nie rozpoznałam go, ale na pewno był to mężczyzna.

– Czego mógł chcieć? – zapytała Martha. – To nie złodziej, bo mimo zaciągniętych zasłon widział, że w komnacie płonie światło.

– Pewnie podsłuchiwał! – powiedział zdenerwowany Tobias.

– Więc do tego doszło, że donosiciele przykładają teraz uszy do szyb? – prychnął Rumold, czerwieniejąc ze złości na twarzy.

Klara skrzywiła się drwiąco.

– Jeśli ten człowiek chciał wiedzieć, co mówimy o Jego Książęcej Mości, to mu się nie udało. Rzadko wspominaliśmy o księciu i na pewno nie lekceważącym tonem.

– Ten człowiek może nam włożyć w usta wiele różnych rzeczy – stwierdził ponuro Tobias. – Jeśli na nas nakłamie, trudno nam będzie oczyścić się z jego oskarżeń.

– A niech go diabli! – Rumold zacisnął pięści, po czym zamknął okno i je zasłonił. Następnie rzekł do pozostałych: – Musimy uważać, co mówimy, aby nieopatrznie rzucone słowo nie ściągnęło na nas stryczka. Że też musiało się to zdarzyć akurat w taki dzień jak dzisiaj, kiedy powinniśmy się radować.

– Nie pozwólmy, by radość nas opuściła – odparła Klara. – Niemniej jednak zastanawia mnie, dlaczego ten ktoś podsłuchiwał nas akurat dzisiaj? Czy za bardzo nadepnęłam na odcisk Waldemarowi Frahmowi?

– Mógł przyjść też ze względu na mnie – powiedział Tobias. – W końcu uczestniczyłem przecież w zebraniu w Gospodzie pod Lwem. Jutro zapytam innych farmaceutów, czy też zauważyli coś podejrzanego. Ale teraz mam dość rozmowy o szpiclach i donosicielach, lepiej zmieńmy temat.

Usiadł z powrotem przy stole i wypił łyk wina.

Klara wyraźnie czuła, że jej mąż wciąż pała złością. Spoczęła obok niego i chwyciła go za rękę.

– Nieważne, kto to był, i tak nie znajdzie na nas haka!

– Oczywiście, że nie! – odparł Tobias, stwierdzając, że Klara jest idealną żoną.

Jego ojciec też się zaniepokoił.

– Książę i jego poplecznicy – powiedział, wpatrując się w zasłonę – powinni zdawać sobie sprawę z jednej rzeczy: kto sieje wiatr, ten zbiera burzę!

– Ejże – rzucił Tobias z wymuszonym uśmiechem. – Lepiej, żebyś takich rzeczy nie mówił głośno.

– Ale to prawda. Jesteśmy ludźmi, nie zwierzętami, które można dręczyć biczem. A teraz za zdrowie Marthy i dziecka w jej łonie.

– Wypijmy! – odparła Klara, modląc się, aby burza, którą przepowiedział jej teść, nie nadeszła.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: