Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Powrócili - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Powrócili - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 228 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I.

– Nie­chże pani po­ło­ży się cho­ciaż na chwil­kę; ino słu­chać, gdy pan krzyk­nie: "obiad" a pani ca­lu­sień­ką noc nie spa­ła, trze­ba i o so­bie pa­mię­tać.

Tak mó­wi­ła Ka­ta­rzy­na, sta­ra go­spo­dy­ni pań­stwa Wol­skich dzie­dzi­ców wsi Wól­ka.

Była to ma­jęt­ność śred­niej wiel­ko­ści, lecz wol­na od dłu­gów, ład­nie po­ło­żo­na, do­brze za­go­spo­da­ro­wa­na, z do­mem mu­ro­wa­nym i za­bu­do­wa­nia­mi po­rząd­ne­mi, tak, że w nie­jed­nym są­sie­dzie za­zdrość bu­dzi­ła. Pan Wol­ski cac­kiem ję na­zy­wał.

– Cia­sto pa­rzo­ne już go­to­we, dla dzie­ci i cze­la­la­dzi sama upie­kę, do tyla ufa mi pani prze­cie – cią­gnę­ła da­lej Ka­ta­rzy­na – niech się pani po­ło­ży tro­chę na so­fie.

– Ufam ci naj­zu­peł­niej – od­par­ła pani Wol­ska na­wet pa­rzo­ne baby po­wie­rzy­ła­bym twej pie­czy, lecz zwy­kle sama świę­co­ne przy­go­to­wy­wa­ni, a tem­bar­dziej dla An­to­sia i Ja­dzi chcę wła­sno­ręcz­nie upiec cia­sto.

– Pa­nicz i pa­nien­ka, gdy do­ro­sną, po­win­ni zmia­tać pył z pod­ło­gi przed pa­nią, i na rę­kach ją no­sić. Ta kich ma­tek nie wie­le.

– Co też ty mó­wisz, ta­kie są wszyst­kie.

– Pani od rana do nocy, od nocy do rana ino o swo­ich pi­sklę­tach my­śli, ha­ru­je dzień cały, by gro­sza przy­spo­rzyć, by nie bra­kło broń Boże jed­ne­mu, lub dru­gie­mu cze­goś­kol­wiek. W dzień za go­spo­dar­stwem pani bie­ga, po no­cach szy­je, albo li­sty pi­sze; oj dla Boga, toć' za wie­le na jed­ne­go człe­ka.

Pani Wol­ska roz­śmia­ła się we­so­ło.

– Toż to moja naj­więk­sza przy­jem­ność my­śleć… o nich i pra­co­wać dla nich, to moję wszyst­ko to dwo­je – rze­kła. – Z cza­sem od­pła­cą nam tru­dy na­szę, taka, ko­lej rze­czy: An­toś ojca za­stą­pi w polu, Ja­dzia mnie w domu wy­rę­czy.

– Ja­dzia wy­fru­nie z gniaz­da i uście­le so­bie inne – wes­tchnąw­szy cięż­ko, ode­zwa­ła się Ka­ta­rzy­na.

– I wów­czas pła­kać, nie będę – rze­kła pani Wol­ska – prze­cież jej szczę­ścia pra­gnę – ale gdy Ja­dzia wyj­dzie za mąż to i An­toś się oże­ni i sy­no­wa mnie wy­rę­czy,.

– Obiad! – roz­legł się w przy­le­głym po­ko­ju głos tu­bal­ny.

– Otoż masz, pan krzy­czy, a obia­du jesz­cze nie­ma… bę­dzie to bę­dzie… – mruk­nę­ła go­spo­dy­ni.

– Anko, po­daj mi wody do rąk – zwró­ci­ła się pani do jed­nej z dziew­czyn – ty, moja Ka­ta­rzy­no, pa­mię­taj pro­szę, żeby baby dla dzie­ci do­brze się upie­kły, wró­cę tu­taj nie­ba­wem.

– Obiad – roz­le­gło się po­wtór­nie i drzwi kuch­ni roz­war­ły się z ha­ła­sem,

– Ja­siu, za­zię­bisz cia­sto! – za­wo­ła­ła gło­sem peł­nym trwo­gi pani domu – toż zim­no wie­je na baby.

– Niech pan drzwi za­my­ka – do­da­ła Ka­ta­rzy­na.

– Bo­daj­by was z wa­sze­mi ba­ba­mi i plac­ka­mi! Gdy świę­ta nad­cho­dzą, wszyst­kim ko­bie­tom w gło­wach się prze­wra­ca – ofuk­nął pan Wol­ski, a wró­ciw­szy do ja­dal­ni, po­czął prze­cha­dzać się kro­kiem ży­wym na oko­ło sto­łu.

– Jesz­cze na­wet nie na­kry­to do obia­du; jej­mo­ści świę­co­ne w gło­wie, a mąż nie­chże so­bie głod­nym bę­dzie – gde­rał nie­cier­pli­wie sam do sie­bie.

– Cze­go się tak gnie­wasz, Ja­siu – rze­kła ła­god­nie pani Wol­ska od pro­gu drzwi. – Za dzie­sięć mi­nut bę­dziesz sie­dział przed ta­le­rzem go­rą­cej po­lew­ki; wszak­że to dzień wy­jąt­ko­wy dzi­siaj.

To mó­wiąc, przy­stą­pi­ła z uśmie­chem do za­gnie­wa­ne­go i wspar­ła się na jego ra­mie­niu – siądź oto le­piej na so­fie i po­wiedz mi coś ro­bił przez całe rano.

Okrą­gła, ru­mia­na twarz dzie­dzi­ca Wól­ki, roz­ja­ja­śnia­ła się stop­nio­wo, pod­szedł do ki­lim­kiem kry­tej sofy, sto­ją­cej obok ko­min­ka, otarł czo­ło i siadł wy­god­nie.

– Co ro­bi­łem? – po­wtó­rzył – wy­da­łem psze­ni­cę do sie­wu, ob­je­cha­łem pola, na któ­rych lu­dzie pra­cu­ją, z Abram­kiem in­te­res ubi­łem, al­boż to mało?…

– Dużo, bar­dzo dużo, to też po­łóż się tro­chę na sze­zlą­gu, za­pal pa­pie­ro­sa i od­pocz­nij, a ja pój­dę przy­spie­szyć obiad.

– Wiesz prze­cie, iż po­sta­no­wi­łem pa­pie­ro­sów nie pa­lić – od­parł pan Wol­ski – kształ­ce­nie dzie­ci kosz­tu­je i Wól­ka kosz­tu­je, trze­ba ogra­ni­czyć swo­ję wy­dat­ki; to mó­wiąc, wes­tchnął. Ja­kie to ży­cie cięż­kie, gdy­by to człek wie­dział o tem, gdy miał lat ośma­ście…

– To co? – za­py­ta­ła z nie­po­ko­jem żona.

– Toby uciekł może w świat przed swo­ją dolą.

– Żar­tu­jesz Ja­nie, wszak praw­da? – spy­ta­ła, po­waż­nie, pa­trząc ba­daw­czo w oczy rnę­ża.

– Wiem, iż przed dolą i swo­ją nikt nie ucie­cze, lecz przy­znasz, iż stę­kać jest nad czem – od­parł" wes­tchnąw­szy zno­wu: – my­śleć od rana do nocy, by star­czy­ło na wszyst­ko do koń­ca roku, to nie­la­da cię­żar; a cho­ciaż my­ślę, oszczę­dzam, jak mogę i wy­rze­ka­ni się wszel­kich przy­jem­no­ści, jesz­cze nie­raz spo­strze­gam, że koń­ca z koń­cem nie zwią­żę; te nie­spo­dzie­wa­ne wy­dat­ki, naj­wię­cej tra­pią czło­wie­ka… Ot wiesz, cze­go zły dziś je­stem? toć na spi­chrzu trze­ba dać nowy dach, i znów nowy wy­da­tek!

– Nie martw się, za­ra­dzi­my złe­mu: obie­ca­łeś dać mi trzy­dzie­ści ru­bli na spra­wie­nie no­we­go wierz­chu na fu­tro, jesz­cze go nie ku­pię w tym roku – rze­kła z po­god­ną twa­rzą pani Wol­ska.

– Wo­lał­bym, żeby An­toś obył się bez ko­re­pe­ty­to­ra; za­py­tam go, czy po­trze­bu­je jesz­cze po­mo­cy?

– Nie Ja­siu, tej oszczęd­no­ści nie chcę – rze­kła z wi­docz­nym nie­po­ko­jem pani Wol­ska – a nuż w koń – cu roku ob­ciął­by się i prze­padł­by pa­tent z gim­na­zy­um; o ko­re­pe­ty­to­rze nie wspo­mi­naj.

To po­wie­dziaw­szy, od­da­li­ła się szyb­ko.

– Po­czci­we mat­czy­sko – szep­nął, go­niąc ją wzro­kiem – co praw­da wszyst­kie one jed­na­ko­we. Wy­cią­gnął się na szes­lą­gu, i po­czął drze­mać; tym­cza­sem pani Wol­ska, za­ję­ła się świę­co­nem dzie­ci, Ance zaś ka­za­ła po­ci­chu na­kryć do obia­du.

Pan Wol­ski ani się spo­strzegł, jak prze­spał całą go­dzi­nę, a gdy się prze­bu­dził spo­strzegł na sto­le wazę dy­mią­cą z barsz­czem, ulu­bio­ną po­st­ną zupę. Zły hu­mor ule­ciał na­tych­miast, siadł z roz­ja­śnio­ną twa­rzą przed ta­le­rzem, któ­ry mu żona wła­śnie po­sta­wi­ła i po­ca­ło­wał ją w rękę.

– Za go­dzi­nę po­ślę ko­nie po dzie­ci – rzekł.

– Za go­dzi­nę uści­śnie­my An­to­sia i Ja­dzię – od­par­ła pani Wol­ska z we­so­łym uśmie­chem, któ­ry nadał jej twa­rzy urok mło­do­ści.

– A czy pa­mię­ta­łaś, że An­toś przy­ja­cie­la, Ja­dzia przy­ja­ciół­kę przy­wo­żą z sobą?

– Już po­ko­je i łóż­ka go­to­we, chłop­com od­dam go­ścin­ny na pię­trze, dziew­czę­tom szkol­ny, wolę, by bli­żej nas były. Po obie­dzie po­ka­żę ci wspa­nia­łe ich świę­co­ne, przy­go­to­wa­łam im zu­peł­nie osob­ne: baby, plac­ki, kieł­ba­sy, na­wet ma­leń­kie pro­się ka­za­łam dla nich upiec.

Pan Wol­ski ro­ze­śmiał się gło­śno.

– Sta­ry dzie­ciak z cie­bie – rzekł, kła­dąc łyż­kę na ta­le­rzu.

– My­ślał­by kto, żeś ty żad­nej nie­spo­dzian­ki nie przy­go­to­wał dla nich – od­par­ła żona.

– Do­praw­dy żad­nej.

– A sio­dła?

– Toć na­sze sta­re ka­za­łem tyl­ko zre­pe­ro­wać.

– A wo­lant?

– Daw­no od­no­wio­ny… Cóż bę­dzie­my w świę­ta ro­bi­li? – za­py­tał na­raz, jak gdy­by chciał nadać roz­mo­wie inny ob­rót.

– Ksa­we­ro­wie obie­ca­li się do nas za­raz po na­bo­żeń­stwie w pierw­sze świę­to, przy­je­dzie też pro­boszcz i pan Ka­la­san­ty, bę­dziesz miał win­ta – rze­kła pani domu.

– Do­sko­na­le, a w dru­gie?

– Je­ste­śmy pro­sze­ni do Ma­li­niec.

– Bar­dzo pięk­nie; wiel­ki pią­tek i so­bo­tę na mo­dli­twie czło­wiek spę­dzi, w świę­ta się ro­ze­rwie, a po­tem zno­wu do pra­cy…

– Wi­dzisz, iż nie­słusz­nie na­rze­ka­łeś, że cięż­kie jest ży­cie.

– Bom zmę­czo­ny był, jak koń chłop­ski, lecz sen wró­cił siły i ży­cie zno­wu ja­koś ja­śniej się przed­sta­wia; póki jest cel pra­cy, póty do­brze, okrop­nie by­ło­by, gdy­by­śmy sami we dwo­je tyl­ko byli, wszak praw­da, Zo­siu?

– Pew­no.

– My­śleć, że Wól­ka prze­szła­by po na­szej śmier­ci w obce ręce, za nic bym tego nie chciał, już le­piej tego i owe­go wy­rzec się dla dzie­ci.

– Pew­no – po­wtó­rzy­ła pani domu.

Anka przy­nio­sła pół­mi­sek z pie­ro­ga­mi na­dzie­wa­ne­mi ka­pu­stą, i roz­mo­wa prze­szła na inne tory.

– Jak na wiel­ki czwar­tek za suty obiad – rzekł pan Jan – barszcz, ryba, le­gu­mi­na, to za wie­le.

Lecz z uśmie­chem za­do­wo­le­nia na­ło­żył so­bie pie­ro­gów na ta­lerz.

– Bu­ra­ków i ka­pu­sty do­star­czył nasz ogród, śmie­ta­ny na­sza piw­ni­ca, ryba w na­szym sta­wie zo­sta­ła zło­wio­ną – bro­ni­ła się pani Wol­ska.

– Ależ ja żar­tu­ję – od­parł jej mąż – wiem do­brze, iż oszczęd­niej­szej i za­bie­gliw­szej go­spo­dy­ni od cie­bie, nie­ma na całe lu­bel­skie.

Na­resz­cie obiad się skoń­czył.

– Idę do staj­ni ka­zać za­przę­gać – rzekł pan Wol­ski – a ty pod­wie­czo­rek przy­go­tuj dla po­dróż­nych.

To mó­wiąc, po­czął coś szu­kać po kie­sze­niach.

– Zgu­bi­łeś co? – spy­ta­ła go żona.

– Et, nie – od­parł i za­śmiał się – przy­zwy­cza­je­nie… Szu­ka­łem pa­pie­ro­śni­cy, a pa­pie­ro­śni­ca pod klu­czem; cza­sa­mi tę­sk­no mi za daw­ne­mi przy­zwy­cza­je­nia­mi, lecz myśl, iż sto ru­bel­ków przy­by­wa w biór­ku, osła­dza tę­sk­no­tę… Oj, te dzie­ci, te dzie­ci, ileż to ofiar czło­wiek czy­ni dla nich – do­dał.

– Bóg na­gro­dzi ci z cza­sem przez nie te ofia­ry – rze­kła pani Wol­ska i ob­jąw­szy ra­mie­niem męża, uści­snę­ła go – do­bry z cie­bie oj­ciec, bar­dzo do­bry – do­da­ła.

Nie­ba­wem do­no­śny głos dzie­dzi­ca Wól­ki roz­legł na dzie­dziń­cu.

– Wa­lek! za­przę­gaj do du­że­go po­wo­zu, wil­czu­rę wziąć ze sobą, bo wiatr chłod­ny się zry­wa, a uważ­nie je­chać z dzieć­mi, by broń Boże wy­pa­dek w dro­dze się nie zda­rzył i spie­szyć, bo czas wiel­ki.

An­tek się zwi­jał i speł­niał wszyst­ko, co mu ka­za­no, a pan Wol­ski drep­tał za nim, przy­po­mi­na­jąc roz­ka­zy.

Na­resz­cie po­wóz w czte­ry ko­nie za­przę­żo­ny, po­to­czył się sze­ro­ką dro­gą, do Lu­bli­na wio­dą­cą; okiem za­do­wo­le­nia po­go­nił za nim pan Wol­ski, a gdy mu znikł z oczu na za­krę­cie dro­gi, chwi­lę jesz­cze ło­wił słu­chem tur­kot kół i trza­ska­nie z bi­cza, po­czem po­szedł do staj­ni, wsko­czył na siw­ka i po­mknął ku po­lom, na któ­rych wła­śnie sia­no owies.

Tym­cza­sem pani domu krzą­ta­ła się da­lej oko­ło go­spo­dar­stwa, aż na twarz jej wy­bie­gły ru­mień­ce, lecz uśmiech nie scho­dził z jej ust, ani razu nie wy­szło z nich na­rze­ka­nie.

– Patrz Ka­ta­rzy­no, ja­kie wspa­nia­łe świę­co­ne, chy­ba dzie­ci się ucie­szą – mó­wi­ła, lu­kru­jąc baby i ma­zur­ki.

Wspa­nia­le w isto­cie wy­glą­da­ło to małe świę­co­ne i Lo­ur­se pięk­niej­by go nie ustro­ił z pew­no­ścią; Anka przy­nio­sła wia­nek buksz­pa­no­wy, sta­ran­nie za­cho­wa­ny, za­zie­le­ni­ły się baby i plac­ki, dzie­ło było skoń­czo­ne… Pani Wol­ska po­nio­sła sama tacę z przy­sma­ka­mi dla dzie­ci do ja­dal­ne­go po­ko­ju, za nią Ka­ta­rzy­na i Anka dźwi­ga­ły cia­sto dla star­szych upie­czo­ne.

– Za­raz po wie­cze­rzy usta­wię świę­co­ne na sto­le – rze­kła pani domu.

– Czy nie le­piej by­ło­by ju­tro po śnia­da­niu – zro­bi­ła uwa­gę go­spo­dy­ni.

– Wszak­że ju­tro Wiel­ki Pią­tek, śnia­da­nia nikt jeść nie bę­dzie – od­par­ła pani Wol­ska.

– Dla dzie­ci trze­ba coś przy­go­to­wać, do­syć się wy­gło­dzi­ły w szko­łach.

Pani domu ro­ze­śmia­ła się.

– Nie­chże więc Anka cia­sto do śpi­żar­ni od­nie­sie – rze­kła – tyl­ko to małe świę­co­ne zo­sta­nie tu­taj.

Przy za­ję­ciach go­spo­dar­skich czas le­ciał mi­giem bły­ska­wi­cy; zdzi­wi­ła się pani Wol­ska, kie­dy za okna­mi roz­le­gło się trza­ska­nie z bata, a jed­no­cze­śnie pra­wie do­szło ją wo­ła­nie męża:

– Zo­siu, dzie­ci jadą!

Pani Wol­ska od­rzu­ci­ła tyl­ko wiel­ki płó­cien­ny far­tuch, otrze­pa­ła z mąki ręce i po­spie­szy­ła, na ga­nek. Po­wóz stał już przed do­mem, An­toś smu­kły, zgrab­ny chło­piec, o piw­nych, ma­rzą­cych oczach, uca­ło­wał ręce ojca, Ja­dzia po­dob­na do bra­ta, o rok od nie­go star­sza, rzu­ci­ła się w mat­ki ob­ję­cia; prócz nich wy­sia­dło jesz­cze z po­wo­zu dwo­je: gim­na­zi­sta, któ­ry mógł li­czyć lat siedm­na­ście, sil­ny, krzep­ki, bru­net, i dziew­czyn­ka te­goż wzro­stu co Ja­dzia, smu­kła sza­tyn­ka.

– Mój ko­le­ga Ma­ry­an Że­rom­ski – rzekł An­toś, zwró­ciw­szy się do przy­ja­cie­la i po­pro­wa­dził go do ro­dzi­ców.

Ja­dzia, idąc za przy­kła­dem bra­ta, przed­sta­wi­ła swo­ją przy­ja­ciół­kę.

– Jul­ka Osiń­ska – rze­kła.

Służ­ba za­bra­ła tło­mocz­ki i za­nio­sła je do po­ko­jów prze­zna­czo­nych dla go­ści, ro­dzi­ce po­pro­wa­dzi­li dzia­twę do ja­dal­ni, gdzie stru­dzo­nych i zzięb­nię­tych cze­ka­ły kawa, chleb świe­ży, ma­sło, ciast­ka i owo­ce su­szo­ne.

– Po­każ­cie no cen­zu­ry – ode­zwał się pan Wol­ski.

An­toś i Ja­dzia się­gnę­li do po­dróż­nych to­re­bek i po­da­li ojcu świa­dec­twa szkol­ne.

– Pięk­nie, bar­dzo pięk­nie – ode­zwał się pan Wol­ski, od­da­jąc żo­nie cen­zu­ry. – Ale i my mamy dla was mało nie­spo­dzian­ki, cze­ka­ją was ode mnie sio­dła w staj­ni, w wo­zow­ni ka­bry­olet, od mat­ki przy­sma­ki. Uprzy­jem­niaj­cie so­bie świę­ta, jak chce­cie, ko­nie i książ­ki moje są do wa­szej dys­po­zy­cyi.

Ro­ze­braw­szy się z cie­płych okryć, dzie­ci po­dzię­ko­wa­ły ro­dzi­com za nie­spo­dzian­ki, po­czem sie­dli wszy­scy do pod­wie­czor­ku.

Ma­ry­an i Jul­ka, onie­śmie­le­ni ob­cym do­mem, je­dli nie wie­le, mó­wi­li jesz­cze mniej, za to Ja­dzia i An­toś zdra­dza­li do­sko­na­ły ape­tyt, a w opo­wia­da­niu o przy­go­dach z ży­cia szkol­ne­go prze­ści­ga­li się wza­jem­nie.

– Czy ro­dzi­ce miesz­ka­ją w War­sza­wie? – py­tał pan Wol­ski Ma­ry­ana.

– W War­sza­wie – od­parł chło­piec.

– Czem­że oj­ciec się zaj­mu­je?

– Jest urzęd­ni­kiem w ban­ku.

– A pan Ma­ry­an czem ma za­miar zo­stać z cza­sem?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: