Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Prezydent. Aleksander Kwaśniewski w rozmowie z Aleksandrem Kaczorowskim - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
17 maja 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Prezydent. Aleksander Kwaśniewski w rozmowie z Aleksandrem Kaczorowskim - ebook

Pierwszy wywiad rzeka z prezydentem, który przeprowadził Polskę przez największe przełomy ostatnich 40 lat.

Gdy wybrano go w 1995 roku, Polska przecierała oczy ze zdumienia. Drugą kadencję kończył jako jeden z najbardziej cenionych i lubianych polityków w kraju. W międzyczasie współtworzył Konstytucję oraz wprowadził Polskę do NATO i Unii Europejskiej. Dziś jest bardziej dyplomatą niż politykiem, co pozwala mu spojrzeć z dystansem i głębią nie tylko na własną drogę, ale też na zmiany, przez które przeszły zarówno Polska, jak i cały świat.

Aleksander Kwaśniewskiw rozmowie z biografem Aleksandrem Kaczorowskim po raz pierwszy tak otwarcie mówi o prezydenturze, rodzinie i samym sobie.

Opowiada o początkach w polityce i o wstrząsającym wydarzeniu, przez które prawie wystąpił z PZPR.

Przybliża kulisy przemian po 1989 roku oraz wyjaśnia zawiłości przyjaźni łączącej go z Leszkiem Millerem, Józefem Oleksym i Adamem Michnikiem.

Zdradza, jak to jest być jednocześnie prezydentem i ojcem nastolatki, oraz jaki ma przepis na udane małżeństwo.

Wspomina swoje rozmowy z Putinem o Ukrainie, a także dzieli się znaną dotąd nielicznym wiedzą, jak kształtował się obecny układ sił na polskiej i globalnej scenie politycznej.

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-9640-4
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

(lipiec 2022 roku)

Panie prezydencie, spodziewał się pan, że Putin wywoła wojnę z Ukrainą?

Nigdy nie miałem wątpliwości co do jego polityki względem Ukrainy. Podczas spotkania w Moskwie w 2002 roku powiedział mi parę rzeczy, które wyjaśniają jego obecną postawę.

Wracałem z mundialu w Korei, Polska zagrała tam inauguracyjny mecz z drużyną gospodarzy w Pusanie. Z tego przegranego meczu najbardziej zapamiętano nasz hymn w wykonaniu Edyty Górniak. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w Omsku, gdzie gubernatorem był Leonid Draczewski, olimpijczyk, wioślarz, a przy okazji były ambasador Rosji w Warszawie*. Mile nas przyjęto i umówiono spotkanie z Putinem w Moskwie.

Tak po drodze?

Putin był wtedy na takim etapie, że podobne spotkania były możliwe. A ja miałem z nim dobre kontakty.

Nie spóźnił się?

Nie, ta cecha rozwinęła się u niego później. Mało tego – choć wizyta była nieoficjalna, przyjął mnie na Kremlu. Pokazał mi swoje prywatne apartamenty, zajmowały całe piętro.

Największe wrażenie zrobiła na mnie kaplica. Czuć było zapach świec i kadzideł. Powiedział, że jego ówczesna żona Ludmiła, bardzo zaangażowana w działania Cerkwi, często z niej korzysta.

Rozmawialiśmy w cztery oczy po rosyjsku, więc czuł się swobodnie. Zapytałem: „Jakie są twoje cele?”.

Byliście na ty?

Przeszliśmy na ty już przy naszym pierwszym spotkaniu. Putin jest tylko dwa lata starszy ode mnie. Można powiedzieć, że reprezentujemy to samo pokolenie, choć mamy zupełnie inne doświadczenie formacyjne.

Odpowiedział: „Moim celem jest odbudowa Wielkiej Rosji”.

I co pan wtedy pomyślał?

Potraktowałem jego słowa jako wyraz ambicji czy marzenie stosunkowo młodego polityka – miał wtedy pięćdziesiąt lat – nie zaś plan działania czy obsesję. Tym bardziej, że mówił o odbudowaniu Wielkiej Rosji metodami pokojowymi, przez takie koncepcje jak Unia Euroazjatycka.

Był w tym także element humorystyczny. Gdy zapytałem, którzy przywódcy w dziejach Rosji najbardziej mu imponują, odpowiedział: „Jest ich troje: Piotr Wielki, Katarzyna Wielka i Józef Wissarionowicz”.

Nie powiedział Stalin, tylko Józef Wissarionowicz. To jest ciepłe określenie, _otczestwo_. Słowo Stalin źle się kojarzy.

„Rozumiem, że chciałbyś być czwarty na tej liście?” – zażartowałem. „Ale jakkolwiek by patrzeć, byłbyś dopiero drugim Rosjaninem w tym gronie”. Bo Katarzyna była ze Szczecina, a Stalin z Gori w Gruzji.

To było trochę złośliwe, ale wtedy mogliśmy jeszcze tak rozmawiać. On od niedawna był prezydentem, a ja zostałem wybrany na drugą kadencję, więc w gronie głów państw mogłem uchodzić za seniora.

Jakie zrobił na panu wrażenie?

Nie było po nim znać tej wielkorosyjskiej buty, która wcześniej pojawiała się na przykład podczas współpracy z Jelcynem. Uważam Jelcyna za postać pozytywną – w końcu zgodził się na wyprowadzenie wojsk radzieckich z Polski i zaakceptował, chociaż bardzo niechętnie, nasze wejście do NATO. Nie był demokratą, ale jak miał na stole rozwiązanie bardziej lub mniej demokratyczne, to skłaniał się ku temu pierwszemu. Cokolwiek by jednak powiedzieć, był bardzo „wielkorosyjski”, choćby ze względu na swoją posturę, tubalny głos, sposób zachowania.

Putin wtedy taki nie był. Sprawiał wrażenie wycofanego. Wydawał się zainteresowany rozmową, zadawał ciekawe pytania, ale głównie słuchał. Myślę, że to wynikało z jego charakteru, ale i z ukształtowania – najpierw rozpoznać teren, a potem decydować.

Mimo to powiedział mi, choć nie wprost, że upadek komunizmu to największa geopolityczna katastrofa XX wieku. Nie zostawił suchej nitki na Gorbaczowie; w stosunku do Jelcyna był ostrożniejszy, w końcu to z jego ręki dostał władzę. Stwierdził też, że Rosja znowu musi się znaleźć pośród wielkich graczy polityki międzynarodowej, nie może być dłużej marginalizowana.

Co do tej ostatniej kwestii – każdy na jego miejscu chciałby tak zrobić. Ale odbudowa Wielkiej Rosji, zwłaszcza z naszego punktu widzenia, stanowiła problem. Było przecież jasne, że to musi dotyczyć krajów byłego bloku wschodniego, a już na pewno byłego Związku Radzieckiego. Kwestionowałoby to ich świeżą niepodleg­łość i suwerennie uprawianą politykę.

Obserwowałem potem jego przemianę od marzenia przez plan aż do obsesji. Plan zaczął się krystalizować w 2004 roku.

Pomarańczowa rewolucja w Ukrainie?

Bardzo ją przeżył. Raz, że kompletnie jej nie rozumiał, a dwa – uważał, że to jest dla niego śmiertelne zagrożenie. Okazało się, że ulica, społeczeństwo, mogą nie tylko protestować przeciw sfałszowanym wyborom, lecz także wymuszać decyzje polityczne. To był dla niego szok. Wtedy nasze drogi się rozeszły. Normalne, otwarte kontakty stały się nienaturalne.

Ale spotykaliście się jeszcze?

W styczniu 2005 w Oświęcimiu i 9 maja w Moskwie, w sześćdziesiątą rocznicę zwycięstwa, dokąd pojechałem mimo protestów w Polsce. Uważałem, że trzeba wykonać jakiś gest, by nie zamrozić stosunków polsko-rosyjskich. Ale od czasu pomarańczowej rewolucji z Putinem wyłącznie się kłóciliśmy, nie potrafiliśmy już znaleźć wspólnego języka. Od 2014 roku, czyli od drugiego Majdanu, to już była jego obsesja.

Pojawiły się też sygnały, których wagi nie doceniłem. W 2021 ro­ku Kreml opublikował jego esej dotyczący Ukrainy – propagandowy tekst, którego sens sprowadza się do tego, że Ukraina nie jest państwem, Ukraińcy nie są narodem, a większość terytorium zawdzięczają głupim gestom ze strony Rosji, takim jak przekazanie Krymu w rocznicę ugody perejasławskiej z 1654 roku. A skoro tak, to trzeba zbudować Wielką Rosję, bo Rosjan i Ukraińców więcej łączy, niż dzieli.

To był nie tylko program agresywnych działań wobec Ukrainy, lecz także ich usprawiedliwienie. Putin mógł później powiedzieć każdemu przywódcy: „Czemu się dziwisz, przecież o tym pisałem. Twoja wina, że jesteś nieoczytany”.

Jeśli zaś chodzi o sam wybuch wojny, to mieliśmy informacje od Amerykanów. Przez kilka miesięcy byliśmy bombardowani wiadomościami, że będzie wojna.

Ma pan na myśli informacje dostępne w mediach?

Amerykanie mają bardzo dobry wywiad i pierwszy raz użyli go w ten sposób, publicznie. Tak więc właściwie nikt na świecie nie powinien być zaskoczony, że wojna wybuchła. A jednak większość z nas ona zaskoczyła.

Ja także miałem nadzieję, że w Putinie przeważy pragmatyk. Idee ideami, pomysły pomysłami, ale przecież trzeba skalkulować, czy opłaca się rozpoczynać coś, co może się niedobrze skończyć. Myślałem, że on tylko straszy, że chce uzyskać koncesje, zwłaszcza ze strony Zachodu, stąd ta akcja z gromadzeniem wojsk przy granicach. Równolegle Siergiej Ławrow przekazał Zachodowi swoiste ultimatum. Miał to być pomysł na bezpieczeństwo światowe – chodziło o to, żeby strefa wokół Rosji była neutralna, żeby żaden sąsiad nie był członkiem NATO, żeby doprowadzić do demilitaryzacji Ukrainy i tak dalej. Mało tego – w tych dokumentach strategicznych oni pisali o powrocie do stanu sprzed 1991 roku, a to by znaczyło, że i dla Polski nie ma miejsca w NATO. Ale ja to potraktowałem jako próbę zmiękczenia niektórych krajów Zachodu, uzyskania jakichkolwiek ustępstw.

Kiedy zmienił pan zdanie?

Zrozumiałem, że dojdzie do wojny, gdy Putin uznał niepodległość tak zwanych Republik Ludowych – Donieckiej i Ługańskiej. Posłużył się wtedy językiem pełnym agresji: werbalnej, emocjonalnej, intelektualnej… każdej. To był język przemocy, od którego nie ma odwrotu.

To było kilka dni przed wybuchem wojny.

Dzwoniłem wtedy do różnych zagranicznych przyjaciół i mówiłem: „Słuchajcie, będzie wojna”. Oni wciąż nie wierzyli. Więc jeśli pan pyta, czy myślałem, że dojdzie do wojny, to powiem, że po części tak, a po części nie. To, że Putin chce mieć w swoich rękach Ukrainę, było oczywiste, ale myślałem, że spróbuje to zrobić w sposób inteligentniejszy, politycznie, przez nacisk ekonomiczny, oddziaływanie międzynarodowe, destabilizowanie Kijowa, różne działania hybrydowe.

Z jego perspektywy wygląda to pewnie tak, że on już tego wszystkiego próbował. Bezskutecznie.

Przerobienie Ukrainy na Rosję było niemożliwe co najmniej od 1991 roku. Putin nie docenił tego, że nostalgia za dawnym, za pozycją mniejszego partnera Rosji słabła tam z roku na rok. To był nieodwracalny proces, który wzmocniła pomarańczowa rewolucja. To, że nie zostali wtedy rozpędzeni, rozstrzelani, posadzeni do więzień czy wywiezieni do łagrów, przekonało Ukraińców, że mogą mówić własnym głosem. Kolejni prezydenci, włącznie z Wiktorem Janukowyczem, zdawali sobie z tego sprawę.

A kiedy pan to zrozumiał?

Na początku lat dziewięćdziesiątych, kiedy zacząłem podróżować do Ukrainy jako poseł. Zauważyłem wtedy niezwykłą wolę bycia niepodległym, suwerennym państwem. W kraju, który wydawał się zniewolony i mocno zrusyfikowany – bo przecież słowo „Ukraina” znaczy tyle, co prowincja, kraj na uboczu. Poznałem wtedy mnóstwo ludzi, w których była wielka duma i przywiązanie do kultury ukraińskiej.

Oni to odkrywali krok po kroku. Trzeba pamiętać, że przez całe lata droga awansu mieszkańców Ukrainy prowadziła przez Moskwę. Jeżeli ktoś chciał być dyplomatą, uczonym czy sportowcem, to zazwyczaj musiał trafić do Moskwy, bo tam się robiło karierę. W Kijowie zostawali ci mniej ambitni, mówiąc delikatnie.

Niedawno były prezydent Ukrainy Leonid Kuczma zadzwonił do mnie i poprosił, żebym przysłał mu kilka egzemplarzy jego wydanej przed laty w Polsce książki _Ukraina to nie Rosja_.

Symboliczny tytuł.

Krytykowano go za to w Rosji. Ale dla niego było to oczywiste, choć sam stanowił wytwór Związku Radzieckiego. Miał poczucie wdzięczności wobec ZSRR, bo zdobył w tym systemie wykształ­cenie i zawód, i to nie byle jaki – konstruktora rakiet. Mimo to zachował ukraińską tożsamość. Mówił po ukraińsku, śpiewał ukraińskie piosenki.

Dobrze zna pan Kuczmę?

Miałem z nim znakomite relacje, odwiedzaliśmy się co roku. Jego ojciec Danił zginął podczas wojny. Jednostka, w której służył, sami Ukraińcy, szła z odsieczą do oblężonego Leningradu. Część utopiła się w błotach jeziora Ładoga, część zginęła, część zachorowała na malarię. Kuczma poznał okoliczności śmierci ojca dopiero dzięki Jelcynowi.

To bardzo miły człowiek, technokrata, inżynier. Wiele lat spędził w odizolowanych miejscach, więc ma dwa rodzaje hobby, które mog­ły się rozwinąć tylko w radzieckich miastach zamkniętych: bardzo lubi śpiewać i świetnie gra w bilard – bo co mieli robić dyrektorzy czy inżynierowie po pracy?

Podobno był też znany z tego, że nie można go przepić.

Nie. Bardzo na to uważał. Ci inżynierowie jak pili, to pili, ale przede wszystkim posyłali rakiety w kosmos.

Jako prezydent prowadził politykę balansu między Rosją a Zachodem. Ktoś powiedział, że to była najlepsza polityka, jaką Ukraina powinna prowadzić do dzisiaj. A jednocześnie od końca lat dziewięćdziesiątych szedł ostrożnie w stronę Zachodu. To był czas poważnej destabilizacji Rosji, nikt nie wiedział, że po Jelcynie przyjdzie Putin, który był wtedy jeszcze zupełnie nieznany. Gdzieś warto było mieć oparcie, a USA wydawały się pewniejsze niż Rosja. Wtedy pojawiły się pierwsze projekty zakładające, że Ukraina wejdzie do NATO, a równocześnie działania służb rosyjskich, które miały to uniemożliwić.

Takie jak śmierć dziennikarza Georgija Gongadzego, którego zabójstwo miał zlecić Kuczma? Tak przynajmniej wynikało z taśm ujawnionych przez członka jego ochrony. Do dziś nie wiadomo, kto zlecił zabójstwo ani z czyjej inicjatywy ta sprawa wyszła na jaw. To była rosyjska prowokacja?

Zabójstwo Gongadzego może nie, ale za to sprawa Kolczugi… Pamięta pan? Kolczuga to był system antyrakietowy, który rzekomo Ukraina przekazała Irakowi pomimo obowiązującego embarga. Po latach okazało się, że to była prowokacja. Chodziło o to, żeby NATO uznało Ukrainę za niepewnego partnera, z którym nie warto rozmawiać. I tak się stało. Moim zdaniem to było działanie rosyjskie.

Jesienią 2002 roku, w samym środku tej afery, w Pradze odbywał się szczyt NATO. Jego część stanowiło spotkanie członków sojuszu z krajami Partnership for Peace, takimi jak Ukraina czy Kazachstan. Przed kolacją na Hradczanach Havel wziął mnie na stronę i mówi: „Słuchaj, czy mógłbyś się zająć Kuczmą, żeby nie czuł się osamotniony i żeby nie kłuł w oczy Amerykanów?”. Zgodziłem się, to zresztą dotyczyło też prezydenta Kazachstanu Nazarbajewa i innych rosyjskojęzycznych przywódców. Salka mała, siedzimy. Wtedy Bush junior, który pewnie nie został poinformowany o tych zabiegach, wchodzi z Havlem i wita się z pierwszym z brzegu Nazarbajewem, z kimś jeszcze, wreszcie z Kuczmą. Jeden z europejskich premierów mówi: „Cholera, to Kuczma miał być na cenzurowanym i on się z nim wita, a z nami już nie?”. Bo szefowie państw NATO siedzieli dalej. Często tak właśnie się kończą różne dyplomatyczne intrygi. Życie pisze lepsze scenariusze.

Starałem się wspierać Kuczmę na arenie międzynarodowej.

Dlaczego?

Dla nas niepodległa Ukraina to zawsze plus. To przesuwa nasze granice bezpieczeństwa o tysiąc kilometrów na wschód. Pozyskujemy partnera, wielki kraj. Jednocześnie tworzy się przestrzeń do zażegnania historycznych sporów i uprzedzeń. Gdy w 1995 roku zostałem prezydentem, uznałem, że sprawa ukraińska powinna być jedną z najważniejszych, którymi się zajmę. Niepodległa i dobrze prosperująca Ukraina była zawsze jednym z moich najistotniejszych celów politycznych.

Kuczma od momentu uzyskania niepodległości w 1991 roku był – i mówię to z pełnym przekonaniem – ukraiński. Całą jego stawką była niepodległa Ukraina. Oczywiście lawirował, musiał szukać różnych rozwiązań, o bardzo wielu możliwościach nie wiedział, ale co do jego patriotyzmu i ukraińskiej tożsamości nie miałem i nie mam żadnych wątpliwości.

W czasach pańskiej prezydentury coraz większą rolę w stosunkach polsko-ukraińskich odgrywała kwestia zbrodni UPA na Wołyniu. Jaki Kuczma miał do niej stosunek?

Z początku nie był zaangażowany emocjonalnie w żaden sposób. Nic o tym nie widział, w Związku Radzieckim o tym nie mówiono. I w jakimś sensie dobrze się stało, bo miał czystą kartę. To było bardzo ważne. Uważam, że udało się nam bardzo wiele osiągnąć.

O wiele trudniej rozmawiało się później na ten temat z Wiktorem Juszczenką, który był znacznie bardziej ukształtowany narodowo. To on nadał pośmiertne tytuły Bohaterów Ukrainy Banderze i innym. Miałem kłopot z Juszczenką, gdy robiliśmy rekonstrukcję cmentarza Orląt we Lwowie i chcieliśmy umieścić tam lwy. Dopiero teraz się to udało. Mer Lwowa Sadowy zrobił to z wdzięczności za pomoc, jakiej udzielamy Ukrainie.

Obawiał się pan, że debata historyczna na temat Wołynia, którą prowadzono od początku lat dziewięćdziesiątych nie tylko w polskich i ukraińskich środowiskach naukowych, lecz także w mediach, może zaważyć negatywnie na naszych przyszłych stosunkach, jeśli zostanie zaniedbana albo źle poprowadzona?

Ależ oczywiście. Kiedy zostałem prezydentem, od wydarzeń wołyńskich minęło tylko nieco ponad pięćdziesiąt lat. Żyli jeszcze świadkowie czy niedoszłe ofiary masakry, dzieci, które ocalały. To byli znani ludzie, jak Mirosław Hermaszewski czy senator z Wrocławia Maria Berny. Miałem zresztą przykład o wiele bardziej osobisty.

Mój teść Julian Konty urodził się w Borszczówce niedaleko Równego. Jego rodzice mieli tam gospodarstwo. On doskonale pamiętał normalne relacje z Ukraińcami, piosenki ukraińskie, w dzieciństwie mówił trochę po ukraińsku. I pamiętał również to, co wydarzyło się później. W marcu 1943 roku Niemcy z pomocą ukraińskiej policji wymordowali niemal całą wieś, około dwustu pięćdziesięciu osób. Teść z bratem i siostrami zdążyli zabrać z wioski chorą matkę, wynieśli ją do lasu na łóżku. Widział z ukrycia, jak Niemcy i Ukraińcy zabijali Polaków. W tej masakrze zginęli jego siostra Zofia, jej mąż i dziecko.

Teść już w latach siedemdziesiątych uznał, że musi upamiętnić pomordowanych. Był pułkownikiem Ludowego Wojska Polskiego i zaczął zabiegać różnymi kanałami, żeby w Borszczówce zamontowano tablicę „Ku pamięci ofiar”. I tak się stało, choć oczywiście nie można było napisać, kto był sprawcą. Napisano, że faszyści.

Dyskusje z teściem były dla mnie niezwykle ważne i pouczające. Rozmawiałem z nim na ten temat wielokrotnie. Byłem wtedy mocno zainspirowany pojednaniem francusko-niemieckim, zaangażowałem się w pojednanie polsko-żydowskie i uznałem, że z Ukraińcami też musimy to zrobić.

Teść początkowo był bardzo nastroszony: „Nie, to mordercy, nie da się”. Ja mówiłem: „Słuchaj, zdarzyły się straszne rzeczy, ale przyjdą nowe pokolenia. Jesteśmy sąsiadami, musimy się ze sobą jakoś kontaktować”. Krok po kroku go przekonywałem, ale on cały czas podkreślał, z czym ja się absolutnie zgadzam, że pojednanie musi być zbudowane na prawdzie. Żadnych kłamstw. On wie, co się wyda­rzyło w Borszczówce. Wie, kto zabijał, może podać nazwiska.

To nie były łatwe rozmowy, więc żeby dać mu satysfakcję, ale też zobaczyć jego reakcję, zaprosiłem go na uroczystości obchodów sześćdziesięciolecia masakry w Pawliwce, które zorganizowali Ukraińcy z udziałem Kuczmy. Wystąpił tam człowiek w wieku mojego teścia, który miał podobną historię. Widział ludzi spędzonych w niedzielę do kościoła, kościół był otoczony drutem kolczastym, drzwi zablokowane, snopy siana, benzyna. Jak dzieci próbowały uciekać przez okna, to do nich strzelano. On się uratował.

Ten pan Julian z Pawliwki opowiadał o tym bez jakiejkolwiek emfazy. To jest ważne: mówił prosto, zdanie po zdaniu, z przerwą na tłumaczenie. Była niedziela. Tłumaczenie. Poszliśmy wszyscy do kościoła. Tłumaczenie. Kościół otoczyły grupy UPA. Tłumaczenie. Zablokowali wejście. Tłumaczenie. Wrzucili palące się snopy. Tłumaczenie. I dzieci uciekały, strzelali. Tłumaczenie.

Siedziałem obok Kuczmy, w pierwszym rzędzie. I słyszałem, jak Kuczma z coraz większym trudem łapał oddech, bo każde z tych słów, każde z tych zdań, te frazy i tłumaczenie były jak uderzenia, ciosy w serce. Albo obuchem w łeb. Widziałem, że mocno to przeżył.

Kuczma wygłosił wcześniej przemówienie, w którym przyznał, że zginęło dwieście tysięcy ludzi. Ale to jest abstrakcja. To tak, jakby nikt nie zginął, tego się nie da pojąć. Za to jak widzisz cudem uratowanego człowieka, który wtedy miał sześć czy osiem lat, który uciekł i opowiada o tym, co się wydarzyło, to nagle masz przed oczami całą tę tragedię. Uświadamiasz sobie, że sam mógłbyś tam być.

Później zaproszono nas na poczęstunek do monastyru. Teść podszedł do mnie ze łzami w oczach i powiedział: „Miałeś rację, Olek. To trzeba było zrobić”.

* Mając na uwadze mnogość wymienionych w rozmowie nazwisk oraz to, że dla wielu czytelników wspomniane postaci i wydarzenia mogą być już częścią zamierzchłej historii, wydawca zamieścił na końcu książki spis osób wraz z ich krótkimi biogramami. Dociekliwym polecamy ich lekturę.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: