Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Pozdrówcie Góry Świętokrzyskie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
10 października 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pozdrówcie Góry Świętokrzyskie - ebook

Opowieść Cezarego Chlebowskiego o Janie Piwniku „Ponurym” (1912–1944) i jego żołnierzach, oparta na dokumentach oraz relacjach uczestników walk II wojny światowej.

„Ponury” to postać legendarna – cichociemny, dowódca II odcinka „Wachlarza” i akcji odbicia więźniów z niemieckiego więzienia w Pińsku, potem dowódca sił partyzanckich Armii Krajowej w rejonie Gór Świętokrzyskich oraz szef Kedywu okręgu radomsko-kieleckiego AK, a w 1944 r. dowódca oddziału wchodzącego w skład Nadniemeńskiego Zgrupowania Partyzanckiego AK, kawaler Orderu Virtuti Militari. Autor książki opisał jego szlak bojowy: od lądowania na spadochronie pod Łyszkowicami w pobliżu Skierniewic w nocy z 7 na 8 listopada 1941 r. aż po bohaterską śmierć poniesioną w ataku na niemieckie bunkry pod Jewłaszami na Nowogródczyźnie 16 czerwca 1944. Tytuł książki to ostatnie słowa „Ponurego” – prośba skierowana do jego podkomendnych, współtowarzyszy walki.

W obecnej edycji książki Cezarego Chlebowskiego, której poprzednie wydania – uzupełniane, korygowane i rozszerzane – spotykały się z ogromnym zainteresowaniem czytelników, opublikowano przedmowę napisaną przez dra Marka Jedynaka, poświęconą problematyce badań nad życiorysami kadry oficerskiej AK. Zamieszczono też obszerny aneks, zawierający kompletną listę oficerów i żołnierzy Zgrupowań Partyzanckich AK „Ponury” – z informacjami zaktualizowanymi w tym wydaniu według stanu wiedzy na 31 maja 2021 roku. Tom zawiera również dwie mapki, ukazujące tereny działań „Ponurego” w Górach Świętokrzyskich oraz na Nowogródczyźnie, a ponadto 36 archiwalnych ilustracji oraz indeks osób.

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-07-03530-7
Rozmiar pliku: 35 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRZEDMOWA

W dorobku literackim dra Cezarego Chlebowskiego znajduje się siedemnaście książek oraz ponad dwa tysiące reportaży i artykułów publicystycznych, z których znaczna większość opisuje dzieje Polskiego Państwa Podziemnego. Pomimo tak bogatej twórczości Cezary Chlebowski funkcjonuje w świadomości społecznej przede wszystkim jako autor reportażu historycznego _Pozdrówcie Góry Świętokrzyskie_.

Dlaczego właśnie to opracowanie cieszy się do dziś taką popularnością? Pod względem formalnym stanowi ono klasyczny przykład reportażu, czyli twórczości z pogranicza publicystyki, literatury faktu i literatury pięknej. Rzeczywiste zdarzenia z lat drugiej wojny światowej zostały przedstawione w sposób bardzo ekspresyjny. Autor łączy rzetelne podejście historyka z dużym zaangażowaniem emocjonalnym oraz subiektywizmem ocen, znajdującym niekiedy wyraz w wysuwanych sugestiach bądź niedopowiedzeniach.

W pracy dominuje narracja odwołująca się do tradycji harcerskiej gawędy (wszak autor sam był zaangażowanym harcerzem). Niezwykle wartka i epicko rozbudowana treść, opisująca autentyczne zdarzenia, została urozmaicona trafnie wkomponowanymi fabularyzowanymi dialogami. W wielu momentach reportaż utrzymano w czasie teraźniejszym, dzięki czemu narracja nabrała tempa, a czytelnik może odnieść wrażenie, że jest obserwatorem relacjonowanych wypadków. Autor wprowadził do książki kilkaset historycznych postaci, często obszernie je charakteryzując. Liczne wątki, zwroty akcji i kolejne osoby pojawiające się w pracy stanowią jednak wyłącznie tło dla wyraźnie zarysowanych losów głównego bohatera – Jana Piwnika, który aktywnie brał udział w najważniejszych opisywanych wydarzeniach.

Z perspektywy reportażu historycznego nie byłoby nic zaskakującego w tak szerokim przedstawieniu zarówno uniwersum, jak i głównej postaci. W tym przypadku jednak bardzo ważne jest to, kim był ów główny bohater. Pułkownik¹ Jan Piwnik „Donat”, „Ponury” to oficer przedwojennej Policji Państwowej, uczestnik polskiej wojny obronnej we wrześniu 1939 roku, potem oficer Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, cichociemny – skoczek spadochronowy zrzucony w 1941 roku do okupowanej Polski, a później kolejno: kierownik odcinka wydzielonej organizacji dywersyjnej „Wachlarz” oraz dowódca oddziałów partyzanckich Kedywu w Górach Świętokrzyskich i na Ziemi Nowogródzkiej w szeregach Armii Krajowej. To przede wszystkim oficer Polskiego Państwa Podziemnego, będącego podczas drugiej wojny światowej konspiracyjną emanacją Rządu Rzeczypospolitej Polskiej na uchodźstwie.

Już w drugiej połowie lat czterdziestych XX wieku Jan Piwnik był postacią szeroko identyfikowaną z Armią Krajową. Za sprawą Janiny Broniewskiej jego imię obciążyła jednak negatywna opinia. W książce _Z notatnika korespondenta wojennego_ pisarka przedstawiła cichociemnego jako winnego mordu członków Polskiej Partii Robotniczej w Pardołowie na Kielecczyźnie (19 stycznia 1944 roku)². Tego typu działania – wymierzone przeciwko wielu żołnierzom AK – miały utrwalać jednostronny i zideologizowany obraz historii.

Za namową m.in. Bronisława Sianoszka „Bronka”, żołnierza drużyny ochronnej „Ponurego”, Cezary Chlebowski zdecydował się walczyć z fałszywymi oskarżeniami rzucanymi przez Broniewską. W połowie lat sześćdziesiątych zaczął gromadzić materiały do cyklu artykułów³. Pierwszym efektem publikacji prasowych był szeroki odzew społeczeństwa, w tym także uczestników opisywanych zmagań, a z kolei w dużym stopniu dzięki temu zainteresowaniu doszło w 1968 roku do ukazania się, już w formie książki, reportażu historycznego _Pozdrówcie Góry Świętokrzyskie_. Sam autor nie służył pod rozkazami „Ponurego” (choć niektórzy czytelnicy po lekturze tak nawet uważali), aczkolwiek w 1944 roku, jako zaprzysiężony członek AK, zajmował się m.in. kolportażem podziemnej prasy. Stał się jednak najważniejszym twórcą i piewcą trwającej do dzisiaj legendy.

Doktor Chlebowski wielokrotnie zaznaczał, że jego książka, która szybko zdobyła szeroki rozgłos, nie rościła sobie prawa do miana monografii czy naukowej biografii. Miała stać się – i takie było od początku założenie autora – zbeletryzowanym przedstawieniem wydarzeń z okresu drugiej wojny światowej. W ten sposób Chlebowski mógł nie tylko poradzić sobie z panującą wówczas cenzurą, ale także wyjaśnić ewentualne braki czy nieścisłości w przekazie historycznym (o tym, jak wiele poruszonych w książce problemów należało uzupełnić, najlepiej świadczy różnica objętości między pierwszym a trzecim wydaniem – z 1968 i 1981 roku). Był to bowiem czas, kiedy jeszcze nie wszyscy AK-owcy chcieli otwarcie mówić o latach konspiracji. Obawiali się represji za przynależność do AK, podobnych do tych z okresu stalinowskiego, kiedy to komunistyczne więzienia pełne były żołnierzy Polski Podziemnej. W Polsce w latach 1945–1956 wszelkie literackie próby opisu wydarzeń z okresu drugiej wojny światowej w szeregach AK mogły wiązać się z aresztowaniami, prześladowaniami, długotrwałym więzieniem, a nawet utratą życia.

Sytuacja uległa częściowej zmianie dopiero po wydarzeniach Października 1956 roku. Mała stabilizacja w okresie rządów Władysława Gomułki, a także trwające procesy rehabilitacji AK-owców pozwoliły wielu weteranom podjąć próby spisania wspomnień. Efekty tych prac mogły się jednak uwidocznić dopiero w kolejnej dekadzie. Polityka władz PRL wobec kombatantów uległa bowiem zmianie w roku 1964, gdy prezesem Zarządu Głównego Związku Bojowników o Wolność i Demokrację został gen. dyw. Mieczysław Moczar „Mietek”, ówczesny minister spraw wewnętrznych. Podczas jego prezesury ZBoWiD położył nacisk na działania propagandowe, których celem było przeorientowanie świadomości Polaków. Przejawiało się to chociażby w lansowaniu mitu o jedności ruchu oporu w walce z okupantem niemieckim⁴.

Pozorna współpraca weteranów różnych organizacji konspiracyjnych (a także funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej i Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego oraz żołnierzy „ludowego” Wojska Polskiego!) nie przeszkadzała władzom ZBoWiD w jednoczesnym prowadzeniu zakrojonej na szeroką skalę działalności wydawniczej o wybitnie propagandowym charakterze, w której położono nacisk na zwiększenie liczby publikacji dotyczących udziału Gwardii Ludowej i Armii Ludowej w drugiej wojnie światowej. Zintensyfikowanie prac wydawniczych spowodowało jednak, że do druku skierowano także pewną liczbę stonowanych i możliwych do zaakceptowania przez cenzurę wspomnień oraz opracowań związanych z Armią Krajową i Batalionami Chłopskimi⁵.

W ponad dwadzieścia lat po zakończeniu wojny do tego typu przedsięwzięć garnęli się potencjalni autorzy, chociaż z każdym rokiem ich grono stawało się coraz mniejsze. Zacierała się również pamięć o czasie spędzonym na walce z niemieckim okupantem. Z dużym natężeniem zaczęły powstawać wspomnienia, pamiętniki, relacje, opisy bitew, potyczek i akcji. Ich celem było upamiętnianie historii Armii Krajowej, dotąd przekłamywanej lub przemilczanej. Na rynku wydawniczym, niejako przy okazji, pojawiła się twórczość pisana wcześniej „do szuflady”. Stopniowo ukazywały się wspomnienia szeregowych, podoficerów i niższych oficerów. W drugiej kolejności wydawano także opracowania o charakterze monograficznym⁶.

Wszystko jednak, co ukazało się drukiem, zostało naznaczone piętnem cenzury i w większym bądź mniejszym stopniu zniekształcone przez komunistyczną propagandę. Wprowadzane zmiany miały na celu podtrzymanie fasadowego mitu założycielskiego Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej. Najważniejszym zadaniem było ukazanie przewodniej roli Polskiej Partii Robotniczej (a wraz z nią Gwardii Ludowej i Armii Ludowej) w walce z niemieckim okupantem (o drugim – sowieckim – bezwzględnie i konsekwentnie milczano). Często tam, gdzie nie dało się ingerować bezpośrednio w treść, prace o Armii Krajowej poprzedzano ideologicznym wstępem, a ich napisanie powierzano sprawdzonym i „oddanym sprawie socjalizmu” naukowcom o komunistycznym rodowodzie. Tak było również z pierwszym wydaniem _Pozdrówcie Góry Świętokrzyskie_ oraz z inną książką Cezarego Chlebowskiego, _Cztery z tysiąca_. Do obu dodano przedmowy Bogdana Hillebrandta, wówczas jednego z najważniejszych badaczy i gloryfikatorów historii GL i AL⁷.

Zakulisowe działania Głównego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk, a również Służby Bezpieczeństwa, miały nierzadko wpływ na całokształt publikacji. Autor reportażu o „Ponurym” przez kilkanaście lat znajdował się pod ścisłą kontrolą organów bezpieczeństwa państwa. W wyniku działań operacyjnych prowadzonych przez funkcjonariuszy Departamentu III Ministerstwa Spraw Wewnętrznych z kolejnej książki Cezarego Chlebowskiego, _Gdy las był domem_, usunięto w trakcie prac w redakcji rozdziały: _Opowiadania tragiczne w Szczuczynie_, _Rewanż w Sucharach_ oraz _Sąd polowy albo Virtuti_. Ponadto zdecydowano, że książka opatrzona zostanie przedmową dyrektora wydawnictwa i jednocześnie doktora nauk politycznych Tadeusza Jaskuły, „który naświetlił w sposób właściwy z punktu widzenia politycznego «Akcję Wachlarz»”⁸. Ostatecznie pracę poprzedzono niesygnowanym imiennie wstępem _Od wydawcy_⁹.

Twórczość Cezarego Chlebowskiego dotykał ten sam problem, co innych autorów literatury wojennej, ale autor wykorzystał właściwy moment. Od chwili pojawienia się w księgarniach _Pozdrówcie Góry Świętokrzyskie_ zbierał dobre recenzje, co tylko potęgowało zainteresowanie jego twórczością. Pierwotny nakład wyniósł niewyobrażalną dzisiaj liczbę dziesięciu tysięcy egzemplarzy, a tom początkowo był niemal nieosiągalny. Także wznowienie z 1969 roku szybko zniknęło z magazynów. Jak przystało na kraj wszelkich niedoborów, również – o, ironio losu! – historia o „Ponurym” stała się towarem niedostępnym, reglamentowanym i sprzedawanym niekiedy wyłącznie na podstawie kuponów, rozprowadzanych przez wydawcę i autora. Niewątpliwie było to związane z dużym społecznym zapotrzebowaniem na książki rzetelnie przedstawiające zmagania Armii Krajowej.

W perspektywie kilkunastu – a nawet kilkudziesięciu – lat sukces wydawniczy _Pozdrówcie Góry Świętokrzyskie_ nie zmienił sytuacji w polskiej biografistyce wojennej. Owszem, doceniono w pewnym stopniu wysiłek Armii Krajowej jako organizacji. Ale nie postąpiono podobnie wobec jej dowódców. Komunistyczna propaganda zrzuciła na nich cały ciężar win za przygotowanie i realizację w czasie drugiej wojny światowej politycznej i wojskowej koncepcji walki o niepodległość Polski we współpracy z „sanacyjnym i zaleszczykowskim ośrodkiem londyńskim”. Odzwierciedleniem blokady informacji dotyczących żołnierzy i oficerów AK stał się brak poświęconych im biografii na półkach księgarskich.

Z biegiem lat ukazywały się coraz odważniejsze tytuły, których tematem były dzieje Polski Walczącej – ale ani przed pierwszym wydaniem _Pozdrówcie Góry Świętokrzyskie_, ani po nim nie opublikowano żadnej biografii oficera Armii Krajowej! Prace naukowe o pojedynczych bohaterach nie miały racji bytu w narracji historycznej, w pełni kontrolowanej przez komunistyczną propagandę i cenzurę. W polskiej historiografii doby PRL biografistyka – nie tylko ta, która dotyczyła drugiej wojny światowej – była przez kilkadziesiąt lat spychana na dalszy plan. Władze Polski „ludowej” nie dopuszczały do druku książek poruszających drażliwą dla nich problematykę najnowszej historii Polski. W tej sytuacji zbeletryzowana biografia Jana Piwnika stanowiła prawdziwy wyjątek¹⁰.

Na kolejne prace z zakresu biografistyki przyszło poczekać ponad dwadzieścia lat. Przełom nastąpił dopiero po roku 1989 i upadku PRL. Drukiem ukazały się wówczas pierwsze publikacje prezentujące losy wyższych dowódców Armii Krajowej, m.in. gen. bryg. Augusta Emila Fieldorfa „Nila”, szefa Kierownictwa Dywersji Komendy Głównej AK¹¹, oraz gen. bryg. Jana Mazurkiewicza „Radosława”, dowódcy Zgrupowania AK „Radosław”¹².

Intensyfikacja badań nad indywidualnymi postawami członków Polskiego Państwa Podziemnego nastąpiła dopiero w pierwszej dekadzie XXI wieku. Związane to było m.in. z udostępnieniem materiałów wytworzonych przez służby specjalne PRL szerokiemu gronu naukowców. Rezultatem ich wysiłków stały się prace zarówno o charakterze ogólnopolskim, jak i regionalnym¹³.

Jak bardzo są do dziś zapóźnione badania nad życiorysami uczestników drugiej wojny światowej może świadczyć znikoma liczba prac, które ukazały się drukiem. Tylko nieliczni oficerowie AK doczekali się zwartych opracowań na swój temat, obszerniejszych niż przyczynkarskie artykuły popularnonaukowe bądź hasła w wydawnictwach słownikowych czy encyklopedycznych¹⁴. Najlepszym przykładem dla zobrazowania tej sytuacji mogą być sylwetki spadochroniarzy AK. Książki powstały zaledwie o kilkunastu spośród 316 cichociemnych i 28 cywilnych kurierów do Delegatury Rządu na Kraj. Swoje biografie mają m.in.: gen. bryg. Leopold Okulicki „Niedźwiadek”¹⁵, gen. bryg. Elżbieta Zawacka „Zo”¹⁶, płk Marian Gołębiewski „Ster”¹⁷, płk Kazimierz Iranek-Osmecki „Makary”¹⁸, mjr Adam Boryczka „Adam”, „Brona”¹⁹, mjr Eugeniusz Gedymin Kaszyński „Nurt”²⁰, mjr Bolesław Kontrym „Żmudzin”²¹, mjr Wacław Kopisto „Kra”²², mjr Adolf Pilch „Góra”, „Dolina”²³, kpt. Michał Fijałka „Sokół”²⁴, ppor. Stefan Jasieński „Urban”²⁵ oraz ppor. Waldemar Szwiec „Robot”²⁶.

Należy zaznaczyć, że ogólna liczba oficerów czynnych w szeregach Związku Walki Zbrojnej i Armii Krajowej wynosiła od 3733 (w połowie 1940 roku) do 10 756 (na przełomie 1943 i 1944). W Okręgu Radomsko-Kieleckim ZWZ-AK, na którego terenie służył por. Jan Piwnik „Ponury”, wahała się ona odpowiednio od 713 do 808 (uwzględniając straty osobowe oraz zmiany przydziału)²⁷. Z tak dużymi liczbami trzeba zestawić listę biografii przedstawicieli kadry dowódczej ze wspomnianego okręgu. W kategorii opracowań popularnonaukowych i naukowych ukazały się dotychczas prace poświęcone tylko pięciu oficerom, co stanowi zaledwie 0,6 procent liczby oficerów w okręgu! Poza wspomnianymi powyżej cichociemnymi – mjrem Eugeniuszem Kaszyńskim „Nurtem” i ppor. Waldemarem Szwiecem „Robotem”, swoje biografie mają: gen. bryg. Antoni Heda-Szary „Szary”²⁸ oraz mjr Mieczysław Tarchalski „Marcin”²⁹.

Krótką listę dopełnia „Ponury”, któremu poświęcono dwie biografie³⁰. Pomimo upływu ponad siedemdziesięciu lat od zakończenia drugiej wojny światowej nie przemija fascynacja tą postacią. Dzieje oddziałów partyzanckich, którymi dowodził, wciąż pasjonują kolejne, coraz młodsze pokolenia. Przekłada się to oczywiście na pojawianie się licznych publikacji książkowych³¹ oraz setek artykułów naukowych i popularnonaukowych, a nawet na istnienie i aktywność portali internetowych związanych z sylwetką cichociemnego.

I chociaż od kilku lat nie ma wśród nas Cezarego Chlebowskiego, to na temat Jana Piwnika i jego żołnierzy powstają wciąż nowe i uzupełniające stan wiedzy opracowania. Z _Pozdrówcie Góry Świętokrzyskie_ nie mogą się one jednak w żaden sposób równać. Piszę te słowa również z własnego doświadczenia. Z takim dziełem niełatwo stawać w szranki. Podczas wykładów o partyzantach AK z Wykusu przekonywałem się wielokrotnie, że słuchaczom kojarzy się z „Ponurym” tylko ta jedna jedyna książka. Każda nowa publikacja odnosząca się do postaci Jana Piwnika jest przez wszystkich z nią porównywana, co potwierdza fakt, jak mocno praca Cezarego Chlebowskiego zakorzeniła się w świadomości osób zainteresowanych. Nie jest to zatem zwyczajna książka. To zapis żołnierskiej legendy z czasów drugiej wojny światowej. Zapis, który powstał w trudnym okresie Polski „ludowej”. Ten reportaż historyczny, a dokładniej ujmując – zbeletryzowana biografia cichociemnego – to dzisiaj nie tylko lektura obowiązkowa dla miłośników historii Armii Krajowej. Biorąc pod uwagę okoliczności jej powstania, można pokusić się o wcale nie górnolotne stwierdzenie, że to pomnik historii literatury polskiej XX wieku.

Cieszy zatem, że nakładem Spółdzielni Wydawniczej „Czytelnik” ukazuje się wznowienie najważniejszej pracy cenionego autora. Dla wymagających pasjonatów tematyki partyzanckiej ważne będą naniesione poprawki, uzupełnienia i przypisy z odredakcyjnymi komentarzami. Nie o wszystkim przecież można było pisać do roku 1989, a i wiele kwestii nie zostało wówczas jeszcze wyjaśnionych. Udało się także odnaleźć dokumenty, dzięki którym zostały zidentyfikowane niemal wszystkie postaci, ukryte przez autora w poprzednich wydaniach pod kryptonimami lub zmienionymi nazwiskami. Ponadto do książki dodany został aneks przedstawiający stan osobowy Zgrupowań Partyzanckich AK „Ponury”. Zestawienie takie ukazało się dotychczas w wydaniach _Pozdrówcie Góry Świętokrzyskie_ z 1985 i 1988 roku. Obecnie zostało przejrzane i uzupełnione o informacje aktualne w chwili złożenia książki do druku. Tak przygotowany materiał z pewnością zaciekawi nie tylko miłośników historii, ale i rodziny weteranów AK, które coraz częściej poszukują swoich korzeni.

