- promocja
- W empik go
Pozorne życie - ebook
Pozorne życie - ebook
Edytę, Andrzeja i Marka łączy traumatyczne dzieciństwo i więzy krwi, ale nic więcej. Wychowani w alkoholowym domu, jako dorośli próbują się odnaleźć w świecie i zbudować na nowo swoje życie. Tylko czasem jakiś flashback- spojrzenie czyichś oczu, zapach, dźwięk - przypomina im o przeszłości. Czy da się posklejać zerwane więzi? Czy podeptane serce jest zdolne do miłości? Czy rodzeństwo znajdzie w sobie siłę, by dać sobie jeszcze jedną szansę?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788397010710 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nabywamy w życiu pewien pakiet podstawowych umiejętności, wizji różnych scenariuszy i swoistego kompasu co dobre, a co złe. Czasem jest to podane na tacy zaraz obok wielkiej, ciepłej i pulsującej miłości, a czasem nie ma ani tacy, ani nikogo, kto potencjalnie by ją niósł. Czy tego chcemy, czy nie, umiejętności i cechy charakteru są dziedziczone, a nieuchronność życia przyciska tym bardziej, im bardziej się jej opieramy. Chociaż nie ma jednej uniwersalnej mądrej zasady, jak żyć godnie i szczęśliwie, to niektórzy będą twierdzić, że przechytrzyli samo życie i znaleźli remedium na jego bolączki.
Zmarnowaliśmy już wystarczająco czasu, aby próbować przechytrzyć życie, otrząśnijmy się z tego, nim będzie za późno. Złóżmy z tych rozsypanych elementów większe fragmenty, aby z czasem zastąpiły one prehistoryczne definicje, które staną się nowym fundamentem na obecne czasy.
To będzie długa i zawiła droga. Obalanie czegoś, co znamy i co było tak długo w centrum naszego życia, może być niemiłe, niewygodne, a czasem nawet niepotrzebne. To, co znamy, to jedynie pozory życia, które dają wrażenie stabilności. A poczucie stabilności jest jak narkotyk, raz poznany, uzależnia na całe życie…
Może to brzmieć tak, jakby życie było oddzielnym bytem, który albo jest naszym przyjacielem, albo najgorszym wrogiem. Dla niektórych tak to zapewne wygląda – nieustanna walka z czymś większym, opór, nacisk sił nieopisanych, z zewnątrz.
Mnie zwyczajnie marzy się świat, w którym można zaakceptować to, że jest tyle definicji szczęścia i miłości, ile osób. Dopuścimy te definicje do głosu, do tego, żeby wyrażały siebie, same o sobie stanowiły i dawały wolność. Żeby pokazały innym drogę i dawały przykład czynem, a nie jedynie funkcjonowały jako zlepek zdań.
Taki świat wystawiałby na próby i podawał w wątpliwość, ale nie gwałcił i podduszał wszystko dookoła. Nie trzeba byłoby nosić masek, udawać i grać na zwłokę, a zajęci innymi myślami, moglibyśmy uwolnić swój własny potencjał do kreacji, do tworzenia rzeczy wielkich i pięknych. Nie jednorazowych, sztucznych, tanich i szybszych niż myśl o użyteczności.
Tego nam wszystkim życzę, a jako że trzymasz w rękach pieśń mojego stęsknionego serca, liczę, że ją usłyszysz.Prolog
Był taki czas, że znałam ich wszystkich. Całą trójkę. Zazdrościłam im tego, że mają siebie, i nie przyszło mi nawet przez myśl, że życie nimi tak zatrzęsie, że to się rozpadnie. Sądziłam, że rodzinnych więzów nie można rozerwać, że nawet gdyby ktoś walczył, to one nie pękną.
Teraz, kiedy spoglądam wstecz, już im nie zazdroszczę.
Patrząc im w oczy, widzę ból utraty czegoś cennego, ważnego, wartościowego. Ukrywają to przed samymi sobą, przed światem i przed sobą nawzajem. Tak jakby to było coś nie tyle wstydliwego, co obrzydliwego. Coś, czym można się zarazić jak wirusem. Unikając spojrzeń, pytań i odpowiedzi, walczą o szczęście, o sens w życiu.
Chciałabym, żeby im się udało.
Każdy z nas ma jakieś predyspozycje i talenty. Jedni wespną się na szczyt swoich możliwości, drudzy podtopią się ambicjami swoich rodziców. Bywa, że próbujemy je zignorować, pchani własnymi marzeniami, ale nierzadko silna ręka rodziców ściąga nas na konkretną drogę, ich drogę.
Ale skąd się biorą te prawdziwe kule u nóg? Pojawiają się, gdy nie zgadzamy się podążać przetartymi ścieżkami. Chcemy innych szlaków. Ci, którzy są posłuszni losowi, nie zadają nikomu pytań. Lubią niewiedzę, to w niej znajdują ukojenie. Bóg nie ma tu nic do powiedzenia. Przegrywa na szali z ich spokojnym snem. Nie marnują oni energii na przeciwstawianie się siłom, których nie rozumieją. Płyną z prądem predyspozycji.Edyta
Ma na imię Edyta i jest najmłodszą siostrą swoich dwóch braci, Andrzeja i Marka.
Nie pamięta dokładnie pierwszych lat swojego życia, jednak kto je pamięta? Trudno określić, kiedy zauważyła, że nie była chciana tak bardzo jak jej bracia. Pierwsze mgliste wspomnienia pojawiają się jako zlepek różnych scen rodzinnych. Są to chwile dość beztroskie: zapach skoszonej trawy w sobotni poranek, krzyki za ścianą, smak ciepłej coli, bo lodówka się zepsuła. Bańki mydlane wylewające się z misek, w których matka robiła pranie. Zapach proszku do prania w śliskiej od mydlin wodzie. Spuchnięte ręce i nogi od ugryzień pierwszych komarów. Cisza wieczorów, kiedy rodzice odpływali w uniesieniu wódki żurawinowej i piwa. Gorycz chmielu mieszała się ze słodyczą owocu. Edyta wymykała się wieczorem na dwór i patrzyła w niebo. Zazwyczaj puste w ciągu dnia, w nocy błyszczało od gwiazd. Chciała znaleźć się tam, w górze, być jedną z wielu błyszczących gwiazdek. Tu, na ziemi, czuła się dość samotnie.
Mieszkali w Warszawie, na małym osiedlu domków jednorodzinnych, na Jelonkach. To było jeszcze wtedy, gdy Warszawa kończyła się chwilę przed Jelonkami. Dziś wyrastają tam nowoczesne blokowiska, jednak za czasów dzieciństwa Edyty niedaleko jej domu były pola i przez nikogo niechciane połacie zarośniętej chwastami ziemi. Rodziców nie stać było na kupno domu czy działki, ale ich pensje wystarczały na wynajem małego, cichego domku na uboczu. Nic ekskluzywnego, ale było gdzie mieszkać i to się liczyło.
Dom był szary i jednopiętrowy. Ogrodzony metalową siatką, która nie pamiętała, kiedy ją ktoś ostatnio malował. Do domu prowadziły różnej wielkości płyty kamienne, ułożone w bardzo chaotyczny, wręcz abstrakcyjny wzór. Do domu wchodziło się po wąskiej metalowej drabince, która po tylu latach była bardzo zardzewiała, a poręcz z jednej strony nie pełniła już funkcji ochronnej, a wyłącznie dekoracyjną. Widać było, że nie podtrzymałaby nikogo, kto by się jej chwycił.
Wnętrzne było kompletnie nieprzemyślane, jakby przypadkowe. Gdzieniegdzie stały pudła kartonowe, które służyły za szafki. Sercem salonu była olbrzymia kanapa, odrapana z tyłu przez koty, które nawet tu nie mieszkały na stałe. Kuchnia była zlepkiem różnych stylów, szafki ze żłobieniami przytulały się do tych lakierowanych, gładkich. Lodówka swoje najlepsze lata miała za sobą i teraz smutno, jakby błagalnie jęczała o wyrozumiałość i litość. Tym, co dodawało temu pomieszczeniu uroku, było okno nad zlewem w kuchni. Było przez nie widać inne smutne domy w okolicy. Właśnie przez to okno matka podglądała sąsiadów, a bracia Edyty zaglądali, żeby sprawdzić, który z kolegów już zjadł obiad i jest gotowy do zabawy.
Na piętrze były łazienka i trzy pokoje. Sypialnia rodziców z olbrzymim łóżkiem, obok pokoje Andrzeja i Marka. Typowe pokoje chłopaków obsypane komiksami, ubraniami, piłkami z zarzuconymi na oknach kocami udającymi zasłony. Nie czuli się biedni, mieli wszystko, co było im potrzebne: siebie, ubrania, jedzenie i dach nad głową.
Zaniedbana okolica świadczyła tylko o tym, że wokół mieszkali ludzie podobni do nich. Nikt nie spieszył się z naprawą elewacji, remontem poddasza czy zagospodarowaniem ogrodu. Tutaj meble czy większa elektronika trafiały na śmietnik tylko wtedy, gdy kategorycznie odmawiały sprawności. Stare, zniszczone łóżka z powyłamywanymi szczeblami, biurka bez szuflad, szafki z oberwanymi drzwiami stawały się wtedy częścią krajobrazu, a dla najmłodszych były zamiennikiem huśtawek i zjeżdżalni. Nikomu to nie przeszkadzało. Nie było jednak przyzwolenia na śmiecenie czy wandalizm. Zresztą to nie było konieczne, tutaj wszystko rozpadało się w oczach.
Edyta lubiła, gdy latem zapadała noc i mogła zasnąć na trawie, skulona pod surowymi, niewykończonymi schodami prowadzącymi z salonu do ogrodu, gdzie zazwyczaj rano ojciec przyjaźnie kopał ją po plecach z jeszcze bardziej przyjaznym pomrukiem „wstawaj, gnoju”. Jeśli spała w łóżku, ten jasny komunikat spływał na jej głowę razem z ogromną jak bochen ręką taty. Pobudka zatem wyglądała tak samo, odkąd pamiętała. Ojciec musiał mieć do niej słabość. Tylko ją zaszczycał tak przyjaznymi pobudkami. Zazwyczaj do nikogo się nie odzywał, no chyba że miał ochotę krzyczeć, wtedy szukał wzrokiem najstarszego syna, Andrzeja. Ale to dla niej zachował „wstawaj, gnoju”.
Spośród trójki dzieci ona była najmłodsza. Jej dwaj bracia, Andrzej i Marek, szybko postanowili spróbować swoich sił poza domem. Po tylu latach Edyta nadal nie wiedziała, czemu odeszli i nie pożegnali się czy też nie uprzedzili o swoich zamiarach. Miała jednak wrażenie, że uciekli, zawstydzeni. Widywała ich w sklepie, na przystanku autobusowym, czasem w okolicach szkoły, praktycznie wszędzie, tylko nie w domu. Oboje zgodnie stwierdzili, że powinna zrobić to samo, ale jak mogła zniknąć?
Nie umiała sobie wyobrazić życia poza domem, bez rodziców. Nie znała nic innego, a jako mała dziewczynka liczyła, że któregoś dnia zostanie w końcu zauważona przez najbliższych. Czasem widziała uśmiechy na ich twarzach, byli jednak zazwyczaj odurzeni i nie do końca wiedzieli, co się dzieje wokół nich. Mimo to, gdy zasypiali mocnym snem, zakradała się do mamy na kanapę i wtulała głowę w jej brzuch. Czasem nawet ją przytuliła albo po prostu kładła ciężką, zapitą rękę na sobie, bo tak było wygodniej. Bywało, że zostawiali na stole w kuchni talerz z resztkami, chyba dla niej. Tak sobie mówiła. Chciała w to wierzyć. Musiała.
Mówi się, że matczynej miłości nic i nikt nie zastąpi. W teorii to doświadczenie ma siłę wiążącą zarówno dla matki, jak i dla dziecka. Trudno stwierdzić, dlaczego jednym matkom przychodzi to trudniej, a dla niektórych z nich macierzyństwo to teren kompletnie obcy aż do końca ich dni. W ten sposób miłość i bezwzględne uwielbienie płynęły jednostronnie, od Edyty do matki. Było to bardzo krępujące, w końcu kobieta miała też dwójkę synów, których kochała całym sercem. Dla córki jakby zabrakło miejsca w tym całym rachunku.
Odkąd Edyta pojawiła się na świecie, rodzice poświęcali jej najmniej uwagi. Spełnili swój obowiązek i zarejestrowali ją, nadali imię, w odpowiednim czasie zapisali do szkoły. Jednak nie przywiązywali wagi do jej rozwoju, nie przytulali, nie rozmawiali z nią. Zawsze po szkole zakradała się do pokoju braci i z otchłani różnych gazet, zeszytów podkradała pomięte zeszyty, zapisane książki, ołówki z połamanym grafitem, kilka na wpół zużytych długopisów, które zawsze musiała ślinić, żeby zaczęły pisać. Znalazła też jakiś stary plecak, który w środku był dziurawy i niby miał dwie kieszenie, ale przez tę dziurę, zrobił się z niego worek. Do szkoły prowadzili ją bracia, a gdy poznała już trasę, dość szybko musiała być samodzielna.
Miała wtedy około trzynastu lat, wróciła właśnie ze szkoły do domu i okazało się, że nie za bardzo ma już do czego wracać. Domu, który pamiętała, już nie było. Powitała ją cisza.
Rodzice, a w zasadzie ich ciała, leżały skulone na kanapie. Nie wiedziała, co ma robić, do kogo się odezwać. Bracia nie chcieli mieć ani z nią, ani z rodzicami nic wspólnego. Jednak mimo to stwierdziła, że w takiej sytuacji powinna ich powiadomić. Szok i chaos w myślach kompletnie ją rozbiły.
Ostatecznie pomyślała, że to może taki zły sen, że powinna iść spać, a rano na pewno wszystko będzie jak dawniej. Pierwszą noc spędziła w swoim pokoju. Znajdował się on na parterze zaraz obok drzwi wejściowych. Płytki na ścianie podpowiadały, że kiedyś była tu łazienka. Dziury po hydraulice zaszpachlowano gipsem i zakryto gazetami. Nie był to pokój dla dziecka. Taki bardziej schowek na dziecko, ale okno było. I drzwi. Okno było zepsute, nie dało się go w pełni ani zamknąć, ani otworzyć. Zasypiając, Edyta patrzyła na nie i wyobrażała sobie, że któregoś dnia jakiś odważny rycerz uratuje ją z tego miejsca.
Drugą noc spędziła w łóżku rodziców. Wiedziała, że nie może dłużej ignorować faktu ich śmierci. Pomyślała, że to będzie taka forma pożegnania się z nimi. Trzecią noc nie mogła usnąć, wierciła się w pościeli. Bała się zejść na dół, nie mogła patrzeć na ich ciała, myśli nie dawały jej spokoju. Po tym doświadczeniu już tylko raz w życiu miała się czuć tak bardzo samotna i opuszczona.
Czwartego dnia zebrała się w sobie i zeszła na dół. Zapakowała do plecaka kilka znoszonych koszulek, starą zakreślankę, która służyła jej za pamiętnik. Na brzegach wypisywała daty i spostrzeżenia na różne tematy. Miejsca było mało, więc musiała się dobrze zastanowić, co jest warte zapisania. Pod starą szafą znalazła pustą butelkę, którą napełniła wodą z kranu. Nie zadała sobie trudu, żeby ją przepłukać, dlatego przy każdym łyku na końcu języka wyczuwała delikatny słodki posmak żurawiny. Smak dzieciństwa.
W kuchni znalazła jeszcze resztę starego chleba, który starczył jej na kolację. W lodówce, która nie działała już od kilku tygodni, nawet nie szukała szczęścia. Spojrzała na swój imponujący dobytek i pomyślała, że pora ruszać. Odwaga i determinacja opuściły ją zaraz po tym, jak zerknęła za siebie, widząc zarys ciał rodziców na kanapie. Nie znając celu, stwierdziła, że może się położyć ostatni raz we własnym łóżku. Skoro została sierotą, to nie powinna rezygnować z tych okruchów domu, jakie jej pozostały. „Bezdomna mogę przecież być jutro” – to była ostatnia myśl wieczoru.
Rankiem poszła szukać braci. Wiedziała, że prędzej czy później ich spotka. Nie śpieszyła się, bo sama nie wiedziała, na co może liczyć. Szczególnie że z ich krótkich rozmów i spotkań w sklepie, na przystanku czy koło szkoły nie wynikało, że jej nie pomogą. Jednak to właśnie tych słów użył najstarszy brat, Andrzej. Drugi brat, Marek, był nieco delikatniejszy, bo postanowił kompletnie ją ignorować, chociaż tym tylko przypomniał jej o rodzicach. Na odchodne rzucił, że na Prostej jest dom dziecka, gdzie pewnie dostanie jeść i się nią zajmą. Andrzej chyba poczuł się w obowiązku zająć się rodzicami, bo faktycznie pojawił się w domu i obrażony na Edytę, powiedział jej, że ten dom nie należy do niej ani do niego, bo był wynajęty od jakiegoś małżeństwa mieszkającego za granicą, a po śmierci rodziców musi się wynieść.
– Chyba że stać cię na płacenie rachunków – dodał kąśliwie. Wiedział, że nie. Nie była pełnoletnia i nie pracowała, nie mieli też nigdy oszczędności ani kieszonkowego. Mimo że wiedział, musiał jej dogryźć, jakby to było paliwo ich relacji.
Edyta pokiwała jedynie głową i poszła po swój plecak z rzeczami, który był już od kilku dni spakowany. Gdy wróciła do salonu, Andrzej zdenerwował się:
– No chyba nie myślisz, że pójdziesz ze mną? Jeszcze czego?! – oburzył się.
– Ale dokąd mam pójść? Ty jesteś moim bratem… – zaczęła mówić i czuła, że głos jej się łamie, a oczy napełniły się łzami.
– No i co z tego? Na papierze jesteśmy rodziną, wystarczy. Marek wspomniał coś o Prostej. Idź tam. Ja nie chcę mieć z tobą nic wspólnego.
Zauważyła, że z rodzinnego albumu wyjął fotografie. Byli na nich wszyscy poza nią. Gdy się urodziła, rodzice przestali robić zdjęcia. Mogła tylko oglądać wspomnienia swoich braci i zobaczyć echo ich życia. Mimo że nie pchała się na ten świat, bracia nie potrafili chyba tego w pełni zrozumieć.
Ich wspomnienia były dobre, miłe i ciepłe, dopóki matka się nie dowiedziała, że jest w ciąży z nią. Do tego momentu byli wspaniałą, idealną rodziną. Wszystko zaczęło się psuć, kiedy ojciec stracił pracę. Nawet nie wiedziała, że pracował, zapamiętała go jako człowieka, który robi wszystko, żeby nie pracować. Coraz częściej wybuchały kłótnie, bracia, niegdyś zżyci, zaczęli walczyć o okruchy uwagi i miłości rodziców. Nic dziwnego, że nie chcieli małej równie mocno, jak jej matka.
Lekarze dawali matce małe szanse na przeżycie porodu. Ojciec podjął decyzję, że powinna usunąć, bo on nie jest gotowy zostać samotnym ojcem. Twierdził, że za mocno kocha żonę, żeby pozwolił jej rodzić. Ale nie na tyle mocno, żeby poszukać pocieszenia u sąsiadki. Matka chwilę walczyła o Edytę, bo w końcu nosiła ją pod sercem, ale szybko zmieniła zdanie, kiedy odkryła, kim zajmuje się jej mąż, kiedy nie pracuje. Zaczęła pić, bo wtedy nie musiała mierzyć się z rzeczywistością. Mogła odpłynąć daleko i poddała się temu ostatecznie.
Edyta z rozmów braci dowiedziała się, że w ciągu jednego wieczoru ojciec bardzo się zmienił. Zerwał wspaniałomyślnie z sąsiadką i był wierny jak pies. Chodził za mamą wszędzie i to on dbał o ciągłe dostawy alkoholu. Tak mocno oddali się sobie, że nie zauważyli, jak zaczęli się pogrążać w długach i nałogu.
To na Andrzeja spadł obowiązek zajęcia się rodzeństwem, domem i nieobecnymi umysłem rodzicami. Edyta nie pamięta, żeby widziała uśmiech na jego twarzy. Stawał się nieco łagodniejszy, gdy rozmawiał z Markiem. Dla siostry był zawsze oschły, odzywał się do niej wręcz z obrzydzeniem i złością. Edyta nie wiedziała, dlaczego jest dla niej aż tak surowy, próbowała go rozśmieszać, zagadywać, jednak widziała, że to nie pomaga, a z czasem postanowiła nie wchodzić mu w drogę. Rodzice nie zauważyli nawet albo nie chcieli zauważyć, że któregoś dnia dom opuściło dwóch domowników, Andrzej i Marek. Chłopcy nie mogli dłużej znieść takiego życia i poszli szukać szczęścia gdzieś indziej. Chęć ucieczki z toksycznego domu połączyła ich na długo, to po latach rozdzieliły różne aspiracje.
***
Edyta, mając lat dwadzieścia, nie wyglądała na swój wiek, bo całą lekkość i frywolność, jaka jest zarezerwowana dla tak młodych osób, pochłonęło dzieciństwo. Jej krok był nieco spowolniony, ostrożnie stawiała stopy. Czasami miała wrażenie, że w ogóle nie porusza się do przodu. Ale nie przeszkadzało jej to, dopóki nie dostrzegała upływu czasu dookoła.
Spotykała już ludzi, którzy mieli wspaniałe predyspozycje do bycia przywódcą, odkrywcą, naukowcem, matką, nauczycielem. Myślała, że otrzymali oni największy skarb od życia, bo sama nie czuła powołania do czegokolwiek. Ci sami ludzie albo byli kompletnie nieświadomi, albo z premedytacją nie rozwijali się w tych kierunkach, co wprawiało ją w zdumienie. Gdy sama się dłużej zastanawiała, do czego może mieć predyspozycje, dochodziła do wniosku, że do pozostania samotnikiem. Może zostało to dla niej przygotowane jeszcze przed narodzinami?
Odkąd pamiętała, zadawała sobie pytanie „dlaczego”. Najczęściej powtarzało się pytanie: „Dlaczego jestem sama i po co to wszystko?”. Jednak odkryła, że im dłużej szuka odpowiedzi, tym bardziej dotyka ją samotność, tym bardziej czuje ciężar pytań i ciszę, jaka po nich następuje.
Wiedziała, że to, jak wygląda, w dużej mierze łączy się z tym, jak się czuje, a ponieważ nikt nigdy nie pokazał jej, jak o siebie zadbać, uznała, że taka jej uroda. Jej stylem został bałagan w głowie i poplamiony T-shirt. Zdarzało się, że budziła się w środku nocy zlana potem i myślała:
– Jakim cudem to wciąż trwa?
Edyta nie była najpiękniejsza, najzgrabniejsza i najmądrzejsza. Była po prostu przeciętna. Niezbyt wysoka, trochę przygarbiona, jakby fizycznie na plecach nosiła ciężar własnego życia. Nie umiała się malować, układać włosów, podkreślać swoich atutów, chociaż niekiedy bardzo się starała. Nie miała żadnego nauczyciela w tej kwestii. Nigdy jednak nie było to dla niej tak ważne jak dach nad głową i pełny brzuch.
Niedługo po przymusowym opuszczeniu domu rodzinnego trafiła do domu dziecka. Wprost w objęcia systemu. Mimo to została tam otoczona opieką, troską i namiastką rodziny. Mały metraż pokoju dzieliła z dwiema innymi dziewczynami. Łącznie w domu było dziesięcioro podopiecznych. Żadne z nich nie znało swojej historii, wszyscy byli niepełni, samotni, ale tylko tam czuli się jak w domu. To był barwny promyk w jej życiu. Tam po raz pierwszy poczuła, że jest akceptowana. Tam wszyscy byli równi. Z tego czerpała siłę i nocami snuła plany na przyszłość. Chciała założyć własną rodzinę, mieć dużo dzieci i kochającego męża. W jej mniemaniu nie były to nierealne marzenia.
Dość szybko zrozumiała, że mężczyźni, nie tylko ci, którzy przewinęli się przez jej życie, ale generalnie wszyscy, nie są uczeni bycia otwartymi, wylewnymi czy emocjonalnymi. Większość z nich z tym nie walczyła, część próbowała, ale po pierwszej fali tekstów „nie zachowuj się jak baba” szybko przestawali. To nawet nie była wymówka wyjaśniająca, dlaczego tak traktują kobiety, jednak tłumaczyło to wiele zachowań. Nie zazdrościła tej maski, którą życie narzucało mężczyznom, bo sama założyła podobną. Dobrze strzegła swoich łez i serca, które i tak już było mocno nadwyrężone dzieciństwem. O dziwo, wykształciła i wzmocniła inne ważne dla niej cechy.
Szybko się nudziła w jednym miejscu, ale zawsze uważała, że jest to jej mocna strona. Miała bujną wyobraźnię i wieczorami to ona usypiała najmłodszych podopiecznych z domu. Z najmłodszych lat wyniosła tę umiejętność snucia opowieści, bo tylko dzięki niej mogła zasnąć w najgorsze burze. Opowiadała fantastyczne bajki o smokach, rycerzach i księżniczkach, o magach, miłości i niesłychanych przygodach. Każda kończyła się dobrze, dawała nadzieję nie tylko innym, ale i jej samej. Bardzo chciała wierzyć, że gdzieś na świecie jest jej rycerz na białym koniu.
Znając wartość pieniądza i wiedząc, że nic w życiu nie ma za darmo, chciała iść do pracy najszybciej, jak tylko mogła, dlatego jej życiorys zawodowy był bogaty i to w bardzo skrajne doświadczenia: asystentka dentysty, pomoc kuchenna, korepetytor matematyki i na koniec ukończony kurs na młodszą księgową. Wszystko to, by mogła skończyć studia pedagogiczne, na które poszła od razu po maturze. Dużo rzeczy ją ciekawiło, nie bała się próbować, jeśli tylko ktoś dał jej taką możliwość.
Nie bała się nawet pracy fizycznej i gdy obolała wracała do łóżka, zasypiała z satysfakcją. Czuła, że ma cel w życiu i w końcu spełnia się jako człowiek. Nie odnalazła wprawdzie w żadnym z tych zajęć radości i takiego szczerego zafascynowania, ale na jakiś czas to wystarczało, nie walczyła z tym, bo uznała, że tak wygląda dorosłość.
Ciągle szukała swojego miejsca, ale nawet kiedy opuściła już dom dziecka, zawsze tam wracała w odwiedziny, zostawała czasami na noc, a wieczorami zachwycała dzieci swoimi bajkami.
Edyta zawsze ginęła w tłumie i w sumie wolała, gdy tak się działo. Gdy otrzymywała zbyt wiele uwagi, zazwyczaj to się źle kończyło. Wyśmiewaniem, wytykaniem, podkopywaniem i tak wątłego ego. Nie było jej to potrzebne, więc pasowało jej, że żyje na uboczu, z dala od ciekawskich oczu i ciętych języków. Wiedziała, że nie jest obiektem pożądania, a gdy już ktoś zagadał i okazał zainteresowanie, nieczęsto był to żart czy zakład z innymi kolegami. Przestała liczyć na cokolwiek, gdy usłyszała, że nie jest nawet taka brzydka i nawet ma coś do powiedzenia, ale nie ma tego czegoś, co sprawia, że byłaby materiałem na dziewczynę.
Zauważyła, że dopóki coś daje w relacji, to związek trwa. Jednak jakiekolwiek próby zawalczenia o to, aby coś dostać – czy to uwagę, czas czy jakieś głębsze emocje – prowadziły do zerwania. Po kilku chłopakach przestała się pchać w nowe związki, kilka randek sprawiło, że poczuła się nawet bardziej samotna, niż kiedy była małą dziewczynką.
Zaczęła przygasać. Osiadła na mieliźnie w miarę spokojnego i ułożonego życia, pogodzona z przeszłością. Kolejne lata mijały, a ona wiedziała doskonale, jak będzie wyglądał każdy kolejny dzień. Przestała czekać z utęsknieniem na jutro, nie widziała w tym cienia ekscytacji. Ale, nie wiedzieć skąd, był w niej taki mały płomyczek nadziei, który nie zgasł wraz ze stratą rodziny, domu, braci. Był niezniszczalny i tlił się nawet, gdy zasypiała sama w sierocińcu. Ta iskra nadziei związana była z marzeniem, że pewnego dnia ktoś podejdzie i wyciągnie rękę, i pomoże jej się podnieść z tego rynsztoka. Wesprze ciepłym i silnym ramieniem. Ukoi, wysłucha i pokocha taką, jaką jest. Myślała, że wraz z poznaniem Filipa udało jej się znaleźć w tym właśnie miejscu.
***
Gdy zaczynała pracę jako księgowa, nie sądziła, że pozna swojego rycerza. Był nim Filip. Wysoki, przystojny i z błyskiem w oku. Nie był zabawny, ale ją rozśmieszał tym, że tak bardzo się starał. Wszędzie go było pełno. Trochę dlatego, że chciał zwrócić uwagę wszystkich, a trochę ze względu na jego ambicje. Chciał, żeby szef dostrzegł również jego i nagrodził starania awansem. Był energiczny i głośny. Dużo mówił, jednak głównie o sobie. Ale gdyby nie ta pewność siebie, ich drogi prawdopodobnie by się nie skrzyżowały.
Edyta dość dobrze się wtopiła się w tłum, chociaż była dobrym pracownikiem. Milcząco przyjmowała kolejne nadgodziny i była zawsze na posterunku. Uzależniła się wprawdzie od kawy, ale kto w dzisiejszych czasach nie był od niej uzależniony? To właśnie zepsuty ekspres do kawy we wspólnej kuchni ich połączył.
Weszła akurat, kiedy Filip chciał walnąć pięścią w maszynę, zniecierpliwiony faktem, że nic z niej nie leci.
– Znowu nie działa? – spytała.
– Co? A tak, nie działa. Przynosimy tej firmie dość dużo kasy, więc mogliby chociaż w ekspres zainwestować – powiedział, sfrustrowany, i bezradnie rozłożył ręce.
Edyta podeszła do niego z lekkim uśmiechem i spytała:
– A opróżniłeś pojemnik na fusy?
– Pojemnik na co? – Spojrzał na nią, lekko mrużąc oczy.
– No ten z tyłu, co zbiera zmieloną kawę? – Uśmiechnęła się jeszcze bardziej.
– Tak szczerze to nie wiedziałem, że jest tu jakiś pojemnik – powiedział, zakłopotany, i podrapał się po czole.
– A jak myślałeś, co się dzieje z tą kawą po zaparzeniu? – Kobieta próbowała się nie roześmiać.
– Nie myślałem o niej jakoś dużo… – Filip, speszony i czerwony ze wstydu, patrzył na nią przepraszającym wzrokiem.
– Okej, to pokażę ci, jak to się robi. – Edyta zręcznym ruchem wypięła pojemnik na fusy i wyrzuciła jego zawartość. Przemyła go i ponownie zamontowała w ekspresie. Maszyna mruknęła i przepuściła trochę wody przez dyszę.
Podziwiał jej każdy ruch, jakby to był jakiś pokaz artystyczny. Wiedział, że nigdy nie będzie tego pojemnika czyścił i pewnie zapomni o jego istnieniu, jak tylko wróci do biurka. O niej nie zapomni.
– Jestem Filip – przerwał ciszę i wyciągnął rękę. Od razu zauważył, że nagle się wycofała.
– Yyyy… Edyta – wydukała, złapała pusty kubek i uciekła z kuchni.