- promocja
- W empik go
Prawdziwa historia Ireny Sendlerowej - ebook
Prawdziwa historia Ireny Sendlerowej - ebook
Autorka głośnej, pierwszej i jedynej biografii Ireny Sendlerowej prezentuje zweryfikowane fakty dotyczące życia bohaterki. Po dziesięciu latach od pierwszego wydania – w nowej, rozbudowanej, poprawionej i uzupełnionej wersji, wzbogaconej zdjęciami i po raz pierwszy publikowanymi dokumentami – przedstawia życie Ireny Sendlerowej także z bardziej prywatnej perspektywy. Przede wszystkim dzięki wspomnieniom córki Sendlerowej – Janiny Zgrzemskiej, która włączyła się w prace związane z wydaniem „Prawdziwej historii…”, a także wzbogaciła ją wieloma pamiątkami ze swego prywatnego archiwum. Dzięki opowieści córki widzimy, jak wojenna działalność słynnej Matki dzieci Holocaustu wpłynęła na jej późniejsze życie i życie jej najbliższych. Teksy Ireny Sendlerowej pokazują zaś, jak dbała Ona o pamięć tych, z którymi wspólnie ratowała życie żydowskim dzieciom.
O tym, jak Irena Sendlerowa zmienia się w ikonę (co często przesłania prawdziwego Człowieka), najlepiej chyba wie Autorka Jej biografii, która była naocznym świadkiem budowania tej legendy – pięknej i wspaniałej jak działalność Ireny Sendlerowej, jednak często wymagającej faktograficznego uzupełnienia, niekiedy zaś sprostowania. I właśnie fakty – dziesiątki dokumentów z okresu wojny i okresu powojennego, a także listów i tekstów Ireny Sendlerowej – tworzą tę mocną, niepowtarzalną lekturę. Autorka mierzy się z legendą, obala mity, sprostowuje nieprawdziwe dane (przytaczając dokumenty), podaje przemilczane (a czasem specjalnie nienaświetlone, również przez samą Sendlerową) fakty. Prawdziwa historia Ireny Sendlerowej jest równie wielka jak Jej legenda, ale jeszcze bardziej tragiczna i… bardzo ludzka.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-64700-14-9 |
Rozmiar pliku: | 12 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
CÓRKA IRENY
ROZMOWA ANNY MIESZKOWSKIEJ Z JANINĄ ZGRZEMBSKĄ
Co wiedziałaś o przedwojennym życiu mamy?
Że w czasie studiów na uniwersytecie mieszkała przy rodzinie ze strony swojej matki. To byli endecy! Wiedziałam, że miała kłopoty z ukończeniem studiów. Że napisała pracę magisterską u profesora Wacława Borowego, który przysłał jej kartkę z urlopu z wiadomością, że ocenia ją na „dobrze”.
O tym, że do egzaminu magisterskiego nie doszło, mama nie mówiła?
Nie.
Co jeszcze wiedziałaś?
O małżeństwie...
Pamiętam, jak pani Irena opowiadała, że w wieku siedemnastu lat Cyganka wywróżyła jej, że będzie miała dwóch mężów, ale trzy razy wyjdzie za mąż...
I to się sprawdziło. Za Mieczysława Sendlera wyszła ponownie już po śmierci ojca. Ale po dziesięciu latach rozeszli się.
Mówisz często, że mama przekazała ci strach przed Niemcami. Jak się on objawia?
Kiedy jestem w Niemczech, wszystko jedno gdzie, w hotelu, w szkole, w restauracji, szukam oczami drogi ucieczki, możliwości ukrycia się. Dominuje lęk.
Pokazałaś mi bardzo ważne zdjęcie z bezcenną dedykacją, która wiele wyjaśnia:
„Dla mojego Dziecka. Tak wyglądała Twoja Mamusia po «wyjściu» z Pawiaka – więzienia niemieckiego w r. 1943
15. III. 47 r.”.
Na dwa tygodnie przed twoim przyjściem na świat mama robi ci taki prezent na przyszłość – ze wspomnienia przeszłości. Stąd twoja trauma, lęk przed przeżyciami, których nie doświadczyłaś. Pani Irena opowiadała, że miała wyrzuty sumienia z tego powodu, że jej zaangażowanie w działalność konspiracyjną, jej aresztowanie, potem ucieczka z domu, mieszkanie u znajomych skróciło życie jej matce. Nawet nie mogła być na pogrzebie matki, ponieważ szukało jej gestapo. Po wojnie odwiedzała często grób matki na Powązkach. Była tam też 30 marca 1947 roku. Następnego dnia ty się urodziłaś.
Przypadkiem uratowałam tę fotografię. Zrobiłam kilka odbitek, ale ktoś mamę odwiedził i mama, jak to mama, chciała to właśnie zdjęcie tej osobie podarować. Gdyby mnie wtedy nie było, zdjęcie by przepadło. Odbitki były nowe, pamiątkowe zdjęcie – nieco sfatygowane. Gość miał dostać gorszą wersję. Mama chyba nie spojrzała na dedykację.
Przeczytałam takie zdanie: „O Irenie Sendlerowej w PRL-u zupełnie zapomniano. Przesądził o tym jej akowski rodowód”.
Mama nigdy nie należała do Armii Krajowej! Jeszcze przed wojną była w Polskiej Partii Socjalistycznej. W 1948 znalazła się w PZPR.
Do roku?
Chyba do końca. Kilka razy chciała oddać legitymację partyjną, ale tego nie zrobiła. Po 1968 roku ze względu na stan zdrowia i sytuację polityczną nie była czynnym członkiem partii.
Pani Irena prowadziła aktywne życie zawodowe, społeczne...
Ojej! Jak myśmy z bratem nienawidzili tego mamy społecznikostwa. Tego rozdawnictwa. Mama uważała, że jesteśmy szczęśliwi, bo mamy dach nad głową i nie jesteśmy głodni. O innych naszych potrzebach w domu się nie mówiło.
Kto mamę odwiedzał?
„Znajomi z czasów wojny”! Tak wszystkich przedstawiała. Długo nie znaliśmy z bratem prawdy o jej wojennej działalności. Dopiero w 1965 roku, gdy dostała medal Sprawiedliwy wśród Narodów Świata, dowiedzieliśmy się, za co go otrzymała. Po artykule o mamie, chyba w tygodniku „Prawo i Życie”, zaczęły się odwiedziny...
Kim byli ci ludzie?
Bardzo różni goście. Z Polski i z zagranicy... Czasem były to „koleżanki z Pawiaka”, tak o nich mówiła. Pamiętam, że przychodziły także: Ninka Grabowska, Jaga Piotrowska, Stanisław Papuziński, Irena Schultz, obie Palestrowe – Maria i Małgorzata, Rudolfowie... Pewnego razu przyszedł Grześ – wysoki blondyn, miał kręcone włosy. Podsłuchałam jego rozmowę z mamą. Długie lata szukał swojego rodzeństwa. Był też kilka razy Frank Morgens ze Stanów Zjednoczonych.
A z grona uratowanych dzieci?
Od zawsze były z nami Tereska i Irenka.
Wojenne córeczki mamy?
Tak. Teresa miała piękne warkocze. Po 1956 roku wyjechała do Izraela. Miałyśmy kontakt do końca jej życia. Z Irenką jestem w stałym kontakcie. Wróciła do Warszawy po wielu latach mieszkania w Szczecinie. Ma córkę, wnuczkę, dwóch prawnuków.
A inni?
Serdeczne stosunki łączyły mamę z rodziną Głowińskich. Znała ich sprzed wojny. Bywaliśmy u nich w domu. Takiej dobrej ryby faszerowanej, jaką robiła matka Michała Głowińskiego, nigdy nigdzie nie jadłam! Podobnie blisko był z nami Piotr Zettinger ze swoją matką. Lekcjom Piotra zawdzięczam to, że zdałam maturę z matematyki. Odwiedzała mamę także ich kuzynka Elżbieta.
Wiem, że irytowały mamę pytania dziennikarzy, czy ma zdjęcia z uratowanymi dziećmi.
Z tymi, którzy odwiedzali mamę w ostatnich latach – miała. Z wcześniejszych ocalało tylko jedno, z 1944 roku, z Irenką i panią Rudolfową. Nie wiem, kto je zrobił i kiedy. I późniejsze z Izraela...
Jak długo mama była w Izraelu?
Pojechała w maju 1983 roku na trzy tygodnie.
Sama?
Nie, towarzyszył jej Andrzej Klimowicz.
Ten, dzięki któremu w 1943 roku Maria Palester dowiedziała się, jak trafić do organizacji, z którą współpracowała Irena Sendlerowa?
Tak, to był on. W 2004 roku, po ukazaniu się książki, odwiedziła mamę jego córka.
Z jakimi wrażeniami mama wróciła z tej podróży?
Mama wróciła z podróży do Izraela pełna dobrych wrażeń. Wspominała przez długie miesiące spotkania z ludźmi, których znała, i z nowo poznanymi. W tej podróży wszystko było ważne – ludzie, miejsca, wydarzenia. Wróciła od przyjaciół, którzy nie wiedzieli o jej wojennej działalności. Przywróciła nieco lepsze imię Polski – że jednak nie tylko antysemici... Wróciła z Jerozolimy – miasta trzech religii, miasta ze wzgórzem Yad Vashem.
Kiedy Irena Sendlerowa otrzymała honorowe obywatelstwo państwa Izrael?
W 1990 roku.
Mówiłaś, że wydarzenia marca 1968 przywróciły mamie siły?
Przełom lat 1967/1968 to dla mamy był czas szpitala, sanatorium, choroba serca, leżenie w łóżku. Bardzo kiepski stan fizyczny, a za oknem w ’68 – marzec. Pewnego dnia Adam wrócił z Krakowskiego Przedmieścia zapłakany. Opowiadał, co się dzieje na mieście. Wtedy mama spuściła nogi z łóżka, zadzwoniła do Jagi Piotrowskiej, której oznajmiła: „Biją Żydów, zakładamy drugą Żegotę...”. I od momentu, kiedy podeszła do telefonu, zaczęła chodzić – lepiej lub gorzej. Wróciła do życia.
Czy wiadomo, ile dzieci żydowskich zostało uratowanych dzięki zaangażowaniu Ireny Sendlerowej? Liczba dwa i pół tysiąca podana została do powszechnej wiadomości po raz pierwszy w książce Teresy Prekerowej Konspiracyjna Rada Pomocy Żydom w Warszawie 1942–1945 w 1982 roku. Ale bywa podawana w wątpliwość. Marek Arczyński i Wiesław Balcerak we wspomnieniach Kryptonim Żegota. Z dziejów pomocy Żydom w Polsce 1939–1945, wydanych trzy lata wcześniej, pisali: „Bezpośrednią i stałą opieką referatu dziecięcego RPŻ na terenie Warszawy objętych zostało ponad tysiąc dzieci. Pomoc pośrednia czy o charakterze doraźnym dotyczyła o wiele większej liczby adresatów. Świadczono ją głównie za pośrednictwem organizacji podziemnych w formie dotacji pieniężnych, wynajdywania opiekunów, schronisk grupowych, pomocy lekarskiej, dostarczania fałszywych dokumentów, obrony przed szantażem”.
Często na spotkaniach w szkołach mówię, że mama przyczyniła się do uratowania dużej liczby dzieci żydowskich razem ze swoimi współpracownikami, bo prosiła, aby o tym pamiętać, że sama niczego by nie zrobiła.
Z tego co wiem, Irena Sendlerowa nigdy nie mówiła wprost „uratowałam dwa i pół tysiąca dzieci”. W artykułach, które pisała, nie pojawia się żadna liczba. Jadwiga Piotrowska i Jan Dobraczyński wspominali w wywiadach o kilkuset uratowanych dzieciach. Podczas pracy nad książką chciałam zacząć poszukiwanie słynnej już dzisiaj „listy Sendlerowej”. Podobno znajduje się ona w Izraelu w kibucu, w którym złożone jest archiwum Adolfa Bermana.
Mama była przeciwna szukaniu i ewentualnemu ogłaszaniu nazwisk z tej listy. Uważała, że być może tym cudem uratowanym starszym dzisiaj ludziom stanie się ponownie krzywda, że mogą zostać odrzuceni w swoich środowiskach przez bliskich i znajomych.
Przypomnijmy znane fakty. W 1945 roku Irena Sendlerowa i Jadwiga Piotrowska wydostały zakopaną pod jabłonką w ogrodzie posesji przy ulicy Lekarskiej 9 butelkę lub może dwie. Spis uratowanych dzieci uległ tylko częściowemu zniszczeniu. Większość nazwisk i adresów udało się obu paniom odtworzyć. Z wywiadu z Jadwigą Piotrowską wiemy, że to ona przepisywała dane dzieci, ponieważ dysponowała maszyną do pisania.
Lista została przekazana Adolfowi Bermanowi, przewodniczącemu Centralnego Komitetu Żydów Polskich. Przez pięć lat na podstawie tej listy szukano dzieci, ich rodzin, krewnych. W Polsce i na świecie. Powołano specjalny zespół ludzi do tych poszukiwań. Poznałam Jerzego Płońskiego, który pracował w tym zespole. Twoja mama była przeciwna odbieraniu uratowanych dzieci polskim rodzinom, które je pokochały. Uważała, że to jest kolejny dramat w ich tragicznym życiu.
To prawda. W wielu wypadkach nie udało się załatwić tych spraw spokojnie.
Mimo upływu tylu lat dla wielu osób żydowskiego pochodzenia wojna się nie skończyła. Wciąż cierpią, a w starszym wieku te bolesne wspomnienia są jeszcze bardziej trudne do zniesienia. Wiemy o tym ze wspomnień uratowanych, z rozmów z nimi...
Jeszcze przed powstaniem Stowarzyszenia Dzieci Holocaustu mama miała wiele telefonów, listów z prośbami o pomoc w odnalezieniu krewnych. Ale nie przypominam sobie, aby udało się komuś odnaleźć jakieś ślady z przeszłości.
Byłaś w Izraelu.
Tak, kilka razy. Po raz pierwszy pojechałam tam w 1988 roku na zaproszenie państwa Fedorowiczów, u których mieszkałam. Widziałam się wtedy z Teresą, Benjaminem Anolikiem, Miriam Akawią, Marysią Thau, Wandą Rottenberg...
Wanda Rottenberg była stałą współpracowniczką pani Ireny na terenie getta. „Miała doskonałe rozeznanie w terenie”, mówiła twoja mama.
Zmarła w grudniu 2007 roku. Była ostatnią osobą z kręgu mamy łączniczek. Kontaktowała się z mamą telefonicznie prawie do końca życia.
Czy twoim zdaniem mama doświadczyła czegoś, co w psychologii nazywa się wyparciem?
Miała to w świadomości. Zakazywała sobie mówić o tym, co przeżyła. Ale to i tak do niej wracało, poprzez kontakty z ludźmi, którzy chcieli się czegoś od niej dowiedzieć.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------