- W empik go
Powieści huculskie. Tom 1, U stóp Czarnohory; Po latach - ebook
Powieści huculskie. Tom 1, U stóp Czarnohory; Po latach - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 291 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
HUCULSKIE
PRZEZ
JULIUSZA TURCZYŃSKIEGO
TOM PIERWSZY
U STÓP CZARNOHORY PO LATACH.
LWÓW
Z DRUKARNI M. SCHMITTA I S-ki
1905.
PRZEDMOWA.
Lud huculski, zamieszkujący wyżej położone doliny i jary wschodnich Karpat, mianowicie górną część dorzeczy Czeremoszów Czarnego i Białego, Prutu i obu Bystrzyc Na-dwórniańskiej i Sołotwińskiej – lud ten nasz, najbardziej charakterystyczny, mający jeszcze cechy, w których dochodzą nas echa dawnych wieków – podał autorowi sposobność do osnucia na tle jego życia i obyczajów całego szeregu obrazów i powieści, które począwszy od r. 1882 wychodziły w fejletonach czasopism lwowskich, krakowskich i warszawskich. Niektóre z nich rozeszły się już i powtórnie w osobnych edycyach, drukowane nie tylko u nas, ale i za Oceanem. I tak n… p… powieść osnuta na tle życia hucułów w górnych dolinach i wądołach Prutu i Czeremoszu Czarnego, mająca jako teren swój w niejednem miejscu najwyżej położone góry, „Taras z Worochty” – wychodziła w r. 1886 w krakowskiej „Nowey Reformie” i równocześnie w warszawskiem „Ateneum” za redakcyi Piotra Chmielowskiego; następnie drukowało ją wydawnictwo „Nowej Biblioteki rodzinnej”, która do dziś dnia została prawie już wyczerpaną, potem powieść ta wyszła jeszcze wraz z dwiema innemi powieściami huculskiemi autora („Tro-fym Ołenyn” i „Ostap z Perechińska”) w osobnem wydaniu książkowem pod nazwą zbiorową „Nad Czeremoszem” (w Krakowie nakł. Żupańskiego 1890). Nowela znów „Trofym CWenyn”, drukowana w fejletonie „Gazety Lwowskiej” w r. 1887, wyszła następnie i w „Nowej Bibliotece rodzinnej” i w wyżej wspomnianej zbiorowej edycyi „Nad Czeremoszem”; tak samo i „Ostap z Perechińska”, osnuty na tle życia ludu górskiego w górnej Łomnicy, wychodził najpierw w „Now. Reformie” w r. 1887, a następnie drukowany był w „Nowej Bibliotece rodzinnej” i w rzeczonej edycyi „Nad Czeremoszem”. Powieść znów dalsza, malująca lud ten w 18. wieku za czasów jeszcze Rzeczypospolitej, „Straszna Drużyna”, drukowaną była naprzód w „Now. Reformie”, następnie w amerykańskim tygodniku „Sztandar” w Chicago, wyszła zaraz potem w osobnej edycyi (Gebethner-Wolf, Kraków, Warszawa); krótsze zaś opowiadanie „Praszczur Czemegów”, drukowane w dodatku dwutygodnika kraków – r
skiego „Świat” w r. 1888, osnutem było również na tle życia hucułów jeszcze za Rzeczypospolitej. Te dwie powieści starają się dać obraz ludu tego za polskich czasów w 18. wieku; inne zaś oddają go w 19. wieku, i to jedne z nich, jak „Taras z Worochty”, „Po latach”, jaki obszerniejsze „Dzieci puszczy” (drukowane w fejletonach „Kuryera lwowskiego” i w osobnej edycyi książkowej, Lwów–1900), dają nam obraz huculszczyzny w pierwszej połowie 19. wieku, reszta zaś powieści i obrazów malują lud huculski dzisiejszy.
Ponieważ lud ten z naszych najbardziej charakterystyczny, schodzi już dziś prawie z pola i całkiem się nawet z roku na rok wyradza, a wkrótce będzie prawdopodobnie nawet nieznany dalszym potomkom w swej istotnej pierwotnej postaci, wydawane zaś częściami w różnych czasopismach utwory wyżej rzeczone nie są już dziś w rękach publiczności, drukowane znów w osobnych edycyach zostały nawet wyczerpane: okazała się też obecnie potrzeba wydania ich nowego w zbiorowej poprawnej edycyi. I tak zaczynamy teraz najpierw od tomu pierwszego, gdzie umieści się właśnie te utwory, które nie wychodziły jeszcze w osobnem wydaniu. Dlatego też niniejszy tom pierwszy powieści i obrazów huculskich zawiera dwa utwory, mianowicie nowelę „U stóp Czarnohory”, wychodzącą w r. 1885 w „Nowej Reformie”, a następnie powtórnie w roku 1886 w warszawskim „Wieku” pod redakcyą Kaz. Zalewskiego, a nigdzie jeszcze nie drukowaną w osobnej edycyi – i drugą powieść „Po latach”, drukowaną w r. 1887, jeno w fejletonach „Gazety Narodowej”.
Nowela „U stóp Czarnohory” daje nam obraz ludu huculskiego z ponad Czeremoszu Czarnego i jego rwących dopływów z pod najwyższego pasma „czarnohorskiego”. Przychodzące tam doliny górskie, jary i wądoły, dzikie, najeżone złomami głazów, jak i szczyty czarnohorskie – malowane są wszystkie z natury z własnego poglądu, jak i we wszystkich dalszych powieściach i nowelach huculskich, ponieważ autor przez lat przeszło trzydzieści rokrocznie obchodził sam najdalsze, często mało nawet dostępne doliny i wertepy wschodnich Karpat, drapał się nieraz na bardziej utrudzające szczyty tamtejsze, najeżone tu i tam dzikimi złomami skał, i to w różnych porach dnia i roku. On sam odbywał te same drogi w górach niedostępnych, które odbywają bohaterowie jego powieściowi; prócz tego poznał z własnego doświadczenia lud tamtejszy, widział bowiem nie tylko wsi tamtejsze, lecz zapuszczał się nawet w wnętrza chat, odbie-głych zdala ode wsi, a mieszczących się pojedynczo, w samotności, w najdzikszych nieraz wertepach, nocował często w kolibach na najwyżej położonych połoninach: miał też sposobność poznania ludu tego z niejednej strony, tak samo żyjącego we wsi, jak i w dziczy, mogł zatem oddać obyczaje jego, skłonności i wyobrażenia, a nawet i sposób właściwy wypowiadania myśli i chęci. Prócz tego nasłuchał się niemało opowiadań o dawniejszych czasach od ludzi starych, pamiętających jeszcze pierwszą połowę zeszłego stulecia, mianowicie czasy, kiedy nawet drogi żadnej nie było jeszcze w Karpatach kołowej. Idąc wtedy ode wsi do wsi, schowanej w kotlinie zapadłej otoczonej do koła górami i skałami, to ciągnącej się w wąskiej dolinie ściśniętej dwoma zboczami gór czerniejących gąszczą borów, zmuszeni byli owocześni mieszkańcy przedzierać się gęstwiną, z trudem pieszo lub na małym koniu górskim. Tak posuwali się, wychodząc na zbocza najeżone nieraz złomami głazów i schodząc wnet w wądoły poszarpane, wśród rysiów i niedźwiedzi, w obawie przed gorszym jeszcze człowiekiem, gdy na każdym kroku w puszczy czyhały w owych czasach jeno opryszki.
Powieść znów druga „Po latach”, innego od pierwszej jest rodzaju, gdy mniej daje opisów okolic tamtejszych, i mniej roztacza akcyi powieściowej, a więcej się zajmuje losami osób głównych, rozwojem ich charakterów, i w ogóle psychologiczną stroną hucuła.
W dalszych zaś obrazach i powieściach huculskich będziem znów mieli rozleglejsze malowidło innych okolic Karpat naszych, jak i innych stron życia ludu tego, i to w jednych z nich za naszych czasów, lub za dni niedalekiej przeszłości, w innych nareszcie za czasów Rzeczypospolitej.
U STOP CZARNOHORY
NOWELA
ycia ludu huculskiego w górnych dopływach
Czeremoszu.
Z chaty, przyczepionej do zbocza spadzistego, wyszła z konewkami po wodę Makryna, a schodząc w dól caryn-kami1), patrzała przed siebie, w posępnem zostając zamyśleniu…
Doszedłszy do „Dżembronii”, z szumem i hukiem pędzącej do Czeremoszu, odłożyła na bok konewki – i ugrzęzła w dumach swoich…
Słońce już się schowało za góry: tylko na zachodzie rozpościerała się bladawa jeszcze czerwień, rzucając blaski coraz słabsze na krańce sąsiednich obłoków. Szczyty i wyższe grzbiety gór lśniły jeszcze czas niejaki bledniejącą już poświatą – lecz i ta po chwili zgasła. W jarze zaś Dżembronii2) zapadał mrok teraz.
l) Oaryna – łączka koło chat huculskich, ogrodzona „wory-niami* z kłutego drzewa, zostawiona na sianożęcie.
2j „D ż e rn b r o n i a” – potok zpod Czarnohory uchodzący do Czeremoszu Czarnego. W jarze „Dżembronii14 jest sioło huculskie tego samego nazwiska.
Po zboczach wysokich – z jednej i z drugiej strony jaru – migotały gdzieniegdzie, zdala od siebie odbiege, chaty hucułów – dochodzące tu i tam do grzbietu samego.
Makryna staią nad wodą szumiącą w niemym smętku – oczy mając zwrócone przed siebie. Zapomniała prawie, po co tu przybyła.
Już i ostatnie blaski znikły z najwyższych szczytów, a Makryna ciągle stała jednakowo.
– Ta, czy dziś wieczerzy nie będzie?… Watra1) już-bo zgasła w chacie… A ona tu stoi i czeka!…
Na takie zagadnienie gazdy swojego, ocknęła się i porwała za konewkę.
– Ha! czekasz tu na niego?…
Ona spojrzała na letniego już Maksyma, jakby z wyrzutem.
– Poczekaj!… Zdybię ja was oboje!… Ale choć ja-ci stary… klnę się, że Semenowi kości połamię!…
– Czego ty chcesz odemnie?… Prześladujesz mnie ciągle… taj dręczysz… Wszak-ci wiem, kiedy już mnie nienio2) za ciebie wydali, muszę tobie być wierną… A ty mnie ciągle podchodzisz – taj podglądasz?…
I tu głęboko westchnęła.
– O! ty go jeszcze zapomnieć nie możesz – toho chłopa czemnóho3). On za tobą łazi… Widziałem-ci ja… widziałem!
– Ta, co widziałeś? – i z żalem spojrzała na niego.
1) Watra – ogień w chacie na ognisku lub w szałasie.
2) Nienio – tak zwą huculi ojca.
3) Czemnyj – tyle, co gładki, urodziwy.
– A czyli ty już powiesz, żeś bardzo mnie dziś rada?… Albos może nie chciała się oddać tamtemu?… Ha! zaprzeczysz?…
– Ta, co ja mam przeczyć?… Ty wiesz sam, że-ci ja za nim była – a nie za tobą… Ale skoro mnie za ciebie wydali… tom się poddała już doli swojej… Takieć moje przeznaczenie!… Co dał Hospod9 Bohr trzeba znosić, choćby i jak było cierpko…
– Ha! cierpko ze mną?… A z nim toby ci było słodko?… Bo Maksym stary – a tamten chłop jary… taj zalotny?… Poczekaj… Przyjdzie i na niego pora!
– Odczepiłbyś się odemnie!… – rzekła już z gniewem, i odeszła dźwigając do góry na zbocze konewki.
A stary postępował za nią i klął raz w raz w złości.
Makryna nie mogła być zadowoloną ze znacznie od niej starszego gazdy. Dziewką kochała Semena. A był to chłop jary i prosty, by świerk żabiewskich borów: okiem zaś swojem, czarnem, płomiennem, kiedy zerknął na dziewkę, wtedy po niej aż ciarki chodziły. Ale, że Semen nie posiadał ni stada owiec, ni też zielonych na górach połonin, jeno się najmował do spławów, spuszczanych Dżem bronią do Czeremoszu – toć ojciec przeto Makryny wolał dziewkę swoją wydać za Maksyma, który choć nie liczył na setki bydła i owiec, ani się połogiemi gróniami1) ciągnęły jego połoniny: jednak zawsze był to gazda dostatniejszy od rodziców Semenowych.
I Makryna, mimo oporu, a płaczu, zniewoloną była wyjść za starego. ?al miała ciągły w sercu, ale poddała się doli, jatą jej Hospod9 Boh przeznaczył.
l) Gróit – tak zwą… huculi grzbiet pasma i garby na nim.
Lecz Semen sądził wcale inaczej. Jako chłop butny a gwałtownego usposobienia, odgrażał się, że staremu lubasowi1) nogi porąbie, gdyby miał mu uprowadzić jego dziewkę… Rzucał się nawet i na nia, wołając, że go zdradziła, gdy milsze jej banki2) starego, milszać mamona, niżeli szczere młodego kochanie… Ale starzy wybrali taką porę, kiedy Semen musiał właśnie być czas dłuższy oddalonym na spławach: wszystko zatem poszło wtedy już swoim trybem.
Semen gdy powrócił, przeraził się, gdy zoczył Makrynę wydaną za starego… Wielkim gniewem zakipiał, żal go i wściekłość objęła… Chwyta! chwilami za topór, odgrażając się, że jemu i sobie zrobi koniec… Lecz go powstrzymano. Był bowiem zanadto chrześcijaninem, by się nie opamiętał. Ale chodził posępny… Potem, jakby inna mu dumka przyszła do głowy: bo nawet i drugim mówił, że tak zostać nie może – skoro Makryna nie kocha starego. Ona z nim nie może być szczęśliwą!… A kiedy ją zmusili poniewoli – ona dziś staremu w niczem nie jest dłużną.
Tak sądził Semen. Ale Makryna, choć nie mogła zapomnieć kochanka, inaczej jednak pojmowała obowiązek żony. Wiedziała, że jej już ręce związano w cerkwi z Maksymem, temu zatem odtąd winna być wierną. Żal swój ukrywała w piersi, lecz się siliła zostać już taką, jak Hospod' Boh przykazał. Ale nie tak jej było łatwo zapomnieć kochanka młodości: chodziła też dzień w dzień jakby nieswoja…
l) Labus – kochanek.
2J Banka – jeden złoty reński (gulden).
Nieraz zdarzało się, że roznieciwszy ogień zapomniała przystawić garnków – a gdy zagasło, musiała na nowo rozpalać. Chwilami znów zastawał ją Maksym w posępnem zamyśleniu, trzymającą nić wełnianą w dłoni, gdy kądziel stała na boku zapomniana: wtedy się srożył wymawiając jej, że wziął ubogą, dawszy wszystko, a ona teraz sumuje za tamtym. Zdybawszy się zaś dnia którego z Semenem, który nań raz tylko rzucił swoim wzrokiem, był już stary cały dzień potem nieswój, z pod oka koso pozierając na żonę.
Makryna uważała, że wróciwszy nieraz do domu nie powiedział mąż ani słowa, a podaną strawę jadł jakby niegłodny, lecz gdy wyszła po wodę do potoku
1 lub gdziekolwiek indziej, słyszała wówczas, że i drzwi za nią od chaty z cicha skrzypnęły… Chwilami nawet
1 cień jakiś niedaleko siebie widziała – najczęściej tam, gdzie staremu wypaść nie powinna droga. Była pewną,
: iż on ją wszędzie tropi.
A przecież ona unikała Semena. Choć na widok czarnookiego łeginia1) serce w niej uderzyło gwałtowniej, siląc się jednak panować nad sobą uchodziła czemprędzej… Semen zaś błąkał się wtedy jakby struty, nie wiedząc, dokąd i zaczem dziś się udać… On, dawniej chwacki parobek, zanim poznał Makrynę – skory, czy dziewce której spłatać figla, czy z chłopcami pójść w zapasy, pierwszy do tanów i pierwszy na spławach: dziś, jakby już nie ten sam… Chwilami tylko wracał jeszcze dawny łegiń, śmiały i ochoczy – kiedy był spław jaki w niebezpieczeństwie, albo gdy przypadkiem natralił na bijących l) Łegiń – parobek, kawaler, u hucułów.
się w karczmie: wówczas i w nim dawna odzywała się chętka i ręce mu drżały.
Lecz Makryna ciągle go unikała, jak mogła; stary zaś mimo to dzień w dzień coraz ją więcej prześladował natrętnem swojem podejrzeniem. To ją musiało oburzać. Przychodziło też nieraz do słów ostrzejszych, i stary groził, że im obojgu kości połamie.
Nieszczęsna, miała dziś więcej żalu i niechęci do Maksyma, widocznie go unikając.
Przechodząc zaś koło chaty ojcowskiej gorzko płakała, że ją dano jakby na zatratę, bo ze starym nie wyżyje: lecz własny rodzic, wyłajawszy córkę, odesłał do chaty mężowskiej
Wtedy przychodziło do gorszych już scen w chacie Maksym owej.
I tak stosunek tych obojga stawał się coraz przykrzejszym. Ona jego już nienawidziła, jakkolwiek jeszcze przysięgi w cerkwi nie złamała.
Dnia jednego zeszła znowu wieczorem do potoku po wodę… słońce dawno już zaszło… jar zaś Dżembronii owiany był cały smętnem, bladawem światłem księżyca… Po zboczach, szarą tylko zielenią pokrytych, nie szemrały nawet drzewa. Dżembronia sama tylko jedna w tej ciszy odzywała się, szemrząc i gwarząc rozgłośnie…
Makryna, zeszedłszy czerpać wodę, zapomniała, po co właściwie przyszła… Stanęła, patrząc się przed siebie, jakby skargę swą podać miała świerkom, owianym cichymi cieniami nocy.
– Ta, czemu mnie maty na świat zrodziła, skoro mi doli nie dała?… Raczej było dziecku kamień przywiązać do szyi, niżeli wychować na takie szczęście!…
Żyć z nim długie dni i lata… żyć bez kochania…. taj cierpieć – gdy on jeszcze dręczy i nęka niewiarą swoją *..
I dodała już w rezygnacyi:
– Góra kamienna twarda – a kto ją usunie? Dola twoja nie insza – czy ty ją przemożesz?…
I chwyciła za konewkę, by już naczerpać wody.
Wtem oz wał się z pobliskiego wzgórza żałosny głos trymbityl)… Pierś jej drżeć zaczęła… Ona głos ten poznała i nie mogła już naczerpnąć wody. Stanęła zasłuchana… A tak się jej zrobiło żalno, że opuściwszy konewkę, oparła się o blisko stojące icorynic2) – i zapadła w zadumę.
Stanęły jej teraz w oczach dni one, gdy jeszcze była z nim razem… Ach! sami jedni dwoje… o wieczornym zmroku… w obliczu Boga – bez grzechu! A dzisiaj?,..
Tu się znów odezwał glos trymbity – ale teraz, jakby się rozpłakał rozgłośnym już lamentem – Makrynie zaś z oczu zaczęły padać łzy wielkiemi kroplami.
Po chwili przeszedł glos ten w takt jakiś szybszy – gniewny – urywany – jakby tryskał iskrami gniewu a złości, jakby nui nawet chwilami tchu zabrakło. Makryna się przejaziła, i zimno po niej przeszło. Ona przeczuła, że krew płynie w niołodcu gorąca, skora do gniewu a zemsty. Nareszcie głos trymbity stał się l) Trymbita długa na dwa sążnie trąba u hucułów, z drzewa świerkowego, korą bizozwą okręcona. Grają na niej głównie na połoninach – używana też przy pogrzebach i kolędach.
ź) Worynie – ogrodzenie z kłutego drzewa.
2
jakiś niski, głęboki – posępny już, jakim zawodzą na pogrzebach. Po niej przeszło mrowie.
Ale ciągle jeszcze stała, jakby przykuta do miejsca.
A tam zdaleka schodził któś ze zbocza – lecz ona tego nie widziała. Księżyc skrył się teraz za małe chmurki, i odezwały się ptaki nocne.
Makryna ciągle stała – z miejsca się nie ruszając. Wtem, zdało się jej, jakby stąpał któś po kamieniach… Spojrzała czem prędzej, a krzyknąwszy chwyciła za konewkę, by ezemprędzej naczerpać wody i odejść do chaty.
Ale było już za późno. Semen stał przy niej.
– Ta, czemu mnie unikasz?… Żali ja nie Semen… ten sam, co dawniej?…
Ona drżała na całem ciele – ręką tylko wskazując, żeby szedł dalej…
– Więc już ze mną słowa nie przemówisz?… Każesz odejść, jakby wrogowi?…
Po chwili dodał:
– Czy on ciebie już oczarował, że mnie dziś odganiasz, jak psa „niedobrego”?…
– Semenie!… Ty przecie wiesz… czyja ja zona? – i spojrzała na hginia.
– Czy ja nie wiem?… Taj co z tego, że wiem!…,. Ale mi nie tajno, że ciebie zmusili… I ty się z tem nie kryjesz…
– Ach! Semenie!… Nam ręce związali w cerkwi… Ja do niego należę!…
A spojrzawszy z wyrzutem, dodała:
Ty za mną chodzisz… Ja muszę dziś uciekać od ciebie…
I nie mogła wraz się wstrzymać od łkania.
Semen zaś przyskoczył.
Wtem ozwały się ptaki nocne – złowrogie… Ona zadrżała.
– Miej litość, Semenie, i nie wpędzaj mnie do grzechu! Hospod1 Boh patrzy z góry. Tyś wolny… ale ja… ja już nie należę do siebie…
– Tać i do niego nie należysz… Oni ciebie zmusili… Ty dziś płaczesz… oj! przeklinasz menta swojego.
Ona nań spojrzała przestraszona.
– Kto ci mówił, że ja… dziecko… ich własne…
– Tu urwała, popatrzywszy na niego z oburzeniem.
– Jakbym ja pacierz zmówić dziś mogła, gdybym klęła tym, co mi dali życie?…
– A teraz śmierć ze starym – z goryczą dołożył Semen. – Oj, Makryno! Makryno!… Mów ty, co chcesz, ale ja ci nie wierzę… Wszystkim dziś nie tajno, że ty po nocach płaczesz, taj tuzijsz… a on cię jeszcze bije… Och! jabym jego – I urwał, pięść tylko zacisnąwszy. A w lesie zachichotała sowa.
– Nie słyszysz?… Zmiłuj się, Semenie… i daj wszystkiemu pokój! Taka już wola Hospoda Boha.
– To nie Hospod9 Boh ciebie z nim złączył, to ludzie złączyli!… I czemu złączyli, skoro wiedzieli, że ty masz swojego?
– Semenie! Zmiłuj się i nie mów tak!… Ach! tam… Hospodj) lłoze!
I urwała, przeraziwszy się, gdyż tam… na Wysokiem zboczu zarysował się cień dobrze jej znany.
– Semenie! Odejdź… odejdź czemprędzej!…
– Ha! niechaj tu nas zejdzie!
– Zmiłuj się i odejdź!
A cień ten, majacząc między drzewiną z rzadka porosłą, to się jawił, to znikał.
– Ona zawołała gwałtownie: – Patrz!… on innie zabije… On ciebie… Ach! ja was tu nie chcę widzieć obydwóch!…
I zaklinała dawnego koc anka na wszystko, co mu drogie, na dawniejszą ich nawet miłość… że on już, chcąc nie chcąc, musiał odejść.
Chwyciła teraz za konewkę, by czemprędzej naczer-pnąć wody.
Ale cień coraz bardziej się zbliżał i z coraz większym teraz pospiechem.
Ona czemprędzej czerpała wodę do jednej, to do drugiej konewki, choć jej ręce diżały.
Lecz tu już usłyszała za sobą: Mam was nareszcie?!… To wy się tutaj razem schodzicie?… Ti na mnie zmawiacie?… Niedoczekanie wasze!