Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Prawdziwa historia miłości - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
17 stycznia 2018
Ebook
27,99 zł
Audiobook
29,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Prawdziwa historia miłości - ebook

Każdy zna to upojenie i podekscytowanie, które towarzyszą wczesnej fazie miłości. Tylko co dzieje się potem? Rabih i Kirsten zakochują się w sobie, pobierają się, mają dzieci. Ale przecież żadnego długotrwałego związku nie można sprowadzić do prostego „i żyli długo i szczęśliwie”.

Prawdziwa historia miłości to opowieść ukazująca, co dzieje się już po narodzinach wielkiego uczucia, czego potrzeba, żeby je utrzymać i pogłębić, i co staje się z wyobrażeniami na temat miłości pod presją szarej codzienności. Razem z bohaterami książki czytelnik doświadcza pełni przeżyć, jakie niesie miłość. Historii zakochania i wspólnego życia pary z Edynburga towarzyszą rozważania, swoiste przypisy autora – przewodnik po tym, co właśnie czytamy. De Botton tworzy na przykładzie życia jednej pary piękny, złożony i refleksyjny obraz związku miłosnego, tłumacząc, co dzieje się, kiedy już minie pierwsze oczarowanie.

Jak zatrzymać miłość, jak pielęgnować uczucie? Jak uczynić szczęśliwym i satysfakcjonującym związek, który naturalną koleją rzeczy przechodzi następne fazy?

Ta książka jest jak poradnik o związkach i randkowaniu przebrany za powieść (...). Dzięki rozsianym tu i ówdzie komentarzom de Bottona doskonale rozumiemy, co dana postać myśli i dlaczego. Jego opowieść zmusiła mnie do przemyślenia na nowo, co to właściwie znaczy: być szczęśliwym w związku.

NYMag.com

ALAIN DE BOTTON (ur. 1969) zdobył światową sławę jako autor dowcipnych książek eseistycznych określanych jako „fiozofii życia codziennego”, m.in.: Jak Proust może zmienić twoje życie (1997, wyd. pol. 1998), Sztuki podróżowania (2002, wyd. pol. 2010), Architektury szczęścia (2006, wyd. pol. 2010). Mieszka w Londynie, gdzie założył Szkołę Życia, instytucję, której celem jest wspieranie zdrowia emocjonalnego i inteligencji.

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-5256-7
Rozmiar pliku: 2,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Zauroczenie

Hotel stoi na występie skalnym mniej więcej pół godziny drogi na wschód od Malagi. Jest przeznaczony dla rodzin i umożliwia, szczególnie w porach posiłków, obserwowanie trudności wiążących się z byciem częścią jednej z nich. Piętnastoletni Rabih Khan spędza tu wakacje z ojcem i macochą. Nastrój jest przygnębiający, rozmowy urywają się po kilku słowach. Od śmierci matki Rabiha minęły trzy lata. Codziennie na tarasie nad basenem obsługa przygotowuje posiłek w formie bufetu. Macocha Rabiha co jakiś czas rzuca uwagę na temat paelli albo silnego wiatru, który dociera tu z południa. Pochodzi z Gloucestershire i jest miłośniczką ogrodnictwa.

Małżeństwo nie zaczyna się od oświadczyn ani nawet od pierwszego spotkania. Zaczyna się znacznie wcześniej, gdy rodzi się idea miłości, a konkretniej marzenie o spotkaniu drugiej połowy.

Rabih widzi tę dziewczynę po raz pierwszy obok zjeżdżalni wodnej. Jest młodsza od niego o jakiś rok, ma kasztanowe włosy obcięte krótko jak u chłopaka, oliwkową cerę, szczupłe nogi i ręce. Nosi marynarską koszulkę w paski, niebieskie szorty i cytrynowożółte klapki. Jej prawy nadgarstek otacza cienki rzemyk. Dziewczyna spogląda w jego stronę i na jej ustach pojawia się cień niechętnego uśmiechu, a potem układa się ponownie na leżaku. Przez następne godziny będzie patrzeć w zamyśleniu na morze, słuchać muzyki z walkmana i co jakiś czas obgryzać paznokcie. Jej rodzice siedzą po obu jej stronach, matka przegląda „Elle”, ojciec czyta powieść Lena Deightona po francusku. Jak Rabih dowie się potem z księgi gości, dziewczyna nazywa się Alice Saure i przyjechała z Clermont-Ferrand.

Nigdy wcześniej nie czuł nic choćby zbliżonego do tego uczucia, które teraz całkowicie go obezwładnia. Nie zależy od słów – nigdy ze sobą nie porozmawiają. Ma wrażenie, jakby jakimś cudem znał ją od zawsze, jakby miała odpowiedź wyjaśniającą sam fakt jego egzystencji, szczególnie zagmatwaną strefę wewnętrznego bólu. Dzień po dniu obserwuje ją z oddali na terenie hotelu: przy śniadaniu, gdy ma na sobie białą sukienkę z rąbkiem w kwiatowy wzorek i bierze ze stołu jogurt i brzoskwinię; na korcie tenisowym, gdy z rozczulającą uprzejmością przeprasza trenera za swój backhand, mówiąc po angielsku z silnym akcentem; na samotnym (pozornie) spacerze wokół pola golfowego, gdy przystaje, by przyglądać się kaktusom i kwiatom hibiskusa.

Przekonanie, że ktoś jest naszą drugą połową, pojawia się niekiedy bardzo szybko. Nie musimy wcale z tym kimś rozmawiać; możemy nawet nie znać jego imienia. Obiektywna wiedza nie ma tu żadnego znaczenia. Zamiast tego liczy się intuicja: spontaniczne wrażenie, które wydaje się trafniejsze i bardziej zasługujące na uwagę właśnie dlatego, że omija zwykłe procesy logicznego rozumowania.

Zauroczenie rodzi się wokół pewnego zbioru elementów: klapka zwisającego nonszalancko z dużego palca stopy, powieści Hermanna Hessego w miękkiej okładce leżącej na ręczniku obok kremu do opalania, wyraźnie zarysowanych brwi, roztargnionego sposobu, w jaki dziewczyna odpowiada na pytania rodziców, tego, jak opiera policzek na dłoni, gdy drobnymi kęsami je mus czekoladowy podany na deser po kolacji.

Rabih intuicyjnie buduje z tych detali całą osobę. Patrząc na obracające się drewniane skrzydła wiatraka pod sufitem, snuje w myślach historię wspólnego życia. Będzie mu się zwierzać i razem będą się śmiać z obłudy innych. Czasami będzie spięta na imprezach i z powodu innych dziewczyn w szkole, bo to wrażliwa i głęboka osobowość. Okaże się, że zawsze była samotna i do tej chwili nikomu nie mogła w pełni zaufać. Będą siedzieli na jej łóżku, splatając w zabawie palce. Ona także nigdy sobie nie wyobrażała, że dwoje ludzi może połączyć tak bliska więź.

Pewnego ranka dziewczyna znika bez ostrzeżenia, a przy jej stoliku siedzi holenderskie małżeństwo z dwoma małymi synkami. Menedżer wyjaśnia, że ona i jej rodzice wyjechali o świcie, by zdążyć na powrotny lot.

Cały ten epizod nie ma żadnych następstw. Nigdy się nie spotkają. On nikomu o tym nie powie. Ona pozostanie całkowicie nieświadoma jego myśli. A jednak, jeśli historia zaczyna się właśnie tutaj, to dlatego – choć wiele w Rabihu zmieni się i dojrzeje przez lata – że jego pojmowanie miłości przez kilkadziesiąt lat będzie dokładnie takie, jakie uformowało się w hotelu Casa Al Sur tamtego lata, gdy rozpoczął szesnasty rok życia. Nadal będzie wierzył w możliwość raptownego, całkowitego porozumienia i bliskości uczuciowej między dwojgiem ludzi, w szansę na definitywne zakończenie samotności. Będzie doświadczać podobnych gorzko-słodkich tęsknot za innymi utraconymi drugimi połówkami, napotkanymi w autobusach, supermarketach i czytelniach. Tego samego uczucia dozna na widok kobiety siedzącej na lewo od niego w metrze jadącym na północ, gdy jako dwudziestolatek spędzi jeden semestr studiów na Manhattanie, w wieku dwudziestu pięciu lat na stażu w pracowni architektonicznej w Berlinie i w wieku dwudziestu dziewięciu lat w samolocie do Londynu, gdy nad kanałem La Manche wda się w krótką rozmowę z współpasażerką o imieniu Chloe – uczucia, że przypadkiem natrafił na dawno utraconą część siebie.

Dla prawdziwego romantyka zaledwie kilka krótkich kroków dzieli chwilę, w której ujrzeliśmy kogoś po raz pierwszy, od sformułowania doniosłego wniosku: on lub ona stanowi wyczerpującą odpowiedź na niewypowiedziane pytanie dotyczące naszej egzystencji.

Tak silna reakcja może się wydawać banalna, niekiedy śmieszna, a jednak wiara w intuicję wcale nie jest najmniejszą planetą we wszechświecie związków międzyludzkich. Jest Słońcem, centralną gwiazdą, wokół której krąży współczesna idea miłości.

Romantyczna wiara istniała zapewne od zawsze, lecz jeszcze kilkaset lat temu rzadko traktowano ją jako coś więcej niż chorobę; dopiero niedawno kwestia znalezienia drugiej połowy zyskała status zbliżony do znalezienia celu w życiu. Idealizm, uprzednio skierowany ku bóstwom i duchom, został przekierowany ku obiektom ludzkim – ten pozornie szlachetny zwrot niesie niebezpieczne konsekwencje, bo żaden człowiek nie da rady czcić przez całe życie perfekcji, której istnienie mógłby zasugerować obdarzonemu bujną wyobraźnią obserwatorowi na ulicy, w biurze lub na sąsiednim fotelu w samolocie.

Po wielu latach i próbach Rabih w końcu dojdzie do pewnych wniosków i uzna, że to, co zawsze uważał za romantyczne – intuicja obchodząca się bez słów, raptowne pragnienia, wiara w istnienie drugiej połowy – w istocie przeszkadza w nauczeniu się tego, co niezbędne do podtrzymania związku. Przekona się, że miłość może przetrwać tylko wówczas, gdy odrzuci złudne początkowe ambicje, że jeśli chce, by jego związek funkcjonował, musi zrezygnować z uczuć, które do niego doprowadziły. Nauczy się, że miłość to raczej umiejętność niż entuzjazm.Uświęcone początki

W pierwszym okresie małżeństwa, ale także wiele lat później Rabih i jego żona wciąż spotykali się z pytaniem: Jak się poznaliście? Z reguły ich rozmówcy zadawali je w nastroju rozbawienia, ewentualnie ekscytacji. W takiej chwili małżonkowie zazwyczaj wymieniali spojrzenia (niekiedy odrobinę nieśmiało, gdy ludzie przy stole przerywali rozmowy, chcąc posłuchać odpowiedzi), by zdecydować, które z nich tym razem zabierze głos. W zależności od charakteru spotkania podkreślali albo stronę humorystyczną, albo emocjonalną. Ich historię można zmieścić w jednej linijce lub rozciągnąć na cały rozdział.

Początek związku dlatego przyciąga tak nieproporcjonalnie dużą uwagę, że nie uważa się go po prostu za jeden z wielu etapów; dla romantyków chwila ta zawiera w skondensowanej formie wszystko, co najważniejsze dla miłości jako całokształtu. Dlatego w tak wielu historiach miłosnych narrator zwyczajnie nie wie, co począć z parą po tym, jak zatriumfowała już nad wstępnymi trudnościami. Może jedynie skazać ich na życie w nieokreślonej pełnej satysfakcji przyszłości… albo uśmiercić. Ale to, co najczęściej nazywamy miłością, to dopiero początek.

Dziwne, zauważają Rabih z żoną, jak rzadko ktoś pyta, co wydarzyło się między nimi po tym, jak się poznali, jakby prawdziwa historia ich związku nie należała do obszaru uzasadnionej ciekawości. Nigdy nie byli zmuszeni zmierzyć się publicznie z pytaniem, które najbardziej ich absorbuje: Jak to jest żyć w małżeństwie przez dłuższy czas?

Dzieje związków, które przetrwały kilkadziesiąt lat, bez widocznej ekstazy, lecz także bez wyraźnej niedoli, pozostają – co fascynuje i niepokoi – wyjątkiem wśród historii, które odważamy się opowiadać sobie o dalszych etapach miłości.

Początek, który przyciąga tak przesadnie dużo uwagi, wygląda następująco: Rabih ma trzydzieści jeden lat i mieszka w mieście, którego prawie nie zna i nie rozumie. Niedawno przeniósł się z Londynu do Edynburga z powodów zawodowych. Pracownia architektoniczna, gdzie był zatrudniony, zredukowała personel o połowę po nieoczekiwanej utracie kontraktu i brak pracy zmusił go do zarzucenia sieci szerzej, niżby sobie tego życzył. W efekcie ostatecznie przyjął propozycję szkockiej pracowni planowania miejskiego, specjalizującej się w projektowaniu przestrzeni publicznej i dróg.

Przez kilka lat był samotny, odkąd rozpadł się jego związek z pewną graficzką. Zapisał się do miejscowego ośrodka sportu i zarejestrował na portalu randkowym. Wziął udział w otwarciu wystawy prezentującej zabytki kultury Celtów. Bywał na rozmaitych wydarzeniach luźno powiązanych z jego pracą. Wszystko na próżno. Kilkakrotnie poczuł, że z jakąś kobietą łączy go intelektualna bliskość, lecz nie pociąg fizyczny. Bywało też na odwrót. Albo, co jeszcze gorsze, błyskała iskierka nadziei, a potem pojawiała się wzmianka o partnerze, najczęściej stojącym na drugim końcu pokoju z miną strażnika więziennego.

Tak czy owak, Rabih się nie poddaje. W końcu jest romantykiem. Wreszcie, po wielu jałowych niedzielach, wydarza się to, co powinno się wydarzyć, przynajmniej zgodnie z tym, czego uczą nas literatura i sztuka.

Rondo znajduje się na biegnącej na południe od centrum Edynburga trasie A720 i łączy główną drogę z uliczką eleganckich willi, naprzeciw pola golfowego i stawu. Rabih przyjmuje ten projekt nie tyle z zainteresowania, ile z obowiązku wynikającego z jego skromnej pozycji w firmowej hierarchii.

Ze strony zleceniodawcy budowę nadzoruje początkowo starszy urzędnik w wydziale planowania rady miasta, lecz dzień przed rozpoczęciem realizacji umiera mu ktoś bliski, więc zastępuje go młodsza pracownica.

Poznają się na miejscu robót w pochmurne przedpołudnie na początku czerwca, kilka minut po jedenastej. Kirsten McLelland ma na sobie kamizelkę odblaskową, kask i buty robocze na grubej podeszwie. Rabih Khan nie słyszy zbyt wiele z tego, co ona mówi – nie tylko z powodu nieprzerwanego dudnienia młota pneumatycznego, lecz także dlatego, że Kirsten, jak Rabih niebawem odkryje, często mówi dość cicho, z wyraźnym akcentem z rodzinnego Inverness, przez co połyka końcówki zdań, jakby w trakcie mówienia odkryła, że nie zgadza się z tym, co zamierzała powiedzieć, lub zwyczajnie coś innego wydało się jej ważniejsze.

Pomimo jej stroju (a prawdę mówiąc – częściowo przez niego) Rabih od razu dostrzega w niej szereg cech, fizycznych i psychicznych, które zawsze robią na nim wrażenie. Zauważa, jak spokojnie i z rozbawieniem przyjmuje protekcjonalne uwagi dwunastu muskularnych robotników w ekipie budowlanej, jak dokładnie sprawdza kolejne punkty planu robót, jej pewność siebie, z jaką nie zważa na wymogi mody, i indywidualność, o której świadczy leciutkie wykrzywienie przednich górnych zębów.

Po zakończonym spotkaniu z ekipą wykonawca i zleceniodawca siadają na pobliskiej ławce, by razem przejrzeć dokumenty. Ale po kilku minutach zaczyna padać gęsty deszcz, a ponieważ w kantorku na placu budowy nie ma warunków do pracy, Kirsten proponuje, by poszukali kawiarni przy głównej ulicy.

Po drodze, osłonięci jej parasolką, zaczynają rozmawiać o pieszych wyprawach. Kirsten wyznaje, że stara się wyjeżdżać z miasta tak często, jak to możliwe. Całkiem niedawno była nad jeziorem Loch Carriagean, gdzie nocowała sama w namiocie, na odludziu, w lesie sosnowym, i miała niezwykłe uczucie spokoju i dystansu, tak daleko od ludzi, wszelkich zakłóceń i gorączki miejskiego życia. Tak, była tam całkiem sama, potwierdza; on wyobraża sobie, jak rozsznurowuje buty w namiocie. Kiedy dochodzą do głównej ulicy, okazuje się, że w pobliżu nie ma żadnej kawiarni, więc znajdują schronienie w dość ponurej i dość pustej hinduskiej restauracji Taj Mahal, gdzie zamawiają herbatę i (za namową właściciela) talerz indyjskich naleśników. Pokrzepieni przeglądają dokumentację, dochodząc do wspólnego wniosku, że betoniarkę najlepiej zamówić dopiero w trzecim tygodniu robót, a płyty chodnikowe tydzień później.

Rabih obserwuje Kirsten ze skupieniem badacza, jednocześnie starając się to robić dyskretnie. Odnotowuje jasne piegi na jej policzkach, intrygujące połączenie pewności siebie i rezerwy w sposobie bycia, gęste kasztanowe włosy do ramion, które Kirsten przekłada na jedną stronę, zwyczaj rozpoczynania zdań od słów: „Jest coś takiego…”.

W trakcie tej służbowej rozmowy udaje mu się co jakiś czas wychwycić drobne prywatne informacje. Na pytanie o rodziców Kirsten odpowiada z cieniem skrępowania, że została wychowana w Inverness przez matkę; ojcu szybko sprzykrzyło się rodzinne życie.

– To nie był dobry początek, jeśli chodzi o zaufanie w relacjach z ludźmi – mówi z ironicznym uśmiechem (on zauważa, że jej lewy górny ząb odrobinę wystaje). – Może dlatego nigdy specjalnie nie interesowało mnie „żyli długo i szczęśliwie”.

Ta uwaga nieszczególnie zniechęca Rabiha, który pamięta powiedzenie, że cynicy to idealiści o wyjątkowo wysokich standardach.

Przez okna Taj Mahal widzi szybko płynące po niebie chmury, w oddali błyska niepewne słońce, rzucając promienie na wulkanicznie czarne kopuły Pentland Hills.

Mógłby poprzestać na myśli, że Kirsten wydaje się dość sympatyczną osobą do omawiania nudnych kwestii miejskiej administracji. Mógłby ograniczyć swoje domysły, jaka osobowość skrywa się za refleksjami na temat życia w urzędzie i szkockiej polityki. Przyjąć, że w wygięciu szyi i bladej cerze Kirsten nie da się dostrzec jej duszy. Poprzestać na stwierdzeniu, że wydaje się dość interesująca i że będzie potrzebował dwudziestu pięciu lat, by dowiedzieć się o niej więcej.

Zamiast tego czuje pewność, że spotkał osobę o najbardziej niezwykłej kombinacji cech wewnętrznych i zewnętrznych – inteligencji i życzliwości, poczucia humoru i urody, szczerości i odwagi. Przychodzi mu na myśl, że brakowałoby mu jej, gdyby stąd wyszła, choć dwie godziny wcześniej wcale jej nie znał, że pragnie ująć i ścisnąć jej palce, w tej chwili kreślące wykałaczką na obrusie nieokreślone linie, że pragnie z nią spędzić resztę życia.

Przerażony, że ją czymś urazi, niepewny jej upodobań, świadomy, że Kirsten może źle odczytać jego sygnały, jak najusilniej okazuje dbałość i subtelną atencję.

– Wybacz, może wolisz sama trzymać parasol? – pyta w powrotnej drodze na plac budowy.

– Wszystko jedno – odpowiada ona.

– Chętnie go dla ciebie potrzymam… albo nie – naciska.

– Nieważne. Jak chcesz.

Skrupulatnie cenzuruje swoje zachowanie. Niezależnie od tego, jak przyjemne bywa psychiczne obnażenie się, teraz pragnie ukryć przed Kirsten niemal wszystkie aspekty swojej osobowości. Odkrycie prawdziwego ja nie jest na tym etapie najistotniejsze.

Spotykają się znowu tydzień później. Kiedy idą w stronę restauracji, by przedyskutować budżet i postępy prac, Rabih proponuje, że poniesie jej torbę z segregatorami, na co Kirsten mówi ze śmiechem, by nie był takim seksistą. Nie wydaje się to odpowiednia chwila na wyjawienie, że równie chętnie pomógłby jej przy przeprowadzce… lub pielęgnował podczas ataku malarii. Przy tym świadomość, że Kirsten w niczym specjalnie nie potrzebuje pomocy, tylko zwiększa jego zapał – ostatecznie słabość bywa atrakcyjną cechą u osób, które na co dzień są raczej silne.

– Sęk w tym, że połowa mojego wydziału właśnie została zwolniona. Praktycznie muszę wykonywać zadania trzech osób – wyjaśnia Kirsten, gdy zajęli miejsca. – Siedziałam wczoraj do dziesiątej wieczorem, chociaż głównie dlatego, że muszę, jak pewnie zauważyłeś, obsesyjnie wszystko kontrolować.

Rabih tak bardzo obawia się powiedzieć coś niewłaściwego, że nie może znaleźć żadnego tematu do rozmowy, ale ponieważ milczenie z kolei grozi nudą, nie chce dopuścić, by pauza się przedłużyła. Ostatecznie wdaje się w rozwlekły opis tego, w jaki sposób w mostach rozkłada się ciężar na filarach, następnie przechodzi do analizy prędkości hamowania na suchej i wilgotnej nawierzchni. Jego niezdarność jest objawem, znakiem świadczącym o zaangażowaniu: nie przeżywamy przecież wielkiego stresu, starając się oczarować kogoś, na kim nam szczególnie nie zależy.

Na każdym kroku wyczuwa, jak niewielkie ma prawo do jej zainteresowania. Aura wolności i autonomii, jaką roztacza Kirsten, jednocześnie przeraża go i ekscytuje. Nie dostrzega żadnego powodu, dla którego miałaby się w nim zakochać. Doskonale rozumie, że nie może specjalnie liczyć na to, że ta dziewczyna spojrzy na niego z wyrozumiałością, jakiej wymagają jego liczne wady. Znajdując się na marginesie jej życia, wspina się na szczyty skromności.

Pozostaje jeszcze decydująca trudność – jak się zorientować, czy uczucie jest odwzajemnione. Kwestia ta jest niemal dziecinnie prosta, a jednak jej skutkiem są niekończące się rozważania i drobiazgowe psychologiczne spekulacje. Kirsten pochwaliła jego popielatą kurtkę przeciwdeszczową. Pozwoliła, by zapłacił za herbatę i indyjskie naleśniki. Wyraziła uznanie, gdy napomknął o swojej ambicji powrotu do architektury. Jednocześnie wydawała się skrępowana, nawet odrobinę zniecierpliwiona, gdy przy trzech okazjach usiłował skierować rozmowę na jej dawne związki. Nie podjęła także tematu, gdy napomknął o obejrzeniu filmu.

Takie wątpliwości jedynie podsycają pragnienie. Rabih z czasem zdał sobie sprawę, że najbardziej pociągają go nie te osoby, które akceptują go od razu (wątpi w ich osąd), lub te, które nie dają mu żadnej szansy (ich obojętność go rani), lecz te, które z jakichś nieodgadnionych powodów – równoległego zaangażowania uczuciowego, wrodzonej ostrożności, fizycznego problemu lub psychicznego zahamowania, obiekcji natury politycznej lub religijnej – przez pewien czas zostawiają go w niepewności, miotanego wątpliwościami jak chorągiewka podmuchami wiatru.

Tęsknota okazuje się na swój sposób czymś cudownym.

W końcu Rabih znajduje numer telefonu w dokumentach i w pewien sobotni ranek pisze wiadomość, w której informuje, że zapowiada się słoneczny dzień. „Wiem – przychodzi niemal natychmiast odpowiedź. – Spacer do ogrodu botanicznego? K”.

W ten sposób trzy godziny później podziwiają razem niezwykłe gatunki drzew i innych roślin w Królewskim Ogrodzie Botanicznym w Edynburgu. Oglądają chilijskie orchidee, są zafascynowani bujnością rododendronów, przystają przed świerkiem szwajcarskim i ogromną kanadyjską sekwoją, której pierzaste liście poruszają się leciutko w delikatnej bryzie od morza.

Rabih nie ma już siły na wygłaszanie komentarzy bez treści, jakie najczęściej wypowiada się w takich sytuacjach. Bardziej z niecierpliwej desperacji niż z arogancji albo poczucia, że coś mu się należy, przerywa Kirsten w połowie zdania, gdy ta czyta na głos z tabliczki informacyjnej: „Drzew alpejskich nie należy mylić z…”, ujmuje jej twarz w obie dłonie i delikatnie przyciska wargi do jej warg. Ona w odpowiedzi przymyka oczy i mocno obejmuje go w pasie.

Furgonetka sprzedawcy lodów na Inverleith Terrace wygrywa upiorną melodyjkę, skrzeczy kawka siedząca na gałęzi drzewa przesadzonego z Nowej Zelandii i nikt nie zauważa dwojga ludzi, częściowo skrytych za egzotycznymi roślinami, w jednym z najczulszych i najbardziej decydujących momentów w życiu każdego z nich.

To wszystko, będę się upierać, nie ma jeszcze wiele wspólnego z historią miłości. Historie miłości rozpoczynają się nie wtedy, gdy obawiamy się, że ktoś może nie chcieć zobaczyć nas po raz drugi, lecz gdy postanawia, że chętnie będzie nas oglądać przez cały czas; nie wtedy, gdy ma możliwość wycofania się, lecz gdy wypowiada solenną przysięgę, przyrzekając trzymać nas w niewoli i oddać się nam w niewolę do końca życia.

Rozumienie miłości zostało przejęte i zafałszowane przez te pierwsze poruszające chwile, które absorbują naszą uwagę. Wygląda na to, że wiemy o wiele za dużo o początkach miłości i lekkomyślnie mało o jej dalszym ciągu.

Kiedy stoją przy bramie ogrodu botanicznego, Kirsten mówi, by do niej zadzwonił, i wyznaje z uśmiechem, w którym on naraz widzi, jak wyglądała jako dziesięcioletnia dziewczynka, że ma czas w dowolny wieczór w nadchodzącym tygodniu.

Idąc pieszo do domu w Quartermile, przepychając się przez sobotnie tłumy na ulicach, Rabih jest tak przejęty, że ma ochotę zaczepiać przypadkowych ludzi i dzielić się z nimi swoim szczęściem. Nie wie właściwie, jak tego dokonał, ale udało mu się odnieść poważny sukces w trzech głównych punktach stanowiących fundament romantycznej wizji miłości: znalazł odpowiednią osobę, otworzył przed nią serce i został przyjęty.

Jednak jeszcze donikąd naturalnie nie zaszedł. On i Kirsten wezmą ślub, będą cierpieć, zadręczać się brakiem pieniędzy, najpierw urodzi im się córka, później syn, jedno z nich przeżyje romans, nastąpią okresy znudzenia, niekiedy jedno z nich będzie mieć ochotę zamordować to drugie, a przy kilku okazjach zabić się samemu.

To właśnie będzie prawdziwa historia miłości.Zakochani

Kirsten proponuje wyprawę na plażę Portobello położoną nad zatoką Firth of Forth, pół godziny drogi na rowerze. Rabih niepewnie siedzi na swoim pojeździe wypożyczonym ze sklepu niedaleko Princes Street, w którym znają Kirsten. Ona ma własny, wiśniowoczerwony, z dwunastoma przerzutkami i hamulcami najnowszej generacji. On stara się za nią nadążyć. W połowie zjazdu ze wzgórza zmienia przerzutkę, lecz łańcuch protestuje, a następnie spada i pedały obracają się jałowo. Rabih czuje, jak wzbiera w nim frustracja i znajoma furia. Czeka go długi marsz z powrotem do sklepu. Ale to nie w stylu Kirsten.

– Popatrz tylko na siebie – mówi – ty wielki głupolu.

Ustawia rower kołami do góry, zakłada łańcuch i reguluje przerzutkę. Ręce Kirsten szybko pokrywają się smarem, którego smużka trafia nawet na jej policzek.

Miłość to podziw dla tych cech ukochanej osoby, które obiecują uzupełnić nasze braki i słabe strony; miłość to poszukiwanie dopełnienia.

Zakochał się w jej spokoju, w przekonaniu, że wszystko będzie dobrze, że nie jest ofiarą, zakochał się w jej braku fatalizmu – oto zalety jego niezwykłej nowej szkockiej przyjaciółki, która mówi z tak niezrozumiałym akcentem, że Rabih musi czasem trzy razy prosić o powtórzenie jakiegoś słowa. Miłość to logiczna reakcja na odkrycie jej zalet, zestawu cech, do których on sam aspiruje i które go dopełniają. Kocha, bo czuje się wybrakowany i pragnie, by ktoś uczynił go kompletnym.

Nie tylko on. Kirsten w podobny sposób pragnie nadrobić swoje braki, choć w innych sferach. Przed ukończeniem studiów nigdy nie wyjeżdżała poza Szkocję. Wszyscy jej krewni pochodzą z tego samego niedużego regionu. Horyzonty są tam dość wąskie, barwy szare, atmosfera prowincjonalna, wartością jest skromne życie. Ona w reakcji na to czuje, jak silnie pociąga ją wszystko, co południowe. Dąży do światła, do optymizmu, ludzi, którzy żyją poprzez swoje ciała, z pasją i emocjami. Czci słońce, nie cierpiąc swojej bladej cery i dyskomfortu, jaki przynoszą jej jego promienie. Na ścianie w jej mieszkaniu wisi plakat przedstawiający stare miasto w Fezie.

Jest podekscytowana informacją o pochodzeniu Rabiha. Intryguje ją, że jest synem libańskiego inżyniera i niemieckiej stewardesy. On opowiada jej o dzieciństwie spędzonym w Bejrucie, Atenach i Barcelonie, w czasie którego przeżył chwile jasności i piękna, a niekiedy skrajnego niebezpieczeństwa. Zna arabski, francuski, niemiecki i hiszpański; jego pieszczotliwe słowa (mówione żartobliwym tonem) mają wiele smaków. Przy jej cerze białej róży jego jest oliwkowa. Rabih siada i zakłada długie nogi jedna na drugą, a jego zaskakująco delikatne ręce potrafią przyrządzać makdous, tabbouleh i kartoffelsalat. Karmi ją słowami.

Ona także szuka miłości, która zrównoważy jej braki i uczyni kompletną.

Miłość w równej mierze dotyczy słabości, tego, jak wzruszają nas smutki i wrażliwe punkty drugiej osoby, szczególnie (co zdarza się we wczesnym okresie) gdy nie istnieje ryzyko, że ktoś obarczy nas za nie winą. Widok ukochanej osoby przybitej, przeżywającej kryzys, we łzach, nieradzącej sobie daje nam pewność, że mimo wszystkich swoich zalet nie jest dystansująco niezwyciężona, że ona także bywa zdezorientowana i niepewna. To pomaga nam wystąpić w nowej roli kogoś, kto oferuje wsparcie, sprawia, że mniej wstydzimy się naszych defektów, i zbliża nas do siebie we wspólnym doświadczeniu smutku.

Jadą do Inverness pociągiem, żeby odwiedzić matkę Kirsten. Ona koniecznie chce wyjść po nich na stację, chociaż oznacza to jazdę autobusem przez całe miasto. Nazywa Kirsten swoim „jagniątkiem” i zamyka ją w mocnym uścisku na peronie, przymykając oczy. Podaje oficjalnie rękę Rabihowi i przeprasza za warunki o tej porze roku: o wpół do trzeciej po południu jest prawie zmrok. Ma takie same pełne życia spojrzenie jak córka, choć jej oczy mają dodatkową cechę – twardą nieustępliwość, która sprawia, że Rabih czuje lekki niepokój, gdy ona kieruje na niego wzrok, co podczas ich pobytu robi często, bez widocznego powodu.

Mieszka w wąskim dwupiętrowym domu stojącym w szeregu innych szarych domów, naprzeciwko szkoły podstawowej, w której przez trzydzieści lat była nauczycielką. Wszędzie w Inverness są dorośli już ludzie – prowadzący sklepy, sporządzający kontrakty i pobierający próbki krwi – którzy pamiętają, jak pani McLelland wprowadzała ich w świat arytmetyki i historii biblijnych. Większość pamięta również, że wyraźnie dawała im do zrozumienia nie tylko, jak bardzo ich lubi, lecz także jak łatwo mogą ją rozczarować.

Jedzą we troje kolację w salonie, oglądając teleturniej. Przedszkolne rysunki Kirsten, starannie oprawione w pozłacane ramki, zdobią ścianę wzdłuż schodów na piętro. W holu wisi jej fotografia z chrztu, w kuchni portret w szkolnym mundurku – szczerbata siedmiolatka o rozsądnej buzi – na regale z książkami stoi zdjęcie chudej jak patyk, rozczochranej jedenastolatki na plaży, o nieustraszonym spojrzeniu, w szortach i koszulce.

W jej sypialni, właściwie niezmienionej, odkąd Kirsten wyjechała do Aberdeen studiować prawo i księgowość, w szafie wiszą czarne stroje, a półki zapełniają szkolne lektury w pogniecionych miękkich okładkach. Wewnątrz kieszonkowego wydania Mansfield Park nastoletnia Kirsten wpisała: „Fanny Price; cnota wyjątkowej zwyczajności”. Album schowany pod łóżkiem zawiera nieupozowane zdjęcie, na którym dziewczynka stoi z ojcem przed furgonetką z lodami w Cruden Bay. Ma sześć lat i ojciec będzie obecny w jej życiu jeszcze przez rok.

Zgodnie z rodzinnym przekazem ojciec Kirsten odszedł pewnego ranka, zabierając ze sobą jedynie niedużą walizkę, gdy jego żona prowadziła lekcje w szkole. Jedynym wyjaśnieniem był skrawek papieru na stoliku w holu ze słowem „przepraszam”. Później krążył po całej Szkocji, imając się dorywczych zajęć na farmach, a jego kontakt z córką stanowiła doroczna pocztówka i prezent urodzinowy. Kiedy Kirsten skończyła dwanaście lat, dostała paczkę zawierającą sweterek dla dziewięciolatki. Odesłała go na adres w Cammachmore z liścikiem informującym darczyńcę o jej szczerej nadziei, że wkrótce umrze. Od tamtej pory nie miały od niego żadnej wiadomości.

Gdyby odszedł do innej kobiety, złamałby tylko przysięgę małżeńską. Ale zostawić żonę i córkę, by po prostu być samemu, przebywać więcej we własnym towarzystwie, nie oferując zadowalającego wyjaśnienia swych motywów – to odrzucenie o znacznie głębszym, abstrakcyjnym i destrukcyjnym charakterze.

Kirsten wyjaśnia to, leżąc w ramionach Rabiha. Ma zaczerwienione oczy. To także w niej kocha: słabość osoby tak inteligentnej i zaradnej.

Ona ma bardzo podobne uczucia w stosunku do niego, bo w jego historii występują nie mniej bolesne okoliczności. Kiedy miał dwanaście lat, po dzieciństwie naznaczonym fanatyzmem, przemocą, blokadami na drogach i nocami w schronach przeciwlotniczych, wyjechał z rodzicami do Barcelony. Ale zaledwie pół roku po tym, jak tam przybyli i zamieszkali w mieszkaniu niedaleko dawnych doków, jego matka zaczęła się uskarżać na bóle brzucha i poszła do lekarza. Nieoczekiwana diagnoza raz na zawsze zburzyła wiarę jej syna w trwałość czegokolwiek. Zaawansowany rak wątroby. Trzy miesiące później matka już nie żyła. Ojciec ożenił się po raz drugi, nim minął rok – z chłodną emocjonalnie Angielką, z którą obecnie żyje na emeryturze w apartamencie w Kadyksie.

Kirsten pragnie z całej mocy, zaskakująco intensywnie, pocieszyć tamtego dwunastolatka, cofnąć się w czasie. Jej myśli ciągle powracają do zdjęcia zrobionego dwa lata przed śmiercią jego matki, na którym stoją we dwoje na płycie bejruckiego lotniska, przed odrzutowcem Lufthansy. Matka Rabiha latała jako stewardesa do Azji i Ameryki, podając posiłki bogatym biznesmenom w przedniej części samolotu, sprawdzając pasy, nalewając drinki i uśmiechając się do obcych ludzi, gdy jej syn czekał na nią w domu. Rabih pamięta bliskie mdłości podniecenie, które ogarniało go, gdy miała wrócić. Z Japonii przywiozła mu w prezencie zeszyty zrobione z celulozy z drzew morwowych, z Meksyku malowaną figurkę azteckiego wodza. Ludzie mówili, że wyglądała jak gwiazda filmowa – Romy Schneider.

Miłość Kirsten ogniskuje się na pragnieniu uleczenia rany spowodowanej przez dawno zapomnianą, niemal nigdy niewspominaną stratę.

Miłość osiąga szczytowy punkt w chwilach, gdy ukochana osoba okazuje się rozumieć jaśniej niż ktokolwiek inny, może nawet lepiej niż my sami, nasze chaotyczne, wstydliwe i kłopotliwe strony. Miłość jest wypłatą wdzięczności w zamian za zrozumienie, jakie kochana osoba okazuje naszej zagubionej, targanej niepokojem duszy.

– Znowu jesteś w tym swoim nastroju, wściekły i upokorzony, a przy tym nienaturalnie spokojny – orzeka Kirsten pewnego wieczoru, gdy strona internetowa wypożyczalni samochodów, na której Rabih zamierzał zarezerwować minibus dla siebie i czterech kolegów, zawiesza się nagle przy ostatnim poleceniu, a on nie wie, czy system właściwie zinterpretował jego zamiary i pobrał opłatę z karty.

– Nie lepiej, żebyś wrzasnął, powiedział coś wulgarnego i przyszedł do łóżka? Nie przeszkadzałoby mi to. Mogłabym nawet rano zadzwonić do nich dla ciebie.

W jakiś sposób udaje się jej przejrzeć jego niezdolność do wyrażania gniewu; rozpoznaje proces, który w nim zachodzi, gdy Rabih przetwarza napotkaną trudność w odrętwienie, a potem we wstręt do samego siebie. Kirsten potrafi, nie zawstydzając go, dostrzec i nazwać formy, jakie niekiedy przybiera jego wściekłość.

Podobnie bezbłędnie wychwytuje jego lęk, że wyda się niegodny w oczach ojca, a także, przez rozszerzenie, w oczach innych mężczyzn mających autorytet. Kiedy idą na pierwsze spotkanie z jego ojcem w hotelu George, Kirsten szepcze bez żadnego wstępu:

– Wyobraź sobie, że to nie ma znaczenia, co on sobie o mnie pomyśli. No i, skoro już o tym mowa, o tobie także.

Rabih ma wrażenie, jakby w jasnym świetle dnia wrócił z przyjacielem do lasu, w którym do tej pory bywał nocą, całkiem sam. Teraz widzi, że budzące jego przerażenie złowrogie postacie były jedynie głazami, którym cienie nadawały dziwne kształty.

Wczesna faza miłości oznacza w dużej mierze zwykłą ulgę, że nareszcie możemy odsłonić tak wiele tego, co musieliśmy ukrywać z uwagi na konwenanse. Możemy przyznać, że nie jesteśmy tak przyzwoici, racjonalni, zrównoważeni, tak „normalni”, jak sądzą inni. Możemy być infantylni, obdarzeni wyobraźnią, szaleni, pełni nadziei, cyniczni, łatwi do zranienia, o wielu obliczach – nasz ukochany czy ukochana potrafi to wszystko zrozumieć i zaakceptować.

O jedenastej wieczorem, po jednej kolacji, wychodzą po następną, kupują grillowane żeberka na wynos w Los Argentinos na Preston Street i pałaszują je przy świetle księżyca na ławce na Meadows. Mówią do siebie z zabawnymi akcentami: ona jest zagubioną turystką z Hamburga szukającą Muzeum Sztuki Nowoczesnej, on nie może niestety pomóc, bo jako poławiacz homarów z Aberdeen nie jest w stanie zrozumieć jej nietypowej wymowy.

Stają się na powrót rozbrykani jak dzieci. Skaczą po łóżku. Noszą się nawzajem na barana. Plotkują. Po przyjęciach nieuchronnie obmawiają pozostałych gości. Ich lojalność wobec siebie staje się tym mocniejsza, im większa jest ich nielojalność względem wszystkich innych.

Buntują się przeciwko obłudzie codziennego życia. Wyzwalają się nawzajem od kompromisów. Dzielą poczucie, że nie mają przed sobą sekretów.

Choć muszą odpowiadać na imiona, którymi w oficjalnych dokumentach, w trybach biurokracji zwraca się do nich reszta świata, miłość inspiruje ich do poszukiwania przezwisk lepiej harmonizujących z czułością, jaką do siebie czują. Kirsten zatem staje się „Teckle”, ten szkocki kolokwializm dosłownie oznacza „wielka”, a w uszach Rabiha brzmi zabawnie i oryginalnie, określając kogoś bystrego i zdeterminowanego. On staje się „Sfouf”. To nazwa suchego libańskiego ciasta pachnącego anyżem i szafranem, które Rabih pokazuje Kirsten w delikatesach na Nicolson Square i które jej zdaniem perfekcyjnie łączy powściągliwą słodycz i lewantyńską egzotykę tego bejruckiego chłopca o melancholijnym spojrzeniu.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: