Pranie mózgu, Uwodzicielska moc (bezmyślnych) neuronauk - ebook
Pranie mózgu, Uwodzicielska moc (bezmyślnych) neuronauk - ebook
„NA PEWNO wszyscy znają takie nagłówki: Oto Twój zakochany mózg (rozmodlony mózg, zazdrosny mózg, szczęśliwy mózg…). Artykuł opatrzony takim tytułem zwykle ilustrują obrazy aktywności mózgu (potocznie — i raczej niepoprawnie — zwane skanami) — a to mózg medytującego buddyjskiego mnicha, a to narkomana na głodzie, ewentualnie studenta I roku usiłującego zdecydować, czy woli Colę, czy Pepsi. Dziennikarze — a także niektórzy neuronaukowcy — ubóstwiają odwoływać się do neurobiologicznych podstaw zachowania przy wyjaśnianiu prawie wszystkiego, od spekulacji finansowych Berniego Madoffa poprzez nasze niemal narkotyczne uzależnienie od iPhone’ów i seksualne wybryki polityków aż po niechęć prawicy do przyjęcia do wiadomości, że globalne ocieplenie jest faktem, a nie spiskiem jajogłowych. Ba — nawet kariera samoopalaczy była w ten sposób wyjaśniana”. (Fragment WSTĘPU) Warto wiedzieć, ile w tym wszystkim jest prawdziwej nauki, a ile medialnej sensacji i pseudonauki, a mało kto potrafi na takie pytania odpowiedzieć lepiej niż autorzy książki: SCOTT O. LILIENFELD jest profesorem psychologii na Emory University w Atlancie. Ma w dorobku ponad dwieście publikacji. W roku 1998 został uhonorowany nagrodą David Shakow Early Career Award for Distinguished Contributions to Clinical Psychology przez Society for Clinical Psychology, oddział American Psychological Association (APA). Przez dwie kadencje pełnił funkcje prezesa Society for a Science of Clinical Psychology. Jest członkiem Association for Psychological Science i wydawcą „Scientific Review of Mental Health Practice”, a jego naukowe zainteresowania obejmują głównie badania nad zaburzeniami osobowości, problematykę diagnoz i klasyfikacji schorzeń w psychiatrii, pseudonaukowe teorie w psychologii i psychiatrii oraz nauczanie psychologii. W Polsce ukazała się dotąd jedna książka, której jest współautorem – 50 wielkich mitów psychologii popularnej. SALLY SATEL, profesor psychiatrii, wykładowca Yale University School of Medicine, członek (W.H. Brady Fellow) American Enterprise Institute, autorka kilkunastu książek (w tym How Political Correctness is Corrupting Medicine (2001) i Drug Treatment: The Case for Coercion (1999). Poza czasopismami naukowymi pisuje też dla „The New Republic”, „Wall Street Journal” i „The New York Times’a”.
Kategoria: | Popularnonaukowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-61710-65-3 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
NA PEWNO wszyscy znają te nagłówki: Oto Twój zakochany mózg (rozmodlony mózg, zazdrosny mózg, szczęśliwy mózg…). Artykuł opatrzony takim tytułem zwykle ilustrują obrazy aktywności mózgu (potocznie — i raczej niepoprawnie — zwane czasem skanami) — a to mózg medytującego buddyjskiego mnicha, a to narkomana na głodzie, ewentualnie studenta I roku usiłującego zdecydować, czy woli Colę, czy Pepsi. Dziennikarze — a także niektórzy neuronaukowcy — ubóstwiają odwoływać się do neurobiologicznych podstaw zachowania przy wyjaśnianiu prawie wszystkiego, od spekulacji finansowych Berniego Madoffa poprzez nasze niemal narkotyczne uzależnienie od iPhone’ów i seksualne wybryki polityków aż po niechęć prawicy do przyjęcia do wiadomości, że globalne ocieplenie jest faktem, a nie spiskiem lewaków. Ba — nawet kariera samoopalaczy była w ten sposób wyjaśniana¹.
Mózgi robią też furorę na uniwersyteckich kampusach. Gdy spojrzymy na plan któregokolwiek z nich, dostrzeżemy triumfalny marsz neuronauk z laboratoriów i akademii medycznych do szkół prawa i biznesu, a wreszcie na wydziały ekonomii i filozofii. Poza tym w ostatnich latach doszło do integracji neuronauk z różnymi dyscyplinami i stąd mamy dziś takie obszary badawcze jak neuroprawo, neuroekonomia, neurofilozofia, neuromarketing i neurofinanse, do czego można dodać jeszcze neuroestyetykę, neurohistorię, neuropolitologię, neuromuzykologię, a nawet neuroteologię. Mózg pojawił się w nawet tak nieoczekiwanych miejscach jak katedry anglistyki, gdzie literaturoznawcy poważnie debatują, czy badania polegające na rejestracji aktywności mózgów osób czytających fragmenty powieści Jane Austen to twórcze i kreatywne podejście do badań nad recepcją literatury czy desperacka próba reanimacji dyscypliny skompromitowanej romansem z psychoanalizą i postmodernizmem².
Jak by na to nie patrzeć, mózg to gorący temat — nie tak dawno jeszcze niszowa domena nauki stała się w zasadzie elementem kultury masowej, a jako świeżo upieczony kulturowy artefakt mózg zawędrował do malarstwa, rzeźby i na tkaniny dekoracyjne eksponowane w muzeach i galeriach sztuki. Jak skomentował to pewien dziennikarz naukowy: „Gdyby dziś był z nami Warhol, dostalibyśmy cykl sitodruków poświęconych korze mózgowej i portret Marylin Monroe owiniętej ciałem migdałowatym”³.
