Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

PRL. Kartki z kalendarza - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
26 kwietnia 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

PRL. Kartki z kalendarza - ebook

PRL Kartki z kalendarza

Sławomir Koper

Subiektywny wybór prasowych felietonów Sławomira Kopra pisanych w latach 2013–2023. Przyporządkowując do konkretnych dat dziennych rozmaite wydarzenia z epoki PRL-u – a przede wszystkim związane z nimi anegdoty, fakty i plotki – najpoczytniejszy współczesny autor historyczny odsłania przed czytelnikami zaskakujący i wcale nie szary świat obyczajów Polski Ludowej. Z każdą kartką zerwaną z kalendarza bliżej poznajemy ówczesnych polityków i celebrytów, wraz z ich zawodowymi i osobistymi perypetiami, okoliczności powstania kultowych filmów i piosenek, a także realia i absurdy tamtej epoki.

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8343-025-6
Rozmiar pliku: 3,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

OD AUTORA

Ni­gdy nie ukry­wa­łem, że pisa­nie wstę­pów nie należy do moich ulu­bio­nych zajęć. Szcze­gól­nie w przy­padku, gdy cho­dzi o książki nie­ty­powe, wykra­cza­jące poza ramy mojej stan­dar­do­wej twór­czo­ści. A wła­śnie taka jest niniej­sza pozy­cja – składa się bowiem z felie­to­nów doty­czą­cych Pol­ski Ludo­wej. Pisa­łem je przez ostat­nie 10 lat i z powodu przy­ję­tej kon­wen­cji poszcze­gólne tek­sty nie prze­kra­czają 2,6 tys. zna­ków. Począt­kowo ogra­ni­czona obję­tość sta­no­wiła dla mnie ogromne wyzwa­nie, ale z cza­sem nawet polu­bi­łem tę formę. Wyma­gała bowiem bar­dzo skon­den­so­wa­nego tek­stu, gdzie nie tylko nie mogły się poja­wić zbędne słowo czy lite­racki ozdob­nik, ale nawet dodat­kowy znak inter­punk­cyjny. Nie były to jed­nak tek­sty suche czy lako­niczne, musiały speł­niać wymogi formy lite­rackiej z obo­wiąz­kową puentą na zakoń­cze­nie.

Pod­sta­wową zasadą, jaką przy­ją­łem, było zwią­za­nie felie­tonu z kon­kretną datą dzienną. W ten spo­sób powstał rodzaj kalen­da­rium, które nieco przy­po­mina słynne w cza­sach Pol­ski Ludo­wej zdzie­raki, czyli kalen­da­rze z codzien­nie zry­wa­nymi kart­kami. Tam bowiem obok pod­sta­wo­wych wia­do­mo­ści na rewer­sie dru­ko­wano także infor­ma­cje róż­nego rodzaju: kul­tu­ralne, histo­ryczne lub kuli­narne. A cza­sami zwy­kłe aneg­doty (oczy­wi­ście na bez­pieczne tematy, gdyż w tam­tej epoce żarty poli­tyczne sta­no­wiły tabu).

Moje felie­tony także z natury omi­jają poli­tykę, gdyż ni­gdy spe­cjal­nie się nią nie inte­re­so­wa­łem. Zawsze bar­dziej pocią­gali mnie ludzie, a szcze­gól­nie doty­czące ich życia cie­ka­wostki i aneg­doty. Chcia­łem zatem stwo­rzyć rodzaj kalen­da­rza histo­rycz­nego uka­zu­ją­cego naj­róż­niej­sze aspekty życia PRL-u – zarówno te mało zna­czące, jak i bar­dziej poważne. Daleki jestem też od depre­cjo­no­wa­nia tam­tej epoki, tym bar­dziej że dosko­nale ją pamię­tam. Osta­tecz­nie gdy nad Wisłą zawa­lił się komu­nizm, mia­łem już 26 lat i stu­dio­wa­łem na Wydziale Histo­rycz­nym Uni­wer­sy­tetu War­szaw­skiego. Przy­znaję – było wpraw­dzie szaro i bied­nie, ale nawet sza­rość ma różne odcie­nie (cho­ciaż z biedą muszę się zgo­dzić). Mimo to było też jed­nak dość wesoło (szcze­gól­nie na stu­diach), gdyż Pola­kom nawet w naj­trud­niej­szych cza­sach ni­gdy nie bra­ko­wało humoru. A słynna pol­ska zarad­ność zawsze była w cenie, nawet jeżeli czę­sto wyma­gało to od roda­ków wiel­kich poświę­ceń.

Daleki jestem jed­nak od mito­lo­gi­zo­wa­nia Pol­ski Ludo­wej, cho­ciaż w ostat­nich latach można zaob­ser­wo­wać coraz więk­szą modę na tamte czasy. Z jed­nej strony docho­dzi do głosu nostal­gia tych, któ­rzy prze­ży­wali wów­czas swoją mło­dość, a z dru­giej – zain­te­re­so­wa­nie mło­dego poko­le­nia zna­ją­cego ówcze­sne realia nie­mal wyłącz­nie z fil­mów Sta­ni­sława Barei. Sta­ram się zaj­mo­wać pozy­cję pośred­nią – nie potę­piam total­nie wszyst­kiego jak niektó­rzy orto­dok­syjni histo­rycy i publi­cy­ści, ale też nie uwa­żam, że była to epoka pełna szczę­ścia, kom­fortu i sło­dy­czy. Prawda jak zwy­kle leży pośrodku. Prze­cież nie można zaprze­czyć, że takiej eks­plo­zji talen­tów z dzie­dziny kul­tury czy nauki nie było ni­gdy w dzie­jach naszego kraju. Do tego docho­dzą jesz­cze suk­cesy spor­tow­ców z pił­ka­rzami na czele, o któ­rych nasi współ­cze­śni kopa­cze mogą tylko poma­rzyć.

Zauwa­żam jed­nak, że w ogól­nej wie­dzy o tam­tych latach zda­rzają się coraz więk­sze luki, szcze­gól­nie w kwe­stii chro­no­lo­gii i usys­te­ma­ty­zo­wa­nia fak­tów – i wła­śnie temu ma słu­żyć niniej­sza książka. Jako histo­ryk ni­gdy nie przy­wią­zy­wa­łem więk­szej wagi do dat, jed­nak cza­sami warto o nich pamię­tać, a poza tym wła­śnie daty sta­no­wią klucz do kon­struk­cji mojego subiek­tyw­nego kalen­da­rium. Każda jego kartka – tak jak w zdzie­raku – nie­sie ze sobą fascy­nu­jącą opo­wieść o cza­sach PRL-u.

Sła­wo­mir Koper1 STYCZNIA 1960 ROKU. BISKUPIN I PROPAGANDA

Gdy na początku lat 70. powstała Pol­sko-Nie­miecka Komi­sja Pod­ręcz­ni­kowa mająca uzgod­nić wza­jemne sta­no­wi­sko w spra­wie nauki histo­rii i geo­gra­fii w PRL-u oraz RFN-ie, oka­zało się, że to nie wyda­rze­nia z histo­rii naj­now­szej sta­no­wią naj­więk­szy pro­blem. Ogromne emo­cje wzbu­dziła także kwe­stia oceny dzia­łal­no­ści zakonu krzy­żac­kiego w Pru­sach. Niemcy pod­no­sili sprawę jego misji cywi­li­za­cyj­nej, nato­miast dla Pola­ków Krzy­żacy zawsze sta­no­wili awan­gardę bru­tal­nej eks­pan­sji ger­mań­skiej na wschód. Niemcy uwa­żali, że pod Grun­wal­dem zwy­cię­żyła pół­po­gań­ska armia wschod­niego bar­ba­rzyńcy Jagiełły, nato­miast dla Pola­ków był to spra­wiedliwy triumf nad ger­mań­ską butą. Inna sprawa, że histo­rycy litew­scy do dzi­siaj uwa­żają za wła­ści­wego trium­fa­tora spod Grun­waldu księ­cia Witolda, nato­miast w histo­rio­gra­fii radziec­kiej i rosyj­skiej można zna­leźć infor­ma­cje, że bitwę wygrały pułki smo­leń­skie…

Nie tylko wyda­rze­nia histo­ryczne wzbu­dzały (i wzbu­dzają do dzi­siaj) liczne spory. Jak wia­domo, odkry­cia arche­olo­giczne można róż­nie inter­pre­to­wać i wyko­rzy­stać do doraź­nych celów poli­tycz­nych. Dosko­na­łym przy­kła­dem takich dzia­łań jest sprawa osady w Bisku­pi­nie, któ­rej pozo­sta­ło­ści odkrył 31 sierp­nia 1933 roku miej­scowy nauczy­ciel Walenty Szwaj­cer. Arche­olo­dzy zali­czyli zna­le­zi­sko do kul­tury łużyc­kiej, która swoją nazwę zawdzię­cza odkry­ciom doko­na­nym we wschod­nich lan­dach Nie­miec. Pozo­sta­ło­ści w Bisku­pi­nie są jed­nak naj­le­piej zacho­wa­nym obiek­tem tego rodzaju, gdyż szczątki przez 2,5 tysiąca lat pozo­sta­wały w bagni­sku, co dosko­nale zakon­ser­wo­wało drew­niane budowle.

Pol­scy naukowcy nie­zwłocz­nie uznali, że mają do czy­nie­nia z pra­sło­wiań­ską osadą, co oczy­wi­ście zakwe­stio­no­wali bada­cze nie­mieccy. Pod­czas II wojny świa­to­wej usi­ło­wano zna­leźć potwier­dze­nie na pra­ger­mań­skie pocho­dze­nie osady – ale bez skutku. W cza­sach PRL-u pol­skie wła­dze gło­siły tezę o sło­wiań­skim pocho­dze­niu Bisku­pina, co potwier­dzał też Paweł Jasie­nica w swo­jej zna­ko­mi­tej _Pol­sce Pia­stów_ (pierw­sze wyda­nie 1 stycz­nia 1960 roku). Miało to dowo­dzić, że Sło­wia­nie żyli na naszych zie­miach prak­tycz­nie od zawsze i wszel­kie nie­miec­kie pre­ten­sje nie mają racji bytu. Nie było ważne, że Sło­wia­nie tak naprawdę poja­wili się w Euro­pie Środ­ko­wej dopiero w VI wieku, a osada w Bisku­pi­nie powstała ponad tysiąc lat wcze­śniej.

Dzi­siaj emo­cje nieco opa­dły, a bada­cze wolą ostroż­nie twier­dzić, że osadę zbu­do­wał lud nie­wia­do­mego pocho­dze­nia. Potęga mitu i pro­pa­gandy jest jed­nak ogromna – dla nie­mal każ­dego Polaka Bisku­pin to osie­dle pra­sło­wiań­skie…1 STYCZNIA 1967 ROKU. OSTRE TEMPO ELŻBIETY CZYŻEWSKIEJ

Z per­spek­tywy lat trudno wręcz uwie­rzyć, jak wielką gwiazdą była w poło­wie lat 60. Elż­bieta Czy­żew­ska. Zda­rzyło się, że w ciągu trzech lat zagrała w 10 (!) fil­mach, a do tego docho­dziło jesz­cze 18 (!) spek­ta­kli tele­wi­zyj­nych. Miarą jej popu­lar­no­ści było popro­wa­dze­nie sopoc­kiego festi­walu w 1964 roku.

Publicz­ność uwiel­biała panią Elż­bietę, a ona dawała z sie­bie wszystko. W _Domu bez okien_ zagrała akro­batkę, przy czym więk­szość scen na tra­pe­zie wyko­nała oso­bi­ście, budząc prze­ra­że­nie u kole­gów z planu. Męską część widowni ocza­ro­wała w kome­dii _Giu­seppe w War­sza­wie_, gdzie wcie­liła się w rolę zwa­rio­wa­nej (ale nie­zwy­kle sek­sow­nej) dzia­łaczki pod­zie­mia. Part­ne­ro­wał jej Zby­szek Cybul­ski, a samą Czy­żew­ską nie­ba­wem zaczęto uwa­żać za jego żeń­ski odpo­wied­nik.

„Mówiło się, że Czy­żew­ska to taki Cybul­ski w spód­nicy – wspo­mi­nał Wła­dy­sław Kowal­ski. – Ona nie miała takiej roli jak Zby­szek w _Popiele i dia­men­cie_, ale w życiu była jego kalką – to samo ostre tempo. Przyj­mo­wała każdą pro­po­zy­cję, kie­row­nicy pro­duk­cji ją sobie rano spod domu wyry­wali, do któ­rego poje­dzie. »To może do mnie, to może do mnie!« – wołali”¹.

Naj­więk­sze uzna­nie przy­nio­sły jej prze­boje tam­tych lat. Zagrała w _Ręko­pi­sie zna­le­zio­nym w Sara­gos­sie_, _Godzi­nie pąso­wej róży_, _Żonie dla Austra­lij­czyka_. Docho­dziło do tego, że obsadę filmu zaczy­nano wła­śnie od niej, cho­ciaż począt­kowo reży­se­rzy uty­ski­wali, że zbyt czę­sto poja­wia się na ekra­nie. Jed­nak w końcu oka­zy­wało się, że bez udziału Czy­żew­skiej nie spo­sób nakrę­cić kaso­wego obrazu.

Nie stwa­rzało jej róż­nicy, czy gra w fil­mie histo­rycz­nym, czy współ­cze­snym, w dra­ma­cie czy kome­dii. Jeden z wcze­snych fil­mów Sta­ni­sława Barei _Mał­żeń­stwo z roz­sądku_ (pre­miera 1 stycz­nia 1967 roku) można dzi­siaj oglą­dać tylko dla­tego, że Czy­żew­ska tam gra, śpiewa i tań­czy.

Nie­stety, po wyj­ściu za mąż za ame­ry­kań­skiego dzien­ni­ka­rza Davida Hal­ber­stama i wyemi­gro­wa­niu do Sta­nów Zjed­no­czo­nych jej kariera zała­mała się. Cho­ciaż bie­gle poznała angiel­ski, to ni­gdy nie pozbyła się fatal­nego akcentu, a jej wymowę przy­rów­ny­wano do „tar­cia paznok­ciem o szybę”. W efek­cie za oce­anem grała spo­ra­dycz­nie, nie powio­dły się także jej próby powrotu na kra­jowe podwórko.

Aktorka jed­nak nie pod­da­wała się i do końca życia pró­bo­wała zro­bić karierę w USA. W jej słow­niku hasło „klę­ska” w ogóle nie ist­niało – nie zamie­rzała rezy­gno­wać ze swo­jego zawodu. Gdy zmarła w czerwcu 2010 roku, na jej pogrzeb na Powąz­kach Woj­sko­wych nie przy­szło zbyt wiele osób. Ode­szła tak, jak żyła – igno­ro­wana przez ludzi, któ­rzy wiele jej zawdzię­czali. Wielka postać naszego kina, wybitna oso­bo­wość, kobieta, która do końca pozo­stała sobie wierna.2 STYCZNIA 1957 ROKU. POCZĄTKI „POLITYKI” I PECH MIECZYSŁAWA F. RAKOWSKIEGO

Mie­czy­sław Rakow­ski zapi­sał się w dzie­jach Pol­ski jako czło­wiek, który zakoń­czył histo­rię komu­ni­zmu nad Wisłą. To wła­śnie on na ostat­nim zjeź­dzie par­tii wypo­wie­dział słynne słowa: „Sztan­dar PZPR wypro­wa­dzić”. Towa­rzysz Mie­czy­sław oka­zał się nie tylko ostat­nim, lecz rów­nież naj­kró­cej spra­wu­ją­cym funk­cję pierw­szym sekre­ta­rzem KC PZPR.

Tygo­dnik „Poli­tyka” słusz­nie ucho­dził za naj­waż­niej­sze cza­so­pi­smo epoki PRL-u. Wpraw­dzie ofi­cjal­nie popie­rano linię PZPR, ale z odcie­niem pole­miki. Bywały też sytu­acje, gdy pismo prze­cho­dziło do nie­mal jaw­nej opo­zy­cji, co redak­cji gro­ziło nie­obli­czal­nymi kon­se­kwen­cjami. Jego dzien­ni­ka­rze potra­fili zacho­wać się z god­no­ścią nawet w naj­trud­niej­szych chwi­lach PRL-u – nie przy­łą­czyli się do anty­se­mic­kiej kam­pa­nii w 1968 roku.

Decy­zję o powsta­niu tygo­dnika pod­jęto 2 stycz­nia 1957 roku. Począt­kowo na jego czele stał Ste­fan Żół­kiew­ski, ale szybko dodano mu komi­sa­rza w oso­bie Mie­czy­sława Rakow­skiego, który nie­ba­wem został redak­to­rem naczel­nym. Utrzy­mał się na sta­no­wi­sku przez ponad ćwierć wieku, co nazy­wano erą MFR. Tak bowiem jej szef uwiel­biał się pod­pi­sy­wać, czy­tel­nie nawią­zu­jąc do zachod­nich wzor­ców.

Rakow­ski oka­zał się zresztą zna­ko­mi­tym redak­to­rem naczel­nym, sta­ran­nie dobrał zespół redak­cyjny i spe­cjal­nie nie inge­ro­wał w jego pracę. Wpraw­dzie oso­bi­ście pisy­wał tek­sty gor­szej jako­ści, ale nie wpły­wało to na jakość tygo­dnika.

MFR przez dłu­gie lata łączył dwie postawy: wier­nego apa­rat­czyka i dzien­ni­ka­rza zespołu redak­cyj­nego. Ste­fan Kisie­lew­ski uwa­żał go wpraw­dzie za „franta” i „miglanca”, ale przy­zna­wał, że był on „ostat­nim komu­ni­stą nie­ty­po­wym”. Cza­sami zresztą zarzuty wobec Rakow­skiego były zwy­czaj­nymi pomó­wie­niami, jak w przy­padku genezy imie­nia jego pier­wo­rod­nego syna. Opo­wia­dano, że nadał imię chłopcu na cześć Lenina, pod­czas gdy żona Rakow­skiego, skrzy­paczka Wanda Wił­ko­mir­ska, wyja­śniała, iż cho­dziło o pia­ni­stę Wło­dzi­mie­rza Horo­witza.

„Kie­dyś »Poli­tyka« urzą­dzała syl­we­stra w jakiejś leśni­czówce w środku lasu – wspo­mi­nał Jerzy Urban. – Zimno było tam nie­sły­cha­nie, spa­li­śmy poko­tem na sło­mie. Rakow­ski zaje­chał przed samą pół­nocą, widocz­nie wcze­śniej musiał się bawić na jakimś waż­niej­szym przy­ję­ciu w War­sza­wie. Ogromną weso­łość zespołu redak­cyj­nego wzbu­dził jego strój – ubrany był w smo­king i koszulę z żabo­tami, pli­sami i koron­kami, co w leśni­czówce wyglą­dało śmiesz­nie. Wygło­sił wtedy jedno z jego typo­wych, sen­ty­men­tal­nych prze­mó­wień”².

Mał­żeń­stwo z Wił­ko­mir­ską ozna­czało dla MFR nie­zwy­kły awans towa­rzy­ski. Skrzy­paczka nadała mu szlif kul­tu­ralny, dzięki niej poznał sfery arty­styczne sto­licy, nabrał ogłady towa­rzy­skiej. Pod wpły­wem żony nauczył się nawet śmiać. Dotych­czas bowiem uwa­żano go za „postać cokol­wiek drę­twą, nie­oszli­fo­waną, pozba­wioną zna­jo­mo­ści szer­szego świata i poczu­cia humoru”.

Na eme­ry­tu­rze zro­bił chyba naj­lep­szą rzecz w swoim życiu: opu­bli­ko­wał 10 tomów _Dzien­ni­ków poli­tycz­nych_ obej­mu­ją­cych lata 1958–1990. To kapi­talne źró­dło infor­ma­cji, gdyż poza poli­tyką MFR poru­szał rów­nież wiele tema­tów towa­rzy­skich i oby­cza­jo­wych obser­wo­wa­nych z pozy­cji szefa naj­po­czyt­niej­szego tygo­dnika tam­tej epoki. Zmarł w 2007 roku.7 STYCZNIA 1967 ROKU. ŚMIERĆ ZBYSZKA CYBULSKIEGO

Zby­szek Cybul­ski zagrał wła­ści­wie tylko trzy role na miarę swo­jego talentu (_Popiół i dia­ment_, _Do widze­nia, do jutra_ i _Giu­seppe w War­sza­wie_). Był ido­lem, ale kre­ował nie­mal wyłącz­nie posta­cie dru­go­pla­nowe.

Uczci­wie trzeba jed­nak przy­znać, że fil­mowcy mieli prawo zra­zić się do Cybul­skiego. Znik­nęła gdzieś jego dawna obo­wiąz­ko­wość, górę wzięły nałogi i upodo­ba­nie do noc­nego życia. Nie poja­wiał się na spo­tka­niach o umó­wio­nej godzi­nie, cza­sami były pro­blemy z usta­le­niem miej­sca jego pobytu. A gdy nawet noco­wał w domu, i tak z tru­dem docie­rał na plan. Nie pamię­tał tek­stu, wtrą­cał się do sce­na­riu­sza, a co gor­sza, gra­jąc epi­zod, potra­fił przy­ćmić głów­nych boha­te­rów.

„Lepiej było zgi­nąć mło­dym tak jak Dean, niż docze­kać tuszy, oczu jesz­cze mniej­szych, niż były… – mówił Cybul­ski z gory­czą. – Wła­ści­wie z mło­do­ścią skoń­czyło się wszystko. Gdy mia­łem 25 lat, gra­łem Maćka Cheł­mic­kiego, robi­łem Bim-Bom, obje­cha­łem całą Europę, teraz już mnie to nie bawi. Cóż z tego, że gram, obo­jętne, co to będzie, jeśli wszystko skoń­czyło się z mło­do­ścią”³.

Jego ostat­nim mia­stem był Wro­cław, krę­cił tam film _Mor­derca zosta­wia ślad_. Nie opusz­czały go złe prze­czu­cia. Choć miał dopiero 39 lat, powta­rzał, że „ulu­bieńcy bogów umie­rają młodo”.

Ostatni wie­czór (7 stycz­nia 1967 roku) spę­dził w klu­bie U Twór­ców, następ­nie impreza prze­nio­sła się do pry­wat­nego miesz­ka­nia. Zby­szek przed połu­dniem musiał być w War­sza­wie, w nocy kilka razy prze­kła­dał wyjazd. Ostat­nią szansą był pociąg odcho­dzący o 4 rano.

„Kiedy wbie­gli­śmy na peron, pociąg powoli ruszał – opo­wia­dał jego przy­ja­ciel Alfred Andrys. – Poga­niany przez Zbyszka – wsko­czy­łem. Zby­szek zsu­nął się mię­dzy sto­pień wagonu a peron. Zerwany przeze mnie hamu­lec za późno zatrzy­mał pociąg. Wycią­gnięty na peron Zby­szek powta­rzał: »Alfa, nie zosta­wiaj mnie samego«. W szoku odpo­wia­da­łem: »Benio, nie jesteś sam«”⁴.

Jego śmierć była wstrzą­sem dla milio­nów Pola­ków, nasz kraj po raz pierw­szy pogrą­żył się w auten­tycz­nej żało­bie po śmierci aktora. Ludzie roz­ma­wiali na ten temat w zakła­dach pracy, kawiar­niach, biu­rach. Wielu pła­kało, odszedł bowiem auten­tyczny idol i sym­bol poko­le­nia.

„Rano w dniu pogrzebu, jesz­cze w War­sza­wie, spie­szy­łam się na pociąg do Kato­wic – wspo­mi­nała Zofia Czer­wiń­ska. – Zatrzy­ma­łam tak­sówkę i mówię: »Pro­szę pana, niech się pan spie­szy. Muszę zdą­żyć na pociąg. Jadę na pogrzeb Zbyszka Cybul­skiego«. Jecha­li­śmy starą war­szawą po oblo­dzo­nej szo­sie. Przed dwor­cem szu­kam pie­nię­dzy, a tak­sów­karz mówi: »Nie, pro­szę pani, za ten kurs nic nie poli­czę«”⁵.11 STYCZNIA 1958 ROKU. MIŁOŚĆ GRECKA NAD WISŁĄ

Marek Hła­sko ni­gdy nie zade­biu­to­wałby na rynku wydaw­ni­czym, gdyby nie pomoc star­szych pisa­rzy o homo­sek­su­al­nej orien­ta­cji. O względy 20-let­niego mło­dzieńca rywa­li­zo­wali Jerzy Andrze­jew­ski, Jaro­sław Iwasz­kie­wicz, Wil­helm Mach, Hen­ryk Bereza, Julian Stryj­kow­ski – elita pol­skiej lite­ra­tury tego okresu, ludzie bar­dzo wpły­wowi. Marek pro­wa­dził sub­telną grę, wie­dząc, że jego wiel­bi­ciele sporo mu wyba­czą. Ich ado­ra­cja była mu potrzebna do pro­mo­cji wła­snej osoby. Zresztą chyba naprawdę potrze­bo­wał wów­czas akcep­ta­cji i przy­jaźni.

Ado­ra­to­rzy pisy­wali do niego gorące listy, a szcze­gól­nie celo­wał w tym Iwasz­kie­wicz, który nie mógł dopu­ścić, by o względy obie­cu­ją­cego mło­dzieńca sta­rali się wyłącz­nie kole­dzy po pió­rze. I cho­ciaż zazna­czał, że nie inte­re­suje go sek­su­alna strona zna­jo­mo­ści, to jed­nak dekla­ro­wał uczu­cie:

„Drogi mój Maru­niu! (…) Serce mi zawsze mięk­nie jak masło, gdy Cie­bie zoba­czę. Bar­dzo to dziwne uczu­cie, bo w żad­nym stop­niu nie ero­tyczne, tylko tak ubó­stwiam Cię jako sym­bol, bo jesteś młody, ładny, zdolny (…). Całuję Cię bar­dzo mocno, jak kocham”⁶.

W poło­wie lat 50. naj­waż­niej­szymi pol­skimi pismami lite­rac­kimi kie­ro­wali homo­sek­su­ali­ści. Iwasz­kie­wicz wyda­wał „Twór­czość”, gdzie dzia­łem prozy zarzą­dzał Stryj­kow­ski (a potem Bereza), Andrze­jew­ski był redak­to­rem naczel­nym „Prze­glądu Kul­tu­ral­nego”, nato­miast Mach sekre­ta­rzem „Nowej Kul­tury”. Byli to zna­ko­mici fachowcy, ale na ich decy­zje wpływ miały cza­sami upodo­ba­nia sek­su­alne. Podobno kan­dy­dat na pisa­rza powi­nien zapre­zen­to­wać się oso­bi­ście w redak­cji, a dopiero potem decy­do­wano, czy dru­ko­wać jego utwory, czy też nie…

„Rzu­ciło się na niego całe śro­do­wi­sko lite­rac­kie i dookołalite­rac­kie – twier­dził Jerzy Putra­ment. – Pierw­sze, cóż, poba­wiło się, poba­wiło. Jeden pan pod­rzu­cał mło­dzieńca innemu. Prze­wró­cili mu w gło­wie, ow­szem, ale każdy pisarz w końcu odkry­wał w nim jego moż­li­wo­ści i zaty­kało go tym sil­niej, im sam wię­cej był wart. Dostrze­gał bowiem tempo, w któ­rym ten mło­dzie­nia­szek będzie go dopę­dzać. Wtedy zachwyty tra­ciły jed­no­rod­ność, spła­wiało się gościa następ­nemu. Kry­tycy byli »wier­niejsi«, pocią­gała ich szansa wylan­so­wa­nia gościa na niebo lite­rac­kiej sławy, gra­nia przy tym roli usłu­go­wej”⁷.

W 1956 roku na rynku wydaw­ni­czym uka­zał się debiut Hła­ski, _Pierw­szy krok w chmu­rach_. Zbiór 16 opo­wia­dań wzbu­dził zachwyt czy­tel­ni­ków i cały nakład został z miej­sca wyku­piony. Nic zatem dziw­nego, że 11 stycz­nia 1958 roku tom wyróż­niono nagrodą Pol­skiego Towa­rzy­stwa Wydaw­ców Ksią­żek, a Hła­sko poko­nał dwóch swo­ich pro­mo­to­rów: Andrze­jew­skiego i Stryj­kow­skiego…12 STYCZNIA 1949 ROKU. WSZECHSTRONNOŚĆ ANDRZEJA ZAUCHY

Gdyby prze­pro­wa­dzić gło­so­wa­nie na naj­bar­dziej uta­len­to­wa­nego pol­skiego muzyka, Andrzej Zaucha (ur. 12 stycz­nia 1949 roku) zapewne zająłby wyso­kie miej­sce. Grał wła­ści­wie „na każ­dym instru­men­cie, jaki wziął do ręki”, do tego dys­po­no­wał pięk­nym bary­to­nem i ze słu­chu potra­fił zaśpie­wać wszystko. Ni­gdy też nie musiał spe­cjal­nie ćwi­czyć, wła­ściwe efekty osią­gał nie­mal natych­miast. Zna­jomi i współ­pra­cow­nicy zarzu­cali mu nawet cza­sami, że nie należy do spe­cjal­nie pra­co­wi­tych, ale on fak­tycz­nie nie musiał się prze­mę­czać. W karie­rze woka­li­sty nie prze­szka­dzał mu też niski wzrost – braki fizyczne nad­ra­biał nie­zwy­kłą oso­bo­wo­ścią estra­dową i zna­ko­mi­tym kon­tak­tem z widow­nią.

„Ten talent nie był szli­fo­wany – oce­niał Andrzej Siko­row­ski – nie był prze­cież wykształ­co­nym muzy­kiem. Nato­miast jego talent był rodem gdzieś z Har­lemu, miał taki feeling, takie poczu­cie rytmu i taką mał­pią umie­jęt­ność imi­to­wa­nia, przy­swa­ja­nia wszyst­kiego”⁸.

Pro­ble­mem Zauchy był fakt, że sam nie­wiele kom­po­no­wał. To uza­leż­niało go od innych. A nawet naj­lep­szy pio­sen­karz ni­gdy nie zrobi kariery bez odpo­wied­niego reper­tu­aru. Na domiar złego Andrzej raczej nie miał szczę­ścia do kom­po­zy­to­rów, pre­fe­ro­wał też reper­tuar mało komer­cyjny. I ni­gdy nie zna­lazł twórcy, „który pisałby i dla ludzi, i dla niego”.

Poza tym Zaucha nie potra­fił odma­wiać. Ten w grun­cie rze­czy dobry i miły czło­wiek prze­no­sił te cechy cha­rak­teru na grunt zawo­dowy, co nie było naj­lep­szym roz­wią­za­niem. Jak wia­domo, w inte­re­sach nie ma sen­ty­men­tów, a show-biz­nes jest jedną z naj­bar­dziej bez­względ­nych dzie­dzin dzia­łal­no­ści.

Przy­ja­ciele uwa­żali, że został w „wiele pio­se­nek wro­biony”. Wszy­scy wie­dzieli, jak zna­ko­mi­tym jest woka­li­stą, wobec tego czę­sto pro­po­no­wano mu nie do końca udane utwory, by Zaucha „zamie­nił je w złoto”. Było w tym jed­nak też tro­chę winy arty­sty, który nie tylko nie potra­fił odma­wiać, ale cza­sami wręcz zanie­dby­wał swoje inte­resy.

Spraw­dzał się jako woka­li­sta popowy i jaz­zowy, nagry­wał pio­senki do pro­gra­mów tele­wi­zyj­nych i seriali, wystę­po­wał jako śpie­wa­jący aktor w insce­ni­za­cjach kra­kow­skiego Teatru Stu. Jego wszech­stron­ność zaczęła się obra­cać prze­ciwko niemu. Gdyby skon­cen­tro­wał się na jed­nej, wybra­nej dzie­dzi­nie, być może odniósłby znacz­nie więk­szy suk­ces. Ale arty­stę inte­re­so­wało zbyt wiele tema­tów, by poświę­cić się wyłącz­nie jaz­zowi czy pio­sence. W efek­cie za jego życia uka­zały się zale­d­wie dwie (!) solowe płyty, a to bar­dzo nie­wiele jak na 25 lat kariery naj­lep­szego pol­skiego woka­li­sty…21 STYCZNIA 1985 ROKU. _RĘCE DO GÓRY_ – REKORD W PÓŁKOWANIU

W 1965 roku w reper­tu­arze pol­skich kin poja­wiły się dwa filmy Jerzego Sko­li­mow­skiego. Jako pierw­szy pre­mierę miał _Wal­ko­wer_, a pół roku póź­niej skie­ro­wano do dys­try­bu­cji _Ryso­pis._ W obu fil­mach reży­ser wcie­lił się w rolę głów­nego boha­tera, Andrzeja Lesz­czyca – były to dwie opo­wie­ści o „mar­gi­ne­so­wej wege­ta­cji war­to­ścio­wego czło­wieka”, który nie potrafi się odna­leźć w codzien­nym życiu.

Sko­li­mow­skiego okrzyk­nięto „pol­skim Anto­nio­nim”, a jego pozy­cję ugrun­to­wała trze­cia część try­lo­gii, _Bariera_. Tym razem reży­ser nie poja­wił się przed kamerą, a w głów­nej roli wystą­pił Jan Nowicki. Obraz zdo­był Nagrodę Spe­cjalną Jury na Mię­dzy­na­ro­do­wym Festi­walu Fil­mo­wym w Val­la­do­lid, a reży­ser stał się osobą roz­po­zna­walną na Zacho­dzie.

„Kim jest boha­ter _Bariery_? – tłu­ma­czył Sko­li­mow­ski. – Czło­wie­kiem, który z walizką w ręku opusz­cza nagle dom aka­de­micki; stu­den­tem podej­mu­ją­cym próbę zna­le­zie­nia sobie nowych warun­ków życia, roz­wa­ża­ją­cym wszyst­kie »za« i »prze­ciw«. Mój boha­ter cze­pia się kur­czowo jakich­kol­wiek nada­ją­cych się do roz­pa­trze­nia pro­po­zy­cji. Spo­tka­nie dziew­czyny, która wie, czego chce i dąży do celu o wła­snych siłach, fascy­nuje go”⁹.

Podob­nie jak w przy­padku poprzed­nich fil­mów Sko­li­mow­ski oso­bi­ście napi­sał sce­na­riusz, a za zdję­cia odpo­wia­dał Andrzej Kostenko. _Bariera_ była jed­nak tylko eta­pem w dro­dze do celu, jakim miała się stać reali­za­cja kolej­nego filmu (_Ręce do góry_). Sko­li­mow­ski zapla­no­wał bowiem kon­ty­nu­ację losów Andrzeja Lesz­czyca i roz­li­cze­nie się z epoką sta­li­ni­zmu w Pol­sce. Film nie tra­fił jed­nak na ekrany, a o zatrzy­ma­niu jego dys­try­bu­cji zade­cy­do­wała scena z por­tre­tem Sta­lina o podwój­nych oczach. Reży­se­rowi ode­brano wizę, a obraz został wyco­fany z festi­walu w Wene­cji. Sko­li­mow­ski po latach przy­znał, że gdyby nie ta decy­zja władz, zapewne ni­gdy nie wyje­chałby z Pol­ski. A tak – nie pozo­sta­wiono mu wyboru, wie­dział bowiem, że w kraju nie nakręci już żad­nego war­to­ścio­wego filmu.

„(…) za daleko się posu­ną­łem – tłu­ma­czył. – (…) W cza­sie pię­cio­mi­nu­to­wej audien­cji u Kliszki tłu­ma­czyłem, jąka­jąc się, że robi­li­śmy ten film z Łom­nic­kim, Hanusz­kie­wi­czem, Kobielą i Joanną Szczer­bic z poczu­cia patrio­ty­zmu, z wiarą, że można w Pol­sce coś zmie­nić. »Czy te argu­menty pana prze­ko­nują?« – spy­ta­łem. Kliszko pokrę­cił głową, że nie. Ja but­nie: »W takim razie nie widzę miej­sca dla sie­bie w tej kine­ma­to­gra­fii, nie będę prze­cież robić kome­dii w rodzaju _Żona dla Austra­lij­czyka_«_._ On na to: »Sze­ro­kiej drogi«. I wstał. Wyje­cha­łem w 1969 roku”¹⁰.

_Ręce do góry_ oka­zały się jed­nym z naj­dłu­żej leża­ku­ją­cych pół­kow­ni­ków pol­skiego kina. Pre­miera odbyła się dopiero 21 stycz­nia 1985 roku.22 STYCZNIA 1957 ROKU. RYTUALNY MORD NA BOHDANIE PIASECKIM

22 stycz­nia 1957 roku porwano 16-let­niego syna Bole­sława Pia­sec­kiego, Boh­dana. Chło­pak świet­nie się zapo­wia­dał, był bar­dzo inte­li­gentny, uwa­żano, że ma szansę na arty­styczną karierę. Był uzdol­niony muzycz­nie, kom­po­no­wał nawet swoje pierw­sze utwory.

Jesz­cze tego samego dnia pory­wa­cze skon­tak­to­wali się z sze­fem PAX-u, żąda­jąc pokaź­nego okupu. Pomimo jed­nak kil­ku­dnio­wych prób nie doszło do kon­taktu, cho­ciaż ludzie Pia­sec­kiego wypeł­niali ich pole­ce­nia, wędro­wali nawet po War­sza­wie z oku­pem i jele­nim poro­żem (!) jako zna­kiem roz­po­znaw­czym. Potem zamil­kli, a ciało chłopca odna­le­ziono pra­wie dwa lata póź­niej w jed­nej ze sto­łecz­nych piw­nic. Chło­piec zgi­nął w dniu porwa­nia – został ogłu­szony cio­sem w głowę, a następ­nie dobity szty­le­tem, który pozo­sta­wiono w ciele. Cała histo­ria z oku­pem i wędrów­kami z poro­żem po mie­ście miała wyłącz­nie przy­spo­rzyć jego ojcu jak naj­wię­cej cier­pień.

Funk­cjo­na­riu­sze SB pod­czas śledz­twa popeł­niali zupeł­nie nie­wy­tłu­ma­czalne błędy. Ginęły dowody rze­czowe, źle zapi­sy­wano nazwi­ska, mylono adresy. Wszystko to spra­wiało wra­że­nie roz­myśl­nego zacie­ra­nia śla­dów, tak aby sprawcy nie zostali wykryci.

Od samego początku poszlaki wska­zy­wały na powią­za­nia zbrod­nia­rzy ze śro­do­wi­skami żydow­skimi. Praw­do­po­dob­nie powo­dem mordu była zemsta za przed­wo­jenną i oku­pa­cyjną prze­szłość pre­zesa PAX-u. Ni­gdy jed­nak nie udało się usta­lić, czy Boh­dana samo­wol­nie zamor­do­wali esbecy żydow­skiego pocho­dze­nia, czy też decy­zja zapa­dła na wyż­szym szcze­blu. Ist­nieje zresztą uza­sad­nione podej­rze­nie, że mor­dercy wyje­chali do Izra­ela, gdzie spo­koj­nie dożyli swo­ich dni.

Pia­secki był gotów na wszystko, by wyja­śnić sprawę śmierci pier­wo­rod­nego syna. Wie­dział, że naj­waż­niej­sze osoby w pań­stwie znają prawdę, i dla­tego zga­dzał się na każde upo­ko­rze­nie.

„Współ­czu­łam Pia­sec­kiemu – mówiła Anka Kowal­ska. – On był czło­wie­kiem, po któ­rym nie­ła­two było się zorien­to­wać, jakie uczu­cia ukrywa. Był zama­sko­wany, nie­czy­telny. Nagle widzę na tej nie­na­wy­kłej do oka­zy­wa­nia uczuć twa­rzy skurcz mię­śni i mówi mi, że dziś jest rocz­nica śmierci syna i że on był wła­śnie u Gomułki. (…) On co roku cho­dził gdzieś tam wysoko – jak wyrzut sumie­nia, bo uwa­żał, że to »oni« zro­bili. Sie­dzę i słu­cham tych ury­wa­nych nie­zgrab­nych zdań. Opo­wiada: »Przy­cho­dzę, a oni na tacy podają mi wódkę…«. Był upo­ka­rzany: żądali, żeby z nimi wypił za wykry­cie mor­der­ców syna”¹¹.

Więk­szość naj­waż­niej­szych akt IPN-u doty­czą­cych zabój­stwa Boh­dana Pia­sec­kiego do dzi­siaj pozo­staje w zbio­rze zastrze­żo­nym, nie­do­stęp­nym dla rodziny i bada­czy. Jakie są tego przy­czyny, trudno jed­no­znacz­nie odpo­wie­dzieć…26 STYCZNIA 1954 ROKU. WAJDA – MISTRZ PRACY ZESPOŁOWEJ

Pod­stawą suk­cesu Andrzeja Wajdy zawsze była umie­jęt­ność pracy w gru­pie. Reży­ser chęt­nie słu­chał opi­nii innych osób na pla­nie i gdy je zaak­cep­to­wał, natych­miast wpro­wa­dzał w życie. Pod­czas pracy nad debiu­tanc­kim _Poko­le­niem_ (pre­miera 26 stycz­nia 1954 roku) wiele sko­rzy­stał z doświad­cze­nia Tade­usza Łom­nic­kiego, zgro­ma­dził zresztą wokół sie­bie zna­ko­mitą ekipę. Oprócz Łom­nic­kiego byli to prze­cież: Jerzy Lip­man, Ste­fan Maty­jasz­kie­wicz, Roman Polań­ski, Tade­usz Jan­czar, Zbi­gniew Cybul­ski, Kazi­mierz Kutz. I tak miało już pozo­stać.

Wajda umie­jęt­nie wcią­gał „do two­rze­nia filmu wszyst­kich współ­pra­cow­ni­ków”. Zawsze posia­dał dar wzbu­dza­nia „emo­cji całej ekipy” i w mistrzow­ski spo­sób to wyko­rzy­sty­wał. Oczy­wi­ście brał odpo­wie­dzial­ność za finalny efekt – suk­ces czy klę­ska szły na jego konto.

Ni­gdy jed­nak nie bra­ko­wało opi­nii, że reży­ser czer­pie z pomy­słów innych, by przy­pi­sać sobie wyłączną chwałę. Zarzu­cano mu rów­nież wtór­ność i naśla­dow­nic­two, a co dziw­niej­sze, zarzuty takie padały ze strony jego bli­skich przy­ja­ciół i współ­pra­cow­ni­ków.

„Wajda zapo­ży­cza się z roz­my­słem u innych – twier­dził Tade­usz Kon­wicki. – Nie robi tego ukrad­kiem, wsty­dli­wie, zacie­ra­jąc zręcz­nie swe uczynki. (…) Bie­rze to, co go zachwy­ciło albo wydało się sku­teczne w dzia­ła­niu. Bie­rze osten­ta­cyj­nie, bie­rze nawet z pewną cele­brą, bo to bra­nie jest dla niego jakby (…) odmianą rytu­ału wypa­la­nia fajki pokoju”¹².

Jesz­cze dalej poszedł Kazi­mierz Kutz, który był asy­sten­tem Wajdy przy _Poko­le­niu_ i _Kanale_. Począt­kowo cenił postę­po­wa­nie prze­ło­żo­nego, z cza­sem jed­nak zaczął odczu­wać iry­ta­cję. Zarzu­cał mu nie­lo­jal­ność wobec współ­pra­cow­ni­ków, twier­dząc, że „pla­giat, cytat” albo „nie­do­cho­wa­nie umowy – nie ist­nieją u niego. Jest to u niego tak auten­tyczne, że aż moralne”.

„On się zaraz na początku zała­mał – opo­wia­dał Kutz o kuli­sach powsta­wa­niu słyn­nego _Kanału_ – oka­zało się, że to dla niego za trudne fizycz­nie. Krę­ci­li­śmy w paź­dzier­niku-listo­pa­dzie, kanały wybu­do­wano w wytwórni w Łodzi, na podwó­rzu; codzien­nie trzeba było w to błoto wcho­dzić w majt­kach. (…) A on się tylko od czasu do czasu poja­wiał i mon­to­wał zro­biony mate­riał. (…) A do tego zmon­to­wany już mate­riał oka­zał się »wiel­kim gów­nem«. Dopiero Tade­usz Kon­wicki, kie­row­nik lite­racki w zespole Kadr, opo­wie­dział Waj­dzie jego wła­sny film – tak jak powi­nien wyglą­dać. A Wajda pokor­nie przemon­to­wał, po czym spił śmie­tankę”¹³.

Każdy arty­sta ma jed­nak wła­sne metody pracy, liczy się tylko efekt koń­cowy. A ten w przy­padku Wajdy z reguły był zna­ko­mity…28 STYCZNIA 1969 ROKU. _WSZYSTKO NA SPRZEDAŻ_ HOŁDEM DLA CYBULSKIEGO

Po śmierci Cybul­skiego Andrzej Wajda miał wyrzuty sumie­nia, że nie wyko­rzy­stał w pełni talentu aktora. Fak­tycz­nie, Zby­szek zagrał u niego tylko trzy­krot­nie, a fakt, że jed­nym z tych przy­pad­ków była kul­towa rola w _Popiele i dia­men­cie_, w niczym nie zmie­niał sprawy. Nie­któ­rzy uwa­żali, że następcą Cybul­skiego dla Wajdy miał zostać Daniel Olbrych­ski, co zresztą reży­ser sam zasu­ge­ro­wał w fil­mie _Wszystko na sprze­daż_ (pre­miera 28 stycz­nia 1969 roku). Olbrych­ski miał zatem sta­no­wić rodzaj kom­pen­sa­cji za utra­co­nego na zawsze aktora. Jed­nak ni­gdy nie ma dwóch iden­tycz­nych arty­stów… Olbrych­ski poszedł wła­sną drogą i trudno go porów­ny­wać z Cybul­skim. Wydaje się zresztą, że pan Daniel był bar­dziej wszech­stronny, dzięki czemu zna­ko­mi­cie odnaj­dy­wał się w każ­dej nie­mal roli, od kome­dii po dra­mat Szek­spira.

_Wszystko na sprze­daż_ było rodza­jem hołdu dla Cybul­skiego, opo­wie­ścią o akto­rze, który nie­spo­dzie­wa­nie odszedł. Obraz zmu­sza do zasta­no­wie­nia się, kim naprawdę był czło­wiek, który znik­nął na zawsze, co zosta­wił po sobie i jak trwała będzie jego legenda. Wajda bowiem dosko­nale pamię­tał wypo­wiedź Cybul­skiego z wywiadu udzie­lo­nego nie­długo przed śmier­cią, gdy pro­sił o prze­ka­za­nie reży­se­rowi, że ten „jesz­cze za nim zatę­skni”. I rze­czy­wi­ście tak się stało.

W fil­mie poświę­co­nym pamięci Cybul­skiego nie mogło zabrak­nąć jego naj­bliż­szego przy­ja­ciela, Bogu­miła Kobieli. Wpraw­dzie Bobek wystą­pił tylko w epi­zo­dzie, ale jego żar­liwy mono­log (zapewne w dużej czę­ści impro­wi­zo­wany) na zawsze zapada w pamięć. To wypo­wiedź przy­ja­ciela, czło­wieka, który nie zga­dza się z kon­cep­cją reży­sera na temat osoby zmar­łego. I przy­po­mina, że arty­sta ni­gdy nie może się ode­rwać od swo­ich korzeni.

„(…) To chyba dosyć jasne – mówił ner­wowo, przy­spie­sza­jąc z każ­dym zda­niem. – Nie ma czło­wieka zni­kąd, jest tylko w tych waszych fil­mach salo­no­wych. A jak w życiu przy­cho­dzi jakaś auten­tyczna kariera, jakieś festi­wale, jakieś te twoje gar­ni­tury dwu­rzę­dowe, to pro­szę cie­bie, rze­szow­skie i kie­lec­kie trzyma cię za nogi i pozwala stać na tych nogach. (…) I mówią, to jest nasz Bobek, nasz Andrzej, nie wolno się wygłu­pić, repre­zen­tuje się coś, kawał lasu, jakieś pia­chy! Oni tam wal­czyli, a ty teraz odci­nasz kupony, tak? I dla­tego jak chcesz zacho­wać praw­dziwą twarz, to musisz wie­dzieć, że odpo­wia­dasz za woje­wódz­two swo­jej mło­do­ści!”¹⁴.

Kobiela nie wie­dział, że już nie­ba­wem podąży śla­dem przy­ja­ciela. Zmarł po wypadku samo­cho­do­wym pół roku póź­niej…28 STYCZNIA 1977 ROKU. KINO MORALNEGO NIEPOKOJU

Ten nurt zdo­mi­no­wał kra­jową kine­ma­to­gra­fię w poło­wie dekady Edwarda Gierka, a za jego począ­tek można uznać pre­mierę _Barw ochron­nych_ Krzysz­tofa Zanus­siego (28 stycz­nia 1977 roku). Nowe poko­le­nie twór­ców (Zanussi, Feliks Falk, Filip Bajon, Agnieszka Hol­land, Krzysz­tof Kie­ślow­ski), nowi akto­rzy (Bogu­sław Linda, Jerzy Stuhr, Kry­styna Janda) i nowe dyle­maty. Znik­nął już wątek roz­ra­chunku z wojną i oku­pa­cją, a posta­cie kina moral­nego nie­po­koju zma­gały się przede wszyst­kim z wła­snymi pro­ble­mami egzy­sten­cjal­nymi i pró­bo­wały zna­leźć swoje miej­sce w ota­cza­ją­cej rze­czy­wi­sto­ści.

Boha­te­rem fil­mów tego nurtu z reguły był sfru­stro­wany inte­li­gent, nie­po­tra­fiący pogo­dzić się z codzien­no­ścią epoki PRL-u. W star­ciu z realiami życia na ogół pono­sił klę­skę, naj­czę­ściej nie ukła­dały mu się rów­nież sprawy oso­bi­ste. Cza­sami w ramach życio­wego kon­for­mi­zmu demo­ra­li­zo­wał się w szyb­kim tem­pie, by zagłu­szyć głos wła­snego sumie­nia. To wła­śnie wów­czas powstały takie filmy, jak wspo­mniane _Barwy ochronne_ oraz _Wodzi­rej_, _Przy­pa­dek_, _Ama­tor_, _Kobieta samotna_.

Zło­śliwi wpraw­dzie twier­dzili, że głów­nym boha­te­rem kina moral­nego nie­po­koju jest snuj, czyli totalny nie­udacz­nik życiowy, któ­rego jedy­nym zaję­ciem było kry­ty­ko­wa­nie ota­cza­ją­cej go rze­czy­wi­sto­ści. Nurt ten jed­nak ode­grał ogromną rolę w naszej kine­ma­to­gra­fii, gdyż było to kino inte­li­genc­kie prze­zna­czone dla ambit­nego odbiorcy. Na doda­tek to wła­śnie wtedy doszło do głosu grono uta­len­to­wa­nych twór­ców, z któ­rych część miała zro­bić karierę rów­nież za żela­zną kur­tyną. Reali­za­cja fil­mów w wol­nym świe­cie była zresztą zawsze marze­niem pol­skich reży­se­rów, a przy­kłady Polań­skiego i Sko­li­mow­skiego wska­zy­wały, że nasi twórcy w niczym nie ustę­pują swoim kole­gom z Zachodu.

„Scena sprzed lat – wspo­mi­nał Jerzy Gruza. – War­szawa roz­grzana lip­co­wym słoń­cem do bia­ło­ści. W Teatrze Współ­cze­snym męcząca próba na sce­nie. Drzwi na ulicę są otwarte. Potrzeba odro­biny powie­trza w dusz­nej sali. W oświe­tlo­nym słoń­cem wej­ściu staje w bia­łych jean­sach i jedwab­nej koszuli młody czło­wiek. To Skoli , przy­je­chał po festi­walu w Ber­gamo, gdzie zdo­był pierw­szą nagrodę za swój debiut fil­mowy.

Przy­wo­łuje gestem nie­zno­szą­cym sprze­ciwu Tade­usza Łom­nic­kiego, który zosta­wia próbę i idzie potul­nie do syl­wetki w drzwiach.

Skoli poka­zuje mu swój nowy naby­tek: bia­łego forda mustanga z otwie­ra­nym dachem. Jest sam śro­dek komuny. Ludzie gro­ma­dzą się koło luk­su­so­wego, zagra­nicz­nego samo­chodu. Wła­ści­ciel każe Łom­nic­kiemu schy­lić się, zaj­rzeć pod spód, otwiera bagaż­nik, każe mu podzi­wiać kom­fort deski roz­dziel­czej i skó­rza­nych sie­dzeń.

– Waarto żżyć!… Pra­aawda, Tadziu?… – mówi, uśmie­cha­jąc się trium­fu­jąco”¹⁵.29 STYCZNIA 1978 ROKU. NAWRÓCENIE GWIAZDY

Kalina Jędru­sik i Sta­ni­sław Dygat ucho­dzili za wyjąt­kowo udane mał­żeń­stwo, w czym nie prze­szka­dzał fakt, że przez wiele lat nie było mię­dzy nimi więzi ero­tycz­nej. Gdy bowiem pisarz poważ­nie zacho­ro­wał na serce, leka­rze zale­cili mu wstrze­mięź­li­wość sek­su­alną, wobec czego dał żonie wol­ność ero­tyczną i akcep­to­wał jej kolej­nych part­ne­rów. Jego śmierć (29 stycz­nia 1978 roku) wywarła na Kali­nie wstrzą­sa­jące wra­że­nie. Przy­jęła chrzest i z gor­li­wo­ścią neo­fitki godzi­nami leżała krzy­żem przed ołta­rzem. Została też matką chrzestną Magdy Umer, gdy i ta zde­cy­do­wała się nawró­cić. Przez pewien czas nie uni­kała jed­nak kon­tak­tów towa­rzy­skich w daw­nym stylu, tłum­nie odwie­dzano ją przy ulicy Kochow­skiego na Żoli­bo­rzu, gdzie spę­dzili z Dyga­tem ostat­nie lata jego życia.

„Tam nawet już po śmierci Sta­sia – opo­wia­dała Zuzanna Łapicka-Olbrych­ska – też poja­wiał się zestaw ludzi, któ­rzy by się ni­gdy nie spo­tkali, gdyby nie Kalina. Ona nimi zarzą­dzała, wno­siła dania, robiła atmos­ferę, a ludzie gadali ze sobą. Byli tacy tro­chę prze­trą­ceni, Kalina dawała im kopa ener­ge­tycz­nego. Była jak wło­ska la mamma”¹⁶.

W rocz­nicę śmierci męża zama­wiała mszę za pokój jego duszy, po czym urzą­dzała przy­ję­cie dla zna­jo­mych. Poda­wała potrawy, które lubił, oraz jego ulu­bione trunki. Ale prze­strze­gała naka­zów kościel­nych, kie­dyś nawet nie chciała Olbrych­skiemu poży­czyć kor­ko­ciągu. Pan Daniel przy­je­chał pro­sto ze strajku w Stoczni Gdań­skiej i koniecz­nie chciał się napić w nocy wina. A prze­cież sier­pień to w Kościele mie­siąc trzeź­wo­ści.

Cza­sami wra­cała dawna Kalina, co w pew­nych sytu­acjach przy­bie­rało z reguły humo­ry­styczną formę:

„Gdy w 1979 roku papież przy­je­chał do Pol­ski – kon­ty­nu­owała Łapicka – bie­gała na wszyst­kie msze. Jej tem­pe­ra­ment nie wytrzy­my­wał jed­nak śpie­wa­nia pie­śni reli­gij­nych. Na mszy na placu Zwy­cię­stwa przy dru­giej zwrotce »My chcemy Boga« zaczęła syn­ko­po­wać, ruszać bio­drami, bić ryt­micz­nie w dło­nie. Obok niej stała Alek­san­dra Ślą­ska i też koły­sała bio­drami. Jak Kalina znu­dziła się śpie­wem, powie­działa: »Oleśka, idziemy«”¹⁷.

Jej kariera zaczęła się zała­my­wać, gry­wała jesz­cze epi­zody w fil­mach oraz dru­go­pla­nowe role na sce­nie Teatru Pol­skiego i Teatru Tele­wi­zji. Zamy­kała się w sobie oto­czona gro­madą ulu­bio­nych zwie­rząt. Miała astmę, uczu­le­nie na sierść gro­ziło jej śmier­cią, ale nie zwra­cała na to uwagi. Zwie­rzęta stały się bowiem tre­ścią jej życia, mówiła nawet, iż jest szczę­śliwa, że „Staś zabrał do sie­bie ich Żab­cię” (ulu­biony pekiń­czyk).

Kalina Jędru­sik zmarła pod­czas ataku astmy w 1991 roku, pocho­wano ją u boku Dygata na Sta­rych Powąz­kach w War­sza­wie.6 LUTEGO 1947 ROKU. PIERWSZY SYBARYTA PRL-U

Elita wła­dzy PRL-u ni­gdy nie cie­szyła się popu­lar­no­ścią w spo­łe­czeń­stwie, cho­ciaż był pewien wyją­tek. Józe­fowi Cyran­kie­wi­czowi wyba­czono nawet słynną wypo­wiedź o „odrą­by­wa­niu ręki pod­nie­sio­nej na par­tię”. Inna sprawa, że pre­mier był inte­li­gent­nym czło­wie­kiem i potra­fił dać sobie radę w róż­nych sytu­acjach.

„(…) w Pozna­niu mi opo­wia­dali – pisał Ste­fan Kisie­lew­ski – że on poje­chał kie­dyś do tego samego Cegiel­skiego, gdzie wła­śnie o tej ręce mówił. I tam się szy­ko­wali na niego »my tego tutaj dra­nia splan­tu­jemy«. A on od tego zaczął: »Ja tu na pewno zosta­wi­łem złe wspo­mnie­nie. Powie­dzia­łem o tym obci­na­niu ręki. No ale wie­cie prze­cież, jakie to były czasy. Wie­cie, gdzie żyjemy«. I tu poka­zał ręką na wschód. I wtedy ogromne okla­ski: »Morowy chłop«, »Swój czło­wiek«”¹⁸.

Pre­mie­rem rządu został z woli Kremla 6 lutego 1947 roku, co bar­dzo mu odpo­wia­dało, gdyż lubił wystawny tryb życia i piękne kobiety. Co wię­cej, był typem świa­towca i raczej nie zda­rzały mu się takie gafy towa­rzy­skie czy pro­to­ko­larne jak Wła­dy­sła­wowi Gomułce. Gdy w 1960 roku wraz ze swoją drugą żoną, Niną Andrycz, miał odwie­dzić Indie, to o przy­go­to­wa­niach do wizyty roz­pi­sy­wała się prasa, infor­mu­jąc, że kre­acje dla pani pre­mie­ro­wej szyte są przez naj­lep­szych pary­skich kraw­ców. Wzbu­dziło to obu­rze­nie spo­łe­czeń­stwa egzy­stu­ją­cego w skrom­nych warun­kach. Na spo­tka­niach w zakła­dach pracy ostro ata­ko­wano roz­rzut­ność Andrycz, a do histo­rii prze­szła ripo­sta Wła­dy­sława Bień­kow­skiego (byłego mini­stra i posła), który uspo­koił robot­ni­ków stwier­dze­niem, że pary­skie toa­lety pani Niny były tań­szym wyj­ściem z sytu­acji. Albo­wiem „gdyby Cyran­kie­wicz poje­chał sam, to kosz­to­wa­łoby nie mniej, bo kon­takty z paniami na świe­cie drogo kosz­tują”.

Pre­mier był typo­wym syba­rytą, a poli­tyka nie­spe­cjal­nie go inte­re­so­wała. Dbał jed­nak o popu­lar­ność w spo­łe­czeń­stwie i nawet słynny tekst o odrą­by­wa­niu rąk pod­nie­sio­nych na socja­lizm wygło­szony w cza­sie zajść poznań­skich w 1956 roku nie­spe­cjal­nie mu zaszko­dził.

Spo­łe­czeń­stwo darzyło jed­nak pre­miera względną sym­pa­tią, co traf­nie pod­su­mo­wał Kisie­lew­ski:

„Ta postać ma swoje pod­łoże cyniczne, bo poli­tyk tego rodzaju musi być cyni­kiem. Ale stara się jakoś wypły­nąć tak, żeby Polacy go lubili. Nie powiem – kochali – ale żeby go nie powie­sili, jak doj­dzie co do czego”¹⁹.7 LUTEGO 1949 ROKU. POCZĄTKI „ŚWIATA MŁODYCH”

Naj­słyn­niej­sze pol­skie cza­so­pi­smo dla mło­dzieży powstało z połą­cze­nia dwóch innych tytu­łów: „Świata Przy­gód” i dwu­ty­go­dnika har­cer­skiego „Na Tro­pie”. Nowy tygo­dnik zade­biu­to­wał 7 lutego 1949 roku i od samego początku przez jego redak­cję prze­wi­jały się inte­re­su­jące per­sony. Nale­żeli do nich Jerzy Janicki, póź­niej­szy zna­ko­mity sce­na­rzy­sta seriali tele­wi­zyj­nych (_Dom_, _Pol­skie drogi_), oraz Wanda Cho­tom­ska, która zasły­nęła jako popu­larna autorka ksią­żek dla dzieci. W tygo­dniku pra­co­wał też poeta Miron Bia­ło­szew­ski, a redak­to­rem naczel­nym został Janusz Doma­ga­lik. Nato­miast Hen­ryka Chmie­lew­skiego (Pap­cia Chmiela) mia­no­wano kie­row­ni­kiem gra­ficz­nym.

Z per­spek­tywy czasu zadzi­wia inwen­cja ówcze­snych auto­rów. Boha­ter komiksu _Ści­śle tajne_ pocho­dził z Rawy Mazo­wiec­kiej i poko­nał szlak bojowy od Lenino do Ber­lina, co nie prze­szko­dziło mu prze­mie­rzyć wcze­śniej kilku euro­pej­skich państw jako czło­nek Pol­skich Sił Zbroj­nych pod­le­głych rzą­dowi w Lon­dy­nie.

Autor­kami innego cyklu były Maja Bere­zow­ska i Mag­da­lena Samo­zwa­niec, jed­nak wymy­ślona przez nie histo­ria Murzyna i Chiń­czyka prze­śla­do­wa­nych ze wzglę­dów raso­wych w USA nie zdo­była uzna­nia czy­tel­ni­ków. Podob­nie jak powieść o Don Kicho­cie, który pod wpły­wem pol­skich har­ce­rzy porzu­cił zawód błęd­nego ryce­rza i został maszy­ni­stą kole­jo­wym.

Pod naci­skiem władz zaczęto jed­nak ogra­ni­czać dru­ko­wa­nie komik­sów, a nie­liczne, które się poja­wiały, miały nachalny wydźwięk pro­pa­gan­dowy. Oczy­wi­ście nikomu nie przy­szło do głowy, by nazy­wać je komik­sami, gdyż okre­śle­nie to było jesz­cze groź­niej­szym sym­bo­lem impe­ria­li­zmu niż coca-cola. Wobec tego ope­ro­wano nazwą „film obraz­kowy”.

Mimo wszel­kich pro­ble­mów „Świat Mło­dych” zyski­wał coraz więk­szą popu­lar­ność – inna sprawa, że na pol­skim rynku nie miał żad­nej kon­ku­ren­cji. Jego nakład prze­kro­czył 200 tys. egzem­pla­rzy i gazeta zaczęła się uka­zy­wać dwa razy w tygo­dniu. Wpraw­dzie zło­śliwi twier­dzili, że jej powo­dze­nie jest spo­wo­do­wane bra­kami w dosta­wach papieru toa­le­to­wego, ale tytuł szybko wrósł w kra­jo­braz pra­sowy nad Wisłą. I cho­ciaż w każ­dym nume­rze musiały się poja­wiać zachwyty nad osią­gnię­ciami sowiec­kiej kul­tury i nauki, to w zamian można było sobie pozwo­lić na publi­ka­cje o cha­rak­te­rze komik­so­wym.

Nikt jed­nak wtedy nie przy­pusz­czał, że jeden z kolej­nych fil­mów obraz­ko­wych spo­wo­duje, iż „Świat Mło­dych” zyska miano kul­to­wego, a jego kie­row­nik gra­ficzny na stałe zapi­sze się w dzie­jach pol­skiej kul­tury. Wystar­czył pewien szym­pans mówiący po pol­sku i jego dwaj kom­pani – ale na to trzeba było pocze­kać jesz­cze pra­wie 10 lat.10 LUTEGO 1962 ROKU. BRONIEWSKI: POLAK, KATOLIK, KOMUNISTA

Wła­dy­sław Bro­niew­ski pozo­stał wierny ide­ałom komu­ni­zmu, cho­ciaż pod­czas II wojny świa­to­wej miał oka­zję się prze­ko­nać, jak ten ustrój wygląda w prak­tyce. Wró­cił jed­nak do kraju i gło­śno twier­dził, że jest Pola­kiem, kato­li­kiem i komu­ni­stą, co cza­sami wzbu­dzało popłoch wśród par­tyj­nych decy­den­tów. Podob­nie zresztą jak jego zacho­wa­nie pod­czas wizyt w ZSRS. Gdy na ofi­cjal­nym spo­tka­niu w Moskwie zapro­po­no­wano mu, by usiadł, to z cza­ru­ją­cym uśmie­chem odparł: „Ja już u was sie­dzia­łem”.

Cza­sami też przy­po­mi­nał nie­wy­godne frag­menty swo­jej bio­gra­fii i nie miało dla niego zna­cze­nia, kto słu­cha jego opo­wie­ści. Pisa­rzy sowiec­kich ogrom­nie to szo­ko­wało.

„Utkwił mi w pamięci – wspo­mi­nał Leopold Lewin – wspólny pobyt w Związku Radziec­kim w 1955 roku z oka­zji stu­le­cia śmierci Adama Mic­kie­wi­cza. Byli­śmy razem na uro­czy­sto­ściach w Miń­sku, Nowo­gródku, a potem w Moskwie. W Nowo­gródku wybra­li­śmy się na spa­cer po mie­ście. Towa­rzy­szyli nam poeci ze wszyst­kich repu­blik radziec­kich, któ­rzy przy­je­chali na uro­czy­sto­ści. W pew­nym momen­cie Wła­dy­sław zatrzy­mał się, spoj­rzał na wzgó­rze po lewej stro­nie i powie­dział: »To wzgó­rze zdo­by­łem w 1920 roku na bol­sze­wi­kach«. Zapa­dła cisza”²⁰.

Fak­tycz­nie, Bro­niew­ski zapi­sał piękną kartę pod­czas wojny z Sowie­tami, za co został odzna­czony Orde­rem Vir­tuti Mili­tari. Oso­bi­ście jed­nak żało­wał, że nie brał udziału w odbi­ciu z rąk bol­sze­wi­ków Wilna (19–21 kwiet­nia 1919 roku), cho­ciaż zasłu­żył się pod­czas ope­ra­cji zimo­wej pod Dyne­bur­giem. Nato­miast w cza­sach PRL-u zyskał na tyle silną pozy­cję, że wprost mógł mówić o spra­wach, które mu nie odpo­wia­dały. Kom­plet­nie też nie zga­dzał się z reali­zmem socja­li­stycz­nym, uwa­ża­jąc narzu­ca­nie arty­stom tema­tów za kom­pletną bzdurę.

Janusz Atlas ni­gdy nie zapo­mniał swo­jego pierw­szego kon­taktu z poetą. Miał zale­d­wie kilka lat, gdy razem z ojcem poja­wił się w Domu Pracy Twór­czej w Obo­rach i zoba­czył, co Bro­niew­ski sądzi o ota­cza­ją­cym go świe­cie:

„Przy­je­cha­li­śmy na miej­sce w połu­dnie, było bar­dzo cie­pło i świe­ciło słońce. Przed czwo­ra­kami stało wielu doro­słych z oży­wie­niem coś komen­tu­ją­cych. I wtedy ojciec pod­niósł mnie w górę i kazał patrzeć w wybrane okno na pierw­szym pię­trze. Pamię­tam to okno jak dziś, otwarte na oścież, wypeł­nione czymś, co wydało mi się… dużą pupą. »Tak jest! – przy­kla­snął tatuś. – Zapa­mię­taj synku, to jest pupa naj­więk­szego pol­skiego poety rewo­lu­cyj­nego«”²¹.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książkiZapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1.

Za: J. Szczerba, _Dzika róża_, Wybor­cza.pl/duzy­for­mat/1,127291,8076960,Dzika_roza.html?as=1

2.

J. Urban, _Jaja­ko­były. Spo­wiedź życia Jerzego Urbana_, War­szawa 1992, s. 149.

3.

Za: „Film” 2/1992.

4.

Za: _Cześć, sta­re­nia. Wspo­mnie­nia o Zbyszku Cybul­skim_, red. M. Pry­zwan, War­szawa 2007, s. 203.

5.

_Ibi­dem_, s. 105–106.

6.

Za: A. Fast­nacht-Stup­nicka, _Hła­ski droga do raju_, Mare­kH­la­sko.repu­blika.pl/03_artykuly/37_text.htm

7.

J. Putra­ment, _Pół wieku, t. 5. Poślizg_, War­szawa 1987, s. 201.

8.

Za: _Piękne życie i tra­giczna śmierć_, Nasza­Hi­sto­ria.pl/piekne-zycie-i-tra­giczna-smierc/ar/9178532

9.

Za: C. Pra­sek, _Film i jego obraz w PRL_, War­szawa 2011, s. 113.

10.

Za: T. Sobo­lew­ski, _Bok­ser­ski refleks_, „Duży For­mat” 27/2008.

11.

Za: J. Kur­ski, _Por­tret wodza. Bole­sław Pia­secki_, „Gazeta Wybor­cza”, 15.07.1994.

12.

T. Kon­wicki, _Kalen­darz i klep­sy­dra_, War­szawa 1989, s. 215–216.

13.

K. Kutz, _Klapsy i ścinki. Mój alfa­bet fil­mowy i nie tylko_, Kra­ków 1999, s. 326–327.

14.

_Wszystko na sprze­daż_, reż. A. Wajda, ZRF Kamera 1968.

15.

J. Gruza, _40 lat minęło jak jeden dzień_, War­szawa 1998, s. 420.

16.

J. Bie­las, _Kalina Jędru­sik. Pierw­sza madonna PRL-u_, Pla­ne­ta­Ko­biet.com.pl/arty­kul-3312-kali­na­je­dru­sik­pierw­sza­ma­don­na­prlu.htm

17.

Za: _Co ja Jezus Chry­stus jestem?_, Ency­klo­pe­dia­Te­atru.pl/arty­kuly/77626/co-ja-jezus-chry­stus-jestem

18.

S. Kisie­lew­ski, _Dzien­niki_, War­szawa 2011, e-book.

19.

_Ibi­dem_.

20.

Za: _W sło­wach jestem wszę­dzie… Wspo­mnie­nia o Wła­dy­sła­wie Bro­niew­skim_, red. M. Pry­zwan, War­szawa 2011, s. 119.

21.

J. Atlas, _Atlas towa­rzy­ski_, War­szawa 1991, s. 139.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: