- W empik go
Powiedz tak! - ebook
Powiedz tak! - ebook
Wygląda na to, że Stefania w końcu odnalazła swoje miejsce na ziemi. Zdecydowała się na przeprowadzkę do Drzewicy, przyjęła oświadczyny Michała i stworzyła prawdziwą, rodzicielską więź ze swoją pasierbicą, małą Melanią. Tymczasem na kilka godzin przed uroczystym przyjęciem zaręczynowym w domu Michała pojawia się jego siostra, która najwyraźniej nie pała do Stefanii sympatią. Niechęci do kandydatki na synową nie kryją także rodzice Michała. A to dopiero początek problemów, które mogą okazać się początkiem końca tego związku...
– Miałabyś na coś ochotę? A może odpoczniesz po podróży? Zaprowadzę cię do pokoju…
– Daruj sobie. Znam ten dom lepiej niż ty – przerwała mi sztywno Gosia, kładąc na podłodze małą torbę podróżną, a ja w duchu błagałam, by jutro z samego rana dostała pilny telefon z kliniki i musiała wracać do Poznania. Olać to, że właśnie rozpoczął się weekend. Im mniej czasu spędzałam z Gośką, tym lepiej było dla mojego zdrowia psychicznego.
– Doskonale zdaję sobie z tego sprawę – odpowiedziałam najmilej, jak umiałam.
– Więc przestań stać nade mną. Potrafię się poruszać po mieszkaniu mojego brata.
Momentalnie przestałam się zmuszać do uśmiechu. Było mi już zupełnie obojętne, czy dostrzeże grymas wściekłości na mojej twarzy.
Anna Szafrańska - Przygodę z pisaniem zaczęła, mając trzynaście lat. Do dziś przechowuje pamiątkowe zeszyty, w których zapisywała swoje pierwsze powieści. Publikowała w internecie pod pseudonimem Anna Scott. Autorka powieści „Widmo grzechu”, „Grzech pierworodny”, „Właśnie tak!” i „Jeden błąd”. Absolwentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej, która nigdy nie pracowała w swoim zawodzie. Miłośniczka książek Jane Austin, sióstr Brontë oraz wszelkich adaptacji filmowych z nimi związanych. Pisanie traktuje jako spełnienie marzeń i drogę życia. Ciekawostka: ma dwukolorowe oczy.
Forum Fanów książek Ani Szafrańskiej
facebook.com/annaszafranskaauthor
instagram.com/annaszafranskaauthor
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8147-556-3 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zawarczałam pod nosem.
Naprawdę muszę się tego oduczyć. To niezbyt dobrze świadczy o dwudziestosześcioletniej kobiecie, narzeczonej lekarza (zresztą jedynego w okolicy) i świeżo upieczonej (aczkolwiek jeszcze przyszywanej) mamie pięcioletniej dziewczynki. Ale właśnie przez tę małą terrorystkę warczę pod nosem, przeklinając siarczyście.
Dzień po tym, jak Michał mi się oświadczył, Mela najbardziej przejęła się tym, że tata nic jej nie powiedział. Poważnie, tylko ten prawie sześcioletni krasnoludek, który dopiero co odrósł od podłogi, mógł piszczeć żałośnie, a na koniec tupnąć nóżką i śmiertelnie się na nas obrazić, zamykając się w swoim pokoju. Myśleliśmy, że do wieczora, ostatecznie do następnego dnia, jej przejdzie. Ale Mela to wcielony anioł zemsty. Już się nauczyłam, że pod żadnym pozorem nie można jej podpaść. Więc, by zakopać topór wojenny, zaproponowałam, by pomogła mi zorganizować małe przyjęcie dla najbliższych, na którym powiemy o naszych planach. Nigdy wcześniej nie widziałam, by w jednej sekundzie naburmuszona mina ustąpiła miejsca ogromnemu, szaleńczemu uśmiechowi.
Stoję więc w kuchni od wczesnego rana, piekąc, gotując i szatkując. I mając cichą nadzieję, że chociaż połowa z tego będzie jadalna, biorąc pod uwagę ilość jadu, która wycieka z moich ust za każdym razem, gdy przeklinam pod nosem.
Właśnie wstawiałam biszkopt do piekarnika, gdy drzwi otworzyły się i zatrzasnęły z hukiem. Od progu powitał mnie śmiech Agnieszki.
– Hej, siostra! – zawołała śpiewnie i jak dla mnie zbyt radośnie.
Zawarczałam w odpowiedzi. Cholera. Może założę sobie na nadgarstek gumkę recepturkę i będę za nią pociągać, gdy tylko zachce mi się fuknąć. Podejrzewam, że zerwałaby się, jeszcze nim minęłoby południe.
Aga rzuciła siatki na wolne miejsce na blacie, to które nie było jeszcze zachlapane ani obsypane mąką. Kątem oka zauważyłam wybałuszone w czystym przerażeniu niebieskie oczęta.
– Poważnie, to wygląda jak katastrofa! – pisnęła, zduszając śmiech.
– Zamknij się – syknęłam, zrzucając rękawice kuchenne. Rozmasowałam sobie skronie, usilnie próbując sobie przypomnieć, co miałam dalej zrobić.
Widząc, że miotam się z kąta w kąt, Agnieszka ściągnęła sweter, cisnęła go na krzesło między jadalnią a salonem i zabrała się do rozpakowywania siatek.
– Ile gości zaprosiłaś?
– Nie ja zapraszałam tę hałastrę.
– Okej, to kogo zaprosiła Melania?
– Tak na oko?
– Pi razy drzwi.
– Chyba pół miasteczka – mruknęłam pod nosem, wyciągając z lodówki kawał mięcha, który miałam zamarynować. Aga zamarła, a jej czerwone usteczka rozwarły się w przerażeniu. – No dobra, tylko nasza rodzina i znajomi Michała – sprecyzowałam, przewracając oczami.
Kuzynka wskazała gestem na zawaloną kuchnię.
– To chyba będziemy się u was stołować przez najbliższy tydzień – skwitowała ironicznie, zamykając za mną lodówkę. Jej uwagę przykuła lista napisana koślawymi, wielgachnymi literkami, przyczepiona magnesem do lodówki. – Co to?
– Czytaj – zachęciłam, ciekawa jej reakcji.
Przywołując ostatnie resztki spokoju, zaczęłam obierać czosnek, podczas gdy Aga zanosiła się śmiechem, miętosząc listę potraw, które kazała przygotować Melania.
– Poważnie kazała ci to wszystko zrobić? – Otarła wierzchem dłoni oczy, po czym westchnęła z uznaniem. – To ci mały diabełek.
– Mnie to mówisz?
– Nagrabiliście sobie, nie mówiąc nic Melanii. – Wzruszyła ramionami, odwieszając kartkę na swoje miejsce. – To chyba miała być kara.
– Ale dlaczego ja mam przez to cierpieć?! – Lamentowałam głośno, gdy Aga podwijała rękawy kraciastej koszuli. – Przecież ja nic nie wiedziałam o planach Michała! W życiu bym się nie spodziewała, że przyjdzie mu do tego pustego łba paść na kolano i wyciągnąć pierścionek.
– Wiesz, jesteście ze sobą dwa lata. Każdy się tego spodziewał. No, każdy poza tobą. A właśnie, gdzie winowajca?
– O którym mówisz? O tej, która wrobiła mnie w to przyjęcie, czy o Panu Wolno-Mi-Wszystko?
– O Michale – zachichotała, szturchając mnie w bok. – A o ile mnie pamięć nie myli, to sama zaproponowałaś Meli, żeby pomogła ci zorganizować przyjęcie.
Gdybym wiedziała o wybujałej wyobraźni Melanii, ta propozycja w życiu nie przeszłaby mi przez gardło.
– Michał jest na dole – odparłam spokojniej, zerkając przez ramię na zegar. – Powinien o trzynastej kończyć dyżur, a jest… Jasna złocista cholera! Dwunasta!
Biorąc uspokajający wdech, Aga otworzyła szufladę, gdzie trzymałam przyprawy.
– Więc nie traćmy czasu.
– Nie wiem, jak ci dziękować!
– A od czego ma się siostrę? – rzuciła lekko, całując mnie w ramię.
To prawda. Byłyśmy siostrami. Na całego.
Wiele czasu zajęło mi odbudowanie dawnych relacji z Agą. Chociaż, jeśli miałam być zupełnie szczera, to właściwie zaczęłyśmy od czystej kartki. Ponownie. Ale tym razem postawiłam sobie za punkt honoru, by żadne demony mojej burzliwej przeszłości nie wtrącały się w skrupulatnie budowaną przeze mnie i Michała przyszłość. Bo tym był dla mnie Michał. Teraźniejszością i przyszłością. Nie potrafiłam sobie wyobrazić nic innego.
Czasami wracałam wspomnieniami do tego koszmaru, gdy uciekłam od Michała. Próbowałam zdusić uczucia w zarodku i wmówić sobie, że z biegiem czasu o wszystkim zapomnę, a zauroczenie nim traktowałam jako złudną mrzonkę.
Naszła mnie fala dreszczy, bo nie potrafiłam sobie wyobrazić, jak teraz wyglądałoby moje życie. Samotna, zraniona, zgorzkniała? To pewne.
No i czym by było życie bez Melanii? Uśmiechnęłam się pod nosem. Nie przypuszczałam, że można tak kogoś pokochać. Dogłębnie i z miejsca. Jak na pstryknięcie palcem. Nawet nie potrafię opisać tego uczucia, a ponoć jestem elokwentna i wygadana. To po prostu palące uczucie gdzieś w okolicach serca, które rośnie z każdym oddechem i rozsadza od środka. W takich momentach, gdy Mela jest gdzieś niedaleko mnie, rzucam wszystko i przytulam małą, ile tylko mam sił, dziękując, że pozwoliła mi zająć miejsce w jej życiu. Bo byłoby takie puste, gdyby nie Michał. I Mela.
– Nie wiedziałam, że umiesz robić torty – przerwała mi rozmyślania Aga.
– Uwierz mi, ja też nie.
Kuzynka rzuciła mi przerażone spojrzenie z drugiej strony kuchni. Tak, chyba byłam na najlepszej drodze, żeby doprowadzić Agę do zawału. Po tej małej deklaracji mojego braku wiedzy na temat pieczenia czegokolwiek poza babeczkami i ciastami, kuzynka zaproponowała, że wszelkie kwestie cukiernicze bierze na siebie. Byłam jej bardziej niż wdzięczna. Jasne, mogłam poskreślać pewne punkty z listy Melanii, ale nie chciałam jej zawieść. Grałam nieczysto, angażując do pomocy Agę, ale wolałam to niż widzieć wygięte w podkówkę czerwone usteczka Meli. Nawet jeśli była terrorystką pozbawioną wszelkich skrupułów.
Agnieszka sprawdziła stan biszkoptu i chyba wyszedł mi dobrze, bo zabrała się do robienia kremu. Tęczowy tort. Gdy oglądałam w internecie filmiki przedstawiające wykonanie takiego dzieła sztuki, padł na mnie blady strach. Siedem różnokolorowych warstw. Jedna stanowiła dla mnie wyzwanie, a tu było aż siedem. No i weź tu przekrój idealnie biszkopt na kilka warstw!
Odwróciłam się, żeby wyciągnąć z szafki naczynie żaroodporne, gdy poczułam ten dreszcz, od którego zjeżyły mi się wszystkie włoski na ciele. Zza moich pleców wyrosła ręką, która z łatwością ściągnęła z najwyższej półki szklany półmisek.
– Co słychać na linii frontu? – zamruczał mi do ucha Michał, przeciągając nosem po moich włosach.
Na swoje usprawiedliwienie dodam, że zawsze, gdy tak robił, miękły mi kolana i ogólnie przypominałam trzęsącą się, bezmózgą galaretkę. Tak właśnie działał na mnie narzeczony. Zawsze.
Nawet zapomniałam, że kwadrans temu obwiniałam go o całe to zamieszanie.
– Staram się nie zwariować – odpowiedziałam kąśliwie, gdy mój język przestał przypominać sztywny kołek.
– Innymi słowy: przyda nam się ratunek – dorzuciła Aga, urabiając mikserem masę.
Michał wyciągnął z kieszeni dżinsów gumkę do włosów i mrugając do mnie porozumiewawczo, związał swoje blond kosmyki na karku.
– Jestem zwarty i gotowy do działania – wyszeptał swoim obezwładniającym chropowatym głosem, a gdy zakołysał biodrami przy moim tyłku, zrozumiałam, że to nie jest tylko dwuznaczny tekst. Resztkami samokontroli trzepnęłam go po rękach. Nie mogłam się skupić, gdy tak sugestywnie się o mnie ocierał.
– W takim razie – zaczęłam, starając się, by mój głos brzmiał chłodno i nieprzystępnie. To nie była najlepsza pora na myślenie o szybkim numerku na kuchennym blacie. Chociaż może moje spięte ciało… Nie, nie, nie! Trocka, wyciągnij swój umysł z rynsztoka! – Skoro jesteś już wolny, to może ogarniesz ten gulasz warzywny z pulpetami? W lodówce masz miskę z mięsem mielonym, już wszystko doprawiłam.
Przytaknął, ale zanim ruszył na drugi koniec kuchni, otarł się o mnie jeszcze raz, niby przesuwając mnie tak, jakbym mu stała na drodze, a kradnąc mi szybkiego, acz głośnego całusa, kompletnie pozbawił mnie tchu. Nim zdołałam się ogarnąć, dusił się ze śmiechu z głową wetkniętą do lodówki.
I jak miałam być zła na tego faceta? Myślałam, że to niemożliwe, by dwie osoby mogły okazywać sobie czułość tak samo, jak w momencie, gdy były na etapie zakochania, ale to prawda. Czasami było między nami obłędnie romantycznie i jeśli jeszcze kilka lat temu taki obrazek przyprawiłby mnie o ból brzucha, to teraz za nic nie zmieniłabym zachowania Michała. Pochlebiało mi, że nadal szuka każdej możliwej próby kontaktu, a gdy jesteśmy w towarzystwie, nie chce wypuścić mnie z rąk.
Było… naprawdę dobrze, a nawet jeszcze lepiej, biorąc pod uwagę to, jak kiedyś postrzegałam wszystkie te romantyczne bzdury.
Przed czwartą oficjalnie ogłosiłam wykonanie planu Melanii. Obyło się bez telefonu do firmy cateringowej bądź do knajpy z pierogami. Potrawy leżały na półmiskach na odgruzowanym blacie, a kuchnia była wymuskana, jakby jeszcze parę godzin temu nie trwała tu istna wojna gastronomiczna. Widząc, że wszystko jest już dopięte na ostatni guzik, Aga zebrała się do wyjścia razem z Michałem, który jechał odebrać Melę z przedszkola. Ja postanowiłam wziąć długą relaksującą kąpiel. Przynajmniej tak długą, na jaką mi pozwolą Malczewscy.
Dosłownie kwadrans spędziłam zanurzona po szyję w białej pianie, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi. Na ułamek sekundy przymknęłam oczy, zaciskając zęby, żeby nie krzyknąć mrożącego krew w żyłach „kurwa”. Zawiązując poły szlafroka, jako tako wytarta, ostrożnie zeszłam na dół. Nim doszłam do drzwi, naszło mnie złe przeczucie, które potwierdziło się, gdy spojrzałam przez judasza. Zmięłam w ustach kolejne przekleństwo. Kopciuszek miał złą macochę i jej córki. Ja miałam siostrę Michała.
Przyklejając na twarz sztuczny uśmiech, otworzyłam drzwi zamaszystym ruchem.
– Gosia! Jesteś… wcześnie – rzuciłam lekko, starając się, by moje słowa nie zabrzmiały jak „wynoś się i przyjdź za godzinę, maszkaro!”.
Siostra Michała była wysoką, smukłą blondynką o identycznych jak u brata oczach. Z tą różnicą, że oczy Michała zdradzały jakiekolwiek emocje. Jej były całkowicie pozbawione blasku, a zdegustowany wyraz twarzy pogłębił się jeszcze bardziej, gdy zlustrowała mój wygląd.
– Musiałam wcześniej wyjechać z Poznania, bo na popołudnie zapowiadali gigantyczne korki na autostradzie. Chyba nie miałam krążyć po tej wsi, czekając, aż wybije szósta? – wyjaśniła chłodnym tonem, unosząc wysoko brew. – Przeszkodziłam w czymś?
– Oczywiście, że nie, dobrze, że jesteś wcześniej. Brałam tylko kąpiel przed tym wieczornym zamieszaniem – dodałam jeszcze milszym tonem, prowadząc przyszłą szwagierkę do salonu. – Michał pojechał po Melę, powinni być lada chwila.
– Cudownie – westchnęła bez entuzjazmu.
Przestępując z nogi na nogę, starałam się opanować nerwy.
– Miałabyś na coś ochotę? A może odpoczniesz po podróży? Zaprowadzę cię do pokoju…
– Daruj sobie. Znam ten dom lepiej niż ty – przerwała mi sztywno Gosia, kładąc na podłodze małą torbę podróżną, a ja w duchu błagałam, by jutro z samego rana dostała pilny telefon z kliniki i musiała wracać do Poznania. Olać to, że właśnie rozpoczął się weekend. Im mniej czasu spędzałam z Gośką, tym lepiej było dla mojego zdrowia psychicznego.
– Doskonale zdaję sobie z tego sprawę – odpowiedziałam najmilej, jak umiałam.
– Więc przestań stać nade mną. Potrafię się poruszać po mieszkaniu mojego brata.
Momentalnie przestałam się zmuszać do uśmiechu. Było mi już zupełnie obojętne czy dostrzeże grymas wściekłości na mojej twarzy. Gosia nie zawsze była dla mnie taka oschła, jednak od jakiegoś czasu nasze relacje trąciły wręcz wrogością, a ja nie potrafiłam się doszukać jej przyczyny.
Zaciskając ręce na ramionach, starałam się ukryć trzęsące się ze złości palce.
– Gosia, ja naprawdę nie wiem, co zrobiłam nie tak…
– Wiele zrobiłaś, ale nie mnie ci to mówić – przerwała, drapieżnie mrużąc oczy.
– To ty masz ze mną problem, więc chyba od ciebie powinnam to usłyszeć – warknęłam przez zęby. – Jeśli chcesz mi coś powiedzieć, to wal. Nie mam zamiaru psuć sobie reszty wieczoru przez twoje muchy w nosie.
Byłam na nią tak wściekła, że puściły mi wszelkie hamulce. Miałam ochotę chwycić ją za te ułożone długie blond włosy i wytargać za próg domu. Jeśli tak miał wyglądać ten wieczór, to wolałam go zupełnie odwołać niż słuchać przez następne kilka godzin, jak bardzo mnie nie znosi i w ogóle nie pochwala decyzji o ślubie.
Widząc budzące się do życia kurwiki w moich oczach, Gosia przestąpiła z nogi na nogę, przybierając podobną do mojej pozę.
– Proszę, proszę. Wreszcie zobaczyłam twoje prawdziwe oblicze. To jeden z powodów, dla których cię nie lubię. Jesteś sztuczna. Kokietujesz wszystkich, łącznie z moim bratem. Nie mogę pogodzić się z myślą, że to właśnie on złapał się na twoje tanie flirty, jednak całe jego życie to masa błędów i jeśli chce popełnić jeszcze jeden, jego sprawa.
Sapnęłam, kompletnie pozbawiając się tchu. Wydawało mi się, że moja niedoszła szwagierka właśnie sprzedała mi konkretny cios w splot słoneczny.
– A ty jesteś… jesteś… – dyszałam, celując w nią palcem. Mimo że byłyśmy o krok od wielkiej kłótni, nie zamierzałam się zniżyć do jej poziomu. – Wredna!
Gosia przewróciła oczami, obdarzając mnie pobłażliwym uśmieszkiem podszytym litością.
– Jak dojrzale – rzekła z przekąsem.
Poprawiłam poły szlafroka i mocniej zacisnęłam palce na jedwabistym pasku.
– Okej, nie jestem dojrzała, czasami bywam wredna i niemiła, ale kocham Michała i chcę być mamą dla Melanii! Kocham ich oboje, a ty, jego jedyna siostra, powinnaś uszanować naszą…
– Kim? – Oczy Gosi z każdym wypowiadanym przeze mnie słowem stawały się coraz większe, a wrogość w jej oczach urosła do rangi amoku. – Zaraz, chyba nie…
W tym momencie drzwi trzasnęły głośno, a po drewnianym parkiecie rozniósł się odgłos małych stópek. Mela wpadła prosto w moje objęcia, już od progu nawijając z przejęciem, jak bardzo koleżanki z grupy zazdrościły jej dzisiejszego przyjęcia. Dopiero gdy obok stanął Michał, całując mnie w policzek, i spostrzegł Gośkę, która już z trudem nad sobą panowała, Melania oderwała się ode mnie i przytuliła do nóg cioci.
– Ciocia Macia!!! – krzyczała, podskakując jak piłeczka.
Michał przysunął się, przyciągając mnie delikatnie do swojego boku. Wyczuł, jak drżałam, powstrzymując złość. Na widok jego zmarszczonych w konsternacji brwi, musiałam szybko odwrócić głowę, żeby nie dostrzegł pierwszych śladów łez. Nie lubiłam tracić nad sobą panowania, szczególnie gdy prowokowała mnie swoimi tekstami Gośka. A już zwłaszcza gdy wszystkiemu przyglądała się Melania.
– Hej, szkrabie – zbyła ją szybko ciotka, siląc się na uśmiech. – Michał, musimy koniecznie porozmawiać.
– Ciebie też miło widzieć, Gosiu – sapnął sztywno, doskonale wyczuwając sytuację. – Mela, umyj ręce, muszę z ciocią…
Gosia, nie dając mu dokończyć, wystąpiła do przodu, nie zważając na Melę nadal przyczepioną do jej nóg. Nie panowała już nad sobą. A ja drżałam z wściekłości i strachu.
– Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że ta dziewucha będzie wychowywała…
– Przestań! – huknął Michał, sprawiając, że obie z Melą drgnęłyśmy nerwowo. Widząc, że to na chwilę przyhamowało Gosię, rozluźnił się minimalnie i powiedział: – Mela, pójdziesz z mamą na górę? Zaraz przyjdą goście.
Dziewczynka od razu przytaknęła, biorąc mnie za rękę i wciągając na schody. Wyszłam z pokoju, nie patrząc na Michała i Gośkę. Próbowałam wszystkiego, żeby się do niej zbliżyć. Zawsze starałam się być gościnna, gdy do nas przyjeżdżała, jednak wszystko to było na nic. A co gorsza, Gośka uważała moje zachowanie za pokaz aktorstwa. Nie wiedziałam już, jak ją do siebie przekonać. Miałam stworzyć z Michałem i Melą rodzinę, a ona mnie nie akceptowała. Chociaż… nie tylko ona. Poznałam rodziców Michała rok temu podczas naszej tygodniowej wycieczki do Krakowa. Przekonałam się, że wszystko, o czym opowiadał mi narzeczony, to prawda; jego rodziców wiecznie nie było w domu, rzadko organizowali wspólne wyjścia, i nawet mieli problem ze znalezieniem czasu dla własnej wnuczki. Na początku wydawali się mili i sympatyczni, ale to, co się stało pierwszego wieczora, gdy położyliśmy Melę spać, to był prawdziwy horror. Matka Michała nie wybaczył mu rozwodu i porzucenia pracy w klinice na rzecz zostania lekarzem na wsi, nie mówiąc już o związku ze mną. Nigdy nie widziałam Michała tak wściekłego.
– Ciocia jest zła? – spytała Mela, którą zdążyłam rozebrać w naszej łazience.
Spojrzała na mnie burzowymi oczkami pełnymi niepokoju. Przytuliłam ją odruchowo, składając całusa na jej zmarszczonym czółku.
– Nie, po prostu jest zmęczona po podróży – skłamałam gładko, robiąc śmieszną minę. – Z Poznania długo się jedzie.
– No i jest nudno – zachichotała Mela, zasłaniając rączkami ustka, jakby zdradzała mi jakąś wstydliwą tajemnicę.
– Sama widzisz. Dobra, to szybka kąpiel i wybieramy kreacje, co?
– Zaje!
Przewróciłam bezradnie oczami. Naprawdę musiałam poważnie porozmawiać z ciocią Beatą na temat jej słownictwa. I miałam tylko cichą nadzieję, że w poniedziałek nie usłyszę od nauczycielki Meli z przedszkola żadnych rewelacji.
Mała była tak rozbrajająco szczęśliwa, że nie sposób było się nie zarazić jej nastawieniem do czekającego nas przyjęcia. Odetchnęłam z ulgą, gdy pozwoliła mi na chwilę wyjść do sypialni pod pretekstem przygotowania sukienki, ale zamiast tego usiadłam na łóżku, ukrywając twarz w dłoniach.
Na początku naszego związku mieliśmy z Michałem ogromne problemy. Bałam się za bardzo zaangażować. Bałam się łączącego nas uczucia, jego przyszłości i przede wszystkim, jak długo ono przetrwa. Ale z czasem, gdy coraz częściej przyjeżdżałam do Drzewicy, nasze uczucie rosło w siłę, a rozłąka tylko pogłębiała wzajemną tęsknotę. W konsekwencji zrezygnowałam ze stolicy na rzecz Drzewicy i mieszkających w niej najważniejszych dla mnie osób. Jakie to dziwne. Jeszcze dwa lata temu myślałam, że przyjazd na ślub Agi i Pawła to największy błąd mojego życia, a tymczasem odnalazłam tu siebie. Nie potrafiłabym z tego zrezygnować, nawet jeśli to oznaczało trwającą latami utarczkę z rodziną Michała. On miał mnie, a ja jego, i nic nie powinno tego zniszczyć.
Ocierając resztkę łez, podniosłam się z łóżka z nowym nastawieniem. Tak, powinnam być silna, bo na szali leżało moje szczęście, moja przyszłość. Już nie byłam dawną Stefą, która po czymś takim jak ostra wymiana zdań z Gośką spakowałaby się i uciekła na drugi koniec Polski. Raz, że nie miałam dokąd uciekać, a dwa, że nie miałam najmniejszego zamiaru.
Wyciągnęłam z szafy zieloną sukienkę, uśmiechając się w duchu z własnej próżności. To była ta sama sukienka, którą miałam na sobie na pierwszej randce z Michałem.
Poczułam na ramionach kojący dotyk silnych dłoni mojego narzeczonego, by w następnej sekundzie pozwolić się przyciągnąć do jego przyjemnie umięśnionego ciała.
– Przepraszam za Gośkę – szepnął na wydechu, zagłębiając twarz w moje niedbale związane na karku włosy.
– Mela jest w naszej łazience – poinformowałam go półszeptem, gdy jego usta zaczęły sprzedawać mi drobne pocałunki na łuku szyi. – O co Gośce chodzi? Ja rozumiem, nie każdy musi mnie lubić, ale…
Cholera, znowu to samo. Już myślałam, że po kryjomu wydusiłam z siebie wszystkie wstrzymywane łzy, a tu… Michał obrócił mnie do siebie, biorąc moją twarz w dłonie.
– Maleńka, proszę, nie płacz. Nie dzisiaj. To nasz wieczór.
– Ale Michał… nie wiem, dlaczego Gośka jest taka wredna. Nie czuję się przez to dobrze w jej towarzystwie. A tym bardziej nie chcę, żebyście się kłócili z mojego powodu.
– A kto się kłóci? – Wzruszył ramionami, zaglądając mi w oczy. – Wyjaśniliśmy sobie pewne rzeczy i jeśli chce zostać na naszym przyjęciu zaręczynowym, to ma cię szanować. Kocham cię, maleńka, i nic, co mówi moja siostra, tego nie zmieni. Jesteś dla mnie ważniejsza.
– Wiem z doświadczenia, że odcinanie się od rodziny wcale nie jest przyjemne – wymamrotałam, skupiając uwagę na nitce przy guziku koszuli mojego faceta.
– Nie, nie jest – przyznał cicho.
Przytaknęłam, przełykając ślinę. Przed oczami stanął mi ten wieczór, gdy kłócił się ze swoją matką. Mimowolnie poczułam zdradziecki dreszcz przemieszczający się po kręgosłupie lodowatą falą.
– A twoi rodzice? Nie przyjadą?
– Nie mogą. Praca – skwitował gardłowym pomrukiem, na co tylko kiwnęłam głową. – Ale dzwoniłem do nich przed chwilą i powiedzieli, że chętnie odwiedzą nas w przyszły weekend.
– Fantastycznie – wydusiłam z siebie po chwilowym szoku. Naprawdę świetna wiadomość! Fakt, że w ogóle mają w planach przyjechać do Drzewicy, stanowił jakiś punkt zwrotny w naszych relacjach.
– Będzie dobrze. Po prostu martwią się o… nas – dodał, biorąc mnie ponownie w objęcia.
– Tak jak Gosia? To lepiej od razu przepisz mi afobam.
– Afobam? Tobie? Upoję cię butelką wina i będziesz kochać cały świat.
Chciałam palnąć go w głowę, ale zapomniałam, że nasza różnica wzrostu była znacząca, szczególnie gdy nie miałam na nogach szpilek. Wykorzystując moje przewracanie oczami, Michał pochylił się szybko i mnie pocałował. Całowaliśmy się naprawdę często, jednak na wybuchy namiętności pozwalaliśmy sobie jedynie za zamkniętymi drzwiami… albo przynajmniej, gdy nikt nie patrzył. Jakoś czułam się dziwnie skrępowana, gdy miękły mi kolana i wydawałam te wszystkie żenujące dźwięki. Chociaż Michał wcale nie uważał ich za odrażające, wręcz przeciwnie. Taka nieprzyzwoitość tylko go nakręcała. Mnie zresztą też, ale nikt inny nie miał prawa o tym wiedzieć.
Westchnęłam głęboko prosto w jego usta, a gdzieś z tyłu głowy zapaliła mi się czerwona lampka, że już tylko sekundy dzielą nas od padnięcia na łóżko. Trudno było mi odepchnąć Michała, szczególnie gdy jego giętki język tak pobudzał mój narząd smaku.
– Zwolnij, wielkoludzie – sapnęłam, czując, jak czerwienię się na twarzy po tej małej dawce pieszczot.
Z groźnym warknięciem oderwał się od moich ust, ale jego dłonie żyły własnym życiem, intensywnie ugniatając moje pośladki. Przyciemniony wzrok Michała przeniósł się na łóżko, a gdy rozpoznał leżącą na nim zieloną sukienkę, jego opuchnięte usta i brwi wygięły się w ten irytujący sposób.
– Więc… to twoja kreacja na wieczór?
– Może. – Wzruszyłam ramionami, odwracając się plecami do niego.
Zawarczał jeszcze raz, zacieśniając uścisk na moich biodrach.
– Nie igraj ze mną, zła kobieto.
– Zawsze mogę ściągnąć szlafrok – drażniłam się z nim, sugestywnie rozsupłując węzeł na pasku. W następnej sekundzie zostałam poderwana, a moje nogi samoistnie zacisnęły się na biodrach Michała. Jego oczy koloru burzowego nieba zwęziły się do rozmiaru maleńkich szparek, a ja już wiedziałam, czym to może się skończyć. Przełknęłam ślinę, boleśnie świadoma wypukłości kształtującej się pod moją pupą i szlafroka, który już zupełnie się rozchylił tak, że Michał miał fantastyczny widok na moje nagie piersi.
– Maleńka, jeśli nie chcesz, żeby Mela była świadkiem, jak…
– Okej, jasne, dobra, zrozumiałam, czaję! – pisnęłam spanikowana, wierzgając nogami.
– Mamo! Bąbelki popękały!
Oboje natychmiast przywołaliśmy się do porządku. Porwałam z szuflady z bielizną potrzebne rzeczy i w ekspresowym tempie włożyłam sukienkę. Wszystko to zajęło mi mniej niż pół minuty. Przez ten czas Michał zdążył poprawić spodnie. Przewróciłam oczami, klepiąc go w rękę, by pomógł mi zapiąć łańcuszek z zawieszką w kształcie serduszka, który dostałam na ostatnie urodziny od Meli i Michała.
– Wiesz – zagaił, skupiając się na mikroskopijnym zapięciu, które wyglądało groteskowo w jego dużych palcach. – Dziwnie się czuję, słysząc, jak Mela mówi do ciebie „mamo”.
Zamrugałam porażona, okręcając głowę w jego stronę.
– Dziwnie dobrze czy dziwnie źle?
Michał zapiął łańcuszek, a na jego twarz wypłynął pełen zadowolenia uśmieszek.
– Cholernie dobrze.ROZDZIAŁ 2
Próbowałyśmy z Melą zagonić oszalałego Księcia Filipa do transportera, gdy z dołu dało się słyszeć głos Beaty.
– Ciocia Becia! – wykrzyknęła Mela i zapominając o naszej misji, pognała do drzwi.
Ta chwila nieuwagi wystarczyła, żeby Filip wywinął się ze zmyślnie skonstruowanej przeze mnie pułapki, dając nura przez uchylone drzwi. Warknęłam, powstrzymując się od przekleństw.
– Hej, dziecinko! – Usłyszałam, jak Beata wita się z małą, a w następnej sekundzie po domu rozniósł się śmiech Melanii, gdy ciocia robiła z nią młynka, obracając się wokół własnej osi. Bezproblemowe dziecko. Wolało wygłupy od tony prezentów powitalnych.
Zeszłam ze schodów z transporterem w rękach. Nie poddam się.
Gośki nigdzie nie widziałam. Było więcej niż prawdopodobne, że zamknęła się obrażona w pokoju gościnnym i pewnie nie wyjdzie z niego aż do przyjęcia. Albo póki Michał po nią nie przyjdzie, namawiając, by dołączyła do gości. Tak czy inaczej, na razie nie musiałam się przejmować jej uszczypliwymi słówkami.
Widząc moją waleczną minę, Beata zaśmiała się wniebogłosy.
– Czyżbym w czymś przeszkodziła?
– Próbuję zagnać to dzikie stworzenie do transportera. – Potrząsnęłam klatką dla podkreślenia swoich zamiarów.
– Mogę wiedzieć, po co?
– Bo nie zamierzam go szukać przez pół nocy. – Wsparłam rękę na biodrze, obserwując jak Beata wygłupia się z Melą. – Będę wtedy sprzątać po przyjęciu.
– Myślałam, że przez te lata przyzwyczaił się do uroków łąk i lasów.
– Tak, do tego stopnia, że nie wraca na noc, a ja później stoję na tarasie i drę się jak po… – Urwałam, zerkając szybko na Melę. – Jak wariatka.
Beata odstawiła Melę i zginając się wpół, próbowała złapać oddech.
– Książę Filip… dojrzał – zachichotała, sapiąc. – To lepsze niż fitness o piątej rano – dodała konspiracyjnym szeptem, wskazując ukradkiem na Melę.
Przez taras wszedł Michał, ściskając w rękach szarą, szarpiącą się, prychającą kulkę.
– Tego szukasz?
– Ratujesz mnie! – zawołałam dziękczynnie, biegnąc do Michała z transporterem. Na szczęście Filip schował pazury i obyło się bez ran ciętych i szarpanych. Chociaż w sumie Filip tylko raz podrapał Michała, co skończyło się na tygodniu kociego żarcia w postaci chrupek. Po tym traumatycznym zdarzeniu kot był łagodny jak baranek, a raczej po prostu starał się schodzić Michałowi z drogi.
Gdy klatka była już zabezpieczona a groźne prychnięcia przeistoczyły się w pełne oburzenia miauczenie, Michał pochylił się, cmokając mnie w czubek nosa.
– Lubię ratować twój tyłek – rzekł cicho, szczerząc się bezczelnie.
– Lofrów ciąg dalszy. – Beata przewróciła oczami i kucnęła przy Melanii. – Mela, mam coś dla ciebie!
– Prezent? – sapnęła piskliwie mała, a ja już otwierałam usta, żeby coś powiedzieć. Tyle jeśli chodzi o bezinteresowne dziecko.
– Ma się rozumieć! A raczej kilka. Przywiozłam ci cały karton ciuchów, ale musimy poprosić twojego tatę, żeby pomógł nam wyciągnąć pudło z samochodu.
Ledwo Beata skończyła mówić, a Mela już ciągnęła Michała w stronę wyjścia, żeby jeszcze przed przyjęciem dobrać się do nowych ciuchów. Z westchnieniem stanęłam koło Beaty, karcąc ją wzrokiem.
– Cały karton? Ciociu…
– Spokojnie, to materiały promocyjne. – Poklepała mnie krzepiąco, a ja z ulgą wypuściłam powietrze. – Już porobiliśmy zdjęcia, więc spokojnie mogę dać je Meli. Będą na nią idealnie pasować. A jeśli nie, to mała tak szybko rośnie, że na pewno będą pasować następnej zimy.
Z wdzięczności uściskałam ciocię, a ona zachichotała, przejeżdżając mi rękami po plecach. Jej włosy zamigotały jasnym światłem w promieniach popołudniowego słońca… Jasnym? Chwyciłam jeden kosmyk, podsuwając go sobie pod nos.
– Zmieniłaś kolor?!
– Spostrzegawcza jak zawsze – sarknęła Beata, przewracając oczami. Pokręciła głową, wzburzając skróconą, rozjaśnioną fryzurę. Jej blond włosy opadły na ramiona, wijąc się na końcach. – Mała zmiana była mi potrzebna. Odmładza mnie, prawda? – Trąciła mnie łokciem, wydymając usta niczym gwiazda filmowa pozująca na ściance.
– Pasuje ci – przytaknęłam. – Cieszę się, że przyjechałaś. Tęskniłam za tobą.
– Rzadko mam okazję was odwiedzać. – Przygarnęła mnie mocniej do siebie, a w następnej chwili złapała się za plecy. – Mela za szybko rośnie…
– Dwa lata temu jeszcze mogłam bez problemu brać ją na ręce. – Zachichotałam, wspominając czas, gdy praktycznie nie można było odkleić dziewczynki ode mnie.
Rozejrzałam się po kuchni, próbując znaleźć jakieś konstruktywne zajęcie. Postanowiłam przetrzeć jeszcze raz wszystkie szklanki i kieliszki oraz sztućce i talerzyki ustawione w równych rządkach na stole obok drzwi prowadzących na taras. Zaciekawiona ciszą spojrzałam na Beatę przez ramię. Opierała się biodrem o wyspę kuchenną, mierząc mnie roziskrzonym wzrokiem.
– No co?
– No nic – rzuciła z uśmiechem, składając ręce na piersi i patrząc na mnie z rozczuleniem. – Nawet nie wiesz, jak się cieszę, Stefcia. Masz fantastycznego faceta, a Mela całkiem skradła ci serce.
– Kocham ją. Kocham ich oboje, czasem tak bardzo, że mnie to przeraża.
– A oni ciebie. Zasłużyłaś na to. – Westchnęła głęboko, kręcąc głową, jakby chciała odegnać od siebie niechciane myśli. – Dobra, a teraz mów, w czym ci pomóc.
– W sumie to w niczym. Mamy jeszcze trochę czasu. Nie chcesz przejechać się do babci, żeby zostawić swoje rzeczy?
– To dobry plan. Bo raczej po przyjęciu taksówki nie złapię – zachichotała, puszczając mi oczko.
Zrobiło mi się okropnie głupio. Pierwotny plan zakładał, że Beata na weekend zamieszka z nami i dostanie pokój gościnny, ale wczorajszy telefon Gosi, zapowiadający jej nagły przyjazd, pokrzyżował wszystko. Na szczęście ciocia Irenka zgodziła się zaopiekować Beatą przez ten czas. Chociaż „zgodziła się”, było niedopowiedzeniem roku. Ledwo przedstawiłam jej swoją prośbę, od razu zaczęła szykować dla niej mój stary pokój, planować obiady i tak dalej. Powiedziała, że chciałaby się w ten sposób odwdzięczyć kobiecie, która tyle lat się mną zajmowała.
Wspominałam, że mam wspaniałą rodzinę?
– Jeszcze raz chciałam cię przeprosić – wyznałam ze skruchą, krzywiąc się znacząco.
– Przeprosić? Za co?
– Gosia, siostra Michała, w ostatniej chwili zmieniła zdanie i zgodziła się przyjechać. A wiem, że nie będziesz kręcić nosem na pokój gościnny w domu cioci i wuja…
– Daj spokój. – Beata machnęła ręką ze śmiechem. – Mnie takie rzeczy nie przeszkadzają. Poza tym ostatnio twój wuj obiecał mi nocleg na sianie. Ponoć żaden materac nie może się z tym równać.
Tak, doskonale to pamiętam. To był pierwszy weekendowy wypad Beaty i koniecznie chciała poznać moją rodzinę. Spędziliśmy wtedy kilka godzin u wujostwa, a Beata i wujek okazali się idealnymi kompanami od kieliszka. Dwie godziny zajęło mi namawianie obojga do rozstania, w efekcie czego nasza wizyta skończyła się o czwartej nad ranem.
– Co? – sapnęła, widząc, że patrzę na nią z wysoko uniesioną brwią.
– Nie potwierdzam, nie zaprzeczam. Siano nie dla mnie.
– A co, twój drwal nie rzucił cię jeszcze na żaden polny stóg?
– Beata! – pisnęłam przez zęby, słysząc nadchodzących Michała i Melę. – Jak idziecie na górę, to zabierzcie po drodze Filipa. Możecie go zamknąć u nas w łazience, ale pod żadnym pozorem nie wypuszczajcie go z klatki! – dodałam przezornie. Ostatnie, czego bym chciała, to po przyjęciu znaleźć kota wylegującego się na strzępach ręczników.
Mela od razu rzuciła się po transporter i z uśmiechem starała się dogonić Michała na schodach.
– Dobrze, mamo!
A ja zamarłam. Poważnie.
Czułam na sobie stalowe, wwiercające spojrzenie oczu Beaty. Chyba miałam dziurę w głowie. Odwróciłam się na pięcie, głośno przełykając ślinę. Stała jak słup soli, a z jej rozdziawionych, umalowanych na czerwono ust nie padł ani jeden dźwięk. Zaczynałam się powoli martwić, czy nie ma jakiegoś ataku, ale wtedy przymknęła usta i gwałtownie potrząsnęła głową.
– Stefa… – Urwała, szybko mrugając oczami. – Chyba zapomniałaś mi o czymś powiedzieć.
Taaak, zapomniałam powiedzieć wszystkim zaproszonym na dzisiejszy wieczór gościom, że nasza impreza to w rzeczywistości przyjęcie zaręczynowe. Byłam boleśnie świadoma, że dzisiaj polecą głowy. Moja i Michała.
– Czy to znaczy…? Chcesz powiedzieć, że ten grill, ta impreza, to nie tylko takie…? – Wymachiwała intensywnie rękami, aż w końcu zaczęła podskakiwać jak mała dziewczynka. Tak się zachowuje dojrzała kobieta, której bliżej niż dalej do pięćdziesiątki. – Ja pierdzielę, Stefcia!!! Gratuluję! Wam obojgu! A raczej waszej trójce… kurwa, to zajebista wiadomość!
– Język! – upomniałam ją ostro, ale nie potrafiłam zmazać z twarzy uśmiechu. – I dziękuję.
– Lepiej późno niż wcale. – Wytknęła język, trącając mnie w bok.
– Co ma być późno? – Mój narzeczony zakradł się niepostrzeżenie i objął mnie ramionami.
– O wilku, a raczej o drwalu, mowa!
– Nie słuchaj jej. – Chciałam oddać Beacie kuksańca za tego drwala, ale ta uskoczyła w ostatniej chwili, grożąc mi palcem. – Nawdychała się wiejskiego powietrza i bredzi.
W tym momencie Beata już stała obok nas i intensywnie waliła Michała po plecach.
– Gratuluję! Miło mi powitać cię w naszej rodzinie.
W jednej sekundzie spojrzenie Michała przeniosło się na mnie. Zmrużył oczy w ten karcący sposób, od którego dostawałam gęsiej skórki.
– Wygadałaś się? – sapnął, sprzedając mi groźny półuśmiech.
– Mela się wygadała przez przypadek – pośpieszyłam z odpowiedzią. – A że Beata jest szpiegiem rodem z KGB, dodała dwa do dwóch.
– W takim razie dziękujemy. Teraz pozostaje mi tylko zaciągnąć ją do urzędu.
– Tym się nie przejmuj. W razie czego służę swoimi tajnymi technikami pacyfikacji.
– Nie miałaś czasem jechać do wujostwa? – przerwałam ich radosną pogawędkę urażonym tonem. Hej! Ja nadal tu jestem!
Wymienili się wszystkowiedzącymi spojrzeniami. To zirytowało mnie jeszcze bardziej. Świetnie, nie ma to jak komitywa Beaty i Michała. Pięknie, byłam całkowicie ugotowana. W sumie mogłam już planować ślub i wesele.
– Mistrzyni delikatnej perswazji – skwitowała z przekąsem, szykując się do wyjścia. – Dobra, odstawię samochód, rozlokuję się i przyjdę z całą waszą zgrają.
– Do zobaczenia! – krzyknęłam za nią, a w domu nastała totalna cisza.
Cisza przed burzą.
Za godzinę nie przedostanę się przez salon. Dobrze, że był ładny wieczór, więc mogliśmy również wyjść do ogrodu.
– Myślisz, że powie pani Irence i twojej babci?
– Beata? Coś ty. Jak ją znam, to już dwa lata temu przyjmowała zakłady, kiedy się zaręczymy, więc jest w jej interesie, by nasza tajemnica utrzymała się jak najdłużej.
Zmarszczyłam brwi, gdy nic mi nie odpowiedział. Na mój pytający wzrok tylko wyplątał się z moich objęć, mamrocząc coś o rozpalaniu grilla. Czyżbym palnęła coś, co w istocie nie mijało się z prawdą?
Natychmiast pomknęłam za nim na taras.
– Oj, nie ma mowy! Coś wiesz…
– Nie, poważnie.
– Beata jednak się założyła? O nasze zaręczyny?!
– No… mogło mi się coś obić o uszy – wymamrotał ledwo dosłyszalnie, jednym szarpnięciem rozdzierając worek z brykietem.
Założyłam ręce na ramiona, a moje ostre jak brzytwa spojrzenie uważnie śledziło każdą najmniejszą zmianę na twarzy Michała.
– A co konkretnie? – dopytywałam się uparcie.
Uniósł głowę, rzucając mi przeciągłe spojrzenie, a jego oczy zwęziły się, gdy zauważył, że aż kipię zimną furią. Mocniej zacisnęłam zęby, starając się wyglądać jeszcze groźniej, bo wiedziałam, co zaraz powie.
– Maleńka, jesteś taka seksowna…
Zawarczałam zirytowana.
– Milcz. Albo nie, gadaj. Natychmiast.
Starał się mnie rozbroić. Specjalnie patrzył na mnie w ten sposób i mówił tym głosem. A to było zakazane, gdy byłam na coś wściekła. To było jak cios poniżej pasa, ale doskonale wiedział, że nic nie wskóra, jeśli byłam naprawdę nakręcona. Rzucił pusty worek pod nogi i otrzepując dłonie, przygryzł na moment usta.
– Dobra, wiem o zakładzie.
– A więc jakiś istnieje?
– W sumie istniał, jeśli mam być precyzyjny – odparł, wzruszając ramionami.
– A jego przedmiotem byliśmy my?
– Tak.
Odpowiadał takimi monosylabami, że z wściekłości mózg mi się gotował.
– Kto brał udział? Michał! – pisnęłam przeraźliwie dla podkreślenia, że swoją biernością zdążył przekroczyć dużym palcem u nogi świętą granicę mojej cierpliwości.
– Wujostwo, Aga z Pawłem…
– No, tego mogłam się domyślić.
– …i babcia.
– Co?!
– Babcia. W sumie chyba właśnie ona wpadła na pomysł zakładu.
– Pozabijam ich – wymamrotałam, przymykając na moment oczy. – Co się śmiejesz? Nie rusza cię to, że zakładali się o to, kiedy mi się oświad… – Urwałam, a przez swoje nagłe odkrycie, aż zachłysnęłam się śliną. – Zaraz, zaraz… Od kiedy wiesz?!
Michał już ruszył w moją stronę, a jego oczy zrobiły się ogromne jak pięciozłotówki. Już nie byłam wściekła. Furia była już odległym wspomnieniem, ale jej miejsce zastąpiło coś znacznie gorszego. Zwątpienie.
– A czy to ważne? – rzucił niby od niechcenia, lecz zdradził go ton głosu, jakiego używał zawsze w stosunku do pacjentów.
– I to jak.
Teraz stanął w identycznej pozie jak ja, z tym, że on założył ręce na raniona, powstrzymując się od przytulenia mnie, a ja wręcz przeciwnie, trzymałam się za ręce, starając się go nie udusić.
– W życiu ci nie powiem – odparł hardo.
– A to dlaczego?
– Znając ciebie, to oddasz pierścionek.
Minimalnie zwęziłam oczy, nieświadomie wypychając pierś do przodu. Nie uszło to uwadze Michała, którego wzrok na ułamek sekundy ześlizgnął się na mój biust.
– Wypróbuj mnie – odparłam równie pewnie.
Mogliśmy się pojedynkować wzrokiem naprawdę długo. Oboje byliśmy boleśnie uparci, więc zazwyczaj nasze utarczki słowne i następujące po nich ciche dni wlekły się w nieskończoność. Istniała realna szansa, że goście, którzy powinni się zjawić lada chwila, zastaną nas w tych pozach.
Pierwszy zawiesił broń Michał. Kręcąc głową, wyrzucił do góry dłonie w geście kapitulacji.
– Dobrze, już dobrze. – Pokonany przysiadł na długiej ławce pod oknem, pocierając w milczeniu zarost. – Założyli się, kiedy Beata pierwszy raz przyjechała z tobą na weekend.
Dosłownie opadła mi szczęka.
– Ale to było dwa lata temu! – pisnęłam porażona, lecz chwilę później wzięłam głęboki wdech i wypuściłam powoli powietrze, starając się zrelaksować. Moja rodzinka była naprawdę szalona, że zakładała się o coś takiego. – Dobrze. Przyjęłam to.
Taak…
Zemsta najlepiej smakuje na zimno. W ułamku sekundy uknułam misterny plan. Aż sama byłam z siebie dumna.
Michał spodziewał się pewnie, że zacznę głośno przeklinać, dając upust emocjom, albo innej, znacznie gorszej reakcji, ja jednak milczałam, poddając w myślach dokładnej kalkulacji wszystkie punkty mojego diabolicznego planu. To wymowne milczenie otrzeźwiło Michała, który popatrzył na mnie z góry zaciekawiony.
– No dobra, nie podoba mi się to spojrzenie – oświadczył, starając się zachować powagę, jednak kąciki warg mu drgały, gdy próbował powstrzymać śmiech. – Coś wymyśliłaś. Chcesz się zemścić?
Odrzuciłam włosy za ramię.
– Oczywiście. Ta zniewaga krwi wymaga.
– Czy ta zemsta obejmuje moją skromną osobę?
– Dowiesz się w swoim czasie.
Wstał powoli i złapawszy mnie za biodra, przyciągnął roszczeniowo do siebie. Zawarczał cicho na wydechu, a jego ciemne oczy zdradziły, że miałam w nim towarzysza.
– Moja rudowłosa bogini zemsty – wyszeptał tuż przy moich uchylonych, chętnych ustach. Powoli zwilżyłam je językiem, a następnie przygryzłam dolną wargę. Tyle wystarczyło, by stracił resztę opanowania. Jego namiętny pocałunek sprawił, że nie potrafiłam być dłużej na niego wściekła.
Niech będzie.
Wybaczyłam mu.