Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Pożegnanie z Zieloną 13 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
14 października 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(3w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Pożegnanie z Zieloną 13 - ebook

Zielona 13 powraca po raz czwarty i tym razem już ostatni! Wielki koniec wspaniałej historii o niezwyczajnie zwyczajnych ludziach.

Aldona odkrywa, że po raz kolejny jest w ciąży. Ta szokująca wiadomość wywraca, zarówno jej, jak i Szczepana świat do góry nogami. Jak sobie z tym poradzą?

Roman coraz bardziej nalega na „prawdziwy” ślub Jurka z Antkiem, taki, którego byłby świadkiem. W takim samym tempie, jak relacja Romana z synem się zacieśnia, tak też pogłębia się jego choroba. Zachodzi również inna zmiana – rodzice Antka nieśmiało dają o sobie znać.

Mariolka pokochała swoje odmienione mieszkanie, a własna firma wciąż przynosi jej ogromną satysfakcję. Do pełni szczęścia brakuje jej tylko odpowiedniego mężczyzny, czy taki jej się trafi?

Związek Radeo z Justyną to konflikt interesów. On chce od niej tylko przepustki do sławy, a ona oczekuje miłości. Co z tego ostatecznie wyniknie?

Atelier u Józka rozkwita, sam Józek zdaje się jednak więdnąć. Niebawem duże kłopoty dotkną zarówno jego, jak i jego wspólnika – Zenka.

Życie Elwiry z Krzysztofem zdaje się układać, choć wcale to nie takie łatwe przy czworaczkach. Czy będzie już tylko lepiej?

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788367357739
Rozmiar pliku: 1,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Prze­dziw­ne, w ja­kich oko­licz­no­ściach czło­wie­ko­wi może skoń­czyć się świat. Al­do­nie skoń­czył się wła­śnie te­raz, kie­dy ze spusz­czo­nymi do ko­stek majt­ka­mi sie­dzia­ła na to­a­le­cie i wy­glą­da­ła do­praw­dy gro­te­sko­wo. Fra­nek ba­wił się na pod­ło­dze ła­zien­ki, re­fe­rując coś do sie­bie we wła­snym ję­zyku, a ona za­sta­na­wia­ła się, co da­lej z nią bę­dzie. Bo to, że Szcze­pan wściek­nie się okrut­nie, było pew­ne jak w ban­ku. Zupeł­nie nie wie­dzia­ła, co ze sobą zro­bić. Po­pa­trzyła smęt­nie na syna i wes­tchnę­ła cięż­ko.

Praw­dę mó­wiąc, mia­ła na­wet ocho­tę się roz­pła­kać i gdyby nie obec­ność dziec­ka, pew­nie by to zro­bi­ła. Na szko­le­niu dla opie­kunek uczyli ją jed­nak, żeby nie prze­no­sić swo­ich frustra­cji na ma­łe­go czło­wie­ka, któ­ry jak gąb­ka chło­nie wszyst­kie do­ro­słe na­stro­je. Za­mknę­ła więc oczy i po­li­czyła w myślach do dzie­się­ciu, a kie­dy nie po­mo­gło, jesz­cze raz do dzie­się­ciu, dwudzie­stu i jesz­cze, dla pew­no­ści, do pięć­dzie­się­ciu. W mię­dzycza­sie po­czuła, jak drę­twie­je jej noga, a po na­gim po­ślad­ku wę­druje sta­do mró­wek. Jed­nak mimo tego nie mia­ła siły pod­nieść się z to­a­le­ty. Tu było jej wy­god­nie.

W ogó­le lu­bi­ła wła­sną ła­zien­kę. Co praw­da tro­chę szpe­ci­ła ją ogrom­na pla­ma na su­fi­cie, po­zo­sta­ła jesz­cze z cza­sów, kie­dy pię­tro wy­żej miesz­ka­ła pani Sta­sia, ale na­wet z żół­tym za­cie­kiem ła­zien­ka była naj­bez­piecz­niej­szym miej­scem w ca­łym miesz­ka­niu. To był jej schron i azyl, kie­dy mia­ła za dużo na gło­wie, kie­dy Fra­nek ma­rudził, a cały świat zda­wał się być prze­ciw­ko niej. Tu przy­cho­dzi­ła, żeby od­po­cząć, po­myśleć i zwyczaj­nie po­być sama, choć nie­ste­ty rzad­ko mia­ła ku temu oka­zję. Zwykle bo­wiem Fra­nek na dźwięk za­pa­la­ne­go w ła­zien­ce świa­tła na­tych­miast po­ja­wiał się przy drzwiach, wy­cią­ga­jąc rącz­ki do swo­jej mamy. Al­do­na za­bie­ra­ła go więc czę­sto ze sobą, wła­śnie tak jak te­raz, choć zupeł­nie nie mia­ła na to ocho­ty. Ko­cha­ła wła­sne dziec­ko, ale po­trze­bo­wa­ła odro­bi­ny sa­mot­no­ści, na­wet je­śli wią­za­ła się ona z drę­twie­niem nóg i mrów­ka­mi na po­ślad­kach. Nie­ste­ty, dzi­siaj mu­sia­ła prze­żyć nie do koń­ca po­żą­da­ne w ta­kiej sy­tua­cji to­wa­rzystwo wła­sne­go dziec­ka.

Wró­ci­ła myśla­mi do tego, cze­go do­wie­dzia­ła się przed chwi­lą. Nie mo­gła zro­zu­mieć, dla­cze­go to znów się sta­ło, i po raz ko­lej­ny po­czuła, jak łzy za­czyna­ją jej na­pływać do zmę­czo­nych oczu. Fra­nek już nie zwra­cał na nią uwa­gi, za­ję­ty za­ba­wą sta­dem gumo­wych ka­czek, któ­re zdjął z brze­gu wan­ny. Może to i le­piej, nie musi wi­dzieć wła­snej mat­ki w ta­kim sta­nie. Zresz­tą nikt nie po­wi­nien jej ta­kiej te­raz oglą­dać.

Nie, żeby nie po­dej­rze­wa­ła, że tak to się może skoń­czyć, zresz­tą wła­śnie w tym celu wszyst­ko dziś spraw­dzi­ła. Ale prze­cież nie tak mia­ło być. Fra­nio jest jesz­cze ma­lut­ki, a ona z ko­lei już wca­le nie taka mło­da. No i Szcze­pan miał w koń­cu ja­kieś pla­ny na sie­bie, a te­raz to wszyst­ko tak po pro­stu tra­fił szlag.

Po­cią­gnę­ła gło­śno no­sem. Na co dzień obrzy­dza­ło ją, kie­dy ktoś za­cho­wywał się w ten spo­sób, ale dziś uzna­ła, że już wszyst­ko jej jed­no. Mia­ła ocho­tę na kie­li­szek wina. Albo le­piej, na całą bu­tel­kę. Nie­ste­ty, bę­dzie mu­sia­ła za­do­wo­lić się wodą z cytryną.

Kie­dy we­szła ci­cha­czem do ła­zien­ki, jesz­cze mia­ła na­dzie­ję, że wszyst­ko bę­dzie do­brze. Bez sen­su w ogó­le było to skra­da­nie się, prze­cież w koń­cu każ­dy ko­rzysta z to­a­le­ty co naj­mniej kil­ka razy dzien­nie, ale Al­do­na po pro­stu czuła, że cały świat ob­ser­wuje ją w na­pię­ciu i zło­wro­go gro­zi pa­lusz­kiem. Poza tym mia­ła na­dzie­ję, że uda się jej opa­no­wać sy­tua­cję bez wszę­do­byl­skiej obec­no­ści swo­je­go pier­wo­rod­ne­go. Nie­ste­ty, Fra­nek, wie­dzio­ny chyba ja­kimś pra­sta­rym in­stynk­tem, w jed­nej se­kun­dzie zma­te­ria­li­zo­wał się przy drzwiach, ci­cho po­pła­kując, w ra­zie gdyby mat­ka nie mia­ła ocho­ty mu ulec. Ule­gła, choć już od pierw­szej se­kun­dy ża­ło­wa­ła tego okrut­nie. Na szczę­ście dziec­ko tym­cza­so­wo za­ję­ło się sobą, więc Al­do­na mo­gła przy­stą­pić do dzie­ła.

De­li­kat­nie roz­pa­ko­wa­ła za­wi­niąt­ko, któ­re trzyma­ła scho­wa­ne za pa­skiem spodni, a po­tem urucho­mi­ła ma­chi­nę. Z ca­łej siły za­ci­snę­ła po­wie­ki. Nie mia­ła od­wa­gi na­wet spoj­rzeć na to, co się tam dzia­ło. Dwie mi­nuty dłu­żyły się jej jak go­dzi­ny. Życie zdą­żyło prze­le­cieć jej przed ocza­mi pięt­na­ście razy, za­nim w koń­cu usłysza­ła pisz­cze­nie urzą­dze­nia. Na szczę­ście Fra­nek na­wet nie za­no­to­wał od­gło­su. Al­do­na otwo­rzyła po­wo­li oczy i spoj­rza­ła na wy­świe­tlacz. Ożeż­kur­wa­ja­pier­do­lę – prze­mknę­ło jej przez myśl, ale tyl­ko ką­tem oka zer­k­nę­ła na dziec­ko i już wie­dzia­ła, że nici z so­czystej eks­pre­sji wła­snych emo­cji.

– No, urwał nać! – szep­nę­ła do sie­bie za­miast tego, co nie­ste­ty w ni­czym jej nie po­mo­gło, ale w tej sy­tua­cji mu­sia­ło wy­star­czyć. Nie wol­no prze­kli­nać przy dzie­ciach.

– Al­don­ka, dłu­go jesz­cze? Bo już na­praw­dę nie wy­trzymam. – Szcze­pan za­pukał w drzwi ła­zien­ki. – Wiesz, sor­ry, ale se­rio mu­szę.

Al­do­na ci­cho po­cią­gnę­ła no­sem, chrząk­nę­ła i wresz­cie się ode­zwa­ła, jak­by zupeł­nie nic się nie sta­ło.

– Już wy­cho­dzę, pra­wie skoń­czyłam.

Po drugiej stro­nie drzwi dało się słyszeć wes­tchnie­nie ulgi.

– Po­cze­kam, tyl­ko bła­gam, nie za dłu­go.

Ko­bie­ta wy­wró­ci­ła zna­czą­co ocza­mi, ale na­tych­miast wsta­ła z to­a­le­ty i na­cią­gnę­ła majt­ki. Opu­ści­ła spód­ni­cę, wy­myła ręce, otar­ła twarz ręcz­ni­kiem i spoj­rza­ła w lu­stro.

– Al­do­no Mę­żyk-Za­sa­da – po­wie­dzia­ła do swo­je­go od­bi­cia – to oczywi­ste, że dasz so­bie radę. Je­steś ko­bie­tą, a ko­bie­ty są w sta­nie prze­trwać wszyst­ko. Na­wet ko­lej­ną cią­żę. A Szcze­pan… Cóż, bę­dzie mu­siał zwe­ryfi­ko­wać swo­je pla­ny. W koń­cu sama so­bie tego dziec­ka nie zro­bi­łaś.

Uśmiech­nę­ła się do sie­bie sztucz­nie, od­rzuci­ła wło­sy, po czym na­ci­snę­ła klam­kę. Na po­hybel!

***

– Ale tato, prze­cież mó­wi­łem ci, że je­ste­śmy już po ślu­bie. – Jurek z Ant­kiem sie­dzie­li na­prze­ciw­ko Ro­ma­na i tłuma­czyli mu wszyst­ko wciąż od po­cząt­ku.

– Dla mnie nie je­ste­ście! – Męż­czyzna się na­bur­mu­szył.

Sie­dzie­li przy sto­le i je­dli pie­czo­ne­go kur­cza­ka, któ­re­go przy­go­to­wał An­tek. To był ich do­mo­wy rytuał, że za­wsze wspól­nie zja­da­li choć je­den po­si­łek w cią­gu dnia. To był ich czas, na roz­mo­wę i zwyczaj­ne bycie ra­zem, na co dzień bo­wiem każ­dy był za­ję­ty swo­imi spra­wa­mi. Jurek zna­lazł lep­szą pra­cę, któ­ra co praw­da za­bie­ra­ła mu spo­ro cza­su, ale za to da­wa­ła mnó­stwo sa­tys­fak­cji, An­tek cały czas zaj­mo­wał się do­mem i od­krył swo­ją nową pa­sję – go­to­wa­nie. We­spół z Ro­ma­nem two­rzyli pysz­ne da­nia, któ­re po­tem we trzech kon­sumo­wa­li w cza­sie obia­du. Jurek na­wet pró­bo­wał na­kło­nić Ant­ka do za­ło­że­nia blo­ga kuli­nar­ne­go, ale tam­ten twier­dził, że jesz­cze musi się spo­ro na­uczyć. Nie­ste­ty, An­tek, przy­najm­niej w teo­rii, nie nada­wał się do re­gular­nej pra­cy w kuch­ni – mimo re­ha­bi­li­ta­cji praw­do­po­dob­nie już nig­dy nie miał być zdol­ny do pra­cy fi­zycz­nej. Na ra­zie więc od­da­wał się ro­dzi­nie, wy­myślał nowe prze­pi­sy i czę­sto­wał nimi swo­je­go męża i te­ścia.

Jurek wes­tchnął. Już nie wie­dział, jak ma prze­ko­nać ojca, że ślub w Ho­lan­dii jest ta­kim sa­mym ślu­bem jak ten w Pol­sce, ale ze wzglę­dów praw­nych nie mo­gli po­brać się tutaj. Choć na­praw­dę bar­dzo by chcie­li. Nie­ste­ty, do tego po­trze­ba otwar­tych umysłów i od­po­wied­nie­go pra­wa, a na to się nie­ste­ty nie za­po­wia­da.

– Po­patrz, mamy ob­rącz­ki. – Jurek pod­sunął ojcu pod nos ser­decz­ny pa­lec le­wej ręki, na któ­rym dum­nie no­sił zło­ty krą­żek.

Ro­man tyl­ko się żach­nął.

– Co to ma w ogó­le być? Za­ło­żyłeś so­bie pier­ścio­nek na rękę, w do­dat­ku na nie­wła­ści­wą, i myślisz, że to jest ozna­ka wzię­cia ślu­bu?! Nie byłem na tym ślu­bie, nie wi­dzia­łem, wód­ki z go­ść­mi nie pi­łem, więc żad­ne­go ślu­bu nie było.

Jurek wy­wró­cił ocza­mi i wes­tchnął cięż­ko.

– Mam ci po­ka­zać cer­tyfi­kat mał­żeń­stwa? – spytał. Był już na­praw­dę wy­koń­czo­ny, Ro­man za­cho­wywał się dziś tak, że nie szło prze­mó­wić mu do roz­sąd­ku.

Cho­ro­ba bar­dzo dała mu się we zna­ki. Co praw­da fi­zycz­nie do­szedł już do sie­bie, ale za to psy­chi­ka po­zo­sta­wia­ła wie­le do życze­nia. Wła­ści­wie trud­no było roz­po­znać daw­ne­go Ro­ma­na, oj­ciec bo­wiem zmie­nił się nie­mal cał­ko­wi­cie. W nie­któ­re dni było cał­kiem zno­śnie, męż­czyzna jak­by wra­cał na daw­ne tory, ale ko­lej­ne­go po­ran­ka zupeł­nie nie dało się z nim do­ga­dać. Za­wsze był upar­ty i miał wła­sne zda­nie, cza­sa­mi mimo ra­cjo­nal­nych ar­gumen­tów, ale te­raz to wszyst­ko jesz­cze bar­dziej się zin­ten­sy­fi­ko­wa­ło. Kie­dy się na coś uparł, nie było moc­nych, by w ja­ki­kol­wiek spo­sób wy­tłuma­czyć mu, że się myli.

Prze­cież na po­cząt­ku na­wet za­ak­cep­to­wał fakt, że Jurek z Ant­kiem po­bra­li się w Ho­lan­dii. Może wte­dy nie był z tego po­wo­du naj­szczę­śliw­szym czło­wie­kiem na Zie­mi, ale przy­jął to do wia­do­mo­ści i w ja­kiś spo­sób się z tym po­go­dził. A gdy Ro­man za­cho­ro­wał, pa­no­wie chyba po raz pierw­szy do­szli do ścia­ny, bo An­tek nie zo­stał uzna­ny za człon­ka ro­dzi­ny. I ja­koś na­tural­nie wszyscy za­ak­cep­to­wa­li fakt, że we­dług pol­skie­go pra­wa Jurek z Ant­kiem za­wsze będą parą na­rze­czo­nych. Obie­ca­li na­wet Ro­ma­no­wi, że wspól­nie wy­bio­rą się do Am­ster­da­mu od­no­wić przy­rze­cze­nia mał­żeń­skie, żeby oj­ciec mógł w peł­ni uczest­ni­czyć w ich szczę­ściu.

To wszyst­ko było tak bar­dzo po­rą­ba­ne i tak bar­dzo nie­wła­ści­we, że wszyscy już od­czuwa­li zmę­cze­nie całą tą sy­tua­cją. Bo w koń­cu w czym prze­szka­dza­ło­by umoż­li­wie­nie lu­dziom le­ga­li­za­cji wspól­ne­go życia? Dla pań­stwa nie było­by żad­nej róż­ni­cy, a lu­dzie tacy jak Jurek i An­tek mo­gli­by wresz­cie mieć spo­koj­ną gło­wę i w peł­ni cie­szyć się życiem ro­dzin­nym, bez kłód rzuca­nych pod nogi w każ­dym urzę­dzie. I tak prze­cież mają cią­gle pod gór­kę, mie­rząc się z ostra­cyzmem i cza­sa­mi bę­dąc wy­tyka­nymi pal­ca­mi. A na­wet naj­więk­sza nie­zgo­da spo­łecz­na nie jest w sta­nie spra­wić, że dwo­je lu­dzi po pro­stu prze­sta­nie się ko­chać.

Od daw­na byli twar­dzi. Mu­sie­li wy­ho­do­wać na so­bie gru­bą skó­rę, by móc w mia­rę nor­mal­nie funk­cjo­no­wać w świe­cie, któ­ry w ża­den spo­sób nie jest dla nich przy­ja­zny. Na szczę­ście mie­li Ro­ma­na, któ­ry, choć z trudem, ja­koś prze­łknął i za­ak­cep­to­wał ich swo­istą in­ność. A te­raz, od nie­daw­na, do ich ro­dzin­ne­go te­amu za­czę­li po­wo­li do­łą­czać rów­nież ro­dzi­ce Ant­ka. Jesz­cze nie­śmia­ło i z nie­peł­nym zro­zu­mie­niem, ale wi­dać było ma­leń­kie świa­teł­ko w tune­lu. Przy­najm­niej roz­ma­wia­li, choć wciąż rzad­ko i nie­chęt­nie.

Tyl­ko te­raz Ro­man znów za­czął na­ci­skać na ten ich ślub, któ­re­go oczywi­ście chcie­li, ale prze­cież nie byli w sta­nie praw­nie prze­pro­wa­dzić.

– W du­pie mam te wszyst­kie pa­pier­ki. – Ro­man za­czął się wy­raź­nie zło­ścić. – Zro­bi­li­ście to sami, bez ro­dzi­ny, w ja­kiejś cho­ler­nej Ho­lan­dii. Dla mnie się nie li­czy, sko­ro nie byłem na­wet na we­se­lu je­dyne­go syna.

Jurek wes­tchnął cięż­ko, a An­tek po­wo­li za­mknął oczy. No nie do­ga­da­ją się dzi­siaj.

– Tato, co cię ugryzło? Prze­cież roz­ma­wia­li­śmy o tym już kil­ka­na­ście razy. Jak tyl­ko w peł­ni doj­dziesz do sie­bie, po­je­dzie­my do Am­ster­da­mu i na wła­sne oczy zo­ba­czysz, jak jesz­cze raz się po­bie­ra­my. – An­to­ni w koń­cu włą­czył się w dys­kusję. Mu­siał ja­koś ra­to­wać Jur­ka.

– W du­pie mam Am­ster­dam. Nig­dy tam nie byłem i nig­dy nie po­ja­dę. Poza tym, smar­ka­czu, po­myśla­łeś o swo­ich ro­dzi­cach? Mnie za­bie­rze­cie, a ich nie? Jak oni się będą czuli?

Ża­den z męż­czyzn na­wet nie sko­men­to­wał tego smar­ka­cza. W ich wie­ku taki przy­tyk był na­wet uro­czy. Obaj pa­no­wie po­pa­trzyli na sie­bie bez­rad­nie.

– Do­brze, to co w ta­kim ra­zie pro­po­nujesz? – Pierw­szy ode­zwał się Jurek.

Ro­man się ob­ruszył.

– A co ja mogę? To wy, mło­dzi, zna­cie się na tych wszyst­kich no­win­kach.

– Jesz­cze raz ci po­wta­rzam, że nie da się wziąć ta­kie­go ślu­bu tu, w Pol­sce. Ża­den urzęd­nik ani na­wet ksiądz nam go nie udzie­li. Ta­kie jest pra­wo. Se­rio, tato, nie upie­raj się, bo pew­nych rze­czy po pro­stu nie prze­sko­czymy.

– A kto mówi o ja­kimś urzę­da­sie? Ksiądz to już w ogó­le. Wy się zna­cie, więc po­win­ni­ście so­bie po­ra­dzić. Może ta wa­sza, no, jak jej tam było, Justyna wam po­mo­że. Są te ślu­by hu­ma­ni­tar­ne czy coś. Wy­myśl­cie coś. Ma być we­se­le i już. Ja za­pła­cę, choć­bym miał się za­po­życzyć. Mat­ka też do­ło­ży, już o to za­dbam. Za­nim umrę, chcę być na we­se­lu swo­je­go syna. Ko­niec i krop­ka. – Ro­man wy­raź­nie się na­krę­cał.

– Hu­ma­ni­stycz­ny ślub, nie hu­ma­ni­tar­ny – po­pra­wił go Jurek pół­gło­sem. – Zresz­tą, nie mów­my o czyim­kol­wiek umie­ra­niu.

– Je­den pies! – Oj­ciec mach­nął ręką, ale wi­dać było, że oczy za­świe­ci­ły mu się na samą myśl o we­se­lu syna. – Tak, synu, je­stem już sta­ry i w koń­cu przyj­dzie mi umie­rać. To na­tural­na ko­lej rze­czy, zwłasz­cza te­raz, kie­dy je­stem już nie­do­łęż­ny. Ale jak się nie na­pi­ję wód­ki na tej wa­szej im­pre­zie, to mo­że­cie mi wie­rzyć, że będę was na­wie­dzał. Le­piej za­bie­raj­cie się do ro­bo­ty.

An­tek ro­ze­śmiał się lek­ko.

– Do­brze, tato, zrób­my to – ode­zwał się jako pierw­szy. Jurek po­pa­trzył na nie­go ze zdzi­wie­niem. – Je­śli tak bar­dzo tego chcesz, weź­mie­my ślub hu­ma­ni­stycz­ny i bę­dziesz ho­no­ro­wym go­ściem na na­szym we­se­lu. Nie­wiel­kim we­se­lu, ale jed­nak. – Pu­ścił oko do swo­je­go męża.

Jurek za­mknął twarz w dło­niach i z cięż­kim wes­tchnie­niem po­krę­cił gło­wą.

– Je­ste­ście nie­nor­mal­ni – stwier­dził tyl­ko.

– Czy to zna­czy, że się zga­dzasz? – za­pytał An­tek z szel­mow­skim uśmie­chem. Wy­raź­nie co­raz bar­dziej za­czyna­ła go ba­wić ta cała sy­tua­cja.

Jurek po­ka­zał rękę z ob­rącz­ką.

– A czy mam ja­kieś inne wyj­ście? Już i tak się od cie­bie nie uwol­nię. Zresz­tą, już raz się oświad­cza­łeś, więc te­raz się nie wy­co­fam.

– No. To te­raz ślub, a po­tem to już niech się dzie­je, co chce – pod­sumo­wał Ro­man. – A te­raz daj mi nóż­kę, bo tak pięk­nie pach­nie, że aż mnie skrę­ca z gło­du.

***

Ma­riol­ka lu­bi­ła swo­je nowe miesz­ka­nie. Tak na­praw­dę lu­bi­ła. Wia­do­mo, że w po­przed­nim wy­stro­ju też było jej do­brze i czuła, że to jej miej­sce na świe­cie, ale te­raz wszyst­ko jak­by zmie­ni­ło się jesz­cze bar­dziej na plus. Justyna za­dzia­ła­ła jak praw­dzi­wa cza­ro­dziej­ka (choć wo­la­ła, żeby na­zywać ją ra­czej cza­row­ni­cą) i ra­zem z re­mon­tem dała Ma­riol­ce coś, o czym ta na­wet nie wa­żyła się ma­rzyć. Dała jej po­czucie ni­czym nie­zmą­co­ne­go kom­for­tu i przy­na­leż­no­ści do tej kon­kret­nej prze­strze­ni. Ma­riol­ka na­wet nie zda­wa­ła so­bie spra­wy z tego, że zwykły wy­strój miesz­ka­nia może tak zna­czą­co wpłynąć na jej psy­chi­kę.

Przede wszyst­kim czuła się mło­dziej. Dużo mło­dziej niż wcze­śniej, choć do­pie­ro do­bie­ga­ła trzydziest­ki. W sta­rych, bab­ci­nych wnę­trzach czuła się sta­ro, jak ja­kiś eks­po­nat wy­sta­wio­ny w mu­zeum, jak sta­ry me­bel po­śród tych wszyst­kich prze­sta­rza­łych bi­be­lo­tów swo­jej bab­ci. Przy­zwycza­iła się do tej sta­ro­ści na tyle, że prze­sta­ła za­uwa­żać swo­je po­trze­by w tym wzglę­dzie. Mia­ła za dużo do ro­bo­ty, by przej­mo­wać się wła­snym kom­for­tem psy­chicz­nym. Zresz­tą ten kurz z bab­ci­nych fo­te­li już od daw­na płynął w jej żyłach i z bie­giem cza­su stał się in­te­gral­ną czę­ścią niej sa­mej. Do­pie­ro te­raz za­czyna­ła za­uwa­żać zmia­ny, któ­re za­cho­dzi­ły nie tyl­ko w jej oto­cze­niu, ale rów­nież w jej oso­bi­stym myśle­niu i pa­trze­niu na świat.

Chcia­ło jej się tań­czyć, cie­szyć i wa­rio­wać. Wio­sna nad­cho­dzi­ła wiel­ki­mi kro­ka­mi, nie tyl­ko za oknem, ale i w jej życiu. Zie­lo­na co praw­da nie zie­le­ni­ła się jesz­cze, zresz­tą trud­no było szukać ja­kich­kol­wiek oznak wio­sny na smęt­nym po­dwó­rzu za ka­mie­ni­cą ani, tym bar­dziej, na as­fal­cie przed bu­dyn­kiem, ale za to słoń­ce świe­ci­ło co­raz ra­do­śniej.

Ma­riol­ka otwo­rzyła sze­ro­ko okno i za­cią­gnę­ła się cie­płym, wio­sen­nym po­wie­trzem. Wy­sta­wi­ła twarz do słoń­ca i za­mknę­ła oczy. Pro­mie­nie de­li­kat­nie pie­ści­ły jej po­licz­ki. Czuła się wspa­nia­le, wszyst­ko za­czyna­ło się ukła­dać, tak jak­by ko­lej­ne puz­zle jej oso­bi­stej ukła­dan­ki same wska­ki­wa­ły na wła­ści­wie miej­sce.

Mia­ła pięk­ne miesz­ka­nie, do któ­re­go wra­ca­ła z ogrom­ną chę­cią, mia­ła swo­ją fir­mę, któ­ra dzia­ła­ła co­raz pręż­niej i z któ­rej była na­praw­dę dum­na. Mia­ła cud­nych lu­dzi do­ko­ła, świet­nych są­sia­dów, któ­rzy, jak się oka­za­ło, po­tra­fi­li się bez­in­te­re­sow­nie po­świę­cić wła­śnie dla niej, i mia­ła Justynę, z któ­rą przy­jaźń za­cie­śnia­ła się co­raz bar­dziej, a któ­rej to przy­jaź­ni nie prze­szka­dza­ły na­wet wię­zy krwi, co nie­ste­ty nie­czę­sto się zda­rza.

Ma­riol­ka była zde­cydo­wa­nie zwie­rzę­ciem stad­nym i do­bre re­la­cje były jej zwyczaj­nie nie­zbęd­ne do pra­wi­dło­we­go funk­cjo­no­wa­nia. Uwiel­bia­ła tych lu­dzi, swo­ją prze­strzeń, wła­sne wy­bo­ry i co­raz bar­dziej lu­bi­ła samą sie­bie. Do peł­ni szczę­ścia bra­ko­wa­ło jej tyl­ko jed­ne­go – mę­skie­go ra­mie­nia, na któ­rym mo­gła­by się oprzeć w chwi­lach zwąt­pie­nia, ta­kie­go ko­goś, z kim chcia­ła­by dzie­lić co­dzien­ne ra­do­ści. Bo suk­ces jest waż­ny i faj­ny, ale tyl­ko wte­dy spra­wia praw­dzi­wą przy­jem­ność, kie­dy może być dzie­lo­ny z kimś, kogo się ko­cha. A taki ktoś na ra­zie Ma­riol­ce się nie zda­rzył.

Cza­sem myśla­ła o Rad­ku, że może w ja­kiś spo­sób stra­ci­ła swo­ją szan­sę na praw­dzi­wą ro­dzi­nę. Wte­dy wi­dzia­ła w nim je­dynie za­pa­trzo­ne­go w sie­bie i ża­ło­sne­go pa­ja­ca, ale za­czyna­ła po­dej­rze­wać, że nie mia­ła do koń­ca ra­cji. Te­raz Ra­deo był za­ję­ty Justyną i wy­da­wa­ło się, że cał­kiem nie­źle im ra­zem. Rze­czywi­ście się zmie­nił, wi­dać było, że osza­lał na punk­cie jej kuzyn­ki i ro­bił wszyst­ko, by tam­ta go po­ko­cha­ła. Wy­da­wa­ło jej się, że Justyna pod­cho­dzi­ła do jego za­lo­tów z wro­dzo­ną ostroż­no­ścią, ale Ma­riol­ka wi­dzia­ła, że an­ga­żuje się co­raz bar­dziej. Ra­deo umiał uwo­dzić i spra­wiać, że ko­bie­ta czuła się wy­jąt­ko­wo. Szko­da, że sama tak szyb­ko od­rzuci­ła jego sta­ra­nia o jej ser­ce.

Pew­nie na po­cząt­ku źle go oce­ni­ła, bo być może cał­kiem war­to­ścio­wy z nie­go czło­wiek, ale te­raz już było za póź­no na ta­kie roz­wa­ża­nia. Ra­deo był za­ję­ty i to jej oso­bi­stą kuzyn­ką, a Ma­riol­ka nie wy­obra­ża­ła so­bie wtrą­cać się do ich szczę­ścia, bez wzglę­du na to, jak bar­dzo ża­ło­wa­ła­by wcze­śniej pod­ję­tych de­cyzji. Było, mi­nę­ło, trze­ba iść na­przód.

Jesz­cze raz wcią­gnę­ła w noz­drza rześ­kie wio­sen­ne po­wie­trze i po­zwo­li­ła wpaść pro­mie­niom słoń­ca do swo­je­go sa­lo­nu.

– Wio­sna, pa­nie sier­żan­cie! – rzuci­ła do sie­bie sta­rym po­wie­dzon­kiem swo­jej bab­ci. – To zde­cydo­wa­nie bę­dzie do­bry dzień!

***

Ra­deo le­żał na łóż­ku i gła­dził się po swo­jej na­pię­tej jak plan­de­ka na żuku skó­rze na ide­al­nym brzuchu. Mógł po­li­czyć każ­dy mię­sień i na­wet nie uświad­czył­by na żad­nym z nich choć­by naj­mniej­szej grud­ki tłusz­czu. Jego brzuch był do­sko­na­ły, do­kład­nie tak samo, jak każ­da inna część jego bo­skie­go cia­ła. Lu­bił tak le­żeć bez ko­szul­ki i roz­ko­szo­wać się wła­snym to­wa­rzystwem.

Po­myślał o Justynie i na­tych­miast po­czuł wzbie­ra­ją­cą w sli­pach sil­ną erek­cję. Jęk­nął ci­cho i się­gnął po te­le­fon. Daw­no już się z nią nie kon­tak­to­wał, więc wy­pa­da­ło choć­by dać o so­bie znać. Nie, żeby ja­koś spe­cjal­nie tę­sk­nił, ale wia­do­mo – jak za dłu­go nie bę­dzie o so­bie przy­po­mi­nał, to ist­nie­je pew­ne nie­bez­pie­czeń­stwo, że pan­na ulot­ni się z kimś in­nym. A na to Ra­deo nie mógł so­bie po­zwo­lić. Justyna była bo­wiem jego prze­pust­ką do lep­sze­go świa­ta, bi­le­tem do szczę­ścia i wiecz­nej sła­wy.

Kie­dy był u niej w syl­we­stra, po­sta­no­wił so­bie, że wy­ko­rzysta sy­tua­cję naj­bar­dziej, jak to tyl­ko bę­dzie moż­li­we, bo taka oka­zja już na­praw­dę nig­dy wię­cej się nie po­wtó­rzy. Oczywi­ście w tym celu przez cały po­byt był obrzy­dli­wie uro­czy i cza­rują­cy i choć wkurza­ło go ta­kie uda­wa­nie, to mu­siał przy­znać, że dzia­ła­ło do­sko­na­le. I to nie tyl­ko na Justynę, sza­la­ły za nim bo­wiem wszyst­kie jej ko­le­żan­ki. Na­wet te jesz­cze ład­niej­sze od Sa­dow­skiej.

Oczywi­ście nie mógł po­wie­dzieć, że Justyna była brzyd­ka – co to, to nie, ale po pew­nym cza­sie zdą­żyła już mu się na tyle opa­trzyć, że z chę­cią spró­bo­wał­by ko­goś in­ne­go. Dużo czytał o ce­le­bryc­kim świat­ku, co­dzien­nie prze­glą­dał naj­śwież­sze wia­do­mo­ści na Pudeł­ku, Pom­po­ni­ku, Ple­ja­dzie i na­wet w Su­per Expres­sie i do­sko­na­le wie­dział, że gwiaz­dy lu­bią się wy­mie­niać part­ne­ra­mi. I on to pew­nie też w koń­cu zro­bi, na ra­zie jed­nak jesz­cze był za mało zna­ny i nie do koń­ca wsiąkł w to to­wa­rzystwo. Trud­no się w koń­cu spo­dzie­wać, żeby po jed­nym spo­tka­niu na­gle wszyst­kie miej­sco­we ce­le­bryt­ki rzuci­ły mu się na szyję (choć oczywi­ście nie miał­by nic prze­ciw­ko temu). Ale z cza­sem pew­nie doj­dzie i do tego. Póki co mu­siał dbać o do­bre sto­sun­ki z Justyną, bo to ona była tym­cza­so­wo jego je­dyną szan­są. A po­tem już bę­dzie mógł wy­bie­rać.

Prze­tur­lał się na brzuch i się­gnął po te­le­fon, któ­ry le­żał na szaf­ce noc­nej. Od­blo­ko­wał ekran i zna­lazł na­zwi­sko Justyny w jed­nym z ko­mu­ni­ka­to­rów.

„Tę­sk­nię za tobą” – na­pi­sał szyb­ko, po czym wy­słał bez za­sta­no­wie­nia.

Od­po­wiedź przy­szła pra­wie na­tych­miast: „Ja też za tobą tę­sk­nię”.

Po raz ko­lej­ny po­łknę­ła ha­czyk, a Ra­deo znów po­czuł, że sli­py ro­bią mu się co­raz cia­śniej­sze. Mu­siał przy­znać, że w tej ma­te­rii Justyna spraw­dza­ła się do­sko­na­le. W łóż­ku po­tra­fi­ła wie­le, poza tym była gib­ka, wy­spor­to­wa­na i mia­ła za­bój­cze nogi. Gdyby tyl­ko o to cho­dzi­ło, w za­sa­dzie mógł­by z nią zo­stać, ale trud­no prze­cież wy­ma­gać mo­no­ga­mii, kie­dy do­ko­ła tyle pięk­nych i cał­kiem na­pa­lo­nych na nie­go la­sek. Na ra­zie jed­nak po­myślał, że nie dla psa kieł­ba­sa i póki co za­do­wo­li się Justyną.

„Może zo­ba­czymy się nie­długo?” – za­pytał w ko­lej­nej wia­do­mo­ści.

Tym ra­zem na od­po­wiedź cze­kał dłuż­szą chwi­lę.

„Mu­sia­łam spraw­dzić, kie­dy mam prze­rwę w zdję­ciach” – od­pi­sa­ła po kwa­dran­sie. „I wła­ści­wie mógł­byś przy­je­chać już w na­stęp­ny wto­rek. Mo­gli­byśmy po­je­chać w ja­kieś faj­ne miej­sce. Sami, bez wścib­skich spoj­rzeń i mo­ich ko­le­ża­nek. Co Ty na to?”

Ra­deo za­klął pod no­sem. To nie tak mia­ło być. Chciał po­je­chać do Justyny wła­śnie po to, by po­ob­co­wać z tymi jej ko­le­żan­ka­mi, by po­ka­zać się w świe­cie i na­wią­zać nowe zna­jo­mo­ści. Zupeł­nie nie chciał być z nią sam na sam przez cały swój po­byt w War­sza­wie. Taka wi­zyta nie mia­ła dla nie­go sen­su, je­śli Justyna mia­ła ukrywać go przed swo­imi zna­jo­mymi. Wes­tchnął cięż­ko i po­krę­cił z dez­apro­ba­tą gło­wą. „Cho­le­ra, w na­stęp­ny wto­rek mam tyle ro­bo­ty, że chyba nie dam rady” – wy­stukał szyb­ko na ekra­nie. „Myśla­łem ra­czej o od­wie­dze­niu cię na pla­nie jesz­cze w tym ty­god­niu. Prze­cież chyba bę­dziesz mia­ła ja­kąś prze­rwę, a ja na pew­no nie będę prze­szka­dzał. Poza tym nie wiem, czy wy­trzymam bez cie­bie aż do ko­lej­ne­go wtor­ku” – do­dał po­spiesz­nie, cał­kiem za­do­wo­lo­ny z wła­sne­go po­mysłu.

Justyna wy­sła­ła mu uśmiech­nię­tą buź­kę z ser­dusz­ka­mi za­miast oczu. Bar­dzo in­fan­tyl­ne i bar­dzo w jej stylu. Jed­nak naj­waż­niej­sze, że zła­pa­ła przy­nę­tę. Nie może jej te­raz od­pu­ścić.

„To jak? Mogę się pa­ko­wać?” – wy­słał ko­lej­ną wia­do­mość, jesz­cze za­nim od­pi­sa­ła.

„Tak!!!!!”

Ra­deo uśmiech­nął się do sie­bie sze­ro­ko, po czym po­ma­so­wał się po kro­czu. Jesz­cze dziś po­je­dzie do War­szaw­ki i zo­sta­nie tam tak dłu­go, jak to tyl­ko moż­li­we. Na pew­no bę­dzie mu­siał wró­cić przed wtor­kiem, ale do tego cza­su po­używa życia. Z Justyną albo i bez.

Czuł, że już dłu­go nie wy­trzyma. Jesz­cze raz po­ma­so­wał się po kro­czu, po czym nie­chęt­nie wstał z łóż­ka. Nie lu­bił tego ro­bić w sa­mot­no­ści, ale dzi­siaj nie miał wy­bo­ru. Cóż, są spra­wy waż­ne i waż­niej­sze. Wes­tchnął cięż­ko, po czym po­wlókł się do ła­zien­ki, zgar­nia­jąc po dro­dze świe­ży ręcz­nik. Jak mus, to mus.

***

Ostat­nio w Ate­lier u Józ­ka było co­raz wię­cej klien­tów. Wła­ści­ciel czuł, że na­resz­cie do­stał wia­tru w skrzydła, bo biz­nes krę­cił się z nie­spo­tyka­ną do­tąd ener­gią. Nie, żeby w ja­ki­kol­wiek spo­sób przy­ło­żył do tego rękę, po pro­stu to wszyst­ko ro­bi­ło się jak­by samo. Lu­dzie przy­cho­dzi­li cza­sa­mi z cie­ka­wo­ści, cza­sem, żeby zro­bić so­bie zdję­cie, a po­tem udo­stęp­nić je w tych swo­ich so­cial me­diach i tym sa­mym za­chę­cić in­nych. A na­stęp­ni za­chę­ca­li ko­lej­nych i tak oto sklep wła­ści­wie przez cały czas miał no­wych klien­tów.

Trze­ba po­wie­dzieć, że ta cała Justyna zro­bi­ła na­praw­dę do­brą ro­bo­tę. Nie dość, że wy­re­mon­to­wa­ła im za­la­ny lo­kal, to jesz­cze po­wie­si­ła nad drzwia­mi taki pięk­ny szyld, że zupeł­nie nie było się cze­go wstydzić. Nie, żeby Jó­zek się kie­dykol­wiek wstydził, po pro­stu te­raz wszyst­ko wy­glą­da­ło dużo schlud­niej, czy­ściej i zwyczaj­nie le­piej. A to oczywi­ście przy­cią­ga­ło ko­lej­nych klien­tów. Co praw­da po pra­wie czte­rech mie­sią­cach od po­now­ne­go otwar­cia było już nie­co kurzu na bu­tel­kach, ale kto by się tym przej­mo­wał. Z tego wszyst­kie­go tuż po świę­tach Jó­zek za­opa­trzył ate­lier w lep­sze ja­ko­ścio­wo trun­ki, choć na za­ple­czu nadal i nie­zmien­nie bul­go­tał Zen­ko­wy bim­ber. Dla przy­jezd­nych były char­do­naye i inne mo­ety, a dla sta­łych klien­tów za­wsze cze­ka­ły naj­lep­sze de­li­ka­te­sy pro­sto od sa­me­go mi­strza.

Klient nasz pan, więc jak jest po­pyt, to i wzra­sta po­daż – wie o tym każ­dy, na­wet naj­mniej roz­gar­nię­ty przed­się­bior­ca. A na po­pyt na naj­lep­szy w dziel­ni­cy trunek wy­cza­ro­wa­ny przez Ze­no­na pa­no­wie nie mo­gli na­rze­kać. Wia­do­mo, że te­raz mu­sie­li go bar­dziej ukrywać, bo wścib­skie spoj­rze­nia nie­któ­rych klien­tów mo­gły im na­praw­dę za­szko­dzić, ale póki po swo­jej stro­nie mie­li Krzysz­to­fa, nie oba­wia­li się ja­koś spe­cjal­nie na­lo­tu funk­cjo­na­riu­szy. Zresz­tą, za jed­ną bu­tel­kę mo­eta byli w sta­nie do­stać na­wet ze trzy stów­ki, więc chwi­la nie­pew­no­ści i dresz­czyk emo­cji był zde­cydo­wa­nie tego wart. A bio­rąc pod uwa­gę fakt, że w ostat­nim cza­sie mo­etów i in­nych al­ko­ho­li z gór­nej pół­ki sprze­da­li co naj­mniej kil­ka­dzie­siąt, Jó­zek nie za­mie­rzał na­rze­kać. To zna­czy – za­mie­rzał, bo na­rze­ka­nie miał nie­ja­ko wpi­sa­ne w na­turę, ale akurat nie na to.

Na­wet Ze­nek śmiał się, że sta­li się lo­kal­nymi ce­le­bryta­mi, więc mu­szą trzymać fa­son. Cią­gle za­chwycał się tą całą Justyną i Jó­zek po­dej­rze­wał na­wet, że wie­czo­ra­mi wzdychał do jej zdję­cia, ale po­sta­no­wił, że nie bę­dzie tego ko­men­to­wał. Ze­nek swój ro­zum miał i nie na­le­ża­ło wy­pro­wa­dzać go z błę­du. Poza tym od wzdycha­nia jesz­cze ni­ko­mu nie ubyło ro­zu­mu, a dzię­ki temu wspól­nik za­czął o sie­bie dbać, czę­ściej się go­lił i na­wet kupił ja­kieś nowe ubra­nia. No i ja­koś tak ra­do­śniej przy­kła­dał się do ro­bo­ty, ob­sługując więk­szość klien­tów, dzię­ki cze­mu i zyski były więk­sze, i sam Jó­zef mógł bez­piecz­nie cho­wać się na za­ple­czu.

Od ja­kie­goś cza­su bo­wiem cier­piał na prze­wle­kły lu­dziow­stręt i sta­rał się uni­kać wszel­kich in­te­rak­cji, jak tyl­ko mógł. Zupeł­nie nie wie­dział, skąd mu się to wzię­ło, w koń­cu prze­cież ostat­nie mie­sią­ce były cał­kiem uda­ne, no i od­no­wił kon­takt z Julit­ką, co bar­dzo go cie­szyło. Mimo wszyst­ko czuł, że poza nią i Zen­kiem nie po­trze­bu­je do życia in­nych lu­dzi, po­dej­rze­wał na­wet, że w ja­kiś spo­sób zdą­żył się wy­pa­lić, i mimo wszyst­ko co­raz czę­ściej myślał o praw­dzi­we eme­ryturze. Dla­te­go tym bar­dziej pa­so­wa­ło mu, że to na Zen­ka spa­dła więk­szość obo­wiąz­ków przy pro­wa­dze­niu skle­pu. W ra­zie cze­go bę­dzie miał komu go zo­sta­wić.

– My te­raz je­ste­śmy sław­ni jak po kuchen­nych re­wo­lu­cjach. Tyl­ko u nas to były re­wo­lu­cje bim­bro­we. I na­sza Mag­da Ges­sler dużo ślicz­niej­sza. – Ze­nek wpa­ro­wał na za­ple­cze po ko­lej­nej wi­zycie na­stęp­nych no­wych klien­tów. Dzi­siaj wy­jąt­ko­wo przy­cho­dzi­ły ich całe wy­ciecz­ki.

– Co to są te całe re­wo­lu­cje? – Jó­zek nie bar­dzo był w te­ma­cie.

– Na­praw­dę nie wiesz, dzia­dygo je­den? Te­le­wi­zji mu­sisz wię­cej oglą­dać. To cał­kiem faj­ny pro­gram.

– Ty zno­wu o tej swo­jej te­le­wi­zji. Zo­ba­czysz, mózg ci kie­dyś wy­żre od tego oglą­da­nia.

– To­bie wy­żar­ło i bez te­le­wi­zo­ra. Trze­ba się roz­wi­jać, bo jak się nie roz­wi­jasz, to się zwi­jasz. A ja jesz­cze za­mie­rzam tro­chę po­żyć, bę­dąc przy zdro­wych zmysłach.

Jó­zek miał dość tego ga­da­nia Zen­ka. Splu­nął na dłoń i przy­li­zał swo­ją po­życz­kę spod pa­chy. Już nie­wie­le jej zo­sta­ło, za­le­d­wie kil­ka mar­nych wło­sów, ale Jó­zek dbał o nią jak za­wsze. Je­śli cał­kiem wy­łysie­je, to bę­dzie jego osta­tecz­ny ko­niec. Jesz­cze raz prze­je­chał dło­nią po gło­wie, a resz­tę śli­ny z peł­ną pie­czo­ło­wi­to­ścią wtarł w wąsy.

– Cho­ciaż ga­ze­tę byś po­czytał albo po­li­tyki w ra­diu po­słuchał. – Wspól­nik nie od­pusz­czał. – Zo­ba­czył­byś, jak się zmie­nia świat, i może wy­cią­gnął­byś z tego ja­kieś wnio­ski, bo na ra­zie sie­dzisz na tym za­du­piu i tyl­ko kasę li­czysz. Po cho­le­rę ci ta kasa, do gro­bu jej nie za­bie­rzesz, a two­ja cór­ka sama nie wie, gdzie wy­da­wać wła­sną.

Jó­zek za­myślił się przez chwi­lę. W za­sa­dzie Ze­nek miał cał­ko­wi­tą ra­cję, ale oczywi­ście nig­dy nie za­mie­rzał mu tego po­wie­dzieć. Już i tak wspól­nik roz­be­stwił się wy­star­cza­ją­co, a jak­by się do­wie­dział, że mą­drze gada, to już w ogó­le Józ­ko­wi nie zo­sta­ła­by żad­na przy­jem­ność w życiu. Tak mógł przy­najm­niej spo­koj­nie szydzić z ni­cze­go nie­świa­do­me­go Zen­ka i choć przez chwi­lę po­czuć się le­piej.

Póki co mach­nął tyl­ko ręką.

– Wy, mło­dzi, myśli­cie, że po­zja­da­li­ście wszyst­kie ro­zu­my, a tak na­praw­dę tyl­ko głupo­ty wam w gło­wie. Ja­kieś oglą­da­nie te­le­wi­zji i te całe ma­gicz­ne te­le­fo­ny. Nie wiem, po co to komu. Myśla­łem, że przy­najm­niej ty je­steś mą­drzej­szy, a tu się oka­zuje, że taki sam jak oni wszyscy. Nic, tyl­ko myśle­nie o głupo­tach. Za bim­ber się le­piej weź, bo klien­ci cze­ka­ją.

Ze­nek po­krę­cił gło­wą z dez­apro­ba­tą. Co­raz go­rzej dzia­ło się z Józ­kiem. Jego zwykły, co­dzien­ny sar­kazm za­czynał przy­bie­rać co­raz bar­dziej nie­po­ko­ją­ce roz­mia­ry. I zupeł­nie nie dało się już z tym fa­ce­tem po­roz­ma­wiać. Miał tro­chę dość. Owszem, lu­bił Józ­ka i trak­to­wał go nie­mal jak ro­dzi­nę, ale prze­cież wszyst­ko ma swo­je gra­ni­ce. Jó­zek był upar­ty i ni­cze­go nie dało się mu w ża­den spo­sób prze­tłuma­czyć. A od ostat­nich świąt wy­raź­nie było wi­dać, że wła­ści­ciel ate­lier zmar­niał, za­sę­pił się i zro­bił się mil­czą­cy.

Od­kąd się zna­li, nie był ja­kimś ga­du­łą, ale te­raz za­myślał się na dłu­żej albo wszyst­ko spro­wa­dzał do kil­ku prych­nięć i mach­nię­cia ręką. Ze­nek na­wet po­dej­rze­wał, że to może być de­pre­sja czy inne cho­ler­stwo, bo prze­cież biz­nes krę­cił się jak nig­dy, a i ro­dzin­nie Jó­ze­fo­wi za­czyna­ło się ukła­dać. Smut­no było pa­trzeć na przy­ja­cie­la w ta­kim sta­nie, ale nie­ste­ty Ze­non sam nie mógł nic na to po­ra­dzić. Po­cią­gnął więc tyl­ko no­sem i po­szedł na­sta­wiać ko­lej­ny za­cier do no­wej par­tii swo­je­go fla­go­we­go trun­ku.

***

Zupeł­nie nie­daw­no wszyst­kie dziew­czyn­ki za­czę­ły już cho­dzić. Roz­wi­ja­ły się róż­nie, każ­da w swo­im tem­pie i jak to u wie­lo­racz­ków bywa, nie­co póź­niej niż ich ró­wie­śni­cy. Jed­nak El­wi­ra nie czuła z tego po­wo­du żad­ne­go nie­po­ko­ju. Wszyst­kie czte­ry były zdro­we, ro­ze­śmia­ne i jed­na w roz­wo­ju cią­gnę­ła za sobą po­zo­sta­łe. Roz­ko­szą było na nie pa­trzeć i ich mat­ka od­da­wa­ła się temu, kie­dy tyl­ko mo­gła.

Nig­dy nie prze­sta­wa­ły jej zdu­mie­wać i nie mo­gła uwie­rzyć, jak wie­le uczyły się każ­de­go dnia. Ro­sły w oczach, a jed­no­cze­śnie El­wi­ra była pew­na, że dla niej na za­wsze zo­sta­ną ma­leń­ki­mi dziew­czyn­ka­mi. Te­raz sie­dzia­ła na pro­wi­zo­rycz­nej ław­ce na pla­cu za­baw i pa­trzyła na te swo­je czte­ry cuda. Krzysz­tof pró­bo­wał je ogar­niać, ale sła­bo mu to szło, bo każ­da z có­rek ko­niecz­nie chcia­ła ro­bić coś zupeł­nie in­ne­go niż po­zo­sta­łe. To jed­nak nie prze­szka­dza­ło ro­ze­śmia­ne­mu ta­cie wy­głupiać się z nimi na ca­łe­go. Ła­sko­tał je, za­cze­piał i de­li­kat­nie prze­wra­cał się ra­zem z nimi. A one, śmie­jąc się gło­śno, wcho­dzi­ły na ojca i przy­tula­ły się do nie­go. Było jesz­cze zim­no, zie­mia nie zdą­żyła się na­grzać kwiet­nio­wym słoń­cem i El­wi­ra po­dej­rze­wa­ła, że te har­ce mogą na­wet skoń­czyć się ka­ta­rem, ale nie re­ago­wa­ła. Na pla­cu za­baw byli sami, resz­ta ro­dzi­ców naj­wyraź­niej uzna­ła, że jesz­cze nie czas na za­ba­wy w ple­ne­rze, ale im to zupeł­nie nie prze­szka­dza­ło.

Krzysz­tof z dzie­cia­ka­mi ta­rza­li się po smęt­nej po­zi­mo­wej tra­wie i nic nie ro­bi­li so­bie z chłod­nej po­go­dy. El­wi­rze było do­brze, w koń­cu czuła, że jest w od­po­wied­nim miej­scu swo­je­go życia. Wy­sta­wi­ła twarz do słoń­ca i za­mknę­ła na chwi­lę oczy. Wszyst­ko było tak, jak być po­win­no.

Z Krzysz­to­fem też wresz­cie za­czę­ło się ukła­dać. Chyba coś w koń­cu zro­zu­miał, bo sta­rał się co­raz bar­dziej. Chciał spę­dzać z nimi każ­dą chwi­lę, kie­dy tyl­ko nie był w pra­cy, włą­czał się w opie­kę nad dzieć­mi. Tro­chę to El­wi­rze prze­szka­dza­ło, bo na­gle oka­za­ło się, że tata wie le­piej, co komu do­le­ga i jak efek­tyw­niej prze­brać mo­krą pie­lu­chę. A na­wet je­śli nie wie­dział, to ro­bił wszyst­ko, by się wy­ka­zać. Do­praw­dy, cza­sa­mi mia­ła ocho­tę udu­sić go go­łymi rę­ka­mi, ale wy­ja­śni­li so­bie tyle, że nie za­mie­rza­ła tego ro­bić. Zbyt wie­le cza­su stra­ci­li, żeby te­raz spie­rać się o głupo­ty. Prze­żyje i te na­głe przy­pływy ro­dzi­ciel­skiej tro­ski ze stro­ny wła­sne­go męża. A jak się przy­zwyczai, to może na­wet nie bę­dzie wca­le tak źle.

Pod­nio­sła się z ław­ki i po­de­szła do roz­ba­wio­nej gro­mad­ki. Dziew­czyn­ki były brud­ne, jak­by ktoś ce­lo­wo wy­ką­pał je w bło­cie. Do tego mia­ły za­ró­żo­wio­ne po­licz­ki i uśmiech­nię­te bu­zie. Mat­ka wes­tchnę­ła tyl­ko i wzruszyła ra­mio­na­mi.

– Brud­ne dzie­ci to szczę­śli­we dzie­ci – mruk­nę­ła do sie­bie, spo­glą­da­jąc jed­no­cze­śnie na wła­sne­go męża. – Cie­ka­we, co pod­ręcz­ni­ki mó­wią na te­mat brud­ne­go męża.

Krzysz­tof był naj­brud­niej­szy z nich wszyst­kich. Co praw­da na czar­nej kurt­ce było wi­dać mniej bło­ta niż na ró­żo­wych okryciach wszyst­kich czte­rech dziew­czynek, ale za to ja­sne je­an­sy przed­sta­wia­ły ob­raz nę­dzy i roz­pa­czy.

– Prze­cież ja tego nie do­pio­rę – jęk­nę­ła już tym ra­zem na głos.

Mąż jak­by obu­dził się z ja­kie­goś le­tar­gu.

– Coś mó­wi­łaś? – za­pytał, jed­no­cze­śnie zdej­mu­jąc ze swo­je­go brzucha Ba­się.

– Mó­wi­łam, że wy­glą­dasz, jak siód­me dziec­ko do­zor­cy – po­wtó­rzyła ulu­bio­ne po­wie­dzon­ko swo­jej mat­ki. – Pa­mię­tasz może, ja­kie­go ko­lo­ru są ich kurt­ki? – za­kpi­ła.

Krzysz­tof niby groź­nie zmarsz­czył brwi, na co Ka­sia z Asią jak na ko­men­dę za­pisz­cza­ły ra­do­śnie i wspię­ły się ojcu na ko­la­na.

– Nie pa­mię­tam – od­parł zgod­nie z praw­dą. – Poza tym nie wiem, czy za­uwa­żyłaś, ale nie mam jak się te­raz zaj­mo­wać ko­lo­ra­mi, bo ja­kieś po­twor­niac­kie po­two­ry na mnie wi­szą – do­dał szyb­ko, po czym pró­bo­wał się wresz­cie po­zbie­rać z nie­naj­czyst­szej tra­wy, na co Sta­sia za­re­ago­wa­ła dzi­kim wierz­ga­niem, a Ba­sia zmarsz­czyła się zło­wro­go, zupeł­nie tak, jak oj­ciec przed chwi­lą.

El­wi­ra po­krę­ci­ła gło­wą z dez­apro­ba­tą.

– Do­bra, ban­do, zbie­ra­my się do domu, bo jesz­cze chwi­la i ktoś za­dzwo­ni po służ­by, że nie­do­pil­no­wa­ne i brud­ne dzie­ci snują się po pla­cu za­baw.

– Mamo, nie bądź taka. Jesz­cze chwi­lę – ode­zwał się cie­niut­kim gło­sem Krzysz­tof, kie­dy El­wi­ra już zbie­ra­ła z zie­mi cią­gle wierz­ga­ją­cą Sta­się.

– No chodź, bo jak pad­ną w wóz­kach, to wiesz, jak to się skoń­czy.

– Ar­ma­ge­do­nem! – krzyk­nął, jed­no­cze­śnie pod­rzuca­jąc Ka­się w po­wie­trze. Dziew­czyn­ka ro­ze­śmia­ła się gło­śno.

***

– Czyś ty do resz­ty zwa­rio­wa­ła? – Ani­ta Szymań­ska za­wsze słynę­ła z cię­te­go ję­zyka i mó­wie­nia do­kład­nie tego, o czym wła­śnie myśla­ła.

Nie owi­ja­ła w ba­weł­nę i nie uda­wa­ła ni­ko­go, kim się ab­so­lut­nie nie czuła, zwłasz­cza je­śli cho­dzi­ło o do­bro jej naj­bliż­szych przy­ja­ciół, a za taką wła­śnie uwa­ża­ła Justynę. Po­zna­ły się na sa­mym po­cząt­ku ich wspól­nej me­dial­nej dro­gi. Justyna za­czyna­ła być roz­po­zna­wal­na, a Ani­ta dba­ła o to, by twarz przy­szłej gwiaz­dy świe­ci­ła jak naj­ja­śniej­szym bla­skiem. Oczywi­ście bez zmarsz­czek i zbęd­nych udziw­nień. Wte­dy sama była tuż po szko­le i sta­wia­ła pierw­sze kro­ki w wi­za­żu, ale z cza­sem sta­łą się naj­bar­dziej za­pra­co­wa­ną ma­ki­ja­żyst­ką gwiazd.

Jed­nak od po­cząt­ku to wła­śnie z Justyną za­przyjaź­ni­ła się naj­moc­niej i tak trwa­ły wspól­nie już od lat, ra­mię w ra­mię i pę­dzel w twarz. Ani­ta była nie tyl­ko po­wier­ni­cą se­kre­tów Justyny, ale i jej swo­istym su­mie­niem, a wła­ści­wie czymś, co to su­mie­nie mia­ło uci­szać, Justyna bo­wiem o wszyst­kich mia­ła wy­łącz­nie do­bre zda­nie i zwykle na­wet nie za­uwa­ża­ła, kie­dy lu­dzie za­czyna­li ją wy­ko­rzystywać. Dla­te­go tym bar­dziej li­czyła się ze zda­niem przy­ja­ciół­ki, słyną­cej nie tyl­ko z do­brych pędz­li i do­sko­na­łe­go wy­czucia ma­ki­ja­żu, ale i z naj­ostrzej­sze­go ję­zyka w ca­łej bran­ży.

– Od­puść go so­bie, prze­cież to pa­jac. – Justyna sie­dzia­ła na fo­te­lu w pro­wi­zo­rycz­nej gar­de­ro­bie na pla­nie ko­lej­ne­go od­cin­ka se­ria­lu Za za­krę­tem, a Ani­ta jak zwykle ma­ni­pulo­wa­ła przy jej twa­rzy. – Na­praw­dę nie wi­dzisz, że ten gość jest bez­na­dziej­ny?

Justyna wzruszyła ra­mio­na­mi.

– No do­bra, może tro­chę bra­kuje mu ogła­dy, ale to na­praw­dę faj­ny chło­pak.

– Ogła­dy! – prych­nę­ła Ani­ta, na­bie­ra­jąc po­mad­kę na pę­dze­lek. – Jemu przede wszyst­kim bra­kuje mó­zgu. I za­cznij to wresz­cie za­uwa­żać. Nie mo­żesz być cią­gle ja­kąś pie­przo­ną Mat­ką Te­re­są i za­bie­rać pod swój dach wszyst­kie ofia­ry losu. On nie jest ci do ni­cze­go po­trzeb­ny. Skąd ty go w ogó­le wy­trza­snę­łaś?

– Mó­wi­łam ci… – za­czę­ła Justyna, ale na­tych­miast prze­sta­ła mó­wić, skar­co­na su­ro­wym spoj­rze­niem przy­ja­ciół­ki. Wes­tchnę­ła tyl­ko ci­cho i wy­dę­ła war­gi, żeby Ani­ta mo­gła je do­kład­niej po­ma­lo­wać.

– Nie ga­daj, jak cię ma­lu­ję! – syk­nę­ła ma­ki­ja­żyst­ka. – To było pyta­nie re­to­rycz­ne. Do­brze wiem, z któ­rej dziu­ry go wy­grze­ba­łaś. Jak to się na­zywa­ło? – Za­myśli­ła się po­ka­zo­wo. – Wał­brzych? Prze­pięk­ne miej­sce, na­wet mó­wią na nie od­po­wied­nio – Mor­dor. Je­steś nie­re­for­mo­wal­na. – Po­krę­ci­ła gło­wą z dez­apro­ba­tą.

– Po pierw­sze, ża­den mor­dor, tyl­ko po­rząd­ne mia­sto, na­wet kie­dyś wo­je­wódz­kie, więc prze­stań się cze­piać. – Justyna już nie wy­trzyma­ła. Na szczę­ście Ani­ta wła­śnie skoń­czyła ma­lo­wać jej usta, więc mo­gła się swo­bod­nie od­zywać. – Poza tym z Wał­brzycha jest dużo sław. Ak­to­rzy, pi­sa­rze, na­wet chwi­lo­wo mie­li tam no­blist­kę.

Ani­ta zro­bi­ła znudzo­ną minę.

– No, jak no­blist­kę mie­li, to rze­czywi­ście. Nie moż­na im ni­cze­go za­rzucić. Par­don, moja po­mył­ka. – Pod­nio­sła ręce w pod­dań­czym go­ście. – Ża­den Mor­dor, tyl­ko me­tro­po­lia. Też na M. – Wy­szcze­rzyła się w sztucz­nym uśmie­chu.

– Bła­gam cię, prze­stań iro­ni­zo­wać. Mia­sto jak mia­sto, a Ra­deo jest na­praw­dę cał­kiem w po­rząd­ku.

– Oczywi­ście, że jest. Jak­by mu prze­ciąg mię­dzy usza­mi nie hu­lał, to może na­wet coś by z nie­go było. A tak, na­da­je się je­dynie na ka­mień do ki­sze­nia ka­pusty. Cho­ciaż na­wet nie, bo z pustym łbem to i cię­żar za mały. Ale cze­kaj, ego go do­cią­ży. Da radę.

Justyna mia­ła na­praw­dę ser­decz­nie dość. Nie dość, że wsta­ła wy­jąt­ko­wo wcze­śnie, bo za­czyna­li zdję­cia o wscho­dzie słoń­ca, to jesz­cze mu­sia­ła wy­słuchi­wać tych sar­ka­stycz­nych tek­stów Ani­ty. Nie chcia­ło jej się słuchać tego wszyst­kie­go. Mia­ła wła­sne zda­nie na te­mat Rad­ka. Może i był nie­co nie­okrze­sa­ny i rze­czywi­ście bra­ko­wa­ło mu obycia w świe­cie, w któ­rym ona sama po­rusza­ła się bez trudu, ale prze­cież do­pie­ro do nie­go wcho­dził. To chyba nor­mal­ne, że wszyst­ko trze­ba naj­pierw po­znać, żeby po­tem móc się w tym czuć jak ryba w wo­dzie.

Ra­dek był zde­cydo­wa­nie zwie­rzę­ciem me­dial­nym, tyl­ko tę me­dial­ność trze­ba było w nim nie­co okieł­znać. Na pew­no był do­sko­na­łym ma­te­ria­łem na gwiaz­dę, albo przy­najm­niej gwiazd­kę, i co do tego Justyna nie mia­ła naj­mniej­szych wąt­pli­wo­ści. Na­le­ża­ło tyl­ko oszli­fo­wać ten ma­leń­ki klej­not, któ­ry w nim tkwił, i wte­dy bez trudu po­ka­zać go świa­tu. I tego za­da­nia Justyna po­sta­no­wi­ła się pod­jąć bez wzglę­du na to, co na ten te­mat mia­ła do po­wie­dze­nia Ani­ta.

– Na­praw­dę nie wi­dzisz, że dla nie­go je­steś wy­łącz­nie tram­po­li­ną do sła­wy? – Przy­ja­ciół­ka tym­cza­sem nie za­mie­rza­ła od­pusz­czać. – Wy­ci­śnie cię jak cytrynę i rzuci w kąt.

Skoń­czyła już ma­ki­jaż i wła­śnie zdej­mo­wa­ła z ra­mion Justyny fo­lio­wą pe­le­rynę za­bez­pie­cza­ją­cą ubra­nie.

– Uwa­żam, że je­steś do nie­go uprze­dzo­na. I zupeł­nie nie ro­zu­miem dla­cze­go. – Justyna była co­raz bar­dziej obu­rzo­na. – Może i kusi go me­dial­na ka­rie­ra, ale za­le­ży mu przede wszyst­kim na mnie. Na mnie, nie na ka­sie, czy sła­wie. Gdyby było in­a­czej, nie je­chał­by te­raz przez pół Pol­ski tyl­ko po to, żeby się ze mną zo­ba­czyć, praw­da?

– Daję mu dwa mie­sią­ce. No, może góra trzy i zo­ba­czysz, że za­cznie cię ole­wać. Aż trud­no mi uwie­rzyć, że po tylu la­tach w tym sy­fie nadal je­steś taka na­iw­na.

– No wła­śnie nie je­stem, a on z me­dia­mi nie ma nic wspól­ne­go. Dla­te­go mu wie­rzę. Zro­zum, to czło­wiek z ze­wnątrz, nie zna tu ni­ko­go, nie bę­dzie na­wet się sta­rał zbli­żyć do tego ca­łe­go świat­ka. To po­waż­ny czło­wiek, ma wła­sne zo­bo­wią­za­nia i swo­ją pra­cę. Nie wiem, po co miał­by mie­szać w mo­jej.

Ani­ta wzruszyła ra­mio­na­mi.

– Zro­bisz, jak ze­chcesz, tyl­ko nie przy­chodź po­tem z pła­czem do cio­ci Anit­ki, żeby le­czyła two­je roz­trza­ska­ne ser­dusz­ko.

– Nie przyj­dę, nie martw się o mnie. – Justyna, wy­cho­dząc, cmok­nę­ła przy­ja­ciół­kę w po­li­czek. – Dzię­kuję za mej­kap. Jak zwykle pro­fe­sjo­nal­ny. Tyl­ko nos ci się za­czyna tę­pić, bo wi­dzisz za­gro­że­nie tam, gdzie zupeł­nie nie wy­stę­puje. – Uśmiech­nę­ła się zło­śli­wie.

Ani­ta ob­ró­ci­ła się za wy­cho­dzą­cą Justyną.

– Cze­kaj, mam po­mysł. Za­łóż­my się o tego two­je­go go­gusia. Je­śli w cią­gu trzech mie­się­cy nie wpad­nie w nasz sy­fia­sty świa­tek, nie zo­sta­wi cię i nie prze­le­ci co naj­mniej tuzi­na la­sek, to przy­znam ci ra­cję, że się sro­go po­myli­łam.

– I kupisz mi naj­droż­sze wino, ja­kie bę­dzie do­stęp­ne w oko­li­cy.

– A je­śli wy­gram… – Ani­ta się za­myśli­ła. – Je­śli wy­gram, to oso­bi­ście ode­ślesz go do tej dziu­ry, z któ­rej go wy­cią­gnę­łaś, za­sy­piesz gru­zem i nie po­zwo­lisz nig­dy wię­cej się wy­do­stać.

Justyna prych­nę­ła lek­ko.

– To zupeł­nie nie wcho­dzi w grę, ale niech bę­dzie. – Wy­cią­gnę­ła rękę. – Umo­wa stoi. Za trzy mie­sią­ce zo­ba­czysz, jak bar­dzo się po­myli­łaś.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: