Powrót templariuszy - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
11 kwietnia 2021
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Powrót templariuszy - ebook
Zapraszam do opowieści o światach zapominanych,
niechcianych i porzuconych, o bohaterach
ze spiżu wiary utkanych i świątyniach aż po kres
nieba wysokich. Bohaterowie najważniejszej wojny
w historii świata i naszego życia właśnie wracają,
by rozświetlić Drogę w ciemności. Wyjdźmy im
naprzeciw.
Kategoria: | Esej |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-64033-71-1 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
WIATR WOŁA WIECZNOŚĆ GRZMOTEM WODOSPADU
Horyzont jaki ujawniał się z mroku tym, co pełnili wartę na wieżach twierdz Lewantu, był niezwykły. Przenikał dalą, malowaną kolorami pasteli. Zieleń tonęła w błękicie rozedrganego od słońca powietrza. Na policzkach czuło się lekki powiew. Wiatr z zachodu niósł wilgoć, ten ze wschodu, niepokój, burzę i szaleństwo. Wiatr ze wschodu, to wiatr Boga, jak mówią starożytne zwoje, który niesie ze sobą nadzwyczajną interwencję, przemianę, śmierć czasem wyzwolenie. Potężne twierdze w Outremer były strzeżone przez kilkuosobowe załogi templariuszy. Czego doświadczali tam rycerze wiary? Czy ich myśli krążyły wokół tego, jaki pożytek z ich trudu i poświęcenia ostatecznie odniesie człowiek?
Nocą intuicja ducha staje się bardziej dostępna, myśli chcą przeniknąć nieboskłon, a tysiące gwiazd przywołują nienazwaną tęsknotę, za którą biegnie spojrzenie duszy, usiłującej przeniknąć dal nieba, dostrzec to, co kryje się za tysiącami gwiazd. Dopiero wówczas kiedy zejdzie się do świątyni, prawie pod ziemię, pod spiżowe wieże obronne i stanie się przed Świętym Świętych, w obecności stołu ofiarnego, nad który z półmroku przebija się światło zza Krzyża, wtedy daleka, prawie niewyczuwalna tęsknota zmienia się w wieczność. Wieczność zawieszoną w nieskończoności. Wówczas dotknięcie transcendencji pod sklepieniem kościoła jest tak silne i jej wyczuwalna obecność staje się możliwa, dzięki wyznaczeniu granicy nieskończoności, wykrojeniu w jej przestrzeni tego skrawka, który staje się zmysłom dostępny. Bez tej granicy, krawędzi, bez której zmysły człowieka nie są w stanie doświadczyć intensywności transcendentnej obecności w nieskończoności, nie sposób uświadomić sobie wieczności jako realnej rzeczywistości, świata powodowanego Czyjąś obecnością, gdyż sam kosmos jest zimny i pusty. Jest on wszędzie i nigdzie zarazem. Człowiek nie dotknie tego co poza nieboskłonem, jeżeli krawędź murów, gładkość posadzek i strzelistość kolumn nie zatrzymają wiatru i nie uchwycą ciszy, ciszy serca, umysłu, i duszy, a przede wszystkim ciszy Świętego Świętych. W echu ścian kościelnych, zanim chór poniesie ku sklepieniu pieśń chwały, w ciszy, zza zasłony milczenia przemówi Ten, który stworzył Niebo i Ziemię.
„Wiatr wieje na południe, to znów zawraca ku północy, powracając do swojego krążenia. Słońce wschodzi i słońce zachodzi, spiesząc do miejsca, z którego znów zaświta. Wszystkie rzeki wpływają do morza, ale morze się nigdy nie przepełnia. Pokolenie odchodzi i pokolenie przychodzi, a ziemia trwa nieporuszenie na wieki. Jak my nie pamiętamy o naszych przodkach, tak o tych, których przyjdą po nas, nie będą pamiętać ci, którzy nastąpią po nich”.¹ Z przygodności dziejów przychodzą pokolenia zapomnienia. Przychodzą one z głębi mroku, szydercy odziani w togi głupoty, uchodzący za mędrców i przewodników znających przyszłe drogi, przekonani, że „historia jest po ich stronie”. Domagają się zniesienia granic, wszelkich granic w imię światłego postępu ludzkości. Domagają się jej zbawienia w imię wolności i tolerancji, by każdy żył po swojemu. Za to, by tak się mogło wydarzyć, trzeba zapłacić cenę cierpienia i krwi, powszechną niewolą i utratą pamięci. Ale oni tego głośno nie mówią, jak i wielu innych rzeczy, bo spodziewają się w zamian wdzięczności, wiecznej chwały, pomników i kultu „… to się już wydarzyło w dawnych czasach, które były przed nami”², ale czy w tych, które nadeszły, Prawda życia przetrwa w sercach i umysłach przyszłych świętych, czy jedynie pył i proch, bo święci się nie narodzą?
Tymczasem wiatr, wiatr ze wschodu z warownych wież Outremer woła Wieczność grzmotem wodospadu i nadchodzi nieuniknione, zarazem niechciane doznanie przykrego zaskoczenia i zdziwienia, jak to, to już? Gdzie Apokalipsa? O ile w ogóle zdążymy ją dostrzec, usłyszeć dzwon który bije na trwogę, że właśnie nadeszła.
Wieczność i trwoga są bardzo daleko od doświadczenia współczesnego człowieka. Apokalipsa dla niego nie tylko nie nadeszła, ale jest nieobecna. Może już prędzej pył i proch, ale on przynależy do świata tak odległego i nierzeczywistego jak śmierć, lub bliższych, jak cudza bieda i nieszczęście. W pędzie po nowe doznania i przygody codzienności, w poszukiwaniu radości i w błogości świętego spokoju, doskonaląc terapie osobistego dobrostanu na zakupach, w bieganiu, siłowniach i spa. Przed skrzącymi się małymi i dużymi ekranami, na których coraz częściej możemy zobaczy ów pył i proch rozsypywany z urny, który nie wzbudza głębszej refleksji. Rzadko kiedy tę czynność jesteśmy skłonni kojarzyć z ostatecznym unicestwieniem, ze śmiercią, z wiecznością, a tym bardziej z pytaniem – po co żyć? W tym wyręczają nas owe ekrany przysyłające codziennie tysiące instrukcji i potwierdzeń, odpowiedzi nie tyle po co żyć, ale jak żyć?
Oczywistym jest, że dla własnej przyjemności. Powszechne doświadczanie przeżywania przyjemności w komforcie jest pierwszym i najważniejszym prawem, prawem do szczęścia, którego nikt, ale to nikt, – w szczególności rodzina – nie maja prawa ograniczać. Nakazem pierwszym i najważniejszym jest życie po swojemu, a inni? No cóż, to ich problem. Sprawy komplikują się, gdy brakuje gotówki, czasu lub przeszkadza otoczenie, rodzicie, współmałżonek, dziecko lub inni, z innych miejsc źli ludzie podkładający mentalne i te prawdziwe bomby pod nasz spokój, wywołujący przeróżne kryzysy rodzinne, społeczne, polityczne i ekonomiczne. Ale to jeszcze bardziej mobilizuje, by zabezpieczać osobistą pozycję przed tymi złymi i wrednymi wiadomościami burzącymi pogrążenie się w błogości, by odciąć się od zła tego świata, by nakazać im zamilknąć. Czy ta błogość to jednak nie pułapka, o ile zrodzi się taka wątpliwość? Na czym miałaby polegać? Nie bardzo jest się nad czym zastanawiać lub dla zawansowanych „my nie myślimy tymi kategoriami!” Nadawca i odbiorca odpowiedzi nawet nie zauważą jak zostają przeprogramowani z podmiotu w przedmiot, z osoby w rzecz użyteczną i to na własny koszt, na osobiste żądanie, w zgodzie ze swym sumieniem. Przecież najważniejsze jest być i żyć życiem lekkim, ale ciekawym jednocześnie, w cyfrowej chmurze zapomnienia, wszystko inne to uzurpacja.
Do czasu, gdy nadejdzie ten dzień, w którym doświadczymy losu tych innych, do tej pory nieobecnych, niewidocznych, nieznajomych, ludzi starych i schorowanych, bez rodzin. Będzie to tak krępujące dla nas i dla naszych znajomych, zajętych nieustanie swymi sprawami, przykutymi niewidocznymi kajdanami do samospełnienia się. Pojawi się świadomość bezradności i porzucenia, szczególnie wówczas, kiedy pracownik socjalny będzie udzielał odpowiedzi na pytanie lekarza: „Usypiamy czy leczymy?” Jeszcze wówczas nie będziemy mogli uwierzyć, że pytanie, które właśnie padło dotyczy naszego losu. Ta uprzejma rozmowa odbędzie się w majestacie prawa, w duchu tolerancji, w atmosferze powszechnej społecznej akceptacji, głównie tych, wciąż młodych, pogrążonych w błogostanie własnego komfortu. Wizytę zakończy akt strzelisty, zgoda na eutanazję w zamian za leczenie, bo w tym wieku itd. Wszystko to odbędzie się w humanitarnej trosce o dobrostan chorych i starych, aby ratować wspomnienia tak pięknie beztrosko przeżytego życia oraz środowisko naturalne. Ale niestety ta świadomość, że to naprawdę już koniec, iż nic prócz nicości nie czeka, jest taka przykra, niestosowna? Gdyby się nad tym zastanowić nieco dłużej, jest zwyczajnie niesprawiedliwa.
Nagle śmierć i ostateczny koniec, kres wszystkiego stanie się rzeczywistością. Rzeczywistością w samotności i porzuceniu. Pytania o to co dalej, nie znajdują odpowiedzi, bo wówczas wieczność już nie puka, ale uderza całą siłą otchłani. Pojawią się trwoga i chęć ucieczki, a życie, niczym pył i proch przelatuje przez palce. Przyjdzie chwila zwątpienia, a jest nieuchronna jak prawo ciążenia, wobec tego czym było nasze życie i z całą świadomością dotrze informacja, że jest już za późno na cokolwiek. Nicość wita nicość. Pozostanie jeszcze rozsypanie prochów z urny, gdzieś na tle ładnego krajobrazu i tyle. Trzeba być eko do końca. Człowiek niby był, ale czy na pewno? Ani czynów, ani prochów po sobie nie zostawił, a jedynie metryka urodzenia i parę innych dokumentów, zatoną w czeluściach archiwów. Nie będzie grobu i nie będzie pamięci. Nie było więc człowieka, nic się nie wydarzyło, bo kto miałby o nim pamiętać? Tak oto, to niby konkretne życie, zostało w zgodzie z nowym obyczajem unieważnione. Pozostaje wyłącznie wieczność w nicości. Nieobecny od urodzenia. Apokalipsy przecież nie będzie, jest zbyt przykra, by ją brać na poważnie. Tymczasem niezależnie od naszych wyobrażeń o dobrym świecie i dobrych ludziach, własnej dobroci, ona już trwa, trwa w nas, tu i teraz.
Jest też i inna rzeczywistość, ta nadprzyrodzona, wciąż obecna i żywa, zmagająca się z grzechem, upadkiem, ale i Zmartwychwstająca. Rzeczywistość walki, wojny duchowej, w modlitwie i czynie. Objawiana przez wiarę, w cuda i wiedzę od czasów Noego. Wiedzę jak najbardziej uczepioną nauki, cuda, bo się zdarzają być może dziś częściej niż kiedykolwiek i wiarę, z którą wciąż odnajduję istotę objawienia w codzienności, w dążeniu do Zbawienia, w spotkaniu z tym drugim, bratem i siostrą. Ale cóż czynić, kiedy owi hunwejbini w imię wolności i tolerancji bezczeszczą Święte Świętych, demolują moralnie nasze domy, demoralizują nasze dzieci, nakazują, jak w Australii poprzez prawo, porzucić Drogę i Logos, leżeć posłusznie przed tronem Babilonu? Co robić kiedy nasze rodziny zmieniają się w zbiorowisko opanowane moralnym terrorem wielkiego kłamstwa, przyniesionego pod dach przez wychowanych na własnej piersi barbarzyńców i w imię fałszywego pokoju. Kapitulujemy mając naręcza milionów wytłumaczeń i usprawiedliwień. Jaka wiara, taka wola. Już dawno zapomnieliśmy, że zostaliśmy stworzeni do wojny…, wojny duchowej. Tymczasem wojna cywilizacji trwa, od kiedy objawił się Bóg, Jestem który Jestem, ten który Był, Jest i Który Przychodzi. Trwa więc ona od tysiącleci, niemal od zarania, od momentu kiedy światło historii ujawniło świadomość człowieka. Wobec tego faktu wielu zajmuje postawę; „mnie to nie dotyczy”, mam swoje życie, nie jestem ani za ani przeciw, nie chcę brać udziału w religijnych sporach i wojnach, ale jednocześnie nie chcę przyjąć do wiadomości, że niezależnie od własnego zdania i tak dokonuje wyboru. Zdystansowanych pod sztandarem Boga, nie ma. Każdy, niezalenie od stopnia swej samoświadomości, realizuje w życiu rzeczywisty a nie deklaratywny światopogląd. Ale ta wojna, wbrew różnym przywoływanym porównaniom z historii, nie jest podobna do poprzednich. Tym razem może się okazać, że władcy Babilonu mogą posiąść prawie całe nasze człowieczeństwo, więc odrodzenie może okazać się niemożliwe, choć dla Boga nie ma nic nie możliwego, ale obdarzając nas wolną wolą równocześnie dał nam wybór, a on jest w rękach naszej wolności. Co wybierzmy? Kapitulację czy wojnę o Zbawienie?
Szczęku duchowego oręża doświadczamy już w jawnej odsłonie. Na naszych oczach, przed naszymi domami znieczula się nas na różne sposoby. Ludzie małej wiary już na sam sygnał nadciągającego kolejnego starcia, uciekają w prywatność, bądź do kruchty. Barbarzyńcy idą szeroką ławą a ich zastępy stale rosną. Resztkom dawnej większości wydaje się, że nic się nie zmieni, bo to jest niemożliwe, by absurd i ewidentne kłamstwo miało ogarnąć naszą duchową i publiczną rzeczywistość. Ale tkwią w głębokim błędzie, bo wielkie kłamstwo może zwyciężyć nie po raz pierwszy. Tymczasem, aby się temu przeciwstawić trzeba dać publiczny odpór, należy znów nauczyć się opowiadać łacińską historię, tłumaczyć po katolicku współczesny świat a nade wszystko nieść Ewangelię. Nie można się dalej godzić na to, że o Drodze Jezusa Chrystusa, Syna Bożego, będą opowiadali Jego i Jego Kościoła wrogowie i nienawistnicy. To już ostatni moment, pora rozpocząć wielki zaciąg w szeregi templariuszy, czas zacząć wypatrywać nadejścia nowego średniowiecza.
Zapraszam do opowieści o światach zapominanych, niechcianych i porzuconych, o bohaterach ze spiżu wiary utkanych i świątyniach aż po kres nieba wysokich. Bohaterowie najważniejszej wojny w historii świata i naszego życia właśnie wracają, by rozświetlić Drogę w ciemności. Wyjdźmy im naprzeciw.
Pobyłkowo Małe 2020IMPERIUM GRAECORUM
O Bizancjum w okresie ostatnich stu lat, „udało się” wytworzyć mnogość nieprzychylnych opinii i powiedzonek wykorzystywanych do dziś. „Być może najbardziej bezpośredni wyraz znalazła negatywna reputacja Bizancjum w słowach dziewiętnastowiecznego irlandzkiego historyka Williama Lecky’ego, który oświadczył: Co do cesarstwa bizantyjskiego, powszechny werdykt historii brzmi, iż stanowi ono, bez choćby jednego wyjątku, najbardziej podłą i nikczemną formę, jaką dotychczas przyjęła cywilizacja. Nie było żadnej innej trwałej cywilizacji tak całkowicie pozbawionej wszelkich form i elementów wielkości, ani żadnej, do której tak dobitnie stosowałby się epitet „nędza” Dzieje tego imperium stanowią monotonny ciąg intryg księży, eunuchów i kobiet, trucicielstwa, spisków, niezmiennej niewdzięczności”³. Ta opinia niestety wbrew historii Bizancjum, nie należy do odosobnionych, ale można by ją wygłosić wobec większości wspólnot politycznych, o ile nie wszystkich. Marność i wielkość w jednym stoją szeregu obok heroizmu i zdrady, czynów nikczemnych i wiecznych cnót. Co odróżnia barbarzyńców od kultur cywilizowanych? Niewątpliwe opinia płynąca z przeżywania swej identitas wobec tego, co zewnętrzne, tym bardziej kiedy jest ona podkreślona ubóstwem duchowym, prymitywną kulturą i nędzą materialną. Kultury wielkie promieniują poza swój czas i terytorium, stając się źródłem inspiracji dla innych światów, częstokroć barbarzyńskich właśnie. Sprawczość ducha i myśli stawia te kultury i byty polityczne ponad resztę, jeżeli stały się punktem odniesienia dla innych, dla obcych. To twórcze diamenty, nieroztarte na proch zapomnienia jakie z siebie wydały owe kultury cywilizowane, są świadectwem i różnicą pomiędzy tym, co barbarzyńskie, i są poza czasem doczesności. Dzieje się tak nawet wówczas, kiedy wiatr historii zdmuchnął je z osi dziejów. Z drugiej strony od lat są dostępne pozycje, które za swój główny cel obrały wyjaśnienie, dlaczego bogactwo, dobrobyt, nie występują równomiernie we wszystkich krainach na ziemi. Na ogół tego wyjaśnienia podejmują się ekonomiści. W 2014 roku na polskim rynku czytelniczym pojawiła się pozycja pod patronatem Instytutu Sobieskiego autorów Darona Acemoglu i Jamesa Robinsona, która zyskała sporą popularność, wywołując wiele przeróżnych dyskusji. Obaj ekonomiści reprezentują obecnie dominujący wolnorynkowy nurt w tej dziedzinie. W swej pracy „_Dlaczego narody przegrywają. Źródła władzy, pomyślności i ubóstwa_” z dopiskiem na okładce „Książka, która zmieni wasze spojrzenie na świat i sposób jego rozumienia”, stawiają i zarazem próbują udowodnić między innymi taką oto tezę: „Historia pokazuje, że nie ma żadnego prostego i trwałego związku między klimatem czy i innymi czynnikami geograficznymi a sukcesami gospodarczymi. Nie jest na przykład prawdą, że tropiki zawsze były biedniejsze od stref klimatu umiarkowanego. , gdy Kolumb podbijał Ameryki, na terenach na południe od zwrotnika Koziorożca, gdzie dziś znajdują się Meksyk, Ameryka Środkowa, Peru i Boliwia, funkcjonowały bogate cywilizacje Azteków i Inków. Były to królestwa z rozszerzoną władzą centralną, która chroniła poddanych przed głodem. Aztekowie mieli pieniądze i pismo, a Inkowie którzy tych instytucji nie znali, utrwalili mnóstwo informacji na sznurach z węzłami zwanych kipu”⁴. Kłopot z tą argumentacją polega na tym, co jest z czym lub do czego porównywane. Jeżeli porównanie odnosi się wyłącznie do plemion zamieszkujących północną Amerykę i Amazonię można by przyjąć takie wnioski. Jednak w świetle historii tego regionu rodzą się wątpliwości. W XIV wieku przed Chr. pojawiła się w Ameryce Środkowej pierwsza cywilizacja Omaleków. Trzy tysiące lat później, w XV wieku po Chr. Cortez ląduje w Ameryce Środkowej i odkrywa kulturę Azteków, która w świetle zachowanych źródeł i wykopalisk archeologicznych, w ciągu tego okresu, nie czyni od czasów Omaleków istotnych postępów cywilizacyjnych. Natomiast, jeżeli nie będziemy uciekali od chronologii tak istotnej w historii to wówczas należy dostrzec, że przywołany przykład dotyczy spotkania się dwóch skrajnych epok historycznych. Nowożytna kultura żelaza, a raczej stali, spotyka się z kulturą na poziomie bardzo wczesnej epoki brązu. To tak, jakby Hiszpanie spotkali Sumerów w pierwszym okresie ich rozwoju. Na tym więc polega waga tego przykładu. Dlaczego Europejczycy w swym rozwoju o całe długie epoki wyprzedzają Azteków, wszak istotą przeprowadzanego badania jest światowa nierówność bogactwa ze współczesnej linii czasu? Jakie więc znaczenie ma porównywanie Azteków, Pueblosów i np. Apaczów między sobą? Jakim więc sposobem zapóźnieni o przeszło pięćset lat Słowianie, są w stanie nadrobić zaległości względem wczesnośredniowiecznych monarchii Zachodniej Europy, a nawet Bizancjum, gdy tymczasem w Ameryce takie zjawisko nie zachodzi, a Indie i Chiny do XVIII wieku po Chr. swym bogactwem dorównują Europie?
Następną znaną powszechnie, a zarazem szokującą historią jest podbicie państwa Azteków przez garstkę ludzi. W tym kontraście jasno widać, jak kultura polityczna przybyszów, dodajmy odważnych awanturników, prywatnej wyprawy po „złote runo”, jest w stanie zniszczyć rozwiniętą kulturę polityczną, ale z innej epoki. Tej walki Hiszpanie nie wygrali za sprawą własnej siły militarnej, ale stosując skuteczną politykę wygrywania jednych przeciw drugim i to nie znając miejscowych stosunków politycznych. Teza ta broni się jedynie w zakresie porównania miejscowego, ale istotą tej opowieści jest fakt, że to Kolumb odkrył Amerykę, a nie Aztekowie odkryli Europę. Tym bardziej, że w Ameryce Północnej, tamtejsi mieszkańcy potrafili zniszczyć pierwsze osady europejskich osadników, a reprezentowali w stosunku do Azteków kulturę zdecydowanie mniej zawansowaną. Kulturę łowiecko-zbieracką, opierającą się na narzędziach z kamienia i kości zwierząt, niepotrafiący wytwarzać najprostszych naczyń z gliny. Dlatego trudno jest kulturę Indian północnoamerykańskich zaliczyć do kultur zawansowanych, przy całym szacunku do tej społeczności. Kultura Czarnogłowych była zapalnikiem dla całego regionu, stała się cywilizacją, gdyż trwała ponad tysiąc lat i każda następna cywilizacja lub kultura, jaka się po niej pojawiała, stwarzała następną, zmieniając ludy barbarzyńskie osiadłe w Mezopotamii. Stąd mamy cywilizację Międzyrzecza, na którą składa się wiele wysoko zawansowanych kultur, jak np. babilońska, chaldejska, asyryjska czy Medów. Największym i nieporównywalnym zaś wydarzeniem, o skutkach idących przez całe epoki historyczne po czas obecny, było wyjście Abrahama z Ur. Co wspólnego ma z tym ekonomia?
Natomiast warunki geograficzne, w tym klimat, co zostało już wyżej przedstawione, mają istotne, ale niedeterministyczne znaczenie dla momentu początkowego, dla pierwotnej indukcji. W delcie rzek Mezopotamii warunki klimatyczne dalekie były i są od optymalnych, a jednak to tu historia ruszyła z miejsca. Tu jest miejsce, w którym niesprzyjający klimat zderza się z charakterem rzek Mezopotamii. Inne pytanie wobec warunków klimatycznych przywołuje Afryka, czyż nie te ograniczenia w dużej mierze uczyniły, z niej terra incognita, łupem dla przybyszy z innych kontynentów? Czyż nie przez właśnie warunki klimatyczne rozwój tego kontynentu, pomimo instalacji rozwiniętych instytucji europejskich był powierzchowny, ekstensywny, a metody implementacji na zasadzie „kopiuj – wklej”, poza nielicznymi wyjątkami, kończyły się fiaskiem?
Inna teza, jaką autorzy podważają, dotyczy wpływu kultury na rozwój i bogactwo: „Czy hipoteza kulturowa jest pomocna w zrozumieniu światowych nierówności? Tak i nie. Tak, gdyż związane z kulturą normy społeczne są ważne i często niełatwo je zmienić, a do tego wielokrotnie podtrzymują odmienności instytucjonalnej, które ukazuje się w tej książce jako przyczynę różnic występujących na świecie. Przeważnie jednak nie, gdyż najczęściej eksponowane w tej hipotezie aspekty kultury – religie, etyki narodowe, wartości afrykańskie czy latynoskie – nie tłumaczą, jak znaleźliśmy się w tej sytuacji i dlaczego nierówności światowe są tak trwałe. Inne aspekty, takie jak stopień zaufania między ludźmi czy zdolności do współpracy, odgrywają nader istotną rolę, ale zazwyczaj są rezultatem działania instytucji, a nie czynnikami niezależnymi. Kiedy spojrzymy dalej na wschód, zobaczymy że żaden z wielkich sukcesów gospodarczych Azji Wschodniej nie został osiągnięty dzięki religii chrześcijańskiej, nie ma więc raczej przekonujących argumentów, że wystąpiła tam szczególna zależność między protestantyzmem a sukcesem gospodarczym”⁵. Zapamiętajmy tę tezę, gdyż w następnych fragmentach również znajdą się w stosunku do niej ważkie odniesienia.------------------------------------------------------------------------
¹ Księga Koheleta 1,4–7 Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu, Wydawnictwo Edycja Świętego Pawła, Częstochowa 2013, s. 871.
² Księga Koheleta 1,10 Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu, Wydawnictwo Edycja Świętego Pawła, Częstochowa 2013, s. 871.
³ J. Herrin, _Bizancjum. Niezwykle dziedzictwo średniowiecznego imperium_, Poznań 2018, s. 376.
⁴ D. Acemoglu, J.A. Robinson, _Dlaczego narody przegrywają. Źródła władzy, pomyślności i ubóstwa_, Poznań 2014, s. 64.
⁵ D. Acemoglu, J.A. Robinson, _Dlaczego narody_…, dz. cyt., s. 72.
Horyzont jaki ujawniał się z mroku tym, co pełnili wartę na wieżach twierdz Lewantu, był niezwykły. Przenikał dalą, malowaną kolorami pasteli. Zieleń tonęła w błękicie rozedrganego od słońca powietrza. Na policzkach czuło się lekki powiew. Wiatr z zachodu niósł wilgoć, ten ze wschodu, niepokój, burzę i szaleństwo. Wiatr ze wschodu, to wiatr Boga, jak mówią starożytne zwoje, który niesie ze sobą nadzwyczajną interwencję, przemianę, śmierć czasem wyzwolenie. Potężne twierdze w Outremer były strzeżone przez kilkuosobowe załogi templariuszy. Czego doświadczali tam rycerze wiary? Czy ich myśli krążyły wokół tego, jaki pożytek z ich trudu i poświęcenia ostatecznie odniesie człowiek?
Nocą intuicja ducha staje się bardziej dostępna, myśli chcą przeniknąć nieboskłon, a tysiące gwiazd przywołują nienazwaną tęsknotę, za którą biegnie spojrzenie duszy, usiłującej przeniknąć dal nieba, dostrzec to, co kryje się za tysiącami gwiazd. Dopiero wówczas kiedy zejdzie się do świątyni, prawie pod ziemię, pod spiżowe wieże obronne i stanie się przed Świętym Świętych, w obecności stołu ofiarnego, nad który z półmroku przebija się światło zza Krzyża, wtedy daleka, prawie niewyczuwalna tęsknota zmienia się w wieczność. Wieczność zawieszoną w nieskończoności. Wówczas dotknięcie transcendencji pod sklepieniem kościoła jest tak silne i jej wyczuwalna obecność staje się możliwa, dzięki wyznaczeniu granicy nieskończoności, wykrojeniu w jej przestrzeni tego skrawka, który staje się zmysłom dostępny. Bez tej granicy, krawędzi, bez której zmysły człowieka nie są w stanie doświadczyć intensywności transcendentnej obecności w nieskończoności, nie sposób uświadomić sobie wieczności jako realnej rzeczywistości, świata powodowanego Czyjąś obecnością, gdyż sam kosmos jest zimny i pusty. Jest on wszędzie i nigdzie zarazem. Człowiek nie dotknie tego co poza nieboskłonem, jeżeli krawędź murów, gładkość posadzek i strzelistość kolumn nie zatrzymają wiatru i nie uchwycą ciszy, ciszy serca, umysłu, i duszy, a przede wszystkim ciszy Świętego Świętych. W echu ścian kościelnych, zanim chór poniesie ku sklepieniu pieśń chwały, w ciszy, zza zasłony milczenia przemówi Ten, który stworzył Niebo i Ziemię.
„Wiatr wieje na południe, to znów zawraca ku północy, powracając do swojego krążenia. Słońce wschodzi i słońce zachodzi, spiesząc do miejsca, z którego znów zaświta. Wszystkie rzeki wpływają do morza, ale morze się nigdy nie przepełnia. Pokolenie odchodzi i pokolenie przychodzi, a ziemia trwa nieporuszenie na wieki. Jak my nie pamiętamy o naszych przodkach, tak o tych, których przyjdą po nas, nie będą pamiętać ci, którzy nastąpią po nich”.¹ Z przygodności dziejów przychodzą pokolenia zapomnienia. Przychodzą one z głębi mroku, szydercy odziani w togi głupoty, uchodzący za mędrców i przewodników znających przyszłe drogi, przekonani, że „historia jest po ich stronie”. Domagają się zniesienia granic, wszelkich granic w imię światłego postępu ludzkości. Domagają się jej zbawienia w imię wolności i tolerancji, by każdy żył po swojemu. Za to, by tak się mogło wydarzyć, trzeba zapłacić cenę cierpienia i krwi, powszechną niewolą i utratą pamięci. Ale oni tego głośno nie mówią, jak i wielu innych rzeczy, bo spodziewają się w zamian wdzięczności, wiecznej chwały, pomników i kultu „… to się już wydarzyło w dawnych czasach, które były przed nami”², ale czy w tych, które nadeszły, Prawda życia przetrwa w sercach i umysłach przyszłych świętych, czy jedynie pył i proch, bo święci się nie narodzą?
Tymczasem wiatr, wiatr ze wschodu z warownych wież Outremer woła Wieczność grzmotem wodospadu i nadchodzi nieuniknione, zarazem niechciane doznanie przykrego zaskoczenia i zdziwienia, jak to, to już? Gdzie Apokalipsa? O ile w ogóle zdążymy ją dostrzec, usłyszeć dzwon który bije na trwogę, że właśnie nadeszła.
Wieczność i trwoga są bardzo daleko od doświadczenia współczesnego człowieka. Apokalipsa dla niego nie tylko nie nadeszła, ale jest nieobecna. Może już prędzej pył i proch, ale on przynależy do świata tak odległego i nierzeczywistego jak śmierć, lub bliższych, jak cudza bieda i nieszczęście. W pędzie po nowe doznania i przygody codzienności, w poszukiwaniu radości i w błogości świętego spokoju, doskonaląc terapie osobistego dobrostanu na zakupach, w bieganiu, siłowniach i spa. Przed skrzącymi się małymi i dużymi ekranami, na których coraz częściej możemy zobaczy ów pył i proch rozsypywany z urny, który nie wzbudza głębszej refleksji. Rzadko kiedy tę czynność jesteśmy skłonni kojarzyć z ostatecznym unicestwieniem, ze śmiercią, z wiecznością, a tym bardziej z pytaniem – po co żyć? W tym wyręczają nas owe ekrany przysyłające codziennie tysiące instrukcji i potwierdzeń, odpowiedzi nie tyle po co żyć, ale jak żyć?
Oczywistym jest, że dla własnej przyjemności. Powszechne doświadczanie przeżywania przyjemności w komforcie jest pierwszym i najważniejszym prawem, prawem do szczęścia, którego nikt, ale to nikt, – w szczególności rodzina – nie maja prawa ograniczać. Nakazem pierwszym i najważniejszym jest życie po swojemu, a inni? No cóż, to ich problem. Sprawy komplikują się, gdy brakuje gotówki, czasu lub przeszkadza otoczenie, rodzicie, współmałżonek, dziecko lub inni, z innych miejsc źli ludzie podkładający mentalne i te prawdziwe bomby pod nasz spokój, wywołujący przeróżne kryzysy rodzinne, społeczne, polityczne i ekonomiczne. Ale to jeszcze bardziej mobilizuje, by zabezpieczać osobistą pozycję przed tymi złymi i wrednymi wiadomościami burzącymi pogrążenie się w błogości, by odciąć się od zła tego świata, by nakazać im zamilknąć. Czy ta błogość to jednak nie pułapka, o ile zrodzi się taka wątpliwość? Na czym miałaby polegać? Nie bardzo jest się nad czym zastanawiać lub dla zawansowanych „my nie myślimy tymi kategoriami!” Nadawca i odbiorca odpowiedzi nawet nie zauważą jak zostają przeprogramowani z podmiotu w przedmiot, z osoby w rzecz użyteczną i to na własny koszt, na osobiste żądanie, w zgodzie ze swym sumieniem. Przecież najważniejsze jest być i żyć życiem lekkim, ale ciekawym jednocześnie, w cyfrowej chmurze zapomnienia, wszystko inne to uzurpacja.
Do czasu, gdy nadejdzie ten dzień, w którym doświadczymy losu tych innych, do tej pory nieobecnych, niewidocznych, nieznajomych, ludzi starych i schorowanych, bez rodzin. Będzie to tak krępujące dla nas i dla naszych znajomych, zajętych nieustanie swymi sprawami, przykutymi niewidocznymi kajdanami do samospełnienia się. Pojawi się świadomość bezradności i porzucenia, szczególnie wówczas, kiedy pracownik socjalny będzie udzielał odpowiedzi na pytanie lekarza: „Usypiamy czy leczymy?” Jeszcze wówczas nie będziemy mogli uwierzyć, że pytanie, które właśnie padło dotyczy naszego losu. Ta uprzejma rozmowa odbędzie się w majestacie prawa, w duchu tolerancji, w atmosferze powszechnej społecznej akceptacji, głównie tych, wciąż młodych, pogrążonych w błogostanie własnego komfortu. Wizytę zakończy akt strzelisty, zgoda na eutanazję w zamian za leczenie, bo w tym wieku itd. Wszystko to odbędzie się w humanitarnej trosce o dobrostan chorych i starych, aby ratować wspomnienia tak pięknie beztrosko przeżytego życia oraz środowisko naturalne. Ale niestety ta świadomość, że to naprawdę już koniec, iż nic prócz nicości nie czeka, jest taka przykra, niestosowna? Gdyby się nad tym zastanowić nieco dłużej, jest zwyczajnie niesprawiedliwa.
Nagle śmierć i ostateczny koniec, kres wszystkiego stanie się rzeczywistością. Rzeczywistością w samotności i porzuceniu. Pytania o to co dalej, nie znajdują odpowiedzi, bo wówczas wieczność już nie puka, ale uderza całą siłą otchłani. Pojawią się trwoga i chęć ucieczki, a życie, niczym pył i proch przelatuje przez palce. Przyjdzie chwila zwątpienia, a jest nieuchronna jak prawo ciążenia, wobec tego czym było nasze życie i z całą świadomością dotrze informacja, że jest już za późno na cokolwiek. Nicość wita nicość. Pozostanie jeszcze rozsypanie prochów z urny, gdzieś na tle ładnego krajobrazu i tyle. Trzeba być eko do końca. Człowiek niby był, ale czy na pewno? Ani czynów, ani prochów po sobie nie zostawił, a jedynie metryka urodzenia i parę innych dokumentów, zatoną w czeluściach archiwów. Nie będzie grobu i nie będzie pamięci. Nie było więc człowieka, nic się nie wydarzyło, bo kto miałby o nim pamiętać? Tak oto, to niby konkretne życie, zostało w zgodzie z nowym obyczajem unieważnione. Pozostaje wyłącznie wieczność w nicości. Nieobecny od urodzenia. Apokalipsy przecież nie będzie, jest zbyt przykra, by ją brać na poważnie. Tymczasem niezależnie od naszych wyobrażeń o dobrym świecie i dobrych ludziach, własnej dobroci, ona już trwa, trwa w nas, tu i teraz.
Jest też i inna rzeczywistość, ta nadprzyrodzona, wciąż obecna i żywa, zmagająca się z grzechem, upadkiem, ale i Zmartwychwstająca. Rzeczywistość walki, wojny duchowej, w modlitwie i czynie. Objawiana przez wiarę, w cuda i wiedzę od czasów Noego. Wiedzę jak najbardziej uczepioną nauki, cuda, bo się zdarzają być może dziś częściej niż kiedykolwiek i wiarę, z którą wciąż odnajduję istotę objawienia w codzienności, w dążeniu do Zbawienia, w spotkaniu z tym drugim, bratem i siostrą. Ale cóż czynić, kiedy owi hunwejbini w imię wolności i tolerancji bezczeszczą Święte Świętych, demolują moralnie nasze domy, demoralizują nasze dzieci, nakazują, jak w Australii poprzez prawo, porzucić Drogę i Logos, leżeć posłusznie przed tronem Babilonu? Co robić kiedy nasze rodziny zmieniają się w zbiorowisko opanowane moralnym terrorem wielkiego kłamstwa, przyniesionego pod dach przez wychowanych na własnej piersi barbarzyńców i w imię fałszywego pokoju. Kapitulujemy mając naręcza milionów wytłumaczeń i usprawiedliwień. Jaka wiara, taka wola. Już dawno zapomnieliśmy, że zostaliśmy stworzeni do wojny…, wojny duchowej. Tymczasem wojna cywilizacji trwa, od kiedy objawił się Bóg, Jestem który Jestem, ten który Był, Jest i Który Przychodzi. Trwa więc ona od tysiącleci, niemal od zarania, od momentu kiedy światło historii ujawniło świadomość człowieka. Wobec tego faktu wielu zajmuje postawę; „mnie to nie dotyczy”, mam swoje życie, nie jestem ani za ani przeciw, nie chcę brać udziału w religijnych sporach i wojnach, ale jednocześnie nie chcę przyjąć do wiadomości, że niezależnie od własnego zdania i tak dokonuje wyboru. Zdystansowanych pod sztandarem Boga, nie ma. Każdy, niezalenie od stopnia swej samoświadomości, realizuje w życiu rzeczywisty a nie deklaratywny światopogląd. Ale ta wojna, wbrew różnym przywoływanym porównaniom z historii, nie jest podobna do poprzednich. Tym razem może się okazać, że władcy Babilonu mogą posiąść prawie całe nasze człowieczeństwo, więc odrodzenie może okazać się niemożliwe, choć dla Boga nie ma nic nie możliwego, ale obdarzając nas wolną wolą równocześnie dał nam wybór, a on jest w rękach naszej wolności. Co wybierzmy? Kapitulację czy wojnę o Zbawienie?
Szczęku duchowego oręża doświadczamy już w jawnej odsłonie. Na naszych oczach, przed naszymi domami znieczula się nas na różne sposoby. Ludzie małej wiary już na sam sygnał nadciągającego kolejnego starcia, uciekają w prywatność, bądź do kruchty. Barbarzyńcy idą szeroką ławą a ich zastępy stale rosną. Resztkom dawnej większości wydaje się, że nic się nie zmieni, bo to jest niemożliwe, by absurd i ewidentne kłamstwo miało ogarnąć naszą duchową i publiczną rzeczywistość. Ale tkwią w głębokim błędzie, bo wielkie kłamstwo może zwyciężyć nie po raz pierwszy. Tymczasem, aby się temu przeciwstawić trzeba dać publiczny odpór, należy znów nauczyć się opowiadać łacińską historię, tłumaczyć po katolicku współczesny świat a nade wszystko nieść Ewangelię. Nie można się dalej godzić na to, że o Drodze Jezusa Chrystusa, Syna Bożego, będą opowiadali Jego i Jego Kościoła wrogowie i nienawistnicy. To już ostatni moment, pora rozpocząć wielki zaciąg w szeregi templariuszy, czas zacząć wypatrywać nadejścia nowego średniowiecza.
Zapraszam do opowieści o światach zapominanych, niechcianych i porzuconych, o bohaterach ze spiżu wiary utkanych i świątyniach aż po kres nieba wysokich. Bohaterowie najważniejszej wojny w historii świata i naszego życia właśnie wracają, by rozświetlić Drogę w ciemności. Wyjdźmy im naprzeciw.
Pobyłkowo Małe 2020IMPERIUM GRAECORUM
O Bizancjum w okresie ostatnich stu lat, „udało się” wytworzyć mnogość nieprzychylnych opinii i powiedzonek wykorzystywanych do dziś. „Być może najbardziej bezpośredni wyraz znalazła negatywna reputacja Bizancjum w słowach dziewiętnastowiecznego irlandzkiego historyka Williama Lecky’ego, który oświadczył: Co do cesarstwa bizantyjskiego, powszechny werdykt historii brzmi, iż stanowi ono, bez choćby jednego wyjątku, najbardziej podłą i nikczemną formę, jaką dotychczas przyjęła cywilizacja. Nie było żadnej innej trwałej cywilizacji tak całkowicie pozbawionej wszelkich form i elementów wielkości, ani żadnej, do której tak dobitnie stosowałby się epitet „nędza” Dzieje tego imperium stanowią monotonny ciąg intryg księży, eunuchów i kobiet, trucicielstwa, spisków, niezmiennej niewdzięczności”³. Ta opinia niestety wbrew historii Bizancjum, nie należy do odosobnionych, ale można by ją wygłosić wobec większości wspólnot politycznych, o ile nie wszystkich. Marność i wielkość w jednym stoją szeregu obok heroizmu i zdrady, czynów nikczemnych i wiecznych cnót. Co odróżnia barbarzyńców od kultur cywilizowanych? Niewątpliwe opinia płynąca z przeżywania swej identitas wobec tego, co zewnętrzne, tym bardziej kiedy jest ona podkreślona ubóstwem duchowym, prymitywną kulturą i nędzą materialną. Kultury wielkie promieniują poza swój czas i terytorium, stając się źródłem inspiracji dla innych światów, częstokroć barbarzyńskich właśnie. Sprawczość ducha i myśli stawia te kultury i byty polityczne ponad resztę, jeżeli stały się punktem odniesienia dla innych, dla obcych. To twórcze diamenty, nieroztarte na proch zapomnienia jakie z siebie wydały owe kultury cywilizowane, są świadectwem i różnicą pomiędzy tym, co barbarzyńskie, i są poza czasem doczesności. Dzieje się tak nawet wówczas, kiedy wiatr historii zdmuchnął je z osi dziejów. Z drugiej strony od lat są dostępne pozycje, które za swój główny cel obrały wyjaśnienie, dlaczego bogactwo, dobrobyt, nie występują równomiernie we wszystkich krainach na ziemi. Na ogół tego wyjaśnienia podejmują się ekonomiści. W 2014 roku na polskim rynku czytelniczym pojawiła się pozycja pod patronatem Instytutu Sobieskiego autorów Darona Acemoglu i Jamesa Robinsona, która zyskała sporą popularność, wywołując wiele przeróżnych dyskusji. Obaj ekonomiści reprezentują obecnie dominujący wolnorynkowy nurt w tej dziedzinie. W swej pracy „_Dlaczego narody przegrywają. Źródła władzy, pomyślności i ubóstwa_” z dopiskiem na okładce „Książka, która zmieni wasze spojrzenie na świat i sposób jego rozumienia”, stawiają i zarazem próbują udowodnić między innymi taką oto tezę: „Historia pokazuje, że nie ma żadnego prostego i trwałego związku między klimatem czy i innymi czynnikami geograficznymi a sukcesami gospodarczymi. Nie jest na przykład prawdą, że tropiki zawsze były biedniejsze od stref klimatu umiarkowanego. , gdy Kolumb podbijał Ameryki, na terenach na południe od zwrotnika Koziorożca, gdzie dziś znajdują się Meksyk, Ameryka Środkowa, Peru i Boliwia, funkcjonowały bogate cywilizacje Azteków i Inków. Były to królestwa z rozszerzoną władzą centralną, która chroniła poddanych przed głodem. Aztekowie mieli pieniądze i pismo, a Inkowie którzy tych instytucji nie znali, utrwalili mnóstwo informacji na sznurach z węzłami zwanych kipu”⁴. Kłopot z tą argumentacją polega na tym, co jest z czym lub do czego porównywane. Jeżeli porównanie odnosi się wyłącznie do plemion zamieszkujących północną Amerykę i Amazonię można by przyjąć takie wnioski. Jednak w świetle historii tego regionu rodzą się wątpliwości. W XIV wieku przed Chr. pojawiła się w Ameryce Środkowej pierwsza cywilizacja Omaleków. Trzy tysiące lat później, w XV wieku po Chr. Cortez ląduje w Ameryce Środkowej i odkrywa kulturę Azteków, która w świetle zachowanych źródeł i wykopalisk archeologicznych, w ciągu tego okresu, nie czyni od czasów Omaleków istotnych postępów cywilizacyjnych. Natomiast, jeżeli nie będziemy uciekali od chronologii tak istotnej w historii to wówczas należy dostrzec, że przywołany przykład dotyczy spotkania się dwóch skrajnych epok historycznych. Nowożytna kultura żelaza, a raczej stali, spotyka się z kulturą na poziomie bardzo wczesnej epoki brązu. To tak, jakby Hiszpanie spotkali Sumerów w pierwszym okresie ich rozwoju. Na tym więc polega waga tego przykładu. Dlaczego Europejczycy w swym rozwoju o całe długie epoki wyprzedzają Azteków, wszak istotą przeprowadzanego badania jest światowa nierówność bogactwa ze współczesnej linii czasu? Jakie więc znaczenie ma porównywanie Azteków, Pueblosów i np. Apaczów między sobą? Jakim więc sposobem zapóźnieni o przeszło pięćset lat Słowianie, są w stanie nadrobić zaległości względem wczesnośredniowiecznych monarchii Zachodniej Europy, a nawet Bizancjum, gdy tymczasem w Ameryce takie zjawisko nie zachodzi, a Indie i Chiny do XVIII wieku po Chr. swym bogactwem dorównują Europie?
Następną znaną powszechnie, a zarazem szokującą historią jest podbicie państwa Azteków przez garstkę ludzi. W tym kontraście jasno widać, jak kultura polityczna przybyszów, dodajmy odważnych awanturników, prywatnej wyprawy po „złote runo”, jest w stanie zniszczyć rozwiniętą kulturę polityczną, ale z innej epoki. Tej walki Hiszpanie nie wygrali za sprawą własnej siły militarnej, ale stosując skuteczną politykę wygrywania jednych przeciw drugim i to nie znając miejscowych stosunków politycznych. Teza ta broni się jedynie w zakresie porównania miejscowego, ale istotą tej opowieści jest fakt, że to Kolumb odkrył Amerykę, a nie Aztekowie odkryli Europę. Tym bardziej, że w Ameryce Północnej, tamtejsi mieszkańcy potrafili zniszczyć pierwsze osady europejskich osadników, a reprezentowali w stosunku do Azteków kulturę zdecydowanie mniej zawansowaną. Kulturę łowiecko-zbieracką, opierającą się na narzędziach z kamienia i kości zwierząt, niepotrafiący wytwarzać najprostszych naczyń z gliny. Dlatego trudno jest kulturę Indian północnoamerykańskich zaliczyć do kultur zawansowanych, przy całym szacunku do tej społeczności. Kultura Czarnogłowych była zapalnikiem dla całego regionu, stała się cywilizacją, gdyż trwała ponad tysiąc lat i każda następna cywilizacja lub kultura, jaka się po niej pojawiała, stwarzała następną, zmieniając ludy barbarzyńskie osiadłe w Mezopotamii. Stąd mamy cywilizację Międzyrzecza, na którą składa się wiele wysoko zawansowanych kultur, jak np. babilońska, chaldejska, asyryjska czy Medów. Największym i nieporównywalnym zaś wydarzeniem, o skutkach idących przez całe epoki historyczne po czas obecny, było wyjście Abrahama z Ur. Co wspólnego ma z tym ekonomia?
Natomiast warunki geograficzne, w tym klimat, co zostało już wyżej przedstawione, mają istotne, ale niedeterministyczne znaczenie dla momentu początkowego, dla pierwotnej indukcji. W delcie rzek Mezopotamii warunki klimatyczne dalekie były i są od optymalnych, a jednak to tu historia ruszyła z miejsca. Tu jest miejsce, w którym niesprzyjający klimat zderza się z charakterem rzek Mezopotamii. Inne pytanie wobec warunków klimatycznych przywołuje Afryka, czyż nie te ograniczenia w dużej mierze uczyniły, z niej terra incognita, łupem dla przybyszy z innych kontynentów? Czyż nie przez właśnie warunki klimatyczne rozwój tego kontynentu, pomimo instalacji rozwiniętych instytucji europejskich był powierzchowny, ekstensywny, a metody implementacji na zasadzie „kopiuj – wklej”, poza nielicznymi wyjątkami, kończyły się fiaskiem?
Inna teza, jaką autorzy podważają, dotyczy wpływu kultury na rozwój i bogactwo: „Czy hipoteza kulturowa jest pomocna w zrozumieniu światowych nierówności? Tak i nie. Tak, gdyż związane z kulturą normy społeczne są ważne i często niełatwo je zmienić, a do tego wielokrotnie podtrzymują odmienności instytucjonalnej, które ukazuje się w tej książce jako przyczynę różnic występujących na świecie. Przeważnie jednak nie, gdyż najczęściej eksponowane w tej hipotezie aspekty kultury – religie, etyki narodowe, wartości afrykańskie czy latynoskie – nie tłumaczą, jak znaleźliśmy się w tej sytuacji i dlaczego nierówności światowe są tak trwałe. Inne aspekty, takie jak stopień zaufania między ludźmi czy zdolności do współpracy, odgrywają nader istotną rolę, ale zazwyczaj są rezultatem działania instytucji, a nie czynnikami niezależnymi. Kiedy spojrzymy dalej na wschód, zobaczymy że żaden z wielkich sukcesów gospodarczych Azji Wschodniej nie został osiągnięty dzięki religii chrześcijańskiej, nie ma więc raczej przekonujących argumentów, że wystąpiła tam szczególna zależność między protestantyzmem a sukcesem gospodarczym”⁵. Zapamiętajmy tę tezę, gdyż w następnych fragmentach również znajdą się w stosunku do niej ważkie odniesienia.------------------------------------------------------------------------
¹ Księga Koheleta 1,4–7 Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu, Wydawnictwo Edycja Świętego Pawła, Częstochowa 2013, s. 871.
² Księga Koheleta 1,10 Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu, Wydawnictwo Edycja Świętego Pawła, Częstochowa 2013, s. 871.
³ J. Herrin, _Bizancjum. Niezwykle dziedzictwo średniowiecznego imperium_, Poznań 2018, s. 376.
⁴ D. Acemoglu, J.A. Robinson, _Dlaczego narody przegrywają. Źródła władzy, pomyślności i ubóstwa_, Poznań 2014, s. 64.
⁵ D. Acemoglu, J.A. Robinson, _Dlaczego narody_…, dz. cyt., s. 72.
więcej..