Pozdrowienia z Wrocławia - ebook
Pozdrowienia z Wrocławia - ebook
Gdy lwowska młodość staje się wspomnieniem, a dorosłość puka do wrocławskich drzwi
Wrocław, lata 60. Dla Adeli, Józki i Nelki Lwów staje się już tylko odległą przeszłością, niewyraźną jak dobry sen, jak piękna melodia z dawnych lat. Serca trzech sióstr zaczynają bić wrocławskim rytmem. Mimo PRL-owskiej szarzyzny kiełkuje w nich nieśmiała miłość do miasta, które je przygarnęło. Nowe wrocławianki z poświęceniem wychowują najmłodsze pokolenie. Ada postanawia zawalczyć o siebie, chce zapewnić sobie i dzieciom choć odrobinę szczęścia. Podejmuje trudne, bolesne decyzje, z którymi zbyt długo zwlekała. Praktyczna i gospodarna Józia w końcu zdobywa się na to, by spełnić marzenia i pójść za głosem serca. Petronela, nowoczesna młoda kobieta, samotnie zmaga się z cieniami przeszłości. Okrutny prześladowca próbuje skrzywdzić najbliższych jej ludzi, więc najmłodsza Szubówna musi wiele poświęcić, by wreszcie się wyzwolić. Tymczasem pomoc nadchodzi z zupełnie niespodziewanej strony…
Trzeci tom serii DWA MIASTA – dalsze losy rodziny Szubów w pachnącym kamiennie i kwiatowo Wrocławiu.
Kategoria: | Esej |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-271-6211-3 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
1963
Jasne mury kamienic stojących wzdłuż ulicy Gajowej oddawały powoli ciepło późnojesiennego dnia gromadzone zachłannie od wczesnych godzin południowych. Wysokie budynki trwały w równym rzędzie wzdłuż chodnika, jak strażniczki broniące dostępu do podwórek na tyłach, na których głośna dzieciarnia grała w nogę. Krzyki i śmiechy dzieci odbijały się echem od elewacji i rykoszetem wpadały przez otwarte okna do wietrzonych mieszkań. Pierwsze pokolenie urodzone i wychowywane we Wrocławiu. Pierwsi od dawna polscy wrocławianie samym swoim istnieniem uzdrawiali zmęczone miejskie tkanki i wracali im życie. Wzmacniali miasto, a ono dzięki nim stawało się przyjazne i troskliwe. Te dzieci były już swoje, a nawet „na swoim” i miasto bardzo je kochało.
Słońce powoli zbliżało się do linii horyzontu, ocieplało i zmiękczało pomarańczowym światłem kontury domów, drzew i krzewów na skwerach. Ludzie z przyjemnością spacerowali w tym niezwykłym blasku, pragnąc wierzyć, że kończy się ciepły jesienny dzień i jutro wraz ze świtem nadejdzie kolejny. Taka piękna, niemal letnia pogoda panowała w mieście już od kilku dobrych dni, jak gdyby przyroda próbowała łagodnym listopadem wynagrodzić wrocławianom zmęczenie spowodowane niedawną epidemią ospy i trudy oraz strach wakacyjnych miesięcy.
Adela przeszła przez ulicę Suchą, przekładając do drugiej ręki ciężką torbę podróżną. Kiedy wyjeżdża się z dziećmi, trzeba zapakować tyle różnych rzeczy! Na szczęście z dworca do domu mieli tylko dwa kroki.
– Tadziu, ostrożnie! – krzyknęła, widząc, jak syn wskakuje na kamienny murek przed głównym wejściem do majestatycznego gmachu dyrekcji kolei. – Stłuczesz kolano!
Ale Tadzio nie słuchał, rozłożył ręce na boki i zaczął biec, udając samolot. Po chwili Róża pobiegła za młodszym bratem.
Zawsze to robili. Przejście po murku przed dyrekcją było niemal rytuałem. Adela uśmiechnęła się, patrząc za dziećmi. Tak je kochała... A już wkrótce mogła przestać się o nie bać. Już niedługo miały skończyć się ich kłopoty. Ekspresowo dostała rozwód, sąd definitywnie rozwiązał jej nieudane małżeństwo.
Dwudniowa wizyta u cioci Peli w Bytomiu napełniła ją nową energią. Pojechała do siostry ojca, by zwierzyć się jej z tego, co nastąpiło, i poszukać u niej akceptacji. Pela była ostatnią żyjącą krewną z pokolenia rodziców, przy tym zawsze życzliwą i kochającą. Jednak Ada jechała do niej z duszą na ramieniu. Obawiała się, że nie dostanie od niej wsparcia. Wydawało jej się, że Pela życie u boku mężczyzny uważa za egzystencję niemal idealną. Ada pamiętała, co ciotka powiedziała jej przed laty we Lwowie. Siedziały wtedy przy ciepłym piecu w kuchni ciasnego mieszkanka na Zniesieniu, popijały słodkie wino i... I wszystko jeszcze było przed Adelą. Całe życie.
– Kobiecie ciężko samej – słowa Peli dolatywały do Ady z odległej przeszłości. – Łatwiej żyć z kimś u boku. Kobieta potrzebuje mężczyzny...
Obawiała się, co ciotka powie na jej rozwód. Ale starsza pani tylko wyściskała ją serdecznie i pogratulowała mądrej decyzji.
– Szkoda, że tak późno się zdecydowałaś...
Adelę łzy zapiekły pod powiekami. Aby je powstrzymać, głośno zaczerpnęła powietrza i rozejrzała się po bytomskim mieszkanku ciotki. Wreszcie uspokoiła się na tyle, by móc mówić.
– Wiem, teraz to wiem... Ale panicznie się bałam. Ludzi, ich gadania, obmawiania... I Boga. Myślałam... Myślałam, że ty też mnie potępisz, ciociu.
Pela wzniosła oczy do nieba i kręcąc głową, powiedziała coś niewyraźnie pod nosem.
– Rozum straciłaś, dziewczyno? – Westchnęła wreszcie. – Niby z jakiej racji miałabym cię potępić? I dlaczego, u licha, ludzi się boisz? Ludzie zrobią tobie i dzieciom krzywdę większą niż tamten? A Bóg... Myślisz, że go obraziłaś, gdyś złożyła pozew? A może twoje małżeństwo go obrażało? Bo Boga w nim nie było, przyznaj to wreszcie. Przecież Jędrek nie był ci ani podporą, ani wyręką. Nawet go nie kochałaś.
Adela spojrzała na ciocię ze zdziwieniem.
– Skąd wiesz? – zapytała cicho.
Ciotka odłożyła na stół białe płótno, na którym haftowała kolorowymi nićmi kwiatowe girlandy. Odkąd przeszła na emeryturę, czas zajmowało jej wyszywanie. Nie wiedzieć czemu, upodobała sobie szczególnie kaszubskie wzory. Teraz też pracowała szybko, a na białym materiale wykwitały charakterystyczne błękitne i zielone tulipany, margerytki oraz stylizowane liście palm, przetykane gdzieniegdzie żywszymi w barwach pszczółkami czy owocami. Ciocia chciała skończyć obrus dla Adeli, więc musiał być szybko gotowy, tak żeby nazajutrz bratanica mogła go zabrać ze sobą do Wrocławia.
– A stąd wiem, moja kochana, że sercem umiem patrzeć! Gdy braliście z Jędrkiem ślub, byłam zakochana w Dodku. Szaleńczo. Tak, tak, chociaż prawie piąty krzyżyk miałam na karku. – Roześmiała się i podniosła oczy znad roboty. – Kochałam go drugą, ale prawdziwą jak ta pierwsza, młodzieńcza, miłością. I... Nie wiem, jak to ująć... W twoich oczach nie mogłam przejrzeć się jak w zwierciadle, Aduniu. Ani znaleźć w nich zrozumienia.
Ada się zamyśliła. Bardzo pragnęła przypomnieć sobie, co właściwie czuła w dniu ślubu. Pamiętała różne emocje, które się w niej wtedy kłębiły: złość, zniecierpliwienie, irytację... Ale nie mogła sobie przypomnieć żadnych cieplejszych uczuć do Jędrka. Miłość... Czy już wtedy jej zabrakło? A przecież to najważniejszy składnik małżeństwa!
– Chyba nie powinnam za niego wychodzić. Na pewno nie powinnam, ciociu! Co ja zrobiłam? I po co? – szeptała, bo Róża i Tadzik znajdowali się tuż obok.
Niepotrzebnie bała się, że usłyszą ich rozmowę. Nie odrywali oczu od ekranu telewizora, najnowszego nabytku Dodka. Adela mogła więc płakać do woli i wtulać się w opiekuńcze ramiona ukochanej cioci.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------