- W empik go
Powieści starego wędrowca - ebook
Powieści starego wędrowca - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 253 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Obrawszy za główny cel drobnych pism moich, pożytek, a przynajmniej rozrywkę tego wieku, w którym książki dla dzieci pisane już mocno zajmować nie mogą, dzieła zaś przeznaczone dla osób z zupełnie ukształconym umysłem, jeszcze albo przystępnemi, albo dozwolonemi nie są: spodziewam się że tym zbiorem powieści mile się przysłużę młodem mojem czytelniczkom; każda bowiem nosi oddzielną barwę, każda przedstawia obraz obyczajów lub dziwów natury jednemu tylko krajowi właściwych, a wszystkie tę przy – najmniej będą miały zaletę: że się zasadzają na prawdziwych zdarzeniach, lub historycznych podaniach, że znaczniejsze w nich rysy skreślone są słowy naocznego świadka… lub wyjęte z dzieł znakomitszych pisarzy, które wszelako nie prędko jeszcze będą w ręku tych, którym to dziełko poświęcam.STARY WĘDROWIEC.
Jan B……cki w dwudziestym siódmym roku życia przeżył wszystko co mu drogiem było; stracił rodziców, żonę, i dwoje ślicznych pełnych nadziei dzieci; znękany i rozżalony tylu stratami zaczął unikać ludzi, bo każdy szczęśliwszym był od niego, każdy miał jakąś istotę co go kochała i przywięzywała do świata; szczęście to drażniło zbolałe jego serce, nie mógł na nie patrzeć, bo tylko on jeden samotnym był na świecie, tylko on nie miał się do kogo uśmiechnąć, ani przed kim zapłakać. – Lecz próżno stronił od towarzystwa, samotność zwiększała jego cierpienia, każdy kącik w domu, każde drzewo lub krzaczek w ogrodzie, przypominały mu czas który tak słodko spędził wśród swojej rodziny, a teraz wszystko głuche i opuszczone boleśniej go jeszcze raziło.
Sądząc że zmiana miejsca złagodzi żal jego, spieniężył cały majątek, i udał się w podróż; z początku mało go zajmowały nieznane dotąd widoki, lecz ciągły ruch i niewygody nieodłączne od dalekiej drogi, zmuszały go niejako do myślenia o sobie, do zapominania choć na chwilę pomnego smutku, co od dawnego czasu towarzyszył mu nieodstępnie. Później, kiedy przebywszy Niemcy na które niepatrzył prawie, stanął w Szwajcaryj, i szukając samotności wdarł się na najwyższe góry tego kraju, poglądając na piękności natury, wielbiąc wielkie dzieła Boga, uczuł że Pan co tak wspaniale świat ten stworzywszy oddał go w zarząd i użytek ludziom, zapewne szczęścia ich pragnie; i że niewdzięcznością by było wśrod tylu skarbów, tylu cudów, szukać żywiołu dla troski a nie źródła pociechy.
Z tą myślą lubo nie zupełne szczęście, przynajmniej pokój wstąpił do duszy Jana; po długiem obcowaniu z Bogiem i naturą, smutek jego łagodniejszą przybrał postać… powoli nie z samemi tylko drzewami i skałami, lecz i z ludźmi przestawać zaczął; poglądał na nich z zajęciem, z uwagą, pozna, wał jak liczne drogi do szczęścia ich prowadzą, i kiedy niewolno mu było źyć w własnej rodziny kole, kiedy utracił imię syna… małżonka, i ojca, postanowił w braterskiem uczuciu szukać wynagrodzenia tej straty, cały świat uznać za dom swój, wszystkich ludzi za braci, poznać ich zwyczaje i potrzeby… pocieszać lub pomagać w strapieniach, radzie błądzącym, sercem dzielić radość szczęśliwych, a kiedy pustki i głuche milczenie zaległy rodzinną jego zagrodę, duszę swą wylać na całą ziemię, i we wszystkich jej stronach zjednać sobie słodkie brata i przyjaciela nazwisko.
Taki zamiar powziąwszy, Jan rozporządził swój majątek w sposób, aby nie potrzebując sam nim rządzie, mógł jednak pobierać dostateczne i pewne dochody; wtedy dopiero rozpoczął już nie podróż, lecz wędrówkę po świecie, nie jechał pocztą od miasta, do miasta, nie wybierał wielkich gościńców, skromnym powozem przebywał kraj każdy po najmniej uczęszczanych drogach, zatrzymywał się w piękniejszych miejscach, a gdzie mu się charakter i obyczaje ludu podobały, osiadał na czas niejaki.
Spełniły się jego zamiary; światły, łagodny, gotowy do udzielenia wsparcia w każdym względzie, wycierpiawszy tyle, umiał płakać z cierpiącymi, umiał się już i do cudzego szczęścia uśmiechać, a kiedy go drobne otoczyły działki, jak ojciec bawił się z nimi, i zajmującemi rozrywał powieści; to też gdzie tylko czas jaki zabawił, z szczerym żegnano go żalem; którędy powtórnie przechodził, witano z radością, i dotąd jeszcze w niejednym obcym kraju imię Ja – na B….. z rzewnem uczuciem wdzięczności i przywiązania wspominanem bywa.
Niezmienił on raz przyjętego sposobu życia, podróżował ciągle; znał prawie każdy kącik Europy, był w ziemi świętej, zwiedził Afrykańskie wybrzeża, kilka lat przemieszkał w Ameryce, a nigdzie nie był obcym, bo gdzie tylko byli ludzie 'biali, czarni, czerwoni lub oliwkowi, wszędzie widział bliźnich, dla wszystkich miał życzliwe i przyjazne uczucia.
W sześćdziesiątym roku życia po raz ostatni wrócił do swego kraju, trzeba mu było odetchnąć domowem powietrzem, i zdrowie nadwerężone tyloma trudami potrzebowało spoczynku. Dawni jego przyjaciele wymarli, lecz wkrótce otoczyli go nowi; wiem miejscu gdzie się urodził w zniósł sobie mały wygodny domek, ten ogród, te pola z których przed laty uciekał smutny i nieszczęśliwy, zabrzmiały odgłosem szczęścia i przyjaźni, ze wszech stron zjeżdżali się sąsiedzi Jana, lub zapraszali go do siebie, bo jak dusza jego tkliwą i życzliwą była, tak każda rozmowa mogła się stać źródłem prawdziwej korzyści. Staruszek lubił towarzystwo, chętnie udzielał drugim swego doświadczenia, lecz najmilej mu było siadłszy pod rozłożystem drzewem, lub obok komina otoczyć się gronem młodzieży i opowiadać co widział lub słyszał w długiej wędrówce,
Pamiętam Jana B…….., zdaje mi się, że patrzę jeszcze na tę wysoką wychudłą postać, na tę twarz miłą i pogodną choć głębokimi pooraną zmarszczkami; pamiętam i tę chwilę, kiedy po kilkoletnim spoczynku wybrał się w dalszą podróż, bo w drogę wieczności; jak liczny orszak towarzyszył mu do grobu… jak szczere łzy skropiły jego zwłoki,… i ile westchnień wzniosło się z różnych stron świata, kiedy się wieść o jego śmierci rozeszła.
Nie jedną powieść słyszałam sama z ust jego, powtórzono mi ich nie mało, zebrałam je więc razem w takiej postaci, w jakiej mi
z nich każda utkwiła w pamięci, i pierwszy ten oddział poświęcam wam młode czytelniczki, których umysł tak chciwie chwyta nieznane sobie szczegóły, dusza tak chętnie cnot przykłady naśladuje.
W powieściach tych nie starałam się zachować jednostajności, będzie to już opowiadanie samego Jana, już powtórzenie słów jego przez inną osobę, już ten sama treść znanych mu wypadków mojemi opisana wyrazy; wszelako jeżeli zbiorek ten o tyle zajmie uwagę czytelniczek, o ile niegdyś słuchaczów zajmował, będziemy mogli idąc za starym wędrowcem, przypatrzyć się zwyczajom i skłonnościom mieszkańców znaczniejszych okolic, które pewnie nie każdej znas osobiście zwiedzić wypadnie.
* * *MACOCHA.
Pewnego wieczora, kilka młodych panienek, (między któremi i ja się znajdowałam) siedząc około okrągłego stołu, litowały się nad jedną z swoich towarzyszek, która ze łzami w oczach i niechęcią na twarzy żaliła się na przykre postępowanie macochy. Mało znałyśmy przybraną matkę naszej przyjaciołki, wszelako każda z nas nie szczędziła szyderczych spostrzeżeń i żarcików nad jej osobą i obchodzeniem się, roztrząsałyśmy opowiadane nam jej słowa i czyny, a w końcu ogłosiłyśmy ją jednomyślnie najnieznośniejszą i najzłośliwszą w świecie osobą. Ja osobliwie, powtarzając słyszane kilkakrotnie zdanie, powstałam z oburzeniem przeciw ojcu młodej uciśnionej, który zamiast się sam wychowaniu jedynej córki poświęcić, narzucił jej macochę, "choć przecież każdemu wiadomo, że dobra macocha słusznie by ósmym cudem świata nazwaną bydź mogła."
Jan B…… siedząc o kilka kroków od naszego sejmiku, słuchał z uśmiechem i potrząsał głową; spytany czy nie dzieli naszego zdania? czy w samej rzeczy dobra macocha nie jest rzadkiem zjawiskiem? odpowiedział:
– Bez wątpienia! ale też to nie zawsze z jej winy pochodzi. Nie raz najlepsze chęci, najszczersze starania rozsądnej opiekunki, rozbiją się jak o skałę, o upór i zaślepienie młodej, uprzedzonej istoty….
Staruszek spojrzał badawczo w twarz użalającej się przed nami dziewczynki, a ta spuściła nieśmiało oczy, i zarumieniła się jak wiśnia.
– Jeżeli się do innej nie spieszycie zabawy, dodał po chwili: opowiem wam prawdziwe zdarzenie na poparcie tego, com wyrzekł dopiero…
Nie dałyśmy sobie tak miłego zaproszenia powtarzać, otoczyłyśmy w kółko dobrego Jana, a on tak mówić zaczął:
Jeszcze się lato nie zbliżało do końca, gdy w dobrach Pana S. o kilka mil od mego mieszkania położonych, sprzątnięto z pola obfite plony, i do obszernych spichrzów zwieziono; ciągła pogoda i skwarne słońca promienie przyspieszyły dojrzenie kłosów; wieśniacy szczerze do dobrego Pana przywiązani, nie żałowali trudów i znoju byle żniwo przed 25 Sierpnia ukończyć, bo wiedzieli, że dzień len drogim był jego sercu, że z prawdziwą rozkoszą obchodzić będzie razem dwie najmilsze mu uroczystości, to jest: Okrężne i imieniny swojej jedynej córki, ośmioletniej Ludwisi.
Jeszcze w wigilią Świętego Ludwika, zaczęto się skwapliwie krzątać we dworze, a gdy nazajutrz ranna zajaśniała zorza, w całej wsi powstał ruch niezwyczajny. Chłopcy, dziewczęta, starcy i dzieci niezmiernie byli zajęci; ci czyścili podkówki i kółka u pasów; te dobywały ze skrzynek korali, gorsetów i świątecznych fartuchów; dzieci splatały wieńce z kwiatów, a gospodarze układali sobie, jakby dziedzicowi imienin córki, i obfitego plonu powinszować.
W mieszkaniu Pana S. także coraz żywiej i głośniej było; sproszeni przed kilkoma dniami goście wcześnie zjeżdżać się zaczęli, a Ludwisia która może pierwszy raz w życiu równo z świtem wstała, nie posiadała się z radości, widząc się ze wszystkich stron obsypaną darami i życzeniami, otoczoną dziewczynkami i chłopczykami swojego wieku.
Około dziesiątej zadzwoniono w kościele; goście i wieśniacy udali się do domu bożego; żniwo jest celem całorocznych zabiegów kmiotków naszych, lud ten rolniczy pracuje ochoczo choć w pocie czoła, byle w nagrodę trudów mieć podostatkiem chleba dla siebie i dla rodziny. Jeżeli więc zbiory odpowiedzą ich oczekiwaniu, każdy z spokojnem i radosnem sercem bieży do świątyni Pańskiej, i dziękuje Bogu darzącemu ich zdrowiem, żywnością i pokojem. Poddani Pana S. modlili się gorąco, szczerą wdzięcznością przejęci; po nabożeństwie, dwaj najstarsi z nich złożyli przed ołtarzem dwa snopy świeżo zżętego zboża, sędziwy kapłan poświęcił tę prostą ofiarę, i po krótkiem napomnieniu jak należy godnie korzystać z chojnych darów Boga, rozdzielił plenne kłosy pomiędzy przytomnych, aby je dawnym zwyczajem za belki chat… pozatykawszy, patrzyli co dzień na ten dowód błogosławieństwa, które Niebo na cnotliwych, pracowitych choć prostych ludzi zsyła.
Pan S. wróciwszy do dworu, zasiadł z swojem towarzystwem pod gęstemi lipami co ocieniały wejście, i długą tworzyły ulicę. W koło dziedzińca ustawiono długie stoły, i podczas gdy domownicy kończąc ich przybieranie zastawiali sery, wódkę, pieczenie i kołacze, usłyszano zbliżających się włościan; skrzypki i piszczałki ozwały się przy końcu ulicy, a liczne głosy zanuciły chórem następne słowa:
Dalej żeńcy! idźmy śmiało,
Dożyliśmy święta. Żytko z pola się zebrało,
I pszeniczka zżęta!
Hejże żwawo, w jedno koło,
Bieżmy ku dworowi,
Raźno, skoczno i wesoło
Nućmy dziedzicowi.
Nie raz on nam w ciężkie czasy
Łzy z oczu ocierał,
Słodził troski i niewczasy,