- W empik go
Powieści niemoralne. Seria 1: obrazki z życia rzeczywistego - ebook
Powieści niemoralne. Seria 1: obrazki z życia rzeczywistego - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 354 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Liczny szereg karet zajeżdża przed kościół. Karety eleganckie, lokaje wygalowani na kozłach; u dwóch karet nawet strzelcy z tyłu, – huk i wrzawa na moście, bo to ślub słynnej z piękności i wielkiego posagu panny Natalii Z…
Przed samym kościołem gromadka studentów oczekuje z ciekawością na państwa młodych. Wszyscy znali z widzenia piękną pannę Natalią o wielkich, czarnych oczach, a niejeden z tych młodych, marzył o niej przez dobę, ilekroć ją spotkał w teatrze lub na spacerze. Jeden z nich, zwłaszcza, jasnowłosy o bladej twarzy, patrzy z niepokojem przed siebie i duma… Może liczy jeszcze na jaką niespodzianą odwłokę ślubu. Przeniknął go kollega znany z dowcipu i śmiałości, Andrzej, bo nagle uciął opowiadanie i zawołał:
– Gdyby tak Gabryś prawdę powiedział, o czem teraz myśli, co?
– Myśli pewnie o tem, że onby się lepiej dopasował do panny Natalii.
– Zgadłeś – rzekł znów Andrzej – o tem myśli, i choć tak łagodny, życzy jednak w duszy panu młodemu, żeby go tknęła mała apopleksyjka…
– Dajże pokój! – oburknął się Gabryś.
– Malutka, taka tylko, ażeby odwlec ślub na rok, albo na dwa, a potem kto wie?… wszak i Napoleon I, co się wzniósł tak prędko, prawda?… Patrzajcie, patrzajcie – przerwał nagle refleksya, wskazując na zajeżdżający powóz, z którego wyskoczyło dwóch dandysów – toż to ten hrabia, który tak assystował pannie i w taką zawsze zazdrość wpędzał Gabrysia…
– Mówili, że on się z nią ożeni.
– Hrabiowie nie żenią się z szlachciankami, choćby najbogatszemi, chyba że sami są goli, a on przecież ogromnie bogaty.
– A ten drugi, to młody szambelan, słynny z tego, że nic nie mówi, a jeszcze mniej myśli. Ho, ho, jaki szyk! państwo Kopycińcy z Dużej Wólki ze strzelcem, a strzelec z kordelasem, tylko synalka niema.
– Obraził się, że go nie chciała panna Natalia, choć taki przystojny i tańczy, jak baletnik.
– Ale też jak baletnik…
– Ho, ho i nieodstępny przy wszystkich weselach, rautach i zabawkach wyższego świata, pan Potyralski.
– Szczęśliwy człowiek! sam opowiadał mojemu ojcu, że przez cały rok, raz tylko wypadło mu zjeść obiad w restauracyi. Rozrywają go sobie.
– A do czegóż on im przydatny?
– Do wszystkiego. Chwali panią domu, córkę, urządzenie domu, załatwia sprawunki, urządza teatr amatorski, tańczy na czwartego w kadrylu, gra na trzeciego z dziadkiem, wnosi toasty na rodzinnych fetkach. O! to człowiek, co minuty czasu nie traci, i choć nie ma majątku ani żadnego fachu, w kieszeni zawsze pieniądz ma, za granicę jeździ, a w handlach bardzo go szanują.
– A ta kareta czyja?
– Wysokich finansów. Pan bankier łaskę robi ojcu panny Natalii, że go zaszczyca swoją obecnością, bo on przyzwyczajony do najwyższych arystokratycznych salonów.
– Gadasz, gadasz.
– A dlaczegóżby nie? Jakby chciał, toby pożyczył każdemu, mówi po francuzku doskonale, każdy go potrzebuje, a on nikogo. A ma kto takie konie, a stangret ten czy nie wygląda jak lord angielski? uroczysty, jakby wiózł ostatniego potomka Sobieskich.
Nagle nadpływający tłum spieszących na ślub rozerwał gromadkę. Gabryś, ów smętny, zkorzystał z tego i wcisnął się na próg kościoła, ażeby raz jeszcze zajrzeć w oczy pannie Natalii.
Bo też śliczna ta panna Natalia!
Smukła, bladości matowej, oczu o wielkich czarnych, porywających słodyczą i wyrazem jakiegoś łagodnego smutku, zachwycała wszystkich obejściem ujmującem i pełnem wdzięku. Domownicy czcili ją, jak bóstwo, znajomi podziwiali i przepowiadali świetną przysłość; zazdrośni zazdrościli więcej, niż zwykle, a ojciec jej kochał ją tak, jak się kocha dziecko, które łączy jeszcze ze światem.
Ojciec Natalii pan Z… bardzo zamożny obywatel ziemski i kapitalista, stracił w kilka lat po ślubie żonę, którą kochał bardzo, a w kilku dalszych latach całą swą rodzinę, Poświęcił się więc cały wychowaniu jedynaczki.
To, co zowiemy wychowaniem, ograniczało się do modlenia się do niej i zadawalania najmniejszego jej kaprysu, ale wykształcenie dal jej nietylko staranne, lecz wyszukane.
Natalia oprócz gruntownej podstawy ogólnego ukształcenia, śpiewała, jak artystka, mówiła kilkoma językami i tworzyła… poezyę, z których kilka wydrukowanych bez jej wiedzy, zyskało jej pewną reputacya w kołach towarzyskich.
Trudno mu też było rozstać się z córką. Najlepszy choćby mąż, to zawsze mąż, dla którego opuszcza się ojca i dom rodzinny. Całą jego pociechą było, że znał pana młodego z ojca i dziada, a rodzinę jego, jako gniazdo cnót obywatelskich.
Sam pan młody, Teodor W. lat 28, wysoki, barczysty młodzieniec, przystojny w zwykłem znaczenia tego słowa, ukończywszy zakład agronomiczny za granicą, osiadł na dużych rodzinnych dobrach i w dwóch latach zyskał już sobie opinią "porządnego" człowieka, co lekko na życie nie patrzy.
Z Natalią poznawszy się na wieczorku tańcującym, hulał z nią do upadłego, a że był wesoły, roztropny, szczery, modnego panicza nie udawał, więc się pannie odrazu spodobał i kiedy niedługo potem oświadczył się naprzód ojcu, ten westchnąwszy, rzekł jednak z zadowoleniem:
– Co do mnie, nic nie mam przeciwko temu, ale Natalka rozstrzyga.
A Natalka, pomyślawszy chwilkę, porozmawiawszy z ojcem, poradziwszy się własnego serca, które biło najspokojniej, zdecydowała się oddać mu swą rękę. Rzekła tylko swej przyjaciółce, sentymentalnej Julii, która się oburzała na to, jak może oddać rękę bez wielkiej miłości:
– Moja droga, nie wiem, czy kiedykolwiek poznam to, co ty zowiesz wielką miłością, a on podoba mi się, jest szczery, co myśli, to i mówi, ojcu partya się podoba, więc dlaczegoż mam odwlekać?
– Ale dlaczegóż się tak spieszyć? – odparła panna Julia.
– Ani się spieszę, ani odwlekam, tak podobno dzieje się na świecie; ojciec pomimo, że chciałby, abym z nim zawsze była, widzę, że ucieszony z Teodora; zresztą szczęścia nie wyobrażam sobie w ogóle w małżeństwie, ale inaczej być nie może. Ci wszyscy, którzy mnie zawsze otaczali, albo mnie znudzili, albo zdawało mi się, że nie uszanują mojego usposobienia.
I oto dlaczego bez wzruszenia, ale i bez wstrętu, chłodno lecz i poważnie, zdecydowała się panna Natalia zostać mężatką.
We dwa dni po wystawnem i hucznem weselu, na którem ojciec spłakał się rzewnemi łzami, a żegnał się z córką tak, jakby przeczuwał, że jej więcej nie zobaczy – na którem dosyć powiedzieć, toastów tyle prawie było, ile butelek szampańskiego – nowożeńcy wyjechali do dóbr pana młodego.
Miodowych miesięcy było tylko dwa – w trzecim zauważyła ciągle bardzo chłodna pani Natalia, że mąż jej jest wprawdzie szczerym, takim, jak jej się wydawał przed ślubem, ale trochę zanadto, gdyż wolałaby niesłysząc wielu jego konfidencyj, że mówi to, co myśli, ale myśli bardzo poziomo i nudno – praktycznie, że je i pije za dużo, i ze zbyt wielkiem zamiłowaniem, że poza robieniem majątku i wygodami, nie wiele go co na świecie obchodzi, że czytać nie lubi, ani nawet słuchać jej śpiewu, chociaż jej tego nie nagania, nareszcie, że zaczyna jej "działać na nerwy."
Zaczęły się maleńkie różnice w zdaniu, przemienione niedługo w nieduże sprzeczki, skutkiem których ona doszła do przekonania, że małżenstwo nie jest rzeczą obojętną, i że kto wie, co jej grozi w przyszłości.
On trochę później mówił naprzód sam do siebie, a potem do swojej najbliższej rodziny, że lęka się, "iż się ze sobą nie dobrali. "
Po kilku znowu miesiącach, drobne sprzeczki przeszły w kilka drobnych scen, poczem oboje tylko dla decorum przy ludziach mówili do siebie, zresztą unikając się starannie.
Na ich szczęście czy nieszczęście, urodziła sio im córeczka, co ich zamiast zbliżyć, bardziej jeszcze rozdzieliło, ona albowiem, oddawszy się całkiem dziecięciu, zapomnieć chciała zupełnie, że ma męża, on zaś, lubo na nią coraz bardziej rozdrażniony, przez wzgląd jednak na dziecko milczał.
Pożycie stawało się coraz nieznośniejszem. Wstrzymywali się wprawdzie od sprzeczki i scen, atoli wzajemna niechęć doszła, do tego stopnia, że mieszkanie pod jednym dachem wydawało się obojgu nieznośną męką. Potrzeba było raz skończyć, w tym celu wybierała się pani Natalia do swego ojca po radę i opiekę. Ojciec miał ułożyć warunki seperacyi dobrowolnej, oraz podstawy kierownictwa i wychowania córeczki.
Powóz stał zaprzężony przed gankiem, pani Natalia miała się już żegnać z zachmurzonym małżonkiem, gdy nagle posłaniec na spienionym konia przywiózł sztafetę.
Porwała ją jakby przeczuciem tknięta pani domu i zaledwie rzuciła na nią okiem, padła zemdlona.
Sztafeta donosiła o nagłej śmierci ojca.
Zadrgało sumienie w panu Teodorze; czulej, niż kiedykolwiek zbliżył się do żony. I ona także postanowiła przezwyciężyć wstręt swój i choćby przez cierpienie dojść do równowagi i zostać dobrą małżonką i matką.
Chwalebne te usiłowania trwały rok przeszło. Oboje szczerze chcieli się poprawić, uprzedzenia wzajemne stłumić, a gdyby nawet to było możliwe… jeszcze pokochać się. Lecz czy było to możliwem?
Nie zgadzały się ani ich charaktery i temperamenta, ani ich przeszłość i wychowanie. Co dla niego było miłem, jej wydawało się szorstkiem i ordynarnem, co jemu wydawało się naturalnem i zwykłem, jej zdawało się niedelikatnością lub brakiem wychowania; – ona lubiała zajmować się literaturą i sztuką, on lubił tylko konie, strzelbę, pogawędkę wrzawliwą z sąsiadami i gospodarkę. Ona chciała mieszkać przez zimę w mieście, on najszczęśliwszy czuł się na wsi, ona lubiła wydawać dużo na obrazy i różne cacka artystyczne, on tylko na młockarnię i dobrą stajnię.
Córeczka jeszcze była zbyt małą, ażeby troska o jej wychowanie mogła ich pojednać. Potrzeba więc było – rozstać się, póki można było, bez zawziętych gniewów i bez zgorszenia.
Rozstali się – ona zamieszkała w ulubionem przez siebie mieście, on a siebie na wsi.
Dochody z jej własnego majątku i renta jaką jej prócz tego wypłacać przyrzekł, wystarczały na życie wykwintne, na prowadzenie domu na pokaźną stopę.
W takich wypadkach znajdzie się zawsze jakaś ciotka opiekunka; znalazła ją też Natalia w osobie dalekiej kuzynki matki, Francuzki z pochodzenia, a tylko ożenionej i owdowiałej w Polsce, i z nią, oraz z córeczką, zamieszkała w Warszawie.
Pani Natalia postanowiła nie przyjmować u siebie i nie bywać nigdzie, chyba u kilku krewnych.
Dla ludzi obmyśliła formułkę, której nie zmieniała, a mianowicie, że czasowo mieszka w mieście dla względów zdrowia wątłej córeczki.
Powrót wszakże do miasta, owej słynnej i uwielbianej niegdyś panny Natalii, narobił odrazu ogromnej wrzawy, a gdy się dowiedziano, że przyjechała bez męża i bez niego dłuższy czas zabawi, zaczęły się szturmy nie na żarty do jej hermetycznie zamkniętych drzwi. Dawni wielbiciele i przyjaciele domu, składali swoje wizyty natarczywie, ale odchodzili z kwitkiem.
Wnet też sprzykszyli sobie wszyscy to zamknięcie się jej i dali jej za wygranę.
Jedna tylko pani Marmon – owa ciotka – nie dawała za wygranę, tłumacząc jej, że takie zerwanie z ludźmi, prędzej czy później sprzykszyć jej się musi, że więc potem powrót do stosunków ze światem, będzie trudniejszy i dziwniejszy.
Nic nie pomogło. Pani Natalia została nieubłaganą, a pani Marmon, lubiąca się bawić pomimo 50 lat, zmuszoną była kłaść się do łóżka o dziesiątej i całemi wieczorami czytać Zolę lub słuchać śpiewu Natalii, co ostatecznie wydało jej się rozpaczliwie monotonnem.
Pani Natalia śpiewała bowiem jeszcze – przez wspomnienie pierwszej młodości, oraz czasów, w których wszyscy błagali ją na klęczkach o piosnkę, a jeden młodzieniec… oh! czemuż nim wzgardziła! – wpadał w ekstazę ilekroć ją słyszał, a raz nawet i zemdlał. Jej te ekstazy i omdlenia wydawały się zniewieściałością, niegodną "pana świata" i odtąd nie mogła patrzeć bez śmiechu na ekstatycznego pana Kamila.
Zrozumiał to wtedy pan Kamil i pożegnał ją "na wieki. " Wprawdzie w kilka miesięcy potem, mignął jej się przed oczyma cień jego w kościele podczas ślubu, ale potem już go nie widziała i kto wie, czy żyje "biedny. "
Ach jakże ukaraną jest dzisiaj za pogardę wielkiego uczucia: Gdyby mąż jej choć trochę był tak uczuciowym, jak pan Kamil, kto wie!…
Pewnego wieczoru – pani Marmon poszła na operetkę do teatru, a córeczka spała oddawna – Natalia, leżąc na otomanie, przypomniała sobie świetne czasy swoich tryumfów, tłumy młodzieży na każdym balu, czychających na każde jej spojrzenie, zazdrosne słówka przyjaciółek i ich matek, pełen miłości wzrok ojca, rozkoszującego się swoją jedynaczką…
Jakże wtedy było jej błogo na świecie, a ona zrzekła się wszystkiego nagle i tak prędko, dla czego? Dziś sama nierozumie dla czego, wie dziś tylko dla kogo? Czyż mąż jej nie mógł wzdychać lat kilka i dręczyć się zazdrością? Jakżeby chętnie dziś zazdrością udręczyć go chciała!
Wtem posłyszała głos dzwonka, a wkrótce potem przyniósł służący bilet wizytowy. Natalia przeczytawszy, o mało w glos nie krzyknęła, poczem zerwawszy się szybko, poprawiła sobie włosy przed lustrem i zawołała gorączkowo: "poproś. "
– On tu! – szepnęła niezmiernie zdziwiona i wzruszona.
Za chwilę wszedł mężczyzna lat trzydziesta kilku, blondyn płowy, o wielkich, mdłych niebieskich oczach, włosach zafryzowanych po bajronowsku. Postąpiwszy kilka kroków, rzeki:
– Przebacz pani…
Natalia wyciągnęła doń obie ręce, mówiąc:
– Pan tul.
– Dziś przyjechałem i dowiedziawszy się o pani pobycie, odważyłem się przypomnieć pani, proszę mi przebaczyć…
– Przebaczam, dawny przyjacielu, siadaj.
I zaprosiła obok siebie na ottomance… pana Kamilla.
– Mów pan, co robisz, gdzie… mieszkasz, czyś się ożenił?
– Ja ożenić się – zawołał z wyrzutem głosem szczerym, wzruszonym – wszak pani wie… ja… nigdy się nie ożenię… przysiągłem!…
– Komu? – rozśmiała się przyjemnie.
– Sobie… Wtedy, gdym panią pożegnał na wieki…
– A widzisz pan, że nie na wieki, et il ne faut jurer de rien.
– Nie myślałem nigdy, ażebyś pani tak prędko… tak prędko…
– Co tak prędko?
– Rozczarowała się… a raczej byłem tego pewny, bo męża pani znałem. Praktyczny to gospodarz, zdrowy i rubaszny mężczyzna, ale…
– Panie!…
– O przebacz droga pani! – jęknął ekstatyczny pan Kamil, spuściwszy głowę na piersi w sposób najromantyczniejszy.
Pani Natalia przebaczyła mu… Miękkość, ekstaza, rzewność i sentymentalność pana Ka – mila zachwycały ją teraz po szorstkości, rubaszności i zbytniej swobodzie małżonka.
I odtąd stał się pan Kamil codziennym i nieodstępnym gościem.
Pani Mamon jednak nie podobał się on wcale; ona lubiła wesołość i śmiechy, a on jeszcze ciągłe popłakiwał po kątach, choć prawdę mówiąc, nie miał do tego najmniejszego powodu.
Wesoła ciotka chodziła codzień do teatru, córeczka bawiła się w swoim pokoju, a pani Natalia śpiewała coraz więcej, pan Kamil zaś wsłuchiwał się z zachwytem, którego mu już nikt nie poczytywał za śmieszność.
Po kilku jednak miesiącach pani Natalia siedząc rano przed toaletą, z westchnieniem nudów pomyślała o wieczornej wizycie pana Kamila. Napłakała się z nim, nazwierzała, naskarżyla na rnęża, który jej tak "działał na nerwy, " ale zbadawszy stan swego serca, sumiennie przekonała się, że ono nie wzruszone, jak przedtem.
Pan Kamil był dla niej reakcya przeciw tyraństwu męża, przypomnieniem świetnych chwil, tryumfów panieńskich, rezerwoarem, w który przelewała swoje żale prawdziwe i urojone, ale gdy już wylała wszystkie swoje żale, rezerwoar ten nudził ją, a co gorzej, (moralista rzekłby co lepiej) wydawał się jej tak śmiesznym, jak dawniej. A ponieważ była kobietą szybkich postanowień, wiec niebawem zniewoliła pana Kamila, że znowu załzawiony pożegnał ją "na wieki. "
Pierwsza ta próba zostawiła jej niesmak i dręczyła ją, jak wyrzut sumienia.
Dobrowolne swe wdowieństwo przerywać tak trywialnie z takim panem Kamilem, którego przecie panną jeszcze oceniła, jak należy! Żałując i zastanawiając się nad przyczyną swej omyłki, doszła do przekonania, że było nią odosobnienie od świata, osamotnienie, w którem pierwszy lepszy wydał się jej doskonałością.
Ażeby się już nie mylić, a przytem rozerwać, głównie zaś może, ażeby zagłuszyć wyrzut sumienia, zaczęła, bywać w domach wszystkich dawnych znajomych. Naturalnie że i swój dom gościnnie otwarła.
Dawni znajomi pośpieszyli, a nowi jeszcze skwapliwiej od dawnych.
Wabiła ich piękna, młoda kobieta, otoczona pewną tajemnicą, wystawne przyjęcie i swobodniejsza z natury rzeczy, niż gdzieindziej, zabawa.
Młodzież szczególniej dobijała się o przystęp. Znikła lekka chmurka melancholii na czole pani Natalii i poraz pierwszy w życiu przyznała się przed ciotką, że zaczyna pojmować dobrą stronę życia, a przedewszystkiem, że się bawi prawdziwie.
Z mężczyzn odwiedzających jej salon, zwłaszcza w dniach rautów, ciekawił ją pan Gustaw X… mężczyzna trzydziestokilkuletni, cieszący się sławą utalentowanego powieściopisarza.
Zazwyczaj był milczącym, czasami nawet ponurym, w obejściu z nią nieśmiałym, lecz oczy jego szare patrzyły na nią często z zamyśleniem, które ją mięszało.
Na marmurowem jego czole czytała cały świat myśli i postaci, którym nadać życie, kto wie… czy nie od niej zależało.
Dreszcz rozkoszy przenikał ją, gdy pomyślała, że staćby się mogła dlań natchnieniem, że kiedyś biografowie śledziliby w legendach i podaniach, każde jej słowo wyrzeczone do niego, słowo, w któremby szukali pierwszego zarodka późniejszej kreacyi.
Co sobie myślał pan Gustaw, tego nie wiemy, prawdopodobnie śledził w nej wzoru do jednego ze swych utworów, lecz to było faktem, że się mimowoli szukać zaczęli i odgadywać jak rebus, trudny do rozwiązania.
Pan Gustaw zawsze mówił mało, dopowiadając wzrokiem to, co bujna jej fantazya zamarzyła; słuchał jednak z widocznem zadowoleniem rozpoetyzowanej i spowiadającej się ze swych różnych aspiracyj, pani Natalii.
Wkrótce natłok gości stał się im nieznośnym. Zapragnęli częstszego widywania w jak naj – niniejszem otoczeniu. Natalia znała już teraz trzy plany jego przyszłych powieści i z dumą, której nie siliła się utaić, udzielała mu swoich uwag i spostrzeżeń, przyjmowanych z widoczną pobłażliwością.
Pewnego wieczoru, gdy jej krótkiemi słowami określał charakter głównej heroiny, poznała siebie i pobladłszy ze wzruszenia, wpatrzyła się w niego z takim zachwytem, że pan Gustaw stał się nagle rozmownym i ożywionym.
Nazajutrz ułożyli sobie nowy plan życia. Więcej spokoju i odosobnienia, mniej stykania się z tym powierzchownym światem i jego błahostkami.
Pani Marmon, której niedawny zwrot Natalii stał się właściwym żywiołem, gdyż lubiła nadewszystko ruch, wrzawę i wesołość towarzyską, teraz znowu ratować się musiała chodzeniem do teatru. Chciała przestrzedz swoję kuzynkę, ale już poznała samowolny i kapryśny jej charakter. Wiedziała, że Natalia lubi wypić puhar do dna, chociażby przeczuwała gorycz na spodzie zawartą.
Lecz jeszcze w tej chwili daleką była do goryczy. Gustaw czarował ją swoją wyższością, siłą charakteru, wymagającą od niej po napoleońsku zrobienia lub nie zrobienia tego lub owego. Imponował jej obejściem i słowem. Cieszyła się, że znalazła w nim "pana, " gdy dotychczas w mężu widziała tylko ekonoma, a w panu Kamilu mazgaja.
Talent Gustawa, jego olbrzymia duma w obcowaniu z ludźmi, jego pogarda świata i obojętność dla wszystkiego, co nie dotyczyło jego własnej osoby, oślepiały ją, jak słońce… Stała się w obec niego maluczką, pokorniutką, wpatrzoną i wsłuchaną w jego skinienie i czuła się przytem szczęśliwą, jak nigdy… przez cztery miesiące.
W ciągu czwartego miesiąca, drażniła ją wprawdzie jego szorstkość, ktorą jeszcze uważała za wyższość, zabolała nieraz obojętność co do niej samej, którą wprawdzie uważała jeszcze za artystyczne skupienie talentu, drażniło wreszcie szyderstwo z jej drobnych kobiecych słabości i ułomności, które wprawdzie uważała jeszcze za wzniesienie się ducha nad świat poziomy i płytki, ale cichaczem, gdy się znalazła samą, na łzy jej się zbierało. Zdawało się jej, że człowiek taki wypełniwszy jej ducha, zadowolni i jej duszę. Tymczasem duch jej nasycił się, rozszerzył, spoważniał, ale dusza czulą się znękaną, smutną i opuszczoną, jak dawniej.
Znała już teraz pięć planów jego przyszłych powieści i wszystkie heroiny, wiedziała – z jego wyznań – że to, co teraz napisze, przewyższy wszystko, co było dotąd w literaturze polskiej i obcej, ale już nie doznawała tych świętych dreszczów zachwytu, co przedtem, a czasami sadziła, że gdyby on trochę więcej zajął się jej cierpieniami i smutkiem, to oprócz zachwytu czułaby nieograniczoną wdzięczność.
Atoli p. Gustawowi ani w myśli nie postały drobne jej udręczenia i coraz częstrze zamyślenia, aż gdy je raz dostrzegł, oburzony, że może myśleć w jego obecności o czemś innem, a nie o nim i jego kompozycyach, nie żałował, surowych, ostrych nawet słów napomnienia.
Ukorzona Natalia przyrzekła poprawę, ale zamyślała się coraz smutniej i coraz częściej. Zdziwiony jej niesfornością Gustaw, zażądał surowej spowiedzi, wywołał ją nawet swą gwałtownością. Spowiedź była szczerą, mięszały się z nią tu i owdzie wyrzut, cicha skarga, nie dość ukryty żal. Wyrzuty, skargi jemu! jemu, który najlepszą część swego czasu poświęcił jej, który ją wtajemniczał tak mozolnie w duchowy proces swoich utworów! Niewdzięczna! – zawołał blady z gniewu i odszedł, zmierzywszy ją od stóp do głowy z pogardą.
Nazajutrz jednak powrócił udobruchany. Surowy pan miał chwile przystępu i łagodności.
Tego dnia właśnie trzy stare dewotki przysięgały mu, że śpią z jego powieściami i to dodało mu humoru. Chciał nawet pogłaskać po twarzy panią Natalią, ale o dziwy – ona odsunęła się z niechęcią i na coraz czulsze jego odezwy, odpowiadała coraz bardziej lodowatem zachowaniem się.
P. Gustaw przyzwyczaił się już do pani Natalii. Codziennie bywał tu i zastawał jak gdyby stół regularnie nakryty: ubóstwienie i zachwyt, nie chciał więc nagle stracić tego wszystkiego. Zmiękł i głosem p rofondo wyrecytował cały monolog z jednej z najbliższych swych powieści. Nic nie pomogło. Pani Natalia zamiast się rozrzewnić, patrzała na niego z niemałem zdziwieniem. Ani wiedział, że za każdem słowem schodzi w jej oczach z piedestału, na którym postawiła go jej wyobraźnia.
Powrócił do domu niezadowolony, gdy przeciwnie pani Natalia, która dotychczas popłakiwała często, z pogodą na czole, spać się położyła. Że zaś nabyła pewnej wprawy w pożegnaniach, więc ani się spodziewał biedny pan Gustaw, gdy otrzymał list łatwy do zrozumienia. Co zaś gorzej, że przyznać musiał, iż napisany jest z prawdziwym talentem, i że kto wie nawet, czy kiedy ta kobieta nie stanie się jego rywalką na polu literatury powieściowej.
Panią Marmon, siedzącą w kilka dni potem z Natalią przy śniadaniu, ucieszyła jej gorączkowa może trochę wesołość i nowe rwanie się do świata.
Było to jej na rękę, gdyż i teatr nudził ją już po trosze, ale nie mogła wstrzymać się od powiedzenia jej z lekką ironią.
– Moja Natalciu – widzę, że jesteś już przy drugim etapie. Oj wierz mi, że mężczyźni nie warci tego, ażebyśmy dla nich poświęcały najbłahszą nawet rozrywkę.
Pani Natalia potrząsnąła głową i odrzekła spokojnie:
– Wiem o tem.
– Póty pokorni, póki się kochają, póki niepewni wzajemności…
– Alboż się kiedy kochają!… ale ciociu, pojedziemy dziś na wyścigi.
Pani Marmon aż klasnęła w ręce z radości.
– Tak cię lubię – zawołała – bawić się, używać młodości, zmartwienia przyjmować obojętnie tak, jak ja, ktora ich przecie miałam więcej od ciebie, bo mąż mój bez majątku, źyć mi kazał tylko ze swej pensyi urzędniczej. Gdy się tak zestarzejesz Natalciu, jak ja, przekonasz się, ie każdy smutek, któremu się poddajemy, jest wyrwaną niepowrotnie kartką z życia. Zawsze trzeba wynaleźć dobrą stronę w zmartwieniu i trosce, wierzaj mi i tylko posłuchaj mnie raz…
– Sprobóję – ale à propos, weźmiemy ze sobą i Manię.
– A to po co brać takie maleństwo? Alboż jej tu źle z Gertrudą? A tobie po co ta manifestacya macierzyństwa?
Pani Natalia usłuchała. Mania zostaią jak zwykle z Gertrudą, a obie panie pojechały na wyścigi.
Na wyścigach otoczył je rój młodzieży.
Pani Natalia była tak rozpromienioną, takim blaskiem jaśniała twarz jej piękna, że młodzież nie patrzała nawet na wyścigi z przeszkodami, tylko na nią. Między innymi głównie zagapiał sie w niej pan Janusz ex-huzar, a obecnie trzymąjący dużą dzierżawę pod Warszawą. Ale zagapiał się bynajmniej nie sentymentalnie.
Zagłębiał się w jej oczach śmiało, żarciki sypał, jak z rękawa, ukazując szereg białych, zdrowych zębów, które ładnie odbijały od śniadej twarzy, niebieskich oczu i gęstej jak las, czupryny. Żarciki jego może nie odznaczały się wykwintem salonowem, ale płynęły z przekonania, a okraszone śmiechem szczerym, wydały się odrazu pani Natalii znamieniem zdrowej i prostej natury. A tej teraz po twardej lekcyi z Gustawem, pożądała przedewszystkiem. Zanadto zmęczyło ją poprzednie naprężenie ducha, bujanie wyobraźnią w zamglonych sferach, aby teraz znowu nie zapragnąć reakcyi w prostej i chociażby zwyczajnej naturze. Zresztą odrazu przyznać musiała, że pan Janusz to, co w pospolitem znaczeniu nazywamy "przystojnością" posiadał w całej naturze tego słowa.
Nie ma wprawdzie szerokiego, marmurowego czoła Gustawa, ani zamglonych oczu Kamila, gdyż ma czoło nizkie, a oczy choć niebieskie, lecz bez głębszego wyrazu, za to jednak las jego włosów zaćmiewał zwycięzko jedwabistą rzadkość ufryzowanych włosów Kamila – i widocznie już rysującą się łysinę Gustawa. A zęby Janusza? Takich zębów już nawet na obstalunek dziś nie kupi.Śmiała się więc serdecznie z jego anegdot, zatrzymywała dłużej wzrok swój na nim, a gdy nagle przemknął się obok niej posępny i surowy Gustaw, zaledwo lekko uchyliła przed nim głowy.
Gustaw zgrzytnął zębami, których już w połowie nie miał tyle, co Janusz, i stanął nieopodal, ciskając na wiarołomną piorunami swych ognistych oczu, niestety jednak tak dalece bez żadnego skutku, że z końcem wyścigów, pani Natalia wsiadła do powozu z ciotką, a z niemi razem zaproszony pan Janusz.
Tęga to była natura, ten pan Janusz exhuzar.
Pić dzień cały i noc, nazajutrz siąść na konia i harcować trzy godziny, lub wybrać się w najsroźszy mróz na polowanie, a potem wróciwszy, pić znowu lub tańczyć do upadłego i zawsze być wesołym i bawić damy tańcami i anegdotami, to dla niego nie znaczyło nic. Nie znużony, nierozgniewany, chociaż natrętni wierzycieJe budzili go już w hotelu o siódmej rano, szedł na śniadanie z przyjaciółmi, a po śniadaniu szedł znowu z przyjaciółmi na bakara. Zgrawszy się, śmiał się ciągle i tylko wtedy w zły wpadał humor, gdy wracać musiał wcześniej, niż obliczał na wieś. Wtedy brała go passya, bo sąsiedztw blizkich nie miał i nudzić się musiał, gdy nie można było polować. Pani Marmon silnie zaprotegowała Janusza.
– To mi mężczyżna – mówiła w uniesieniu – to nie żaden ułamek, dusza mu się śmieje z oczu, a jaki zawsze do tańca i do różańca! Nie wzdycha nigdy, nie przewraca oczyma, ale jak czasem spojrzy tak wprost, wyraźnie, głęboko, to aż mnie starej, przypomina się pierwszy mój konkurrent, który niestety zginął w pojedynku…
Nie trzeba było perswadować pani Natalii… przekonanie samo przez się rosło w niej do tego stopnia, bardzo niedługo potem, pan Janusz rządził w jej domu, jak nigdy u siebie.
Bo u siebie miał rządcę, który zastępował jego lenistwo, a tu dysponowanie każdą godziną pani Natalii, szło mu łatwo i stało się oczywistą przyjemnością.
Zrazu układał programmat zabaw, spacerów i wycieczek, później zauważył, że obiad będący podstawą zdrowia wyższych ludzi, powinienby podlegać surowsze] kontroli. Odprawił więc dotychczasowego kucharza, przyjął nowego, a był tak poczciwym, że z dnia na dzień dyktował menu.
Panią Natalią bawiła serdecznie ta jego ruchliwość, a gdy rzeczywiście obiady lepiej jej smakować zaczęły, uprosiła go raz, aby się rozejrzał w jej interessach majątkowych, które się teraz cokolwiek poplątały. Właściwie zaś nie były one poplątane, tylko ponieważ mąż Natalii przyrzeczonej renty nie przysyłał, a dochody z majątku jej skutkiem nierachowania się, zmniejszyły się znacznie, więc trzeba było albo zredukować wydatki, albo wynaleźć nowe źródła dochodu. Pan Janusz na zredukowaniu wydatków nie znał się wcale, a nadto z zasady brzydził się wszelką redukcyą, wolał się zająć wynalezieniem innych źródeł dochodu. To też gdy raz posiedział dwie godziny nad papierami pani Natalii, poczerwieniał apoplektycznie ze znużenia, ale nagle zawołał tryumfująco:
– Mam, mam!
Błogo uśmiechnięta Natalia zbliżyła się do niego, oparła śliczną, białą rączkę na jego ramieniu i zapytała:
– Cóż takiego wynalazłeś panie Januszu?
– Kalifornią, miny nieprzebrane, jeżeli nie złota to tych papierków, bez których nam tak ciężko na tym padole!
– Nie może być!
– Ale tak – oto tu są dwie summy, jedna na 30, 000 złp… druga na 65, 000 złp., obie zawarowane w najlegalniejszych aktach rejentalnych.
– Cóż z tego, kiedy jedna płatna za lat pięć, druga za lat trzy.
– A od czegoż inwencya, zmysł spostrzegawczy i energia? – zaśmiał się, ukazując rząd białych zębów.
Pani Natalia, ujrzawszy te zęby, rozśmiała się takie, nie wiedząc już, o co chodzi.
– Summy te scedujemy… z pewną małą stratą, ale gotówka będzie i nie będziemy potrzebować oglądać się na męża, który – nie lubię nikogo oskarżać – ale gentlemanem nie jest. Pfe! zostawiać tak kobietę o własnych funduszach, nie płacić przyrzeczonych i należnych jej alimentów, nie troszczyć się nawet o nią, czy żyje i jak żyje! pfe! to niegodne… i dla tego ukarzmy go, scedujmy sumki i nie prośmy go o nic… dla nas już on nie istnieje, prawda? Ha, ha, ha, co za pomysł.
Inwencyjny pan Janusz zcedował obie sumki, tracąc na jednej 10, 000, czyli połowę, na drugiej 25, 000 złp., ale gotówkę przyniósł i położył na toaletce przed panią Natalią, która oczarowana już urodą i humorem pana Janusza, teraz i w jego spryt wierzyć zaczęła.
– Jaki praktyczny! – mówiła pani Marmon.
– To nic jeszcze, ale czy kiedy usłyszysz ciotka z ust jego słowo skargi, narzekania, czy kiedy ujrzysz smutek na czole? Zawsze uśmiech okraszony temi cudnemi żąbkami, a czołko gładkie, białe lśni się pogodą pod lasem bujnych, jedwabnych włosów.
Coraz huczniejsze i weselsze życie zapanowało w domu pani Natalii, bo pan Janusz nie był zazdrosny, owszem posprowadzał massę młodzieży, pomiędzy którymi najwięcej było jego dawnych kollegów. Wprawdzie liczba pań zmniejszała się coraz bardziej, zmniejszała tak rażąco, że trudno było skleić jaki taki wieczorek tańcujący, ale wesoła młodzież zastępowała damy, a pani Marmon i pani Natalia, ubawione tą metamorfozą, zawołały obie z zachwytem:
– "Tem lepiej" jako refleksya filozoficzna w ustach pani Natalii, brzmiało cokolwiek zastraszająco, a gdyby żył jeszcze zacny jej ojciec byłoby go powaliło o ziemię. "Tem lepiej" znaczyło wyrzeczenie się już towarzystwa dobrego i przyzwoitego, tego, w którem piękna Natalia wzrosła i którego była dotąd królową, a przyzwyczajenie się do towarzystwa pana Janusza, jego kollegów i w ogóle męzkiego. "Tem lepiej" znaczyło wyemancypowanie się z pewnych koniecznych reguł i form świata, za którem zaraz idzie pogarda opinią świata. Opinia zaś świata często bywa fałszywie rozdmuchaną i niesprawiedliwą, ale ostatecznie i zupełnie mylić się nie może.