Pretensja o tytuł jest jedyną, jaką mieć tu można - ebook
Pretensja o tytuł jest jedyną, jaką mieć tu można - ebook
W związku ze zbliżającą się rocznicą śmierci pisarza Wydawnictwo POLITYKA przedstawia wybór felietonów Jerzego Pilcha, które napisał dla tygodnika „Polityka” w latach 2002–2006.
Nie jest to wybór przypadkowy, lecz książka zaplanowana i ułożona przez samego autora. Zgodnie z jego pomysłem przypominane teksty zostały podzielone na dwie grupy: o literaturze i o piłce nożnej. W obu tych dziedzinach Jerzy Pilch się wyróżniał, tyle że w literaturze jako oryginalny twórca, a w piłce nożnej jako niezmordowany kibic i komentator. Pilch felietonista w niepowtarzalny sposób łączy światy kultury „wysokiej” i rozrywki mas, zachowując zawsze błyskotliwość, trzeźwość spojrzenia, polemiczną finezję i bezkompromisowość. To wybitny zawodnik na tym boisku – sprawdzał się zarówno w ataku, jak i obronie. Jego teksty sprzed lat wciąż potrafią ożywiać umysł i wyobraźnię czytelnika. Zatem, jak głosi tytuł zbioru zaproponowany przez redakcję, „Pretensja o tytuł jest jedyną, jaką mieć tu można”.
Kategoria: | Felietony |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-958672-2-4 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Literatura to nie jest park narodowy, w którym jakieś gatunki mają z definicji podlegać ochronie, literatura jest w istocie polem walki niekiedy wyniszczającej, skala stosowanych w tej walce chwytów jest wielka, niektóre z nich są specjalnie knurze. Oto nakładem wydawnictwa Lampa i Iskra Boża ukazała się powieść Doroty Masłowskiej pt. „Wojna polsko-ruska pod flagą biało-czerwoną”. Jest to debiut urodzonej w 1983 roku autorki, debiut zdumiewająco wyrazisty, dawniej w takich przypadkach padało określenie: wydarzenie literackie, używam tego określenia z niepewnością co do anachroniczności, z pełnym wszakże przekonaniem co do zawartości. Wystarczyłyby tu zresztą same okoliczności formalne: istotne debiuty literackie przed dwudziestką to jest rzadkość sama w sobie, dziewiętnastolatka debiutująca nie wierszami – rzadkość niesłychana, dziewiętnastolatka ogłaszająca frapującą prozę – rarytas nad rarytasami. Książka pokazuje się na rynku, za co rzecz jasna należą się słowa uznania wydawcy Pawłowi Duninowi-Wąsowiczowi (choć w gruncie rzeczy wydanie „Wojny...” zasługą nie jest, niewydanie tego – to byłby skandal), książka zatem pokazuje się na rynku, na okładce zaś zostaje opatrzona „polecającą” notą pióra Marcina Świetlickiego zatytułowaną „Marcin Świetlicki poleca”. Oczywiście jest ta nota tak ułożona, że jak faktycznie zdarzyłby się jakiś pospolity czytelnik, normalny człowiek, przypadkowy przechodzień, któremu pozycja ta wpadłaby w ręce (a książki Lampy i Iskry Bożej przesadnie obszernych terytoriów w księgarniach niestety nie zajmują), to po przeczytaniu noty Świetlickiego zrobiłby on jedno: cisnąłby nią w kąt. Świetlicki z upiorną lekkością jajcarza w średnim wieku głosi na okładce, że prawdopodobnie autorka jest ruskim szpiegiem i książkę napisała po to, by bezkarnie poruszać się w naszej polskiej rzeczywistości i zmydlić nam Polakom oczy. Oznajmia, iż nigdy w życiu nie chciałby Doroty Masłowskiej spotkać, albowiem obawia się, iż ta wyssie zeń wszystko co najcenniejsze i na swój rosyjsko-szpiegowski sposób przetworzy to dla siebie; całość zaś swej barwnej zachęty wieńczy obrazową oceną powieści i powiada, iż jest to: „Kawał lekko nadpsutego literackiego mięsa”.
Silny, bohater i narrator prozy Masłowskiej – na ofertę tak promującą utwór jego autorki – powiedziałby: „Koniec z pitoleniem się, koniec z litością, ze skrupułem, który dotychczas mnie mamił”. Koniec tym bardziej, że przebiegle wagę książki Doroty Masłowskiej umniejszająca i skalę jej talentu w gruncie rzeczy unieważniająca nota Świetlickiego („warto było żyć 40 lat, aby wreszcie coś tak interesującego przeczytać” – pointuje on wspaniałomyślnie, nie tak wspaniałomyślnie: nie to ważne, co autorka napisała, ważne to, co on przeczytał i mnie zagradza drogę do sedna wywodu, choć oczywiście samo zagradzanie też znaczy). Bo najgłówniejsze sedno jest tu wbrew pozorom nie w samej skali talentu pisarki, skala ta bowiem jest po prostu tak znaczna, iż poradzi sobie ona nie z takimi przeszkodami jak faryzejskie noty polecające. Inaczej powiem: ta metrykalnie młodziutka dziewczyna ma w sobie tak niesłychaną dojrzałość pisarską i taki dar władania polszczyzną, dar rozpruwania, nicowania, rozbijania na miazgę języka i tworzenia z tej miazgi języka swoistego, nieraz makabrycznego i karkołomnego, zawsze osobliwie poetyckiego, że możliwości dalszego rozwoju wydają się tu nie do zmierzenia. Jak w takim wieku potrafi się tyle, to faktycznie trochę strach pomyśleć, co będzie dalej. Może na pewien sposób Świetlicki ma rację, może na tę Masłowską bardziej trzeba uważać, niż chuchać na nią i dmuchać, w końcu stare rosyjskie przysłowie mówi: „Duszitie ich, paka oni maleńkije”. Rzecz wszakże w tym, iż wybitny talent nowej pisarki jest też w istocie talentem nieprzyjaznym. Monolog Silnego jest obfity w rozmaite plugastwa, niepoprawności, bezeceństwa, jest to oczywiście także monolog miłosny, ale i wizja świata w całkowitej rozsypce, cytat niewiele powie, ale trochę powie: „Magda wchodzi, ale bez Irka. Wygląda tak, jak gdyby coś się stało, jak gdyby rozsypała się na czynniki pierwsze, włosy gdzie indziej, torebka gdzie indziej, kiecka na lewo, kolczyki na prawo. Rajstopy całe w błocie na lewo. Twarz na prawo, z jej oczu płyną czarne łzy. Jak gdyby walczyła na wojnie polsko-ruskiej, jak gdyby ją podeptało całe wojsko polsko-ruskie, idąc przez park. Odżywają we mnie wszystkie moje uczucia. Cała sytuacja. Społeczna i ekonomiczna w kraju. To cała ona, to wszystko jej. Jest pijana, jest zniszczona. Jest naspidowana, jest upalona. Jest brzydka jak nigdy. Ciekną jej po brodzie czarne łzy, ponieważ jej serce jest czarne równie jak węgiel. Jej łono jest czarne, podarte. Przez całe łono idzie oczko. Z tego łona ona urodzi dziecko murzyńskie czarne. Andżelę o zgnitej twarzy, z ogonem. Z tym dzieckiem to ona daleko nie zajedzie. Nie wpuszczą jej do taksówki, nie sprzedadzą jej białego mleka. Będzie leżeć na czarnej ziemi na działkach. Będzie mieszkać na szklarniach. Jedzona przez glizdy, jedzona przez robaki. Będzie karmić to dziecko czarnym mlekiem z czarnych piersi. Będzie je karmić ziemią ogrodową”.
Fragment dobrałem stosunkowo mało drastyczny, a i tak łatwo z niego wnieść, że droga autorki do listy lektur obowiązkowych nie będzie usłana różami. Pisarze niepowtarzalni Białoszewski i Czycz, przynajmniej na pierwszy rzut oka, tej niepowtarzalnej prozie patronują, rzadko jednak czemuś, co potocznie określa się mianem eksperymentu językowego, towarzyszy ten rodzaj odwagi. A też wiedza, że prawdziwa sztuka literacka nie jest sztuką gramatyki, ale sztuką zaglądania do mózgu. W destrukcyjnej, chorobliwej i napisanej w nieubłaganym rytmie pieśni skażonego języka „Wojnie polsko-ruskiej” poza „przemajstrowaną” końcówką nie ma żadnych śladów pierwocin literackich. Pokolenie najmłodsze, pokolenie oczywiście kompletnie stracone, bo do cna znieprawione przez telewizję, narkotyki, internet oraz wilczy polski kapitalizm, to całkowicie stracone pokolenie ma wielkie szczęście, bo wydało autorkę, która je ocali.
(Nr 37, 14.09.2002 r.)
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------
.