- promocja
- W empik go
Porwanie - ebook
Porwanie - ebook
Czy zaryzykowałbyś życie własnego dziecka, aby uratować swoją firmę?
Borykający się z problemami finansowymi Seweryn, ojciec kilkumiesięcznego Tymka, wpada na szalony pomysł – upozorowuje porwanie syna, aby wymusić okup od swojego zamożnego brata.
Akcja nabiera dramatycznego tempa, gdy komuś innemu rzeczywiście udaje się uprowadzić dziecko. Porywacze nie wysuwają żadnych żądań, mimo bezlitośnie mijającego czasu.
Do akcji wkraczają komisarz Kamil Soroka oraz prokurator Milena Łempicka-Krol, dla której sprawa ta przywołuje bolesne wspomnienia z własnego życia.
Czy uda im się uratować życie bezbronnego dziecka i wyjaśnić zagadkę tajemniczego zaginięcia?
Agnieszka Pietrzyk wykonała kawał dobrej pisarskiej roboty. Teraz twoja kolej. Daj się porwać!
Robert Małecki
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7976-847-9 |
Rozmiar pliku: | 2,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dzień pierwszy, rano
Była dopiero siódma trzydzieści, a termometr wskazywał już dwadzieścia sześć stopni Celsjusza. Zaczynał się kolejny piekielny dzień. Seweryn stanął przy oknie i rozpiął koszulę, którą przed chwilą włożył. Miał nadzieję, że pod materiał wpłynie trochę chłodniejszego powietrza, przynosząc ulgę jego rozpalonej skórze. Niestety z otwartego okna biło cuchnące asfaltem gorąco.
Wysoka temperatura rozleniwiała, skłaniała do wygodnego ułożenia się na kanapie ze szklanką czegoś zimnego w dłoni. Dobrze byłoby ułożyć teraz głowę na miękkim oparciu, przymknąć oczy i drzemać, a przede wszystkim nie myśleć. Szkoda, że nie można zniknąć z tego pokrytego kurzem i zalanego słońcem miasta, z dusznego i ciasnego domu, przenieść się tam, gdzie nie ma upału, gdzie żyje się spokojnie, bez kłamstwa i zdrady. Można byłoby wrócić, gdy temperatura się obniży, a ludzie staną się lepsi.
Wyszedł z sypialni. W korytarzu pojawiła się Łucja, niosła pod pachą pluszowego psa, w dłoni trzymała łyżkę, z której skapywała kasza manna. Z piskiem podbiegła do niego, wziął ją na ręce. Poczuł, jak brudna łyżka wsuwa się pod kołnierzyk jego koszuli. Wzdrygnął się i odruchowo odsunął od siebie córkę. Gdy jej ramiona wyciągnęły się w jego stronę, przytulił ją ponownie. Roześmiała się głośno. Tylko dzieci potrafią tak szczerze cieszyć się chwilą. Też by chciał się radować bliskością z córką i nie myśleć o tym, co było i co będzie.
Wszedł do kuchni, niosąc Łucję na ręku. Marta zalewała właśnie kawę, a Tymek siedział w foteliku i machał grzechotką. Sielanka, tak było co rano.
— Sewciu, uważaj trochę, przecież Łucja całego cię wymazała kaszką.
Urwał kawałek papierowego ręcznika i wytarł szyję. Teraz córka usiłowała włożyć mu łyżkę do ust. Posadził ją na taborecie i przysunął talerz z resztką manny. Chciał wyjść z kuchni, ale Marta go zatrzymała.
— Potem się przebierzesz, teraz jedz.
Wrócił do stołu. Chrupiące tosty, domowy dżem ze śliwek, twarożek ze szczypiorkiem — same przysmaki. Nie wiedział, po co sięgnąć w pierwszej kolejności.
Marta postawiła przed nim filiżankę z kawą.
— Myślałam, czy nie pojechać z dziećmi nad jezioro. W mieście jest upał nie do wytrzymania. Przyjechałbyś do nas w sobotę. Co ty na to?
— Wolałbym, żebyśmy wszyscy razem pojechali w sobotę albo w piątek po południu.
Spojrzał na żonę proszącym wzrokiem. Uśmiechnęła się.
— Jak chcesz, właściwie to już za trzy dni. Nie miałbyś nic przeciwko temu, żeby Zuza pojechała z nami? Zajęłaby się Łucją i Tymkiem.
Zuza była siostrą Marty, zbuntowaną siedemnastolatką. Spędzała u nich sporo czasu, rzekomo pomagała w opiece nad dziećmi, a tak naprawdę godzinami snuła się po domu ze smartfonem w dłoni. Lubił ją, ale lubienie ma swoje granice. Gdyby widywał Zuzę raz na tydzień, zapewne cieszyłby się z jej towarzystwa. Ona jednak przesiadywała u nich codziennie. Nad jeziorem, w małym domku, jej obecność może się stać jeszcze bardziej męcząca.
— Okej. Niech z nami jedzie.
Zgodził się, ale jego przyzwolenie nic nie znaczyło, bo i tak nigdzie nie pojadą. On już o tym wiedział, Marta jeszcze nie. Uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością. Nie był w stanie patrzeć jej prosto w oczy, nachylił się więc do syna. Wyjął go z fotelika, posadził sobie na kolanach i zaczął karmić twarożkiem.
Dzień pierwszy, wieczór
Drzwi do „Krypty” były otwarte. Z wnętrza dobywał się gwar rozmów i piwniczne powietrze. Seweryn schodził powoli po kamiennych schodach. Ponad pięćset lat temu tę trasę pokonywali panowie w habitach, aby w podziemiach kościoła paść na kolana i pogrążyć się w modlitwie przy zgromadzonych tam relikwiach. Na szczęście dzisiaj na dole czekały na gości inne rozrywki: jazz i alkohol. A może w średniowieczu braciszkowie również zapewniali ukojenie swoim umartwionym ciałom, popijając w krypcie wino i przygrywając na fujarkach?
Za Sewerynem podążały dwie kobiety, Marta i Ramira. To był jego pomysł, żeby poszli posłuchać jazzu. Obiecywał sobie, że będzie wyglądał jak zrelaksowany, dobrze bawiący się młody mężczyzna, nawet Marta się nie zorientuje, że dzisiaj tkwi w nim demon.
Stanęli w surowym wnętrzu kościelnych podziemi. Kręciło mu się w głowie, chyba od papierosów, bo wypalił dzisiaj kilka po ośmiu latach przerwy. Ramira klepnęła go w ramię i wskazała najbliższy wolny stolik. On jednak ruszył na koniec lokalu pod samą scenę. Specjalnie wybrał to miejsce, tu będzie zbyt głośno na rozmowę, a więc będą się przede wszystkim do siebie uśmiechać. Podszedł do baru. Nie spieszył się, chwilę gawędził z barmanem o pogodzie. Gdy wracał do stolika z drinkami, muzycy zaczynali grać. Zajął miejsce naprzeciw dziewczyn, patrzył na nie i myślał, że nadal są to dwie najpiękniejsze kobiety w całym Elblągu.
Ramira była żoną jego brata Roberta, w połowie Argentynką, w połowie Polką. Po matce odziedziczyła egzotyczne rysy i śniadą karnację, po ojcu gibkość ciała i bystre spojrzenie. Choć ubrana skromnie, w czarne spodnie i czarną koszulkę na ramiączkach, w nikłym blasku świec wyglądała zmysłowo. Marta nie miała tak wyrazistej urody, na pierwszy rzut oka prezentowała się bardzo zwyczajnie, jak dziewczyna z sąsiedztwa, której się zwykle nie zauważa. Wystarczyło jednak dłużej na nią popatrzeć, a zaczynała błyszczeć, jej uśmiech okazywał się uroczy, a ruchy dziewczęce. Twarz miała pospolitą, wąskie usta, cienki nos i pełne policzki. Wyjątkowa uroda wydawała się kryć w dużych błękitnych oczach. Gdyby nie te tęczówki, nie zwróciłby na nią uwagi sześć lat temu, gdy sprzedawała jemu i Robertowi frytki w Krynicy Morskiej.
Był prawdziwym szczęściarzem, że na nią trafił. Tak właśnie myślał, choć jego rodzina uważała inaczej, zwłaszcza ojciec nie mógł przeżyć tego, że synowa była tylko po maturze, a jej rodzice unikali uczciwej pracy. Robert też mu radził wstrzymać się z małżeństwem, bo nie należy się żenić z kobietami, które są tylko ładne. Żona powinna mieć jeszcze ciekawy charakter, dobrą profesję, coś do powiedzenia albo chociaż pieniądze. Jako przykład wskazywał na Ramirę, wówczas mistrzynię świata w tańcach latynoamerykańskich. Mama odnosiła się do Marty z chłodną uprzejmością, czego więcej wymagać od teściowej, właściwie powinien być zadowolony. Wiedział jednak, że przed przyjaciółkami chwaliła się wyłącznie Ramirą. Pokazywała im okładki argentyńskich, japońskich i brytyjskich pism, na których utalentowana synowa prężyła swe ciało w pięknej sukni z piórami.
Dwa lata po ślubie Marta urodziła Łucję, wtedy stosunek do niej trochę się zmienił. Ojciec już nie narzekał, nie wytykał Sewerynowi nieciekawych teściów, a mama chętniej rozmawiała z synową i nawet ją chwaliła. Jego brat też zauważył, że Marta to był dobry wybór.
Małżeństwo Seweryna kwitło, a Roberta przeciwnie, po dwunastu latach zdawało się przechodzić kryzys. Niby wszystko było dobrze, ale Ramira coraz więcej czasu spędzała poza domem. Częściej wyjeżdżała na turnieje i zgrupowania, już nie tylko jako tancerka, ale też jako instruktorka. Robert nie nudził się bez żony, chętnie odwiedzał elbląskie i trójmiejskie kluby nocne. Ubiegłego lata miał wypadek samochodowy na trasie do Jegłownika, jego bmw wypadło z drogi. Jemu nic się nie stało, ale dość mocno ucierpiała jego siedemnastoletnia towarzyszka.
Muzyka ucichła, trębacz zapowiedział krótką przerwę i skierował się do wyjścia, za nim ruszyło kilkanaście osób, Seweryn również się podniósł.
— Przewietrzę się — oznajmił.
Marta machnęła ręką, dając znać, żeby sobie poszedł i dał im pogadać. Zaczął się przepychać między rozbawionymi ludźmi, przy barze zatrzymało się kilka osób, skutecznie blokując przejście. Czekając, aż zrobi się luźniej, odwrócił się i spojrzał na Martę i Ramirę. Siedziały pochylone ku sobie, niemal dotykały się czołami. Rozmawiały.
Przed „Kryptą” stali dyskutujący namiętnie goście lokalu. Seweryn minął ich i ruszył wolnym krokiem przed siebie. Ktoś, kto by go obserwował, mógłby pomyśleć, że nie zmierza do żadnego konkretnego celu, on jednak szedł na ważne spotkanie. Wkrótce dotarł do rzeki i wszedł na most przy przystani. Oparł się o barierkę i zapalił papierosa. Wpatrywał się w ciemne kształty jachtów stojących nieruchomo wzdłuż bulwaru. W czarnej wodzie odbijało się światło lamp ze zwodzonych mostów i nadrzecznej promenady. Iluminacja godna europejskiego miasta portowego, chociaż nocą kawałek Elbląga przypominał Rotterdam. Bulwar był pusty, ale za to na moście południowym zatrzymała się grupka mocno rozbawionych osób. To stamtąd dobiegały pokrzykiwania i dziewczęce śmiechy. W oddali migały światła pojazdów przejeżdżających przez most samochodowy, po drugiej stronie rzeki zaczął ujadać pies. Seweryn czekał. Na szczęście od wody wiało lekkim chłodem. Papieros skrócił się już o połowę, za kilka minut powinien wrócić do Marty i Ramiry, bo zaczną się niepokoić, a nawet go szukać.
Od Wyspy Spichrzów ktoś się zbliżał. Niska, męska sylwetka, Seweryn rozpoznał Maksa Kubiaka, któremu w akademiku koledzy z marketingu i zarządzania nadali ksywkę Szczurek. Maks stanął obok niego. Nie witając się, zapytał:
— Co masz dla mnie?
Seweryn nie odpowiedział od razu. Zastanawiał się, czy się nie wycofać. Przypomniał sobie oczy Marty, pełne pokory, spokojne i zarazem chłodne, zwrócone gdzieś w dal. Nie patrzyła na niego tak jak kiedyś, często mijała go wzrokiem, jak gdyby był mało znaczącym przedmiotem.
Wypuścił dym nosem, a potem powiedział:
— Dam ci zarobić.
— Ekstra, ile płacisz i za co?
— Sto tysięcy za porwanie mojego syna.
Maks parsknął śmiechem.
— Dobry żart.
Sewerynowi przemknęło przez głowę, że to ostatni moment, żeby zrezygnować z diabelskiego pomysłu. Wystarczy, że kiwnie głową, przyznając, iż to tylko żart.
Rzucił niedopałek i zgasił go butem.
— Ja mówię serio, porwiesz mojego syna.
— Po jakiego chuja?
— A po co się porywa dzieci?
— No zwykle dla przyjemności albo dla okupu.
— Ty porwiesz Tymka dla kasy.
— A ty zapłacisz okup? Nie kumam…
— Nie ja, mój brat, on zapłaci.
Maks oparł się łokciami o barierkę i splunął do wody.
— Mamy więc skroić twojego brata. Ciekawie się zapowiada.
Przez cały tydzień Seweryn dużo myślał o tym, co wyjawił mu Maks podczas ostatniego spotkania. To było sprytne — żądać okupu za porwanie, którego się nie dokonało, którego w ogóle nie było. Maks i jego dziewczyna wynajdywali średniozamożne rodziny z dziećmi i rozpracowywali je, co nie było specjalnie trudne przy dzisiejszym upublicznianiu informacji w mediach społecznościowych. Nie czekali długo na nadarzającą się okazję. Wystarczyło, że nastoletnie dziecko poszło do kolegi albo na pizzę, wtedy dziewczyna Szczurka dzwoniła do owego nastolatka i udając przedstawiciela operatora, prosiła o wyłączenie telefonu na dwie godziny. Potem do akcji wkraczał Maks, dzwonił do rodziców i informował, że ma ich dzieciaka, żądał niewielkiej kwoty płatnej zaraz, dosłownie za godzinę. Obiecywał, że uwolni córkę lub syna natychmiast po otrzymaniu kasy. Przerażeni rodzice dzwonili do dziecka, ale ono miało wyłączony telefon. Niemal wszyscy płacili, zostawiali pięć, dziesięć tysięcy złotych w umówionym miejscu. Niczego nieświadome dziecko wracało po jakimś czasie do domu, a rodzice szybko się orientowali, że żadnego porwania nie było. Maks żartem zapytał, czy Seweryn nie zna jakiejś rodziny z dziećmi, której nie lubi. Znalazł jedną, swoją własną.
— Mam go tak dosłownie porwać, to znaczy zabrać? — zapytał niemal szeptem Szczurek.
— Tak.
— A nie lepiej, żebyś ty go gdzieś ukrył, a ja zgłoszę się do twojego brata po okup?
— Nie, to ma wyglądać na prawdziwe porwanie. Ty uprowadzisz Tymka, a po kasę zwrócisz się do mnie i mojej żony.
— A ty pożyczysz pieniądze od brata?
— Tak.
— Przecież to, kurwa, nie ma sensu. I tak będziesz musiał mu kiedyś oddać tę forsę.
— Nie, nie będę musiał, nie będzie chciał zwrotu. Robert uwielbia mojego Tymka, zapłaci i powie, że nie mamy u niego żadnego długu.
Gdy zapalał kolejną fajkę, ręce mu się trzęsły. Był zły, że nie panuje nad swoim ciałem. Marta na pewno zauważy, że coś złego się z nim dzieje, skoro wrócił do nałogu.
— Jeżeli twój brat jest tak hojny, to po prostu zaciągnij u niego bezzwrotną pożyczkę. Po co to całe porwanie? Nie rozumiem.
Seweryn zachichotał i zaraz ucichł, bo na most weszła para przytulonych do siebie młodych ludzi. Wolał nie zwracać uwagi na siebie i Maksa.
— Robert nie jest hojny. Jest przemądrzałym dupkiem z wielką kasą. Gdybym poszedł do niego po pieniądze, to by mnie wyśmiał.
— A jeśli nie zapłaci okupu? Chyba musimy się przygotować na taką ewentualność?
— Gdyby się wahał, to nasza matka go przekona, że powinien zapłacić.
— Sto tysięcy dla mnie, a dla ciebie?
— Dla mnie dwieście, czyli zażądasz trzystu tysięcy okupu. Tylko pamiętaj, że mój syn nie może na tym ucierpieć. Twoja dziewczyna lubi dzieciaki?
— Lubi, nie martw się, będzie go niańczyć jak swojego. Mały nawet nie zauważy, że nie jest z matką.
Przez kilka minut omawiali szczegóły, a na koniec przypieczętowali swój plan uściskiem dłoni. Szczurek się uśmiechnął. W świetle lampy szpara między jego zębami była dobrze widoczna i nadawała twarzy sympatyczny wyraz. Wyglądał jak zabawny koleś, a nie jak niebezpieczny porywacz czy przebiegły oszust.Rozdział II
Dzień drugi, rano
Przenikliwy dźwięk wkręcał się w głowę Seweryna. Z trudem otworzył oczy i sięgnął po smartfona. Wyłączył budzik. To jednak nie był dobry pomysł, aby ze snu wyrywał go odgłos wiertarki. Będzie musiał zmienić sygnał.
Obok niego w małżeńskim łóżku leżał Tymek, patrzył na ojca, w jego oczach widać było radość. W zaspanym umyśle Seweryna od razu pojawiło się poczucie winy. Rodzice powinni chronić swoje dzieci, a on planuje wystawić zdrowie, a nawet życie syna na duże niebezpieczeństwo. A co, jeżeli podczas porwania Tymek się zakrztusi albo dostanie gorączki? Czy dziewczyna Maksa będzie wiedziała, co robić? Już nie był tak pewien słuszności swojego pomysłu jak wczoraj.
Do sypialni weszła Marta, podała mu szklankę z wodą.
— Może zostaniesz dzisiaj w domu?
Pił wodę długimi łykami. Co za ulga dla wysuszonego gardła. Wczoraj przesadził z alkoholem. Gdy wrócił do „Krypty” po rozmowie z Maksem, od razu kupił trzy wódki. Marta nie chciała pić, więc wypił za nią. Kolejne trzy wódki zamówiła Ramira, z uśmiechem postawiła przed nim dwa kieliszki. Nie zaprotestował.
— No i co? Zostaniesz w domu?
— Nie mogę.
— Przecież poradzą sobie bez ciebie. Posiedziałbyś z dziećmi, a ja bym wyskoczyła do fryzjera i kosmetyczki.
Ogarnęła go złość. Myślał, że Marta troszczy się o jego samopoczucie. Widzi, że nie jest w formie i dlatego proponuje mu pozostanie w domu. A jej chodziło wyłącznie o nową fryzurę.
— Muszę iść do firmy, żeby zarobić na twojego fryzjera — warknął.
— Nie irytuj się tak. Zadzwonisz do mamy, żeby przyszła posiedzieć z dziećmi? Gdy ty zadzwonisz, to nie odmówi.
Milczał. Tymek zaczął płakać.
— No dobra, sama zadzwonię.
Wzięła Tymka na ręce — w tym ruchu nie było żadnej czułości, ciepła, jak gdyby podnosiła jakiś pakunek, a nie płaczącego syna. Odgrywała się na dziecku. Zezłościło go to.
Gdy wszedł do kuchni, Marta właśnie odkładała telefon.
— Mama nie przyjdzie, źle się czuje.
— Co jej jest? — zaniepokoił się.
— Nic takiego, zmęczenie, to przez ten upał. Przypomniałam jej, żeby piła dużo wody.
— To nie pójdziesz dziś do fryzjera?
— Nie pójdę.
Łucja stała przy nim i szarpała go za nogawkę. Podniósł ją i pocałował w czoło. Podszedł do Marty i ją też cmoknął w policzek. Lepiej, żeby przed porwaniem wszystko im się układało. Musi nad sobą panować, unikać konfliktów.
W drodze do firmy zajechał do parku Modrzewie. Samochód zaparkował w pobliżu ładnego, eklektycznego domku, w którym przed wojną mieszkał ogrodnik. Ruszył główną aleją parku należącego dawniej do jakiegoś obrzydliwie bogatego Niemca. Dyskretnie rozglądał się na boki. Maks już na niego czekał, siedział z dwiema staruszkami na zacienionej ławce. Seweryn minął go i poszedł dalej. Szczurek dogonił go przy plenerowej siłowni, pustej teraz z powodu niemiłosiernego skwaru. Wyjął z torby niewielki pakunek i podał Sewerynowi.
— Tutaj masz telefon, baterię i dwadzieścia białoruskich kart SIM. Od dzisiaj dzwonisz do mnie tylko z tego aparatu, i oczywiście nie z domu. Karty SIM są do jednorazowego użycia. Po każdym połączeniu kartę wyrzucasz i wkładasz kolejną. Jasne?
— Jasne.
Dopiero teraz zauważył, że Maks ma na dłoniach cieliste rękawiczki. Czy on też nie powinien? Czuł, że krew zaczyna mu szybciej pulsować w żyłach, a koszulka przykleja się do pleców. Oddychał ciężko, wcale nie z powodu upału — właśnie rozpoczął najniebezpieczniejszą grę w swoim życiu.
— Maks, słuchaj, to musi trwać krótko, góra dwa dni, Tymek po czterdziestu ośmiu godzinach musi wrócić do domu. Od razu dzwoń i żądaj okupu.
— Spoko, wiem, jak to się robi.
Zatrzymali się w cieniu ogromnego klonu, za plecami mieli neogotycką wieżę widokową. Kilkanaście metrów przed nimi na ławce siedziała kobieta, obok niej stał wózek dziecięcy.
— Gdybym teraz do niej podszedł, wyjął dzieciaka z wózka i zaczął uciekać, co by zrobiła? Jak myślisz? — zapytał Szczurek.
— Goniłaby cię z krzykiem, pół Zawady by ją słyszało.
— Nie dogoniłaby mnie. Zdążyłbym wsiąść do wozu i odjechać. Co zrobiłaby wtedy?
— Zadzwoniłaby na policję, to oczywiste.
— No właśnie, psów lepiej w to nie mieszać. Po porwaniu twoja żona powinna zadzwonić do ciebie, a nie na policję. Jak ją do tego przekonać?
— Po prostu jej to powiedz.
— Co?
— Jak w filmach, wyjmujesz Tymka z wózka i grozisz, że jeżeli powiadomi gliny, to małemu coś się stanie. Sądzę, że wtedy zadzwoni do mnie.
— Będę musiał jej przyłożyć, żeby nie leciała za mną z krzykiem. Nie martw się, nie pieprznę jej mocno.
Seweryn chciał zaprotestować. Na myśl, że jakiś facet uderzy Martę, zrobiło mu się niedobrze. Kiwnął jednak głową na znak, że rozumie i się zgadza.
— Jeżeli twoja żona zdąży jednak powiadomić psiarnię, to musisz bardzo uważać. Rodzina i znajomi są pierwszymi podejrzanymi.
— Tak, wiem o tym. — Seweryn wytarł czoło. — Pamiętaj, że na spacerze będzie też moja córka, prawdopodobnie na rowerku, tylko jej nie przestrasz.
— Nie przestrasz? A jak to sobie, kurwa, wyobrażasz? Przecież będę musiał pieprznąć jej matkę. Mam najpierw małej wręczyć misia, żeby nie ryczała?
— Dobra, tego dnia zawiozę Łucję do babci.
— Nie, nie rób tego, to ma być dzień jak każdy inny. Lepiej niech się psy nie zastanawiają, dlaczego akurat tego dnia małej nie było z twoją żoną na spacerze. — Szczurek uścisnął go za ramię, jak gdyby chciał dodać mu otuchy. — Twoja córka szybko dojdzie do siebie, zapomni, dzieci już tak mają. Będzie dobrze.
Seweryn wytarł spocone dłonie o spodnie. Czuł suchość w ustach. Chłodny browarek może ugasiłby pragnienie i wyrzuty sumienia.
— O! Moje koleżaneczki drepczą — powiedział Szczurek.
Alejką szły dwie starsze panie, które siedziały z Maksem na ławce. Zbliżyły się do kobiety z wózkiem, jedna z nich zajrzała do środka. Matka uniosła głowę i pochyliła się do przodu, gotowa zerwać się, aby bronić swojego potomka w razie potrzeby.
Seweryn dopiero w samochodzie pomyślał, że powinien włożyć okulary przeciwsłoneczne — blask kłuł go w oczy. Co z tym słońcem? Paliło niemiłosiernie.
Gdy wjechał na Modrzewinę, zwolnił i patrzył na budynki tutejszych zakładów. Zawsze porównywał inne hale ze swoją i z dumą konstatował, że ma najefektowniejszy szyld. Metalowe pręty tworzyły napis: „Bramy, ogrodzenia, furtki”.
Drzwi do biura były otwarte na oścież, pani Ala chyba miała nadzieję na lekki przeciąg. Niestety gorące powietrze stało w miejscu. Już dawno powinien pomyśleć o klimatyzacji. Na parapecie zauważył nową roślinkę, kolejny przejaw botanicznych upodobań jego sekretarki.
Usiadł w fotelu. Ze zdjęcia na biurku spojrzały na niego błękitne oczy Marty. Uśmiechała się, a raczej drwiąco wykrzywiała usta. To zdjęcie zrobił trzy lata temu w Amsterdamie, a więc od dawna z niego szydziła. Był kretynem, że wcześniej tego nie widział. Walnął fotografią o kant metalowej szafki, szkło pękło, tworząc literę z. Do biura wpadła pani Ala.
— Co się stało? — zawołała, rozglądając się wokół.
— Nic takiego, zdjęcie spadło. — Seweryn schował fotografię do szuflady. — Zgłosił się do nas jakiś nowy klient?
— Był tu taki jeden, ale czy to klient? Szukał pana, miał tatuaże, nawet na karku. Ma wrócić za pół godziny.
— Miejmy nadzieję, że złoży duże zamówienie. Mamy na dzisiaj coś ważnego?
— Trzeba fakturę zapłacić, pan Kazik dzwonił, prosił, a nawet groził, że więcej drutów nie da. Trzeba też zamówić pręty okrągłe, gładkie o średnicy 18 milimetrów. Jeśli nie będziemy ich mieli do jutra, to znowu nam produkcja stanie.
— Zaraz zamówię. Pani Alu, bardzo panią proszę, niech pani skoczy do marketu i kupi dwa wiatraczki, jeden na pani biurko, drugi na moje.
Pani Ala odciągnęła bluzkę od ciała i pomachała nią, odsłaniając kawałek płaskiego brzucha.
— Już o tym myślałam. Te wiatraczki życie nam uratują, zaraz po nie lecę.
Wybiegła z biura, stukając obcasami sandałków. Po chwili jednak wróciła.
— Da mi pan kasę?
Wręczył jej dwieście złotych.
— Pójdę jeszcze na lody, ale będę się spieszyć — zakomunikowała i znowu wybiegła.
Seweryn opadł na fotel. Dobrze, że sobie poszła, potrzebował spokoju, a przy pani Ali byłoby to trudne. Zagadywałaby go co kilka minut. Włączył komputer i wszedł na swój rachunek inwestycyjny w biurze maklerskim. Parę dni temu kupił akcje zakładów mięsnych, bo miały dobrą rekomendację. Liczył, że w ciągu miesiąca zarobi kilka tysięcy złotych. Aż jęknął na widok ceny — stracił już dwadzieścia procent zainwestowanej sumy. Do dupy te wszystkie analizy techniczne, kretyni z tych ekspertów. Wytarł czoło chusteczką higieniczną. Co robić? Trzymać te akcje dalej czy zlecić brokerowi ich sprzedaż? A przede wszystkim, skąd wziąć kasę na zapłacenie dzisiejszej faktury i na zaliczkę za pręty? Od dwóch lat mu nie szło. Zaczęło się od tego, że kupili po okazyjnej cenie elementy łączne. Niestety, towar był wadliwy. Potem opóźnili realizację dużego zamówienia na ozdobne ogrodzenie i w efekcie musieli zejść z ceny. Inny duży klient im nie zapłacił, co prawda sprawę w sądzie wygrali, ale komornik nie miał z czego ściągnąć należności.
Seweryn wybrał numer matki, na nią jedną mógł liczyć. Odebrała już po drugim sygnale.
— Mamo, mam do ciebie prośbę — zaczął proszącym tonem.
Od razu się domyśliła, w jakiej sprawie dzwoni.
— Sewuniu, znowu? — W słuchawce dało się słyszeć westchnienie. — Ile tym razem?
— Osiem tysięcy, gdybyś mogła.
Tak naprawdę chciał pożyczyć co najmniej dwanaście, ale bał się, że matka, słysząc tę sumę, zacznie protestować i nic mu nie da.
— Marta za dużo wydaje, porozmawiaj z nią. Czy ty wiesz, że kupiła Łucji sukieneczkę za dwieście złotych? Przecież ona ma trzy latka, zaraz z niej wyrośnie.
Seweryn słuchał cierpliwie. Za każdym razem, gdy pożyczał pieniądze od matki, musiał wysłuchać wykładu o rozrzutności swojej żony. Zwykle bronił Marty, ale teraz mu się nie chciało. Właściwie matka miała sporo racji, Marta lekką ręką wydawała zarobione przez niego z wielkim trudem pieniądze. Najbardziej denerwowało go, że po kryjomu dawała kasę swoim rodzicom i rodzeństwu. Ostatnio widział u Zuzy nowy telefon, podejrzewał, że to Marta jej go kupiła.
— Mamo, nie powiesz nic tacie i Robertowi?
— Nie powiem, ale z Robertem sam mógłbyś porozmawiać, jemu tak dobrze idzie, może ci pomoże wyprowadzić tę twoją firmę na prostą.
— Tak, pogadam z nim, ale ty na razie nie mów, że pożyczyłem od ciebie pieniądze, dobrze?
Rozłączył się z ulgą. Znowu się udało wyciągnąć parę groszy od matki. Nie był z tego dumny, ale nie miał innego wyjścia. Na szczęście niebawem odbije się od dna. Wreszcie pokaże bratu i ojcu, że też jest zaradny i przedsiębiorczy.
Na odgłos kroków podniósł się i przywołał na twarz firmowy uśmiech. Klienci nie powinni wiedzieć, że ma kłopoty.
Ciąg dalszy w wersji pełnej