- W empik go
Prawdziwe życie. Tom 2. Pamięć operacyjna - ebook
Prawdziwe życie. Tom 2. Pamięć operacyjna - ebook
Wyobraź sobie świat, w którym każdy może komunikować się z innymi za pomocą myśli. Świat, w którym nocami można śnić „sny na jawie” tak realne, jak prawdziwe życie. Świat bez przemocy, w którym relacje opierają się na harmonii i trosce… A teraz wyobraź sobie, że by Cię od niego odłączono…
17-letnia Lani żyła w takim idealnym świecie aż do dnia, w którym została z niego brutalnie wyrwana. Życie „offline” przyniosło jej miłość ale też ukazało ciemną stronę systemu, dlatego dołączyła do rebeliantów i została wojowniczką, jedną z najlepszych. Kiedy mężczyzna, którego pokochała, zostaje porwany, Lani podejmuje desperacką próbę odzyskania go. Tymczasem na wyspie rebeliantów dochodzi do zamachu stanu…
Książka wydana w ramach projektu GRAMY W ZIELONE.
Wydanie książki jest współfinansowane przez Unię Europejską w ramach programu Kreatywna Europa, który powstał między innymi po to, żeby Europejczycy mogli poznawać pisarzy z innych krajów Unii Europejskiej i ich literaturę oraz kulturę.
Przygotowanie aplikacji do programu Kreatywna Europa dotyczącej projektu „Gramy w zielone” zostało dofinansowane przez Polską Agencję Rozwoju Przedsiębiorczości.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-966090-6-9 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Aleksander!
Jego ciało unosi się w zielonej poświacie unieruchomione przez promień padający z poduszkowca. Na twarzy widać przerażenie. Wstaję i podbiegam do niego.
– Nie!!!
System nie może go zabrać, tylko nie jego! Muszę go jakoś zatrzymać! Moje palce przenikają przez snop światła. Aleksander wciąż tam jest. To tylko kilka metrów ode mnie... Jakiś ciężar przygniata mnie do ziemi, aż tracę dech. Czyjeś ręce przyciskają mnie do zimnego betonu w korytarzu koszar.
– Już za późno, Lani! Za późno! – słyszę w uszach krzyk Alizy. – Zabrali go!
Staram się uwolnić. Nie może być za późno. Skoro nie da się ściągnąć Aleksandra z powrotem na ziemię, to mogę spróbować strącić ten poduszkowiec albo...
– Nie... – szepcze nade mną Aliza. – Nie, nie, nie...
Zielone światło nagle znika, a wtedy korytarz pogrąża się w ciemności. Luk maszyny się zamknął. Furkot poduszkowca. Przez chwilę zszokowana wpatruję się w ciemną noc, która odcina się we framudze drzwi.
– Nie, nie, nie, nie, nie!
Czuję, jak ciężar Alizy opuszcza moje plecy. Ale i tak nie mogę się ruszać. Nie potrafię oderwać wzroku od skrawka nieba, gdzie jeszcze chwilę wcześniej widziałam Aleksandra. To ja miałam trafić w ten promień, nie on. Odepchnął mnie, żeby mnie chronić. Zajął moje miejsce.
– Coś nie zadziałało! Jego mikrobomba nie odpaliła!
Podnoszę głowę. Aliza nerwowo postukuje w ekran zegarka.
– On nie ma bomby... – słyszę własny szept.
Twarz mojej towarzyszki wykrzywia grymas przerażenia. Jeszcze nigdy jej takiej nie widziałam.
– Chcesz mi powiedzieć, że wzięli go żywcem? – krzyczy Aliza, teraz już ogarnięta paniką.
Żywcem. Wzięli go żywcem... Gardło mi się zaciska. Kiwam głową, ledwo świadoma łez, które zalewają mi oczy.
– O cholera! – klnie Aliza. – Musimy znaleźć Jo! I to natychmiast!
Chwyta mnie za kołnierz, żebym wstała. Moje nogi poruszają się automatycznie, ale mój umysł nadal spowija gęsta mgła.
„Wzięli go żywcem. Żywcem”. To zdanie powraca w mojej głowie bez końca. „Wzięli go żywcem”.
– Szybciej, Lani! – krzyczy Aliza. – Musimy znaleźć Jo! Albo Sokratesa! Może oni będą w stanie coś zdziałać!
„Znaleźć Jo... Znaleźć Jo”. Mój umysł nagle się rozjaśnia. „Znaleźć Jo. Znaleźć Sokratesa. Zrobić coś. Może nie jest jeszcze za późno”. Do moich żył dociera ładunek adrenaliny, który wytrąca mnie z otępienia. Jakby ktoś wyjął mi watę z uszu. Na dworze wyją syreny. Noc rozrywają krzyki mieszkańców. Uwalniam się z uścisku Alizy i zaczynam biec.
Przestało padać. Kilku Odzyskiwaczy zbiera ciała mechanicznych psów, które nas zaatakowały, i ciągnie je za sobą wśród głośnego metalicznego łoskotu. Inni układają ich truchła na stos: nic z tych robotów nie może się zmarnować. Dostrzegam w pobliżu Jo, który wykrzykuje jakieś rozkazy, nadal dzierżąc w rękach karabin.
– Avery, leć poszukać Gula i jego chłopaków, będziemy potrzebowali pomocy, żeby rozczłonkować ten cały złom.
Biegnę w jego kierunku.
– Marcus! Sophie! – wrzeszczy Jo. – Weźcie pięciu ludzi i zróbcie obchód budynku. Trzeba się upewnić, że żaden z nich nam już nie zagraża.
Nagle Jo mnie dostrzega i jego twarz łagodnieje.
– Zjawiasz się w samą porę, żołnierko – rzuca. – Możesz dołączyć do...
– Aleksander! Wzięli go żywcem! Musimy coś zrobić!
Jedyną reakcją jest cisza z jego strony. Jo spogląda na mnie z niedowierzaniem.
– Porwał go ostatni poduszkowiec – dodaję pospiesznie. – Musimy ich zatrzymać!
Jo patrzy to na mnie, to na Alizę. Po raz pierwszy widzę na twarzy tego twardego i niewzruszonego mężczyzny coś nowego. Strach.
– Will, zastąp mnie – rzuca w pośpiechu rozkaz. – Lani, pójdziesz ze mną, musimy znaleźć Sokratesa i Rudolfa. Alizo, ty idź z Marcusem.
Chwilę później biegniemy oboje w stronę głównego budynku. W mojej głowie powraca bez końca obraz Aleksandra unoszonego przez promień zielonego światła. Może nie jest jeszcze za późno... Wchodzimy do budynku. Drzwi do ciemnego korytarza są szeroko otwarte. Ich skrzydła zostały pokiereszowane pazurami psów. Jo nagle przystaje i unosi karabin. Idę jego śladem. Roboty mogły się tu zakraść już po odlocie poduszkowców.
Ogarnia nas cisza. Syrena milczy. Teraz wwierca mi się w uszy przeciągłe buczenie. Jo daje znak, żebyśmy szli dalej. W głębi znajdują się schody prowadzące do centrum dowodzenia, również pogrążone w mroku. Omiatam całe pole widzenia lufą broni, gotowa nacisnąć spust w każdej chwili. Nagle widzę jakiś ruch. Celuję w drzwi do sali Rady. Powoli się uchylają.
– Jest tam kto? Droga wolna? – pyta jakiś głos.
W tej samej chwili w oddali rozlega się wybuch. Słychać krzyki. W mieście muszą być jeszcze jakieś roboty.
– Zabarykadujcie się, Zy! – rozkazuje Jo. – Nie wychodźcie, dopóki po was nie przyjdziemy!
Drzwi momentalnie się zamykają, a wtedy Jo nieznacznym ruchem karabinu daje mi znać, żebyśmy szli dalej. Wspinam się po schodach na palcach, z oczami utkwionymi w korytarz na piętrze. Stres ściska mi klatkę piersiową, serce łomocze ogłuszająco. Za chwilę będzie widać cały korytarz. Lampy ukryte wzdłuż ścian oświetlają go słabym, białym światłem. Ani śladu robotów. Biegnę prosto do sali dowodzenia i znów nadstawiam uszu. Przez drzwi docierają do mnie zduszone głosy. A więc są w środku! Jo puka krótką serią w skrzydło metalowych drzwi, które otwierają się szeroko, prosto na Rudolfa.
– Zabrali Aleksandra – mówię od razu, nawet nie próbując ukryć paniki. – Musimy zatrzymać te poduszkowce!
Rudolf stoi oszołomiony. Dostrzegam za nim Sokratesa, którego skoncentrowane rysy spowija blade światło bijące od konsoli.
– Co takiego?
– Zabrali Aleksandra – powtarzam, wchodząc do środka. – Sokratesie, musimy coś zrobić!
Moje stwierdzenie zostaje przyjęte milczeniem, które zakłóca wyłącznie odgłos drzwi zamykanych na klucz za moimi plecami.
– Co to w ogóle za cyrki? – ryczy wreszcie przywódca Odzyskiwaczy. – Przecież był z nami jeszcze dwie minuty temu. A ona co tu w ogóle robi, Jo? Dlaczego nie jest w celi?
Stojący za mną dowódca oddziału szykuje się do odpowiedzi, ale ja nie czekam.
– Brałam udział w bitwie – odparowuję niecierpliwie. – A Aleksander został wciągnięty przez ostatni poduszkowiec, na moich oczach. Musimy coś zrobić! Nie ma czasu do stracenia!
W moim gardle pęcznieje gula: walczę sama ze sobą, żeby się nie rozpłakać. Spoglądam rozpaczliwie na Sokratesa. Ale on tylko siedzi nieruchomo, blady i zdruzgotany.
– Zamknij gdzieś natychmiast tego szkodnika, Jo – mówi Rudolf.
Nie mogę uwierzyć, że w takiej chwili jedyne, co się dla niego liczy, to to, jak się wydostałam z aresztu. A zamknął mnie, ponieważ odmówiłam wykonania nielegalnego wyroku.
– Nie, Rudolfie – wtrąca się nagle Sokrates zdecydowanym głosem. – To nie czas i miejsce. Lani, podejdź tu, proszę.
Rudolf otwiera usta oburzony, ale potem coś jakby do niego dociera. Podchodzę szybko do starszego mężczyzny. Jest blady jak ściana. Pochyla się nad konsolą. Widać na niej mapę Ameryki Północnej i dziesięć czerwonych punktów, które się po niej przemieszczają.
– Zatem widziałaś wyraźnie, że zabrał go jeden z poduszkowców?
– Tak.
– W takim razie to musiał być ten.
Sokrates wskazuje mi maszynę lecącą na końcu formacji.
– Jo, w jakim stanie jest twój oddział? – szepcze Sokrates, nie odrywając oczu od ekranu.
– Na chodzie, gotowy do akcji. Straciłem tylko dwoje ludzi.
– Świetnie. Wyciągnę Toma z turnieju na kilka sekund. Będziemy potrzebowali więcej danych.
Sokrates wypada pędem z pomieszczenia, zostawiając mnie samą z Rudolfem i Jo. W sali zapanowuje cisza. Mężczyźni są pochłonięci obserwacją czerwonych punktów, które poruszają się skokowo do przodu – co odzwierciedla działania Toma zbierającego informacje z kapsuły snu. Następnie punkty znikają z mapy. Tom musiał opuścić turniej. Spoglądam z niepokojem na Jo, a potem na Rudolfa.
– Chyba możemy coś zrobić? Jakoś ich zatrzymać?
– Pewnie, że nie możemy – warczy do mnie Jo. – Gdyby było inaczej, to na tej wyspie nie brakowałoby tylu dzieci. Jedyne, co możemy zrobić, to spróbować odzyskać Aleksandra, zanim jego mózg zostanie wyczyszczony z zawartości. Inaczej System dowie się wszystkiego o tym, w jaki sposób żerujemy na nim od lat. Ale odbicie Aleksandra będzie bardzo trudne.
Serce podchodzi mi do gardła.
– Dlaczego? – Tylko tyle jestem w stanie z siebie wydusić.
– Są dwa ośrodki, do których kieruje się buntowników. A jedyny, który jest w naszym zasięgu...
– Taaa, w zasięgu, dobre sobie! – kpi Rudolf. – Trzeba płynąć w górę rzeki Mackenzie, mijając po drodze z kilkanaście instalacji, dotrzeć do miasta, zakraść się do ośrodka dla buntowników i wydostać się z niego niezauważonym. A to wszystko w strefie, w której roi się od poduszkowców i dronów!
Rudolf stuka palcem w miejsce na mapie znajdujące się na krawędzi jakiejś rzeki wpadającej do Oceanu Arktycznego. Z trudem przełykam ślinę. To tuż na południe od Kalinahopy, stolicy dystryktu sąsiadującego z tym, w którym kiedyś mieszkałam. Samo serce Systemu.
– Ale jednak jest to wykonalne – odpowiada mu Jo. – Bardzo ryzykowne, ale wykonalne. Natomiast jeżeli poduszkowiec zabierze go do drugiego ośrodka, już po nas.
– Dlaczego? Gdzie jest ten drugi ośrodek? – pytam. Nie jestem w stanie zamaskować strachu.
– Tam.
Jo wskazuje na punkt w regionie Wielkich Jezior, obok dawnego Chicago. Tysiące kilometrów od miejsca, w którym się znajdujemy – do tego w strefie, o której zawsze myślałam, że jest zbyt zanieczyszczona, żeby w ogóle dało się w niej żyć. Blednę.
– Jeżeli zabrali go tam, musimy odpuścić i zarządzić ewakuację – mówi Rudolf chłodnym głosem. – Zabierzemy stąd jakąś setkę osób i będziemy żyć jak szczury w betonowym bunkrze pod ziemią, modląc się, by Aleksander nie miał o nim pojęcia. Reszta wyspy może co najwyżej mieć nadzieję, że System okaże się dla nich pobłażliwy.
Akurat kiedy kończy wymawiać te słowa, na mapie ponownie pojawiają się poduszkowce. Lecą na wschód. W kierunku drugiego ośrodka.
Rudolf wali pięścią w stół i rozwścieczony przewraca kopniakiem fotel.
– No nie wierzę! – krzyczy.
Stoję oniemiała, wpatrując się w punkty, które znikają na sekundę, żeby pojawić się kawałek dalej – coraz bliżej Wielkich Jezior. Nie. Nie, Aleksander nie może przepaść w rękach Systemu. Na pewno można coś jeszcze zrobić. To nie może się skończyć w ten sposób!
Przypomina mi się, jak przyniósł mi napar ziołowy nad brzegiem jeziora. Krople wody osadzające się na jego długich rzęsach podczas naszej wspólnej kąpieli. Łuk jego szczęki. Uśmiech. Aleksander, który w ulewnym deszczu zabiera mnie do Braców, zaraz po tym, jak uratował mi życie. Nasz pierwszy pocałunek przy ognisku. Poczucie braku nagle przeszywa mi serce, ogarnia mnie rozpacz.
Sokrates wchodzi do pomieszczenia całkiem blady.
– Aleksander jest w drodze do ośrodka w Chicago. Jeżeli chcemy go odbić, to ostatni moment, żeby wymyślić plan.
Tłumię w sobie płacz ulgi. Skoro Sokrates tak reaguje, to znaczy, że być może nie wszystko jeszcze stracone.
– Przeglądaliśmy już procedury na początku tego roku, Sokratesie – niecierpliwi się Rudolf. – Wiesz o tym tak samo dobrze jak ja: nie jesteśmy przygotowani na takie przypadki. Nie ma możliwości, żebyśmy zdążyli dotrzeć do Chicago na czas. Trzeba uruchomić ewakuację i to natychmiast!
– Nie! Nie porzucimy go w ten sposób! – unosi się starszy mężczyzna. – Może dalibyśmy radę ukryć się na pokładzie jednego z poduszkowców Systemu? A ten helikopter w ruinach Barrow? A ten w Prudhoe? Przecież musi być sposób na znalezienie maszyny, którą można by tam polecieć!
– Rozważaliśmy już te opcje, Sokratesie. Sam mówiłeś, że to niemożliwe!
– No cóż, ja też mogę się czasem pomylić. Trzeba rozważyć po kolei wszystkie możliwości, jakie mamy. Na pewno coś nam umknęło.
– Chyba oszalałeś! Chcesz, żebyśmy tracili czas, zamiast zajmować się ewakuacją?
Temperatura dyskusji zaczyna rosnąć, ja tymczasem staram się znaleźć sposób na pokonanie kilku tysięcy kilometrów najszybciej, jak się da. Może gdyby jakiś okręt wysadził nas z quadami na wschodnim wybrzeżu... Nie. To nadal ogromny dystans, w dodatku na gęsto zalesionym terenie, bez jakichkolwiek dróg. Żaden pojazd sobie tam nie poradzi.
– A Alfa-101? – mówi nagle Jo.
Odwracam się do niego. Stół oświetla rysy Jo upiornym blaskiem. Wzrok zdeterminowanego mężczyzny kieruje się po kolei na każde z nas.
– Nie włączyliśmy do naszych planów zasobów, które widzieliśmy w bazie. A przecież jest tam poduszkowiec – stwierdza dobitnie. – Model, który dalibyśmy radę pilotować.
No jasne! Teraz sobie przypominam tę maszynę w hangarze, który przemierzaliśmy po moim porwaniu. Poduszkowiec w stanie uśpienia, pokryty kurzem, z otwartym lukiem i powywracanymi skrzyniami transportowymi na trapie. Moje oczy znów kierują się w stronę regionu Wielkich Jezior. Nie mam cienia wątpliwości, że ten poduszkowiec mógłby tam dolecieć. Iskierka nadziei pozwala mi oddychać trochę swobodniej. Twarz Sokratesa stojącego naprzeciwko mnie zdaje się nabierać barw. Rudolf chodzi wszerz i wzdłuż pomieszczenia – jego policzki nadal są czerwone od złości, ale spojrzenie ma już zamyślone.
– Dobrze, Jo, ale w jakim stanie jest ta maszyna? – oponuje. – I kto niby miałby ją pilotować? Od pięćdziesięciu lat nikt z tutejszych nie potrafi latać czymś takim!
– Ja mogę. Robiłam kursy na podobnych modelach w trakcie moich snów na jawie.
Słowa same wydostały się z moich ust. Rudolf odwraca się w moją stronę zaskoczony, jakby nagle przypomniał sobie o mojej obecności.
– I myślisz, że mogłabyś nim dolecieć aż tam? – pyta Sokrates.
– Myślę, że tak.
Sokrates wzdycha z ulgą i przesuwa dłonią po twarzy. Rudolf podnosi swoje krzesło i siada za stołem. W jego przenikliwym spojrzeniu nie ma już śladu złości, która jeszcze przed chwilą go napędzała. Jest całkowicie skoncentrowany.
– W jakim stanie jest ten poduszkowiec, Jo? – pyta spokojnym tonem.
– Całkiem niezłym. Znaczy, tak mi się zdaje. Nie widziałem żadnej poważnej awarii. Kadłub i skrzydła nienaruszone. Ta baza została zaprojektowana tak, żeby móc działać przez dwieście lat i to bez pomocy z zewnątrz, więc powinno dać się go naprawić. Teoretycznie Gul i jego chłopaki powinni być w stanie doprowadzić go do stanu używalności.
– Co o tym myślisz, Sokratesie? – pyta Rudolf.
– To nasza jedyna szansa – pada odpowiedź. – Musimy przejąć tę maszynę. Ale wiesz, co to oznacza, Lani...
Sokrates obraca się i wskazuje na ciemny kąt pomieszczenia. W półmroku ledwo dostrzegam ciemną masę androida, którego pojmał Aleksander. Z trudem przełykam ślinę. Jeśli chcemy się dostać na poduszkowiec, trzeba przejąć kontrolę nad bazą. A to wymaga przeprogramowania robotów. Sokrates szkoli mnie i Toma w tym celu od tygodni, ale ponosimy porażkę za każdym razem, kiedy mierzymy się z zadaniem. Nie czuję, żebyśmy robili jakiekolwiek postępy.
– Myśli pan, że dam radę? – pytam pełnym wahania głosem. – To znaczy... Nadal nie udało mi się wytrzymać w trakcie pojedynków więcej niż kilka minut.
– Owszem, dasz – odpowiada Sokrates bardzo poważnie. – I musisz to zrobić. Jesteś teraz na odpowiednim poziomie. Tak czy inaczej, za kilka dni wysłałbym cię, żebyś je przeprogramowała.
– Nadal nie powiedział mi pan, jak się to...
Sokrates otwiera usta, żeby mi odpowiedzieć, ale tym razem to Rudolf zabiera głos.
– No dobra, cóż, skoro mamy plan, zabierzmy się do tego od razu. Jo, poszukaj Gula. Powiedz mu, żeby przyniósł wszystkie dokumenty o konserwacji poduszkowców, jakie ma na stanie. Musimy spisać wszystko, czego będziemy potrzebować, żeby można było postanowić, ilu ludzi z tobą wysłać. Następnie przygotujemy misję.
– Rozkaz, szefie.
Jo wstaje, strzela obcasami i pospiesznie wychodzi z pomieszczenia.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------O AUTORCE
MAIWENN ALIX
Jest francuską powieściopisarką z Bretanii. Urodziła się w 1987 roku. Dorastała w podróży – między północą Francji, centrum, Szwecją i Szwajcarią – w ciągłym ruchu.
Z wykształcenia jest inżynierem. I zdarzyło się, że po dniach, nocach i weekendach spędzonych „w tabelkach”, napisała pierwszy tom Prawdziwego życia, jej debiut literacki. Powieść zdobyła nagrodę Utopiales Jeunesse 2019 podczas Nantes International Science Fiction Festival.
Poza pisaniem uwielbia surfing, gotowanie i muzykę, ale jej największą pasją jest... wymyślanie.
Niczego nie kocham bardziej niż wyobrażania sobie fikcji. Prawdziwą przyjemność sprawia mi budowanie rozległych systemów – doskonale naoliwionych, zorganizowanych i logicznych – oraz obserwowanie, w jaki sposób nawet najdrobniejsze ziarnko piasku może zaważyć na stabilności całego układu – pisze o sobie na blogu, i ta pasja wybrzmiewa na kartach tej powieści.O AUTORZE PRZEKŁADU
PAWEŁ ŁAPIŃSKI
Trójmieszczanin. Po studiach romanistycznych we Wrocławiu i Warszawie wrócił na północ, bo lubi, jak mu wieje. Członek Oddziału Północnego Stowarzyszenia Tłumaczy Literatury i przygodny wykładowca Uniwersytetu Gdańskiego. Tłumaczy z języka francuskiego, głównie literaturę dziecięcą i młodzieżową oraz komiksy. W wolnych chwilach próbuje dokończyć doktorat o recepcji francuskiej literatury współczesnej we Francji.
.
DOTYCHCZAS W SERII UKAZAŁO SIĘ:
Prawdziwe życie. Odłączenie
W SERII UKAŻE SIĘ:
Prawdziwe życie. Restart