Nowe wydanie książki Cezarego Chlebowskiego _Pozdrówcie Góry Świętokrzyskie_ jest nie tylko upamiętnieniem autora. Przede wszystkim należy je traktować jako wciąż aktualny głos w dyskusji nad dziejami Polskiego Państwa Podziemnego. Głos, który swoją nieprzemijającą świeżością zachwyca nie tylko amatorów, ale i profesjonalnych badaczy drugiej wojny światowej. Nie mam wątpliwości, że w dalszym ciągu będzie to ważna i interesująca pozycja na półkach domowych bibliotek.

Kielce, listopad 2016 r.

_Marek Jedynak_Kapitan „Wania” wchodzi w teren

Sylwestrowy wieczór 1941 roku kapitan „Wania” spędzał już w warszawskiej melinie. Czekał go miesiąc aklimatyzacji i powolnego wchodzenia w życie w warunkach konspiracji. Każdy z cichociemnych odbywał ten okres prowadzony jak niemowlę za rękę przez skromne bohaterki konspiracji zwane ciotkami.

W połowie stycznia 1942 roku „Wania” został skierowany do „Wachlarza” na dowódcę III Odcinka. Był już wtedy w kontakcie z działającym od dwóch miesięcy w kraju „Ponurym”, który niezbyt dobrze czuł się w swej nieco administracyjnej funkcji. Pałając chęcią walki, uzyskał przy pomocy „Wani” przydział do „Wachlarza” i objął dowództwo II Odcinka⁵². Do niego też dołączył zrzucony kilka miesięcy później do kraju (3 marca 1942 roku) serdeczny druh i przyjaciel „Ponurego” – por. Jan Rogowski „Czarka”.

Kapitan „Wania” pragnął przede wszystkim poznać warunki stworzone przez niemiecką okupację na nowym terenie swego działania – niedawno zagarniętej Pińszczyźnie oraz południowej Białorusi. Choć ziemie te znał dobrze z lat, kiedy chodził w Brześciu do gimnazjum, nie mógł nie uwzględniać zmian, jakie tam zaszły w ciągu ostatnich dwóch i pół roku. Niedługo przekonał się, jak wielu znanych mu ludzi już tam nie zastał oraz ilu przybyło nowych.

Kapitan miał zamiar wyjechać za Bug zaraz na początku lutego w towarzystwie przydzielonych przez zastępcę komendanta „Wachlarza”, ppłka Remigiusza Grocholskiego „Doktora”⁵³, dwóch ludzi: wachm. pchor. Michała Żołnierowicza⁵⁴ i por. „Mariana” – Mariana Przysieckiego⁵⁵, zamieszkujących przed wojną w okolicach Pińska. W momencie wyjazdu stanowili całą obsadę III Odcinka, obejmującego obszar równy kilku województwom.

W ostatnich dniach stycznia „Wania” przechodził ostry atak wyrostka robaczkowego i musiał się poddać operacji. Nie chciał jednak, aby jego choroba hamowała ustalony plan i zdecydował się wysłać na penetrację terenu podkomendnych.

Obaj żołnierze przekradli się przez granicę na Bugu i przeprowadzili (dosyć pobieżne ze względu na krótki czas) rozeznanie terenu w Brześciu i okolicach, bez wchodzenia – zgodnie z rozkazem – w jakikolwiek kontakt z miejscową, tworzoną dopiero siatką Armii Krajowej.

Po trzech tygodniach powrócili do Warszawy z całkiem dokładnymi wiadomościami zza Bugu.

Okazało się, że wędrówkę ludów spowodowaną dwiema wojnami – 1939 i 1941 roku – oraz ostatnie niemieckie aresztowania przetrwało w Brześciu dość liczne środowisko polskie, szczególnie robotnicze, zgrupowane w kolejowych warsztatach remontowych „Depo”. Przetrwała też niewielka grupa inteligencka, z kilkunastoma oficerami rezerwy. Niestety, bardzo mało było młodych ludzi, na których „Wania” najbardziej liczył.

Wachmistrz podchorąży Żołnierowicz powiadomił także dowódcę o przypadkowo nawiązanym kontakcie z miejscową placówką AK. Tuż przed odjazdem z Brześcia spotkał na ulicy swego kolegę z wojska – plut. pchor. kaw. Zbigniewa Słonczyńskiego. Ten zaproponował Żołnierowiczowi wstąpienie do AK, w której Słonczyński miał być komendantem organizacji wojskowej. Żołnierowicz poprosił o czas do namysłu, ale powodowany ciekawością zebrał, gdzie się dało, informację o miejscowej konspiracji. Dowiedział się, że rzeczywiście organizacja Słonczyńskiego liczy ponad sto osób oraz że oddział bojowy składa się z kilkudziesięciu ludzi.

Kapitan zasięgnął w tej sprawie języka w Komendzie Głównej AK. Tuż przed wyjazdem za Bug poinformowano go, że wiadomości te są przesadzone, że siatka konspiracyjna na tym świeżym jeszcze terenie jest dopiero w stadium organizacji i że według oświadczenia komendanta Okręgu „Twierdza” (Brześć) osobnik o nazwisku Słonczyński jest tam nieznany.

Zbyt wiele jednak momentów w meldunku Żołnierowicza było prawdopodobnych, dlatego też kpt. „Wania” w początku marca, po przedostaniu się z dwoma podkomendnymi do Brześcia, postanowił osobiście sprawdzić ich prawdziwość. Po zainstalowaniu się „na melinach”, przygotowanych w czasie poprzedniej bytności, „Wania” polecił Żołnierowiczowi odszukać Słonczyńskiego i zgłosić chęć przystąpienia do jego organizacji.

Do mieszkania Słonczyńskiego przy szpitalu miejskim poszli w trójkę, uzbrojeni solidnie. Przysiecki został na straży przed domem, „Wania” i Żołnierowicz weszli zaś do mieszkania. Gospodarz był nieco zdziwiony przesadnymi, jego zdaniem, środkami ostrożności, „Wania” jednak wiedział, co robi. Został przecież ostrzeżony przez Komendę Główną, że na terenach wschodnich zaczyna działać inspirowana przez gestapo prowokacyjna, rzekomo zakonspirowana organizacja „Orzeł Biały”. Jej siedzibą jest Białystok, sygnalizowano jednak próby przerzucenia komórek „Orła” i na inne miasta. Kapitan „Wania” był zdecydowany wyjaśnić sprawę od razu.

Słonczyńskiego przekonano, że wynik tej rozmowy może być dla niego tylko jeden – podporządkowanie się. Upewniwszy się więc, że „Wania” nie jest prowokatorem, przyznał, iż rzeczywiście organizacja, którą reprezentuje, ani nie była przedtem Związkiem Walki Zbrojnej, ani nie jest obecnie Armią Krajową, choć się za nią podaje, ale też – zapewnił Słonczyński – nie ma nic wspólnego z prowokacyjnym „Orłem Białym”. Z dalszej rozmowy wynikało, że na terenie Brześcia działa od kilku miesięcy, a więc dłużej niż ZWZ, dobrze zorganizowana siatka o zabarwieniu piłsudczykowskim (prawdopodobnie jako część organizacji ogólnokrajowej), że organizacja ta ma liczne wtyczki wszędzie – w urzędach, na kolei, na poczcie, że prowadzi agitację polityczną, że posiada – wydawany dosyć regularnie – swój organ pt. „Szaniec”, od którego wzięła nazwę, oraz że ma własną organizację bojową, w której Słonczyński jest instruktorem wojskowym. Najbardziej pikantne w całej sprawie było to, że miejscowa AK w ogóle nie wiedziała o istnieniu niewygodnego dublera, mimo że wielu „szańcowców” należało jednocześnie do drugiej organizacji.

Teraz „Wania” wiedział więcej niż ktokolwiek z konspiracyjnej góry. Przedstawił więc Słonczyńskiemu propozycję: podporządkować się i wyjść stąd jako prosty żołnierz „Wachlarza”, oddając do dyspozycji całe swe „wojsko”, albo… nie wyjść wcale.

Słonczyński nie namyślał się długo. Jego wybór przynależności akurat do tej grupy został dokonany po prostu dlatego, że była to pierwsza antyniemiecka organizacja w Brześciu, z którą się zetknął. Wiedział także, że większość jego podkomendnych weszła do podziemia w przeświadczeniu, że idą do ZWZ.

Tak oto kpt. „Wania”, który jeszcze godzinę temu dysponował zaledwie dwoma ludźmi, stał się szefem dużej organizacji. Współpraca Słonczyńskiego, lojalnego i rozważnego podkomendnego, doskonale zorientowanego w terenie, spowodowała, że kapitan mógł o wiele wcześniej przystąpić do zasadniczych zadań dywersyjnych. Słonczyński zaś, który w jakiś czas potem został mianowany komendantem bazy „Wachlarza” w Brześciu, przyjął pseudonim „Żbik”, a wkrótce otrzymał awans na podporucznika.

Po tak zachęcającym początku „Wania” postanowił przejąć całą brzeską grupę, a nie tylko jej organizację wojskową. Po dwóch dniach, skontaktowany przez „Żbika”, spotkał się z szefem podziemia na teren Polesia – por. Henrykiem Westwalewiczem „Kaliną”. Rozmowa miała podobny przebieg. Westwalewicz – twórca i ideolog brzeskiego oddziału – nie miał wątpliwości, że organizację należy podporządkować kpt. „Wani”.

Ponadstuosobowy zespół był jednak zbyt liczny i za mało elastyczny, aby realizować zadania, jakie stawiała organizacja „Wachlarz”. Owszem, szerokie kontakty i wywiadowcze wtyczki przydały się później zarówno jemu, jak i AK, ale na razie kapitanowi potrzebny był mały zespół młodych ludzi, których można by wyszkolić w zakresie dywersji.

Przekazał więc całą przejętą organizację miejscowej AK, sam zaś zatrzymał dla swych celów kilkunastu młodych, rzutkich i zdecydowanych na wszystko chłopców. Z najenergiczniejszej, ale bardzo surowej piątki stworzył swój oddział przyboczny i forsownie zaczął go szkolić.

Zbliżała się wiosna. Zapowiadana niemiecka ofensywa na wschodzie wymagała natychmiastowego rozpoczęcia dywersji na liniach kolejowych. Warszawa coraz natarczywiej domagała się wzmożonych sabotaży.„Chyba «Motor», panie kapitanie”

Pod koniec marca kpt. „Wania” przy pomocy „Żbika” poznał większość placówek terenowych i ich uzbrojenie. Teraz głównym problemem było zapewnienie tworzonym patrolom dużej operatywności. Warszawa zapowiadała przysłanie pierwszych bojówkarzy – absolwentów kursów dywersyjnych⁵⁶, którzy na Polesiu pod wodzą kapitana „Wani” mieli poznać praktykę akcji sabotażowych. Jedna sprawa pozostała jeszcze ciągle nierozwiązana, a mianowicie transport, który zapewniałby szybki dojazd na zadania i jeszcze szybszy odskok. Trakcja kolejowa nie mogła być brana pod uwagę – zbyt często na niej kontrolowano, a poza tym jej sieć była bardzo rzadka. Pozostawały samochody, ale te znajdowały się wyłącznie w dyspozycji niemieckich urzędników. Kapitan zwierzył się ze swych kłopotów „Żbikowi”, który – jak zwykle – od razu znalazł wyjście z sytuacji.

– Mamy tu jednego naszego człowieka. Ma w dyspozycji dwie ciężarówki i jeden samochód osobowy.

– Czy pewny?

– O tak, sprawdzony. Jest w naszej organizacji od pół roku i nieraz już korzystaliśmy z jego wozów przy przewozie broni. Pracuje jako szofer w Oberforstverwaltung Brest⁵⁷.

– Proszę o charakterystykę tego człowieka.

– Nazywa się Jerzy Wojnowski, lat około dwudziestu sześciu, podchorąży rezerwy z Modlina, saper. Pochodzi z Kielc. Przed wojną przeniósł się tutaj. Brał udział w kampanii wrześniowej. Mieszka z rodzicami i żoną Tamarą.

– Jutro chcę go poznać.

– Tak jest, panie kapitanie!

Na drugi dzień idą obaj do garażu nadleśnictwa. Tutaj najpewniej można zastać rozmiłowanego w samochodach Wojnowskiego. Nie zawodzą się. Na spotkanie ich wychodzi usmarowany ropą krępy młody człowiek o atletycznej budowie. Twarz szeroka, bystra – choć niskie, zarośnięte czoło robi przykre wrażenie. Widok Słonczyńskiego orientuje go prawdopodobnie w przedmiocie wizyty, bo szybko prowadzi ich za garaże. Tu następuje prezentacja.

– To właśnie jest Wojnowski – wskazuje „Żbik” – a to nasz nowy dowódca, kapitan „Włodek” – podaje aktualnie używany pseudonim kpt. „Wani”.

Obaj mężczyźni wymieniają uścisk dłoni.

– Będę potrzebował pana i pańskich samochodów, podchorąży – przystępuje zaraz do sprawy „Wania”.

– Jestem do pańskiej dyspozycji, panie kapitanie. Naturalnie trzeba będzie brać pod uwagę życzenia moich chlebodawców. – Tu Wojnowski pokazuje na gmach nadleśnictwa. – Ale sądzę, że uda mi się ich wykołować, gdy będzie trzeba. Czy wozy są potrzebne już, teraz?

– Na razie nie, ale mogą być potrzebne w każdej chwili. Proszę to uwzględnić. Jeszcze jedno. Nie może pan używać nazwiska w naszej robocie. Proszę sobie wybrać pseudonim.

– Pseudonim – powtarza powoli Wojnowski. – Hm. Cały czas grzebię się w silnikach, może więc „Motor”?

– Może być. A więc, podchorąży „Motor”, polecenia będzie pan otrzymywał przez swego dotychczasowego dowódcę. – „Wania” wskazuje na Słonczyńskiego.

– Tak jest, panie kapitanie. – „Motor” pręży się lekko. Gdy mówi, odsłania piękne, białe, nieco drapieżne zęby. Kapitanowi podoba się ten dowcipny, trochę rubaszny podkomendny.

Za kilka dni okazało się, że podobne możliwości jak „Motor” miał również drugi pracujący w konspiracji żołnierz, „Douglas”⁵⁸. Przy pomocy tych dwóch ludzi kapitan „Wania” mógł uznać sprawę wewnętrznego transportu Odcinka za ostatecznie załatwioną⁵⁹.

W pierwszych dniach kwietnia część zachodnia III Odcinka „Wachlarza” była prawie gotowa do podjęcia systematycznie powiększanych zadań dywersyjnych. Sieć wywiadowcza, sięgająca coraz bardziej na wschód, pracowała sprawnie. Znaleźli się także specjaliści – zbrojmistrze jeszcze z Wojska Polskiego – którzy obok umiejętności przygotowywania bomb i min mieli trochę ukrytych materiałów wybuchowych.

Mija czerwiec i zaczyna się upalny lipiec. „Wachlarz” rozszerza swoją działalność, ale pojawiają się trudności, i to coraz większe. Brakuje ciągle broni, materiałów wybuchowych oraz pieniędzy. Na początku lipca „wpada” z całą gotówką łącznik z Warszawy. Kapitan „Wania” jest poważnie zmartwiony, gdyż organizacja ma wiele płatności.

I wtedy melduje się przed kapitanem „Motor” z ciekawą propozycją:

– Panie kapitanie, mam pomysł. Niewiele tego będzie, ale zawsze kilkanaście tysięcy ostmarek piechotą nie chodzi. Pojutrze wiozę nadleśniczego z wypłatą do Wysokiego Litewskiego. Zatrzymajcie nas i weźcie. Tylko żeby mnie chłopcy z emocji nie kropnęli.

17 lipca po południu, cztery kilometry za Brześciem, w cieniu przydrożnych krzaków leży kapitan z trzema ludźmi patrolu. Żołnierze to młodzi, pełni zapału, ale niedoświadczeni. Żaden z nich nie wie o tym, że „Motor” współdziała w tej akcji. Nie znają go w ogóle.

Kapitan jeszcze raz przypomina role:

– Ty, „Kusy”, zatrzymujesz wóz, ty, „Maniek”, bierzesz na muszkę Niemca, wyciągasz go z wozu i odbierasz od niego teczkę. Ty, „Kadet”, trzymasz cały czas na oku kierowcę. Zabieramy pieniądze i odskakujemy.

– Panie kapitanie, a może im chociaż po wozie przejechać z automatu albo wsunąć trochę Niemcowi lub temu szoferakowi, co się okupantowi wysługuje – gorączkują się chłopcy.

– Trzymać się ściśle rozkazu – przypomina surowym tonem „Wania”. – Żadnych samosądów ani strzelania. Zrozumiano?

Przycichają chłopcy i przez chwilę panuje milczenie.

Naraz „Kusy” zrywa się z ziemi. Od Brześcia narasta wysoki głos silnika. W tumanie kurzu pędzi szosą zielony opel.

„Kusy” szarpie zamek pistoletu maszynowego, wyskakuje na szosę i kieruje lufę ku nadlatującemu samochodowi.

Pisk hamulców i opel stoi w poprzek szosy. Z podniesionymi rękami wyłazi z niego „Motor”. Już jest przy nim „Kadet”. Poszturchując „Motora” lufą po żebrach, domaga się podniesienia rąk jeszcze wyżej.

„Maniek” wyciąga za kołnierz trzęsącego się Niemca w mundurze leśnika. Ten niezrozumiale bełkoce i wtyka żołnierzowi dużą, czarną teczkę.

„Kadet” tymczasem obskakuje „Motora”. Odpędza go od samochodu, wymyśla od niemieckich sługusów. Szofer ogania się od niego jak od natrętnej muchy.

Naraz „Kadet”, porwany widać nastrojem sytuacji, uderza lekko „Motora” lufą pistoletu w nos. Krótki hak w żołądek jest odpowiedzią. „Kadet” nie może złapać oddechu, stęka przeraźliwie i osuwa się na kolana. „Kusy” i „Maniek” rzucają się na szofera jak dwa brytany. „Wania” spod olchy zdążył tylko krzyknąć:

– Nie strzelać!

Zanim dopadł do kłębowiska i kilkoma sprawiedliwie rozdzielonymi ciosami rozrzucił ich po szosie, „Motor” miał podbite oko, a żołnierze plutonu porozbijane nosy.

– Odskok.

Poderwali się do biegu i wpadli do lasu. „Maniek” przyciskał do piersi czarną teczkę, a „Kadet” biegł, z trudem łapiąc oddech.

– W łeb takiego łobuza palnąć – pomstował, dysząc. – Niemca bronił. Że też pan kapitan…

– Cisza w szeregu! – zdusił to biadolenie „Wania”.

Na drugi dzień „Motor” z fioletowym okiem skarżył się kapitanowi, że ten nie dotrzymał umowy.

– Nie dość, że forsę „nadałem”, to jeszcze oberwałem po gębie. Jedyna z tego korzyść, że mój Niemiec dziś na odprawie w nadleśnictwie nachwalić się mnie nie mógł, że tak go broniłem.

W czasie tej wyprawy w ręce „Wachlarza” wpadło piętnaście tysięcy marek.Perypetie „Mariana”

W tym czasie, gdy kpt. „Wania” przystąpił do bezpośrednich akcji dywersyjnych w okolicach Brześcia i w samym mieście, rozesłani przez niego zaufani ludzie montowali na terenie III Odcinka patrole sabotażowe i zakładali bazy zaopatrzeniowe. Jednym z najaktywniejszych okazał się por. „Marian” – Marian Przysiecki, który – jak pamiętamy – był pierwszym podkomendnym kapitana.

Skierowany został przez kpt. „Wanię” za Pińsk, aby w mieście nie rzucał się zbytnio w oczy miejscowym ludziom (którzy znali go z okresu przedwojennego, gdy chodził tu do gimnazjum), a także by zapewnił sobie swobodę działania. Szybko uzyskał posadę administratora majątku Kołby, leżącego na południowy wschód od Pińska, koło miasteczka Parachońsk. Miał co prawda agronomiczne przygotowanie ze swej poprzedniej pracy w pierwszym roku okupacji w Lubelskiem, ale o wyborze tego zajęcia zdecydowały głównie względy wojskowe.

W bardzo krótkim czasie „Marian” skompletował patrol dywersyjny, w którego skład – poza dowódcą – weszli: „Antoni”, zwany też „Małym” lub „Gramem” ze względu na… 192 cm wzrostu⁶⁰, „Kontroler II” – Stanisław Murawski, starszy już żołnierz, „Heniek Duży” – Henryk Pawliszyn, Emil Jung⁶¹ i „Marynarz” – Tadeusz Horoszcza, kuzyn „Mariana”. Sam Przysiecki zorganizował w administrowanym przez siebie majątku bazę, której został komendantem⁶². Baza ta otrzymała numer 3.

W początkach sierpnia do dyspozycji por. „Mariana” przysłano z Brześcia w charakterze łączniczek dwie siostry Snopkówny: dziewiętnastoletnią Jadwigę i dwudziestojednoletnią Marię. Przed wyjazdem z Brześcia dziewczęta przeprowadziły na pożegnanie rozmowę z rodzicami, oświadczając im, że zostały przyjęte do konspiracji i otrzymały polecenie natychmiastowego wyjazdu pod Pińsk, gdzie wyznaczono im organizacyjne kwatery. Z fragmentów tej rozmowy rodzice wywnioskowali, że do współpracy z podziemiem pozyskał je jakiś szofer mieszkający w Brześciu, o imieniu Jurek (najprawdopodobniej „Motor”). Tuż przed wyjazdem dziewczęta przybrały pseudonimy: starsza – „Mery”, młodsza – „Dziunia”. Zaraz po zgłoszeniu się do por. Przysieckiego „Dziunia” otrzymała polecenie wymiany na czarnym rynku organizacyjnych dolarów na ostmarki.

W tydzień później, na rozkaz kpt. „Wani”, patrol „Mariana” wysadził tory za Pińskiem, wykolejając transport wojskowy jadący na front. Niemcy zareagowali bardzo szybko, obejmując obławą szeroki teren. Miejscowa ludność, w obawie o własną skórę, zwróciła uwagę Niemców na kilku młodych ludzi, którzy od pewnego czasu mieszkali w majątku Kołby pod Parachońskiem. Błyskawiczny nalot żandarmerii pozwolił ująć całą szóstkę. Skrupulatna rewizja nie ujawniła nic kompromitującego, ale dla przeprowadzenia szczegółowego śledztwa zabrano ich do Pińska. Tu zostali osadzeni w areszcie żandarmerii, mieszczącym się w piwnicach „czerwonych koszar” przy ulicy Albrechtowskiej.

Żandarmi, zmęczeni całodzienną obławą, po spisaniu niezbędnych personaliów wpędzili zatrzymanych do celi i zatrzasnęli drzwi, pozostawiając badanie na następny dzień.

W skąpym blasku księżyca, sączącym się ledwo ledwo przez zakratowane okienko, zatrzymani rozeznali na barłogu jakąś skuloną postać kobiecą. A ta przez chwilę – widać rozbudzona – przyglądała się im bacznie. Stali niezdecydowani przy drzwiach, nie wiedząc, gdzie ich miejsce na startych na sieczkę garściach słomy.

– „Marian” – dobiegł stłumiony szept z barłogu.

– Patrzcie, dziewczyna – zawołał Przysiecki. – I to znajoma!

Podszedł do leżącej i bezceremonialnie zadarł jej głowę. Zbliżył twarz do jej twarzy.

– Snopkówna! – zawołał zdumiony, rozpoznając swoją łączniczkę. – Ty nas sypnęłaś? – zapytał gniewnie, nagle zaniepokojony.

– Skąd! – odparła. – Nawet jeszcze nie byłam na badaniu. Za co wpadliście tak całą grupą?

– Za niewinność – odparł ze złością „Marian”. – A ciebie co tu sprowadziło?

– Dewizy. Trafiłam na kapusia.

– Jak długo siedzisz?

– Trzeci dzień.

– A czy można stąd prysnąć?

– Nie bardzo. Drzwi dębowe, obite blachą, mury prawie metrowe. Jedyne okienko zakratowano grubym żelazem… A jeszcze na zewnątrz dzień i noc chodzi wartownik.

„Marian” popatrzył chwilę po towarzyszach niedoli, którzy przysiedli na słomie.

– Wartownik, powiadasz? – podjął. – Własowiec może? – dopytywał z iskrą nadziei.

– Nie. Żandarm.

– To gorzej.

Podszedł do okna, podniósł głowę. Okienko było pod sufitem i gdy co trzy, cztery minuty przechodził żandarm, widać było tylko buty. Podsunął się jeszcze bliżej i zaczął obmacywać drewnianą ramę okienną. Po chwili przywołał wyróżniającego się siłą „Marynarza” i razem zaczęli odginać palcami wielkie, kilkucalowe gwoździe przytrzymujące ramę.

Wreszcie do zatęchłej, wilgotnej piwnicy wdarła się szeroka struga rześkiego powietrza. „Marian” bezszelestnie odstawił wyjęte okno na bok. Teraz kroki wartownika dudniły im nad samymi głowami. Podsunęli się wszyscy pod okienko, ale widok grubych na dwa palce krat szybko zgasił nadzieję. Przysiedli znów na barłogu, przy oknie został tylko „Marian”.

Obmacywał teraz żelazne sztaby. Może nie są mocno osadzone w murze? Może da się wykruszyć zaprawę? Ze zdumieniem stwierdził, że kraty nie były w ogóle wpuszczone w mur, jedynie przykręcone do framugi. Odkrycie to oszołomiło go.

I znów syk „Mariana”. Pod okno wędruje na palcach najpierw „Marynarz”, a zaraz po nim „Kontroler II”.

O dwa kroki od stukających po bruku żandarmskich saperek odbywa się teraz prowadzona raczej na migi niż szeptem narada. W jej wyniku wytrząsają zawartość kieszeni – wszystkie metalowe przedmioty, które mogą zastąpić choćby najprymitywniejszą dźwignię, są na wagę złota.

Dwie pierwsze śruby wychodzą prawie łatwo. Ale czy następne były osadzone mocniej, czy też poranione palce zaczęły tracić sprawność, dość że każdy obrót śruby osiągali teraz prawie trzykrotnie większym wysiłkiem. Jeszcze, jak na złość, wartownik w pewnej chwili zapalił papierosa i stał tuż przed ich okienkiem z dziesięć minut. Wypoczęły wprawdzie zmęczone ręce, ale za to nerwy mieli napięte jak postronki.

Żandarm rozpoczął znów swój spacer, a oni podjęli przerwaną pracę. Szło im coraz trudniej. Na każdą śrubę zużywali prawie pół godziny. I wreszcie już dobrze po północy ustąpiła ostatnia. Cichutko wyjęli wymontowaną kratę. Droga była prawie wolna. Zagradzał ją jeszcze spacerujący żandarm.

„Marian” odwołał od okna „Marynarza” i „Małego” i coś im bezgłośnie tłumaczył. Kiwali głowami i już po chwili „Marynarz” siedział „Małemu” na karku. W ten sposób mógł się wsunąć w okienny otwór.

Zamarli w oczekiwaniu. Równy, rytmiczny stuk butów narastał powoli. Dziesięć metrów, osiem, pięć, już bardzo głośno, trzy, dwa…

„Marynarz” szarpnął się do przodu, wyrzucił ramiona, zagarnął nimi nogi wartownika. „Mały” w tej chwili rzucił się od okna, zwalił na barłóg, tuż za nim wpadł do piwnicy „Marynarz”, obejmując w konwulsyjnym uścisku nogi wartownika. Zaskoczony Niemiec nie zdążył wydać żadnego dźwięku, gdyż pierwszy jego okrzyk utonął w narzuconej mu na głowę marynarce „Mariana”. Nasłuchiwali teraz dobrą chwilę, ale na zewnątrz było cicho.

„Marian” odciągnął zamek zdobytego empi i po plecach „Małego” wdrapał się do okna. Wystawił głowę, a po chwili przecisnął się cały. Za nim na cichą ulicę wylazł „Heniek”, potem „Kontroler II”, Jung, „Dziunia”, „Mały” i jako ostatni „Marynarz”. Zaczęło właśnie świtać, gdy cała siódemka zniknęła w mrocznym podwórku.

Zaraz po ucieczce „Marian” rozformował patrol i jego członkowie zamelinowali się, gdzie mogli. „Mały” i „Marynarz” wyjechali natychmiast do Warszawy, inni zaś ukryli się w okolicy.

Przysiecki przytaił się w piwnicy domu rodziców w Pińsku, „Dziunia” zaś przyjechała do Brześcia i przez dwa tygodnie mieszkała u koleżanki, ukrywając się tam do czasu, aż Przysiecki, jadąc do Warszawy, zabrał ją ze sobą.

Gestapo – zarówno brzeskie, jak i pińskie – zastosowało represje w stosunku do rodzin uciekinierów. Aresztowano pod Pińskiem starszą Snopkównę, „Mery”, osadzając ją w dobrze strzeżonym więzieniu pińskim przy ulicy Brzeskiej na oddziale kobiecym. Aresztowano także profesora gimnazjum pińskiego, Bogdana Przysieckiego, i po okrutnych badaniach, mających na celu wydobycie miejsca ukrycia brata – por. „Mariana” – rozstrzelano go na żydowskim cmentarzu w Janowie Poleskim.

Porucznik „Marian”, oczekując na rozkazy „Doktora”, współpracował tymczasem bardzo wydatnie z księdzem „Misiem”⁶³, szefem bazy mieszczącej się przy ulicy Waliców. Zajmowała ona cały piętrowy, obszerny dom. Tu znajdowały się magazyny dywersyjne, baza przerzutowa, melina, gdzie ludzie spaleni na jednym odcinku przechowywali się, nim wyjechali gdzie indziej. Tam też znalazła schronienie „Dziunia” Snopkówna, której wyrobiono fałszywe dokumenty na nazwisko Halina Stryjewska.

Przysiecki wolał jednak mieszkać w domu swej siostry, Obryckiej, przy ulicy Świętokrzyskiej 12. Dom ten był wielokrotnie wykorzystywany przez władze konspiracji jako punkt kontaktowy, Obryccy bowiem nie szczędzili trudów, aby okazać się przydatnymi dla konspiracji. Inżynier Narcyz Obrycki był właścicielem przedsiębiorstwa budowlanego – dosyć duży ruch w posesji przy Świętokrzyskiej, gdzie mieściły się biura firmy, ułatwiał umówione spotkania.

Przysiecki, choć ustalił z siostrą, że będzie mieszkał w jej domu w Milanówku, właściwie codziennie przebywał w Warszawie. Natychmiast po przyjeździe z Pińska odnowił kontakty towarzyskie z zaprzyjaźnioną rodziną Kowalskich⁶⁴, których młodszą córkę, Krystynę, darzył wyraźną sympatią. I teraz, gdy po aresztowaniu ojca⁶⁵ rodzina ta znalazła się w trudnych warunkach, spieszył z wszelką pomocą. Jego wizyty w domu Kowalskich stały się na tyle częste, na ile pozwalały względy bezpieczeństwa. Wprowadził tam też „Dziunię” Snopkównę, którą się opiekował, oraz szereg ludzi z konspiracji z rejonów wschodnich, przyjeżdżających do Warszawy w sprawach organizacyjnych.

Pewnego dnia, w początkach września 1942 roku, w kilka dni po przyjeździe, odwiedził wraz ze Snopkówną swoją siostrę w jej mieszkaniu przy Świętokrzyskiej. Wobec tego, iż była to pora obiadowa, poproszono ich do stołu. Tuż przed zajęciem miejsc służąca zapowiedziała wizytę dwóch panów. Snopkówna i Przysiecki wyszli do drugiego pokoju. Pierwszy rzut oka Obryckiej na tyrolskie kapelusiki przybyłych powiedział jej wszystko. Nie kryli zresztą, kim są i po co tu przyszli.

– Gestapo – zaanonsował rudawy, widocznie starszy rangą. – Pani jest siostrą Mariana Przysieckiego, prawda?

– Tak.

– Pani brat, aresztowany za działalność przeciwko Trzeciej Rzeszy, uciekł z więzienia w Pińsku, zabijając niemieckiego żołnierza. Mamy wiadomości, że ukrywa się u pani.

– Brata ostatni raz widziałam przed wojną. Ktoś wprowadził panów w błąd – Obrycka starała się mówić spokojnie, ale dostatecznie głośno, by ostrzec brata za niedomkniętymi drzwiami.

– Dobrze, przekonamy się. Jaki jest rozkład mieszkania?

– Po drugiej stronie korytarza jest biuro, tu zaś trzy pokoje.

– Ty sprawdź mieszkanie, a ja zajmę się biurem – polecił rudy.

Obrycka wiedziała przecież, że Marian ma przy sobie broń i że nie zawaha się jej użyć. Czekała więc tyko chwili, gdy gestapowiec spróbuje wejść do drugiego pokoju…

On jednak nie ruszał się od stołu. Upewniwszy się, że towarzysz jego zamknął za sobą drzwi, rzekł szybko:

– Nie mam zamiaru go szukać. Ale na pewno wiemy, że tu jest. Wiadomości są pewne. Niech go pani ostrzeże, aby się dobrze ukrył, bo gdy go złapiemy, los jego będzie przesądzony.

– Ale brata tu naprawdę nie było i nie ma – zapewniała podejrzewająca podstęp Obrycka.

– Pani inaczej nie może powiedzieć, ale ja wiem swoje. Niech go pani ostrzeże, powtarzam – rzekł z naciskiem.

Dalszą rozmowę przerwało wejście drugiego gestapowca.

– Nie znalazłem nic.

– Ja także nic.

Tuż przed wyjściem rudy raz jeszcze rzekł do Obryckiej:

– Jeśli brat zgłosi się kiedykolwiek, ma nam pani natychmiast dać znać.

Nie całkiem jeszcze pewna, czy to już koniec, Obrycka weszła do drugiego pokoju i… nie zastała tam nikogo. Gdzie się podział Przysiecki? Gdzie Snopkówna?

Słysząc przez uchylone drzwi fragmenty rozmowy, porucznik przeszedł wraz ze Snopkówną drugimi drzwiami do przedpokoju, ubrał się tam w płaszcz szwagra, na nos włożył znalezione przypadkowo w kieszeni okulary i wyszedł z „Dziunią” na klatkę schodową. Zbiegli szybko ze schodów…

Na korytarzu, już na parterze, stało dwóch gestapowców. Przysiecki przez chwilę tylko zastanawiał się, czy iść dalej, wierząc w skuteczność przebrania, czy też przebijać się z bronią w ręku. Zaryzykował i udało się. Gestapowcy przyjrzeli mu się bacznie, ale widać okulary tak go zmieniły, że rozstąpili się bez słowa.

I tak oto rozpoczęła się trwająca trzy kwartały zabawa w kotka i myszkę pomiędzy por. „Marianem” a Niemcami, a raczej ich niektórymi formacjami. Bo kiedy żandarmeria i policja rozsyłały listy gończe za Przysieckim, gestapo już w kilka dni po wizycie na Świętokrzyskiej – dzięki pewnemu człowiekowi z otoczenia oficera – ustaliło jego miejsce pobytu i odtąd było stale na bieżąco informowane o poczynaniach zbiega. Zadowalało się więc, do czasu, jego dyskretną obserwacją.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: