- W empik go
Prawo ludności - ebook
Prawo ludności - ebook
Trudno mówić o problemach globalnego świata beż przywoływania „Prawa ludności” Roberta Thomasa Malthusa (1766-1834), autora, który dał podwaliny dla teorii przeludnienia, pierwszy wskazała na niebezpieczeństwa niekontrolowanej reprodukcji ludzkiego gatunku. Co ciekawego jednak, nazwisko Malthusa pojawia się zwykle w biografii lub przypisach, jego esej o prawie ludności od lat nie był wznawiany, znany jest właściwie niemal wyłącznie naukowcom i niektórym ekonomistom. Wielkim dorobkiem Malthusa jest zwrócenie uwagi następnych pokoleń badaczy na palące problemy związane z wyżywieniem rosnącej populacji ludzkiej, problemy wciąż aktualne w Afryce i Azji, a więc kontynentach, które mają najwyższy współczynnik wzrostu demograficznego. Zapoczątkował badania nad demografią, analizowaniem jej trendów, wreszcie powiązaniem demografii z ekonomią i problemami środowiska naturalnego.
Kategoria: | Nauki społeczne |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-89143-81-5 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Trudno mówić o problemach globalnego świata bez przywoływania „Prawa ludności” Roberta Thomasa Malthusa (1766-1834), autora, który dał podwaliny dla teorii przeludnienia, pierwszy wskazał na niebezpieczeństwa niekontrolowanej reprodukcji ludzkiego gatunku. Co ciekawe jednak, nazwisko Malthusa pojawia się zwykle w bibliografii lub przypisach, jego esej o prawie ludności od lat nie był wznawiany, znany jest właściwie niemal wyłącznie naukowcom i niektórym ekonomistom.
„Sądzę, że mogę postawić dwie tezy” — pisał Malthus. „Po pierwsze, że żywność jest niezbędna dla utrzymania człowieka. Po drugie, że namiętność w pożyciu pomiędzy osobami różnej płci jest konieczna i że będzie trwała mniej więcej w obecnym napięciu. (…) Siła wzrostu ludności jest nieskończenie większą, aniżeli zdolność ziemi do produkowania środków utrzymania. Ludność — w razie braku przeszkód — wzrasta w postępie geometrycznym. Środki utrzymania wzrastają jedynie w postępie arytmetycznym. Słaba choćby znajomość arytmetyki wystarcza do stwierdzenia niesłychanej siły pierwszego czynnika w stosunku do drugiego. To wywołuje istnienie stałej przeszkody wzrostu ludności, wypływającej z trudności utrzymania. Ta trudność musi powstać i musi z konieczności być ostro odczuwalna przez wielką część ludzkości”.
A zatem ziemia nie będzie w stanie wyżywić rosnącej liczby ludności. Koncepcja ta powróciła z całą mocą na początku lat 70. XX wieku, zwłaszcza po opublikowaniu raportu Klubu Rzymskiego „Granice wzrostu”.,Wzrost liczby ludności jest superwykładniczy" — zauważyli firmujący raport amerykańscy ekonomiści (wśród nich znakomity badacz procesów globalizacji, Dennis L. Meadows). Ich zdaniem efektem tego superwykładniczego wzrostu będzie gwałtowny wzrost umieralności (choroby, nędza, głód), ziemia nie jest bowiem w stanie rodzić plonów w takim tempie, w jakim będą one konsumowane (to samo dotyczy bogactw kopalnych). Jest to w gruncie rzeczy ten sam wniosek, do którego w pierwszej połowie XIX wieku doszedł Malthus, on też zwracał uwagę na wykładniczy wzrost populacji ludzkiej, podczas gdy liczba żywności wzrasta w sposób arytmetyczny By zebrać plony, trzeba je najpierw zasiać, by zasiać, trzeba użyźnić glebę, urodzajnej gleby zaczyna jednak brakować. Gdyby teoria ta była bezwzględna (Malthus zakładał, że liczba ludności na ziemi podwaja się co 25 lat), dziś nie byłoby już ludzkości, okazało się jednak, że po pierwsze można zwiększyć urodzajność upraw, choćby poprzez ich sztuczne nawożenie, po drugie można syntetycznie produkować pożywienie, po trzecie — i najważniejsze — wraz z rozwojem cywilizacji (zwracali już na to uwagę autorzy raportu Klubu Rzymskiego) tempo demograficznego wzrostu ulega wyhamowaniu, a wręcz nawet wykazuje tendencję malejącą (inna sprawa, że wraz ze spadkiem dzietności, spada też wskaźnik umieralności). I choć coraz mniejszą powierzchnię naszej planety zajmują pastwiska i pola uprawne, a liczba ludności wzrosła z ok. 800 tys. w czasach Malthusa do 6,5 miliarda w chwili obecnej, to wciąż jesteśmy w stanie wyżywić taką populację, a problemy głodu wynikają bardziej ze złej redystrybucji dóbr niż z przeludnienia czy klęski nieurodzaju. Prognozy demograficzne przewidują, że za 50 lat będzie blisko 9 mld mieszkańców gatunku homo sapiens na ziemi. Gdyby prognozy te miały się sprawdzić, to można przypuszczać, że do tego czasu człowiek znajdzie sposób, by i taką populację wyżywić.
Malthus był anglikańskim duchownym, a jego pisma silnie osadzone są w protestanckiej etyce. Remedium na niekontrolowany wzrost populacji miała być wstrzemięźliwość płciowa — zwłaszcza w klasach niższych, wśród ludzi biednych, którzy nie są w stanie zapewnić dzieciom godziwego utrzymania i wykształcenia. Idealistyczne to poglądy, jak wiemy (także patrząc na wskaźniki populacji we współczesnym świecie) rodziny wielodzietne częściej zdarzają się w biednych społecznościach. Malthus ostro potępiał zarówno związki z nieprawego łoża, jak i brak odpowiedzialności przy zakładaniu rodziny w sytuacji braku odpowiednich po temu środków materialnych. Jednocześnie był przeciwnikiem antykoncepcji. Potępiał też pomoc dla najuboższych. Nie wierzył, że państwo czy instytucje charytatywne w rzeczywisty sposób mogą usunąć źródło nędzy i nierówności. Nie wierzył też w inny porządek świata, jego chorobliwa wręcz niechęć do jakichkolwiek zmian jest największym mankamentem tej publicystyki. Dodajmy do tego niemal całkowity brak wiary w człowieka, graniczący niemalże z pogardą — zwłaszcza dla wszystkiego co — zdaniem autora „Prawa ludności” — brudne i występne. Stawiane Malthusowi zarzuty o braku wrażliwości społecznej są jak najbardziej uzasadnione. Ten antyhumanitaryzm przebija przez karty książki i w efekcie odstręcza od teorii Malthusa. Nie zmienia to faktu, że jako pierwszy tak wyraźnie zwrócił uwagę na palący problem dotyczący właśnie ludzkiego życia i towarzyszących mu zagrożeń. To nie przypadek, że do koncepcji Malthusa powracał przywoływany Klub Rzymski, a temat przeludnienia — oczywiście w zupełnie innym, można nawet powiedzieć przeciwstawnym ujęciu — wraca na transparentach współczesnych alterglobalistów
Jak już wspomniałem, zdaniem Malthusa liczba ludności podwaja się co 25 lat, ale też ilość pożywienia zwiększa się co ćwierć wieku o taką samą ilość. Na tej podstawie autor „Prawa ludności” utworzył dwa szeregi rozwojowe: pierwszy ukazujący wzrost ludności: 1, 2, 4, 8, 16, 32… oraz drugi, prezentujący wzrost środków pożywienia: 1, 2, 3, 4, 5, 6. Porównując te szeregi okazuje się, że po 75 latach liczba ludności przewyższy liczbę środków pożywienia. Malthus nie przewidział jednak jak dalece zwiększy się wydajność terenów uprawnych i jak wzrośnie pogłowie hodowli zwierząt. Naiwnie też wiązał przyrost naturalny wyłącznie z popędem płciowym. Dziś jego teoria w całości jest odrzucana jako nieprawdziwa.
Po co zatem wznawiać dziś pisma Malthusa? Otóż niezależnie od weryfikacji stawianych przez niego tez, problem przeludnienia pozostał aktualnym — nawet jeśli ziemia wyżywi tych 9 miliardów mieszkańców w 2050 roku. Wielkim dorobkiem Malthusa jest zwrócenie uwagi następnych pokoleń badaczy na palące problemy związane z wyżywieniem rosnącej populacji ludzkiej, problemy wciąż aktualne w Afryce i Azji, a więc kontynentach, które mają najwyższy współczynnik wzrostu demograficznego. Zapoczątkował badania nad demografią, analizowaniem jej trendów, wreszcie powiązaniem demografii z ekonomią i problemami środowiska naturalnego.
Łukasz Gołębiewski
Thomas Robert Malthus
Prawo ludności
Część I Rozprawa o prawie ludności i jego oddziaływaniu na przyszły postęp społeczeństwa
I.
Ustalenie przedmiotu badań. Mała nadzieja porozumienia się z powodu niechęci zwalczających się stron. Nikt nie dał zadawalającej odpowiedzi na zasadniczy zarzut przeciw możliwości udoskonalania się jednostki i społeczeństwa. Istota trudności wypływających ze wzrostu ludności. Podstawowe założenia tych badań.
Wielkie i nieoczekiwane odkrycia lat ostatnich w dziedzinie filozofii przyrody, ciągłe rozpowszechnianie się wiedzy dzięki rozwojowi sztuki drukarskiej, gorąca i potężna żądza poznania, ogarniająca świat zarówno uczonych, jak i dyletantów, nowe przedstawienie problemów politycznych, wprawiające w zdziwienie laików, a wreszcie owo nadzwyczajne zjawisko na horyzoncie politycznym — rewolucja francuska, podobna do gorejącej komety, która zdaje się, że albo pobudzi do nowego życia i stanie się źródłem nieznanej energii, albo też przyczyni się do zniszczenia i zagłady myślących mieszkańców tej ziemi — owe zjawiska wszystkie razem przyczyniły się do wytworzenia przekonania, że żyjemy w okresie, w którym dokonują się wielce doniosłe zmiany, które w pewnej mierze mają zadecydować o przyszłych losach ludzkości.
Obecnie znów toczy się spór, czy człowiek może w przyspieszonym tempie posunąć się naprzód i osiągnąć stopień dotąd nieznanego postępu, czy też jest skazany na wieczne oscylacje pomiędzy szczęściem i nieszczęściem, i po każdym wysiłku pozostanie w dużej odległości od upragnionego celu.
Każdy, komu na sercu leży dobro ludzkości, oczekuje z bo-jaźnią rozwiązania tego zagadnienia. Gorąco przywitałby każdy promień światła, który przybliżałby odpowiedź na to pytanie.
Tym bardziej żałować należy, że ludzie nauki, zajmujący w tej tak ważnej kwestii odmienne stanowiska, nie potrafią znaleźć konsensusu. Ich wzajemne argumenty nie są dokładnie zbadane. Istota problemu w pewnej mierze nie jest dostatecznie zgłębiona, a nawet i teoretycznie trudno znaleźć rozstrzygnięcie.
Obrońcy obecnego stanu rzeczy skłonni są uznać grupę spekulatywnych filozofów albo za chytrych i podstępnych nędzników, głoszących wzniosłe hasła i kreślących pociągające obrazy szczęśliwego społeczeństwa, dla poprawy którego jednak konieczne jest zniszczenie obecnych urządzeń i zrealizowanie ich własnych wielkich, ambitnych zamiarów; albo za szalonych entuzjastów, których śmieszne rozważania i absurdalne paradoksy nie są warte uwagi roztropnego człowieka.
Wyznawcy możności udoskonalania się ludzi i społeczeństw odnoszą się do obrońców obecnego stanu rzeczy z jeszcze większą pogardą. Piętnują ich albo jako niewolników nędznych i małodusznych przesądów, albo jako potępionych przez moralną część społeczeństwa zwolenników obecnych instytucji, ponieważ z nich odnoszą korzyści. Przedstawiają ich albo jako charaktery, które się poniżają dla własnej korzyści, albo jako jednostki, nie umiejące odczuć czegoś wzniosłego i wielkiego i o ciasnym horyzoncie, niezdolne do zrozumienia światłych dobroczyńców ludzkości.
W tej nienawistnej walce prawda może tylko odnieść szkodę. Słuszne argumenty obydwu stron nie mogą zdobyć sobie należnego uznania. Każdy trzyma się kurczowo swej własnej teorii, nie troszcząc się o jej skorygowanie czy pogłębienie pod wpływem uwag przeciwnika.
Zwolennicy obecnego stanu rzeczy potępiają w czambuł wszystkie polityczne rozważania. Oni nawet nie chcą zająć się zbadaniem warunków, od których zależy zdolność udoskonalania się społeczeństwa. Jeszcze mniej chcą sobie zadać trudu, by uczciwie i szczerze wykazać błędy w rozumowaniu przeciwników.
Filozofia spekulatywna również grzeszy przeciw prawdzie. Wpatrzona w szczęśliwy stan społeczeństwa, którego dobrodziejstwa przedstawia w najbardziej czarujących barwach, pozwala sobie na najcięższe zarzuty przeciw istniejącym teoriom bez dostatecznego rozważenia najlepszych i najodpowiedniejszych sposobów dla usunięcia zła oraz w sposób oczywisty nie zdaje sobie sprawy z ogromnych trudności, nawet teoretycznych, piętrzących się na drodze ku udoskonaleniu ludzkości.
Jest w filozofii rzeczą powszechnie uznaną, że słuszna teoria zawsze zostanie potwierdzona przez doświadczenie. Obecnie zachodzi w świecie tak wiele zmian i tak znacznych, że jest rzeczą niemożliwą, aby nawet najbystrzejszy umysł mógł powiedzieć, że można uznać słuszność jakiejś teorii, która nie zostałaby potwierdzona doświadczeniem. Lecz niepotwierdzona teoria nie może zostać uznana za możliwą, tym mniej za słuszną, dopóki wszystkie zarzuty nie zostaną rozważone i konsekwentnie zbite.
Sam czytałem z wielką radością rozważania na temat możności udoskonalania się ludzkości. Zachwycałem się i rozkoszowałem tym cudownym obrazem. Gorąco życzę sobie tak szczęśliwego postępu. Lecz widzę na drodze doń wiodącej wielkie, a według mego przekonania, nieprzezwyciężalne trudności. Ustalenie tych trudności jest moim obecnym zadaniem. Oświadczam równocześnie, że będąc dalekim od radowania się z triumfu nad zwolennikami innowacji, nic mi nie sprawi większej przyjemności, jak stwierdzenie, że te trudności zostały zupełnie usunięte.
Najważniejszy argument jaki przytoczę z pewnością nie jest nowy. Zasady, na których on się opiera zostały wyjaśnione po części przez Hume'a, a w większym stopniu przez Adama
Smitha. Ten przedmiot poruszył również i przedstawił pan Wallace, nie przypisując mu jednak podobnej wagi, i nie ujmując go tak głęboko, a zapewne został stwierdzony i przez wielu innych pisarzy, z którymi się jednak nigdy nie zapoznałem. Nie poruszyłbym tej sprawy ponownie, mimo iż zdaje mi się, że ujmuję ją w inny sposób, aniżeli to dotąd miało miejsce, gdyby ona została przedstawiona w sposób jasny i wystarczający
Nie jest łatwe wyjaśnienie przyczyny tego zaniedbania przez obrońców teorii doskonalenia się ludzkości. Nie mogę wątpić w zdolności takich ludzi, jak Godwin czy Condorcel. Nie chcę wątpić w ich szczerość. Dla mnie, a prawdopodobnie i dla wielu innych, trudność ta wydaje się nie do przezwyciężenia. Obecnie ci mężowie, o stwierdzonych zdolnościach i przenikliwości, zaledwie raczą ją poruszyć. Przechodzą nad nią do porządku dziennego i kontynuują swe badania z niesłabnącą pewnością siebie i niesłabnącym zapałem. Nie mam oczywiście prawa, by twierdzić, że oni świadomie zamykają oczy na tak ważne argumenty. Powinienem raczej zwątpić w wartość tych argumentów jako zupełnie lekceważonych przez takich mężów, niezależnie od tego jak bardzo ich prawdziwość trafiałaby mi do przekonania. W tym względzie należy przyznać, że wszyscy z nas skłonni są do błędu. Jeżeli widzę, że szklanka wina zostaje wielokrotnie komuś podana, a on tego nie zauważa, byłbym skłonny do przypuszczenia, że jest on ślepy lub niegrzeczny. Filozofowie mogą jednak twierdzić, że ulegam złudzeniu wzrokowemu lub że propozycja nie była w rzeczywistości tym, za co ją uznałem.
Zastanawiając się głębiej nad tym argumentem, zakładam usunięcie wszystkich tylko przypuszczeń w tej kwestii, to znaczy wszystkich tych założeń, których prawdopodobnej realizacji nie można wysnuć z jakichkolwiek słusznych podstaw filozoficznych. Jakiś autor może mi powiedzieć, że on sądzi, że człowiek stanie się strusiem. Nie mogę mu się sprzeciwić. Lecz zanim przekona jakąkolwiek rozumną osobę, powinien wykazać, że szyja człowieka stopniowo się przedłuża, że wargi grubieją oraz że nogi jego z każdym dniem zmieniają swój kształt, zaś włosy zaczynają przemieniać się w pęki piór. Póki więc możliwość tak nadzwyczajnej i cudownej zmiany nie może być wykazaną, bezpodstawnym jest dysputowanie o szczęściu ludzkim, uwarunkowanym tą zmianą.
Sądzę, że mogę postawić dwie tezy:
Po pierwsze, że żywność jest niezbędna dla utrzymania człowieka.
Po drugie, że namiętność w pożyciu pomiędzy osobami różnej płci jest konieczna i że będzie trwała mniej więcej w obecnym napięciu.
Te dwa prawa zdaje się, że są prawami natury, istniejącymi już od zarania dziejów. Jak dotąd nie uległy żadnym zmianom. Nie mamy prawa do przypuszczenia, że zmiany nastąpią bez jakiegoś bezpośredniego aktu siły tej Istoty, która ustaliła porządek wszechrzeczy i która dla korzyści ludzi ciągle w zgodzie z ustalonymi prawami utrzymuje w ruchu tenże porządek wszechrzeczy.
Zdaje mi się, że żaden autor nie wyraził przekonania, że kiedyś człowiek będzie mógł żyć bez pożywienia. Lecz na przykład Godwin przypuszcza, że namiętność, panująca w pożyciu pomiędzy osobami różnej płci, może z czasem ulec osłabieniu. Ponieważ on sam nazywa tę część swego dzieła wtargnięciem w krainę przypuszczeń, nie chcę się nią obecnie dłużej zajmować. Wystarczy powiedzieć, że najlepszym argumentem dla udowodnienia możności doskonalenia się człowieka jest stwierdzony ogromny postęp, jaki nastąpił od okresu barbarzyństwa oraz trudność ustalenia granic tego postępu. Nie można natomiast żadną miarą stwierdzić osłabienia namiętności pomiędzy osobami różnej płci, ona panuje, zdaje się, z tą samą siłą, z jaką istniała przed dwoma lub czterema tysiącami lat. Istnieją oczywiście indywidualne wyjątki, tak jak zawsze istniały. Lecz ponieważ te wyjątki nie zdają się wzrastać, byłoby naprawdę niefilozoficznym sposobem udowadniania wnoszenie z istnienia wyjątku, że on z czasem stanie się regułą, a reguła wyjątkiem. Streszczając więc moje tezy jako udowodnione, twierdzę, że siła wzrostu ludności jest nieskończenie większą, aniżeli zdolność ziemi do produkowania środków utrzymania.
Ludność — w razie braku przeszkód — wzrasta w postępie geometrycznym. Środki utrzymania wzrastają jedynie w postępie arytmetycznym. Słaba choćby znajomość arytmetyki wystarcza do stwierdzenia niesłychanej siły pierwszego czynnika w stosunku do drugiego.
To wywołuje istnienie stałej przeszkody wzrostu ludności, wypływającej z trudności utrzymania. Ta trudność musi powstać i musi z konieczności być ostro odczuwalna przez wielką część ludzkości.
W świecie zwierząt i roślin natura hojną dłonią rozsypała nasienia życia. Była skromną w użyczaniu obszaru i środków utrzymania. Każdy zalążek życia na ziemi wyposażony w wielką ilość żywności i wielki obszar do rozwoju zapełniłby miliony światów w okresie kilku tysięcy lat. Konieczność, to imperatywne, wszystko przenikające prawo przyrody, utrzymuje zalążki życia w przepisanych granicach. Liczba roślin i zwierząt kurczy się pod działaniem tego potężnego restryktywnego prawa. A i żaden wysiłek rozumu nie może ludzkości dopomóc do wyłamania się spod niego.
Naturalna nierówność napięcia tych dwóch sił, a mianowicie wzrostu liczby ludności oraz zdolności produkcyjnej ziemi, a także owo prawo przyrody, które pomiędzy nimi przywraca konieczną harmonię, tworzą wielką trudność, wydającą mi się nie do przezwyciężenia na drodze ku udoskonaleniu ludzkości. Wszystkie inne argumenty są słabsze i mają podrzędne znaczenie. Nie widzę możliwości uniknięcia tego prawa, które opanowuje całą organiczną przyrodę. Żadna wymarzona równość, żadne najdalej idące reformy agrarne nie mogą zmienić tego stanu rzeczy, choćby w najmniejszej mierze. I to jest decydującym argumentem przeciwko możliwości zaistnienia społeczeństwa, którego członkowie mogliby żyć w spokoju, szczęściu i powodzeniu, nie mieli problemów w zdobyciu środków utrzymania dla siebie i swoich rodzin.
Wobec tego, jeżeli założenia są słuszne, to i wniosek wysnuty, a dotyczący możliwości udoskonalania się ludzkości, jest przekonywujący.
Przedstawiłem w głównych zarysach moje poglądy, pragnę je jeszcze pogłębić i sądzę, że doświadczenie, będące istotną podstawą wszelkiej wiedzy, potwierdzi ich prawdziwość.