Porwanie Edgarda Mortary - ebook
Porwanie Edgarda Mortary - ebook
Zmierzch 23 czerwca 1858 roku, Bolonia. W domu żydowskiego kupca Momolo Mortary rozlega się nagły łomot. U drzwi stoi dwóch oficerów inkwizycji z rządowym poleceniem zabrania z domu sześcioletniego Edgarda. Powodem jest rzekomy potajemny chrzest chłopca udzielony przez służącą, a według prawa Państwa Kościelnego, któremu przewodzi wówczas papież Pius IX, katolik nie mógł być wychowywany przez żydowskich rodziców. Edgardo zostaje przewieziony do Rzymu, gdzie ma dorastać pod okiem kleru. Okazuje się, że uprowadzenie chłopca będzie mieć dalekosiężne skutki dla losów zarówno Włoch i Państwa Kościelnego, jak i całego świata.
Choć przez dziesiątki lat w Państwie Kościelnym odbierano rodzicom sekretnie ochrzczone żydowskie dzieci, dlaczego to właśnie sprawa Edgarda Mortary zyskała międzynarodowy rozgłos i doprowadziła do zjednoczenia Włoch? Z tą historią mierzy się amerykański antropolog, laureat Nagrody Pulitzera David I. Kertzer. Niczym detektyw bada historię porwania chłopca i próbuje odpowiedzieć na pytania dotyczące przenikających się granic władzy państwowej i religijnej.
„Porwanie Edgarda Mortary” to nie tylko opowieść o losach żydowskiego chłopca i jego rodziny. To również świadectwo narodzin Włoch jako państwa, a także historia starć między starym i nowym porządkiem u zarania nowoczesności.
Książka znalazła się w finale Amerykańskiej Nagrody Książkowej oraz została uhonorowana przez Jewish Book Council nagrodą dla najlepszej książki o tematyce żydowskiej.
Nad ekranizacją „Porwania Edgarda Mortary” pracuje Steven Spielberg.
„Rozdzierająca opowieść o walce między konserwatywnym a liberalnym społeczeństwem Europy XIX wieku […]. Poruszające studium odwiecznych starć między sacrum a profanum.” „Kirkus Reviews”
„Erudycja Kertzera połączona z jego talentem narracyjnym tworzą wspaniałą, dramatyczną i wciągającą historię.” „Boston Globe”
„Relacja Kertzera przypomina współczesne dramaty sądowe, choć jednocześnie zaskakuje i trzyma w napięciu jak najlepsza powieść.” „Newsday”
„Fascynująca historia łącząca tragiczne losy żydowskiej rodziny z wielkimi przemianami w dziewiętnastowiecznej Europie.” Jay Freeman, „Booklist”
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8049-680-4 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Adam Hochschild Lustro o północy. Śladami Wielkiego Treku
Kate Brown Plutopia. Atomowe miasta i nieznane katastrofy nuklearne
Drauzio Varella Klawisze
Piotr Lipiński Cyrankiewicz. Wieczny premier
Mariusz Szczygieł Gottland (wyd. 3 zmienione)
Maciej Czarnecki Dzieci Norwegii. O państwie (nad)opiekuńczym
Zbigniew Parafianowicz, Michał Potocki Kryształowy fortepian. Zdrady i zwycięstwa Petra Poroszenki
Paweł Smoleński Wieje szarkijja. Beduini z pustyni Negew
Albert Jawłowski Milczący lama. Buriacja na pograniczu światów
Lidia Pańków Bloki w słońcu. Mała historia Ursynowa Północnego (wyd. 2)
Mariusz Szczygieł Niedziela, która zdarzyła się w środę (wyd. 3)
Aneta Prymaka-Oniszk Bieżeństwo 1915. Zapomniani uchodźcy (wyd. 2)
Wojciech Górecki Toast za przodków (wyd. 2)
Jonathan Schell Prawdziwa wojna. Wietnam w ogniu
Wojciech Górecki Planeta Kaukaz (wyd. 3)
Janine di Giovanni Tamtego ranka, kiedy po nas przyszli. Depesze z Syrii
Wolfgang Bauer Porwane. Boko Haram i terror w sercu Afryki
Wojciech Górecki Abchazja (wyd. 2)
Bartek Sabela Afronauci. Z Zambii na Księżyc
Anna Pamuła Polacos. Chajka płynie do Kostaryki
Paweł Smoleński Pochówek dla rezuna (wyd. 3)
Cezary Łazarewicz Tu mówi Polska. Reportaże z Pomorza
Ilona Wiśniewska Białe. Zimna wyspa Spitsbergen (wyd. 2)
Filip Springer Miedzianka. Historia znikania (wyd. 4)
William Dalrymple Dziewięć żywotów. Na tropie świętości we współczesnych Indiach (wyd. 2)
Barbara Demick Światu nie mamy czego zazdrościć. Zwyczajne losy mieszkańców Korei Północnej (wyd. 2)
Jacek Hugo-Bader Dzienniki kołymskie (wyd. 2)
Ben Rawlence Miasto cierni. Największy obóz dla uchodźców
Dariusz Rosiak Biało-czerwony. Tajemnica Sat-Okha
Jean Hatzfeld Więzy krwi
Aleksandra Boćkowska Księżyc z peweksu. O luksusie w PRL
Barbara Seidler Pamiętajcie, że byłem przeciw. Reportaże sądowe
Ewa Winnicka Był sobie chłopczyk
Cezary Łazarewicz Żeby nie było śladów. Sprawa Grzegorza Przemyka (wyd. 3)
Paweł Smoleński Syrop z piołunu. Wygnani w akcji „Wisła”
Marcin Kącki Poznań. Miasto grzechu
Piotr Lipiński Bierut. Kiedy partia była bogiem
Tomasz Grzywaczewski Granice marzeń. O państwach nieuznawanych
Cezary Łazarewicz Koronkowa robota. Sprawa Gorgonowej
Zbigniew Rokita Królowie strzelców. Piłka w cieniu imperium
Swietłana Aleksijewicz Czarnobylska modlitwa. Kronika przyszłości (wyd. 4)
W serii ukażą się m.in.:
Karolina Bednarz Kwiaty w pudełku. Japonia oczami kobiet
Paweł Smoleński Królowe MogadiszuProlog
Nadchodził koniec epoki, upadek wielusetletnich ustrojów. Na Półwyspie Apenińskim pradawne struktury papiestwa i tradycyjnej władzy chwiały się w posadach, stając do konfrontacji z dziedzictwem oświecenia i rewolucji francuskiej, z orędownikami nowoczesnego przemysłu, nauki i handlu. Dumni wojownicy starego i nowego porządku niepewnie mierzyli się wzrokiem. Nie rozumieli siebie nawzajem. Każda strona wymachiwała własnymi sztandarami, głosiła własne prawdy, wielbiła własne bóstwa i własnych bohaterów. Rewolucjonistom śniły się wspaniałe utopie, jakże odmienne od okrutnej teraźniejszości. Liberałowie mówili o nowym porządku politycznym opartym na zasadach konstytucjonalizmu. Nawet konserwatyści nabrali wątpliwości, czy dawny świat zdoła przetrwać. Rodzili się nowi bogowie. W Italii miało wkrótce powstać państwo narodowe, zlepione z księstw i księstewek, królestw burbońskich i sabaudzkich, ziem kontrolowanych przez Cesarstwo Austriackie i Watykan, choć na razie nikt nie mógł przewidzieć kształtu ani charakteru owego państwa. Poddanych czekała przemiana w obywateli – aczkolwiek dla rzesz niepiśmiennych chłopów życie toczyło się po dawnemu.
Prawdziwym symbolem walki starego z nowym stała się kraina rządzona przez papieża. Władza pochodziła tu od Boga. Właśnie w Państwie Kościelnym koncepcja ta zyskała szczególną legitymizację, umacnianą przez wyszukane obrzędy rytualne. Papież od wielu stuleci był władcą absolutnym, panem swych poddanych. W 1858 roku Państwo Kościelne zajmowało z grubsza te same tereny co trzy i pół stulecia wcześniej. Ciągnęło się na północny wschód od Rzymu, omijając półkoliście Wielkie Księstwo Toskanii, aż do drugiego arcyważnego miasta: Bolonii. Papieże sprawowali tu rządy, bo tak chciał Bóg. Rewolucyjne postulaty, by to lud wybierał rządzących, by obywatele mogli myśleć, co im się podoba, i wierzyć, w co tylko zechcą, uchodziły nie tylko za niedorzeczność, ale wręcz za herezję, podszepty diabła, dowód rozwydrzenia masonerii oraz innych wrogów Boga i wiary. Świat był taki, jakim stworzył go Pan, postęp zaś był herezją.
Ojciec święty nadal kontrolował swe krainy, lecz poprzednie dekady przyniosły wiele burz i zamętu. W latach 1796–1797 francuscy żołnierze podbili Półwysep Apeniński, w tym również Państwo Kościelne. Papieży wypędzono z Rzymu, majątek Kościoła wyprzedawano, by zasilić kiesę Napoleona. Po upadku cesarza Francji papież Pius VII wrócił w 1814 roku do Wiecznego Miasta. Ale Państwo Kościelne, niegdyś prawdziwa potęga, teraz osłabło i stało się podatne na ataki. W połowie stulecia kolejny papież musiał salwować się ucieczką przed morderczym tłumem. Odzyskał rządy dopiero dzięki pomocy obcej armii i odtąd był skazany na jej ochronę – inaczej poddani mogli znów stanąć przeciwko niemu.
Do owych poddanych zaliczali się również Żydzi, lub też „papiescy Żydzi”, choć oni akurat nie przejawiali szczególnej skłonności do buntu. Mieszkali na Półwyspie Apenińskim, zanim jeszcze powstało chrześcijaństwo, lecz uchodzili za obcych. Musieli zabiegać, by łaskawie pozwolono im zostać tam, gdzie żyli od zawsze. Stanowili nieliczną grupę – w całym Państwie Kościelnym było ich niespełna piętnaście tysięcy1 – lecz zajmowali szczególne, choć niegodne pozazdroszczenia miejsce w umysłach kapłanów i w katolickiej teologii. To wszak Żydzi zabili Chrystusa. Ich nędzny los stanowił przestrogę dla wiernych. Zarazem pewnego dnia nawet Żydzi mieli ujrzeć światło i stać się dziećmi prawdziwej wiary, co przyspieszy powrót Odkupiciela. Począwszy od XVI wieku, papieże zmuszali Żydów do osiedlania się w gettach. Chrześcijaninowi nie wolno było przekroczyć progu żydowskiego domu. Powstała zupełnie osobna społeczność. Nie brakowało przy tym dobrych stron: Żydzi mogli się pochwalić bogatym życiem wspólnotowym, mieli własne instytucje, synagogi, rabinów, własnych przywódców, toczyli własne spory i odnosili własne sukcesy, kierowali się własnymi przykazaniami.
Również Żydzi ujrzeli zalążek nowej epoki, gdy pod koniec XVIII stulecia francuscy żołnierze podbijali kolejne krainy, głosząc kult świeckiej trójcy: wolności, równości i braterstwa. Bramy gett wyrwano z ościeżnic i spalono w oczyszczającym ogniu, by dać ludowi lekcję. Żydzi mogli opuścić jedyny świat, jaki znali i jaki znali ich przodkowie, zrobili pierwsze niepewne kroki na zewnątrz. Niektórzy byli podekscytowani, inni przerażeni. Chrześcijańscy sąsiedzi przyglądali się temu złowrogo.
Opisane tu wydarzenia, składające się na dziwnie zapomniany rozdział wojny zakończonej upadkiem starego reżimu, biorą początek w 1858 roku w Bolonii, w średniowiecznym sercu miasta o ulicach i placach brukowanych kocimi łbami. Na tronie Piotrowym w Rzymie, strzeżonym przez francuskie wojska, zasiadał wówczas Pius IX. Spośród trzech najpotężniejszych mężów sprawujących w Bolonii władzę dwaj byli kardynałami: arcybiskup dzierżył władzę duchową, natomiast legat papieski reprezentował ojca świętego. Triumwiratu dopełniał austriacki generał, którego armia (wraz z Francuzami w Rzymie) podpierała chwiejący się kościelny rząd.
Naprzeciwko siedziby generała, po drugiej stronie ulicy, znajdowała się słynna dominikańska bazylika Świętego Dominika. Tu właśnie umarł założyciel zakonu, tu po dziś dzień przechowywane są jego relikwie. W 1858 roku kościół był siedzibą inkwizytora, powołanego przez Świętą Kongregację Świętego Oficjum, by walczył z herezją i bronił wiary – a także pilnował przestrzegania restrykcji, które nałożono na bolońskich Żydów.
Przez dwieście lat to ostatnie nie sprawiało problemów, gdyż w 1593 roku papież wysiedlił wszystkich dziewięciuset Żydów z miasta i okolic. Po francuskiej okupacji pod koniec XVIII stulecia garstka odważnych zdecydowała się wrócić. Później jednak odtworzono Państwo Kościelne, a ich status stał się niepewny. Mimo to w 1858 roku w Bolonii żyło blisko dwustu Żydów. Większość trudniła się kupiectwem; zdołali zasiedlić wygodną niszę i zapewnić niezgorszy los swym rodzinom. Nie chcieli zwracać na siebie niczyjej uwagi – rzecz zrozumiała, skoro Kościół nieprzychylnie traktował ich obecność w mieście – nie mieli więc ani synagogi, ani rabina.
Jak wielu z owych Żydów, Momolo Mortara i jego małżonka Marianna Padovani Mortara przybyli do Bolonii z pobliskiego Księstwa Modeny i Reggio. Mieszkali w centrum miasta wraz z dziećmi i katolicką służącą. Żyli po cichu – lecz to akurat miało się niedługo i boleśnie zmienić.1
Stukanie do drzwi
Łomot rozległ się o zmierzchu. Była środa, 23 czerwca 1858 roku. Anna Facchini, dwudziestotrzyletnia służąca w mieszkaniu Mortarów, zeszła po schodach i otworzyła drzwi. Ujrzała dwóch ludzi: umundurowanego żandarma i mężczyznę w średnim wieku o posturze wojskowego2.
– Czy tu mieszka signor Momolo Mortara? – spytał żandarm, marszałek Lucidi. Anna potwierdziła, lecz dodała, że Mortary nie ma w domu; bawi na mieście razem z najstarszym synem.
Przybysze odeszli. Anna zamknęła drzwi i wróciwszy do mieszkania, zrelacjonowała niepokojącą scenę swej pracodawczyni, Mariannie Mortarze. Pani domu siedziała akurat przy stole w salonie, zajęta szydełkowaniem. Towarzyszyły jej córki, jedenastoletnie bliźniaczki Ernesta i Erminia. Piątka młodszych dzieci – dziesięcioletni Augusto, dziewięcioletni Arnoldo, sześcioletni Edgardo, czteroletni Ercole i zaledwie sześciomiesięczna Imelda – już spała. Usłyszawszy słowa służącej, Marianna Mortara, z natury nerwowa, od razu zapragnęła, by mąż już wrócił.
Kilka minut później usłyszała, że ktoś wchodzi po schodach na tyłach domu. Zastygła z szydełkiem w dłoni. Wtedy rozległo się stukanie do drzwi, które potwierdziło jej najgorsze obawy. Podeszła i spytała, kto tam.
– Żandarmeria – odpowiedział męski głos. – Otwierać!
Marianna miała nadzieję, że zaszła pomyłka – a zarazem nie wierzyła w pomyłkę. Mimo to próbowała wyjaśnić nieznajomym, że trafili do tego samego mieszkania co przed chwilą, tyle że od tylnej strony.
– Nieważne, signora. Jesteśmy z żandarmerii i chcemy wejść do środka. Proszę się nie obawiać, nie zrobimy pani krzywdy.
Otworzyła drzwi i wpuściła nieznajomych. Nie zauważyła reszty oddziału papieskich żandarmów; część z nich stała na schodach, inni kręcili się na ulicy.
Marszałek Pietro Lucidi wszedł do środka. Towarzyszył mu brygadier Giuseppe Agostini po cywilnemu. Niespodziewane pojawienie się papieskiej żandarmerii o tak późnej porze napełniło Mariannę trwogą.
Marszałek, któremu skądinąd nie uśmiechała się cała misja, próbował uspokoić kobietę. Wyciągnął z kieszeni kawałek papieru i oznajmił, że musi wyjaśnić kilka kwestii dotyczących jej rodziny. Następnie poprosił, by wymieniła wszystkich członków gospodarstwa domowego: najpierw męża, potem dzieci, od najstarszego. Marianna zaczęła się trząść.
Tymczasem Momolo i jego trzynastoletni syn Riccardo wracali właśnie do domu. Zdziwił ich widok żandarmów kręcących się pod drzwiami w ten piękny czerwcowy wieczór. Momolo natychmiast pospieszył do mieszkania i ujrzał nieznajomych przesłuchujących jego przerażoną żonę.
Kiedy tylko wszedł, Marianna zawołała:
– Słuchaj, czego ci ludzie chcą od naszej rodziny!
Marszałek Lucidi nie miał złudzeń: oto potwierdziły się jego najgorsze obawy. Mimo to poczuł ulgę na widok Momola. Z mężczyzną łatwiej sobie poradzić. Powtórzył, że kazano mu sporządzić listę członków gospodarstwa domowego. Momolo, nie mając pojęcia, skąd to złowieszcze zlecenie, zaczął wymieniać kolejne imiona: swoje, żony i ósemki dzieci.
Marszałek sprawdził, czy wszystko zgadza się z jego listą. Potem oznajmił, że chce zobaczyć dzieci. Marianna poczuła prawdziwą trwogę. Mortara wskazał Riccarda, Ernestę i Erminię, poprosił jednak, by pozwolono pozostałym dzieciom spokojnie spać.
Lucidiemu być może zrobiło się przykro, pozostał jednak nieprzejednany. W końcu Mortarowie zaprowadzili dwóch żandarmów do swej sypialni. Tam właśnie na otomanie spał sześcioletni Edgardo. Jego rodzice nie wiedzieli jeszcze, że na liście marszałka imię chłopca było podkreślone.
Żandarm kazał służącej wyprowadzić resztę dzieci z pokoju. Gdy to uczyniła, odwrócił się do Momola i rzekł:
– Signor Mortara, muszę pana z przykrością powiadomić, że padł pan ofiarą zdrady.
– Jakiej zdrady? – spytała Marianna.
– Wasz syn, Edgardo, został ochrzczony i kazano mi go stąd zabrać – powiedział marszałek.
Krzyk matki rozniósł się po całym domu i ściągnął czekających na zewnątrz żandarmów. Przerażone starsze dzieci Mortarów także wcisnęły się do sypialni. Marianna łkała histerycznie. Rzuciła się na łóżko Edgarda i pochwyciła zaspanego chłopca w ramiona.
– Jeśli chcecie mojego syna, najpierw będziecie musieli mnie zabić! – krzyczała.
– Z pewnością zaszła tu jakaś pomyłka. Mój syn nigdy nie został ochrzczony – mówił Momolo. – Kto twierdzi, że był chrzest? Kto kazał go zabrać?
– Ja tylko wykonuję polecenia – tłumaczył się marszałek. – Inkwizytor polecił mi przyjść po chłopca.
Lucidi z rozpaczą zdawał sobie sprawę, że sytuacja wymyka się spod kontroli. W raporcie pisał później: „Nie potrafię wyrazić, jak fatalny skutek wywołały te słowa. Zapewniam, wolałbym zostać tysiąckrotnie wystawiony na większe niebezpieczeństwa, niż oglądać tak bolesną scenę”.
Marianna szlochała, Momolo powtarzał, że to wszystko pomyłka, dzieci płakały, a Lucidi nie wiedział, co robić. Rodzice padli na kolana, zaklinali marszałka, by nie odbierał im syna. W końcu Lucidi nieco się ugiął i powiedział, że pozwoli Momolowi udać się razem z Edgardem do inkwizytora (którego w duchu zapewne obwiniał za całą sytuację) rezydującego w pobliskim klasztorze Świętego Dominika. Ale Momolo odmówił; nie zamierzał oddawać syna.
„Kiedym czekał, aż zrozpaczeni rodzice odzyskają trzeźwość umysłu – pisał Lucidi – i zdołam doprowadzić sprawę do nieuchronnego końca, zaczęły się zjawiać kolejne osoby. Niektóre przybyły z własnej inicjatywy, po inne posłano”.
W rzeczywistości Momolo za zgodą marszałka wyprawił Riccarda, by ten zaalarmował brata i stryja Marianny, a także sprowadził sąsiada, Bonajuta Sanguinettiego. Sanguinetti, niemłody już Żyd, dysponował sporym majątkiem i cieszył się poważaniem we wspólnocie. Momolo liczył, że dzięki jego pomocy uda się zapobiec nieszczęściu.
Riccardo pospieszył do kawiarni, którą niespełna godzinę wcześniej odwiedził z ojcem. Zastał tam swych dwóch wujów: Angela Padovaniego, brata Marianny, oraz Angela Moscata, męża swej ciotki. Moscato opisał później całą scenę następująco:
„Siedzieliśmy ze szwagrem w Caffè del Genio przy via Vetturini, gdy nagle przybiegł mój siostrzeniec Riccardo Mortara, cały zapłakany i roztrzęsiony. Powiedział, że w domu są żandarmi, że chcą porwać jego brata, Edgarda”.
Obaj Angelowie natychmiast pospieszyli do Mortarów. „Ujrzeliśmy lamentującą matkę, niepodobna tego opisać. Poprosiłem marszałka żandarmów, by wyjaśnił, co się dzieje. Odrzekł, że dostał rozkaz – choć mi go nie okazał – od inkwizytora, księdza Piera Gaetana Felettiego, by zabrać Edgarda, gdyż ten został ochrzczony”.
Marianna „była w rozpaczy, nie panowała nad sobą – wspominał jej brat Angelo Padovani. – Leżała na otomanie, na której spał wcześniej Edgardo, tuliła go do piersi, by nikt nie mógł jej go odebrać”.
W nadziei powstrzymania żandarmów Padovani i jego szwagier przekonali marszałka, by poczekał, aż zasięgną rady stryja, który mieszkał w pobliżu. Stryj, również noszący imię i nazwisko Angelo Padovani, prowadził niewielki bank. Tego wieczoru był jeszcze w pracy. Usłyszawszy relację o dramatycznych wydarzeniach u Mortarów, uznał, że jedyną nadzieją jest rozmowa z inkwizytorem. Młodszy Padovani pobiegł zawiadomić marszałka, że trzeba więcej czasu, natomiast stryj i Moscato pospieszyli do klasztoru.
O godzinie dwudziestej trzeciej stanęli przed srogą bramą klasztoru Świętego Dominika i poprosili, by zaprowadzono ich do inkwizytora. Mimo późnej pory odźwierny wpuścił ich do środka. Stanąwszy przed obliczem ojca Felettiego, zaczęli błagać o wyjaśnienia. Czemu posłał żandarmów po Edgarda? Inkwizytor odpowiedział spokojnym tonem, sądząc, że zdoła uspokoić gości: Edgardo został potajemnie ochrzczony. Feletti nie zdradził przez kogo ani skąd ta informacja. Niemniej kiedy dotarła ona do odpowiednich władz, wydano polecenia, które teraz są wypełniane. Chłopiec jest katolikiem, więc nie może wychowywać się w żydowskim domu.
Padovani zaprotestował. Toż to bezprzykładne okrucieństwo zabierać dziecko rodzicom i nie pozwolić im się bronić. Ksiądz Feletti odrzekł, że nie wolno mu czynić żadnych odstępstw od poleceń, które otrzymał. Obaj goście błagali, by zdradził, skąd pomysł, że dziecko zostało ochrzczone. Żaden z krewnych nic o takim fakcie nie wiedział. Inkwizytor odmówił. Sprawa jest poufna, ale zapewnił, że wszystko odbyło się jak należy. Najlepiej, dodał, żeby rodzice po prostu pogodzili się z tym, co nieuchronne. „Nie działamy pochopnie. Przeciwnie, zadbaliśmy, by wszystko odbyło się zgodnie ze świętymi kanonami”.
Widząc, że nie zdołają przekonać Felettiego, Padovani i Moscato zaczęli prosić, by dał rodzinie więcej czasu, by wstrzymał się przynajmniej jeden dzień.
„Z początku ów człowiek z kamienia odmówił – wspominał Moscato. – Musieliśmy odmalować mu obraz zrozpaczonej matki, jeszcze wszak karmiącej swym mlekiem najmłodsze dziecko, ojca, który niemal tracił rozum, ośmiorga tulących się do kolan rodziców i żandarmów dziatek, błagających, by nie odbierać im braciszka”.
Ostatecznie inkwizytor odroczył sprawę o dwadzieścia cztery godziny. Liczył, że w tym czasie uda się wywabić matkę z domu i uniknąć nieprzyjemnego zamieszania. Kazał Moscatowi i Padovaniemu obiecać, że nie będzie żadnych prób ucieczki. Obiecali, aczkolwiek niechętnie.
Feletti zrelacjonował później myśli, które w tamtym momencie przebiegały mu przez głowę. Doskonale znał „przesądy panujące wśród Żydów” i obawiał się, że „dziecko może zostać ukryte” lub „złożone w ofierze”. Podobnie pomyślałby niejeden mieszkaniec ówczesnej Italii. Sądzono, że Żyd woli zabić własne dziecko, niż pozwolić, by wychowywało się w wierze katolickiej. Inkwizytor nie zamierzał ryzykować. Za pośrednictwem Padovaniego przekazał marszałkowi Lucidiemu list: kazał trzymać Edgarda pod stałym nadzorem.
Tymczasem w domu Mortarów trwało czuwanie. Przybywało przyjaciół i sąsiadów. Na miejsce dotarł między innymi sąsiad, siedemdziesięciojednoletni Bonajuto Sanguinetti. Podobnie jak Momolo pochodził z Reggio nell’Emilia w Księstwie Modeny. Spał już, kiedy w jego domu zjawił się Riccardo i powiedział służącej o całej sytuacji.
Sanguinetti tak oto opisał ten moment: zbudzony przez służącą, „podszedłem do okna i ujrzałem pięciu lub sześciu żandarmów. W pierwszej chwili nie wiedziałem, co się dzieje. Sądziłem, że przyszli zabrać któreś z moich wnucząt”.
Zaraz poszedł do Mortarów. „Zastałem tam zrozpaczoną matkę całą we łzach i ojca, który rwał włosy z głowy. Dziatki na kolanach błagały żandarmów o zmiłowanie. Nie znajduję słów, by to opisać. Usłyszałem nawet, jak marszałek (zwał się Lucidi) mówi, że wolałby dostać rozkaz aresztowania stu przestępców, niż zabrać chłopca z domu”.
Pół godziny po północy zjawili się Moscato i Padovani, wymachując listem od inkwizytora Felettiego. Marszałek Lucidi był zdumiony faktem, że Żydzi cokolwiek wskórali. Spodziewał się, że nie opuści mieszkania Mortarów bez chłopca.
Było dla mnie jasne – relacjonował później – że signor Padovani to prawdziwy erudyta i człek obyty. Współwyznawcy darzyli go szacunkiem i uważali za autorytet. Nie bez przyczyny: tylko ktoś naprawdę przekonujący mógł uzyskać odroczenie. Sądzę, że nikomu innemu by się to nie udało, tym bardziej że – jak się dowiedziałem – rozkaz pochodził z najwyższego szczebla i nawet Ojciec Inkwizytor nie był władny go zmienić.
Momolo Mortara wieść o odroczeniu przyjął z ulgą. Dostrzegł „promyczek nadziei”. Nie ucieszył się natomiast, gdy Lucidi na polecenie inkwizytora rozkazał dwóm żandarmom pozostać w sypialni Mortarów i pilnować chłopca.
Marszałek opuścił mieszkanie Mortarów, ów, jak to określił, teatro di pianto e di afflizione, „teatr łez i cierpienia”. Prócz dziesięciorga domowników oraz dwóch żandarmów pełniących straż nad Edgardem pozostali tam jeszcze brat Marianny, jej szwagier i stryj, a także dwóch przyjaciół.
Momola i Mariannę czekała okropna noc. „W naszym pokoju żandarmi bez przerwy pełnili wartę, od czasu do czasu się zmieniali. Można sobie wyobrazić, jak trudno było to znieść. Nasz synek, choć nie rozumiał, co się dzieje, spał niespokojnie pod strażą żołnierzy, chwilami łkając spazmatycznie”.
Pozostawało mieć nadzieję, że uda się znaleźć kogoś władnego unieważnić rozkaz inkwizytora. Mężczyźni z rodziny Mortarów i Padovanich uznali, że w Bolonii są dwie takie osoby: legat papieski kardynał Giuseppe Milesi i słynny, lecz kontrowersyjny arcybiskup Michele Viale-Prelà. Skoro szwagier i stryj Marianny odnieśli poprzedniego wieczoru sukces w klasztorze Świętego Dominika, Mortarowie poprosili ich, by rankiem 24 czerwca podjęli się nowej misji.
Moscato i Padovani nie musieli iść daleko: potężna rezydencja legata znajdowała się tuż obok kawiarni, w której Angelo Moscato dowiedział się od zdyszanego Riccarda o całej sprawie. Palazzo Comunale dominował nad głównym placem miejskim, Piazza Maggiore. Gmach wzniesiono w 1336 roku, by służył za siedzibę władz miejskich. Przez następne dwieście lat doczekał się kilkakrotnie rozbudowy; stał się zarazem budynkiem publicznym i fortecą. W XIV wieku powstały mury miejskie wysokie na dziewięć metrów o łącznej długości przeszło siedmiu i pół kilometra, otaczające stare miasto. Co noc zamykano potężne bramy, by chronić mieszkańców (i władców) przed wrogami. Kiedy wzniesiono pałac i mury, Bolonia była autonomicznym miastem, zwaśnionym między innymi z Państwem Kościelnym. Ostatecznie Kościół zwyciężył: w 1506 roku papież Juliusz II triumfalnie wkroczył do Bolonii, zajmując ją i wszystkie podległe jej terytoria.
Giuseppe Milesi Pironi Ferretti przybył do miasta zaledwie dwa miesiące przed wizytą żandarmów w domu Momola i Marianny. Krótko wcześniej otrzymał nominację kardynalską i stanowisko legata papieskiego w Bolonii. Miał czterdzieści jeden lat. Zajechał do miasta wieczorem 30 kwietnia 1858 roku. Urządzono stosowną ceremonię, stacjonujące w Bolonii wojska austriackie oddały salut z armat, po czym kardynał udał się do swego biura i mieszkania w rządowym pałacu.
Nie wszyscy jednak cieszyli się z przyjazdu hierarchy. Rządy papieskie i obecność Austriaków nie podobały się wielu bolończykom. Pamiętnikarz Enrico Bottrigari, który pewnego dnia w nieodległej przyszłości, natchniony ideami Risorgimenta, czyli ruchu na rzecz zjednoczenia Włoch, miał pomóc wypędzić Milesiego z miasta, tak opisywał jego przybycie: „Kardynał ledwo rozgościł się w swych pokojach, a zaraz zjawił się starszy senator Bolonii, by go powitać. Potem przyszli kolejni, arystokraci i obywatele, ci, co zawsze kłaniają się władzy. Powtarzano, że na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie człowieka zimnego jak lód i obdarzonego skromną inteligencją”3.
Inkwizytor z góry uprzedził kardynała Milesiego i arcybiskupa o planach zabrania żydowskiego chłopca. Kiedy Angelo Padovani i Angelo Moscato stanęli przed bramą pałacu, powiedziano im, że jego eminencja wyjechał z Bolonii. Nie pozostawało nic innego, niż udać się do ostatniego człowieka, który mógł im pomóc: czcigodnego arcybiskupa Michele Viale-Preli.
Znów czekała ich krótka droga. Siedziba archidiecezji w katedrze Świętego Piotra znajdowała się o rzut kamieniem od pałacu legata. Dwaj Żydzi nie robili sobie wielkich nadziei. Viale-Prelà przebywał w Bolonii od niedawna, lecz zdążył zdobyć reputację przywódcy antyliberalnej frakcji w Kościele, przyjaciela inkwizytora, nieprzejednanego wojownika w walce o czystość religijną, moralność i zachowanie władzy papieża.
Poprzedniej nocy, kiedy rodzina Mortarów i ich przyjaciele z maleńkiej bolońskiej społeczności żydowskiej rozpaczliwie próbowali znaleźć sposób, by nie dopuścić do zabrania Edgarda przez policję, Sanguinetti zasugerował przekupstwo: należy wręczyć odpowiednio wysoko postawionemu kościelnemu dostojnikowi łapówkę. Nie był to szokujący pomysł. Żydzi w Italii od wielu stuleci z powodzeniem uciekali się do tej metody. Zdarzało się nawet, że płacili papieżom. Nikt jednak nie spodziewał się, że łapówka zadziała w przypadku Viale-Preli.
Padovani i Moscato nie mieli nawet okazji spróbować. W siedzibie arcybiskupa przyjęto ich tak samo jak w siedzibie legata papieskiego: usłyszeli, że Viale-Prelà jest poza miastem i dziś już nie wróci4. Ksiądz, z którym rozmawiali, dowiedziawszy się o ich pilnej sprawie, załamał ręce i oświadczył, że nie potrafi dać im żadnej rady.
Wybiło południe, czas uciekał. Angelo Moscato stracił nadzieję. „Widząc, że nic nie wskóramy, musieliśmy pogodzić się z nieuchronnym nieszczęściem. Postanowiłem nie wracać do Mortarów; od tego jedynie wezbrałaby moja gorycz”.
Tymczasem w mieszkaniu napięcie stawało się nie do zniesienia. Przed południem przyszła siostra Marianny, Rosina. Marianna trzymała Edgarda w objęciach i zanosiła się od płaczu. Kiedy Rosina podeszła, Edgardo ją ucałował, po czym wskazał żandarmów i powiedział: „Oni chcą mnie stąd zabrać”.
Rosina zaoferowała jedyną możliwą pomoc: wzięła pozostałe siostrzenice i siostrzeńców do swego domu i swej szóstki dzieci. „Nie chciałam, by oglądały matkę w takim stanie”, tłumaczyła.
Tymczasem mężczyźni uznali, że trzeba coś zrobić z Marianną. Całą noc spędziła na otomanie, obejmując Edgarda. Nie chciała go wypuścić z rąk. Co będzie, jeżeli znów wróci cały oddział żandarmerii i weźmie chłopca siłą? Martwiono się też o maleńką Imeldę, która płakała z głodu, zupełnie ignorowana przez matkę.
Momolo tłumaczył później: „Mijały godziny pełne niepewności i lęku. Małżonka moja była w fatalnym stanie, niemal straciła rozum. Uznałem przeto, że najlepiej zabrać ją z domu, nim dojdzie do rozłąki, gdyż to mogłoby ją zabić”. Giuseppe Vitta, Żyd pochodzący z Reggio, sąsiad i przyjaciel Mortarów, zaoferował, że wezmą z żoną Mariannę do siebie. Przez dwie godziny przekonywano ją, że powinna się zgodzić: i tak nic tu po niej, poza tym musi się zająć małą Imeldą, by ta nie zapadła na zdrowiu.
Wreszcie Marianna uległa, lecz gdy przyszła pora, nie umiała przestać całować Edgarda. Mężczyźni wynieśli ją z budynku i ułożyli w zamkniętym powozie. Straciła resztki sił. Wcześniej zanosiła się żałosnym płaczem, od którego, jak mówiła służąca, wszystkim pękały serca. Podczas krótkiej jazdy do domu Vittów łkała tak głośno, że ludzie wystawiali głowy przez okna, by zobaczyć, co się dzieje.
Momolo uważał, że pozostała jeszcze ostatnia nadzieja: inkwizytor. On jeden mógł zapobiec tragedii. Wraz z bratem Marianny Momolo ruszył więc do klasztoru Świętego Dominika.
Dotarli tam o godzinie siedemnastej i zaraz zaprowadzono ich do komnaty inkwizytora. Momolo donośnym, łamiącym się głosem rzekł, że z pewnością zaszła pomyłka w kwestii chrztu, i poprosił księdza Felettiego, by ten zdradził mu swe przesłanki. Inkwizytor nie odpowiedział wprost. Zapewnił, że wszystko odbyło się zgodnie z regułami, więc dalsze dyskusje nie mają sensu – podobnie jak kolejne odroczenie, o które zaraz zaczął błagać Mortara.
Nie ma powodu do obaw, zapewniał inkwizytor. Mały Edgardo znajdzie się pod opieką samego ojca świętego. Lepiej przygotować ubrania dla chłopca; inkwizytor zapowiedział, że kogoś po nie przyśle. No a poza tym zdecydowanie warto uniknąć nieprzyjemnych scen, kiedy żandarmi będą zabierali chłopca.
Momolo wrócił do mieszkania i zrozumiał, że czas się skończył. Dom opustoszał. Marianna i Imelda były u Vittów, resztę dzieci wzięła ciotka. Krewni i przyjaciele nie mogli się przemóc, by pójść do Mortarów, czekali więc w swych domach na wieści. Zostali tylko dwaj żandarmi, którzy nie odstępowali Edgarda na krok, nawet kiedy chciał pójść za potrzebą, a także Angelo Moscato i Giuseppe Vitta.
Tymczasem marszałek Lucidi poczynił staranne przygotowania. Jego milczący towarzysz z poprzedniego wieczoru brygadier Agostini dostał zadanie wywiezienia chłopca z miasta. Przydzielono mu najlepszy powóz bolońskiej żandarmerii. Lucidi zajechał pod dom Mortarów osobnym powozem w asyście oddziału. Była dwudziesta. Żandarmi weszli do środka. Momolo trzymał Edgarda w objęciach. Chłopiec wydawał się spokojny – może nie rozumiał, co się dzieje. Lucidi zabrał go z drżących rąk ojca. Dwóm żandarmom pełniącym dotąd straż pociekły łzy z oczu.
Vitta zbiegł pierwszy po schodach, za nim żandarmi, a następnie Momolo. Widok syna w ramionach żandarma odebrał mu resztki sił; nagle Mortara zatrzymał się i runął zemdlony na ziemię. Kiedy Edgarda wsadzono do powozu brygadiera Agostiniego, Vitta próbował uspokoić chłopca. „Nic się nie martw – rzekł. – Twój ojciec i ja pojedziemy za tobą”. Sądził – podobnie jak Mortarowie – że malca czeka krótka przejażdżka. Bardzo się jednak mylił.
Na ulicy dostrzegł katolickiego sąsiada, Antonia Facchiniego, trzydziestojednoletniego kupca, który akurat tamtędy przechodził. Facchini tak oto relacjonował niespodziewane spotkanie:
Szedłem via Lame, gdy nagle ujrzałem powóz przed domem Mortarów i żandarmów przy drzwiach. Zupełnie mnie to zaskoczyło, zwłaszcza gdy moich uszu dobiegły krzyki od strony schodów. Naraz ktoś wybiegł i zawołał do mnie: „Patrz, Facchini, patrz, co za straszne rzeczy!”. Był to Żyd Vitta, mój przyjaciel. Gdym spytał, co się dzieje, zobaczyłem żandarma niosącego w ramionach chłopca i zemdlonego Żyda Mortarę. Pospieszyliśmy mu z pomocą, wnieśliśmy go do domu i położyliśmy na otomanie.
Vitta wyjaśnił, co się stało. Facchini wpadł w złość i pobiegł do pobliskiej Caffè del Commercio opowiedzieć innym. „Gdybym tylko zastał tam parudziesięciu przyjaciół, spróbowalibyśmy zatrzymać powóz i zwrócić chłopca rodzicom”. Czy naprawdę miał taki zamiar, czy też były to tylko puste przechwałki – nie da się stwierdzić.3
Obrona wiary
Podczas gdy austriaccy żołnierze pełnili straż w Bolonii, Marianna Mortara rodziła kolejne dzieci. Krótko po przeprowadzce rodziny do miasta przyszedł na świat Arnoldo. Edgardo urodził się w roku 1851. Kilka miesięcy później Mortarowie zatrudnili nową służącą, Annę Morisi, dziewczynę z pobliskiego miasteczka San Giovanni in Persiceto. Anna, podobnie jak wszyscy jej krewni i przyjaciele, była analfabetką. Miała osiemnaście lat, choć jej samej z trudem przyszłoby podać dokładny wiek.
Żadna szanująca się kupiecka rodzina, jakkolwiek skromnie się jej wiodło, nie mogła się obyć bez służącej. Utrzymywała ona dom w czystości, prała, robiła codzienne zakupy, załatwiała drobne sprawy i pomagała opiekować się dziećmi. Ludzie zamożni oraz arystokraci zatrudniali również mężczyzn, lecz dla mieszczan pracowały jedynie kobiety, zazwyczaj młode i niezamężne. Anna była typowym przypadkiem. Rodzice wysłali ją i jej trzy siostry na służbę do miasta, dzięki czemu mieli mniej osób do wyżywienia, a poza tym dziewczęta mogły odłożyć nieco ze swych skromnych pensyjek na posag. Trzy siostry wróciły później do San Giovanni i tam wyszły za mąż – czwarta, nieszczęsna Magdalena, zmarła po ugryzieniu przez wściekłego psa.
Edgardo Mortara urodził się 27 sierpnia 1851 roku. Marianna wkrótce ponownie zaszła w ciążę i pod koniec roku 1852 powiła Ercolego. W 1856 roku na świat przyszedł Aristide, który jednak umarł rok później. Pod dachem Mortarów żyła wówczas ósemka dzieci: sześciu chłopców i siostry bliźniaczki. Najstarszy, Riccardo, miał dwanaście lat.
Do Bolonii tymczasem zawitały ład i porządek, choć nienawiść do austriackich okupantów nie osłabła. W roku 1855 kardynał Carlo Oppizzoni, piastujący od ponad pół wieku urząd arcybiskupa, umarł na dwa dni przed swoimi osiemdziesiątymi szóstymi urodzinami. Przetrwał rozgrabienie kościołów przez żołnierzy Napoleona, którzy w świątyniach urządzali sobie stajnie. Przetrwał powstania i rebelie w kolejnych dekadach XIX stulecia. Przetrwał też rywali w samym Kościele, kierował się bowiem zasadą „żyj i pozwól żyć innym”, toteż dla ludu Bolonii uosabiał łagodne oblicze kościelnej władzy i wiary stanowiącej niezbywalną część życia.
Następcą Oppizzoniego został człowiek ulepiony z zupełnie innej gliny. Nim Michele Viale-Prelà otrzymał archidiecezję, zdążył okryć się prawdziwą sławą w całej Europie za sprawą wspaniałej kariery w dyplomacji. Jej ukoronowaniem była nuncjatura w Wiedniu i wynegocjowanie konkordatu, powszechnie uznanego za wielki triumf Kościoła.
We Wszystkich Świętych, 1 listopada 1856 roku, nowy arcybiskup triumfalnie wkroczył do Bolonii. Nazajutrz zabiły dzwony w całym mieście i zawtórowała im austriacka artyleria. Długa procesja księży, mnichów, lokalnych dostojników i profesorów uniwersytetu odzianych w togi przeszła do kościoła Świętego Petroniusza przy Piazza Maggiore, by powitać kapłana i towarzyszyć mu w drodze do pobliskiej katedry.
Viale-Prelà, odziany w purpurę, robił imponujące wrażenie. Był wysoki i szczupły, miał bystre spojrzenie, wysokie czoło i pociągłą twarz. Zawsze zdawał się opanowany i pełen godności. Ubierał się nienagannie. Potrafił zdobyć się na dobroduszny uśmiech, lecz nikt z jego bliskiego otoczenia nie przypominał sobie, by kiedykolwiek się roześmiał. Spędził wiele lat na szczytach dyplomacji. Słynął z ogromnej wiedzy, ze znajomości historii, sztuki i literatury. Bez wątpienia zasługiwał na miano człowieka poważnego – zdaniem niektórych wręcz zbyt poważnego, przesadnie przywiązanego do reguł panujących w Kościele21.
Ceremonii w katedrze przyglądał się Enrico Bottrigari, obserwator przenikliwy, lecz mało przychylny. „Odprawiono uroczystą mszę, rozbrzmiewała podniosła muzyka. Jego eminencja odczytał długie kazanie, pełne powtórzeń, nudne nie tylko ze względu na treść, ale i ze względu na monotonny głos mówcy. Na koniec pobłogosławił obecnych w imieniu papieża”. Po mszy arcybiskup udał się do swej rezydencji; chór zebrany na zewnątrz odśpiewał hymn na jego cześć. Tej nocy pałac rozświetliły lampy gazowe.
Bottrigari podsumowywał: „Nasz nowy pasterz nie cieszy się zbyt dobrą reputacją. Powiadają, że lubi jezuitów i że jest zeń dogmatyk. Jego poczynania w Austrii przy okazji negocjowania słynnego konkordatu mówią same za siebie”. W mieście, które od siedmiu lat cierpiało pod austriacką okupacją, przyjaźń z księciem Metternichem i innymi władcami cesarstwa z pewnością nie przysparzała zwolenników22.
Michele Viale-Prelà był drugim z czterech synów bogatej korsykańskiej rodziny wywodzącej się z Genui. Przyszedł na świat w Bastii w 1798 roku. Wysokie urzędy w Kościele były mu wręcz pisane. Jego wuj kardynał Tommaso Prelà pełnił funkcję lekarza Piusa VI i Piusa VII. Z szacunku do wuja Michele dodał nazwisko panieńskie matki do nazwiska ojca, Paola Vialego. Święcenia kapłańskie przyjął w 1823 roku i od razu zaczął robić szybką karierę w dyplomacji. Między 1828 a 1836 rokiem pełnił funkcję asystenta nuncjusza w Związku Szwajcarskim. Potem przez dwa lata pracował w papieskim sekretariacie stanu, następnie zaś wysłano go do Monachium. Został nuncjuszem, otrzymał nominację biskupią. Wreszcie w 1845 roku przeniósł się do Wiednia; osiem lat później mianowano go kardynałem23.
Wieść o przyznaniu mu archidiecezji bolońskiej zastała go w stolicy Austrii, kiedy biskupi z całej Europy Środkowej zjechali na ceremonię podpisania konkordatu. Przeprowadzka do Bolonii wcale mu się nie uśmiechała. Kardynał uważał, że po latach służby za granicą pora wrócić do Rzymu. Bardzo tego pragnął, również z powodów osobistych. W Wiecznym Mieście spędził młodość i marzyło mu się, że znów tam osiądzie. Jego brat Benedetto wykładał medycynę na Uniwersytecie Rzymskim i kontynuując rodzinną tradycję, piastował urząd papieskiego lekarza.
Nominacja Viale-Preli na arcybiskupa buntowniczej Bolonii była zaskoczeniem również dlatego, że nigdy dotąd nie pełnił on obowiązków duszpasterza. Bez wątpienia nadawał się na wysokie stanowiska w watykańskim rządzie, plotkowano, że zastąpi znienawidzonego, lecz potężnego sekretarza stanu Giacoma Antonellego. Zwolennicy tego rozwiązania uważali, że to właśnie Antonelli stał za niespodziewaną nominacją – wykorzystał swe wpływy u papieża, grzeszącego polityczną naiwnością, by odsunąć korsykańskiego rywala od sprzyjających mu kardynałów i tym samym utrudnić im ewentualne spiski.
Choć nowy arcybiskup Bolonii cieszył się z nominacji równie mało jak część jego trzódki, przykładał się do obowiązków. Poprzednika miał za człowieka o dobrych intencjach, lecz zbyt pobłażliwego – poza tym choroby nękające Oppizzoniego pod koniec życia sprawiły, że wycofał się z obowiązków i żarliwość wiernych niebezpiecznie osłabła24.
Zdaniem niektórych bolończyków (cokolwiek skorych do przesady) Viale-Prelà zaprowadził porządki przywodzące na myśl najgorszy okres inkwizycji. Zresztą ściśle współpracował z dominikańskim inkwizytorem Pierem Gaetanem Felettim. Przygotowywał długie manifesty, wieszane na drzwiach wszystkich kościołów w archidiecezji. Upominał w nich swą trzódkę, by przestrzegała piątkowego postu. Ponoć rozsyłał nawet szpiegów, których zadaniem było węszenie, czy z którejś kuchni nie dochodzi zapach gotowanego mięsa. Krążyła anegdota, że pewnego dnia jakiś człowiek nie zdjął czapki na jego widok. Viale-Prelà zatrzymał wówczas swą świtę i kazał obcemu bolończykowi odsłonić głowę25.
Nie podobała mu się rosnąca popularność teatrów w mieście. Z pewnością oburzył się na wieść, że w czasie, gdy obejmował archidiecezję, cała Bolonia mówiła o sensacyjnych występach Amerykanki Miss Elli w olśniewającym Teatro del Corso. Widzowie byli urzeczeni jej niezwykłymi popisami woltyżerskimi i gracją baletnicy26.
Dobre świadectwo surowości ortodoksyjnego arcybiskupa stanowią jego coroczne listy duszpasterskie. W Boże Narodzenie 1858 roku tak oto przedstawiał swój pogląd na nauki Kościoła: „Nie, nie po to jest nam dane obecne życie, byśmy cieszyli się przyjemnościami ziemskimi, odsuwają nas one bowiem od Boga, deprawują serca, zaciemniają umysł i odbierają wolę, a zarazem niestety powodują jedynie urazy, rywalizację, zazdrość, cierpienia i nieszczęścia”.
W tym samym liście podkreślał, że nie ma nic szlachetniejszego niż nawracanie niewiernych i niesienie im łaski Jezusa Chrystusa przez chrzest. Nie wspomniał jednak o kwestii, która już wówczas budziła ogromne kontrowersje, a mianowicie o sprawie chrztu i uprowadzenia Edgarda Mortary.
Arcybiskup nie miał na myśli nawracania nielicznych bolońskich Żydów, ale jego słowa wypływały z katolickiej teologii, będącej również przyczyną porwania chłopca. Odkąd Viale-Prelà przyjechał do Bolonii, starał się zaktywizować tamtejszą dziatwę, ubolewał bowiem nad jej kondycją moralną. Nie wątpił, że trzeba więcej edukacji religijnej. We wrześniu 1858 roku, trzy miesiące po zabraniu Edgarda z domu, arcybiskup dał początek nowej inicjatywie, rozsyłając okólnik do wszystkich proboszczów. Pisał o barbarzyńskim zwyczaju porzucania niemowląt panującym w Chinach i wśród innych ludów niechrześcijańskich. „Powszechna to rzecz w hordach niewiernych; setki tysięcy nieszczęsnych małych istot zaraz po narodzeniu topi się w morzach i rzekach, zostawia się na pożarcie dzikim zwierzętom lub na stratowanie konnym powozom”. Każde dziecko w bolońskiej archidiecezji musi zatem raz w tygodniu wesprzeć Kościół, by ocalić te niechciane oseski. Jeśli chrześcijanie dotrą do nich na czas, ocalą im życie, „ponadto zaś odrodzą się one dzięki wodom Chrztu Świętego i nawet jeśli umrą w młodym wieku, staną się aniołkami i polecą prosto do nieba, jeśli zaś przeżyją, dorosną w prawdziwej wierze i głosić ją będą tam, gdzie obecnie panuje bałwochwalstwo tyleż świętokradcze, co głupie. Och, jakimże błogosławieństwem Pan obdarzy rodziny, których pomoc przyczyni się do posłania owych Aniołków ku Niebiosom!”27.
Arcybiskup sam wniósł skromny i niezwykły wkład w owo dzieło w roku porwania Edgarda, odniósł mianowicie wyjątkowo satysfakcjonujące zwycięstwo w walce z publicznym zgorszeniem. Pewnego dnia do Bolonii zajechał wędrowny cyrk. Do jego największych atrakcji zaliczał się czarnoskóry młodzian, reklamowany jako prawdziwy kanibal, dziki, odziany w skóry zwierzęce. Wieść o tym dotarła do arcybiskupa, który postanowił zbadać sprawę. „Kanibal” okazał się niepiśmiennym szesnastoletnim chłopcem. Pochodził z Afryki, nigdy go nie ochrzczono. Viale-Prelà postanowił go wykupić, zresztą za niemałe pieniądze. Tak oto chłopiec trafił do miejscowego instytutu kościelnego. Poznał tam katechizm i najważniejsze zasady wiary, następnie zaś otrzymał chrzest. Rok później kierownik cyrku złożył niespodziewaną wizytę u arcybiskupa. Skarżył się, że bez „kanibala” dochody mocno spadły, i pragnął go odzyskać, ale Viale-Prelà stanowczo odmówił. Księża odpowiedzialni za kształcenie chłopca relacjonowali, że los pobłogosławił go łagodnym i lojalnym usposobieniem. Jeden z najznakomitszych bolońskich rodów przyjął go później na służbę28.
Z nominacji Viale-Preli ucieszyli się bez wątpienia konserwatywni katolicy w Bolonii, do niedawna nieco zmarginalizowani i przygnębieni. Wśród najambitniejszych projektów arcybiskupa było założenie tygodnika „L’osservatore bolognese”, poświęconego walce z nieznośnie panoszącymi się liberalnymi ideami. Pierwszy numer wyszedł 9 kwietnia 1858 roku, dwa i pół miesiąca przed tym, jak marszałek Lucidi zastukał w drzwi domu Mortarów. Tygodnik zajął się uprowadzeniem Edgarda dopiero na początku października i wyraził oburzenie protestami przeciwko porwaniu chłopca, które zdążyły się już wówczas rozlać poza Europę. Artykuł nosił tytuł Żyd z Bolonii; wszelkie krytyczne opinie dotyczące sprawy nazwano mieszaniną „fantazji, niewiarygodnych bajek, bezczelności i bluźnierstwa”, a gazety, które ośmieliły się je opublikować, zasłużyły na miano „antyreligijnych, heretyckich i judaistycznych”29.
Pragnąc przywrócić ducha wiary, arcybiskup dołączył także do ruchu misyjnego ogarniającego katolicką Europę. Sprawni oratorzy – przeważnie jezuici – wędrowali z jednej parafii do drugiej w celu organizowania intensywnych rekolekcji. Krytycy od dawna uważali, że Viale-Prelà za bardzo trzyma z jezuitami – teraz na skutek owej kampanii, zapoczątkowanej w kwietniu 1857 roku, zarzuty się potwierdziły. Jezuici odwiedzili wszystkie bolońskie parafie po kolei. Opinia liberałów na ten temat znalazła zwięzły wyraz w dziennikach Bottrigariego: Towarzystwo Jezusowe, pisał Bottrigari, „nie tylko szerzy wsteczne idee, ale też całkowicie sprzeciwia się obywatelskiemu i moralnemu postępowi”30.
Reszta tekstu dostępna w regularniej sprzedaży.Przypisy końcowe
Prolog
1 Dane na temat populacji Żydów w Państwie Kościelnym w połowie stulecia – zob. Ministero del Commercio e Lavori Pubblici, Statistica della popolazione dello Stato Pontificio dell’anno 1853, Roma 1857.
1. Stukanie do drzwi
2 Głównym źródłem na temat wydarzeń z 23 i 24 czerwca 1858 roku są protokoły procesu księdza Felettiego z 1860 roku, zob. ASB-FV. Korzystałem też z relacji marszałka Lucidiego z 8 sierpnia 1858 roku znajdującej się w ASCIR.
3 Enrico Bottrigari, Cronaca di Bologna, Bologna: Zanichelli 1960, t. 2, s. 419.
4 Obaj kardynałowie wyjechali tamtego dnia razem do San Giovanni in Persiceto. Zob. Giuseppe Bosi, Archivio di rimembranze felsinee, Bologna: Tip. Chierici di S. Domenico 1858, t. 3, s. 309.
2. Żydzi na papieskiej ziemi
5 Na temat Cum nimis absurdum zob. Luciano Tas, Storia degli ebrei italiani, Roma: Newton Compton 1987, s. 64; Attilio Milano, Storia degli ebrei in Italia, Torino: Einaudi 1992, s. 247.
6 Cyt. za: Lucio Pardo, Il ghetto e la città Sergio Vincenzi (a cura di), Il ghetto. Bologna. Storia e rinascita di un luogo, Bologna: Grafis 1993, s. 56.
7 Było pięć północnych Legacji, od Ferrary, Bolonii, Rawenny i Forlì, tworzących razem Romanię, po Pesaro i Urbino, tworzących Marche.
8 Lazzaro Padoa, Le comunità ebraiche di Scandiano e di Reggio Emilia, Firenze: Giuntina 1986.
9 Na temat prawodawstwa dotyczącego Żydów w Księstwie Modeny i Reggio w tamtym okresie zob. Guido Fubini, La condizione giuridica dell’ebraismo italiano. Dal periodo napoleonico alla repubblica, Firenze: La Nuova Italia 1974; Gino Badini, L’archivio Bassani dell’Università Israelitica, „Ricerche storiche” 1993, t. 27, nr 73, s. 27–80. Więcej na temat sytuacji Żydów w księstwie w XVIII i XIX wieku zob. Andrea Balletti, Gli ebrei e gli Estensi, Reggio Emilia: Anonima Poligrafica Emiliana 1930.
10 Giacomo Blustein, Storia degli ebrei in Roma dal 140 av. Cr. fino ad oggi, Roma: Casa Libraria Editrice Italiana P. Maglione & C. Strini 1921, s. 215.
11 Mario Caravale, Alberto Caracciolo (a cura di), Lo stato pontificio da Martino V a Pio IX. Storia d’Italia, Torino: UTET 1978, s. 526.
12 Ermanno Loevinson, Gli ebrei della Chiesa nel periodo del Risorgimento politico d’Italia, „Rassegna mensile di Israel” 1934, t. 9, s. 164; Augusto Pierantoni, I carbonari dello Stato Pontificio, t. 2, Roma: Società editrice Dante Alighieri 1910, s. 21, 99, 117.
13 Umberto Marcelli, Le vicende politiche dalla Restaurazione alle annessioni Aldo Berselli (a cura di), Storia della Emilia Romagna, Bologna: CLUEB 1980, s. 72.
14 Austriacy opuścili Bolonię ponownie w lipcu 1831 roku, co spowodowało niemały chaos. Wrócili w styczniu 1832 roku. Szczegóły – zob. Steven C. Hughes, Crime, Disorder and the Risorgimento. The Politics of Policing in Bologna, Cambridge: Cambridge University Press 1994, s. 114–135.
15 Znakomite omówienie teologicznej wykładni dotyczącej Żydów i zmian w XVI wieku zob. Kenneth R. Stow, Catholic Thought and Papal Jewry Policy, 1555–1593, New York: Jewish Theological Seminary of America 1977.
16 Cyt. za: Giovanni Vicini, Causa di simultanea successione di cristiani e di ebrei, Bologna: Nobili 1827, s. 154.
17 Vincenzo Berni degli Antonj, Osservazioni al voto consultivo del Signor Avvocato Giovanni Vicini, Bologna: Nobili 1827, s. 70.
18 Zob. Gioacchino Vicini, Giovanni Vicini, Bologna: Zanichelli 1897; Gadi Luzzato Voghera, L’emancipazione degli ebrei in Italia (1781–1848), rozprawa doktorska, Uniwersytet San Marino, 1994, s. 83–85.
19 Enrico Bottrigari, Cronaca di Bologna, Bologna: Zanichelli 1960–1962, t. 2, s. 36–37.
20 Luigi Carlo Farini, Lo stato romano dall’anno 1815 all’anno 1850, Torino: Tip. Ferrero e Franco 1853, t. 3, s. 139.
3. Obrona wiary
21 Francesco Fantoni, Della vita del Cardinale Viale Prelà, Bologna: Tip. di S. Maria Maggiore 1861.
22 Enrico Bottrigari, Cronaca di Bologna, Bologna: Zanichelli 1960–1962, t. 2, s. 362.
23 Na temat krewnych Viale-Preli zob. Paul-Michel Villa, La maison des Viale, Paris: Presses de la Renaissance 1985.
24 Walka między konserwatywnym skrzydłem Kościoła w Bolonii a reformistami stanowiła odzwierciedlenie identycznego sporu toczonego we Francji. Zob. Aldo Berselli, Le relazioni fra i cattolici francesi ed i cattolici conservatori bolognesi dal 1858 al 1866, „Rassegna storica del Risorgimento” 1954, t. 41, s. 269–281; Rodolfo Fantini, Sacerdoti bolognesi liberali dal 1848 all’unità nazionale, „Bollettino del Museo del Risorgimento di Bologna” 1960, t. 5, s. 451–484; Rodolfo Fantini, Un arcivescovo bolognese nelle ultime vicende dello stato pontificio. Il Card. Michele Viale Prelà, „Pio IX” 1973, t. 2, s. 210–244.
25 Alfredo Testoni, Bologna che scompare, Bologna: Zanichelli 1905, s. 119; Oreste F. Tencajoli, Cardinali corsi. Michele Viale Prelà (1798–1860), „Corsica antica e moderna” 1935, nr 4–5, s. 148.
26 Bottrigari, Cronaca, dz. cyt., t. 2, s. 363.
27 Dwa dokumenty Viale-Preli z 1858 roku to: Lettera pastorale al clero e popolo della città e diocesi di Bologna, Tipi Arcivescovili di Bologna; Circolare ai RR. Parrichi di Città, e Diocesi. Intorno alla S. Infanzia, oba znajdują się w AAB-N. Jest pewna ironia w sposobie opisania przez kardynała praktyk porzucania niemowląt, praktyki te były bowiem w owym czasie powszechne również w Italii. Zob. David I. Kertzer, Sacrificed for Honor, Boston: Beacon Press 1993.
28 Fantoni, Della vita, dz. cyt., s. 125; AAB-AC, b. 151, protocollo n. 231, 1859.
29 L’ebreo di Bologna, „L’osservatore bolognese”, 1 października 1858, s. 2.
30 Enrico Bottrigari, cyt. za: Tencajoli, Cardinali corsi, dz. cyt., s. 148.