Perspektywa rozwiązania największej zagadki, z jaką ludzkość kiedykolwiek próbowała się zmierzyć — zagadki samej siebie — poprzez badanie mózgu kusiła naukowców od bardzo dawna, jednak nigdy wcześniej nie skupiała na sobie tak mocno uwagi opinii publicznej. Ten nowy jej wymiar wyłonił się wraz z narodzinami przed mniej więcej dwudziestu pięciu laty techniki obrazowania mózgu — fMRI (functional magnetic resonance imaging), czyli funkcjonalnego (czynnościowego) rezonansu magnetycznego. Technika ta pozwala mierzyć aktywność mózgu i przedstawiać ją właśnie w postaci owych już ikonicznych obrazków tak powszechnie reprodukowanych dziś nawet w rubrykach naukowych codziennych gazet.
To właśnie neuroobrazowanie, traktowane jako narzędzie pozwalające eksplorować biologię umysłu, sprawiło, że dziś nauki o mózgu zajmują tak poczesne miejsce w masowej wyobraźni. Jak skomentował to jeden z naukowców, „mapy aktywności mózgu zastąpiły dziś planetarny model atomu Bohra w roli symbolu nauki”⁴. Istotnie, neuroobrazowanie niesie obietnicę rozszyfrowania tajemnic mózgu, czym kusi — a w rzeczywistości zwodzi — wszystkich, którzy chcą wiedzieć, co ludzie skrywają w swych umysłach. Tej pokusie łatwo ulegają politycy, pragnący manipulować głosami wyborców, marketingowcy, chcący się dowiedzieć, czym kierują się kupujący, przedstawiciele systemu sprawiedliwości, którzy dostrzegli w nowych narzędziach neuronauk bezbłędny wykrywacz kłamstw, specjaliści od uzależnień, szukający metod walki z nałogami, psychologowie i psychiatrzy, badający etiologię chorób psychicznych, a wreszcie prawnicy, zwłaszcza obrońcy, którzy dostrzegli w niej narzędzie powalające dowodzić, że ich klienci nie są winni zarzucanych im czynów, bo nie działali ze złą wolą (albo w ogóle wbrew swej wolnej woli). Kłopot w tym, że tak wielkich oczekiwań neuroobrazowanie nie może spełnić, a na pewno jeszcze nie teraz.
TOM WOLFE, ikona amerykańskiego dziennikarstwa, z charakterystyczną dla siebie przenikliwością już w roku 1996, parę lat po tym, gdy zaczęto używać fMRI, napisał: „Każdy, kto chce wiedzieć, co będzie kluczowym osiągnięciem początków XXI wieku, powinien zwrócić uwagę na neuroobrazowanie”⁵. Dziś możemy tę przepowiednię zweryfikować.
Przede wszystkim — skąd ta fiksacja. No cóż, po pierwsze sam temat robi swoje —ludzki mózg, to najbardziej złożony twór we Wszechświecie. To arcydzieło natury, które wyposaża nas w moce poznawcze wciąż jeszcze przekraczające wszystko, co potrafią zrobić produkowane przez człowieka krzemowe maszyny, mające go naśladować. Te z grubsza osiemdziesiąt miliardów komórek nerwowych, czyli neuronów, z których każdy komunikuje się z dziesiątkami tysięcy innych, tworzy między naszymi uszami niespełna półtorakilogramowy kosmos, w którym jest więcej połączeń niż gwiazd w obserwowalnym Wszechświecie⁶. W jaki sposób ta neuronalna plątanina potrafi wygenerować jaźń, to jedna z największych zagadek nauki i filozofii. A gdy jeszcze tę tajemnicę da się pokazać na obrazkach — skanach mózgu w tym przypadku — sukces gwarantowany. Powód jest oczywisty — z wszystkich naszych zmysłów najlepiej rozwinięty jest wzrok, co skądinąd jest w pełni zrozumiałe w kontekście ewolucyjnym: nasi przodkowie właśnie za jego pomocą identyfikowali i zagrożenia, i źródła pokarmu. Wszystko jednak wskazuje, że ewolucyjne korzyści (przetrwanie), jakie dawał nam wzrok, obciążyły nas również szczególnym błędem poznawczym — wierzymy, że świat jest taki, jakim go odbieramy (widzimy). Psychologowie i filozofowie nazywają to „naiwnym realizmem”. Ta błędna wiara w trafność naszej percepcji była źródłem dwóch największych fałszywych teorii w dziejach ludzkości — utrzymujących się przez tysiące lat przekonań, że Ziemia jest płaska, a Słońce krąży wokół niej. Galileusz doskonale ujął potęgę tego złudzenia, gdy w 1632 roku w Dialogu… napisał, że kopernikański heliocentryczny model kosmosu „stanowi gwałt na naszych zmysłach”, bowiem przeczy wszystkiemu, co mówią nam nasze oczy⁷.
Otóż obrazy aktywacji mózgu też nie są w istocie tym, co mówią nam nasze oczy, a już na pewno nie są tym, co mówią o nich media. To nie żadne „fotografie” działającego mózgu, bo naukowcy nie mogą tak po prostu zajrzeć sobie „do” mózgu i zobaczyć, co on „robi”. Te piękne, kolorowe obrazki w rzeczywistości przedstawiają obszary mózgu pracujące najciężej (miarą obciążenia konkretnego obszaru jest zużycie tlenu), gdy osoba badana wykonuje jakieś zadanie — czyta fragment tekstu albo reaguje na konkretne bodźce, na przykład zdjęcia ludzkich twarzy. To dopiero bardzo mocny komputer przekształca zaczerpnięte ze skanera informacje o ilości dostarczonego do określonych obszarów tlenu w te doskonale nam znane obrazy, na których odpowiednio wyróżnione zostają obszary najaktywniejsze podczas wykonywania konkretnej czynności. Mimo pozornej łatwości wnioskowania z takich danych, bardzo trudnym wyzwaniem dla naukowca jest stwierdzenie na podstawie pików aktywności energetycznej w mózgu, co naprawdę dzieje się w umyśle danej osoby⁸.
Neuroobrazowanie to młoda dyscyplina naukowa, w zasadzie ledwo zaczęła raczkować, a w każdej nauce w wieku niemowlęcym okres połowicznego rozpadu faktów jest bardzo krótki i choćby z tego powodu traktowanie wszystkich wyników badań jako niekwestionowanej wiedzy jest przejawem krańcowej naiwności, o ile nie zwykłej głupoty, zwłaszcza gdy wyniki te zawdzięczamy technologii, której implikacje jeszcze nie za dobrze rozumiemy. Naukowcy dobrze wiedzą, że zawsze można lepiej sformułować pytania, doprecyzować teorie i udoskonalić techniki. Niemniej zdarza się i to często, że zapominają o koniecznej pokorze, a wtedy nieuchronnie do gry wkraczają media i podgrzewają atmosferę. Na przykład kilka lat temu, podczas amerykańskiej kampanii prezydenckiej w roku 2008, grupa neuronaukowców z UCLA postanowiła definitywnie rozwiązać zagadkę niezdecydowanych wyborców. Badacze znaleźli zatem przedstawicieli tej właśnie części elektoratu, namówili ich na wejście do skanera i zaczęli badać reakcję na ekspozycję zdjęć kandydatów. Następnie na podstawie aktywności mózgu „odtworzyli” niezwerbalizowane postawy osób badanych i w artykule przygotowanym wspólnie z trzema konsultantami politycznymi z waszyngtońskiej firmy FKF Applied Research zaprezentowali swoje „odkrycia” w opublikowanym w „New York Timesie” artykule opatrzonym efektownym tytułem This Is Your Brain on Politics ( — redakcja zamieściła go na prestiżowej, drugiej stronie)⁹. Artykuł zilustrowany został kilkunastoma obrazkami ukazującymi mózgi upstrzone licznymi pomarańczowymi i żółtymi plamkami ilustrującymi wyraźnie podwyższoną aktywację, gdy badani oglądali zdjęcia Hillary Clinton, Mitta Romneya, Johna Edwardsa i kilku innych kandydatów. Te wzorce aktywności, jak tłumaczyli autorzy artykułu, wskazują, „na którego z kandydatów niezdecydowani ostatecznie mogą się zdecydować przekazać swój głos”. Dwójka kandydatów wyraźnie nie przyciągnęła nawet najmniejszej uwagi niezdecydowanych. Kto? — John McCain i Barack Obama, czyli właśnie ci dwaj, którzy ostatecznie uzyskali nominację swoich partii.
Autorami kolejnego równie nagłośnionego badania z 2008 roku byli naukowcy z londyńskiego University College, a ich artykuł nosił tytuł The Neural Correlates of Hate . Badacze poprosili uczestników eksperymentu, by przynieśli ze sobą zdjęcia ludzi, których nienawidzą — zwykle byli to ex-kochankowie, konkurenci w pracy i politycy — oraz zdjęcia tych, do których nie żywią jakichś szczególnych uczuć, a następnie porównali reakcje, czyli wzorce aktywności mózgu, na fotografie neutralne z analogicznymi neuronalnymi korelatami ekspozycji na zdjęcia ludzi znienawidzonych. Jak łatwo się domyślić, w mediach opis badań pojawił się pod nagłówkami — „Uczeni zidentyfikowali ‚obwód nienawiści’ w mózgu”.
Jeden z autorów badania, Semir Zeki, powiedział dziennikarzom, że nadejdzie taki czas, gdy skany mózgu będą wykorzystywane w sądzie, na przykład po to, by stwierdzić, czy morderca nienawidził swojej ofiary¹⁰. Cóż — nie tak szybko! To prawda, że wyniki badania pokazują, iż niektóre obszary mózgu wykazują większą aktywność, gdy ludzie oglądają zdjęcia znienawidzonych osób i przypuszczalnie uświadamiają sobie swoje wrogie uczucia, gdy się im przyglądają. Problem jednak tkwi w tym, że te podświetlone na obrazach obszary mogą wykazywać podwyższoną aktywację pod wpływem wielu różnych emocji, nie tylko nienawiści. Nie ma żadnych nowo odkrytych szlaków ani regionów, które aktywowałyby się tak, że moglibyśmy jednoznacznie wskazać neuronalne korelaty danej emocji.
Biura prasowe licznych uniwersytetów też chętnie dzielą się podobnymi „odkryciami” w przeznaczonych dla mediów komunikatach i upowszechniają informacje, które obszary w mózgu rozświetlają się, gdy człowiek myśli o bogu („Znaleziono ośrodek religii”), a które, gdy mowa o miłości („To tu miłość kryje się w mózgu”). Nauronaukowcy czasem sami ironicznie określają te badania mianem „kropkologii” (blobology) — to dość pogardliwe, a może bardziej ironiczne określenie badań polegających wyłącznie na identyfikacji obszarów mózgu, które uaktywniają się, gdy osoba badana doświadcza X lub wykonuje Y. Niespecjalista łatwo może się w tym pogubić i dać zwieść, bo laik nie musi być w pełni świadom faktu, że ani fMRI, ani żadna inna metoda obrazowania mózgu nie umożliwia odczytania ludzkich myśli lub uczuć. Te techniki operują pomiarem dystrybucji krwi z tlenem w mózgu i pokazują tylko, które jego obszary wykazują większą aktywność, gdy skanowany osobnik myśli o czymś, odczuwa coś albo po prostu rozmawia, czyta lub coś liczy. Od wzorców wykorzystania tlenu jeszcze bardzo daleka droga do wyrokowania — i to z jakąż pewnością siebie! — o tym, jaki ludzie mają stosunek do kandydatów w wyborach lub do płacenia podatków i co czują, gdy usychają z miłości¹¹.
Takie popneuronauki to oczywiście łatwy cel, niemniej zdecydowaliśmy się przywołać je w naszej książce, bowiem to one głównie skupiają uwagę mediów i kształtują opinię publiczną. Poważni dziennikarze naukowi zżymają się, gdy ktoś pisze, że mapy aktywacji przedstawiają „mózg w działaniu”, a poważni autorzy książek popularnonaukowych wkładają wiele wysiłku w to, by badania neuronakowe opisywać rzetelnie i między innymi dzięki tym rozsądnym ludziom tworzy się powoli właściwy klimat podwyższonej wrażliwości na różne „neurobzdury”, „neuropychę” i „neurowrzawę” (część z tych określeń ukuli zresztą sami sfrustrowani neuronaukowcy). Niemniej w tym świecie, gdzie uniwersytety i placówki naukowe konkurują o reklamę i publicity, przebijają się głównie medialne sensacyjki, jak newsy, które można sprzedać pod nagłówkiem „Psychologowie ustalili, że mężczyźni postrzegają kobiety w bikini jako przedmioty”¹².
Problem z bezmyślną neuronauką nie wynika wcale z samej tej dyscypliny, która bez wątpienia jest jednym z wielkich intelektualnych osiągnięć współczesnej nauki i dysponuje naprawdę fascynującym instrumentarium. Również sam cel neuroobrazowania jest wyjątkowo ważny i fascynujący — chodzi nam przecież o to, by stworzyć eksplanacyjny most nad przepaścią oddzielającą niematerialny umysł od czysto cielesnego mózgu. Tyle że relacja między mózgiem a umysłem jest nieprawdopodobnie złożona, a my wciąż jeszcze bardzo słabo ją rozumiemy. To sprawia, że mamy do czynienia z obszarem nader podatnym na nadużycia mediów, nadgorliwych naukowców i wreszcie rozmaitych „neurobiznesmenów”, którzy sprzedają naiwnym różne pseudoprawdy niemające w istocie niemal żadnego uzasadnienia w materiale empirycznym. Brytyjski neurosceptyk Steven Pool, sięgając po analogię z seksuologią, nazwał ich produkty „przedwczesną ekstrapolacją”¹³. Tymczasem trzeba zawsze pamiętać, że w przypadku obrazów aktywacji mózgu może i sprawdza się reguła „zobaczyć znaczy uwierzyć”, ale na pewno nie działa „zobaczyć znaczy zrozumieć”.
Część niewłaściwych zastosowań neuronauk jest zabawna i w zasadzie nieszkodliwa. Do tej kategorii można chyba zaliczyć burzliwie się ostatnio rozwijającą dziedzinę „neurozarządzania” i jej ofertę w stylu książki Your Brain and Business: The Neuroscience of Great Leaders , której autorzy doradzają nerwowym menadżerom, by pamiętali, że „ośrodki lęku w mózgu mają połączenia z ośrodkami podejmowania decyzji, w tym z korą przedczołową i przednią częścią kory zakrętu obręczy”. Neuromoda wkroczyła też, czemu trudno się dziwić, na rynek edukacji i wychowania. Rodzice i nauczyciele to wymarzona klientela dla różnych „ćwiczeń mózgu”, „edukacji dostosowanej do mózgu” i „rodzicielstwa dostosowanego do mózgu”. W większości przypadków te, czasem zgrabnie nawet wymyślone przedsięwzięcia to zwykle próba sprzedaży całkiem sensownych, sprawdzonych i uzasadnionych porad jedynie zilustrowanych odkryciami neuronauki, które do meritum przekazu nic nie wnoszą. Takie wstawki mają jednak swoje uzasadnienie — jak to trafnie podsumował pewien psycholog poznawczy: „Nie potrafisz przekonać innych do swoich poglądów? Zacznij wszędzie dodawać przedrostek neuro-. Większe przychody, a przynajmniej zwrot kosztów gwarantowany”¹⁴.
W niektórych obszarach realnego świata jednak doczytywanie się w obrazach aktywacji mózgu zbyt wielu informacji może być naprawdę niebezpieczne. Rozważmy choćby system prawny. Kiedy ktoś popełnia zbrodnię, kto jest winien — sprawca czy jego mózg? Rzecz jasna to fałszywa alternatywa. Jeżeli biologia czegokolwiek nas uczy, to bez wątpienia tego, że dychotomia „mój mózg” versus „ja” jest fałszywą dychotomią. Niemniej jednak, jeśli biologiczne podstawy i mechanizmy jakiegoś zachowania mogą być zidentyfikowane — a nawet jeszcze lepiej: wprost wskazane na obrazku, gdzie jawią się pod postacią barwnych plam — zwłaszcza niespecjalista może dać się skusić myśli, że konkretne zachowanie miało charakter „czysto biologiczny”, było zatem niejako wymuszone przez fizjologię, a nie dobrowolne. Trudno się w tej sytuacji dziwić, że obrońcy w sprawach karnych coraz chętniej sięgają po dane z neuroobrazowania i próbują dowodzić, że to jakiś biologiczny defekt zmusił ich klienta do popełnienia morderstwa. I nic też dziwnego, że również niektórzy neuronaukowcy rozsnuwają dramatyczne wizje ewolucji prawa karnego. David Eagleman twierdzi na przykład, że niewykluczone, „iż pewnego dnia odkryjemy, że wiele niepożądanych zachowań ma czysto biologiczne podłoże, i w efekcie pogodzimy się z tym, że niektóre błędne decyzje człowieka należy traktować tak samo jak konsekwencje schorzeń fizycznych takich jak cukrzyca lub choroba płuc”¹⁵, a gdy już to nastąpi, przewiduje Eagleman, „większość sędziów zacznie zakładać raczej niewinność niż winę oskarżonego”¹⁶. Czy jednak zarysowany w powyższych cytatach obraz przyszłości ma sens? Przecież każde zachowanie da się ostatecznie sprowadzić do wykrywalnej aktywności mózgu i czy to ma oznaczać, że każdy zły czyn można wyjaśniać w terminach „teorii” przestępstwa bazującej na założeniu „to nie ja, to mój mózg”? Czy już nikt nigdy nie będzie uznany za winnego swoich zbrodni? To ważne i głębokie pytania, a jak na nie odpowiadamy, zależy od tego, jak rozumiemy relację między mózgiem a umysłem.
UMYSŁ NIE ISTNIEJE bez mózgu. Dziś już praktycznie wszyscy naukowcy (autorów powyższych słów nie wykluczając) są monistami, gdy mowa o relacji umysł-ciało — uważamy, że umysł i mózg są wytworem tej samej materii. Wszelkie subiektywne doznania — kiedy człowiek trzęsie się ze strachu lub drży z pożądania — korespondują z fizycznymi procesami zachodzącymi w mózgu. Dekapitacja to ostateczny i niepodważalny argument na rzecz tej tezy — gdy przestaje działać mózg, znika umysł. To jednak, że umysł jest efektem aktywności neuronów, nie oznacza, że jest identyczny z materią, której działania jest produktem. Nie ma w tym nic tajemniczego ani mistycznego, ani nie jest potrzebna akceptacja jakiegokolwiek dualizmu zakładającego odmienność fizycznej materii, z której powstawać by miały umysł i mózg. Oznacza tylko — i aż — tyle, że nie powinniśmy ekstrapolować reguł działających na poziomie komórkowym na poziom psychologicznej interpretacji ludzkich zachowań. Może najlepiej wyjaśnić to za pomocą analogii — jeśli ktoś chciałby zrozumieć treść słów wydrukowanych na tej stronie, mógłby oczywiście zwrócić się do chemika, który po przeprowadzeniu odpowiednich badań podałby mu szczegółowy skład chemiczny farby drukarskiej wykorzystywanej do druku, ale nawet najdokładniejsza analiza nie pomogłaby ani w zrozumieniu poszczególnych słów, ani tym bardziej całej prezentowanej treści.
Wracając zaś do mózgu — naukowcy poczynili już wielkie postępy w redukowaniu jego wielopoziomowej złożoności i dziś widzą w nim nie tylko jednorodny narząd, ale również składające się na niego neurony, białka, z których są zbudowane, i wreszcie geny decydujące o budowie tych białek. Takie podejście pozwala nam analizować ludzkie myśli i działania na wielu poziomach, poczynając od najbardziej podstawowych. Jednym z najniższych szczebli tej mózgowej hierarchii jest właśnie poziom neurobiologiczny, który umożliwia powiązanie aktywność mózgu z aktywnością tworzących go komórek¹⁷. Geny sterują powstawaniem i rozwojem neuronów, neurony budują w mózgu połączenia, powyżej mamy procesy przetwarzania informacji (obliczeniowe) i dynamikę sieci neuronalnych. Na środkowym poziomie tej złożonej struktury powstają świadome stany umysłowe — myśli, uczucia, percepcja, wiedza, intencje. Poziom najwyższy zaś zajmuje kontekst społeczny i kulturowy, w którym to wszystko się rozgrywa, który pełni nader istotną funkcję w kształtowaniu naszych myśli, odczuć i zachowań.
Problem pojawia się, gdy próbujemy przypisać zbyt wielką wagę wyjaśnieniom z poziomu mózgowego, a niedostatecznie uwzględniamy czynniki psychologiczne i społeczne. Tu znów pomóc może analogia — im wyżej wjeżdżamy windą widokową, z tym szerszej perspektywy możemy oglądać rozciągające się pod nami miasto. Na tej samej zasadzie różne poziomy analizy dają nam odmienny obraz ludzkiego zachowania¹⁸. Przy takim założeniu należy po prostu pamiętać, że dla pewnych celów jedne poziomy wyjaśnienia sprawdzają się lepiej niż inne. Ta zasada ma szczególne znaczenie w terapii. Naukowiec poszukujący leku na chorobę Alzheimera będzie majstrował raczej na niższych poziomach naszej drabiny eksplanacyjnej, na przykład opracowując substancje, które mogłyby zapobiegać formowaniu się blaszek amyloidowych i splątków neurofibralnych charakterystycznych dla tego właśnie schorzenia. Z kolei terapeuta starający się pomóc przeżywającemu kryzys małżeństwu musi działać na poziomie psychologicznym. Gdyby zamiast tego postanowił obejrzeć mózgi swoich pacjentów przy wykorzystaniu fMRI, efekt mógłby być gorszy niż przy zaniechaniu jakichkolwiek działań, bo dodatkowo odwróciłby jeszcze uwagę małżonków od tego, co naprawdę dla nich ważne, i od poziomu, na którym interwencja terapeutyczna miałaby sens — od ich uczuć, myśli i wzajemnych relacji.
W ten oto sposób powróciliśmy do map aktywacji mózgu i innych przedstawień danych bezpośrednio zaczerpniętych z mózgu i do pytania, co można z takich danych wywnioskować o tym, co ludzie myślą i czują i jak wpływa na nich realny, społeczny świat. W tym sensie kariera neuroobrazowania przywołała na nowo dawną debatę, czy umysł to to samo, co mózg. W filozofii pytanie to znane jest pod nazwą „twardego problemu” i jest bez wątpienia jedną z największych naukowych zagadek. Czy kiedykolwiek zostanie rozwiązana? Czy paralelne języki neurobiologii i życia umysłowego dorobią się kiedyś wspólnego słownika?¹⁹ Wielu ludzi wydaje się w to wierzyć. Neuronaukowiec Sam Harris sądzi na przykład, że z czasem badania nad mózgiem doprowadzą do pełnego wyjaśnienia problemu umysłu, czyli po prostu natury ludzkiej, dzięki czemu to właśnie z neuronauk czerpać będziemy wiedzę o wartościach. Podobnie Semir Zeki, brytyjski neuronaukowiec, oraz Oliver Goodenough, teoretyk prawa, którzy z entuzjazmem piszą o „niedalekiej przyszłości (być może dzielą nas od niej już tylko dekady), gdy rzetelna naukowa wiedza o mózgowym systemie sprawiedliwości oraz o tym, jak mózg reaguje na konflikty, najprawdopodobniej dostarczy nam narzędzi pozwalających rozwiązywać międzynarodowe i polityczne spory”. Michael Gazzaniga, jeden z gigantów współczesnych neuronauk, też ma nadzieję, że powstanie „bazująca na wiedzy o mózgu filozofia życia” uwzględniająca „etykę wbudowaną w nasze mózgi”. „Byłoby o wiele mniej cierpienia, wojen i konfliktów — dodaje — gdybyśmy nauczyli się bardziej świadomie żyć w zgodzie z własnymi mózgami”²⁰.
Nic dziwnego w tym kontekście, że narodziła się też wizja neuronaukowców jako „nowych najwyższych kapłanów tajemnej wiedzy o ludzkiej psychice i nowych filozofów zdolnych wytłumaczyć ludzkie zachowania”²¹. Czy zatem pewnego dnia będziemy musieli zastąpić biurokratów neurokratami… Cóż, sami nauronaukowcy, jakkolwiek snują bardzo ambitne i dalekosiężne plany, bardzo skąpią niestety szczegółów, w jaki to sposób ich dyscyplina miałaby nas wyposażyć w wiedzę o ludzkich wartościach i zagwarantować w ten sposób pokój na Ziemi. W sumie można odnieść wrażenie, że niektórzy eksperci widzą w neuronaukach następcę genetyki, naukę — a może raczej należałoby powiedzieć narrację — zdolną wyjaśnić i przewidzieć wszystkie niemalże ludzkie zachowania. Pamiętajmy jednak, że przed determinizmem genetycznym była już moda na radykalny behawioryzm B.F. Skinnera, wyjaśniający wszystkie ludzkie zachowania w języku kar i nagród. Wcześniej jeszcze, w minionych XIX i XX wieku, mieliśmy freudyzm, który z kolei głosił, że człowiek to suma nieuświadomionych konfliktów i popędów. Każda z tych szkół czy mód uważała, że rzeczywiste przyczyny naszych zachowań są zupełnie inne, niż nam się wydaje. Czy neurodeterminizm stanie się kolejną wszechogarniającą opowieścią o kondycji ludzkiej?
JEDNO Z NAS JEST PSYCHIATRĄ, drugie psychologiem, i oboje przyglądamy się karierze neuronauk w kulturze masowej z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony cieszy nas oczywiście to, że opinia publiczna tak się naukami o mózgu interesuje i rzecz jasna ekscytuje nas perspektywa nowych odkryć, z drugiej jednak martwi, że tak wiele z publikowanych przez media informacji to „zwulgaryzowana neuronauka”, jak trafnie określił ją autor witryny „Neuroskeptic”, czyli przekazy oferujące powierzchowne i do tego jeszcze czysto mechanistyczne (nie trzeba dodawać, że również fałszywe) opisy bardzo złożonych zjawisk. Kiedy debiutowały współczesne techniki neuroobrazowania, oboje jeszcze studiowaliśmy. Pierwszą funkcjonalną techniką była pozytronowa tomografia emisyjna (PET od ang. positron emission tomography), która powstała w połowie lat 80. XX wieku. Niecałą dekadę później na scenę wkroczył niemal magiczny fMRI i w krótkim czasie stał się jednym z podstawowych instrumentów badawczych w psychologii i psychiatrii, a wykorzystanie neuroobrazowania stało się w zasadzie warunkiem sine qua non pomyślnej kariery naukowej w psychologii, a już na pewno zdecydowanie zwiększało szanse na granty i na publikacje w prestiżowych czasopismach. Obecnie wiele wydziałów psychologii stawia biegłość w posługiwaniu się metodami obrazowania mózgu jako warunek przyjęcia do pracy²².
Często można usłyszeć, że mózg to ostateczna granica poznania naukowego. W pełni się z tym zgadzamy, przeszkadza nam jednak, że w rosnącej liczbie obszarów badawczych wyjaśnieniom na poziomie aktywności mózgu nadaje się szczególny status, niejako z góry zakładając ich wyższość nad innymi podejściami do badania ludzkiego zachowania. Wymyśliliśmy nawet nazwę dla tego zjawiska — „neurocentryzm” — to pogląd, zgodnie z którym doświadczenia i zachowania człowieka mogą być najlepiej (o ile nie wyłącznie) wyjaśnione właśnie z perspektywy aktywności i budowy mózgu²³. W tym podejściu badanie mózgu uznawane jest za bardziej „naukowe” niż analiza motywacji, uczuć, myśli i uczynków. Obrazowanie mózgu, dzięki któremu można wreszcie „zobaczyć” to, co dotąd było ukryte, jest dla neurocentryzmu wręcz idealnym paliwem. Przyjrzyjmy się choćby, co dzieje się wokół uzależnień. Neuronaukowiec David Linden stwierdził na przykład, że „zrozumienie biologicznych mechanizmów odczuwania przyjemności sprawia, że powinniśmy w zupełnie nowy sposób ujmować moralne i prawne aspekty nałogów”²⁴. To rozumowanie dość powszechne wśród ekspertów od uzależnień, tylko że naszym zdaniem kompletnie pozbawione sensu. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że są nader poważne powody, by zmienić sposób, w jaki system sprawiedliwości traktuje uzależnienia, ale biologia nałogów na pewno nie jest jednym z nich. Dlaczego? Otóż dlatego, iż z faktu wykazania powiązań uzależnienia z neurobiologicznymi zmianami nie wynika wcale, że nałóg nie pozostaje nadal wyborem. Spójrzmy na przypadek znanego amerykańskiego aktora, Roberta Downeya Jr. Był moment, gdy wszystkie tabloidy rozpisywały się o jego kolejnych ekscesach „pod wpływem”. „To jakbym trzymał lufę naładowanego rewolweru w ustach, a palec na spuście, i do tego uwielbiał smak prochu” — wspominał sam Downey. Zdawało się kwestią czasu, kiedy umrze z przedawkowania. On jednak zdecydował się zmienić swoje życie i poszedł na odwyk. Dlaczego tyle ćpał? Dlaczego zdecydował się rzucić nałóg (i to skutecznie)? Badanie jego mózgu — niezależnie jak wyrafinowanymi metodami — nie odpowie na te pytania i to nie z powodu zbyt małego zaawansowania technologicznego naszych narzędzi. Podstawowy problem z neurocentryzmem wiąże się z tym, że to podejście dezawuuje znaczenie wyjaśnień psychologicznych oraz czynników środowiskowych podtrzymujących nałóg, takich jak nieuregulowane życie osobiste, stres i łatwy dostęp do narkotyków.
NASZYM CELEM jako autorów tej książki jest przywrócenie trzeźwości osądu i ucięcie różnych jałowych spekulacji, które dziś powszechnie towarzyszą neuronaukom. Z tego właśnie powodu szczególnie uważnie chcemy przyjrzeć się konsekwencjom ekspansji neuroobrazowania (oraz innych technik, takich jak m.in. EEG, czyli elektroencefalografia) poza laboratoria i placówki naukowe — do marketingu, klinik odwykowych i na sale sądowe.
W Rozdziale 1. omówimy pokrótce samą technikę fMRI. Zaczniemy od podstaw budowy mózgu, następnie opiszemy, jak powstają obrazy aktywacji mózgu i w jaki sposób projektowane są najprostsze badania. Wskażemy też na pewne interpretacyjne pułapki wiążące się z neuroobrazowaniem. Główny cel, jaki nam w tym momencie przyświeca, to uświadomienie czytelnikowi olbrzymiej złożoności mózgu i tego, jakie konsekwencje może mieć wnioskowanie o złożonych procesach mentalnych, takich jak myśli, pragnienia, intencje i uczucia, na podstawie informacji zaczerpniętych bezpośrednio z mózgu.
W Rozdziale 2. przejdziemy do neuromarketingu. Za tym biznesem kryje się pomysł, że konsumenci nie potrafią szczerze powiedzieć, co im się naprawdę podoba i co chcieliby kupić, natomiast gdybyśmy mogli zajrzeć im do mózgu i na bieżąco mierzyć ich reakcje na produkty oraz inne bodźce, takie jak reklamy czy zapowiedzi filmów, można by zaprojektować w stu procentach skuteczne kampanie reklamowe. W coś takiego przynajmniej wierzą neuromarketerzy, a ich porad słuchają niektóre największe firmy świata²⁵.
Biologia (patologicznych) pragnień jest głównym wątkiem Rozdziału 3., poświęconego uzależnieniom. Jak zwracamy uwagę, koncepcja uzależnienia jako „choroby mózgu” jest akceptowana przez bardzo wielu badaczy, a także terapeutów uzależnień. Jej nieomal mechaniczna prostota jest bez wątpienia pociągająca, ale też groźna, bo nie pozwala dostrzec innych czynników napędzających nałóg. Jak uważamy, znacznie szersze rozumienie uzależnienia, wychodzące poza czysto biologiczne mechanizmy, jest kluczowym elementem skutecznej terapii.
W kolejnych rozdziałach zajmujemy się implikacjami kariery neuronauk w dziedzinie prawa. W Rozdziale 4. omawiamy „mózgowe wykrywacze kłamstw”. Podobnie jak neuromerketing, jest to obszar ożywiony duchem autentycznej przedsiębiorczości i konkurencji. Czysto komercyjne instytucje, takie jak No Lie MRI, zapewniają swoich potencjalnych klientów — agencje ochrony, pracodawców, podejrzliwych mężów i żony… — że dysponują „absolutnie pewnymi naukowymi metodami wykrywania oszustw i innych informacji skrytych w mózgu”. Wielokrotnie już No Lie MRI oraz ich główny konkurent Cephos próbowali wnieść swój dorobek na sale sądowe i z tego względu właśnie staramy się sprawdzić, na ile takie techniki mogą być przydatne w kryminalistyce, czyli tam, gdzie stawka jest naprawdę wysoka. Zastanawiamy się również, czy grozi nam, że w dającej się przewidzieć przyszłości będziemy mogli od zatrzymującego nas policjanta usłyszeć: „Mam nakaz przeszukania twojego mózgu”.
Rozdział 5. omawia sytuację neuronauk na sali sądowej. Są neuronaukowcy, na przykład cytowani już wcześniej David Eagleman i Sam Harris, którzy mają nadzieję, że nastąpi takie przesunięcie akcentów „z winy na biologię” właśnie w kontekście neurobiologicznym. My jednak chcielibyśmy zwrócić uwagę, że między odwołującym się do aktywności mózgu wyjaśnieniem jakiegokolwiek czynu a odpowiedzialnością (a raczej jej brakiem) sprawcy przejście dalece nie jest proste.
W Rozdziale 6. rozważamy nader doniosłą kwestię — pytamy, jakie są implikacje neuronauk dla wolności wyboru jednostki. Uważamy, że ludzie są obdarzonymi wolną wolą podmiotami własnych działań, zdolnymi do zmieniania własnych losów i do ponoszenia odpowiedzialności — na dobre i na złe — za własne czyny. Wielu bardzo poważanych naukowców nie przyznaje nam racji. Biolog Robert Sapolsky twierdzi na przykład z przekonaniem, że „nasza rosnąca wiedza o mózgu sprawia, że pojęcia takie jak sprawstwo i odpowiedzialność, czyli same podstawy systemu sprawiedliwości, wymagają zasadniczej rewizji”²⁶. Czy rzeczywiście, nawet jeśli nadejdzie taki moment, że zrozumiemy, jak pracuje mózg, będzie to oznaczało, że mamy odrzucić, a przynajmniej bardzo zmodyfikować przekonanie, iż człowiek jest moralnym podmiotem, a jego działania zasługują na karę lub pochwałę? Jak pokażemy, nie ma raczej sensownych powodów, by z tego wymiaru wolności i odpowiedzialności zrezygnować.
W Epilogu zrekapitulujemy to, co zostało powiedziane wcześniej, i zajmiemy się kwestią kluczową — pytaniem, co w istocie neuronauki mogą nam powiedzieć o człowieku, a czego nie mogą. Techniki neuroobrazowania bez wątpienia kryją w sobie wielki potencjał objaśniania neuronalnych korelatów codziennych decyzji, ale też uzależnień i chorób psychicznych. Ten potencjał nie może jednak przysłonić wagi innych niż aktywność mózgu wyjaśnień ludzkich zachowań. Żyjemy, to prawda, w czasach olbrzymiego rozkwitu badań nad mózgiem. Wielkie oczekiwania towarzyszące rozwojowi tej dziedziny wiedzy są w pełni zrozumiałe. Musimy jednak mieć świadomość, że jest to też czas bezmyślnej neuronauki, jak ją nazwaliśmy, która propaguje zdecydowanie zawyżone oczekiwania wobec tego, na ile badania nad mózgiem rzeczywiście mogą usprawnić i ulepszyć nasze prawo, medycynę, politykę społeczną czy wreszcie marketing. Naiwni dziennikarze, podejrzani neurobiznesmeni i czasem sami nadgorliwi neuronaukowcy próbują nam wmówić, że skany mózgu ukazują prawdziwą zawartość naszych umysłów, a fizjologia mózgu to najsensowniejszy poziom wyjaśniania i rozumienia zachowania. Co gorsza, tę daleką jeszcze od dojrzałości (choć niewątpliwie olśniewającą) naukę próbuje się komercjalizować, a też zaimplementować w kryminalistyce.
To oczywiste i zupełnie naturalne, że postęp naukowy i rozwój wiedzy o mózgu sprawia, iż zaczynamy myśleć o sobie w sposób nieco bardziej mechanistyczny. Trzeba jednak uważać, żeby nie zajść tą drogą zbyt daleko, bo może to utrudnić sprostanie największemu kulturowemu i cywilizacyjnemu wyzwaniu, jakie nas czeka w nadchodzących latach — tym wyzwaniem jest odpowiedź na kluczowe pytanie: Jak pogodzić rozwój nauk o mózgu z ideą wolności. Wolności osobistej, prawnej i obywatelskiej.
Domeną neurobiologii jest mózg i fizyczne (biologiczne) mechanizmy jego działania. Domeną psychologii — i domeną umysłu — są ludzie i ich motywacje. Obie te domeny są kluczowe dla zrozumienia, dlaczego robimy to, co robimy, i obie są równie ważne, jeśli chcemy ograniczyć ludzkie cierpienie. Umysł i mózg to dwie odmienne perspektywy analizy ludzkiego doświadczenia i to rozróżnienie ma znaczenie nie tylko w kontekście akademickich debat. To, jak je ujmiemy, ma zasadnicze konsekwencje dla naszej wizji natury ludzkiej, osobistej odpowiedzialności i wartości moralnych.²⁷