- W empik go
Powrócili - ebook
Powrócili - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 228 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Niechże pani położy się chociaż na chwilkę; ino słuchać, gdy pan krzyknie: "obiad" a pani calusieńką noc nie spała, trzeba i o sobie pamiętać.
Tak mówiła Katarzyna, stara gospodyni państwa Wolskich dziedziców wsi Wólka.
Była to majętność średniej wielkości, lecz wolna od długów, ładnie położona, dobrze zagospodarowana, z domem murowanym i zabudowaniami porządnemi, tak, że w niejednym sąsiedzie zazdrość budziła. Pan Wolski cackiem ję nazywał.
– Ciasto parzone już gotowe, dla dzieci i czelaladzi sama upiekę, do tyla ufa mi pani przecie – ciągnęła dalej Katarzyna – niech się pani położy trochę na sofie.
– Ufam ci najzupełniej – odparła pani Wolska nawet parzone baby powierzyłabym twej pieczy, lecz zwykle sama święcone przygotowywani, a tembardziej dla Antosia i Jadzi chcę własnoręcznie upiec ciasto.
– Panicz i panienka, gdy dorosną, powinni zmiatać pył z podłogi przed panią, i na rękach ją nosić. Ta kich matek nie wiele.
– Co też ty mówisz, takie są wszystkie.
– Pani od rana do nocy, od nocy do rana ino o swoich pisklętach myśli, haruje dzień cały, by grosza przysporzyć, by nie brakło broń Boże jednemu, lub drugiemu czegośkolwiek. W dzień za gospodarstwem pani biega, po nocach szyje, albo listy pisze; oj dla Boga, toć' za wiele na jednego człeka.
Pani Wolska rozśmiała się wesoło.
– Toż to moja największa przyjemność myśleć… o nich i pracować dla nich, to moję wszystko to dwoje – rzekła. – Z czasem odpłacą nam trudy naszę, taka, kolej rzeczy: Antoś ojca zastąpi w polu, Jadzia mnie w domu wyręczy.
– Jadzia wyfrunie z gniazda i uściele sobie inne – westchnąwszy ciężko, odezwała się Katarzyna.
– I wówczas płakać, nie będę – rzekła pani Wolska – przecież jej szczęścia pragnę – ale gdy Jadzia wyjdzie za mąż to i Antoś się ożeni i synowa mnie wyręczy,.
– Obiad! – rozległ się w przyległym pokoju głos tubalny.
– Otoż masz, pan krzyczy, a obiadu jeszcze niema… będzie to będzie… – mruknęła gospodyni.
– Anko, podaj mi wody do rąk – zwróciła się pani do jednej z dziewczyn – ty, moja Katarzyno, pamiętaj proszę, żeby baby dla dzieci dobrze się upiekły, wrócę tutaj niebawem.
– Obiad – rozległo się powtórnie i drzwi kuchni rozwarły się z hałasem,
– Jasiu, zaziębisz ciasto! – zawołała głosem pełnym trwogi pani domu – toż zimno wieje na baby.
– Niech pan drzwi zamyka – dodała Katarzyna.
– Bodajby was z waszemi babami i plackami! Gdy święta nadchodzą, wszystkim kobietom w głowach się przewraca – ofuknął pan Wolski, a wróciwszy do jadalni, począł przechadzać się krokiem żywym na około stołu.
– Jeszcze nawet nie nakryto do obiadu; jejmości święcone w głowie, a mąż niechże sobie głodnym będzie – gderał niecierpliwie sam do siebie.
– Czego się tak gniewasz, Jasiu – rzekła łagodnie pani Wolska od progu drzwi. – Za dziesięć minut będziesz siedział przed talerzem gorącej polewki; wszakże to dzień wyjątkowy dzisiaj.
To mówiąc, przystąpiła z uśmiechem do zagniewanego i wsparła się na jego ramieniu – siądź oto lepiej na sofie i powiedz mi coś robił przez całe rano.
Okrągła, rumiana twarz dziedzica Wólki, rozjajaśniała się stopniowo, podszedł do kilimkiem krytej sofy, stojącej obok kominka, otarł czoło i siadł wygodnie.
– Co robiłem? – powtórzył – wydałem pszenicę do siewu, objechałem pola, na których ludzie pracują, z Abramkiem interes ubiłem, alboż to mało?…
– Dużo, bardzo dużo, to też połóż się trochę na szezlągu, zapal papierosa i odpocznij, a ja pójdę przyspieszyć obiad.
– Wiesz przecie, iż postanowiłem papierosów nie palić – odparł pan Wolski – kształcenie dzieci kosztuje i Wólka kosztuje, trzeba ograniczyć swoję wydatki; to mówiąc, westchnął. Jakie to życie ciężkie, gdyby to człek wiedział o tem, gdy miał lat ośmaście…
– To co? – zapytała z niepokojem żona.
– Toby uciekł może w świat przed swoją dolą.
– Żartujesz Janie, wszak prawda? – spytała, poważnie, patrząc badawczo w oczy rnęża.
– Wiem, iż przed dolą i swoją nikt nie uciecze, lecz przyznasz, iż stękać jest nad czem – odparł" westchnąwszy znowu: – myśleć od rana do nocy, by starczyło na wszystko do końca roku, to nielada ciężar; a chociaż myślę, oszczędzam, jak mogę i wyrzekani się wszelkich przyjemności, jeszcze nieraz spostrzegam, że końca z końcem nie zwiążę; te niespodziewane wydatki, najwięcej trapią człowieka… Ot wiesz, czego zły dziś jestem? toć na spichrzu trzeba dać nowy dach, i znów nowy wydatek!
– Nie martw się, zaradzimy złemu: obiecałeś dać mi trzydzieści rubli na sprawienie nowego wierzchu na futro, jeszcze go nie kupię w tym roku – rzekła z pogodną twarzą pani Wolska.
– Wolałbym, żeby Antoś obył się bez korepetytora; zapytam go, czy potrzebuje jeszcze pomocy?
– Nie Jasiu, tej oszczędności nie chcę – rzekła z widocznym niepokojem pani Wolska – a nuż w koń – cu roku obciąłby się i przepadłby patent z gimnazyum; o korepetytorze nie wspominaj.
To powiedziawszy, oddaliła się szybko.
– Poczciwe matczysko – szepnął, goniąc ją wzrokiem – co prawda wszystkie one jednakowe. Wyciągnął się na szeslągu, i począł drzemać; tymczasem pani Wolska, zajęła się święconem dzieci, Ance zaś kazała pocichu nakryć do obiadu.
Pan Wolski ani się spostrzegł, jak przespał całą godzinę, a gdy się przebudził spostrzegł na stole wazę dymiącą z barszczem, ulubioną postną zupę. Zły humor uleciał natychmiast, siadł z rozjaśnioną twarzą przed talerzem, który mu żona właśnie postawiła i pocałował ją w rękę.
– Za godzinę poślę konie po dzieci – rzekł.
– Za godzinę uściśniemy Antosia i Jadzię – odparła pani Wolska z wesołym uśmiechem, który nadał jej twarzy urok młodości.
– A czy pamiętałaś, że Antoś przyjaciela, Jadzia przyjaciółkę przywożą z sobą?
– Już pokoje i łóżka gotowe, chłopcom oddam gościnny na piętrze, dziewczętom szkolny, wolę, by bliżej nas były. Po obiedzie pokażę ci wspaniałe ich święcone, przygotowałam im zupełnie osobne: baby, placki, kiełbasy, nawet maleńkie prosię kazałam dla nich upiec.
Pan Wolski roześmiał się głośno.
– Stary dzieciak z ciebie – rzekł, kładąc łyżkę na talerzu.
– Myślałby kto, żeś ty żadnej niespodzianki nie przygotował dla nich – odparła żona.
– Doprawdy żadnej.
– A siodła?
– Toć nasze stare kazałem tylko zreperować.
– A wolant?
– Dawno odnowiony… Cóż będziemy w święta robili? – zapytał naraz, jak gdyby chciał nadać rozmowie inny obrót.
– Ksawerowie obiecali się do nas zaraz po nabożeństwie w pierwsze święto, przyjedzie też proboszcz i pan Kalasanty, będziesz miał winta – rzekła pani domu.
– Doskonale, a w drugie?
– Jesteśmy proszeni do Maliniec.
– Bardzo pięknie; wielki piątek i sobotę na modlitwie człowiek spędzi, w święta się rozerwie, a potem znowu do pracy…
– Widzisz, iż niesłusznie narzekałeś, że ciężkie jest życie.
– Bom zmęczony był, jak koń chłopski, lecz sen wrócił siły i życie znowu jakoś jaśniej się przedstawia; póki jest cel pracy, póty dobrze, okropnie byłoby, gdybyśmy sami we dwoje tylko byli, wszak prawda, Zosiu?
– Pewno.
– Myśleć, że Wólka przeszłaby po naszej śmierci w obce ręce, za nic bym tego nie chciał, już lepiej tego i owego wyrzec się dla dzieci.
– Pewno – powtórzyła pani domu.
Anka przyniosła półmisek z pierogami nadziewanemi kapustą, i rozmowa przeszła na inne tory.
– Jak na wielki czwartek za suty obiad – rzekł pan Jan – barszcz, ryba, legumina, to za wiele.
Lecz z uśmiechem zadowolenia nałożył sobie pierogów na talerz.
– Buraków i kapusty dostarczył nasz ogród, śmietany nasza piwnica, ryba w naszym stawie została złowioną – broniła się pani Wolska.
– Ależ ja żartuję – odparł jej mąż – wiem dobrze, iż oszczędniejszej i zabiegliwszej gospodyni od ciebie, niema na całe lubelskie.
Nareszcie obiad się skończył.
– Idę do stajni kazać zaprzęgać – rzekł pan Wolski – a ty podwieczorek przygotuj dla podróżnych.
To mówiąc, począł coś szukać po kieszeniach.
– Zgubiłeś co? – spytała go żona.
– Et, nie – odparł i zaśmiał się – przyzwyczajenie… Szukałem papierośnicy, a papierośnica pod kluczem; czasami tęskno mi za dawnemi przyzwyczajeniami, lecz myśl, iż sto rubelków przybywa w biórku, osładza tęsknotę… Oj, te dzieci, te dzieci, ileż to ofiar człowiek czyni dla nich – dodał.
– Bóg nagrodzi ci z czasem przez nie te ofiary – rzekła pani Wolska i objąwszy ramieniem męża, uścisnęła go – dobry z ciebie ojciec, bardzo dobry – dodała.
Niebawem donośny głos dziedzica Wólki rozległ na dziedzińcu.
– Walek! zaprzęgaj do dużego powozu, wilczurę wziąć ze sobą, bo wiatr chłodny się zrywa, a uważnie jechać z dziećmi, by broń Boże wypadek w drodze się nie zdarzył i spieszyć, bo czas wielki.
Antek się zwijał i spełniał wszystko, co mu kazano, a pan Wolski dreptał za nim, przypominając rozkazy.
Nareszcie powóz w cztery konie zaprzężony, potoczył się szeroką drogą, do Lublina wiodącą; okiem zadowolenia pogonił za nim pan Wolski, a gdy mu znikł z oczu na zakręcie drogi, chwilę jeszcze łowił słuchem turkot kół i trzaskanie z bicza, poczem poszedł do stajni, wskoczył na siwka i pomknął ku polom, na których właśnie siano owies.
Tymczasem pani domu krzątała się dalej około gospodarstwa, aż na twarz jej wybiegły rumieńce, lecz uśmiech nie schodził z jej ust, ani razu nie wyszło z nich narzekanie.
– Patrz Katarzyno, jakie wspaniałe święcone, chyba dzieci się ucieszą – mówiła, lukrując baby i mazurki.
Wspaniale w istocie wyglądało to małe święcone i Lourse piękniejby go nie ustroił z pewnością; Anka przyniosła wianek bukszpanowy, starannie zachowany, zazieleniły się baby i placki, dzieło było skończone… Pani Wolska poniosła sama tacę z przysmakami dla dzieci do jadalnego pokoju, za nią Katarzyna i Anka dźwigały ciasto dla starszych upieczone.
– Zaraz po wieczerzy ustawię święcone na stole – rzekła pani domu.
– Czy nie lepiej byłoby jutro po śniadaniu – zrobiła uwagę gospodyni.
– Wszakże jutro Wielki Piątek, śniadania nikt jeść nie będzie – odparła pani Wolska.
– Dla dzieci trzeba coś przygotować, dosyć się wygłodziły w szkołach.
Pani domu roześmiała się.
– Niechże więc Anka ciasto do śpiżarni odniesie – rzekła – tylko to małe święcone zostanie tutaj.
Przy zajęciach gospodarskich czas leciał migiem błyskawicy; zdziwiła się pani Wolska, kiedy za oknami rozległo się trzaskanie z bata, a jednocześnie prawie doszło ją wołanie męża:
– Zosiu, dzieci jadą!
Pani Wolska odrzuciła tylko wielki płócienny fartuch, otrzepała z mąki ręce i pospieszyła, na ganek. Powóz stał już przed domem, Antoś smukły, zgrabny chłopiec, o piwnych, marzących oczach, ucałował ręce ojca, Jadzia podobna do brata, o rok od niego starsza, rzuciła się w matki objęcia; prócz nich wysiadło jeszcze z powozu dwoje: gimnazista, który mógł liczyć lat siedmnaście, silny, krzepki, brunet, i dziewczynka tegoż wzrostu co Jadzia, smukła szatynka.
– Mój kolega Maryan Żeromski – rzekł Antoś, zwróciwszy się do przyjaciela i poprowadził go do rodziców.
Jadzia, idąc za przykładem brata, przedstawiła swoją przyjaciółkę.
– Julka Osińska – rzekła.
Służba zabrała tłomoczki i zaniosła je do pokojów przeznaczonych dla gości, rodzice poprowadzili dziatwę do jadalni, gdzie strudzonych i zziębniętych czekały kawa, chleb świeży, masło, ciastka i owoce suszone.
– Pokażcie no cenzury – odezwał się pan Wolski.
Antoś i Jadzia sięgnęli do podróżnych torebek i podali ojcu świadectwa szkolne.
– Pięknie, bardzo pięknie – odezwał się pan Wolski, oddając żonie cenzury. – Ale i my mamy dla was mało niespodzianki, czekają was ode mnie siodła w stajni, w wozowni kabryolet, od matki przysmaki. Uprzyjemniajcie sobie święta, jak chcecie, konie i książki moje są do waszej dyspozycyi.
Rozebrawszy się z ciepłych okryć, dzieci podziękowały rodzicom za niespodzianki, poczem siedli wszyscy do podwieczorku.
Maryan i Julka, onieśmieleni obcym domem, jedli nie wiele, mówili jeszcze mniej, za to Jadzia i Antoś zdradzali doskonały apetyt, a w opowiadaniu o przygodach z życia szkolnego prześcigali się wzajemnie.
– Czy rodzice mieszkają w Warszawie? – pytał pan Wolski Maryana.
– W Warszawie – odparł chłopiec.
– Czemże ojciec się zajmuje?
– Jest urzędnikiem w banku.
– A pan Maryan czem ma zamiar zostać z czasem?