- W empik go
Powieści kozackie i gawędy - ebook
Powieści kozackie i gawędy - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 615 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Tobie, najdawniejszemu i najwytrwalszemu, mojemu towarzyszowi prac na Wschodzie – śmiało powiedzieć mogę, jednemu z najlepszych moich przyjaciół – poświęcam te kilka ćwiartek, które piszę wtenczas kiedy już pisać przestałem i zawiesiłem do boku, na nowo szablę 1831 roku. – Dołącz je kiedyś do tych dawnych powieści kozackich, które stały się ciałem – i od dziewięciu lat, żyją w ludziach kozakach, z bronią i na koniach – do służby Sułtana, naszego Pana – gotowi jechać nad Dunaj i za Dunaj – i przypomnieć piosnkę: ichau kozak za Dunaj –.
Omnia trinum perfectum – było przysłowiem starej szlachty Polskiej – i do kielicha i do tańca, i do różańca i do wszystkiego. – Przeżyliśmy życiem kozaczem, wysnutem z Polski, lat trzy, i trzy razy trzy, lat dziewięć – może potem perfectum – nastąpi jakaś doskonałość ostateczna – do zakończenia powieści pomysłu, i powieści życia. – I ty mój drogi Panie Stanisławie – przypaszesz szablę 1831 roku i pójdziesz z nami – z Kozakami. – Daj Boże.
AUTOR
SKUTARI, 24-GO KWIETNIA 1862.
Znakomity pisarz Karol Sienkiewicz z Kalinówki, szczęśliwie bardzo oznaczył porównanie między Krzyżakami a Kozakami – między ponurem rycerstwem przemocy i porządku – a rycerstwem hulaszczem swobody i nieładu. – Obydwa te rycerstwa, gdyby jedno cudzoziemskie, było spolszczonem – gdyby drugie polskie, sławiańskie, nie było odepchniętem przez Polaków – postawiły by Polskę, nietylko w pierwszym rzędzie mocarstw tego świata – ale najpierwszym mocarstwem; nie dobijały by się Francya z Rossyą o urojoną spuściznę, po dawnych Rzymianach – panowania nad światem.– Polska by ją miała rzeczywiście. – Bo kiedy Krzyżacy i Kozacy, byli już dzielnem i wyćwiczonem i sławnem rycerstwem, Europa wówczas w żadnem swojem państwie takiego nie miała. – Cała wojenna wartość, cała siła oporu i porządku, falangi greckiej i legionów Rzymu, była w Krzyżakach – cała hulaszczość, cały polot pułków Dżengiskana i Tamerlana były w Kozakach. – Z takiem rycerstwem, w polityce polskiej i w języku polskim nawet, nie byłoby słowa – niepodobna. –
Inaczej się stało! –. Protestantyzm w interesie niemczyzny, oderwał od Polski rycerzów Krzyżaków – Jezuityzm, z niepolską – z niesławiańska, łaciną, odepchnął od Polaki rycerstwo Kozaków. – Polacy, jak od wieków sławni szablą, tak znani z nierozumu politycznego – z obojętnością patrzyli na zdrady Brandenburgskiego rodu – poklaskiwali fałszywego lennika – a z całą niesprawiedliwością, i z nieznanem okrucieństwem sławiańskiemu plemieniowi, wystąpili przeciw Kozakom – na zadość uczynienie Jezuitom, działającym w imię łaciny; niewdzięcznie za zwycięztwa Chocimskie i Konotopskie – smalili, ćwiertowali i mordowali własnych braci – dzieci tejże samej matki co i oni – i zmusili ich do wystąpienia przeciw sobie z bronią – do targnięcia się na własną Matkę. Rycerstwo Kozaków, rozpaczą doprowadzone do zemsty, dokonało na Polsce klęsk, rozpoczętych przez rycerstwo Krzyżaków, działające w imię i na rzecz polityki niemieckiej. –
Wtenczas kiedy syn pogromcy Grunwaldzkiego, synowiec bohatera Litwy, który garnął do siebie rycerstwo Krzyżaków, by je do Litwy a z Litwą do Polski wcielać – biegł na rozkaz Papiezkiego Legata, cześć wojenną, dobre imię i głowę Królewską, nieść pod szablę Janczara – nie wiedzieć za co i po co – dla widzimisia Rzymskiego. – Wtenczas, kiedy Kochanek Marysieńki, Bohater Jaś – oddawał Moskalom odczepnego najpiękniejszą część Polskiej korony, Ruś zadnieprzańską, by mógł lecieć na ratunek Niemcom, a bić najlepszego i najrzeczywistszego sprzymierzeńca Polski. – Wtenczas protestantyzm z niemczyzną – Jezuityzm z łaciną, różnemi drogami dążyli ale do jednego celu: oderwać od Polski i rozbić dwa potężne rycerstwa – i wyrzucić Polskę z grona sławiańskich Narodów. – Moskwa Iwana Kalety czujnem okiem na to patrzyła – i zaraz zapisała sobie testamentem spuściznę po Polsce i samą Polskę. – Papizm poszedł z niczem, śpiewać requiescant po Polsce, nie mogąc zaśpiewać Te deum laudamus za nawrócenie się Moskwy na Łacinę. – Niemcom rzuciła cząstki rozbioru, a sama zawłaszczyła dla siebie, i oba rycerstwa, i zwierzchnictwo nad Sławiańszczyzną, i samą Polskę. –
Tak się skończył ten dramat dwóch rycerstw, który dziś odbija się większą prawdą w pieśniach i powieściach wyobraźni, jak w historyach pisanych na kopyto i za rozkazem niemieckim, moskiewskimi łacińskim albo jezuickim. – Historya poprzekręcała najświętsze prawdy – z ofiar barbarzyństwa, niesłychanego okrucieństwa, gotowanych żywcem w kotłach wrzącej wody, wbijanych na pal, ćwiertowanych za życia, po – robiła złoczyńców. – Ze złoczyńców mścicieli świętej wiary i Ojczyzny. – I takiemi kartami o przeszłości praojców, uczono potomstwa na przyszłość. – Żeby wnukowie rumienili się rycerskich czynów swoich przodków, sławy wojennej Polski – a obchodzili hymnami jak ów dzisiejszy Biskup Tuluzy, rocznice rzezi bratobójczej, wykonanej w dzień Świętego Bartłomieja. – Ale Bóg, wielki i sprawiedliwy nie chciał aby tak się stało, natchnął piewców i powieściarzy: ci z kronik domowych, z podań ludzi – wyciągnęli prawdę na jaw i powiedzieli kto praw, kto krzyw – oddali każdemu co mu się należało. – Darmo dzisiejsi Jezuitkowie, pajace owych ogromnych Jezuitów Lojoli, piszą i prawią że to fałsze. – Darmo te niemczuki, potomkowie dawnych Niemców, Hegloskim i Szleglowskim językiem chcą wyfilozofować że to bajki.– Darmo Moskal knutem grozi, i ukazy szle, że tego w Karamzynie, ani Łomonosowie nie ma – więc wiary niegodne – prawda raz wyrzucona z ciemnic, świeci jak słońce na jasnych obłokach nieba. – I z pieśni i z powieści, przechodzi z pokoleń do pokoleń, i w sercach ludzi, niże na różaniec prawdy, paciorki wypadków po paciorkach – i duch prawdy się nie skrzywi, nie zaginie – wyssana rycerskość przechowa się po wiek wieków – w prawdzie, w wierze, w nadziei, a jak Bóg da, i w czyn się przeobrazi. – – Znałem poetę wielkiego, i znają go wszyscy: ssał swoje pieśni, na podaniach ludu o wielkich, o sławnych Atamanach – i sam został sławnym na Ukrainie i we wszej Polsce. – Na czużynie owionął go duch Łaciny; gąsienicą oplatali go Jezuici na swoją prawowierność; popisał wierzem pistolety do zabicia grzechu śmiertelnego; Kozaczyzny – jak Piotr Chrystusa – zaparł się i rodu kozackiego i ducha kozackiego. – Poklaskiwano i poklaskiwać będą jego młodości. – Zapomniano i zapomną o jego starości – bo w młodości żył z prawdą i dla prawdy, a zatem dla Polski – w starości stał się narzędziem nieprawdy, służy nieprawdzie – nie Polsce – ale Jezuityzmowi. –
Znałem rycerza, powiem bohatera – i prawdziwego – póki był w kozaczej burce, na kozaczym koniu – i z kozaczem: Sława Bohu w ustach – póty Ukraina cała, sercem do niego skakała – i Archanioł Michał z nieba się uśmiechał – bo to był jego Bohdanko Różyński – Jego Konaszewicz Sahajdaczny. – Ale jak na czużynie i tego Łacina owionęła, zchyrlał, zmarniał na nic. – I tego, jak w kozaczej barwie i z kozaczym duchem zapamiętano i pamiętać będą… – tak kiedy się złacinił, zapomniano i zapomną. – Bo na tym Bożym świecie – nie iść chartowi w pudle albo w mopsy – ani orłowi w gawrony, albo w szpaki, –
Rycerstwa Krzyżaków już nie masz – zwaliły się jego zamki, po Bałtyku wojenne jego lodzie nie pływają. – Komtury, konno i zbrojno, nie prowadzą na modły wojenne braci Krzyżowych i Mieczowych – nie śpiewają Te deum Laudamus za krew wylaną, ani requiem eternum popalonym siołom i grodom – nie wiodą branek i brańców do kościołów w Marienburgu, by śpiewali litanie na cześć Świętych Pańskich. – Ale wielki poeta, wielki człowiek i wielki Polak, od początku aż do końca – w poemacie swojego Konrada Walenroda, lepiej to przechował, w prawdzie i w świętym ogniu ducha, jak wszystkie historye dawne i nowe – z poematu wiedzą późni potomkowie, czem byli ich praojcowie krzyżowi. – Służą dziś pojedynczo Białemu Carowi – Królowi Pruskiemu – ale zbrojno, i w rzędzie pierwsi w boju, i dłonią i radą – powodyry rossyjskiego wojska i niemieckich knechtów – godni swoich przodków Komturów, Mistrzów i rycerzy miecza i krzyża. – Ale są, z nich Romery, Rütli, Wejsenhofy, którzy służą pod chorągwią rycerstwa swojego – pod chorągwią połączenia obydwóch rycerstw, rycerstwa swobody, żołnierzy wielkiego Pana Rodu i Serca. –
Rycerstwo kozackie jeszcze stoi na nogach silniejsze, liczniejne, potężniejsze jak kiedykolwiek było – choć nie samoistne. – Od dawnych pustyń świętych pańskich – od Siczy – od Porohów – po za Dunaj – za Bałkan – w Tesalskie równiny – pod górę, Olympu. – Od Dniestra i Dniepra nad Kubań, po Czarne i Azowskie morza – w Zakaukazkie ziemie, po Kaspijskie jezioro i Araksa rzekę – w Orenburgskie stepy – nad Uralskie brzegi – w Mamezurskie ziemie nad Amur rzekę i Ocean Spokojny. – W Sybirskie obszary. – Pod Uralu górami. – Nad brzegami Donu – i ztamtąd przez Nizowskie – Czernigowskie – Starodubowskie – Homelskie – Pułtawskie posady, znowu do Ojca Dniepra do Starca Kijowa. – Wszędzie rozrzucone rycerstwo Kozackie – konno i zbrojno – liczyć, liczyć i przeliczyć nie można – bo krocie ich na służbie. – Sokoły to Archanioła Michała, łowią, dziś temu kto na łowy ich wiedzie – ale jak zaczną łowić dla siebie, kto wie co wówczas będzie – czy się nie sprawdzą słowa Wielkiego Napoleona.
Piewcę i powieściarze, piejcie im szumki i dumki, prawcie im powieści i gawędy – czem oni byli kiedyś, czem mogli być dla Polski i dla siebie, czem mogą być dla świata. – I Tatarowie Dżingiskana i Tamerlana nie więcej jeźdców mieli jak oni mają – może dumka, może powieść, natchnieniem wykarmi jakiego Kozaka, i on się stanie – Dżingiskanem albo Tamerlanem Kozaczym. – Wyroki Boże niepojęte – a wola Jego Święta! –
Swatanie Zaporożca… 3
Mogiła…12
Kościół w Gbużyńcach…19
módlmy się a bijmy…40
Wyprawa na Carogród…51
SkAŁOZUB W ZAMKU SIEDMIU WIEŻ…68
Ataman Kunicki…80
Orlik i Orłeńko…92
Owruczanie 1794…117
Staro-Kijowianie 1809…130
Luczcanie 1812…145
Żytomierzanie 1812…167
Bitwa pod Mołoczkami, opowiadanie Żyda…181
Bitwa pod Iłżą, wspomnienie pułkowe…189
Trzynasty, wspomnienie pułkowe…207
Bitwa pod Lipskiem, wspomnienie pułkowe…215
Sawelej, wspomnienie pułkowe…228
Maksym Sztorc, wspomnienie ukraińskie…233
Zimowa noc, wspomnienie z Halczyńca…241
Dzień jesienny, wspomnienie z Halczyńca…259SWATANIE ZAPOROŻCA. I.
Po jeziorze rybka pluska, to melknie w Kołbań (1) to wyścibi główkę nad powierzchnią, i drobnem oczkiem mizgnie światłu, to rozgarnie skrzelami wodę, i srebrną łuską o blask puszcza się w zawody z złotym promieniem słońca. Po nad jeziorem jaskółka zygzaki kreśli; draśnie piórkiem mokre przeźrocze i w górę wyleci, furknie pod obłokiem, i znowu w dół się pławi, a okiem tak chciwie śledzi, jak gdyby chciała przewiercić i tło nieba i bezdnie wody. Brzegiem czarnobrewe dziewczę bieży, szparko nóżkami przebiera, a wzrokiem daleko, het w pole strzela. Stań dziewczę chwilkę tylko, pojrzyj po jeziorze jak się jego wody łamią i milą do ciebie – pojrzyj na słońce jak się jego oblicze raduje twojem zjawiskiem. – Rybka storczem stanęła, bo dziewczyna dla niej piękniejsza jak biały kwiat łotacza, smuklejsza jak gibka łodyga sitowia – jaskółka w powietrzu zawisła, szyjkę wyciągnęła ku biegącej wietrznicy i świegotnęła z omamienia, bo ona dla niej gładsza jak powierzchnia stojącej wody,milsza jak światłość dzienna. Dziewczę nie słucha, ani okiem rzuci, bieży dalej – co jej po wodzie, po słońcu, mniejsza czy im się podoba – co jej po rybce, jest inna krasnopióra co jej wzrok nęci – co jej po jaskółce, jest inny śpiew co jej ucho łechcze. Wybiegła na mogiłę(2) i tupnęła nóżką, poglądnęła w step i strzepnęła rączkami, pod białą koszulą czerwonem namereżona (3) pierś gestem! oddechami wzdyma się i spada, po mlecznem licu hojnie się rozlał krwawy rumieniec – oko żarem płonie, brylantem świeci, a po wymuskanem czole kropla potu ścieka. Na głowie ani złocistych kwiatów, ani pawich piórek, ani bynd (4) pstrofarbnych, tylko życzka (5) czerwono-jaskrawa wpleciona w kosy kruczych włosów w około głowy się wije; spódnica kałamajkowa w pasy, i fartuch obrzucony włóczką amarantową; czerwonym pasem opasana kibić jak biczem przecięta;(7) zaścieżka (8) pod szyją, zamyka koszulę,nieustannie się drażniącą z okiem ciekawych mołojców. Na szyi kilka sznurów korali – a nóżki bose śnieżne i małe, zgrabne i pulchne. Stoi na mogile, utopiła oko ku południowi – a tam od południa w czwał kopie stepem konik biały, a na nim kozak tak się przytulił do kuli, iż czerwony kołpak bezustannie igra w splotach śnieżnej grzywy; a koń tak się wyciąga że strzemiona i podeszwy butów kozaka muskają osokę, a szabla za każdym skokiem z brzękiem odbija się od ziemi. – Leci, bo mu pilno – jednym susem chciałby dopaść mogiły, bo już zajrzał dziewczę lube, jak wyciąga ramiona ku niemu, kiwa rączką, i mruga – a serce kozaka młotem bije w łonie, krew warem kipi w żyłach – już konik u stóp mogiły sam stoi. Dziewczę zbiega, kozak podbiega, już się ręce splotły, a usta gorący, namiętny całus skleił – po co wstępy, po co próżne słowa, gdzie czysta miłość w sercach gore, gdzie szczerość i prostota duszami włada: (biada niewieście której krasę podwyższać trzeba piękrzydłem sztuki; biada miłości, której uczucie malować trzeba ułożonem słówkiem. Długi szereg barwistych wysłowień nie potrafi oddać tak silnie namiętności, jak jeden mały pocałunek, jedno ściśnięcie ręki. Kozak i dziewczyna powiedzieli sobie tyle uścisnieniem i całusem, ile kochankowie wykształconego świata i wiek matuzalowy żyjąc, nie zdołaliby wyrazić. Przeszła pierwsza chwila, kozak w oczy zagląda dziewczęciu, szorstką ręką gładzi gładkie liczko, dziewczę się uśmiecha i na palce wznosi.
– Oj nie darmo – rzecze kozak – biały uwiózł mi z boju głowę na karku, nie żal żyć na świecie kiedy Marusieńka taka ładna jak kalina, taka hoża jak woda zdrojowa.
– Oj Ostapie – odpowie dziewczę – żeby nie boje, twoja Marusieńka byłaby jeszcze kraśniejsza: jak czeremcha bez wody więdnieje, tak dusza dziewczyny bez miłego z tęsknoty usycha.
– No już koniec temu dziewczyno luba, pożegnał braci, przechylił niejedną czarkę, zapłakał trochę, taj dalej do Marusieńki – rzucił Zaporoże taj może i na wieki. –
Choć obok kochanki smutnie kozak patrzy; wąs napuścił na usta, i powiekę na oko. Marusia się tuli do ramienia, pieści ręką osełedeć (9) wystający z pod czapki, ale Ostap zawsze smutny, nareszcie jakby się ze snu ocknął, poprawił czapkę,
– Co się stało, to nie odstanie; chodźmy pokłonić się rodzicom, taj prosić niechaj nas błogosławią; trzeba zawiesić szablę i spisę a wziąść się za pług i radło. –
I tak szli ku wiosce z pogodnem czołem, z wesołą myślą, a biały za niemi jak pies bieży, i wędzidłem podzwania.II.
Przed chatą, na przyzbie siedzi stary ojciec i matka Maru – sieńki; starsze dzieci i czeladka poszli w pole, a młodsze na kijach harcują, po podwórku: Stary kiwa głową i tak mówi do żony.
– Czy licho 10 naniosło naszej doni tego Zaporożca! teraz ani do pracy ani do zabawy, tylko wciąż biega na mogiłę, jak gdyby można zwabić okiem, przyciągnąć ręka., burłakę (11) kozaka z pohulanek po Wołoszczyznie. –
Stara chciałaby bronić córki, ale nie wie zkad zacząć, a więc najlepiej zwalić wszystko na Boga.
– Bóg to święty dał, że doni w oczko wleciał Zaporożec, w Bogu nadzieja że się wszystko dobrze skończy. –
Kiedy tak starzy rozprawiają, aż tu stoją; przed wrotami, Marusieńka, Ostap i biały konik Zaporożca. Ostap nizko kłania się gospodarzowi i gospodyni. Marusieńka jak malina czerwona z radości, a dzieci rzuciły kije i do koła obskoczyły białego, to za ogon ciągną, to za grzywę się wieszają, a biały jak malowany stoi, jak gdyby przez jakieś przeczucie, pozwalał wszystko z sobą robić, rachując na karb przyszłości młodych kozacząt.
Starzy podróżnego zapraszają, do chaty, a kiedy wychylili kilka byczków siwuchy i podjedli do syta, Ostap rzekł.
– Panie Ojcze – Pani Matko, nie po krupy ja tu przyjechał, ale po waszą, dziewczynę; oddacie mi ją, to zawieszę szablę i spisę, a wezmę się do roli, siądę u was w komornem, póki chatki nie wybuduję – nie oddacie, to zapłaczę, siądę na białego i powiozę głowę pod miecz tatarski, ale Bóg wie co się stanie z Marusieńka, bo przysięgam że mię kocha dziewczyna. –
Stary Ojciec rozważa z babą, w kącie izby, a Marusieńka za piecem palcem glinę obłupuje ze ściany (12); po krótkim rozmyśle rzekł stary:
– No Ostapie kiedy się już dość naburłakowało, a dziewczyna nasza wam do smaku, przysyłajcie swaty, a potem weżniecie ją jak swoją. –
Ostap pokłonił się i wyszedł do sąsiadów szukać swatów.III.
Idzie Iwan, idzie Mykita do starego Chwed'ka w swaty; czarne świty i siwe czapki przybrali na siebie, a każdy pod pachą trzyma kurkę i kołacz pszenny; weszli do izby, skłonili się, na stole złożyli podarki, a Iwan tak zaczął:
Kumie, zięć się wam nadarza: raźny mołojec do konia i spisy, zapewnie będzie dobry i do roli; kocha waszą Marusieńkę jak harce z wrogami, a może i więcej, bo rzucił Zaporoże aby z nami na starość kawał spokojnego chleba przysposobić – otwarty, szczery, jednem słowem chwacki chłopiec, potrafi czeladką rozporządzić, być mężem w domu i za domem; w spódnicy pewno chodzić nie będzie. –
Chwed'ko się uśmiechnął, posadził swatów za stołem i tak odpowiedział: – Ja z nim żyć nie będę, do Marusi należy przyjąć albo odrzucić rnęża – obrócił się do żony – idź niewiasto, niechaj Marusia przyjdzie z odpowiedzią dla Panów Swatów. –
Wyszła stara a tymczasem kumowie zabrali się do połudeńka (13); jedząc i popijając, gwarzyli o przyszłym zięciu i o głuchej wieści rozchodzącej się po Ukrainie, jakoby król Stefan zamierzał wyprawę przeciw Moskwie, i już powołał Bohdanka Różyńskiego(14) pismem Rzeczypospolitej do gromadzenia Kozactwa. Starce żałowali że ich siły nie dozwalają iść w pomoc braci Lachom (15) i rozwodzili się nad bojami, które odbywali pod Atamanami Wężykiem i Świergowskim, (16) a dziećmi zapamiętali sławną obronę Czerkaską, przez świętej pamięci Ostafiego Daszkiewicza.(17)Kiedy tak gawędzili, wyszła z alkierza Marusia, oczy wstydem w dół spuszczone, krok sunie po ziemi, niby chce, niby nie chce krok naprzód postąpić, a Matka ją pcha przed sobą, nareszcie się ośmieliła i drżącą ręką jak liść osiezyny, oddała ręczniki swatom, (18) a potem jak kotka skryła, się za piec. Swatowie pogłaskali siwe brody na znak zadowolnienia, wyszli i wkrótce wrócili z Ostapem czekającym za wrotami. Ostap rozłożył pokotem bogate pasy, bisurmańskie zdobycze, jedwabne kitajki, złote fręzle, kamienie drogie, i bułatne kindżały, w podarku dla rodziców, narzeczonej, braci, sióstr i rodziny. Wyciągnął Marusię z za pieca – która tak snadno poddała się jego woli, jak kwiat wrzosu powiewowi wiatru. Padli do nóg rodzicom, podziękowali Swatom, i w około witali rodzinę, i zebraną czeladkę.IV.
Pod wieczór na podwórku kupa ludzi się zbiera. – Starce i baby obsiadają stoły hojnie zastawione świniem mięsem, soloną rybą i palanicą.(19)
Młodzież otacza skrzypiciela i cymbalistę, sadowiących się na przyzbie, a panowie Swaty obnoszą gęsiory z wódką i miodem, częstują, gości i dowcipnemi żartami przyprawiają napitek. Zarypały skrzypce, zabrzęczały cymbały. – Ostap wziął się lewą ręką w boki, prawą za chustkę, której drugi koniec trzyma Marusia i puścił się gęsiego (20) w pierwszą parę. Czapkę na bakier przewiesił, to pokręcił wąsa, to tupnął nogą, to posunął po ziemi – przyskoczył do tanecznicy skręcił się i nazad odskoczył. – Za nim chłopcy i dziewczęta ciągnęli parami. Długi szereg jak wąż się wije, głową zakręci, bokiem esa (21) wydmie, ogonem zarzuci i dalej się kręci po podwórku – staną przed muzyką i tropaka utną, staną przed starszyzną, pokłonią się nizko i dalej suną. Po gęsiem kozaka zawiedli rzędem stanęły dziewczęta, skłoniły oczy ku ziemi, poczerwieniały jak jagody i z ulibkiem się uśmiechnęły – rzędem stanęli chłopcy, do góry zarzucili czupryny i hardo w oczy spojrzeli – tupnęli nogami aż ziemia się zatrzęsła; chłopcy wprysiudach (22)dziewczęta w hołubcach przyskoczyli do siebie, zetknęli się, o mało nie pocałowali i wstecz odskoczyli – stanęli, zatupopotali tropaka, w pląsach i skokach ku sobie podbiegli rękoma się dotknęli, włosami się musnęli i nazad uciekli – chórem pieśń zawiodą chłopcy, chórem dziewczęta odpowiedzą, zamilkną skrzypce tylko cymbały z głucha wtórują – urżnie muzyka, poskoczą w tańce – ucichnie, zabrzmią pieśnią i tak hulają aż pot się leje a koszule choć do wykręcenia.
Aż tu nowi goście jadą: psy jak na gwałt w siole szczekają, tętnią konie, a pieśń wojenna brzmi aż pod niebiosa. Ucichła, muzyka, ustały tańce, a wszyscy wybiegli przed wrota na ulicę. To kurzenie Zaporożskiej konnicy, ciągną sotniami od Czerkaska do Białejcerkwi. Chwed'ko i Swaty zapraszają na biesiadę Panów Mołojców i Starszyznę. Stary Sotnik co jak Zóraw' powodyr (23) stada jechał po przodzie, zdjął czapkę i pokłonił się i tak powiedział: – Dzięki wam Panowie bracia za j waszą gościnność, ale komu droga temu czas. Król Stefan i Rzeczpospolita wzywa nas na bankiety. Nasz Ojciec Attaman czeka nas z regestrowemi pułki w Białejcerkwi; a jak się połączym z bracią Lachami i przejdziem Białą Ruś, to aż po uszy napijem się piwa z wrogów juchy – wam życzym wesela, szczęścia, a sobie sławy, zdobyczy. –
Przechylił czarkę wódki nie zsiadając z konia, wziął przekąskę, pożegnał i ruszył; toż i inne kozactwo zrobiło; nie jeden przegiął się na koniu i gwałtem ukradł pocałunek czarnobrewej dziewicy. – Ostap patrzy to na Marusię to na mołojców Zaporoża, poznaje towarzyszy a nie śmie witać, serce mu tak się ściska, tak się dręczy, jak sztaba rozpalonego żelaza między młotem a kowadłem: długo stał, łzę gwałtem się cisnącą powstrzymywał powieką, patrzał jak ostatnie sotnie przemijały, nie mógł dalej wytrzymać, łza się puściła, pojrzał na Marusię okiem gdzie się przebijała najokropniejsza boleść, i odszedł za chałupę. Marusia zadrżała jak w febrze i stała w miejscu, nie wiedząc czy ma koić smutek kochanka, czy zostawić go samemu sobie.
Przeszły sotnie daleko za sioło, muzyka znowu zagrzmiała, chłopcy szykują, się do tańca – ale gdzie jest Ostap? Marusia szuka go za chałupą, i huka z płaczem wołając kochanka: echo płacze a nikt nie odpowiada – rozbiegli się chłopcy szukać narzeczonego ale napróżno. Zniknął Zaporożec, zniknął biały konik z pastownia (24) i siodełko i spisa z chlewa, a jasny miecz z chaty. Małe chłopczyki grając w chruszczyka na pastowniu, wiedzieli jak Ostap siodłał konia, długo jak dziecko płakał, machał rękoma – potem siadł na białego, przewiesił spisę i ścisnął nogami; biały przeskoczył cztery płoty, przesadził cztery rowy i poczwałował w pole gdzie poszło wojsko kozackie. Dziewczę szlocha, załamuje ręce, rodzice cieszą jak mogą donie, choć i samym na płacz się zbiera. Swaty obiecują co rychlej zprowadzić Zaporożca zbiega, a muzyki i biesiadnicy smutni odchodzą do domów; na stołach jeszcze pełno jadła, w gąsiorach napitku, a nikt go nie rusza.– Kiedy duszę ogarnie smutek, zmysły nierade się weselić, a smutek młodej i pięknej dziewczyny, ma w sobie coś tak tkliwego że i najnieczulsze serce potrafi skłonić do współczucia.V.
Jaka zmiana w Chwed'kowej chacie! Stary zachmurzy! sędziwe czoło, Matka ciągle wzdycha, dzieci nawet się smucą, widząc jak Marusia z dnia na dzień niknie; oko co niegdyś ogniem pałało, zamokło bezustannym płaczem, gładkie lice pożłobiło się od ścieku łez, rumieniec przygasł, a bladość chusty pociągnęła się po policzkach; wyschła, wybladła, tak iż gdzie niegdyś było pulchne ciało, teraz sama skóra i koście, a serduszko trapi się nieukojonym smutkiem. We dnie ani robić ani bawić się, modli się i płacze, szuka Znachorki (25) słucha co ta jej prawi, o bojach, sławie i śmierci, wraca do domu, zalezie za piec i tam od łez się zachodzi; a choć kryje się przed rodzicami ze smutkiem, nie może, bo czego chcą myśli, nie zatai ciało przed okiem czułej matki. We śnie dziwne widziadła mącą… pokój chwilowego spoczynku – raz widzi jak Ostap pełen sławy, wioząc bogate łupy, wraca w zagrody rodzinne, wiedzie białego do stajni, całuje narzeczoną, do piersi tuli;, kiedy nagle czapka spada i kościotrup zgniły stawia się jej oczom. Budzi się Marusia i jęczy, jak szalona wije się po łożu: rodzice smucą, się ale nic nie mówią, łagodnością i czasem chcą uleczyć troski duszy.
Przeszła jesień, przeszła zima, a o powrocie Zaporożców ani słychu, tylko wieść dolatuje że Król Stefan na czele Lachów, Kozaków i Litwy, jak zająca ugania po Moskiewszczyznie z miejsca na miejsce Cara Iwana; że Białoruskie Województwa napowrót ujrzały białe orły polskie, powtarzają krwawą ucztę.
rzezi pod Wielkiemi-Łukami i oblężenie Pskowa, Batory rad z czynów wojskowych mołojców, kozactwo herbem i pieczęcią obdarzył i na prawem skrzydle wojsko Zaporoża stawia.(26) Żołd płaci, z Atamanem jak brat z bratem naradza się, rozmawia, a Lachy z Kozakami tak się kochają „ jak gdyby pod jednym dachem wzrośli, u jednej matki pierś ssali. Nowe sotnie ciągną od porohów dnieprowych, (27) aby zapełnić wojną naniesione szczerby w kureniach. (28) Dziewczyna każdego zatrzymuje, każdego prosi, aby powitali Ostapa i powiedzieli, że tak pokocha, tak pragnie, iżby całe życie, całe szczęście oddała byleby mogła go ujrzeć i jedną chwilkę z nim przebyć; żeby jakim sposobem choć parę słów jej przesłał że żyje, że ją kocha.
Płyną dnie, tygodnie, miesiące, nikt nie wraca z Moskiewszczyzny przeklętej krainy, gdzie nie masz dżametów (29) i złota Bisurmańskiego, ani broni Czerkieskiej, ani rzemienia tatarskiego, ani bydła bogatej Wołoszczyzny. Tam tylko śnieg i lód – naród silny jak dęby, bojary harde jak dziki, a car srogi: kogo dopadnie temu nie przebacza – miasta drewniane i nędzne i puste – pola niepłodne, wszystkiego brak; a jednak kozak rad tam gości, bo w zamian za zdobycze, hojnie toczy spisą krew wrogów. Minęło pół wiosny, Marusia smutna i tęskna jak dzień bez słońca, tylko żadnej łzy nie roni oko suche i martwe – boleść przestała objawiać się gwałtownie, w sercu się zamknęła, myśli zatruła i wepchnęła w odrętwienie, stokroć gorsze nad wszystkie choroby duszy i ciała. Codzień brzegiem jeziora wlecze krok chwiejący, biedna dziewczyna wczołga się na mogiłę i wnurza oko w step, ale teraz nie na południe, ale ku północy, i tam siedzi dnie całe, póki siostra albo brat nie sprowadzą gwałtem do domu – a nad jej głową, czajka bezustannie wiatr skrzydłem rozbija i smutnie kihi-cze jakby złą wróżbę zwiastowała. Starzy rodzice znahora sprowadzili aby czary odmawiał, (30) lekarki różne zioła dawały, pop pacierze prawił, ale nic nie pomaga – serce głuche na leki; aby je uleczyć, trzeba serca któreby potrafiło je zrozumieć, spoić się silnem ogniwem uczucia, i nawzajem wspierać swe kroki na ciernistej drodze żywota.I.
Na Podolu niedaleko Winnicy mieszkał Sosenka Cześnik wyszogrodzki, Starosta Wendeński – pan i dziedzic wioski Grużyniec, szlachcic od antenatów i z rodu i z nałogu. (2) Jeszcze za Władysława Jagiełły, jeden z przodków Sosenków rodziny, przełożony nad psiarnią królewską, za to iż w puszczach Niepołomieckich gracko i dobitnie zagrał w surmę pojezdnego przy dziku zabitym przez Władysława, dostał z rąk Króla patent szlachecki z herbem trzy trąby myśliwskie srebrnej barwy w czerwonem polu – a odtąd herb Sosenków tam drukowano gdzie były staroświeckie herby Saryuszów, Habdanków, Jastrzębców, Jelitów, i t… d. Nikt nie wchodził czy z psiarni, czy z kuchni wyrosło szlachectwo, dosyć że je wydrukowano, a w owych błogich czasach w których żył Pan Czesnik tak wierzono w druk, jak gdyby był jedenastem przykazaniem Bożem, ósmym sakramentem kościelnym, Sosenka doskakiwał szóstego tuzina latek, a jednak był rzeźki, prosto i czupurno się trzymał – wąs biały i włos na głowie biały, na twarzy zaś rumieniec jak burak czerwieniał i oko jeszcze żywym ogniem pałało; wyglądał on jak ranek początkowej jesieni, gdzie srebrny szron przymrozku pokrywa zieloną jędrność lata. Pani Cześnikowa Salomea ze chrztu, a Kawecka z domu, 50 lat kończyła; sucha jak wędzonka, potulna jak legawiec dobrze ułożony, choć w wianie wioskę przyniosła, jednak nigdy ani swojej woli, ani swoich chęci nie miała: a choć może i miała to sam Pan Bóg albo ksiądz spowiednik o tem wiedział.(3) Jak Pan Cześnik wrzaśnie czarno, to ona mówi czarno – jak Pan Cześnik zawoła biało, to ona powtarza biało, jak dziecko za panią matką pacierz. Mąż każe schłostać łozami chłopa, zagrabić ostatni dobytek, arędarza z karczmy z bebechami i bachurami na dwór wyrzucić – sąsiadowi miedzę graniczną przeorać, bydło zajęte w szkodzie prawem kaduka taksować (4): ona przyjdzie i powie – kochanku – zamyśli się doda – jak ci się zdaje? – Cześnik groźnie krzyknie – a Imość po co tu? do kądzieli! – Pani Cześnikowa potupcze w kąt, zakaszlnie suchęrlawo i rzeknie służebnicom: – Jegomość wszystko dobrze robi. –
Mieli dwóch synów już dobrze przerosłych. Pan Ignacy był chorążym w Husarzach chorągwi Pana Hetmana Koniecpolskiego. – Pan Wojciech namiestnikiem w znaku pancernym Potockiego, Starosty Kamienieckiego. Pan Cześnik dawny wojskowy, bo pod Gąsiewskim odbył całą wojnę moskiewską, a pod Chodkiewiczem Szwedzką i Turecką, chciał aby synowie wojskowo ojczyźnie służyli i na placu bojowym postarali się męztwem o starostwa i urzędy cywilne na starość. Trzeciem dziecięciem była córka jedynaczka miziuczek, ukochana i wypieszczona od ojca i matki. Panna Anna dziewiętnasty rok miała, hoża jak woda zdrojowa, świeża jak powiew wiosenny, płeć biała jak kwiat kaliny, a przy rumieńcu gaśnie i malina i żurachwiny jagoda – oczko czarne błyszczące jak gwiazdeczka, brew mszy się jak tasiemka aksamitna – jasny włos w sploty się wije, a kibić wiotka i smukła, gładko wytoczona jak z gipsu. Anusia nie drży przed ojcem; jak się Cześnik pogniewa to i ona tupnie nóżką, zwiesi nosek i nabarmusi się – stary zaraz gładzi ręką i pieści, a gdyby mógł, to księżyc dałby na zabawkę. Matka skacze i chucha koło córuni – ksiądz Kapelan baki świeci pieszczonkowi, od pacierzy i postów uwalnia, a za karę po spowiedzi grzechów jedną tylko litanię nakazuje. Pan Chorąży Strzemecki dawny towarzysz Jegomości znosi z uśmiechem psoty panny Anny, a sługi i służebnice jak błyskawice spełniają jej rozkazy, bo wiedzą że to pierwszy szczebel do łaski pańskiej, obrona od bizunów i husaka.(5) Baby, młodyce i dziewczęta znoszą podarki, prawią bajki bo panna Anna jest najlepszą pośredniczką między surowym Cześnikiem a biednymi chłopami.
U Pana Cześnika piwnica zaludniła się pokoleniem okseftów, antałek, beczek i baryłek – od praszczurów aż do najmniejszych prawnucząt latami i wielkością, ciągnął się długi szereg potomstwa. W nim uwięziony siedział węgrzyn, pikard, madera, miód kapucyński, maliniak, wiszniak, dereniak, piwo angielskie – rum z Jamajki; kilka kuf starki – siła też była butelek omszonych ze stuletnim maślaczem. U Pani Cześnikowej Apteczka zamożna w pierniki, tłuczeńce i łakocie różnego rodzaju, a co nadewszystko: stały rzędami jak bataljony żołnierzy, sztofy białej kalmusówki, zielonej piołunkówki, czerwonej dziengielówki, ciemnożółtej dębówki, łapciówki, i t… d… i t… d. W kredensie pełno kielichów wiwatowych i z nogami i bez nóg, i gładkich, i rżniętych: zgoła było w czem wybierać, – Do spiżarni co miesiąc bito parę wieprzów, a mięso wołowe świeże, cztery razy na tydzień regularnie dostawiano. Codzień kucharz i dwóch kuchcików w kuchni się uwijało, a na czas biesiady ogrodniczek, dojeżdżacz, foryś i stróż pokojowy do pomocy przychodzili; oprócz tego codzień kolejno jeden z chłopów wiejskich na stróżbę kuchenną, przychodził. Przy dworze był kredenserz, pokojowy Jegomości, dwóch hajduków, i dwóch pomywaczy kredensowych, małych błazenków, urwisów od szubienicy – wszystko to chodziło w sirakach i siermięgach – ale zaledwie krzyknięto goście jadą „ natychmiast wszyscy biegli do Jejmości, i tam z szały dostawali liberję białą z czerwonemi burtami i guzikami herbowemi.(6) Przy Jejmości służebnic bez liku, wychowanie, panien stołowych, garderobianych, kawiarka, haftarki, praczki, szwaczki, i t.d… it.d. Do tego trzeba dodać że Pan Cześnik w domu niczego nie żałował – koniom, ludziom, psom gościnnym kazał dawać siana, owsa, strawy i osypki ile zjedzą. Sąsiedzi po kątach Bóg wie co wydziwiali. Pan Podstoli mówił: Sosenka tyran, znęca się nad swemi ludźmi, po sto bizunów każe im sypać: ja moim nigdy więcej nad półtory kopy nie pozwalam wyliczyć. Podkomorzy swojej żonie powtarzał – Cześnikunio! to to rybka, za niewypłacenie daniny chłopkom bydło pograbił i sprzedał na targu – czemu nie było zrobić po mojemu, zabrać świtki, bekiesze, (7) korale żonom, to i po ludzku i po gospodarsku, bo te przybory chłopkowi jeść nie dadzą, a pańszczyzna ciągła nie zalegnie. – Pan Wojski zaś najwięcej sarka, że Cześnik od sztuki bydła zajętego w szkodzie zyskiwał po dwanaście złotych, wtenczas kiedy on się cieszył dziesięciu złotymi i pięciu batogami danemi właścicielowi bydła, jeźli był chłop; szlachcic musiał zapłacić pięć, a żyd dziesięć złotych górą. Zgoła że koalicję formowano przeciw Cześnikowi; żony, matki i dzieci niedorosłe wszystko to jak kawki krakało na Sosenkę. Ale kiedy w niedzielę w parafialnym kościele na mszy, pokazał się Cześnik w kontuszu, z karabelą przy boku i wąsa pokręcił, wszyscy nizko mu się kłaniali, a na śniadaniu u Plebana na wyścigi za ręce chwytali, witali kochanego sąsiada i pytali o zdrowie Panny Anny. Na imieniny, urodziny, oktawy, całe sąsiedztwo jak na odpust z dziećmi i babami do Grużyniec się zjeżdżało, bo winko Cześnika myszką trąciło, potrawy kucharz suto korzeniami przyprawiał – podniebienie łaskotane smakiem, a gardziele płukane trunkiem, na chwilę zawieszały obmowę jak trzęsąca febra swoje paroksyzmy.
Pod ten czas w Winnicy stał pułk Kozacki Korsuńakim (8)zwany. Nim dowodził pułkownik Bohun trzydziestoletni mołojec, chwat do kobiet i do konia, do tańca i do boju, jednem słowem gdzie przewróć do Kozak.
Bohun często zajeżdżał do Grużyniec – o Panu Cześniku i Pani Cześnikowej przy nim źle mówić wara – a kiedy wspomniano o Pannie Annie to czarny wąs obwijał na palce i osełedziec pogładzał. Sosenka uprzejmie go przyjmował, bo ile razy na herb szlachecki wspomniał, to tyle razy na myśl mu się nawinęło że pułk Korsuński, ma trzy tysiące ludu zbrojnego. Ksiądz kapelan raz na zawsze dał absolucję rozmawiać Pani Cześnikowej z syzmatykiem, bo od czasu umowy Zborowskiej zawartej między Królem Janem Kazimierzem a Panem Atamanem Chmielnickim, Polacy i Księża żyli w dobrej zgodzie z groźnem wówczas Kozactwem, a od tej umowy ledwie trzy miesiące ubiegło. Różne wieści po okolicy latały; jedne mówiły że dziewczyna Cześnika wpadła w oko Kozakowi; drudzy, że wino Grużynieckie zasmakowało pułkowódcy – a kiedy do Bohuna doszły, nie rozgniewał się ale powiedział: że jedno lubi, a drugiego nie porzuci, i przytoczył starą powiastkę, u Kozaka trójcą; gorzałeczka, tytuń i dziewczyna Anulka – dziewczynę Anulkę lubiłbym – kurzyłbym tytuń – a piłbym gorzałkę na całe gardło.III.
Bohdan Chmielnicki atamanował Kozaczyznie – u niego w głowie siła rozumu, język do wymowy jak jucht wyprawny, piórkiem wodził po papierze jak bakałarz miejski a szabelką, po kozacku machał – ale po lisiemu umiał kluczyć, a najlepszy gończy nie potrafiłby dotropić jego zaskoków. (13)
Lud Kozacki jarzma nie lubi, a przymierze z Polską niemiłe Atamanowi. Lacka szlachta choć chłopów nęka, ale swoich przywilejów jak oka w głowie strzeże. Król polski podobniejszy do niewolnika jak do Pana. Chmielnicki to widzi, choć zemsta nad Czaplińskim już wyszła z głowy, (14) a Pani Czaplińska dzieli łoże Atamańskie'. Traktat Zborowski (15) pomścił zniewagi i uczciwie posadził byt wolnej Kozaczyzny. Ale Atamanowi duma nieustannie w ucho szepcze: póki z Lachami będziesz trzymać, póty berła nie osięgniesz. – Ataman udaje przyjaźń z Polską, Królowi i Senatowi powolność obiecuje, a Kozactwu poddmuchuje nienawiść ku Lachom, wystawia że Rzeczpospolita się zbroi, i czeka przyjaznej chwili zpławienia Kozaczyzny. A tymczasem potajemnie stara się o względy Cara Aleksego, i z Sułtanem traktuje o przymierze; oskarża o zdradę hospodara Wołoszczyzny. Sułtan obiecuje jemu i jego rodzinie nadać Ruś prawem lennem. Wiąże się z hanem Perekopu i dalej plądrować i łupić Wołoszcźynę. Jan Kazimierz napomina, prosi, Ataman figlami się wykręca, a tymczasem wojsko przeciw Polsce gotuje. Tak to duma i zła wiara jednego człowieka zarazem ciskała ciosy śmiertelne i na Polskę i na Kozaczyznę.(16)
Zaczęła się wojna okropna, zażarta. – Neczaj z Bracławskim pułkiem wszedł na Podole, a Bohun poszedł z nim się łączyć.– Koronne i Litewskie wojsko wyszło w pole – pospolite ruszenie nakazano, a Pan Cześnik obwołany został Regimentarzem siły zbrojnej Województwa Bracławskiego i wyszedł na czele szlachty i pacholików do Baru.
W Grużyńcach smutno i głucho. Pani Cześnikowa nowenny po nowennach klepie, pości i suszy na uproszenie zdrowia dla męża i synów. – Ksiądz Kapelan ciągle msze prawi na intencje. Cześnika i Cześnikowiczów. – Panna Anna łzami się zalewa: drży o ojca o braci i o wroga kochanka; biedne dziewczę! i Polsce zwycięztwa życzy i Kozaczyzny klęski nie chce.
Pan Strzemecki został na załodze; ciągle jakieś rozhowory z kowalem, stelmachem, z rymarzem; naprawują szory, kują konie, sprycy nabijają do kół busztardy, i kilka bryk rychtują.
Pan Wojski dryndulą objeżdża wioski całej okolicy, cieszy opuszczone żony, córki. Obrońca i protektor kobiet puszy sio i nadyma jak pęcherz swojej godności; czterech siedemdziesięcioletnich abszytowanych starców do pomocy na adjutantów wezwał. Kancelarję, utworzył z organisty Grużynieckiego i dwóch diaków – a że organista kółkami tylko umiał znaczyć odbyte chrzciny, małżeństwa, ostatnie pomazania, i t.d., a diaczki oprócz karbowania podzwonnych dalszej hramoty nie znali – przeto postanowiono do ważniejszych edyktów zaprosić księdza plebana – a tym czasem dla łatwiejszej komunikacji ustnie przesyłać ustne rozkazy przez żyda argdarza i dwóch pobereżników, zawsze gotowych na zawołanie Pana Wojskiego. – Chorąży Strzemecki został mianowany dowódcą siły zbrojnej nieruchomej – po wioskach i pasiekach postawiono wysokie słupy obwinięte słomą a za ukazaniem się zbrojnego kozaka albo tatara, pasiecznicy i kołowrotnicy powinni byli je podpalić i tym sposobem alarm zakomunikować całej okolicy; natenczas niewiasty miały wyruszać na Czerwoną Ruś ku Lwowowi. Tak mądrze urządziwszy odporne kroki Pan Wojski myślał, czy nie możnaby wynaleźć zaczepnych – chodził rzeźkim krokiem i tak mówił do organisty: – A wie waszeć gdyby żydów wysłać z wódką, popoić kozactwo, a na pijane puścić Strzemeckiego z nieruchomą siłą – organista odpowiedział. – Jasny Pan dobrze mówi ale z Tatarami co zrobimy. – Wojski zamyślił się i rzekł: – To sęk! – W tym wpadł jeden z adjutantów a prostując się na kuli, przedstawił: – Panie Komendancie o ośm mil są kozacy. – Wojski zawołał zapalić wiechy: wszystko w drogę! Macieju niechaj do bryk i do bomby zaprzęgają! Elżbieto, niechaj Imość duchem się wybiera – pakować żywo. –
W Grużyńcach takoż rejwach, hajduki pakują bryki, garderobiane i cały fraucymer lata z pudełkami, pudłami i kuframi
– rzekłbyś że sądny dzień. Pani Cześnikowa żegna znakiem krzyża świętego ściany, kątki domu, gromnice dwie zapaliła przed obrazem matki najświętszej – i tak się odezwała do Strzemeckiego: – Czy nie dobrze by było Mości Chorąży, abym do Baru pojechała? – Chorąży odpowiedział – do Baru droga niebezpieczna, a przytem niechaj Imość przeczyta karteczkę Pana Cześnika. – Tu Cześnikowa przesylabizować krzywule nakreślone na papierze.– Salusiu! co tylko pan Chorąży Strzemecki rozporządzi wypełnisz jak najakuratniej, taka moja wola
– polecam Bogu i całuję ciebie i Anusię – przywiązany Mąż
– Józef Sosenka, Regimentarz powstania Bracławskiego, Cześnik Wyszogrodzki, Starosta Wendeński, w obozie głównym w Barze. – Przeczytawszy, rzekła: – Jedźmy Anusiu do Lwowa, tak Jegomość kazał.– Panna Anna odpowiedziała: –wszak nas Mamo Kozacy nie zjedzą, Pan Bohun nas obroni – i zarumieniła się. Cześnikowa mówiła: – jedźmy. Jegomość kazał, musi to być dobrze.– Strzemecki co prędzej do basztardy zaprowadził, wsadził, pożegnał, krzyknął: – ruszaj – i długi szereg bryk poruszył za basztardą, która przodem drogę znaczyła. – Pani Cześnikowa żegnała się i szeptała modlitwy, a Anusia z okienka główki nie wysuwała; wzdychała, a łza w oku zawisła i błyszczała jak kropla rosy na kwiecie wrzosu.
Pan Chorąży po odjeździe żywo się krzątał, wszystkie drogie sprzęty których nie mogli zabrać, w ziemię pakował i na strychy zanosił – a w domu gole ściany, smutek i stary wojak pozostał. I w całej okolicy pusto po dworach i po karczmach; okna i drzwi otworem czekają na przyjęcie Tatarów i Kozaków. Tymczasem Pan Wojski zebrawszy całą armję basztard, bomb, linijek, kałamaszek, bryk, wozów i wózków, przodem w dryndulce, jak powodyr gęsiego stada lecącego na zimę, pomaszerował ku Lwowowi.