- W empik go
Potrzebne grzeszki: komedya w trzech aktach - ebook
Potrzebne grzeszki: komedya w trzech aktach - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 210 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
OSOBY.
Ksawery Karasiewicz………… Pan Podwyszyński.
Dydak Karasiewicz, jego synowiec. Pan Janowski.
Kicia…………………….Pani Sułkowska.
Baltazar Karasiewicz…………. Pan Siemaszko.
Pani Sabina, jego zona……….. Panna Barszczewska.
Tytus Fujarkowski……………. Pan Werner.
Pani Tekla, żona jego, siostrzenica
Ksawerego…………………… Panna Wojnowska.
Zyzio ich dzieci Pan Konopka
Fryzia Pani Zawadzka.
Dowmunt Gembosz……………… Pan Szymanowski.
Stanisław, stary sługa Ksawerego.. Pan Jejde.
Rzecz dzieje się na wsi, w majątku Ksawerego.
AKT I.
(Ogród. Z prawej strony dom. Z lewej strony altanka, w któ-
rej w chwili podniesienia zasłony, Ksawery, Gembosz i Fu – jarkowski grają w karty.)
SCENA I.
Ksawery, Gembosz i Fujarkowski.
Fujarkowski (rzuca karty ze złością i wstaje; spór widocznie oddawna rozpoczęty).
Nie, tak grać nie można! ja nie chcę takiej gry!
Gembosz.
Cóż miałem robić, panie poruczniku?
Fujarkowski.
Bić, bić i bić!
Gembosz.
Kiedy nie było czem.
Fujarkowski.
Było!
Nie było!
Było!
Gembosz.
Fujarkowski.
Gembosz.
Nie było!… Pan nie rozumiesz, że to mój
cały systemat.
Fujarkowski.
Jaki tam systemat? Masz pan pięć honorów:
as, król, dama, walet, dyska – i pan nie atu-
tujesz!
Ksawery.
Moi drodzy, błagam was. poco się Łąk iry-
tować? Fujarkowski.
Ty nie masz się czego irytować, bo ciągle
wygrywasz, ale mnie już się znudziło przegry-
wać – i to z łaski pana dobrodzieja
Gembosz.
Lepiej szlem zamarynować, byle nie odstąpić
od zasad!
Fujarkowski.
Ale pan nie masz prawa robić jakichś tam
doświadczeń na skórze partnera.
Ksawery.
Tytusie, Dowmuncie! nieszczęśliwa zawziętość!
ciągłe kłótnie! Gała przyjemność partyjki zatruta…
ciągłe hamować was muszę… Nie pasyonuj się
tak, Tytusie, bo daję słowo, że apopleksya pal-
nie cię kiedyś odrazu… O! już ci krew ude-
rzyła do głowy…
Fujarkowski.
Ee? naprawdę?…
SCENA II.
Ciż sami i Kicia (wbiega z lewej strony i podchodzi do grających).
Kicia.
Jak przyjdzie tutaj pan Dydak, proszę, broń
Boże, nie pokazywać w którą stronę uciekłam…
Szukać będzie do jutra. Słyszycie? Nie pisnąć
ani słowa… Jeżeli wujaszek mnie zdradzi, nigdy mu tego nie daruję. (Ucieka ku prawej stronie.)
SCENA III.
Ciż sami bez Kici, później wbiega Dydak.
Fujarkowski.
Ta dziewczyna zawsze przerwie nam partya…
Zacznijmy robra nanowo.
Dydak (wbiega).
Gdzie Kicia? Gdzie Kicia?
Ksawery.
Dydaku! mój poczciwy chłopczyku! dobrze
spałeś po podróży? Chodź, niechże cię uściskam.
Dydak.
Później, później… Gdzie Kicia? schowała
się tutaj?
Ksawery.
Kicia?
Dydak.
Porwała moje rysunki… W którą stronę
uciekła?
Ksawery.
Nie wiem, nie wiem – nie zdradzę.
Dydak.
E, ja nie mam czasu…. lecę na prawo….
-do stawu…
Fujarkowski i Gembosz (razem).
Nie w tę stronę, nie w tę stronę.
SCENA IV.
Ciż sami i Stanisław (przynosi sześć szklanek piwa na tacy).
Ksawery.
Piwko! kochane piwko! dziękuję Stasiu! taki
upał! Ale co ty robisz! gościom podawaj!
Stanisław (półgłosem).
Takim gościom to i wcale nie trzeba.
Fujarkowski.
Co ty tam mruczysz pod nosem?
Stanisław.
Nic. (Podaje piwo Gemboszowi, który wypiwszy szklankę piwa, dwie stawia na stole.) Panie Gembosz, co pan
robisz? Gdzie pana wychowano? Któż zabiera od
razu trzy szklanki piwa? Wziąłeś pan porcyą
Dydaka i Kici.
Gembosz.
No, no, no, fagasie.
Stanisław.
Proszę zaraz oddać dwie cudze szklanki.
Gembosz.
Ksawery, nauczże rozumu twego kamerdy-
nera… Niesłychana rzecz, co on sobie pozwala!
Stanisław.
Kiedy, proszę pana profesora, pan Gembosz,
to człowiek bez żadnej edukacyi.
Ksawery.
Stasiu! cicho! zamilcz… Boże święty! że tez
spokoju nie mogę się doprosić w moim własnym domu. Dowmuncie… bądź dla niego pobłażliwym,
wiesz, prosty człowiek, no, i stary sługa – u nas
to prawie przyjaciel. Wiele muszę darować.
Gembosz.
Dla ciebie to znoszę.
Fujarkowski.
No, a mnie piwa? (Podchodzi do stojącego ciągle
z tacą Stanisława i wypija dwie pozostałe szklanki.) Pa-
skudztwo… nie lubię piwa… przynieś mi kie-
liszek koniaku!
Stanisław (oburzony).
Nie lubisz pan piwa, a wypiłeś dwie szklanki odrazu.
Fujarkowski.
No, no, no – tylko ze mną bez konceptów.
jestem stary żołnierz… Subordynacya i dyscy-
plina, mocium panie… Raz, dwa, trzy.
Stanisław (ironicznie).
To już ja lepiej całą butelkę przyniosę odrazu,
jak wczoraj? (Do siebie.) Czego on taki hardy? Pie-
niędzy nie mają, szlachta ladajaka, zona głupia,
córka brzydka, sam pijak…
Fujarkowski.
Co ty tam gadasz? Kamerdyner twój zupeł-
nie zwaryował, Ksawery.
SCENA V.
Ciż sami i Kicia, później Stanisław.
Kicia (wbiega zadyszana i pada na krzesło).
O, nie mogę, nie mogę już biegać… Tak
się zasapałam, Dydak dosyć namęczył się…
Oho, ale wy tutaj piliście piwo, a mnie ani szkla-
neczki nie zostawili? Takie mam pragnienie…
Ksawery.
Zaraz, zaraz każę podać, kochana Kiciu!
Stanisław (wracając).
Zapomniałem panu powiedzieć, telegram przy-
nieśli ze stacyi.
Ksawery.
Znowu coś nowego! A, mój Boże! zawsze
spodziewam się nieszczęścia, kiedy depeszę przy-
noszą… I na co wymyślili ten telegraf? Tytusie,
to chyba nie od siostry mojej.
Fujarkowski.
Jeszcze wczoraj otrzymaliśmy jej depeszę…
Ale przeczy tajże…
Ksawery (czyta telegram).
„Przyjedziemy dzisiaj o pierwszej. Baltazar.”
Boże święty! brat mój z żoną przyjeżdża. A to
plaga egipska! Na kwadrans przed przyjazdem telegrafują! – Jakże przyjąć miłych gości? Gdzie
pokój? Obiad na dwie osoby więcej! Stasiu! Ki-
ciu! Tyle kłopotu! Jestem zgubiony! (Kreci się roz-
paczliwie.)
Kicia.
Panie Ksawery, czegóż rozpaczasz? Bez żadnej
przyczyny.
Ksawery.
Tyle gości odrazu to okropne.. Baltazar zwykle w jesieni tu bywał.
Gembosz (n… s.).
List mój otrzymali, (gi) Uspokój się Ksawery -
wszystko urządzę. Zawsze wyręczam przyjaciół.
Ksawery.
Zmiłuj się, Dowmuncie….. dobrodzieju je – dyny!….
Fujarkowski.
Ale à propos! Konie posłałeś na dworzec, dla
Tekli i Fryzi?
Stanisław.
Już od godziny… A mogliby piechotą… Ze
stacyi 5 minut… drogi.
Fujarkowski.
Et, osieł jesteś. Zona moja ma iść piechotą?…
A dla Baltazara są konie?
Ksawery.
Ależ dopiero co dowiedziałem się, że jadą…
Fujarkowski.
On dalibóg gotów konie zabrać… toby była
awantura! Lecę na kolej. (Wychodzi szybko i we drzwiach potrąca Dydaka, który ledwo nie pada.) Ach!
przepraszam!
SCENA VI.
Ksawery, Dydak i Kicia (wychodzi i powraca, wnosząc mleko na tacy).
Ksawery.
Znowu goście! Słyszałeś? Znowu ambaras!
Znowu przerwą moję pracę! Jakże tu pisać w ta-
kim hałasie? Boże, jaki ja nieszczęśliwy! Co za
kłopot! Święty Ksawery, mój patronie, zmiłuj się
nad nami! (Wychodzi.)
SCENA VII.
Dydak, Kicia.
Kicia.
Pan Ksawery gderał… a ja tymczasem świe-
żego mleka i bułeczek przyniosłam. – Widzisz,
pan, jaka ja dobra: zmęczyłeś się, biegając za
mną – teraz przynoszę ci lekarstwo. Siadaj
pan tutaj razem: napijemy się mleka. Ja mam przez cały dzień apetyt (Siadają z lewej w altance i pija mleko.)
Dydak.
Doskonała myśl. Istotnie zmęczyłem się. Ska-
czesz, biegasz, chowasz się jak wiewiórka.
Kicia.
Gdybym zechciała nie dogoniłbyś nigdy.
Dydak.
Oho… nigdy! To pretensya…
Kicia.
Dalibóg, nigdy.
Dydak.
Ja i teraz – przez grzeczność nie chciałem
złapać.
Kicia.
Ehe – nie chciałeś! Nie mogłeś poprostu…
Zdrowie pańskie, panie Dydaku!
Dydak.
Zdrowie twoje, Kiciu!
Kicia (pokazuje mu na krześle obraz położony).
Oddaję panu jego obraz… chciałam tylko
poźartowae.
Dydak
No, chwała Bogu… Z takiemi rzeczami nie-
ma żartów. Dwa lata pracy kosztowało. W Pa – ryżu na wystawie sztuk pięknych, wywarło sza-
loną sensacyą. Utwór ten i u nas zapewne wy-
woła polemikę.
Kicia.
Jakie to piękne! Jaki pan masz wielki talent!
Ale rzecz dziwna: inne obrazy, które widziałam,
niepodobne do twego – to szczególne.
Dydak.
Prawda? większej przyjemności nie mogłaś
mi zrobić… Widzisz, jestem zwolennikiem im-
presyonizmu w malarstwie, u nas tego nie znają…
zacofany kraj. – Spełniamy na płótnie wielką
misyą naturalizmu w literaturze… tylko, że ja
krok samodzielny zrobiłem… trzeźwą prawdę
połączyłem z syntezą symboliki. (Przypatruje się obra-
zowi.) Co, niezła rzecz – prawda?
Kicia (staje za nim, opierając się o jego plecy, przypatruje się).
Arcydzieło! Coto jest? tam na lewo? Krowa
się pasie?
Dydak.
Ale nie. To człowiek ziemię kopie – symbol
proletaryatu.
Kicia.
Prawda, prawda. A na górze ta czerwona
plama? Latarnia?
Dydak.
Gdzietam! To słońce, słońce nowej cywilizacyi
wschodzi w radosnej jutrzence swobody.
Kicia.
A te dwa pasy, w głębi? coto jest?
Dydak.
Czyż sama nie widzisz? Zielony pas – to
morze, a błękitny – niebo… Bądź pewną, że
pieniędzy wujaszka nie przehulałem w Paryżu…
Ale nie znasz się na malarstwie; aby je zrozu-
mieć, trzeba dojrzałego umysłu… Nie lubię po-
kazywać profanom. Opowiedz mi raczej, jakim
sposobem dostałaś się tutaj? Dotychczas nie ro-
zumiem.
Kicia (śmiejąc się).
Byłeś bardzo zdziwiony, prawda? Przypomnia-
łeś sobie lata razem spędzone w Warszawie, pa-
miętasz, panie Dydaku, kiedy mieszkałeś u mo-
jej kuzynki…
Dydak.
Wtedy przecież zostaliśmy przyjaciółmi – a la
vie, a la mort.
Kicia.
A la vie, a la mort… mój Boże, jak ja bar-
dzo płakałam, kiedy wyjechałeś z Warszawy…
Nikt nie był dla mnie tak dobrym jak pan..,
oprócz mamy nieboszczki i pana Ksawerego.
Dydak.
Ale gdzie go poznałaś? Dla czego porzuciłaś
opiekunów?
Kicia.
To cały romans, panie Dydaku…
Dydak.
Niezmiernie jestem ciekawy…
Kicia.
Pan wiesz, że kiedy biedna moja mama
umarła, zostałam zupełną sierotą – bez grosza.
Jeden był krewny – kuzyn Bronisław. Jego
mianowali opiekunem: byłeś pan świadkiem mego
życia pośród tej rodziny.
Dydak.
Biedne dziecko! Zaiste smutne to było życie!
Kicia.