- nowość
- promocja
Pozdrowienia z Polski C - ebook
Pozdrowienia z Polski C - ebook
Witaj w Polsce C, gdzie wszyscy o wszystkich wiedzą wszystko, a i tak potrafią się wzajemnie zaskoczyć – nie mówiąc już o zaskoczeniu czytelnika!
Gala rozdania statuetek Anioła Dobrego Serca to w miasteczku wydarzenie roku. Kreacje, fryzury, szampańska zabawa. A potem bankiet…
„Tych z państwa, którzy otrzymali czerwone opaski VIP-owskie, zapraszam na przyjęcie do Sali Kameralnej, wszystkich pozostałych serdecznie zapraszam za rok”.
Jak to jest być osobą bez opaski?
Ile jesteś w stanie zrobić, by ją dostać?
I co poświęcić?
Tomasz Jachimek, nie stroniąc od ironii i dowcipu, z chirurgiczną precyzją odsłania rzeczy, których może wolelibyśmy nie widzieć…
Ciebie to nie dotyczy?
Masz pewność? Sprawdź!
Znają Państwo Tomasza Jachimka? Pewnie tak. To kabareciarz, standuper, komentator Szkła Kontaktowego, autor sztuk teatralnych i nowego libretta do Wesołej wdówki, a nawet piosenkarz. Sięgając po jego książkę, należy tę wiedzę wyrzucić do kosza.
Oto Jachimek nieoczywisty, Jachimek – sumienie narodu.
Tomasz Sianecki
Życie bywa czasem zabawne, czasem smutne, czasem przerażające. Tomka znam jako zabawnego człowieka, widywałem go smutnego. Ale przerażający?! Sprawdźcie!
Andrzej Grabowski
Humor i komedia, która staje nam w gardle niczym serum prawdy. Świetna lektura na wakacje lub do poczytania po niedzielnej mszy.
Krzysztof Skiba
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-9562-9 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Reflektor punktowy grzał niemiłosiernie. Konferansjer raz po raz wycierał chustką płynące po twarzy strużki potu, ale jako stuprocentowy profesjonalista nie zapominał o szerokim uśmiechu i radosnej barwie głosu.
– Miło mi poinformować, że trzecią nagrodę i brązową statuetkę Anioła Dobrego Serca za zorganizowanie szkolenia z zasad udzielania pierwszej pomocy dla dzieci i młodzieży z naszego miasta otrzymuje… – tu odpowiednio zawiesił głos, bo tak podpatrzył u telewizyjnych showmanów – …ja już wiem, państwo jeszcze nie… Taki jest przywilej konferansjera, he, he, he! No dobrze, nie będę państwa trzymał w niepewności… otrzymuje komendant Straży Pożarnej starszy ogniomistrz Andrzej Przetakiewicz! Brawa!!! Panie komendancie, zapraszam!
Komendant Przetakiewicz, jak na strażaka przystało, dziarsko wbiegł na scenę, ukłonił się widowni z mundurowym wdziękiem, strzelił obcasami, zasalutował i przez chwilę zrobiło się jak na dobrym koncercie rockowym tuż przed bisami. Owacje, okrzyki, frenetyczny aplauz, a reporter tutejszej gazety pstrykał fotki jak oszalały.
– Oczywiście, bardzo dziękuję za tę piękną nagrodę, którą co prawda odbieram ja, ale należy się ona wszystkim bez wyjątku strażakom. Chłopaki, dziękuję, to wasz sukces!!! – Kolejna porcja braw przerwała przemówienie komendanta. – Korzystając z okazji, ponieważ w pierwszym rzędzie siedzą najważniejsi przedstawiciele naszego miasta, chciałbym zwrócić uwagę na to, że straż zdobywa nagrody tylko dzięki zaangażowaniu naszych chłopaków. Sprzęt, na którym pracujemy, nadaje się na szmelc! Wspomną państwo moje słowa – kiedy trzeba będzie ruszyć do porządnej akcji, to nie będzie ani czym, ani w czym! Dlatego chciałbym do państwa zaapelować…
Atmosfera na sali delikatnie stężała, ale na wysokości zadania stanął konferansjer.
– Dziękujemy raz jeszcze, panie komendancie! – Zgrabnie odebrał Przetakiewiczowi mikrofon. – Wiadomo, jak to strażak, pan komendant bardzo lubi, kiedy na sali robi się gorąco, he, he, he! – zażartował kulawo, ale że sam się na koniec roześmiał, życzliwa publiczność zrozumiała, że to dowcip, zatem nagrodziła go grzecznościowymi tudzież kurtuazyjnymi brawami. I można było dalej jechać ze scenariuszem.
– Z kolei drugą nagrodę i srebrną statuetkę Anioła Dobrego Serca za przygotowanie darmowej wigilii dla najbardziej potrzebujących mieszkańców naszego miasta otrzymuje pan Henryk Piwowarczyk z restauracji U Heniutka. Ogromne brawa, bo i pan Henryk jest ogromny. – Kolejny kulawy żart konferansjera został zagłuszony przez oklaski zgromadzonych.
Restaurator Piwowarczyk, człek słusznej tuszy, zdecydowanie mniej zgrabnie od strażaka wdrapał się na scenę, parokrotnie efektownie sapnął, odebrał statuetkę i stanął przed mikrofonem.
– Dla mnie nagotować barszczu i pierogów dla kilkudziesięciu ludzi to betka. A czy biedny, czy bogaty, to ja wszystkim gotuję tak samo, bo każdy lubi sobie dobrze zjeść. I ten… tego… i żołądki wszyscy mają jednakowe! Dla mnie nieważne: strażak, ksiądz, burmistrz czy kominiarz, u mnie wszyscy na talerzu mają to, co zamówią. Smacznie i dużo. Zawsze można sprawdzić, zapraszam do Heniutka, Słowackiego 42 B, otwarte cały tydzień, od jedenastej do dwudziestej, a w niedzielę do szesnastej. Wpadajcie, głodny nikt nie wyjdzie, obiecuję! – Szef knajpy w swojej przemowie zgrabnie połączył wątki gastronomiczne, filozoficzne, klasowe, biologiczne i marketingowe, co w odróżnieniu od konferansjera pozwoliło mu szczerze rozbawić publiczność.
– Tak, bardzo panu dziękujemy, panie Henryku… – Prowadzący ponownie chciał przejąć mikrofon, ale restaurator, nie w ciemię bity, widział, jak kilka chwil temu w takich samych okolicznościach sprytnie wykolegowano strażaka. Zatem pan Henryk potraktował prowadzącego galę hokejowym bodiczkiem i kontynuował bez przeszkód.
– Adres wszyscy znają, ale ja jeszcze, korzystając z okazji, i tak rozdam wizytówki i ulotki… Aha, bobym zapomniał… na wynos też można, a dowóz jest gratis. To znaczy gratis w granicach miasta! Naszego, dodajmy, wspaniałego miasta! To wszystko! – Teraz już sam oddał mikrofon, a publiczność ponownie nagrodziła go oklaskami.
– No i wreszcie pierwsza nagroda. Za ufundowanie rocznych stypendiów dla najzdolniejszej młodzieży, dofinansowanie letniego wypoczynku dla dzieci z rodzin gorzej sytuowanych, za renowację na własny koszt szkolnego boiska, za cały szereg innych inicjatyw i po prostu za wszystko. Za złote serce równie złotą statuetkę Anioła Dobrego Serca, po raz szósty z rzędu, w tym roku nie mogło być inaczej, otrzymuje pan prezes Maciej Hinz!!! Proszę państwa o gorące brawa! – Prowadzący nie tyle mówił, ile unosił się w konferansjerskiej logorei, ale chwila była na tyle doniosła, że śmiało można mu było ową ekscytację wybaczyć.
Z głośników całą mocą popłynęło nieśmiertelne _We Are the Champions_, spod sufitu strzeliło srebrne konfetti, specjalnie przygotowana dzieciarnia w odpowiednim momencie rozrzuciła na scenie kilkadziesiąt kolorowych serpentyn, a maszyna do produkcji dymu ruszyła pełną parą. Publiczność też doskonale się odnalazła i zgotowała zwycięzcy długą owację.
Hinz, w wolnych chwilach zapalony sportowiec, niemal wskoczył na scenę. Idealnie skrojony garnitur, świetna koszula i dodatki dobrane ze smakiem – no cóż, modele z paryskich magazynów mody śmiało mogliby zapisywać się do prezesa Hinza na korepetycje z elegancji i zadawania szyku. Do tego parę kropel oszałamiających perfum, sylwetka pływaka z olimpijskiego podium, wyraźna, choć nieprzesadna opalenizna i uśmiech filmowego amanta w chwilę po odebraniu znaczącej branżowej nagrody. W porównaniu z mundurowym sznytem sympatycznego strażaka i poczciwością restauratora teraz w osobie prezesa Hinza na scenę wkroczył inny świat. Panie klaskały i podziwiały, panowie klaskali i zazdrościli.
– Przede wszystkim dobry wieczór! Cieszę się, że widzę przed sobą tak znakomite towarzystwo. To wielki zaszczyt móc stać przed państwem i po raz kolejny odbierać tę piękną statuetkę… – Nie tylko wielkie serce czy doskonała prezencja, ale też retoryczna kindersztuba nie była panu prezesowi obca. – Z jednej strony, co oczywiste, jestem dumny i szczęśliwy, choć z drugiej czuję się skrępowany, by nie powiedzieć, że wręcz zażenowany… – Umiejętnie zawiesił głos. Krótka pauza. Uśmiechy na twarzach gości w ułamku sekundy zmieniły się w grymasy napięcia i wyczekiwania. – Uważam bowiem, że nie powinno się być nagradzanym za to, co jest naszym wspólnym obowiązkiem. A za taki obowiązek, pozwolę sobie na odrobinę patosu, uważam czynienie wszystkiego, aby następne pokolenia miały jak najlepsze warunki do nauki, pracy, zabawy i rozwoju. Bo młodzież po prostu na to zasługuje! Dziękuję!!! – Ukłonił się, a brawa brzmiały teraz zupełnie inaczej. To już nie radosna gala, na której wręcza się statuetki w kształcie aniołów, lecz poważne spotkanie równie poważnych ludzi. Elit.
Siedząca pośrodku pierwszego rzędu małżonka burmistrza dyskretnie przyłożyła twarz do ucha męża.
– Ty się ciesz, że on nie chce startować w wyborach… – szepnęła.
– Gdzie by mu się tam chciało codzienny gnój odwalać? – odparł równie dyskretnie burmistrz Krzyczewski, by po sekundzie ponownie oklaskiwać prezesa Hinza.
Laureat głównej nagrody raz jeszcze podszedł do mikrofonu.
– A gdyby ktoś z nas, obecnych na sali starych repów, zastanawiał się, czy należy inwestować w młodzież, to przypomnę, że to oni będą nam wypłacać emerytury! Dlatego warto dziś im pomóc, bo może jutro zechcą się nam zrewanżować. Miejmy to na uwadze!
Salwa śmiechu, ostatni już ukłon prezesa Hinza i ostatnia przeznaczona dla niego porcja braw. Jeszcze tylko krótki występ artystyczny młodego, utalentowanego pianisty, pokaz amatorskiego kółka tanecznego, pamiątkowa fotografia wszystkich nagrodzonych i konferansjer mógł skończyć część oficjalną, nielicznych zaś szczęśliwców zaprosić na poczęstunek. Czyli bankiet. Czyli tak naprawdę tę część wieczoru, dzięki której udało się zgromadzić wszystkich ważnych.
– Tych z państwa, którzy przy wejściu otrzymali specjalne, czerwone opaski VIP-owskie, zapraszam na przyjęcie do Sali Kameralnej, z kolei wszystkich pozostałych, a więc gości bez czerwonych opasek z napisem VIP, serdecznie zapraszam za rok, kiedy to znowu będziemy wręczać statuetki Aniołów Dobrego Serca. Powtórzę, żeby nie było żadnych niejasności: czerwone opaski zostają, pozostali wychodzą. Tyle ode mnie. Dziękuję za świetną zabawę i za liczne przybycie, do zobaczenia za rok! Dobranoc państwu!!!2
Zarówno samochód, jak i rozmowę prowadził Krzysztof. Z samochodem szło mu znacznie lepiej. Anna nie tyle odpowiadała, ile przyjęła świetnie znaną w znudzonych małżeństwach taktykę odburkiwania onomatopejami.
– Ale ten cały Heniutek restaurator to jest swój chłop, prawda, kotuś?
– Mhm.
Krótka pauza. Krzysztof patrzy uważnie przed siebie, Anna tępo w boczną szybę.
– Taki to nie zginie. Statuetkę zgarnął, a jeszcze reklamę sobie strzelił przed wszystkimi.
– Mhm. No.
Dłuższa pauza. Krzysztof cały czas uważnie spogląda przed siebie, a jednocześnie jego prawa ręka delikatnie zaczyna gładzić lewe udo małżonki. Anna cały czas tępo wlepia spojrzenie w boczną szybę, ale równocześnie jej lewa ręka zdecydowanie strąca z uda prawą rękę małżonka. Krzysztof rezygnuje z komunikacji niewerbalnej, jednak sztukę dialogu pcha dzielnie do przodu niczym Syzyf swój nieszczęsny głaz.
– Za to konferansjer mocno średni. Starał się być śmieszny, a jak jesteś śmieszna na siłę, to i tak nic z tego nie wyjdzie… Co nie, kotuś?
– Mhm.
Króciutka pauza. Krzysztof szczęśliwie odnajduje w głowie wątek konferansjera i wie, że przynajmniej kilka kwestii da się tutaj wycisnąć. Anna z uporem pijanego tępo gapi się w boczną szybę.
– Jeszcze się spocił jak świnia na olimpiadzie. Normalnie, kurczę, nie wiem, mogliby chyba poszukać jakiegoś takiego, co się przynajmniej nie poci, nie uważasz?
– Mhm. Tak.
Dłuższa pauza. Wątek konferansjera nie chwycił. Krzysztof cały czas uważnie patrzy przed siebie, Anna z podziwu godną konsekwencją tępo w boczną szybę. Krzysztof rozpaczliwie szuka ratunku w formułowaniu wniosków ogólnych.
– Ale generalnie było super!
– Mhm.
No i też, przykro stwierdzić, umiarkowany sukces konwersacyjny. Wnioski ogólne nie chwytają. Anna niezmiennie tępo spogląda w boczną szybę. Krzysztof wpada na szatański pomysł adresowania konkretnych pytań do współmałżonki.
– Przynajmniej dla mnie, nie wiem, jak dla ciebie.
– Mhm.
Świetny plan. Co prawda Anna cały czas gapi się w boczną szybę, ale już nie tak tępo, lecz czujnie, bo wie, że za chwilę nastąpi kolejny atak, którego nie da się odeprzeć automatycznym powtarzaniem „mhm”. Nie myli się. Atak następuje po sekundzie.
– Ale mhm tak czy mhm nie? Bo już się pogubiłem…
Milczenie. Z gatunku tych dłuższych i przyciężkawych. Krzysztof cały czas uważnie spogląda przed siebie, ale ręce zdecydowanie silniej, niż to potrzebne, zaciśnięte ma na kierownicy. Anna cały czas patrzy w boczną szybę, z tym że skulona w oczekiwaniu na decydujące starcie. Małżeński nalot dywanowy rozpoczyna Krzysztof.
– Nie rozumiem cię! Po prostu cię nie rozumiem! Załatwiam zaproszenia na galę, przez tydzień nie gadasz o niczym innym. Że jak to będzie super na gali. Że już nie możesz się doczekać. Kupujesz sobie nową sukienkę. Idziesz do fryzjera. Robisz sobie paznokcie, rzęsy, loki, usta, brwi i w ogóle wszystko, co jeszcze można sobie zrobić. Przed samą galą pindrzysz się w łazience dwie i pół godziny. Proszę cię bardzo, nie mam pretensji. Chciałaś wyglądać bosko?! Udało się! Wyglądałaś bosko! Wszyscy podziwiali. Wszyscy się gapili. O to chodziło?! O to!!! Ale teraz się skończyło! Już jest po balu. Kopciuszek wraca do starej chaty! Złota karoca z powrotem zamieniła się w dynię! I się zaczyna strzelanie focha. A łaskawie przypominam, że jaśnie pani nie ma już sześciu lat i takie zachowania jaśnie pani nie przystoją! Nie rozumiem, po prostu nie pojmuję, o co ci chodzi!
– Mhm.
– Jeszcze raz powiesz swoje pieprzone „mhm”, to… – Zawiesił się, szukając odpowiednio brzmiącej groźby. Tak aby była wystarczająco mocna, ale też nie dramatycznie przesadzona. Okazało się jednak, że najlepsza groźba to ta niewypowiedziana, bo akurat ta poskutkowała. Anna odwróciła wreszcie głowę od szyby i spojrzała na męża niczym egzekutor długów na niesolidnego płatnika. Z pogardą i nienawiścią jednocześnie.
– To co?! – Jeśliby ktoś wpadł na pomysł ważenia sylab, to dwie wypowiedziane przez Annę bez wątpienia przekraczały granicę kilku ton. Krzysztof aż się skulił.
– Jezu, spokojnie… Nie wiem co. Tak się tylko mówi. Po prostu nie wiem, czemu się nastroszyłaś. Tyle. – Nadspodziewanie łatwo cofnął się do małżeńskiej defensywy.
– Nie rozumiesz, o co mi chodzi?! To chętnie powiem. Bo najwyraźniej jesteś za głupi!
– Mhm.
– I mnie nie przedrzeźniaj, okej?
– Mhm.
– Dobra, jak sobie chcesz… Puszysz się i nadymasz jak ciasto drożdżowe, bo załatwiłeś zaproszenia na galę! Załatwiłeś!!! Geniusz! Załatwił zaproszenia na galę, na którą i tak były darmowe wejściówki. No po prostu do nóg padam z wdzięczności! Przecież tam wchodził każdy, kto chciał. A ten załatwił zaproszenia i jest z siebie wielce dumny! Tak jakbyś załatwił zaproszenie do lasu albo na dworzec kolejowy.
– Przecież się cieszyłaś!
– Czekaj, nie skończyłam. Wiesz, dlaczego te wejściówki są darmowe? Dlaczego wpuszczają wszystkich chętnych? Żeby miał ich kto oklaskiwać. Żeby te wszystkie pożal się Boże szaraczki jak ty z rozdziawionym dziobem grzecznie biły brawo i podziwiały. Bo inaczej musieliby wręczać nagrody sami sobie, sami siebie oklaskiwać, sami siebie podziwiać. I wyglądałoby to idiotycznie. Dlatego zapraszają takich jak ty!
– Oraz obrażone księżniczki, które na galę szykują się przez tydzień!
– Czekaj, nie skończyłam. A kiedy zaczyna się bankiet, najważniejsza część wieczoru, ale tylko dla tych z czerwoną opaską VIP na ręku, to ty już siedzisz w samochodzie w drodze do domu i przeżywasz występ konferansjera albo pana Heniutka z restauracji! Kiedy wreszcie zaczyna się dziać coś istotnego, ty, dumny z siebie jak jasna cholera, już parkujesz pod domem. A ja razem z tobą. O to mi chodzi! Dotarło?!
Cisza. Krzysztof patrzy uważnie przed siebie, Anna z powrotem w boczną szybę. On wściekły na nią. Ona na niego i sytuację. A bystry obserwator zwróciłby też uwagę na szybki, prawie niezauważalny gest obcierania łzy, która nie wiedzieć czemu pojawiła się na solidnie przypudrowanym policzku.
– Na taki bankiet załatw zaproszenia. Tu się wykaż, geniuszu!
– Naprawdę, kotuś? Chodzi ci o jakąś bzdurną opaskę i bankiet z nadętymi bufonami?!
– Naprawdę! Chodzi mi o jakąś bzdurną opaskę i bankiet z nadętymi bufonami! Dokładnie o to mi chodzi!
– Po prostu, kotuś, ambicje godne podziwu.
– Na pewno lepsze takie niż załatwienie zaproszenia na darmową imprezę!
– Jezu, Anka, daj spokój, przecież doskonale wiesz, że ten zamknięty bankiet jest dla… jest dla… dla… – Znów się zawiesił, szukając odpowiedniego określenia.
– No, śmiało, dalej! Zabrakło odwagi? Powiedz głośno, geniuszu, dla kogo jest ten zamknięty bankiet. Proszę. Zmieniam się w słuch.
– Jest dla tych… dla… jak by to nazwać… dla… – dukał jak nieprzygotowany licealista przy tablicy.
– Wydusisz to w końcu czy się tak będziesz do samego domu zacinał? – Z kolei Anna strofowała go jak srogi belfer.
– Dla lepszych!
– Bingo! Brawo! Pierwsza sensowna wypowiedź tego wieczoru. Człowiek musiał się trochę naczekać, ale teraz większa radość. Dokładnie tak, to jest bankiet dla lepszych. I jeśli cię na niego nie zapraszają, to znaczy, że po prostu jesteś gorszy. A mój genialny mąż albo tego nie potrafi pojąć, albo mu to odpowiada. Obie wersje są równie beznadziejne. I właśnie o to mi chodzi!
– A niby co się podczas tego wielkiego bankietu może wydarzyć, że tak bardzo ci zależy? – Próba przejścia do kontrataku była wybitnie nieudana.
– Nie mam pojęcia, co się może wydarzyć, bo wyobraź sobie, że akurat nigdy nas nie zapraszają. – Trudno jednoznacznie stwierdzić, czy powyższa kwestia to był jeszcze ostry sarkazm, czy już zwykłe okrucieństwo. – Nie wiem, może się wszyscy uchlewają, może gadają o interesach, może wciągają kokę w toalecie, może się wszyscy na potęgę dymają, cholera ich wie. Mogę się tylko domyślać. Za to jednego jestem pewna w stu procentach… – Umiejętna pauza, aby podbić zainteresowanie.
– Niby czego?
– Że ustalają listę zaproszonych gości na przyszłoroczny bankiet, na wszystkie imprezy, jak to trafnie ująłeś, dla lepszych, i że znowu nas na tej liście nie będzie. Tego akurat jestem pewna.
– Taka jesteś mądra, to sama załatw.
– Jeszcze się zdziwisz. Inaczej będę przez całe życie jak mój mąż, zawsze gdzieś z tyłu, na szarym końcu, bez znaczenia, w drodze do domu, kiedy właściwa zabawa dopiero się rozpoczęła. Byleby cicho, byleby nie podpaść. Zgodnie z zasadami! Zawsze zgodnie z zasadami!!! O właśnie, to powinno być twoje drugie imię: Krzysztof Zawsze Zgodnie, kurwa twoja mać, z Zasadami! Załatwić zaproszenia na galę, na którą i tak za darmo wpuszczają wszystkich chętnych, a potem grzecznie wrócić. Cały ty! Zrobiłeś w życiu cokolwiek wbrew zasadom?
Bez odpowiedzi.
A raczej z odpowiedzią, tyle że wyrażoną nie słowem, lecz czynem. Krzysztof ścisnął mocniej kierownicę i zjechał na lewy pas. Trwał późny wieczór, ruch prawie żaden, więc na razie nie był to jakiś wielki wyczyn. Anna pogardliwie wydęła usta. Jechać pod prąd pustą drogą – ależ tam wielkie bohaterstwo!
Po chwili zza zakrętu wyłonił się jadący z naprzeciwka samochód. Między dwoma autami jakieś czterysta metrów prostej drogi. Wystarczająco dużo czasu dla Krzysztofa, aby zjechać na prawy pas. Ten jednak, cały czas z mocno zaciśniętymi pięściami na kierownicy, konsekwentnie udowadniał, jak to potrafi robić coś wbrew zasadom.
Trzysta metrów. Samochód z naprzeciwka zaczął mrugać długimi światłami. Kierowca drugiego auta dał znaki, ale sam ustąpić też nie zamierzał, bo przecież – jak to mawiali przedwojenni adwokaci – był w prawie. I nie będzie jak jakiś ostatni leszcz odpuszczał tylko dlatego, że zaraz może roztrzaskać w drobny mak własny samochód, a jak mocniej przyrżnie, to kto wie, może nawet i własne jestestwo. Jeszcze nie czas na panikę, mamy, lekko licząc, dwieście pięćdziesiąt metrów do nieuchronnego zderzenia.
– Dobra, okej! Krzysiek, przepraszam. Przesadziłam! – Pierwsza napięcia nie wytrzymała Anna. Ale za późno na skruchę. Przed chwilą tak ostre słowa zostały wystrzelone z małżeńskiego karabinu, że teraz banalne przeprosiny zdecydowanie nie wystarczą. Dwieście metrów, a w dodatku Krzysztof jeszcze przyśpieszył. Samochód z naprzeciwka już nie tylko mrugał długimi, ale – jak by to zostało sformułowane w policyjnym raporcie – ostrzegał też sygnałem dźwiękowym. Po ludzku mówiąc, naparzał klaksonem, ile wlezie. Sto metrów.
– Krzysiek, błagam!!! Zabijesz nas, debiluuuu!!! – ponownie Anna.
Ponownie bez reakcji. Chciała łamania zasad, no to ma. Chciała rozdrażnić męża, no to jej się doskonale udało. Aż za dobrze. Teraz miała jakieś pięćdziesiąt metrów do czołowego zderzenia i, tak na oko licząc, jakieś dwie, maksymalnie trzy sekundy życia przed sobą. Bo się jaśnie pani zamarzył bankiet z lokalnymi kacykami. Krzysiek bez reakcji, z twarzą zaciętą, niemniej biorąc pod uwagę okoliczności, nad wyraz spokojną. Bardziej przypominał skoncentrowanego pokerzystę niźli szalonego samobójcę za kółkiem rozpędzonego samochodu.
Dwadzieścia metrów.
– Nieeeeee!!! – znowu Anna, a straceńczy okrzyk wzbogacony został o równie dramatyczny gest zakrywania oczu. Tym samym nie zobaczyła, jak w przysłowiowym ostatnim ułamku sekundy kierowca z naprzeciwka rozpaczliwie zjeżdża na pobocze, kosi starannie wypielęgnowany żywopłot, taranuje wypełniony puszkami po piwie śmietnik, po czym gwałtownie zatrzymuje się na parkowej ławce.
Krzysztof, cały czas zadziwiająco spokojny, zjechał z powrotem na właściwy pas. Reszta podróży minęła bez żadnych przeszkód. I, co znacznie ważniejsze, bez żadnego słowa. Dopiero pod domem, kiedy wysiedli z auta, Anna znienacka wtuliła się w mężowskie ramię.
– A wiesz? To mi się nawet podobało…
– Niby co? – odburknął z dobrze udawaną obojętnością.
– Wieczór jak wieczór, ale finisz mistrzowski. – Do komplementu dołączyła czułego całusa w policzek.
Nie trzeba było wybitnej znajomości małżeńskich rozgrywek i strategii, aby domyślić się, że po ostrej sprzeczce nastąpią równie gorące wzajemne przeprosiny. Tylne siedzenie samochodu. Ogród. Garaż. Łazienka. Sypialnia. Sypialnia. Raz jeszcze sypialnia.
Zdyszana, spocona, spełniona i szczęśliwa Anna wtuliła się w plecy Krzysztofa.
– Jakbyś w życiu chociaż raz postawił się tak, jak dziś na drodze, to wszyscy by ci ustępowali. Tak samo jak ten frajer z naprzeciwka. – Niby czuły szept spełnionej kochanki, ale wyrzuty jak u klasycznie gderającej żony.
– O rany, jeszcze ci mało dyskusji? Śpij już! – Niby przekomarzanie spełnionego kochanka, ale tonacja jak u znudzonego męża, który nic już od tej swojej kobiety nie chce, tylko odrobiny spokoju.
– Sam widziałeś, jak to działa! Teraz to tylko przemyśl. Dobranoc! – A żeby ostatnie słowo należało do niej, skończyła rozmowę kolejnym namiętnym pocałunkiem.
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_