Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Powiastki polskie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Powiastki polskie - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 235 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRZED­MO­WA.

W mło­dym wie­ku ży­je­my, uży­wa­jąc obec­no­ści i ma­rząc o przy­szło­ści; bo prze­szłość jest wten­czas albo Ą tyl­ko hi­sto­ryą, któ­rej się­u­czyć trze­ba, albo sze­re­giem kil­ku lat obo­jęt­nych dla nas, bo w dzie­ciń­stwie spę­dzo­nych. W po­de­szłym wie­ku, kie­dy­śmy się mu­sie­li wy­rzec ma­rzeń i na­dziei i gdy w przy­szło­ści ko­niec tyl­ko na­szej piel­grzym­ki wi­dzi­my, ży­je­my prze­szło­ścią, nie tą, któ­rej się uczy­li­śmy jako hi­sto­ryi, lecz tą, któ­rą­śmy sami prze­ży­li, któ­ra zo­sta­wi­ła w nas pa­mięć wra­żeń i uczuć w cią­gu ży­cia na­sze­go do­zna­nych. Wspo­mnie­nie tych uczuć i wra­żeń jest wte­dy dla nas tem, czem są dla dzie­ci cac­ka, a dla mło­dzień­ców ucie­chy i mi­łost­ki, z tą róż­ni­cą, że nie psu­je­my na­szych wspo­mnień tak jak dzie­ci psu­ją cac­ka, że nie­opusz­cza­my przed­mio­tów na­sze­go za­mi­ło­wa­nia, tak jak to mło­dzi z przed­mio­ta­mi swo­je­go ubó­stwia­nia czy­nią.

Każ­dy z nas, co prze­żył lat kil­ka­dzie­siąt mię­dzy ludź­mi, na zie­mi wła­snej i ob­cej, po­sły­szał łub wi­dział wie­le wy­pad­ków i zda­rzeń i znal z oso­by lub z po­stęp­ków wie­lu zna­ko­mi­tych łu­dzi, już do hi­stor­ji na­le­żą­cych, przez nią do wiel­kiej księ­gi dzie­jów z bez­stron­ną praw­dą za­pi­sa­nych. Lecz obok ta­kie­go zbio­ru wy­pad­ków i cha­rak­te­rów, za­wie­ra jesz­cze pa­mięć na­sza mnó­stwo drob­nych wspo­mnień prze­szło­ści, któ­re się jako zaj­mu­ją­ce ob­raz­ki cią­gle przed nami roz­wi­ja­ją i rów­nie uas cie­szą w sta­ro­ści, jat róż­no­barw­ne ob­raz­ki, któ­re­mi się wiek dzie­cin­ny cie­szyć umie.

Po żni­wie, ja­kie hi­sto­rya na polu dzie­jów to­wa­rzy­skich do­ko­ny­wa, po­zo­sta­ją ścier­nią, na któ­rych moż­na jesz­cze ze­brać plon ob­fi­ty upusz­czo­nych kło­sów, któ­re szko­da zo­sta­wić w polu, któ­re ze­brać war­to, aby z nich upleść wia­nek do go­spo­dar­skie­go domu po do­żyn­kach przez żni­wia­rzy prze­zna­czo­ny.

I ja uplo­tłem wia­nek z kło­sów i kwia­tów na oj­czy­stem ścier­niu ze­bra­nych; za­cho­wa­łem w przy­byt­ku pa­mię­ci mo­jej za­su­szo­ne list­ki i ziar­na, któ­re lubo dziś po­zba­wio­no daw­nej świe­żo­ści, bar­wy i woni, przy­po­mi­na­ją jed­nak czem były, gdy je zie­mia oj­czy­sta wy­da­ła, kar­mi­ła i do wzro­stu do­pro­wa­dzi­ła.

Moje ob­raz­ki wspo­mnień współ­cze­snych zdję­te są z na­tu­ry; zbie­ra­łem je w cią­gu ży­cia mego od cza­su gdym za­czął ro­zu­mieć opo­wia­da­nia in­nych i poj­mo­wać to, na co się sam pa­trza­łem. A ton czas był bar­dzo bo­ga­ty w przed­mio­ty, god­ne uwa­gi i przed­sta­wie­nia, nie­tyl­ko dla dzie­jo­pi­sa­rzy, ale i dla tych, co drob­nem wspo­mnie­niem pra­gną mię­dzy ziom­ka­mi ży­wić pa­mięć prze­szło­ści.

Uro­dzi­łem się, gdy mój na­ród bli­skim był sko­nu.

Gdym pod­rósł, pa­trza­łem m to, jak się prze­obra­żał po zgo­nie w gą­sie­ni­cę, w krót­ko ży­ją­ce­go mo­ty­la i na­ko­niec w mar­twą po­czwar­kę. Pa­mię­tam trzy igrzy­ska kra­jo­we, któ­re się za­czę­ły od uro­czy­sto­ści i bie­siad, a skoń­czy­ły po­grze­bem. Wi­dzia­łem pra­wa, oby­cza­je i ję­zy­ki cu­dzo­ziem­skie bez­owoc­nie na pol­skich szcze­pach za­szcze­pia­ne. Na­po­ty­ka­łem lu­dzi zna­cze­nia zmie­nia­ją­cych swo­je prze­ko­na­nie, tak jak lo­ka­je zmie­nia­ją bar­wę za przy­ję­ciem służ­by u no­we­go pana; ale wię­cej jed­nak wi­dzia­łem ta­kich, co wo­le­li ze­stą­pić z daw­ne­go zna­cze­nia, jak zmie­niać spo­sób my­śle­nia i wy­rzec się na­tchnień prze­szło­ści. A kraj mój zda­wał mi się być tym nie­gdy za­moż­nym do­mem, któ­re­go dzie­dzi­ce wy­mar­li, do któ­re­go się z róż­nych stron obcy lu­dzie scho­dzi­li, aby w nim za­miesz­kać czas nie­ja­ki, za­brać ze sprzę­tów i kosz­tow­no­ści co im się po­do­ba­ło, i opu­ścić go, gdy ich sil­niej­szy przy­cho­dzień z nie­go wy­ru­go­wał. Ale w tym domu zo­sta­ły ogo­ło­co­ne ścia­ny wznie­sio­ne ua moc­nych fun­da­men­tach w zie­mi ukry­tych… któ­re się opie­ra­ją znisz­cze­niu przez czas i przez lu­dzi za­mie­rzo­ne­mu; a w pu­stych kom­na­tach opusz­czo­ne­go gma­chu miesz­ka duch prze­szło­ści, i po­ku­tu­jąc stra­szy jed­nych, a po­cie­sza dru­gich.

W cią­gu kil­ku­dzie­siąt lat zwąt­pie­nia i smut­ku, były też chwi­le uciech i swo­bo­dy, w któ­rych nam po­zwo­lo­no żyć z całą rześ­ko­ścią mło­do­ści, z cala swo­bo­dą ocu­co­ne­go du­cha na­ro­do­we­go. Za­wie­rzak­śmy wte­dy przy­rze­cze­niom i snu­ją­cym się przed nami na­dzie­jom, nie my­śląc o tem… że się mogą nic speł­nić i że tam­tych mogą nie do­trzy­maj.

A kie­dy szło o kraj, o zie­mię oj­czy­stą, gdy się za te dro­gie lu­dów dzie­dzic­twa bić przy­pa­dło: szli­śmy do boju jak na we­se­le, na śmierć jak na gody, i piosn­ka brzmia­ła w sze­re­gach, póki jej od­głos trąb i dział nie przy­tłu­mił; i śmierć była lek­ka, by­le­by na oj­czy­stej zie­mi, a gdy wal­czyć przy­szło na ob­cej, mie­li­śmy z sobą garst­kę kra­jowćj, aby nią tru­pa do mo­gi­ły po­świę­cić!

Ociem­nia­ły, któ­ry już od­daw­na dzien­ne­go świa­tła nie oglą­da, po­cie­sza się w nie­do­li swo­jej, gdy mu przy­ja­ciel przy­po­mni szczyt gór, na któ­re nie­gdy z nim ra­zem wcho­dził, cie­ni­sty gaj, w któ­rym swo­bod­nem od­dy­chak po­wie­trzem, uro­dzaj­ne lany, po któ­rych zło­te zbie­rak kło­sy… bo te wspo­mnie­nia przy­tłu­mią na chwi­lę przy­najm­niej żal jego, że dziś ta­kich wra­żeń od­bie­rać nie może.

Czy­tel­ni­ku! chciej to pi­sem­ko za po­dob­ną przy­ja­ciel­ską po­słu­gę po­czy­tać.

WY­PRA­WA KU­JAW­SKA

I.

Wy­pra­wa ku­jaw­ska.

Gdym tyl­ko za­czął poj­mo­wać pierw­sze wy­ra­zy, któ­re się usta­wicz­nie o moje uszy obi­ja­ły, kie­dy roz­pra­wia­no o ostat­nich wy­pad­kach kra­jo­wych, i do któ­rych, dziec­kiem bę­dąc, żad­ne­go nie umia­łem przy­wię­zy­wać zna­cze­nia, były: re­wo­lu­cya, in­su­rek­cya. Pru­sa­cy, Se­ku­li, *).,Jak wid­ma kie­dyś przez sen wi­dzia­ne, przed­sta­wia­ją sig dzi­siaj pa­mię­ci mo­jej, fi­gu­ry ja­kich­ciś hu­za­rów z czar­ne­mi koł­pa­ka­mi i z tru­pie­mi głów­ka­mi na tych koł­pa­kach, któ­rych przy­by­cie kie­dyś do domu mo­ich ro­dzi­ców strasz­niej­sze jesz­cze na mnie uczy­ni­ło wra­że­nie, jak uka­za­nie się ko­mi­nia­rza, po­stra­chem dla dzie­ci bę­dą­ce­go. Pa­mię­tam pew­ne­go wie­czo­ra, let­nią porą, jesz­cze przed uka­za­niem się owych hu­za­rów, wiel­ki ruch w domu, zno­sze­nie i na­bi­ja­nie bro­ni, przy­pa­sy­wa­nie i szczęk sza­bel, kul­ba­cze­nie koni, płacz mo­jej mat­ki i wtó­ro­wa­nie nas dzie­ci i od­jazd ojca i stry­ja mego wraz z kil­ko­ma ludź­mi słu­żą­cy­mi. A we dwa dni po­tem przy­wie­zio­no umar­łe­go noc­ną porą, zlo-

*) Ma­jor czar­nych hu­za­rów pru­skich, któ­ry po żoł­nier­sku do­ku­czał Ku­ja­wom.

żono go do ko­ścio­ła i na­stęp­nie po­cho­wa­no w gro­bie fa­mi­lij­nym, a nie roz­gła­sza­no tego, kto­by był tym zmar­łym, a przy­najm­niej dzie­ci się o tem nic nie do­wie­dzia­ły. Po nie­ja­kim cza­sie przy­po­mi­nam so­bie po­wrót mo­je­go ojca z ludź­mi słu­żą­cy­mi, ale bez stry­ja. Pó­i­niej jesz­cze wi­dzia­łem, jak cho­wa­no strzel­by i pa­ła­sze, pod strze­cha­mi w sto­do­łach i w ko­mi­nach. Na­stęp­nie zaś przy­by­cie nie­spo­dzia­ne owych strasz­nych hu­za­rów z tru­pie­mi głów­ka­mi i la­ment mo­jej mat­ki, gdy ojca z sobą za­brak i do To­ru­nia upro­wa­dzi­li.

Da­le­ko póż­niejj do­pie­ro, kie­dy się już oswo­jo­no z Pru­sa­ka­mi, kie­dy nie zwa­ża­jąc na nich, śmia­ło roz­pra­wia­no o daw­nych cza­sach i o ostat­niój re­wo­lu­cyi, do­sły­sza­łem jak ktoś gło­śno opo­wia­dał wy­pad­ki owe­go dnia pa­mięt­ne­go, w któ­rym oj­ciec wraz ze stry­jem wie­czo­rem wy­je­chał z domu, co się wów­czas i co póź­niej sta­ło, a to opo­wia­da­nie ob­ja­śni­ło mi do­pie­ro zda­rze­nie wów­czas nie­po­ję­te dla mnie, a po­zo­sta­łe w pa­mię­ci z po­wo­du sil­ne­go wra­że­nia, ja­kie na dzie­cin­nym umy­śle uczy­ni­ło.

Dzia­ło się to w smut­nej pa­mię­ci roku 1794. Król pru­ski stał pod Wolą z woj­skiem swo­jem i ob­le­gał War­sza­wę. W ty­łach tej ar­mii gro­ma­dził Dą­brow­ski po­wsta­ją­cych oby­wa­te­li Wiel­kiej Pol­ski, wię­cej po­stra­chem jak rze­czy­wi­stą siłą za­gra­ża­jąc ob­le­ga­ją­cym Pru­sa­kom. Ha­sło in­su­rek­cyi ro­ze­szło się szyb­ko z Wiel­kiej Pol­ski po Ku­ja­wach, po Zie­mi Do­brzyń­skiej i na­wet po bliż­szych oko­li­cach ob­łe­ga­nej sto­li­cy. Wszę­dzie spo­so­bio­no się do tego, aby na we­zwa­nie Pana Na­czel­ni­ka (bo tak zwa­no wów­czas Ko­ściusz­kę) wy­stą­pić z czem kto mógł do boju.

Mię­dzy mia­stecz­ka­mi Ko­wa­lent a Brze­ściem leży wśród rów­nin czar­nej zie­mi wieś Smi­ło­wi­ce, wów­czas do sta­ro­sty Nie­szcze­wic­kie­go Pru­sim­skie­go na­le­żą­ca. Nad roz­le­głym sta­wem stał z boku wsi wiel­ki dwór drew­nia­ny z her­bem Dąmb­skich na fa­cyn­cie. Do tego domu za­jeż­dża­ło od nie­ja­kie­go cza­su wie­lu go­ści, nie ko­biet, ale męż­czyzn, nie ra­zem, ale po­je­dyn­czo, lub po dwóch; o roż­nych dnia go­dzi­nach, naj­czę­ściej wie­czo­rem; nie po­jaz­da­mi, ale zwy­kle kon­no.

Aż tu jed­ne­go wie­czo­ra, z róż­nych stron i wszyst­kie­mi dro­ga­mi, za­czę­ło się zjeż­dżać przede dwór wie­lu kon­nych, i to po dwóch i trzech ra­zem, a każ­dy miał sza­blę przy boku, pi­sto­le­ty w olsz­trach lub na tem­bla­ku i strzel­bę my­śliw­ską na pa­sie przez ra­mie prze­wie­szo­ną i nad gto­wą ster­czą­cą. A co któ­ry od­dziakk za­je­chał, to je­den, znać Pan, zsia­dał z ko­nia i szedł do dwo­ru, a dru­dzy, znać słu­żą­cy, zo­sta­wa­li na dzie­dziń­cu wo­dząc ko­nie pań­skie i wła­sne i dzi­wu­jąc się jed­ni dru­gim, po co ich się tak wie­lu na tym dzie­dziń­cu gro­ma­dzi.

– Czy się pa­no­wie nasi ju­tro ze świ­tem na ja­kie po­lo­wa­nie wy­bie­ra­ją? – rzekł je­den co du­bel­tów­kę miał na ra­mie­niu – aleć mi mój ka­zał na­bić strzel­bę kulą, to chy­ba na dzi­ki w Du­ni­now­skiej pusz­czy.

– Aleć na dzi­ki – od­parł dru­gi – ma­jąc oni lep­sze po­lo­wa­nie w gło­wie, bo chcą wy­pę­dzić Niem­ców, co te­raz plą­dru­ją po kra­ju, co obie­gli War­sza­wę i tu­taj się już po na­szych mia­stach roz­go­ści­li. Trze­ba­by im za­śpie­wać na­szą pio­snecz­kę:

Uciek­nij­cie su­che śle­dzie,

Bo Ko­ściusz­ko z woj­skiem je­dzie.

Ucie­kaj­cie w las,

Bo po­wie­sze­ni was.

– E, nie pló­tł­byś trzy po trzy – ozwał się inny – czy to nie wiesz, że ich tu wszę­dzie peł­no i w Brze­ściu i w Wło­cław­ku, a na­szych nig­dzie nie masz ani czło­wie­ka.

– A cóż to, czy my nie lu­dzie? Czy ty to nie wiesz, co się dzie­je w Po­zna­niu? Przy­sze­dł­ci ztam­tąd nie­daw­no dziad do nas i roz­po­wia­dał, jak tam Dą­brow­ski zbie­ra mło­dych i sta­rych, aby Niem­com za­stą­pić dro­gą, jak będą, wra­ca­li do domu, kie­dy ich nasi z pod War­sza­wy od­pę­dzą.

Gdy tak słu­żą­cy do­my­sły czy­ni­li na-dzie­dziń­cu nad tem, po co przy­by­li do Smi­ło­wic za pa­na­mi swy­mi, wi­tał ty­ech­że w domu swo­im sta­ro­sta Nie­szcze­wic­ki, ów­cze­sny dzie­dzic tych wło­ści, ko­lej­no moc­nem a zna­czą­cem ręki ści­śnie­niem, mało przy­tem mó­wiąc z wcho­dzą­cy­mi, od­kła­da­jąc ogól­ną roz­mo­wę do zgro­ma­dze­nia się wszyst­kich ocze­ki­wa­nych we dwo­rze.

Nad wszel­ki zwy­czaj mię­dzy nami przy­ję­ty pa­no­wa­ło głu­che mil­cze­nie mię­dzy gro­ma­dzą­cy­mi się w po­ko­ju go­ść­mi, po­mi­mo że nie było nie­zna­jo­me­go mię­dzy nimi, i że wszy­scy mniej wię­cej po­łą­cze­ni byli mię­dzy sobą wę­zła­mi po­kre­wień­stwa lub przy­jaź­ni i za­ży­ło­ści. Po dwóch, po trzech łą­czy­ło się z sobą, roz­ma­wia­jąc po ci­chu; a lubo nie było ta­jem­ni­cy dla ni­ko­go, było w mo­wie i wej­rze­niu wszyst­kich coś ta­jem­ni­cze­go. Je­den do­rod­ny mło­dzie­niec stał opo­dal od in­nych w oknie i roz­pa­try­wał się smut­no w za­mro­czo­ną oko­li­cę, jak­by w jej po­sęp­nym wi­do­ku zło­wróż­bej my­śli szu­kał dla sie­bie.

Po chwi­li gdy sta­ro­sta, cią­gle bacz­ne oko na wcho­dzą­cych zwra­ca­ją­cy, prze­ko­nał się, że mu ni­ko­go z ocze­ki­wa­nych nie bra­ko­wa­ło, ob­ró­cił się żywo do go­ści swo­ich i raz jesz­cze po­li­czyw­szy ich śled­czem okiem, rzekł do nich:

„Do­syć już było do­tąd na­rad nad tem, jak­by­śmy gi­ną­cej oj­czyź­nie słu­żyć mo­gli; przy­szła chwi­la dzia­ła­nia, dla tego na sło­wach cza­su tra­wić nie bę­dzie­my. Wia­do­mo­ści od bra­ci na­szych z Wiel­kiej Pol­ski ode­bra­ne zwia­stu­ją mi, że ji­ro­chy i inne amu­ni­cye, na któ­rych zby­wa Pru­sa­kom pod War­sza­wą, pły­ną Wi­słą na dwóch stat­kach i w tych dniach pod Wło­cław­kiem prze­pły­wać będą. Pan Na­czel­nik uwia­do­mio­ny o tem, dal Dą­brow­skie­mu po­le­ce­nie, aby nie do­pu­ścił tych amu­ni­cyi do War­sza­wy, bo od tego za­le­ży oswo­bo­dze­nie na­szej sto­li­cy.

Dą­brow­ski po­wie­rzył nam wy­peł­nie­nie tego waż­ne­go roz­ka­zu; nie masz ani chwi­li do stra­ce­nia, bo stat­ki ju­tro lub po­ju­trze prze­pły­wać będą, pod Wło­cław­kiem; dla tego za­pro­si­łem was, pa­no­wie moi, aby­ście zbroj­no tu­taj się sta­wi­li i nie­zwłocz­nie udak się na miej­sce ce­lem za­to­pie­nia stat­ków, sko­ro się pod mia­stem po­ka­żą,. Do tego po­trze­ba za­brać po­przed­nio w nie­wo­lę nie­licz­ne za­ło­gi pru­skie w Brze­ściu i Wło­cław­ku sto­ją­ce, aby eskor­cie na stat­kach bę­dą­cej po­mo­cy dać nie mo­gły. Gdy­bym był młod­szym, siadł­bym na koń, aby wam przy­wo­dzić w boju, tak jak wam prze­wod­ni­czy­łem w na­ra­dach na­szych, ale siły nie od­po­wia­da­ją do­brym chę­ciom; są­dzę, że pan rot­mistrz ka­wa­le­ryi na­ro­do­wej Mniew­ski łe­piej ode­mnie do­wo­dzić wand po­tra­fi i tej jesz­cze nocy pój­dzie z wami do­peł­nić świę­te­go obo­wiąz­ku wzglę­dem oj­czy­zny."

Szczęk sza­bel do któ­rych się wszy­scy ru­szy­li i jed­no­gło­śne wy­rze­cze­nie zgo­da, było od­po­wie­dzią na tę krót­ką prze­mo­wę; a gdy się wszy­scy za­bie­rak do od­jaz­du, ozwał się jesz­cze sta­ro­sta:

"Pa­no­wie! je­że­li kie­dy, to dzi­siaj go­dzi się wy­pić strze­mien­ne­go i po bra­ter­sku roz­stać się z sobą;" i nie­ba­wem za­bły­snął w jego ręku kie­lich ko­lej­ny, za zdro­wie pana Na­czel­ni­ka, a po jego speł­nie­niu dru­gi na po­wo­dze­nie wy­pra­wy z do­dat­kiem ko­chaj­my się; po­czem się wszy­scy na­wza­jem ser­decz­nie uści­ska­li, a sta­ro­sta każ­de­go z ko­lei po oj­cow­sku po­bło­go­sła­wił. Gdy wy­szli ze dwo­ru, koni do­sie­dli i zwol­na z miej­sca ru­szak, po­dał raz jesz­cze sta­ro­sta rękę do­wódz­cy i łza­wem okiem po­glą­dał na nich, jak zni­ka­li przed nim w ciem­no­ści, i dłu­go słu­chał co­raz mniej wy­raź­ne­go szczę­ku bro­ni i ten­ten­tu koni, póki wszyst­ko nie uci­chło i nie zni­kło w oko­li­cy; wte­dy raz jesz­cze wes­tchnął do Boga za nimi i wró­cił do domu pę­dzić noc bez­sen­ną w tę­sk­nem ocze­ki­wa­niu wia­do­mo­ści jaką mu dzień na­stęp­ny zwia­sto­wać bę­dzie.

Nie­ste­ty! ode­brał ją wcze­śniej jak się spo­dzie­wał; bo gdy pierw­szy brzask dnia się oka­zał na nie­bie, za­je­chał na dzie­dzi­niec wóz sło­mą wy­sła­ny, a na ko­bier­cu tę sło­mę po­kry­wa­ją­cym le­żał do­go­ry­wa­ją­cy mło­dzie­niec, ten sam, któ­ry przed kil­ku go­dzi­na­mi po­nu­ro, ze smut­nem prze­czu­ciem po­glą­dał z okna na za­chmu­rzo­ne nie­bo!… Wy­biegł przed sień sta­ro­sta, gdy go za­wia­do­mio­no o przy­by­ciu ran­ne­go. Dreszcz prze­cho­dził cale cia­ło jego, mil­cząc zbli­żył się do woza i po­znał w ran­nym syna uko­cha­ne­go a zmar­łe­go już przy­ja­cie­la… Mi­cha­ła hra­bie­go Skarb­ka, syna Jana kasz­te­la­na Ino­wro­cław­skie­go… i ka­zał go z naj­więk­szą ostroż­no­ścią znieść do po­ko­jów i gdy w bla­dej twa­rzy umie­ra­ją­ce­go szu­kał ja­kiej na­dziei oca­le­nia, otrzy­mał od nie­go jed­no tyl­ko i to po­mro­kiem śmier­ci za­snu­te wej­rze­nie, usły­szał tyl­ko jed­no ostat­nie tchnie­nie…. Wi­dok tego za­bi­te­go mło­dzień­ca tem moc­niej­sze na sta­ro­ście uczy­nił wra­że­nie i tem więk­szej na­ba­wił go trwo­gi, że od lu­dzi któ­rzy go przy­wieź­li ni­cze­go się nie mógł do­wie­dzieć, ani ja­kim spo­so­bem po­legł, ani co sig z in­ny­mi i z całą wy­pra­wą sta­ło, tak, iż się dłu­go naj­smut­niej­sze­mi prze­czu­cia­mi drę­czyć mu­siał.

Nie spraw­dzi­ły się jed­nak­że te smut­ne prze­czu­cia i wy­pra­wa bo­le­snym cio­sem na sa­mym wstę­pie do­tknię­ta, po­myśl­niej po­szła jak się to po pierw­szej wróż­bie i po nie­do­świad­cze­niu wo­ja­ków spo­dzie­wać moż­na było.

Zbroj­ny ów or­szak, któ­ry wie­czo­rem wy­szedł na nie­bez­piecz­ną wy­pra­wę, zło­żo­ny był z sa­mych ta­kich lu­dzi, co nig­dy woj­sko­wo nie słu­ży­li. Wszy­scy mło­dzi pa­no­wie z Ku­jaw, każ­dy z jed­nym lub dwo­ma słu­żą­cy­mi, uzbro­jo­ny­mi na­pręd­ce czem kto mogł, do­siadł­szy koni ja­kie mie­li w staj­niach; szli oni na­przód bez szy­ku ni ładu, bez zwy­kłych środ­ków ostroż­no­ści, nie ma­jąc wia­do­mo­ści o licz­bie żoł­nie­rzy ji­ru­skich za­ło­gi miast Brze­ścia i Wło­cław­ka skła­da­ją­cych. Ufa­li oni w po mocy bo­skiej i w wła­snej od­wa­dze oso­bi­stej, i bez pla­nu ani pew­ne­go za­mia­ru szli tani, gdzie był nie­przy­ja­ciel, w na­dziei że go wy­pę­dza, i że speł­nia co ira wy­ko­nać ka­za­no. Naj­przód po­szli do Brze­ścia, bo wie­dzie­li że tam była za­ło­ga pru­ska i to przy­najm­niej ura­dzi­li, że tej za­ło­gi nie moż­na za sobą zo­sta­wiać, gdy się ku Wło­cław­ko­wi po­su­ną.

Po go­dzi­nie po­cho­du sta­nę­li pod mu­ra­mi tego nie­gdy wa­row­ne­go mia­sta, w pa­ro­wie od wschod­niej stro­ny po­ło­żo­nym. Tu do­pie­ro na­stą­pi­ła rada co da­lej czy­nić wy­pad­nie i ura­dzo­no, że trze­ba wy­słać do mia­sta kil­ku lu­dzi pod prze­wo­dem jed­ne­go z pa­nów, dla po­wzię­cia ję­zy­ka o licz­bie i sta­no­wi­sku nie­przy­ja­cie­la. Mi­chał Skar­bek otrzy­mał to zle­ce­nie z za­strze­że­niem, aby nie roz­po­czy­nał bój­ki, póki za daną wia­do­mo­ścią wszy­scy się nie zgro­ma­dzą.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: