- W empik go
PRL. Kartki z kalendarza - ebook
PRL. Kartki z kalendarza - ebook
PRL Kartki z kalendarza
Sławomir Koper
Subiektywny wybór prasowych felietonów Sławomira Kopra pisanych w latach 2013–2023. Przyporządkowując do konkretnych dat dziennych rozmaite wydarzenia z epoki PRL-u – a przede wszystkim związane z nimi anegdoty, fakty i plotki – najpoczytniejszy współczesny autor historyczny odsłania przed czytelnikami zaskakujący i wcale nie szary świat obyczajów Polski Ludowej. Z każdą kartką zerwaną z kalendarza bliżej poznajemy ówczesnych polityków i celebrytów, wraz z ich zawodowymi i osobistymi perypetiami, okoliczności powstania kultowych filmów i piosenek, a także realia i absurdy tamtej epoki.
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8343-025-6 |
Rozmiar pliku: | 3,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nigdy nie ukrywałem, że pisanie wstępów nie należy do moich ulubionych zajęć. Szczególnie w przypadku, gdy chodzi o książki nietypowe, wykraczające poza ramy mojej standardowej twórczości. A właśnie taka jest niniejsza pozycja – składa się bowiem z felietonów dotyczących Polski Ludowej. Pisałem je przez ostatnie 10 lat i z powodu przyjętej konwencji poszczególne teksty nie przekraczają 2,6 tys. znaków. Początkowo ograniczona objętość stanowiła dla mnie ogromne wyzwanie, ale z czasem nawet polubiłem tę formę. Wymagała bowiem bardzo skondensowanego tekstu, gdzie nie tylko nie mogły się pojawić zbędne słowo czy literacki ozdobnik, ale nawet dodatkowy znak interpunkcyjny. Nie były to jednak teksty suche czy lakoniczne, musiały spełniać wymogi formy literackiej z obowiązkową puentą na zakończenie.
Podstawową zasadą, jaką przyjąłem, było związanie felietonu z konkretną datą dzienną. W ten sposób powstał rodzaj kalendarium, które nieco przypomina słynne w czasach Polski Ludowej zdzieraki, czyli kalendarze z codziennie zrywanymi kartkami. Tam bowiem obok podstawowych wiadomości na rewersie drukowano także informacje różnego rodzaju: kulturalne, historyczne lub kulinarne. A czasami zwykłe anegdoty (oczywiście na bezpieczne tematy, gdyż w tamtej epoce żarty polityczne stanowiły tabu).
Moje felietony także z natury omijają politykę, gdyż nigdy specjalnie się nią nie interesowałem. Zawsze bardziej pociągali mnie ludzie, a szczególnie dotyczące ich życia ciekawostki i anegdoty. Chciałem zatem stworzyć rodzaj kalendarza historycznego ukazującego najróżniejsze aspekty życia PRL-u – zarówno te mało znaczące, jak i bardziej poważne. Daleki jestem też od deprecjonowania tamtej epoki, tym bardziej że doskonale ją pamiętam. Ostatecznie gdy nad Wisłą zawalił się komunizm, miałem już 26 lat i studiowałem na Wydziale Historycznym Uniwersytetu Warszawskiego. Przyznaję – było wprawdzie szaro i biednie, ale nawet szarość ma różne odcienie (chociaż z biedą muszę się zgodzić). Mimo to było też jednak dość wesoło (szczególnie na studiach), gdyż Polakom nawet w najtrudniejszych czasach nigdy nie brakowało humoru. A słynna polska zaradność zawsze była w cenie, nawet jeżeli często wymagało to od rodaków wielkich poświęceń.
Daleki jestem jednak od mitologizowania Polski Ludowej, chociaż w ostatnich latach można zaobserwować coraz większą modę na tamte czasy. Z jednej strony dochodzi do głosu nostalgia tych, którzy przeżywali wówczas swoją młodość, a z drugiej – zainteresowanie młodego pokolenia znającego ówczesne realia niemal wyłącznie z filmów Stanisława Barei. Staram się zajmować pozycję pośrednią – nie potępiam totalnie wszystkiego jak niektórzy ortodoksyjni historycy i publicyści, ale też nie uważam, że była to epoka pełna szczęścia, komfortu i słodyczy. Prawda jak zwykle leży pośrodku. Przecież nie można zaprzeczyć, że takiej eksplozji talentów z dziedziny kultury czy nauki nie było nigdy w dziejach naszego kraju. Do tego dochodzą jeszcze sukcesy sportowców z piłkarzami na czele, o których nasi współcześni kopacze mogą tylko pomarzyć.
Zauważam jednak, że w ogólnej wiedzy o tamtych latach zdarzają się coraz większe luki, szczególnie w kwestii chronologii i usystematyzowania faktów – i właśnie temu ma służyć niniejsza książka. Jako historyk nigdy nie przywiązywałem większej wagi do dat, jednak czasami warto o nich pamiętać, a poza tym właśnie daty stanowią klucz do konstrukcji mojego subiektywnego kalendarium. Każda jego kartka – tak jak w zdzieraku – niesie ze sobą fascynującą opowieść o czasach PRL-u.
Sławomir Koper1 STYCZNIA 1960 ROKU. BISKUPIN I PROPAGANDA
Gdy na początku lat 70. powstała Polsko-Niemiecka Komisja Podręcznikowa mająca uzgodnić wzajemne stanowisko w sprawie nauki historii i geografii w PRL-u oraz RFN-ie, okazało się, że to nie wydarzenia z historii najnowszej stanowią największy problem. Ogromne emocje wzbudziła także kwestia oceny działalności zakonu krzyżackiego w Prusach. Niemcy podnosili sprawę jego misji cywilizacyjnej, natomiast dla Polaków Krzyżacy zawsze stanowili awangardę brutalnej ekspansji germańskiej na wschód. Niemcy uważali, że pod Grunwaldem zwyciężyła półpogańska armia wschodniego barbarzyńcy Jagiełły, natomiast dla Polaków był to sprawiedliwy triumf nad germańską butą. Inna sprawa, że historycy litewscy do dzisiaj uważają za właściwego triumfatora spod Grunwaldu księcia Witolda, natomiast w historiografii radzieckiej i rosyjskiej można znaleźć informacje, że bitwę wygrały pułki smoleńskie…
Nie tylko wydarzenia historyczne wzbudzały (i wzbudzają do dzisiaj) liczne spory. Jak wiadomo, odkrycia archeologiczne można różnie interpretować i wykorzystać do doraźnych celów politycznych. Doskonałym przykładem takich działań jest sprawa osady w Biskupinie, której pozostałości odkrył 31 sierpnia 1933 roku miejscowy nauczyciel Walenty Szwajcer. Archeolodzy zaliczyli znalezisko do kultury łużyckiej, która swoją nazwę zawdzięcza odkryciom dokonanym we wschodnich landach Niemiec. Pozostałości w Biskupinie są jednak najlepiej zachowanym obiektem tego rodzaju, gdyż szczątki przez 2,5 tysiąca lat pozostawały w bagnisku, co doskonale zakonserwowało drewniane budowle.
Polscy naukowcy niezwłocznie uznali, że mają do czynienia z prasłowiańską osadą, co oczywiście zakwestionowali badacze niemieccy. Podczas II wojny światowej usiłowano znaleźć potwierdzenie na pragermańskie pochodzenie osady – ale bez skutku. W czasach PRL-u polskie władze głosiły tezę o słowiańskim pochodzeniu Biskupina, co potwierdzał też Paweł Jasienica w swojej znakomitej _Polsce Piastów_ (pierwsze wydanie 1 stycznia 1960 roku). Miało to dowodzić, że Słowianie żyli na naszych ziemiach praktycznie od zawsze i wszelkie niemieckie pretensje nie mają racji bytu. Nie było ważne, że Słowianie tak naprawdę pojawili się w Europie Środkowej dopiero w VI wieku, a osada w Biskupinie powstała ponad tysiąc lat wcześniej.
Dzisiaj emocje nieco opadły, a badacze wolą ostrożnie twierdzić, że osadę zbudował lud niewiadomego pochodzenia. Potęga mitu i propagandy jest jednak ogromna – dla niemal każdego Polaka Biskupin to osiedle prasłowiańskie…1 STYCZNIA 1967 ROKU. OSTRE TEMPO ELŻBIETY CZYŻEWSKIEJ
Z perspektywy lat trudno wręcz uwierzyć, jak wielką gwiazdą była w połowie lat 60. Elżbieta Czyżewska. Zdarzyło się, że w ciągu trzech lat zagrała w 10 (!) filmach, a do tego dochodziło jeszcze 18 (!) spektakli telewizyjnych. Miarą jej popularności było poprowadzenie sopockiego festiwalu w 1964 roku.
Publiczność uwielbiała panią Elżbietę, a ona dawała z siebie wszystko. W _Domu bez okien_ zagrała akrobatkę, przy czym większość scen na trapezie wykonała osobiście, budząc przerażenie u kolegów z planu. Męską część widowni oczarowała w komedii _Giuseppe w Warszawie_, gdzie wcieliła się w rolę zwariowanej (ale niezwykle seksownej) działaczki podziemia. Partnerował jej Zbyszek Cybulski, a samą Czyżewską niebawem zaczęto uważać za jego żeński odpowiednik.
„Mówiło się, że Czyżewska to taki Cybulski w spódnicy – wspominał Władysław Kowalski. – Ona nie miała takiej roli jak Zbyszek w _Popiele i diamencie_, ale w życiu była jego kalką – to samo ostre tempo. Przyjmowała każdą propozycję, kierownicy produkcji ją sobie rano spod domu wyrywali, do którego pojedzie. »To może do mnie, to może do mnie!« – wołali”¹.
Największe uznanie przyniosły jej przeboje tamtych lat. Zagrała w _Rękopisie znalezionym w Saragossie_, _Godzinie pąsowej róży_, _Żonie dla Australijczyka_. Dochodziło do tego, że obsadę filmu zaczynano właśnie od niej, chociaż początkowo reżyserzy utyskiwali, że zbyt często pojawia się na ekranie. Jednak w końcu okazywało się, że bez udziału Czyżewskiej nie sposób nakręcić kasowego obrazu.
Nie stwarzało jej różnicy, czy gra w filmie historycznym, czy współczesnym, w dramacie czy komedii. Jeden z wczesnych filmów Stanisława Barei _Małżeństwo z rozsądku_ (premiera 1 stycznia 1967 roku) można dzisiaj oglądać tylko dlatego, że Czyżewska tam gra, śpiewa i tańczy.
Niestety, po wyjściu za mąż za amerykańskiego dziennikarza Davida Halberstama i wyemigrowaniu do Stanów Zjednoczonych jej kariera załamała się. Chociaż biegle poznała angielski, to nigdy nie pozbyła się fatalnego akcentu, a jej wymowę przyrównywano do „tarcia paznokciem o szybę”. W efekcie za oceanem grała sporadycznie, nie powiodły się także jej próby powrotu na krajowe podwórko.
Aktorka jednak nie poddawała się i do końca życia próbowała zrobić karierę w USA. W jej słowniku hasło „klęska” w ogóle nie istniało – nie zamierzała rezygnować ze swojego zawodu. Gdy zmarła w czerwcu 2010 roku, na jej pogrzeb na Powązkach Wojskowych nie przyszło zbyt wiele osób. Odeszła tak, jak żyła – ignorowana przez ludzi, którzy wiele jej zawdzięczali. Wielka postać naszego kina, wybitna osobowość, kobieta, która do końca pozostała sobie wierna.2 STYCZNIA 1957 ROKU. POCZĄTKI „POLITYKI” I PECH MIECZYSŁAWA F. RAKOWSKIEGO
Mieczysław Rakowski zapisał się w dziejach Polski jako człowiek, który zakończył historię komunizmu nad Wisłą. To właśnie on na ostatnim zjeździe partii wypowiedział słynne słowa: „Sztandar PZPR wyprowadzić”. Towarzysz Mieczysław okazał się nie tylko ostatnim, lecz również najkrócej sprawującym funkcję pierwszym sekretarzem KC PZPR.
Tygodnik „Polityka” słusznie uchodził za najważniejsze czasopismo epoki PRL-u. Wprawdzie oficjalnie popierano linię PZPR, ale z odcieniem polemiki. Bywały też sytuacje, gdy pismo przechodziło do niemal jawnej opozycji, co redakcji groziło nieobliczalnymi konsekwencjami. Jego dziennikarze potrafili zachować się z godnością nawet w najtrudniejszych chwilach PRL-u – nie przyłączyli się do antysemickiej kampanii w 1968 roku.
Decyzję o powstaniu tygodnika podjęto 2 stycznia 1957 roku. Początkowo na jego czele stał Stefan Żółkiewski, ale szybko dodano mu komisarza w osobie Mieczysława Rakowskiego, który niebawem został redaktorem naczelnym. Utrzymał się na stanowisku przez ponad ćwierć wieku, co nazywano erą MFR. Tak bowiem jej szef uwielbiał się podpisywać, czytelnie nawiązując do zachodnich wzorców.
Rakowski okazał się zresztą znakomitym redaktorem naczelnym, starannie dobrał zespół redakcyjny i specjalnie nie ingerował w jego pracę. Wprawdzie osobiście pisywał teksty gorszej jakości, ale nie wpływało to na jakość tygodnika.
MFR przez długie lata łączył dwie postawy: wiernego aparatczyka i dziennikarza zespołu redakcyjnego. Stefan Kisielewski uważał go wprawdzie za „franta” i „miglanca”, ale przyznawał, że był on „ostatnim komunistą nietypowym”. Czasami zresztą zarzuty wobec Rakowskiego były zwyczajnymi pomówieniami, jak w przypadku genezy imienia jego pierworodnego syna. Opowiadano, że nadał imię chłopcu na cześć Lenina, podczas gdy żona Rakowskiego, skrzypaczka Wanda Wiłkomirska, wyjaśniała, iż chodziło o pianistę Włodzimierza Horowitza.
„Kiedyś »Polityka« urządzała sylwestra w jakiejś leśniczówce w środku lasu – wspominał Jerzy Urban. – Zimno było tam niesłychanie, spaliśmy pokotem na słomie. Rakowski zajechał przed samą północą, widocznie wcześniej musiał się bawić na jakimś ważniejszym przyjęciu w Warszawie. Ogromną wesołość zespołu redakcyjnego wzbudził jego strój – ubrany był w smoking i koszulę z żabotami, plisami i koronkami, co w leśniczówce wyglądało śmiesznie. Wygłosił wtedy jedno z jego typowych, sentymentalnych przemówień”².
Małżeństwo z Wiłkomirską oznaczało dla MFR niezwykły awans towarzyski. Skrzypaczka nadała mu szlif kulturalny, dzięki niej poznał sfery artystyczne stolicy, nabrał ogłady towarzyskiej. Pod wpływem żony nauczył się nawet śmiać. Dotychczas bowiem uważano go za „postać cokolwiek drętwą, nieoszlifowaną, pozbawioną znajomości szerszego świata i poczucia humoru”.
Na emeryturze zrobił chyba najlepszą rzecz w swoim życiu: opublikował 10 tomów _Dzienników politycznych_ obejmujących lata 1958–1990. To kapitalne źródło informacji, gdyż poza polityką MFR poruszał również wiele tematów towarzyskich i obyczajowych obserwowanych z pozycji szefa najpoczytniejszego tygodnika tamtej epoki. Zmarł w 2007 roku.7 STYCZNIA 1967 ROKU. ŚMIERĆ ZBYSZKA CYBULSKIEGO
Zbyszek Cybulski zagrał właściwie tylko trzy role na miarę swojego talentu (_Popiół i diament_, _Do widzenia, do jutra_ i _Giuseppe w Warszawie_). Był idolem, ale kreował niemal wyłącznie postacie drugoplanowe.
Uczciwie trzeba jednak przyznać, że filmowcy mieli prawo zrazić się do Cybulskiego. Zniknęła gdzieś jego dawna obowiązkowość, górę wzięły nałogi i upodobanie do nocnego życia. Nie pojawiał się na spotkaniach o umówionej godzinie, czasami były problemy z ustaleniem miejsca jego pobytu. A gdy nawet nocował w domu, i tak z trudem docierał na plan. Nie pamiętał tekstu, wtrącał się do scenariusza, a co gorsza, grając epizod, potrafił przyćmić głównych bohaterów.
„Lepiej było zginąć młodym tak jak Dean, niż doczekać tuszy, oczu jeszcze mniejszych, niż były… – mówił Cybulski z goryczą. – Właściwie z młodością skończyło się wszystko. Gdy miałem 25 lat, grałem Maćka Chełmickiego, robiłem Bim-Bom, objechałem całą Europę, teraz już mnie to nie bawi. Cóż z tego, że gram, obojętne, co to będzie, jeśli wszystko skończyło się z młodością”³.
Jego ostatnim miastem był Wrocław, kręcił tam film _Morderca zostawia ślad_. Nie opuszczały go złe przeczucia. Choć miał dopiero 39 lat, powtarzał, że „ulubieńcy bogów umierają młodo”.
Ostatni wieczór (7 stycznia 1967 roku) spędził w klubie U Twórców, następnie impreza przeniosła się do prywatnego mieszkania. Zbyszek przed południem musiał być w Warszawie, w nocy kilka razy przekładał wyjazd. Ostatnią szansą był pociąg odchodzący o 4 rano.
„Kiedy wbiegliśmy na peron, pociąg powoli ruszał – opowiadał jego przyjaciel Alfred Andrys. – Poganiany przez Zbyszka – wskoczyłem. Zbyszek zsunął się między stopień wagonu a peron. Zerwany przeze mnie hamulec za późno zatrzymał pociąg. Wyciągnięty na peron Zbyszek powtarzał: »Alfa, nie zostawiaj mnie samego«. W szoku odpowiadałem: »Benio, nie jesteś sam«”⁴.
Jego śmierć była wstrząsem dla milionów Polaków, nasz kraj po raz pierwszy pogrążył się w autentycznej żałobie po śmierci aktora. Ludzie rozmawiali na ten temat w zakładach pracy, kawiarniach, biurach. Wielu płakało, odszedł bowiem autentyczny idol i symbol pokolenia.
„Rano w dniu pogrzebu, jeszcze w Warszawie, spieszyłam się na pociąg do Katowic – wspominała Zofia Czerwińska. – Zatrzymałam taksówkę i mówię: »Proszę pana, niech się pan spieszy. Muszę zdążyć na pociąg. Jadę na pogrzeb Zbyszka Cybulskiego«. Jechaliśmy starą warszawą po oblodzonej szosie. Przed dworcem szukam pieniędzy, a taksówkarz mówi: »Nie, proszę pani, za ten kurs nic nie policzę«”⁵.11 STYCZNIA 1958 ROKU. MIŁOŚĆ GRECKA NAD WISŁĄ
Marek Hłasko nigdy nie zadebiutowałby na rynku wydawniczym, gdyby nie pomoc starszych pisarzy o homoseksualnej orientacji. O względy 20-letniego młodzieńca rywalizowali Jerzy Andrzejewski, Jarosław Iwaszkiewicz, Wilhelm Mach, Henryk Bereza, Julian Stryjkowski – elita polskiej literatury tego okresu, ludzie bardzo wpływowi. Marek prowadził subtelną grę, wiedząc, że jego wielbiciele sporo mu wybaczą. Ich adoracja była mu potrzebna do promocji własnej osoby. Zresztą chyba naprawdę potrzebował wówczas akceptacji i przyjaźni.
Adoratorzy pisywali do niego gorące listy, a szczególnie celował w tym Iwaszkiewicz, który nie mógł dopuścić, by o względy obiecującego młodzieńca starali się wyłącznie koledzy po piórze. I chociaż zaznaczał, że nie interesuje go seksualna strona znajomości, to jednak deklarował uczucie:
„Drogi mój Maruniu! (…) Serce mi zawsze mięknie jak masło, gdy Ciebie zobaczę. Bardzo to dziwne uczucie, bo w żadnym stopniu nie erotyczne, tylko tak ubóstwiam Cię jako symbol, bo jesteś młody, ładny, zdolny (…). Całuję Cię bardzo mocno, jak kocham”⁶.
W połowie lat 50. najważniejszymi polskimi pismami literackimi kierowali homoseksualiści. Iwaszkiewicz wydawał „Twórczość”, gdzie działem prozy zarządzał Stryjkowski (a potem Bereza), Andrzejewski był redaktorem naczelnym „Przeglądu Kulturalnego”, natomiast Mach sekretarzem „Nowej Kultury”. Byli to znakomici fachowcy, ale na ich decyzje wpływ miały czasami upodobania seksualne. Podobno kandydat na pisarza powinien zaprezentować się osobiście w redakcji, a dopiero potem decydowano, czy drukować jego utwory, czy też nie…
„Rzuciło się na niego całe środowisko literackie i dookołaliterackie – twierdził Jerzy Putrament. – Pierwsze, cóż, pobawiło się, pobawiło. Jeden pan podrzucał młodzieńca innemu. Przewrócili mu w głowie, owszem, ale każdy pisarz w końcu odkrywał w nim jego możliwości i zatykało go tym silniej, im sam więcej był wart. Dostrzegał bowiem tempo, w którym ten młodzieniaszek będzie go dopędzać. Wtedy zachwyty traciły jednorodność, spławiało się gościa następnemu. Krytycy byli »wierniejsi«, pociągała ich szansa wylansowania gościa na niebo literackiej sławy, grania przy tym roli usługowej”⁷.
W 1956 roku na rynku wydawniczym ukazał się debiut Hłaski, _Pierwszy krok w chmurach_. Zbiór 16 opowiadań wzbudził zachwyt czytelników i cały nakład został z miejsca wykupiony. Nic zatem dziwnego, że 11 stycznia 1958 roku tom wyróżniono nagrodą Polskiego Towarzystwa Wydawców Książek, a Hłasko pokonał dwóch swoich promotorów: Andrzejewskiego i Stryjkowskiego…12 STYCZNIA 1949 ROKU. WSZECHSTRONNOŚĆ ANDRZEJA ZAUCHY
Gdyby przeprowadzić głosowanie na najbardziej utalentowanego polskiego muzyka, Andrzej Zaucha (ur. 12 stycznia 1949 roku) zapewne zająłby wysokie miejsce. Grał właściwie „na każdym instrumencie, jaki wziął do ręki”, do tego dysponował pięknym barytonem i ze słuchu potrafił zaśpiewać wszystko. Nigdy też nie musiał specjalnie ćwiczyć, właściwe efekty osiągał niemal natychmiast. Znajomi i współpracownicy zarzucali mu nawet czasami, że nie należy do specjalnie pracowitych, ale on faktycznie nie musiał się przemęczać. W karierze wokalisty nie przeszkadzał mu też niski wzrost – braki fizyczne nadrabiał niezwykłą osobowością estradową i znakomitym kontaktem z widownią.
„Ten talent nie był szlifowany – oceniał Andrzej Sikorowski – nie był przecież wykształconym muzykiem. Natomiast jego talent był rodem gdzieś z Harlemu, miał taki feeling, takie poczucie rytmu i taką małpią umiejętność imitowania, przyswajania wszystkiego”⁸.
Problemem Zauchy był fakt, że sam niewiele komponował. To uzależniało go od innych. A nawet najlepszy piosenkarz nigdy nie zrobi kariery bez odpowiedniego repertuaru. Na domiar złego Andrzej raczej nie miał szczęścia do kompozytorów, preferował też repertuar mało komercyjny. I nigdy nie znalazł twórcy, „który pisałby i dla ludzi, i dla niego”.
Poza tym Zaucha nie potrafił odmawiać. Ten w gruncie rzeczy dobry i miły człowiek przenosił te cechy charakteru na grunt zawodowy, co nie było najlepszym rozwiązaniem. Jak wiadomo, w interesach nie ma sentymentów, a show-biznes jest jedną z najbardziej bezwzględnych dziedzin działalności.
Przyjaciele uważali, że został w „wiele piosenek wrobiony”. Wszyscy wiedzieli, jak znakomitym jest wokalistą, wobec tego często proponowano mu nie do końca udane utwory, by Zaucha „zamienił je w złoto”. Było w tym jednak też trochę winy artysty, który nie tylko nie potrafił odmawiać, ale czasami wręcz zaniedbywał swoje interesy.
Sprawdzał się jako wokalista popowy i jazzowy, nagrywał piosenki do programów telewizyjnych i seriali, występował jako śpiewający aktor w inscenizacjach krakowskiego Teatru Stu. Jego wszechstronność zaczęła się obracać przeciwko niemu. Gdyby skoncentrował się na jednej, wybranej dziedzinie, być może odniósłby znacznie większy sukces. Ale artystę interesowało zbyt wiele tematów, by poświęcić się wyłącznie jazzowi czy piosence. W efekcie za jego życia ukazały się zaledwie dwie (!) solowe płyty, a to bardzo niewiele jak na 25 lat kariery najlepszego polskiego wokalisty…21 STYCZNIA 1985 ROKU. _RĘCE DO GÓRY_ – REKORD W PÓŁKOWANIU
W 1965 roku w repertuarze polskich kin pojawiły się dwa filmy Jerzego Skolimowskiego. Jako pierwszy premierę miał _Walkower_, a pół roku później skierowano do dystrybucji _Rysopis._ W obu filmach reżyser wcielił się w rolę głównego bohatera, Andrzeja Leszczyca – były to dwie opowieści o „marginesowej wegetacji wartościowego człowieka”, który nie potrafi się odnaleźć w codziennym życiu.
Skolimowskiego okrzyknięto „polskim Antonionim”, a jego pozycję ugruntowała trzecia część trylogii, _Bariera_. Tym razem reżyser nie pojawił się przed kamerą, a w głównej roli wystąpił Jan Nowicki. Obraz zdobył Nagrodę Specjalną Jury na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Valladolid, a reżyser stał się osobą rozpoznawalną na Zachodzie.
„Kim jest bohater _Bariery_? – tłumaczył Skolimowski. – Człowiekiem, który z walizką w ręku opuszcza nagle dom akademicki; studentem podejmującym próbę znalezienia sobie nowych warunków życia, rozważającym wszystkie »za« i »przeciw«. Mój bohater czepia się kurczowo jakichkolwiek nadających się do rozpatrzenia propozycji. Spotkanie dziewczyny, która wie, czego chce i dąży do celu o własnych siłach, fascynuje go”⁹.
Podobnie jak w przypadku poprzednich filmów Skolimowski osobiście napisał scenariusz, a za zdjęcia odpowiadał Andrzej Kostenko. _Bariera_ była jednak tylko etapem w drodze do celu, jakim miała się stać realizacja kolejnego filmu (_Ręce do góry_). Skolimowski zaplanował bowiem kontynuację losów Andrzeja Leszczyca i rozliczenie się z epoką stalinizmu w Polsce. Film nie trafił jednak na ekrany, a o zatrzymaniu jego dystrybucji zadecydowała scena z portretem Stalina o podwójnych oczach. Reżyserowi odebrano wizę, a obraz został wycofany z festiwalu w Wenecji. Skolimowski po latach przyznał, że gdyby nie ta decyzja władz, zapewne nigdy nie wyjechałby z Polski. A tak – nie pozostawiono mu wyboru, wiedział bowiem, że w kraju nie nakręci już żadnego wartościowego filmu.
„(…) za daleko się posunąłem – tłumaczył. – (…) W czasie pięciominutowej audiencji u Kliszki tłumaczyłem, jąkając się, że robiliśmy ten film z Łomnickim, Hanuszkiewiczem, Kobielą i Joanną Szczerbic z poczucia patriotyzmu, z wiarą, że można w Polsce coś zmienić. »Czy te argumenty pana przekonują?« – spytałem. Kliszko pokręcił głową, że nie. Ja butnie: »W takim razie nie widzę miejsca dla siebie w tej kinematografii, nie będę przecież robić komedii w rodzaju _Żona dla Australijczyka_«_._ On na to: »Szerokiej drogi«. I wstał. Wyjechałem w 1969 roku”¹⁰.
_Ręce do góry_ okazały się jednym z najdłużej leżakujących półkowników polskiego kina. Premiera odbyła się dopiero 21 stycznia 1985 roku.22 STYCZNIA 1957 ROKU. RYTUALNY MORD NA BOHDANIE PIASECKIM
22 stycznia 1957 roku porwano 16-letniego syna Bolesława Piaseckiego, Bohdana. Chłopak świetnie się zapowiadał, był bardzo inteligentny, uważano, że ma szansę na artystyczną karierę. Był uzdolniony muzycznie, komponował nawet swoje pierwsze utwory.
Jeszcze tego samego dnia porywacze skontaktowali się z szefem PAX-u, żądając pokaźnego okupu. Pomimo jednak kilkudniowych prób nie doszło do kontaktu, chociaż ludzie Piaseckiego wypełniali ich polecenia, wędrowali nawet po Warszawie z okupem i jelenim porożem (!) jako znakiem rozpoznawczym. Potem zamilkli, a ciało chłopca odnaleziono prawie dwa lata później w jednej ze stołecznych piwnic. Chłopiec zginął w dniu porwania – został ogłuszony ciosem w głowę, a następnie dobity sztyletem, który pozostawiono w ciele. Cała historia z okupem i wędrówkami z porożem po mieście miała wyłącznie przysporzyć jego ojcu jak najwięcej cierpień.
Funkcjonariusze SB podczas śledztwa popełniali zupełnie niewytłumaczalne błędy. Ginęły dowody rzeczowe, źle zapisywano nazwiska, mylono adresy. Wszystko to sprawiało wrażenie rozmyślnego zacierania śladów, tak aby sprawcy nie zostali wykryci.
Od samego początku poszlaki wskazywały na powiązania zbrodniarzy ze środowiskami żydowskimi. Prawdopodobnie powodem mordu była zemsta za przedwojenną i okupacyjną przeszłość prezesa PAX-u. Nigdy jednak nie udało się ustalić, czy Bohdana samowolnie zamordowali esbecy żydowskiego pochodzenia, czy też decyzja zapadła na wyższym szczeblu. Istnieje zresztą uzasadnione podejrzenie, że mordercy wyjechali do Izraela, gdzie spokojnie dożyli swoich dni.
Piasecki był gotów na wszystko, by wyjaśnić sprawę śmierci pierworodnego syna. Wiedział, że najważniejsze osoby w państwie znają prawdę, i dlatego zgadzał się na każde upokorzenie.
„Współczułam Piaseckiemu – mówiła Anka Kowalska. – On był człowiekiem, po którym niełatwo było się zorientować, jakie uczucia ukrywa. Był zamaskowany, nieczytelny. Nagle widzę na tej nienawykłej do okazywania uczuć twarzy skurcz mięśni i mówi mi, że dziś jest rocznica śmierci syna i że on był właśnie u Gomułki. (…) On co roku chodził gdzieś tam wysoko – jak wyrzut sumienia, bo uważał, że to »oni« zrobili. Siedzę i słucham tych urywanych niezgrabnych zdań. Opowiada: »Przychodzę, a oni na tacy podają mi wódkę…«. Był upokarzany: żądali, żeby z nimi wypił za wykrycie morderców syna”¹¹.
Większość najważniejszych akt IPN-u dotyczących zabójstwa Bohdana Piaseckiego do dzisiaj pozostaje w zbiorze zastrzeżonym, niedostępnym dla rodziny i badaczy. Jakie są tego przyczyny, trudno jednoznacznie odpowiedzieć…26 STYCZNIA 1954 ROKU. WAJDA – MISTRZ PRACY ZESPOŁOWEJ
Podstawą sukcesu Andrzeja Wajdy zawsze była umiejętność pracy w grupie. Reżyser chętnie słuchał opinii innych osób na planie i gdy je zaakceptował, natychmiast wprowadzał w życie. Podczas pracy nad debiutanckim _Pokoleniem_ (premiera 26 stycznia 1954 roku) wiele skorzystał z doświadczenia Tadeusza Łomnickiego, zgromadził zresztą wokół siebie znakomitą ekipę. Oprócz Łomnickiego byli to przecież: Jerzy Lipman, Stefan Matyjaszkiewicz, Roman Polański, Tadeusz Janczar, Zbigniew Cybulski, Kazimierz Kutz. I tak miało już pozostać.
Wajda umiejętnie wciągał „do tworzenia filmu wszystkich współpracowników”. Zawsze posiadał dar wzbudzania „emocji całej ekipy” i w mistrzowski sposób to wykorzystywał. Oczywiście brał odpowiedzialność za finalny efekt – sukces czy klęska szły na jego konto.
Nigdy jednak nie brakowało opinii, że reżyser czerpie z pomysłów innych, by przypisać sobie wyłączną chwałę. Zarzucano mu również wtórność i naśladownictwo, a co dziwniejsze, zarzuty takie padały ze strony jego bliskich przyjaciół i współpracowników.
„Wajda zapożycza się z rozmysłem u innych – twierdził Tadeusz Konwicki. – Nie robi tego ukradkiem, wstydliwie, zacierając zręcznie swe uczynki. (…) Bierze to, co go zachwyciło albo wydało się skuteczne w działaniu. Bierze ostentacyjnie, bierze nawet z pewną celebrą, bo to branie jest dla niego jakby (…) odmianą rytuału wypalania fajki pokoju”¹².
Jeszcze dalej poszedł Kazimierz Kutz, który był asystentem Wajdy przy _Pokoleniu_ i _Kanale_. Początkowo cenił postępowanie przełożonego, z czasem jednak zaczął odczuwać irytację. Zarzucał mu nielojalność wobec współpracowników, twierdząc, że „plagiat, cytat” albo „niedochowanie umowy – nie istnieją u niego. Jest to u niego tak autentyczne, że aż moralne”.
„On się zaraz na początku załamał – opowiadał Kutz o kulisach powstawaniu słynnego _Kanału_ – okazało się, że to dla niego za trudne fizycznie. Kręciliśmy w październiku-listopadzie, kanały wybudowano w wytwórni w Łodzi, na podwórzu; codziennie trzeba było w to błoto wchodzić w majtkach. (…) A on się tylko od czasu do czasu pojawiał i montował zrobiony materiał. (…) A do tego zmontowany już materiał okazał się »wielkim gównem«. Dopiero Tadeusz Konwicki, kierownik literacki w zespole Kadr, opowiedział Wajdzie jego własny film – tak jak powinien wyglądać. A Wajda pokornie przemontował, po czym spił śmietankę”¹³.
Każdy artysta ma jednak własne metody pracy, liczy się tylko efekt końcowy. A ten w przypadku Wajdy z reguły był znakomity…28 STYCZNIA 1969 ROKU. _WSZYSTKO NA SPRZEDAŻ_ HOŁDEM DLA CYBULSKIEGO
Po śmierci Cybulskiego Andrzej Wajda miał wyrzuty sumienia, że nie wykorzystał w pełni talentu aktora. Faktycznie, Zbyszek zagrał u niego tylko trzykrotnie, a fakt, że jednym z tych przypadków była kultowa rola w _Popiele i diamencie_, w niczym nie zmieniał sprawy. Niektórzy uważali, że następcą Cybulskiego dla Wajdy miał zostać Daniel Olbrychski, co zresztą reżyser sam zasugerował w filmie _Wszystko na sprzedaż_ (premiera 28 stycznia 1969 roku). Olbrychski miał zatem stanowić rodzaj kompensacji za utraconego na zawsze aktora. Jednak nigdy nie ma dwóch identycznych artystów… Olbrychski poszedł własną drogą i trudno go porównywać z Cybulskim. Wydaje się zresztą, że pan Daniel był bardziej wszechstronny, dzięki czemu znakomicie odnajdywał się w każdej niemal roli, od komedii po dramat Szekspira.
_Wszystko na sprzedaż_ było rodzajem hołdu dla Cybulskiego, opowieścią o aktorze, który niespodziewanie odszedł. Obraz zmusza do zastanowienia się, kim naprawdę był człowiek, który zniknął na zawsze, co zostawił po sobie i jak trwała będzie jego legenda. Wajda bowiem doskonale pamiętał wypowiedź Cybulskiego z wywiadu udzielonego niedługo przed śmiercią, gdy prosił o przekazanie reżyserowi, że ten „jeszcze za nim zatęskni”. I rzeczywiście tak się stało.
W filmie poświęconym pamięci Cybulskiego nie mogło zabraknąć jego najbliższego przyjaciela, Bogumiła Kobieli. Wprawdzie Bobek wystąpił tylko w epizodzie, ale jego żarliwy monolog (zapewne w dużej części improwizowany) na zawsze zapada w pamięć. To wypowiedź przyjaciela, człowieka, który nie zgadza się z koncepcją reżysera na temat osoby zmarłego. I przypomina, że artysta nigdy nie może się oderwać od swoich korzeni.
„(…) To chyba dosyć jasne – mówił nerwowo, przyspieszając z każdym zdaniem. – Nie ma człowieka znikąd, jest tylko w tych waszych filmach salonowych. A jak w życiu przychodzi jakaś autentyczna kariera, jakieś festiwale, jakieś te twoje garnitury dwurzędowe, to proszę ciebie, rzeszowskie i kieleckie trzyma cię za nogi i pozwala stać na tych nogach. (…) I mówią, to jest nasz Bobek, nasz Andrzej, nie wolno się wygłupić, reprezentuje się coś, kawał lasu, jakieś piachy! Oni tam walczyli, a ty teraz odcinasz kupony, tak? I dlatego jak chcesz zachować prawdziwą twarz, to musisz wiedzieć, że odpowiadasz za województwo swojej młodości!”¹⁴.
Kobiela nie wiedział, że już niebawem podąży śladem przyjaciela. Zmarł po wypadku samochodowym pół roku później…28 STYCZNIA 1977 ROKU. KINO MORALNEGO NIEPOKOJU
Ten nurt zdominował krajową kinematografię w połowie dekady Edwarda Gierka, a za jego początek można uznać premierę _Barw ochronnych_ Krzysztofa Zanussiego (28 stycznia 1977 roku). Nowe pokolenie twórców (Zanussi, Feliks Falk, Filip Bajon, Agnieszka Holland, Krzysztof Kieślowski), nowi aktorzy (Bogusław Linda, Jerzy Stuhr, Krystyna Janda) i nowe dylematy. Zniknął już wątek rozrachunku z wojną i okupacją, a postacie kina moralnego niepokoju zmagały się przede wszystkim z własnymi problemami egzystencjalnymi i próbowały znaleźć swoje miejsce w otaczającej rzeczywistości.
Bohaterem filmów tego nurtu z reguły był sfrustrowany inteligent, niepotrafiący pogodzić się z codziennością epoki PRL-u. W starciu z realiami życia na ogół ponosił klęskę, najczęściej nie układały mu się również sprawy osobiste. Czasami w ramach życiowego konformizmu demoralizował się w szybkim tempie, by zagłuszyć głos własnego sumienia. To właśnie wówczas powstały takie filmy, jak wspomniane _Barwy ochronne_ oraz _Wodzirej_, _Przypadek_, _Amator_, _Kobieta samotna_.
Złośliwi wprawdzie twierdzili, że głównym bohaterem kina moralnego niepokoju jest snuj, czyli totalny nieudacznik życiowy, którego jedynym zajęciem było krytykowanie otaczającej go rzeczywistości. Nurt ten jednak odegrał ogromną rolę w naszej kinematografii, gdyż było to kino inteligenckie przeznaczone dla ambitnego odbiorcy. Na dodatek to właśnie wtedy doszło do głosu grono utalentowanych twórców, z których część miała zrobić karierę również za żelazną kurtyną. Realizacja filmów w wolnym świecie była zresztą zawsze marzeniem polskich reżyserów, a przykłady Polańskiego i Skolimowskiego wskazywały, że nasi twórcy w niczym nie ustępują swoim kolegom z Zachodu.
„Scena sprzed lat – wspominał Jerzy Gruza. – Warszawa rozgrzana lipcowym słońcem do białości. W Teatrze Współczesnym męcząca próba na scenie. Drzwi na ulicę są otwarte. Potrzeba odrobiny powietrza w dusznej sali. W oświetlonym słońcem wejściu staje w białych jeansach i jedwabnej koszuli młody człowiek. To Skoli , przyjechał po festiwalu w Bergamo, gdzie zdobył pierwszą nagrodę za swój debiut filmowy.
Przywołuje gestem nieznoszącym sprzeciwu Tadeusza Łomnickiego, który zostawia próbę i idzie potulnie do sylwetki w drzwiach.
Skoli pokazuje mu swój nowy nabytek: białego forda mustanga z otwieranym dachem. Jest sam środek komuny. Ludzie gromadzą się koło luksusowego, zagranicznego samochodu. Właściciel każe Łomnickiemu schylić się, zajrzeć pod spód, otwiera bagażnik, każe mu podziwiać komfort deski rozdzielczej i skórzanych siedzeń.
– Waarto żżyć!… Praaawda, Tadziu?… – mówi, uśmiechając się triumfująco”¹⁵.29 STYCZNIA 1978 ROKU. NAWRÓCENIE GWIAZDY
Kalina Jędrusik i Stanisław Dygat uchodzili za wyjątkowo udane małżeństwo, w czym nie przeszkadzał fakt, że przez wiele lat nie było między nimi więzi erotycznej. Gdy bowiem pisarz poważnie zachorował na serce, lekarze zalecili mu wstrzemięźliwość seksualną, wobec czego dał żonie wolność erotyczną i akceptował jej kolejnych partnerów. Jego śmierć (29 stycznia 1978 roku) wywarła na Kalinie wstrząsające wrażenie. Przyjęła chrzest i z gorliwością neofitki godzinami leżała krzyżem przed ołtarzem. Została też matką chrzestną Magdy Umer, gdy i ta zdecydowała się nawrócić. Przez pewien czas nie unikała jednak kontaktów towarzyskich w dawnym stylu, tłumnie odwiedzano ją przy ulicy Kochowskiego na Żoliborzu, gdzie spędzili z Dygatem ostatnie lata jego życia.
„Tam nawet już po śmierci Stasia – opowiadała Zuzanna Łapicka-Olbrychska – też pojawiał się zestaw ludzi, którzy by się nigdy nie spotkali, gdyby nie Kalina. Ona nimi zarządzała, wnosiła dania, robiła atmosferę, a ludzie gadali ze sobą. Byli tacy trochę przetrąceni, Kalina dawała im kopa energetycznego. Była jak włoska la mamma”¹⁶.
W rocznicę śmierci męża zamawiała mszę za pokój jego duszy, po czym urządzała przyjęcie dla znajomych. Podawała potrawy, które lubił, oraz jego ulubione trunki. Ale przestrzegała nakazów kościelnych, kiedyś nawet nie chciała Olbrychskiemu pożyczyć korkociągu. Pan Daniel przyjechał prosto ze strajku w Stoczni Gdańskiej i koniecznie chciał się napić w nocy wina. A przecież sierpień to w Kościele miesiąc trzeźwości.
Czasami wracała dawna Kalina, co w pewnych sytuacjach przybierało z reguły humorystyczną formę:
„Gdy w 1979 roku papież przyjechał do Polski – kontynuowała Łapicka – biegała na wszystkie msze. Jej temperament nie wytrzymywał jednak śpiewania pieśni religijnych. Na mszy na placu Zwycięstwa przy drugiej zwrotce »My chcemy Boga« zaczęła synkopować, ruszać biodrami, bić rytmicznie w dłonie. Obok niej stała Aleksandra Śląska i też kołysała biodrami. Jak Kalina znudziła się śpiewem, powiedziała: »Oleśka, idziemy«”¹⁷.
Jej kariera zaczęła się załamywać, grywała jeszcze epizody w filmach oraz drugoplanowe role na scenie Teatru Polskiego i Teatru Telewizji. Zamykała się w sobie otoczona gromadą ulubionych zwierząt. Miała astmę, uczulenie na sierść groziło jej śmiercią, ale nie zwracała na to uwagi. Zwierzęta stały się bowiem treścią jej życia, mówiła nawet, iż jest szczęśliwa, że „Staś zabrał do siebie ich Żabcię” (ulubiony pekińczyk).
Kalina Jędrusik zmarła podczas ataku astmy w 1991 roku, pochowano ją u boku Dygata na Starych Powązkach w Warszawie.6 LUTEGO 1947 ROKU. PIERWSZY SYBARYTA PRL-U
Elita władzy PRL-u nigdy nie cieszyła się popularnością w społeczeństwie, chociaż był pewien wyjątek. Józefowi Cyrankiewiczowi wybaczono nawet słynną wypowiedź o „odrąbywaniu ręki podniesionej na partię”. Inna sprawa, że premier był inteligentnym człowiekiem i potrafił dać sobie radę w różnych sytuacjach.
„(…) w Poznaniu mi opowiadali – pisał Stefan Kisielewski – że on pojechał kiedyś do tego samego Cegielskiego, gdzie właśnie o tej ręce mówił. I tam się szykowali na niego »my tego tutaj drania splantujemy«. A on od tego zaczął: »Ja tu na pewno zostawiłem złe wspomnienie. Powiedziałem o tym obcinaniu ręki. No ale wiecie przecież, jakie to były czasy. Wiecie, gdzie żyjemy«. I tu pokazał ręką na wschód. I wtedy ogromne oklaski: »Morowy chłop«, »Swój człowiek«”¹⁸.
Premierem rządu został z woli Kremla 6 lutego 1947 roku, co bardzo mu odpowiadało, gdyż lubił wystawny tryb życia i piękne kobiety. Co więcej, był typem światowca i raczej nie zdarzały mu się takie gafy towarzyskie czy protokolarne jak Władysławowi Gomułce. Gdy w 1960 roku wraz ze swoją drugą żoną, Niną Andrycz, miał odwiedzić Indie, to o przygotowaniach do wizyty rozpisywała się prasa, informując, że kreacje dla pani premierowej szyte są przez najlepszych paryskich krawców. Wzbudziło to oburzenie społeczeństwa egzystującego w skromnych warunkach. Na spotkaniach w zakładach pracy ostro atakowano rozrzutność Andrycz, a do historii przeszła riposta Władysława Bieńkowskiego (byłego ministra i posła), który uspokoił robotników stwierdzeniem, że paryskie toalety pani Niny były tańszym wyjściem z sytuacji. Albowiem „gdyby Cyrankiewicz pojechał sam, to kosztowałoby nie mniej, bo kontakty z paniami na świecie drogo kosztują”.
Premier był typowym sybarytą, a polityka niespecjalnie go interesowała. Dbał jednak o popularność w społeczeństwie i nawet słynny tekst o odrąbywaniu rąk podniesionych na socjalizm wygłoszony w czasie zajść poznańskich w 1956 roku niespecjalnie mu zaszkodził.
Społeczeństwo darzyło jednak premiera względną sympatią, co trafnie podsumował Kisielewski:
„Ta postać ma swoje podłoże cyniczne, bo polityk tego rodzaju musi być cynikiem. Ale stara się jakoś wypłynąć tak, żeby Polacy go lubili. Nie powiem – kochali – ale żeby go nie powiesili, jak dojdzie co do czego”¹⁹.7 LUTEGO 1949 ROKU. POCZĄTKI „ŚWIATA MŁODYCH”
Najsłynniejsze polskie czasopismo dla młodzieży powstało z połączenia dwóch innych tytułów: „Świata Przygód” i dwutygodnika harcerskiego „Na Tropie”. Nowy tygodnik zadebiutował 7 lutego 1949 roku i od samego początku przez jego redakcję przewijały się interesujące persony. Należeli do nich Jerzy Janicki, późniejszy znakomity scenarzysta seriali telewizyjnych (_Dom_, _Polskie drogi_), oraz Wanda Chotomska, która zasłynęła jako popularna autorka książek dla dzieci. W tygodniku pracował też poeta Miron Białoszewski, a redaktorem naczelnym został Janusz Domagalik. Natomiast Henryka Chmielewskiego (Papcia Chmiela) mianowano kierownikiem graficznym.
Z perspektywy czasu zadziwia inwencja ówczesnych autorów. Bohater komiksu _Ściśle tajne_ pochodził z Rawy Mazowieckiej i pokonał szlak bojowy od Lenino do Berlina, co nie przeszkodziło mu przemierzyć wcześniej kilku europejskich państw jako członek Polskich Sił Zbrojnych podległych rządowi w Londynie.
Autorkami innego cyklu były Maja Berezowska i Magdalena Samozwaniec, jednak wymyślona przez nie historia Murzyna i Chińczyka prześladowanych ze względów rasowych w USA nie zdobyła uznania czytelników. Podobnie jak powieść o Don Kichocie, który pod wpływem polskich harcerzy porzucił zawód błędnego rycerza i został maszynistą kolejowym.
Pod naciskiem władz zaczęto jednak ograniczać drukowanie komiksów, a nieliczne, które się pojawiały, miały nachalny wydźwięk propagandowy. Oczywiście nikomu nie przyszło do głowy, by nazywać je komiksami, gdyż określenie to było jeszcze groźniejszym symbolem imperializmu niż coca-cola. Wobec tego operowano nazwą „film obrazkowy”.
Mimo wszelkich problemów „Świat Młodych” zyskiwał coraz większą popularność – inna sprawa, że na polskim rynku nie miał żadnej konkurencji. Jego nakład przekroczył 200 tys. egzemplarzy i gazeta zaczęła się ukazywać dwa razy w tygodniu. Wprawdzie złośliwi twierdzili, że jej powodzenie jest spowodowane brakami w dostawach papieru toaletowego, ale tytuł szybko wrósł w krajobraz prasowy nad Wisłą. I chociaż w każdym numerze musiały się pojawiać zachwyty nad osiągnięciami sowieckiej kultury i nauki, to w zamian można było sobie pozwolić na publikacje o charakterze komiksowym.
Nikt jednak wtedy nie przypuszczał, że jeden z kolejnych filmów obrazkowych spowoduje, iż „Świat Młodych” zyska miano kultowego, a jego kierownik graficzny na stałe zapisze się w dziejach polskiej kultury. Wystarczył pewien szympans mówiący po polsku i jego dwaj kompani – ale na to trzeba było poczekać jeszcze prawie 10 lat.10 LUTEGO 1962 ROKU. BRONIEWSKI: POLAK, KATOLIK, KOMUNISTA
Władysław Broniewski pozostał wierny ideałom komunizmu, chociaż podczas II wojny światowej miał okazję się przekonać, jak ten ustrój wygląda w praktyce. Wrócił jednak do kraju i głośno twierdził, że jest Polakiem, katolikiem i komunistą, co czasami wzbudzało popłoch wśród partyjnych decydentów. Podobnie zresztą jak jego zachowanie podczas wizyt w ZSRS. Gdy na oficjalnym spotkaniu w Moskwie zaproponowano mu, by usiadł, to z czarującym uśmiechem odparł: „Ja już u was siedziałem”.
Czasami też przypominał niewygodne fragmenty swojej biografii i nie miało dla niego znaczenia, kto słucha jego opowieści. Pisarzy sowieckich ogromnie to szokowało.
„Utkwił mi w pamięci – wspominał Leopold Lewin – wspólny pobyt w Związku Radzieckim w 1955 roku z okazji stulecia śmierci Adama Mickiewicza. Byliśmy razem na uroczystościach w Mińsku, Nowogródku, a potem w Moskwie. W Nowogródku wybraliśmy się na spacer po mieście. Towarzyszyli nam poeci ze wszystkich republik radzieckich, którzy przyjechali na uroczystości. W pewnym momencie Władysław zatrzymał się, spojrzał na wzgórze po lewej stronie i powiedział: »To wzgórze zdobyłem w 1920 roku na bolszewikach«. Zapadła cisza”²⁰.
Faktycznie, Broniewski zapisał piękną kartę podczas wojny z Sowietami, za co został odznaczony Orderem Virtuti Militari. Osobiście jednak żałował, że nie brał udziału w odbiciu z rąk bolszewików Wilna (19–21 kwietnia 1919 roku), chociaż zasłużył się podczas operacji zimowej pod Dyneburgiem. Natomiast w czasach PRL-u zyskał na tyle silną pozycję, że wprost mógł mówić o sprawach, które mu nie odpowiadały. Kompletnie też nie zgadzał się z realizmem socjalistycznym, uważając narzucanie artystom tematów za kompletną bzdurę.
Janusz Atlas nigdy nie zapomniał swojego pierwszego kontaktu z poetą. Miał zaledwie kilka lat, gdy razem z ojcem pojawił się w Domu Pracy Twórczej w Oborach i zobaczył, co Broniewski sądzi o otaczającym go świecie:
„Przyjechaliśmy na miejsce w południe, było bardzo ciepło i świeciło słońce. Przed czworakami stało wielu dorosłych z ożywieniem coś komentujących. I wtedy ojciec podniósł mnie w górę i kazał patrzeć w wybrane okno na pierwszym piętrze. Pamiętam to okno jak dziś, otwarte na oścież, wypełnione czymś, co wydało mi się… dużą pupą. »Tak jest! – przyklasnął tatuś. – Zapamiętaj synku, to jest pupa największego polskiego poety rewolucyjnego«”²¹.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książkiZapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1.
Za: J. Szczerba, _Dzika róża_, Wyborcza.pl/duzyformat/1,127291,8076960,Dzika_roza.html?as=1
2.
J. Urban, _Jajakobyły. Spowiedź życia Jerzego Urbana_, Warszawa 1992, s. 149.
3.
Za: „Film” 2/1992.
4.
Za: _Cześć, starenia. Wspomnienia o Zbyszku Cybulskim_, red. M. Pryzwan, Warszawa 2007, s. 203.
5.
_Ibidem_, s. 105–106.
6.
Za: A. Fastnacht-Stupnicka, _Hłaski droga do raju_, MarekHlasko.republika.pl/03_artykuly/37_text.htm
7.
J. Putrament, _Pół wieku, t. 5. Poślizg_, Warszawa 1987, s. 201.
8.
Za: _Piękne życie i tragiczna śmierć_, NaszaHistoria.pl/piekne-zycie-i-tragiczna-smierc/ar/9178532
9.
Za: C. Prasek, _Film i jego obraz w PRL_, Warszawa 2011, s. 113.
10.
Za: T. Sobolewski, _Bokserski refleks_, „Duży Format” 27/2008.
11.
Za: J. Kurski, _Portret wodza. Bolesław Piasecki_, „Gazeta Wyborcza”, 15.07.1994.
12.
T. Konwicki, _Kalendarz i klepsydra_, Warszawa 1989, s. 215–216.
13.
K. Kutz, _Klapsy i ścinki. Mój alfabet filmowy i nie tylko_, Kraków 1999, s. 326–327.
14.
_Wszystko na sprzedaż_, reż. A. Wajda, ZRF Kamera 1968.
15.
J. Gruza, _40 lat minęło jak jeden dzień_, Warszawa 1998, s. 420.
16.
J. Bielas, _Kalina Jędrusik. Pierwsza madonna PRL-u_, PlanetaKobiet.com.pl/artykul-3312-kalinajedrusikpierwszamadonnaprlu.htm
17.
Za: _Co ja Jezus Chrystus jestem?_, EncyklopediaTeatru.pl/artykuly/77626/co-ja-jezus-chrystus-jestem
18.
S. Kisielewski, _Dzienniki_, Warszawa 2011, e-book.
19.
_Ibidem_.
20.
Za: _W słowach jestem wszędzie… Wspomnienia o Władysławie Broniewskim_, red. M. Pryzwan, Warszawa 2011, s. 119.
21.
J. Atlas, _Atlas towarzyski_, Warszawa 1991, s. 139.